Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

    Dostęp do pełnej zawartości forum wymaga zalogowania się. Możesz przyśpieszyć proces logowania lub rejestracji używając konta na wspieranych przez nas serwisach.

    W przypadku problemów z dostępem do konta prosimy o kontakt pod adresem mailowym: forum(@)wrestling.pl

     

Filmy ostatnio widziane


Sothiz

Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Early Man / Jaskiniowiec

W zamierzchłych czasach, gdy nie było facebooka, prądu i ciepłej wody, a w zagrodzie za jaskinią pasły się dinozaury, rozgrywa się pełna szalonych przygód historia dzielnego Duga, który musi zjednoczyć swą jaskiniową ferajnę przeciw nadchodzącemu zagrożeniu. W świecie, w którym zamiast psa każdy mógł mieć mamuta, a zaostrzony kamień był gadżetem na miarę dzisiejszego smartfona, nadejście pulsującej hałaśliwą nowoczesnością Epoki Brązu zwiastuje nieuniknione kłopoty.

 

Zawsze doceniam tę plastelinową stylistykę Nicka Parka. Patrząc na to, w głowie mam ogrom włożonej pracy, której nie sposób nie docenić. „Early Man” nie jest wyjątkiem.

 

Jeśli jednak mowa o serwowanym przez niego humorze, to nigdy szczególnie do mnie nie trafiał. Kolejny raz – „Early Man” nie jest wyjątkiem. Gagi są banalne. Zestaw żarcików o jaskiniowcach, to jak czytanie 100 żartów o blondynkach. Mniej więcej wiesz, do czego prowadzi każdy z nich.

 

Fabularnie byłem nieco zaskoczony. Nie spodziewałem się, że wszystko będzie opierać się na piłce nożnej. Nie wiem, czy przespałem to na zwiastunie, ale tor wytyczony w pierwszej scenie trzyma nas do samego końca. Motyw drużyny skazanej na porażkę, walczącej ze świetnie przygotowanymi. Poniekąd plastelinowe „Victory”/”Ucieczka do zwycięstwa”, minus gwiazdy. Szkoda, bo nagle okazało się, że historia o zamierzchłej przeszłości, o prehistorycznych ludkach, stała się bardzo znajoma, oklepana – 4/10 (naciągane)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Death Wish / Życzenie śmierci

Paul Kersey (Bruce Willis) jest chirurgiem, który co dzień ratuje ludzkie życie. Gdy nieznani sprawcy dokonują brutalnego napadu na jego rodzinę, po raz pierwszy sam musi zwrócić się o pomoc. Policja pozostaje jednak głucha na jego apele. Zdesperowany mężczyzna postanawia więc własnoręcznie wymierzyć sprawiedliwość.

 

Remake starej sensacji z Bronsonem, który tak naprawdę nie miał większego celu powstać. Eli Roth chciał przywrócić Bruce’a Willisa na właściwe tory, ale sam poczciwy Bruce jest jedną z większych bolączek całości. Postać chirurga jest stosunkowo nudna. Absolutnie niczym się nie wyróżnia od innych mścicieli. Rozrywki w jego poczynaniach niewiele. Roth postawił na brutalność, ale nigdy nie przeholował na tyle, żeby czymś specjalnym ten film wyróżnić. Wątpie żeby tutejsze sceny kogoś zmroziły na tyle, żeby wszyscy chcieli o nich ostrzegać (a co za tym idzie promować, bo każdy byłby łasy na sprawdzenie tego na sobie). Jest to idealny film by.... zapomnieć. Nie skrzywdził mnie, nie był żenujący, choć momentami balansował na granicy kiczu, po prostu był... – 4/10

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Annihilation / Anihilacja

Lena (Natalie Portman), biolożka i była żołnierka, próbuje rozwikłać tajemnicę zaginięcia swojego męża w Strefie X — nieprzyjaznym i tajemniczym miejscu rozciągającym się wzdłuż amerykańskiego wybrzeża — dlatego dołącza do grupy śmiałków, którzy zamierzają zajrzeć do jej wnętrza. Na miejscu członkowie ekspedycji odkrywają niespotykane w normalnym świecie piękne krajobrazy i stworzenia, które zagrażają ich życiu oraz potrafią wpłynąć na ich umysł.

 

Anihilacja intryguje nieznanym. Traktuje „obcych” w sposób nieszablonowy. Stara się przestraszyć czymś, o czym nie wiemy absolutnie nic. Może sam nieśmiały horror wewnątrz tego „poblasku” nie jest zbyt widowiskowy, tak już sama koncepcja fabuły mi się podobała. Cierpi na okazjonalne dłużyzny w trakcie trwania misji.

 

Z początku miałem spory problem z pomieszaniem chronologii. Rzucenie nam finału na start filmu nie było może aż tak trefnym wyborem, ale już późniejsze skakanie po osi czasu wybijało mnie z rytmu. Warto jednak dać temu podejściu szansę, bo nie było bezcelowe. Poznawaliśmy dzięki niemu lepiej naszą protagonistkę, a puszczenie wydarzeń po kolei byłoby chybione. Niektóre odpowiedzi powinniśmy dostać później.

 

Ostatni akt pozostawia trochę do życzenia. Za dużo efekciarstwa jak na mój gust. Ostatnia scena nieco osłodziła te gorzkie odczucia, ale skłamałbym jakbym napisał, że film zostanie ze mną na długo. Interesujący, ale wydaje mi się, że go poukładałem i nie szukam innych interpretacji – 6/10

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Pitbull: Ostatni Pies

Po śmierci Soczka policjanci z warszawskiej komendy rozpoczynają śledztwo. Na wezwanie komendanta do stolicy przybywają Nielat zwany Quantico, Metyl oraz Despero, którzy mają za zadanie powstrzymać gangi walczące między sobą o miasto.

 

Może to nie minus przekreślający całość, ale po moich niedawnych wspominkach serialu sprzed lat, klimat gdzieś w „Ostatnim Psie” wyparował. Niby wróciły stare postaci, ale znajdowały się w trochę innym świecie. Gdzieś ten brud został zamerykanizowany. Nielat stał się Quantico, a jego podkreślanie „undercover cop” brzmi dość zabawnie.

 

Jestem fanem Dorocińskiego, więc tu o jakichkolwiek narzekaniach nie ma mowy. Gość ma w sobie tego urokliwego skurwiela, którego chce się oglądać. Żałowałem tylko, że jego Hycel/Despero szybko przekonał do siebie gangsterów, i zaczął być dla nich jakimś taksówkarzem. Warstwa tekstowa, często zabawna, zniknęła na dobre. Wraz z nią rozrywka.

 

Doda będzie pewnie budzić mieszane uczucia. Nawet nie muszę czytać recenzji, żeby domyślać się, jak bardzo ludzie na nią narzekają. Szczerze? Myślałem, że będzie wiele gorzej. Wokalistka wypadła przyzwoicie. Jak na osobę z praktycznie żadnym doświadczeniem aktorskim – bardzo dobrze. Jej Mira to zestaw cech, do których Doda świetnie pasowała. Pozytywne wrażenie nieco topnieje, kiedy zaczyna bawić się w kryminalistke. Przeszarżowała z manierą.

 

Ma kilka fajnych postaci, w dość banalnej historii sensacyjnej. Naprawdę próżno tu szukać jakejś rewolucji. Proste kino, z którego najmilej będę wspominał sceny czysto rozrywkowe (jak chociażby bójka w barze). Ogląda się przyjemnie, z wyłączeniem końcówki, która dla mnie była żałosna. W zasadzie wszystkie grzechy jakie mogli zrobić, zrobili bez cienia wątpliwości. Głupoty się prześcigały z zabiegami kretyńskimi – 5/10

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Kobieta sukcesu

Główną bohaterką jest Mańka (Agnieszka Więdłocha), szefowa firmy w wielkim mieście, której życie nagle wywraca się do góry nogami. Jej biznes pada ofiarą nieuczciwej konkurencji, związek z Norbertem (Mikołaj Roznerski) przeżywa kryzys, a pod drzwiami mieszkania kobieta zastaje Lilkę (Julia Wieniawa), młodszą siostrę uosabiającą chaos, tak obcy perfekcyjnej Mańce. W jej życie – za sprawą psa i przypadku – wkracza również Piotr (Bartosz Gelner), którego wbrew sobie i mimo serii nieporozumień zdaje się przyciągać. Jako przebojowa kobieta sukcesu Mańka nie zamierza się poddawać i skupia się na walce o przetrwanie firmy i zdemaskowanie oszustów! Czy nie straci przez to z oczu siostrzanej przyjaźni i szansy na coś nowego?

 

Te schematy są już tak utarte, że wstyd by mi było kręcić kolejnego klona. „Kobieta sukcesu” to zamerykanizowany kom-rom, o złych korporacjach, nieudanych związakch i przypadkowej miłości. A na domiar złego, nie ma w sobie ani rozrywki, ani humoru, ani postaci, którym chciałoby się kibicować. Więdłocha jest przyzwoita, Gelner jest bez wyrazu, a o całej reszcie powoli zapominam.

 

Paproch jest najlepszą postacią... ... To pies jest. A trzeba przyznać, że jako jedyny potrafi urzec, czasami wywołać uśmiech, a aktorsko też bym go pewnie umieścił w topie tej gromadki. Wiodąca postać.

 

Strata czasu. Klocki poukładane po 15-minutach, a potem tylko przebrnięcie przez kolejne znane klisze, w nadziei na szybki koniec. Niecałe 2h, to stanowczo za długo na taką farsę. Jak jeszcze raz zobaczę tą „opłakaną” scenę, kiedy ten dobry chłopak jedzie do swej wybranki, i widzi ją ze swoim byłym, wyciągając oczywiście nieodpowiednie wnioski, to zwymiotuje – 2/10 (bo pies, autentycznie)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Tomb Raider

Lara Croft (Alicia Vikander) to niepokorna córka ekscentrycznego podróżnika, który zniknął, gdy dziewczyna miała kilkanaście lat. Teraz, jako 21-letnia kobieta, podąża własną ścieżką, odmawiając spełnienia woli ojca, który chciał dla niej spokojnego życia. Zostawia wszystko za sobą i udaje się w ostatnie znane miejsce jego pobytu. Poszukując śladów, musi odnaleźć osławiony grobowiec na mitycznej wyspie u wybrzeży Japonii. Jeśli nie przezwycięży własnych lęków, może nie przeżyć niezwykle niebezpiecznej wyprawy. Jak wiele poświęci, by poznać tajemnicę zniknięcia ojca i zyskać miano tomb raidera?

 

Reaktywacja „Tomb Raidera”, nadzeja fanów gier na udaną ekranizację. Potem narzekanie na obsadę, a finalnie zgrzyty już na etapie pierwszego zwiastuna. Mniej więcej taką drogę przeszedł ten tytuł, by na ostatniej prostej, przy premierze, wyłożyć się jeszcze bardziej.

 

Przykro stwierdzić, ale tutejsza Lara Croft, to okrutnie nudna protagonistka. Nie chce sie jej oglądać, a motywy ją napędzające są tak słabo przedstawione, że nie sposób jej kibicować. Cała relacja z ojcem jest oparta na kiepskiej jakości wspominkach, które nie wnoszą nic do historii, a oferują jeszcze mniej pokładu emocjonalnego. Jeśli mamy mieć do czynienia z prostym filmem sensacyjnym, to wypadałoby dać nam odrobinę rozrywki...

 

...A jak nie rozrywki werbalnej, to chociaż podnieść adrenalinę samymi akcjami. Niestety, pod tym kątem „Tomb Raider” też jest ubogi – o ile nie gorszy. Jest pościg na rowerze, na nogach, potem bieganie z łukiem. Do tego dorzućmy ze trzy skoki i mamy ekranizację, ale etapu samouczka, nie całej gry. Parę motywów walki o przetrwanie wyglądało przyzwoicie, co w efekcie daje jakieś przyjemne 5min na 2h seansu. Swoją drogą, dwie godziny na tak ubogą fabułę, to stanowczo za wiele. Człowiek czuje zmęczenie.

 

Chciałem dać 3, ale jak przyjrzałem się temu co napisałem, to naprawdę próżno tu szukać pozytywnych akcentów. Chyba tylko sympatia do postaci i do samej Vikander, choć nie zaprezentowała na dobrą sprawę nic. Czarny charakter jest fatalny, a dialogi płytkie. Dla mnie klapa – 2/10

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Pacific Rim: Uprising / Pacific Rim: Rebelia

Jake (John Boyega) to były obiecujący pilot Jaegerów, którego legendarny ojciec poświęcił życie, by ocalić świat przed inwazją olbrzymów „Kaiju”. Przemiana, jaka zaszła w Jake’u, zaprowadziła go do kryminalnego podziemia. Kiedy jednak kolejna inwazja pustoszy Ziemię, Jake otrzymuje ostatnią szansę, by kontynuować dzieło ojca. Ma mu w tym pomóc siostra Mako Mori (Rinko Kikuchi), z którą od dawna nie ma kontaktu. Mako jest szefową nowej generacji pilotów. Ich jedyną szansą na ocalenie Ziemi jest pojednanie.

 

Odszedł Del Toro, zostały tylko Transformersy, czyli dużo, efektownie, bez emocji, z banalnymi bohaterami. Płytkie postaci, to mój największy problem z „Rebelią”. Naprawdę trzeba nie oczekiwać nic, żeby jakoś ich zacząć dopingować. Jeśli jakiś tutejszy charakter czymś błyśnie, to jest to wyłącznie zasługa charyzmy aktora. Takie momenty ma Boyega, jak i Charlie Day. Na nic oczywiście występ Scotta Eastwooda, ale do tego już powinniśmy się przyzwyczaić... Jego bezbarwność bywa przerażająca. Bardziej szarym być nie można.

 

Same walki robotów mnie średnio jarają. Zaskakujące jest to, że jest ich stosunkowo niewiele. Ludzie łaknący takiej rozrywki, mogą czuć lekki niedosyt, bo na mocniejszy akcent w tej materii trzeba czekać praktycznie do samego końca.

 

Poza Transformersami, miałem tu mały feeling najnowszych „Power Rangersów”. Z tym że ich filmowa adaptacja miała trochę uroku. Była kinem prostym, ale przyjemnym. „Pacific Rim Uprising” jest tylko proste - 3/10 (naciągane)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Na szybko, ale x2. A tak poważnie, to te filmy nie zasługują na głębszą analizę.

 

 

A Wrinkle in Time / Pułapka czasu

Jak byłem mały to baśnie musiały mieć serducho, dzięki czemu są zjadliwe i dzisiaj. Teraz są tylko efekty, przez co nie będzie to zjadliwe nigdy... Straszną szmirę puścił Disney. Nic dziwnego, że w Polsce zostało to wycofane z kin. Ma to pośrednio jakiś związek z Disneyową platformą (a’la Netflix), ale takie „exclusive’y” jak „Pułapka czasu”, na niewiele się jej zdadzą. Przygoda małej Meg w poszukiwaniu ojca, to szereg efekciarskich pierdół, napędzany spotykaniem coraz dziwniejszych/pokracznych postaci, i dowiadywaniem się coraz bardziej niestworzonych rzeczy (dla widza – totalnie nieinteresujących). Postaci, przy których rozpoznawalne nazwiska się upokarzają. Grając tak słodko pierdząco, że nawet dziecko może zwymiotowac. W pewnym momencie film serwuje takiego antagoniste, że totalnie przekreśla swoje istnienie – 2/10 (naciągane – Chris Pine uratował ile mógł. W zasadzie jako jedyny nie gra jakiejś karykatury)

 

 

Sherlock Gnomes / Gnomeo i Julia. Tajemnica zaginionych krasnali

Między Gnomeo i Julią, wciąz jest przyjemna chemia. Tylko cała reszta kuleje. Sherlock okazuje się kiepskim dodatkiem, a i w ogóle nie czuć, żeby odtwarzali jego opowieść tutaj. Jeydnka była pod tym względem zdecydowanie lepsza (biorąc na tapetę Romeo i Julię). Brakuje tu lepszych czarnych charakterów, żeby przygoda była ciekawsza. Tytułowa para ma przed sobą dość oklepane schematy do przejścia – 3/10 – bo gorsze od poprzedniczki

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

First Match / Pierwsza walka

Licealistka wychowana w domach zastępczych w kiepskiej dzielnicy dołącza do męskiej drużyny zapaśniczej, aby odbudować relacje z ojcem, który wyszedł z więzienia.

 

Sportowy dramat korzystający ze wszystkich utartych schematów. Nie ukrywam, niektóre wciąż działają, a i są tutaj trafione, ale nie zmienia to faktu, że ogląda się to bez większych emocji. Relacja Mo z jej ojcem jest z początku kiepsko nakreślona. Mimo, że ją rozumiałem, napędzała ona akcje, to nie przeżywałem dramatów z protagonistką. Problematyczna, biedna, obrażona na pół świata – nie ma w niej niczego odkrywczego.

 

Sportowa otoczka jest mocno naciągana. Ciężko było kupić, że ta dziewczynka, mimo zapaśniczych korzeni, zaczyna składać całą kategorię wagową. O fakty oparte to raczej nie jest :wink: Dodanie do tego undergroundowych walk, było najświeższym chwytem, jakiego dopuścili się twórcy. To wtedy „First match” jest najciekawsze. To wtedy bohaterka była najciekawsze, mając swoje zrozumiałe dla widza rozterki – 4/10 (gorsze gnioty Netflix wypuszczał)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Ready Player One / Player One

W 2045 roku ludzie znajdują ukojenie w wirtualnej rzeczywistości. Jej twórca przed śmiercią postanawia cały majątek przekazać pierwszej osobie, która znajdzie ukryte w niej "wielkanocne jajo"

 

Nie wiem, czy „Ready Player One”, to dobry film. Raczej nie. Nie ma tu jakiejś zjawiskowej fabuły. Mimo wykorzystania nietypowego świata, jest ona dość oklepana. Mamy obowiązkowy, i dość miałki, wątek miłosny, jest przyzwoity, ale niczym nie wyróżniający się złoczyńca (Ben Mendelsohn poniżej pewnego poziomu nie schodzi), protagonista też jest w porządku, ale nikt nad jego grą nie będzie się rozpływał.

 

Spielberg stworzył jednak świat tak zajawkowy, że trudno się źle bawić. Szczególnie jeśli ktoś jest graczem, czy ogarnia popkulturowe trendy z ubiegłego wieku. Wtedy garściami (!) można wyłapywać nawiązania, które dają sporo frajdy.

 

A jak ktoś jest młody, o Duran Duran nie słyszał, a większość tutejszych zespołów czy filmów zna jedynie z opowieści, to i tak ucieszy się na widok efektów, światełek, nastolatków w głównych rolach i polewy z elektronicznej rozrywki, która mimo braku znajomości postaci, i tak będzie ich bawić. W końcu latają z wielkimi spluwami i levelują postać. Powinno starczyć.

 

Mi się fabuła nawet podobała. Wszystko kręci się wokół rozwiązywania kolejnych zagadek i wyścigu z innymi graczami/ludźmi. Tempo jest przyzwoite, a i na koniec można wyłapać trafny morał. Może trochę pokraczny, jeśli popatrzeć na to jak tu został przedstawiony świat realny, ale może do kogoś trafi. W końcu coraz więcej ludzi najchętniej wlazłaby do Oasis i już nie zdejmowała okularów - 6/10

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Amateur / Amator

Czternastoletni talent koszykarski trafia do elitarnej szkoły, gdzie z pierwszej ręki poznaje korupcję i chciwość rządzące światem amatorskiego sportu.

 

Netflix znaczy nijaki. „Amator” to kolejna produkcja giganta, która szybko objawia się jako miałki dramat. Widać, że Netflix bardzo często idzie w filmy „bezpieczne”. Takie, które nawet nie próbują zaskoczyć czymś nowym. Idą znanymi schematami, do swoich oklepanych wniosków, serwując w między czasie te same problemy swoich bohaterów. Tutaj jedyną zmienną były problemy z cyferkami u naszego nastoletniego koszykarza. Kilka razy to wykorzystali na jego niekorzyść, ale jak ktoś liczy na rozwiązanie, to może zapomnieć. Potrzebowali dzieciaka z jakąś wadą, wymyślili dziwaczną i nawet nie mieli zamiaru podnieść tematu.

 

To co im wyszło, to pokazanie miłości do sportu. Jednak kiedy to zrobili, to na zegarze zostało parę minut do końca spotkania. Zaraz wjechały napisy końcowe – 4/10 (naciągane, bo lubię koszykówkę, więc mocno nie mogłem cierpieć)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

A Quiet Place / Ciche miejsce

Pięcioosobowa rodzina stara się przetrwać w świecie, w którym najmniejszy hałas może sprowadzić na nią śmiertelne niebezpieczeństwo.

 

Jeśli ten nędzny gatunek oferuje coś nowego, to zawsze jestem skłonny docenić. Strach ma różne oblicza, a „Quiet Place” idzie krok dalej od „Don’t Breathe” (7/10) sprzed dwóch lat. Tam też trzeba było być bardzo cicho, żeby przetrwać. Uwaga, tu trzeba być ciszej. To „ciche miejsce” mogłoby być praktycznie przypisane do kina niemego, bo bohaterowie nie wydają z siebie żadnych odgłosów. Odezwiesz się – umrzesz. Pomysł, który dla jednych będzie nudny, dla mnie jest cholernie interesujący. Nawet jak nie do końca ktoś wczuje się w ten klimat, to i tak nie sposób przejść obojętnie wobec tak odważnego podejścia – no bo kto to pomyślał, żeby w XXI wieku rozpisać z 10 linijek tekstu na pełnometrażowy film :wink:

 

Twórcy swoją spokojną produkcję zamieniają w walkę o przetrwanie, sceny wyskokowe na napięcie. Spora w tym zasługa obsady, która mimo brak dialogów, pozwala nam świetnie poznać grane przez siebie postaci. Nie trudno je scharakteryzować, jeszcze łatwiej zrozumieć ich działania. To sztuka.

 

Niektóre sceny, szczególnie z Emily Blunt, to gwarancja horrorowych emocji, jakich dawno nie odczuwałem. Kobieta świetnie gra twarzą. Taką niepewność chce czuć oglądając filmy z tego gatunku. Właśnie tak widzowie mają stać na baczność, czekając na każdy następny ruch na ekranie – 7/10

 

A „tylko” 7 (choć jak na mój system ocen, to każdy wie, ze to „aż”), bo miewa to swoje dłużyzny. Bardzo mocna jest scena otwierająca, ale potem sporo czasu poświęcamy na rozstawienie pionków i nauczenie widzów praw działających na tym świecie. Prawdziwe perełki przychodzą dopiero w trzecim akcie. Mam też im za złe, że byli zbyt asekuracyjni z brutalnością, a film finalnie załapał się na PG-13.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Come Sunday

Oparta na faktach historia słynnego pastora Carltona Pearsona, który zakwestionował naukę kościoła i został okrzyknięty współczesnym heretykiem.

 

Nie jestem religijny. Nie lubię religii, zazwyczaj z niej żartuje. Tak już mam. Bałem się podchodzić do „Come Sunday”, bo choć mówi o współczesnym heretyku, to chrześcijańska polewa mogłaby się okazać za dużą dawką dla mnie. Okazuje się, że Netflix wydał dobry film. Film, który opowiada o człowieku nie bojącym się zadawać pytań. I w pewnym momencie tu już nie chodził o to, że dla mnie on zadaje złe pytania, a o to, z jaką reakcją się spotkał.

 

„Come Sunday” zdaje egzamin głównie dzięki Chiwetelowi Ejioforowi w roli głównej. Aktor dał tej postaci mnóstwo charyzmy sprawiając, że nawet sceny dążące donikąd ogląda się z choćby minimalną dawką ciekawości. Głównych scen, najczęściej w kościele, jest tu co prawda garść, ale wtedy Ejiofor rozwija skrzydła najmocniej. A może wypadł on tak dobrze, bo cała reszta jest tak słaba?

 

Podobało mi się. Największy zgrzyt przyszedł gdzieś pod koniec, kiedy w zasadzie los księdza i klocki się poukładały, ale twórcy dorzucili jeszcze jeden kontrowersyjny wątek, który nie był odczuwalny przez półtorej godziny. Przeszarżowali, nie osiągając nim zbyt wiele – 6/10

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Rampage / Rampage: Dzika furia

Prymatolog Davis Okoye (Dwayne Johnson), który trzyma ludzi na dystans, nawiązał silną więź z George’em — niezwykle inteligentnym gorylem srebrnogrzbietym, którym opiekuje się od czasu jego narodzin. Niestety wskutek nieudanego eksperymentu genetycznego ta łagodnie usposobiona małpa zmienia się w gigantyczną, rozwścieczoną bestię. Na domiar złego wkrótce okazuje się, że istnieją też inne zwierzęta, które uległy podobnej przemianie. Nowo stworzone drapieżniki alfa przedzierają się przez Amerykę Północną, niszcząc wszystko na swojej drodze. Okoye łączy siły z odrzuconym przez środowisko inżynierem genetycznym, aby znaleźć antidotum. Jednocześnie stara się przetrwać na nieustannie zmieniającym się polu walki i nie tylko zapobiec globalnej katastrofie, ale też uratować przerażającą istotę, która niegdyś była jego przyjacielem.

 

W przeciwieństwie do innych dużych kataklizmów w CGI, „Rampage” nie traktuje się poważnie, co jest jego najmocniejszą bronią. Nawet w momentach z pozoru kulminacyjnych, wzniosłych, potrafi zaskoczyć humorem. Śmierć może mieć lekkie zabarwienie humorystyczne, co przy tak głośnym tytule nie jest częste.

 

 

Dzisiaj każda produkcja z nim w roli głównej, opiera wszystko na jego charyzmie. Scenariusz nie ma znaczenia. The Rock i tutaj ma za zadanie czarować publikę. Śmieszyć i imponować. Jego relacja z Georgem jest przyjemna. Widać między nimi chemie, co w przypadku współpracy z komputerowym stworem, jest jeszcze większą laurką dla osobowości jaką jest Dwayne.

 

 

A musi być osobowością, bo aktorzy mu towarzyszący już nie potrafią się wybronić z tandety w jaką ich wrzucono - tak, cały wątek to takie małe bagienko, o czym nawet nie piszę, bo wolę się w tym nie taplać. Najbardziej na tym cierpi zła korporacja, stojąca za zmutowanymi zwierzętami. Są tak źli, tak bezużyteczni, tak sztuczni i tak sztampowi, że przy procesie post-produkcji powinni się zdecydować na wycięcie ich z filmu. Co? Wtedy nie miałoby to sensu? A z nimi miało jakikolwiek?

 

 

Akcja nie jest przesadnie widowiskowa, ale skłamałbym pisząc, że bawiłem się gorzej, lub tak samo źle, niż na jakimś „Pacific Rim” czy „Transformers”. Podobny sort, choć pierwsze pojawienie się krokodyla wyszło całkiem cool. Wewnętrzne dziecko się cieszyło. Widowiskowość też odczuwalnie rośnie na koniec. Super, bo zazwyczaj przy końcowych bataliach zaczynam odczuwać zmęczenie, znudzenie, albo nie odczuwam już nic, śpię. Przewidywalny finał wychodzi z tarczą.

 

 

Miało być „4”, ale ta końcówka naprawdę mnie bawiła. Dopóki Rocky biega po ekranie, nawet jeśli to robi bez większego celu, jak tutaj, to jestem w stanie czerpać z tego jakąś rozrywkę – 5/10

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Strangers: Prey at Night / Nieznajomi: Ofiarowanie

Czteroosobowa rodzina Jamesonów zostaje zmuszona przez okoliczności do przeprowadzki w odludną okolicę. Dom okazuje się zaskakująco przytulny i wszystko wskazuje na to, że niesprzyjający los wreszcie postanowił uśmiechnąć się do Jamesonów. Jednak pewnej nocy rozlega się pukanie do drzwi...

 

10-lat temu pojawił się film „Strangers”, w którym rodzina była nawiedzana przez zamaskowanych morderców. Teraz, w kontynuacji (?), kolejna rodzina jest nawiedzana, kolejny raz mamy tych samych morderców, i da się wyczuć, że ten kotlet został odgrzany. A swoje też przeleżał na patelni, więc jecie go na własną odpowiedzialność. Kucharz chciał tylko wydoić pieniądze.

 

Poprzednich „Nieznajomych” oceniłem na 5/10, dostrzegając powolne tempo, ale doceniając budowanie klimatu. W „Ofiarowaniu” powolne tempo zostało, ale klimat wyparował. Objawia się on tylko poprzez muzykę, w trakcie brutalnych mordów. To miły gest, jak ktoś jest zarzynany nożem, a przygrywa temu bardzo sympatyczna piosenka.

 

O strachu nie ma mowy, to nie ten rodzaj horroru. To bardziej podchodzi pod „gore”, tylko pozbawione brutalności, która pozwoliłaby się zapamiętać przez kontrowersje i przekraczanie granic. Wyszedł im jakiś oksymoron, bo jak gore, to obrzydliwe, a jak nie obrzydliwie i nie strasznie? Najwyraźniej to „Nieznajomi” Ofiarowanie” – 2/10 (dałbym „3”, gdyby nie to, że WSZYSTKO co było bardziej oryginalne, to pokazali w zwiastunach)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • -Raven-
      Co by nie mówić, strasznie rozmieniają na drobne popularność Rycerza. Już teraz widać, że niemal bankowo to spierdolą i facet utknie w midcardzie
    • -Raven-
      Co ma wspólnego film Godzilla i Kong: Nowe Imperium z szwedzką kapelą będącą legendą muzyki z gatunku gothic metal?
    • PpW
      Na tydzień przed najbardziej hardkorową galą roku - Ledwo Legalne 4, wbijajcie na konferencje do Pubu 2 Koła 🔥🔥🔥 Na miejscu m.in. - Johnny Blade oficjalnie ogłasza szczegóły swojej walki o tytuł European Ultraviolent 🤯🔪 - face-to-face Goblin vs Gustav 🧌🪽 - OG Merch PpW 👕 - pyszne piwko 🍻 - after w wrestlingowym klimacie z zawodnikami PpW 🕺 💸Wjazd 10 zł 🕐 31.05.2024, Start konferencji 20:00 (ale na piwko można wpaść wcześniej) 🗺Miejsce: Pub 2 Koła, Tunelowa 2B, Warszawa Przeczytaj na fanpage.
    • KyRenLo
      Ostatnio niebieskiej tygodniówki nie oglądałem, więc po przerwie chęci i oczekiwania większe. Zobaczymy jak wyjdzie. Nie bardzo mi pasi pani zapowiadająca, która przybyła z NXT, ale trudno. Nic przecież z tym nie zrobię. Bianca vs Tiffy: Na wstępie ładny kolorek stroju Belair. Dobra walka dwóch dobrych zawodniczek. Można postaci Belair nie lubić, ale ringowo przeważnie nie zawodzi. Niestety Tiffy przegrała. Trochę smutno. Spotkanie Logan/LA Knight No przyjdzie pora na to, żeby LA latał z tym pasem. Tama Tonga vs LA Knight: Średnia ta walka. Średni ten wynik. To ja myślałem, że LA Knight wejdzie do finału. Tonga przelazł dalej. Walka Jey vs Tonga możliwa. Oj, bardzo by mi się coś takiego nie spodobało, więc oby plan był inny. Cody/Logan: Porwać nie porwało. No popatrzył człowiek na Cathy. JAX to wygra, bo musi wygrać cały turniej. Niech ma Tak już na poważnie to oczywistym jest, że wolałbym Iyo, ale zakładam, że turniej panów wygra Gunther, a dwóch skalpów pewnie RAW nie dostanie. Nia vs Jade: Aha. Też mi pojedynek. Poleciało DQ i tyle. Najważniejsze, że to Jax awansowała. Nie chciałem turniejowej wygranej Jade. DIY vs Legado del Fantasma: Elektra elegancka, a sama walka co najwyżej niezła. DIY z wygraną. Pewnie walka o pasy, no i pewnie przegrana. Ooo mistrzyni Bayley dostała kawałek czasu antenowego. Ta. Spoko. Randy vs Melo: Solidny Main Event. Trudno oczekiwać, że Melo będzie takie walki wygrywał, ale fajnie, że to była walka zamykająca tygodniówkę. Orton jedzie dalej i oby finał Gunther vs Orton. Zupełnie szczerze i obiektywnie: Strasznie mnie wynudził ten odcinek.  
    • Attitude
      Wczoraj w klubie Nowy Harem w Gdyni odbyła się gala KPW Arena 25: Odkupienie. Najważniejszym wydarzeniem było zdobycie pasa KPW Oldtown przez Chemika. Wyniki KPW Arena 25: Odkupienie 17.05.2024 David Oliwa pokonał Louisa Bashama Filip Fux pokonał GREGa Martn Pain pokonał Michała Fuxa Eryk Lesak pokonał Gulyasa Ocsi Chemik pokonał Rosetti, Zefira i Leona Lato Przeczytaj wpis na portalu Wrestling.pl
×
×
  • Dodaj nową pozycję...