Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  1 131
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  14.04.2010
  • Status:  Offline

Również dzisiaj zaliczyłem seans i choć bawiłem się świetnie, to mam bardzo mieszane uczucia. Humorystycznie bosko - począwszy od BB-8, przez choćby nawet Finna, kończąc na Luke'u! I, jak już wspomniał aRo - nareszcie nie było to tak przewidywalne, jak Siódemka (kiedy wszyscy zdali sobie sprawę, że jadą równo po trasie Nowej Nadziei). I tutaj właściwie zaczynają się moje widzimisię. Otóż tak: mnóstwo momentów, w których po prostu nie bardzo wiedziałem "jak?", "dlaczego?", czy też klasyczne "po chuj?". Może polecę w spoilerze, bo to już mało recenzyjne:

 

No więc zacznijmy od Lei w kosmosie - żenada. Dalej niech będzie zabicie Snoke'a. Jedynym plusem tego był fakt, że zrobił to Kylo. Gość w Przebudzeniu pojawiał się sporadycznie, tutaj dali mu większe pole manewru i bardzo szybko je ukrócili. Decyzja jest bardzo OK, bo promuje to Bena Solo. Ale w takim stylu uśmiercać teoretycznie tak potężną postać to wstyd. Rose ratująca Finna no OK, ale ten tekst "Wojny nie wygrywa się zabijając wrogów, tylko ratując sojuszników". No brawo, właśnie wystawiłaś na pewną śmierć wszystkich sojuszników, żeby uratować jednego. Winszuję. I może to przeoczyłem, ale kiedy Rey przesiadła się ze statku Snoke'a na Sokoła. Bardzo logiczne - zamiast zwiać elegancko uzbrojonym myśliwcem, wybrała Falcona.

 

 

Tak jak wspomniałem - bawiłem się świetnie. Zwłaszcza, że atmosfera kinowa również dała się we znaki. Może się nie skupiłem, może wyłączyłem myślenie. A może po prostu film przekroczył granicę? Dałem siódemkę na filmwebie, poprzedniej części również. Chociaż Przebudzenie było kalką Nadziei, a Jedi był po prostu lepszy, to na ósemkę nie zasłużył :)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428646
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

aRo, ale ukryj spoilery, bo tam masz sporo rzeczy (kto przeżyje, kto zginie, itd), którymi mógłbym się przejmować to oglądając (w sobote). Mógłbym, ale już nie będę. Już wiem
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428650
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Ukryte. W sumie nie spodziewałem się, że będzie to czytał ktoś, kto zamierza obejrzeć film, a jeszcze tego nie zrobił - tak jak opisujemy gale na forum i nie czytam postów przed luknięciem :P OK, wtopa.

 

Ale w sumie nie napisałem zbyt wiele, jak teraz na to patrzę. W sumie jedna rzecz, gdzie ciekawsze niż sam fakt tego są okoliczności sytuacji. O ważniejszych rzeczach w kontekście fabuły jeszcze nie wiesz.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428659
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Ukryte. W sumie nie spodziewałem się, że będzie to czytał ktoś, kto zamierza obejrzeć film, a jeszcze tego nie zrobił - tak jak opisujemy gale na forum i nie czytam postów przed luknięciem OK, wtopa.

 

To recenzja, więc zawsze czytam :wink: Chcesz mi powiedzieć, że nikt nie czyta moich recenzji, bo nie ogladali filmu (a zazwyczaj jestem pierwszy) ? Fuck! :twisted:

 

Ale w sumie nie napisałem zbyt wiele, jak teraz na to patrzę. W sumie jedna rzecz, gdzie ciekawsze niż sam fakt tego są okoliczności sytuacji. O ważniejszych rzeczach w kontekście fabuły jeszcze nie wiesz.

 

Dla mnie luz. Jak gdzies będą emocje, to je wyczuje, nawet jakbym znał finał. Poza tym, to Gwiezdne Wojny, a mi do ich fanów daleko (do tej pory najwięcej dostały 6/10). Raczej chciałem chronić innych, którzy mogliby się bardziej wnerwić.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428661
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 870
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Szczerze nie wiem co powiedzieć (i jak ocenić) nowe Star Warsy. Z jednej strony nie jestem w stanie powiedzieć że film jest zły, albo że jest gorszy od Przebudzenia Mocy. Z drugiej strony wyszedłem z kina wkurzony (głownie z powodu paru scen), co przy VII części nie miało miejsca i po seansie byłem zadowolony.

Dziwny to film. Zupełnie nie taki jakiego się spodziewałem. I to chyba oczekiwania i różne przypuszczenia jakie miałem przed nim spowodowały taki mętlik w mojej głowie. Myślę, czy nie iść na niego drugi raz i już na spokojnie, wiedząc czego oczekiwać zobaczyć i to ocenić.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428672
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  19.08.2010
  • Status:  Offline

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi (2017)

 

„Przebudzenie mocy” pozostawiło niedosyt i poczucie niewykorzystanej szansy (z jednej strony młoda obsada zdała egzamin, a z drugiej Abrams zachował się zachowawczo serwując nam remake „Nowej Nadziei”), „Łotr 1” jakoś mnie nie ujął, ale to w żadnym razie nie przeszkodziło mi czekać na „Ostatniego Jedi” z ogromnymi nadziejami. Po pierwsze - Lucas stworzył wspaniały świat, mnogość furtek i kolejni reżyserzy mają szerokie pole do popisu bez względu na to, czy poprzednia część była udana czy nie. Po drugie - wraca Luke Skywalker, bohater z dzieciństwa i po przeszło 30 latach znowu ma chwycić za miecz świetlny. Byłem dziwnie spokojny o rolę starego Luke’a. Hamill żył z piętnem Skywalkera przez lata i teraz ponownie mógł zmierzyć się z postacią, która zdefiniowała jego aktorską karierę na zawsze. Wiedziałem, że się postara i da radę. Ale w tym filmie nie tylko Hamill kradł show. Chwała Johnsonowi za to jak rozwinął w „Ostatnim Jedi” postać Kylo Rena i chwała Adamowi Driverowi, że otrzymanej szansy nie zmarnował.

 

Po kolei jednak. Były obawy, że film będzie powielał schemat „Imperium kontratakuje”. I nie oszukujmy się. Ten schemat zostaje powielony. Główni bohaterowie są porozrzucani po galaktyce. Młoda „dżedajka” dostaje się pod skrzydła ukrywającego się przed światem starego mistrza i oprócz tego, że stara się poznać Jasną Stronę Mocy odkrywa także czym jest Mrok. W drugim końcu galaktyki Nowy Porządek ściga Ruch Oporu, a bohaterowie dokonują niewyobrażalnych wygibasów, żeby ujść pogoni. Brzmi znajomo? Mógłbym jeszcze to rozwinąć, ale musiałbym zbyt dużo zdradzić z fabuły. Inaczej jednak niż w „Przebudzeniu mocy” reżyser postanowił zagrać z widzami w kotka i myszkę. Wykorzystał nasze przyzwyczajenia, żeby zafundować kilka nieoczekiwanych zwrotów akcji. Dzięki tym zabiegom wyprowadził fabułę z torów, które pozwalają mieć nadzieję, że epizod IX nie będzie kolejnym „Powrotem Jedi”.

 

Wracając do kwestii aktorskiej, to dostajemy trochę więcej Oscara Isaaca w roli Poe, który jako pilot-zadziora ma chyba za zadanie przejąć pałeczkę po Hanie Solo (jego przekomarzanie się z Leią trochę nawiązuje do utarczek Solo z księżniczką, ale tutaj wszystko ma rzecz jasna inny charakter i dostajemy to w zminimalizowanej wersji), a Rey trzyma fason tak jak w „Przebudzeniu mocy” i zwyczajnie wzbudza sympatię. Podobnie sprawa ma się z Finnem, któremu partneruje nowa postać, wyciągnięta oczywiście z disnejowskiej galerii postaci opatrzonych etykietką „Ale panowie! Musi być poprawnie politycznie!”, do której jestem średnio przekonany, ale też jestem daleki od ciskania gromami. Jedynie pewna scena z udziałem tej dwójki w finale jest wg mnie najgorszą w całym filmie i jeżeli już obejrzycie, to na pewno będziecie wiedzieli, o którą scenę mi chodzi. W miarę przyzwoicie wypada Leia oraz postaci drugoplanowe (np. del Toro jako DJ, Snoke, Hux), a nielubiana przeze mnie Maz Kanata pojawia się tylko na chwilę i chwała reżyserowi za to. Także skrzeczące ptaszysko-kulka z trailera, która wywołała wkurw fanów Star Warsów z całego świata także pojawia się rzadko i niekoniecznie irytuje. To nie jest starwarsowa wersja Małego Groota ze „Strażników galaktyki”, a pewna scena z udziałem ów sympatycznych stworzonek oraz wookiego - pomyślana zapewne z myślą o młodych widzach - jest całkiem zabawna.

 

Od strony wizualnej film prezentuje się znakomicie. Komnata Snoke’a, rozwałka w kosmosie, planeta znana z trailerów oraz wyspa Luke’a - te wszystkie znakomite obrazki pozostają w głowie po seansie. Jeżeli chodzi o sceny walk, to nie zawsze jest to tylko rozwałka dla rozwałki, ale reżyser stara się w każdej zafundować choć trochę dramatyzmu. Z niezłym zresztą skutkiem.

 

Jeżeli chodzi o muzykę Williamsa to niestety nie ma tutaj pierdolnięć na miarę „Marszu Imperialnego” i pojedynkowych kawałków z trylogii prequeli. Williams w nowych odsłonach Star Wars jest nad wyraz oszczędny, ale muzyka nawiązuje do nut znanych z poprzednich części więc nie jest najgorzej. (Chociaż cholera - mogłoby być zdecydowanie lepiej!)

 

A teraz UWAGA! Będę sypał spoilerami. Zatem dalsza część tekstu jest przeznaczona dla tych, którzy film już widzieli albo mają najnowsze „Gwiezdne wojny” w dupie.

 

 

 

 

Dlaczego jestem na „tak” dla filmu:

 

+ Kylo Ren wychodzi z roli popierdułki i morduje Snoke’a. Bardzo podoba mi się sposób w jaki ów czarny charakter zostaje wysłany do krainy wiecznych łowów i sam fakt, że to się dzieje. Jak dla mnie zaskakujący zwrot akcji i rozwiązanie najlepsze z możliwych. Dzięki temu w epizodzie IX nie będziemy mieli powtórki z „Powrotu Jedi”, w której główny antagonista historii będzie jedynie pieskiem na usługach potężniejszego pana i prawdopodobnie unikniemy dylematów między wyborem Jasnej oraz Ciemnej Strony Mocy, która jest trzepana do bólu w każdej niemal części „Star Wars”. Johnson chciał dać jasno do zrozumienia: z tym już koniec! Kylo Ren wziął władzę w swoje ręce i nie ma dla niego nadziei na powrót na ścieżkę prawa i sprawiedliwości. Reżyser „Ostatniego Jedi” zdaje się mówić: „Wymyślcie teraz coś innego, wciągnijcie tą historię na nowe tory.” Swoją drogą zawsze rozkminiałem co by było, gdy Vader zabił Imperatora i sam rządził galaktyką, a Johnson po prostu takie rozwiązanie fabularne zastosował. Bardzo dobrze. Kylo Ren to nadal rozdarty, rozchwiany emocjonalnie dzieciak, ale już na tyle bystry, żeby w drodze po władzę odsunąć konkurentów; już wiadomo, że nie ma z nim żartów.

 

+ Ostania droga Luke’a. Idąc do kina myślałem sobie, że Skywalker zginie - zapewne poświęcając się dla dobra sprawy. I tak poniekąd się stało. Ale byłem totalnie zaskoczony twistem z niematerialnym Lukiem i faktem, że on cały czas był na wyspie (Johnson udanie wprowadził starych fanów w pułapkę pokazując zatopionego X-Winga, który przecież musiał zostać wydobyty z wody jak to miało miejsce w „Imperium kontratakuje”). Warto też wspomnieć o pięknej scenerii walki między Kylo Renem, a Skywalkerem. Ujmująca jest też (aczkolwiek trudno tutaj o wzruszenia i zalewanie się łzami) scena umierającego/odchodzącego do świata duchów Luke’a.

 

+ Kylo Ren i Rey łączą na chwilę siły i dokonują rozwałki czerwonych sługusów Snoke’a. Swoją drogą - przypominali oni straż przyboczną Imperatora z oryginalnej trylogii. Jestem przekonany, że wielu fanów Gwiezdnych Wojen przez lata zastanawiało się kim są ów postacie i jakie są ich możliwości. Johnson takich niedopowiedzeń nie pozostawił. Po prostu rzucił ich do walki. I była to jedna z tych scen, którą oglądałem z uśmiechem na ustach i myślałem sobie „Ale zajebiście!”.

 

+ Yoda. Niby całkiem normalne, że mógł się pojawić. Ale z jakichś powodów w ogóle się go nie spodziewałem. Rewelacyjne wejście Yody, który rugał i naśmiewał się ze zgorzkniałego Luke'a jak za starych, dobrych lat.

 

Kwestie polemiczne:

 

+/- Leia Organa przetrwała w kosmicznej próżni… Dla niektórych najgorszy moment w filmie. Dla mnie - niekoniecznie. Nie wiem na ile Johnson znowu chciał nieco rozszerzyć niedopowiedzenia z poprzednich filmów, a na ile po prostu zafundować zaskakujący zwrot akcji z Leią, która w filmowym świecie jednak uchodzi z życiem (chociaż ja akurat wcale nie obstawiałem jej zgonu mimo śmierci Fisher, a bardziej obawiałem się o Luke’a - jak widać słusznie) i teoretycznie nadal powinna przewodzić Ruchowi Oporu w finale trylogii sequeli. Z tymi niedopowiedzeniami chodzi mi o to, że nie raz zastanawiałem się, czy rycerz Jedi jest w stanie przetrwać w próżni. Leia formalnie „dżedajką” nie jest, ale dzięki mocy udaje się jej ocaleć. Zatem mam już odpowiedź. Nierealne? Mam mieszane uczucia. Gdyby to był Vader lub Luke, to pewnie mało kto by się czepiał.

 

+/- Planeta hazardzistów to najsłabsza lokalizacja ze wszystkich w filmie. Wątek poszukiwania cwaniaka, który umożliwi bohaterom przedostanie się na krążownik Nowego Porządku i namieszanie w systemach słabszy od pozostałych motywów, ale sama postać DJ całkiem, całkiem. Podobał mi się wątek wyjścia z więzienia.

 

Tutaj jestem zdecydowanie na nie:

 

- Pocałunek Tico i Finna na tle Armagedonu, który dokonuje się w tle. No i to pitolenie Kitajki o tym w jaki sposób wygrywa się z wrogiem. Tanie, słabe i żenujące. Lepsze rozwiązanie byłoby gdyby Finn zginął bohatersko. Mielibyśmy kolejne pierdolnięcie, a zamiast tego dostaliśmy scenę z Harlequina.

 

- Kapitan Phasma - nie mieli na tą postać pomysłu w „Przebudzeniu mocy”, a tym bardziej chyba nie wiedzieli co z nią zrobić w Epizodzie VIII. Ale to w zasadzie mały pryszcz i doszukiwanie się minusów na siłę.

 

 

 

 

Ocena: 8/10

Edytowane przez Ghostwriter
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428713
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Star Wars: The Last Jedi / Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi

Rey dołącza do Luke'a Skywalkera, by zostać rycerzem Jedi. Razem odkrywają tajemnice Mocy i sekrety przeszłości.

 

Powrót Marka Hammilla, to najlepsze, co mogło ich tu spotkać. Mimo niechęci, Luke Skywalker to postać tak kultowa, że trudno nie poczuć nostalgii. Cieszy też, że przez większość czasu był on bardzo fajnie prowadzony, a motywy z nim związane były wiarygodne. Legenda, która zwątpiła – super. Zdecydowanie nr.1 widowiska.

 

Ci, którzy mieli sporo uroku w poprzedniej odsłonie (Finn, Rey), teraz stali mi się totalnie obojętni. Zaś Ci, którzy pozostawiali wiele do życzenia (Kylo Ren), zaczęli nabierać właściwych kolorków i nakręcać akcje.

 

Dobrych momentów „Ostatni Jedi” ma zaledwie garść. Trzeba na nie sporo czekać, a reszta wypchana jest słabiutką zawartością. Z tych wszystkich motywów pobocznych, na wyróżnienie zasługuje tylko misja hakerska – bo Benicio Del Toro. Naciąganym wątkom miłosnym mówimy nie, czarnemu charakterowi o imieniu Snoke, mówimy definitywne nie, a pokazywanie nam bohaterskich poświęceń ludzi, o których nie wiemy nic, to tylko próba włamania sie do naszych serc i wydobycia emocji. Próba nieudana.

 

Gdzieś tam mi się musiał udzielić ten hurra optymizm, który panował w mediach po pierwszych seansach. Gdzieś te głosy o wodzeniu za nos, uruchomiło tryby w głowie, kazało wyczekiwać fajnych momentów. Niestety, im dalej, tym bardziej przypominano mi, dlaczego nie lubię „Gwiezdnych Wojen”. W momencie, kiedy po „Przebudzeniu Mocy”, gdzieś się z tą sagą pogodziłem, gdzieś znaleźliśmy nić porozumienia, „Ostatni Jedi” zaczął wymiotować tymi epickimi momentami, które może trafią do najbardziej zagorzałych (zaślepionych?) fanów, ale dla postronnego widza będą tylko wydmuszką – 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428728
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  19.08.2010
  • Status:  Offline

„Ostatni Jedi” zaczął wymiotować tymi epickimi momentami, które może trafią do najbardziej zagorzałych (zaślepionych?) fanów, ale dla postronnego widza będą tylko wydmuszką – 5/10

 

Akurat zagorzali fani Star Warsów bywają też najbardziej krytycznymi widzami. Wystarczy prześledzić dyskusje takowych na facebooku, czy pod recenzjami "Ostatniego Jedi" czy innych odsłon kosmicznej sagi (BTW najnowszy film z serii SW bardzo podzielił fanów - od tych, którzy twierdzą, że to gniot po tych, którzy dają 9/10). Wśród tych "zagorzałych fanów" są często ludzie, którzy wychowali się na tzw. "oryginalnej trylogii" i trudno ich zadowolić. Z moich obserwacji wynika, że zarówno prequel trilogy i to, co kręci obecnie Disney łykają w dużej mierze widzowie, którzy mieli wyjebane na stare części i młoda widownia. Oczywiście zdarzają się starzy wyjadacze, którzy to kupują. Ja np. "Ostatniego Jedi" kupuję. ;)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428730
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Akurat zagorzali fani Star Warsów bywają też najbardziej krytycznymi widzami. Wystarczy prześledzić dyskusje takowych na facebooku, czy pod recenzjami "Ostatniego Jedi" czy innych odsłon kosmicznej sagi (BTW najnowszy film z serii SW bardzo podzielił fanów - od tych, którzy twierdzą, że to gniot po tych, którzy dają 9/10). Wśród tych "zagorzałych fanów" są często ludzie, którzy wychowali się na tzw. "oryginalnej trylogii" i trudno ich zadowolić. Z moich obserwacji wynika, że zarówno prequel trilogy i to, co kręci obecnie Disney łykają w dużej mierze widzowie, którzy mieli wyjebane na stare części i młoda widownia. Oczywiście zdarzają się starzy wyjadacze, którzy to kupują. Ja np. "Ostatniego Jedi" kupuję.

 

Dobrze wiedzieć, że pozostają obiektywni. Znam fanatyka, który chwali za wszystko. Ale on też wydaje grube tysiące, żeby ubrać się w strój Darth Maula czy Szturmowca :wink:

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428736
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  2 258
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.10.2011
  • Status:  Offline

 

Blue Jasmine

 

Jasmine i Ginger, to przybrane siostry funkcjonujące w dwóch różnych światach. Ginger pracuje w sklepie, ma dwóch synów i mniej lub bardziej spokojnie mieszka w San Francisco. Jasmine ma syna, bogatego męża, prowadzi wystawne życie, jeździ po świecie i miejscem jej stałego przebywania jest Nowy York. Kiedy okazuje się, że Hall jest nie tylko oszustem ale i notorycznie zdradza swoją żonę, Jasmine pomimo niesnasek z siostrą, udaje się do San Francisco i chce rozpocząć nowe życie.

 

Można by rzec, że to mój powrót do "klasycznego" Allena. Nie ma wielkiego wow, ale jest zdecydowanie lepiej niż w przypadku Purpurowej róży z Kairu.

 

Narracja jest prowadzona w sposób dwutorowy. Życie Jasmine z San Francisco jest przeplatane tym z Nowego Yorku. Dlaczego tak to formułuję ? Ponieważ to postać w którą wciela się Cate Blanchett, jest głównym i do tego czarnym charakterem tego filmu.

Niby kobieta biedna, oszukana i do tego jeszcze z zaburzeniami natury psychicznej, ale sama nie powstrzymuje się przed kłamstwem, kiedy chce usidlić pasującego jej mężczyznę.

 

Tak zarysowana postać, przypomina tę graną przez Penelope Cruz w Vicky Cristina Barcelona. Jednak przy takim porównaniu, moim zdaniem, Blanchett tej konfrontacji nie wytrzymuje.

 

Dodatkowo FW określa ten film jako komediodramat. Dla mnie jest to dramat z pojedynczymi, humorystycznymi scenami. Nie jest to jednak typowy dla Allena humor niepoprawny politycznie (ten możemy znaleźć chociażby w Co nas kręci, co nas podnieca).

 

Napisałem, że jest to film lepszy niż Purpurowa róża z Kairu, dlatego wystawiam 7/10. Biorąc jednak pod uwagę powyższe, robię to bez przekonania.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428745
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Killing of a Sacred Deer / Zabicie świętego jelenia

Steven (Colin Farrell) zostaje zmuszony do podjęcia niewyobrażalnego poświęcenia, gdy przyjęty przez niego pod własny dach chłopiec radykalnie zmienia swoje zachowanie.

 

„Zabicie świętego jelenia”, to w sumie najprostszy film Lanthimosa, z jakim miałem kontakt. To oczywiście nie oznacza, że jest to film bez próby wdarcia się do naszych umysłów, jednak robi to najmniej inwazyjną ścieżką. Grek stał się trochę ofiarą swoich wcześniejszych pomysłów, które miały ten jego dziwaczny urok już po przeczytaniu opisu fabuły.

 

Ten jeleń biegnie powoli. W zasadzie on nie biegnie, on człapie. W zasadzie to nawet nie człapie. Przez pierwszą godzinę wylewane są fundamenty pod obraz, który chce nam reżyser pokazać. Następne pół godziny zaczyna nieco podkręcać tempo, i dopiero ostatnie dwa kwadranse to „Zabicie świętego jelenia”. Ten przydługi prolog jest męczący. Ma atmosferę niejasności, ale poza tym, ciężko mówić o staniu na palcach w oczekiwaniu na następne wydarzenia.

 

Doceniam aktorstwo, które odnalazło wspólny język z reżyserem. Szczególnie wyróżnia się tu Barry Keoghan. Nastolatek, który nawet przez moment nie wydaje się normalny. Jego mimika jest w punkt za kazdym razem.

 

Doczekałem tego finału, był jakiś... ale tylko na tle nijakiej reszty. Ogółem nie sądzę, że był wart czekania, nie został ze mną po napisach końcowych, nie przejąłem się, po prostu. Oczekiwałem ciekawszych, innowacyjnych rozwiązań - 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428830
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Just Getting Started

Ilość Oscarów i nominacji między głównym duetem, nie zaślepi na tyle, żeby zaakceptować ten film. Dwóch starców rywalizuje ze sobą o względy lokalnych kobiet. Na wielu płaszczyznach, karty tu rozdawał Morgan Freeman, ale przybycie Tommy'ego Lee Jonesa, mocno obniża jego notowania. W tle dorzućmy Rene Russo, o którą trzeba rywalizować, szczyptę świątecznej atmosfery i sensacje z podrzędnego akcyjniaka, a dostaniemy "Just Getting Started". Wszystko od gościa, który wydaje film raz na 10-lat. Miejmy nadzieję, że następnego nie doczekamy. Kiedyś to byli "Biali nie potrafią skakać", a teraz "komedia nie potrafi wylądować". Chybiony humor, a jak już coś do widza trafi, to od razu czuć, że to już gdzieś słyszeliśmy. Taki wtórny (po)tworek, który ratuje chyba tylko urok Freemana i Jonesa. Bo nie ma co ukrywać, wciąż go mają. Morgan nawet niedawno wystąpił w czymś podobnym ("W starym dobrym stylu" - 6/10) i szkoda, że dał się namówić i tutaj. Coś kierowane dla ludzi starszych, czego bym nie polecał ludziom starszym - 2/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428845
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Battle of the Sexes / Wojna płci

Historia rozegranego w 1973 roku meczu tenisowego pomiędzy ówczesną pierwszą rakietą świata, Billie Jean King (Emma Stone), a byłym mistrzem i notorycznym oszustem, Bobbym Riggsem (Steve Carell).

 

Więcej niż tennis. Tylko wszystko co wykracza poza sferę sportową, jest zwyczajnie cieniutkie. „Wojna płci” na tapetę bierze pojedynek dwójki sportowców, ale i ich historie, która jak się okazuje ma spory wydźwięk homoseksualny. Billie Jean King zaczyna eksperymentować zabawy z kobietami, co odciska dość mocne piętno na produkcji. Te sceny miłosne są bardzo słabe, zazwyczaj mocno przedłużone, nie dające żadnej satysfakcji. Mają związek z małżeństwem King, którym też ciężko się przejmować.

 

Steve Carell i jego Riggs, nie pozostają w tle. On ma swoje problemy związane z hazardem. O ile rozpadem jego małżeństwa równie ciężko się przejmować, to przynajmniej w zamian za swoją uwagę dostaniemy odrobinę komedii. Bo Carell jest tu Carellem – pajacuje, śmieszkuje, ale momentami człowiek się uśmiechnie. Szczególnie się rozkręca, kiedy pojedynek dwójki bohaterów jest już zaklepany, a on może pokazać swoje szowinistyczne, showmańskie oblicze.

 

Tennis jak i przebieg ich pojedynku mi się podobał. Nie ma tego jednak aż tak wiele. Był w tym roku świetny film o tej dyscyplinie, ale nazywa się „Borg/McEnroe”. „Wojna płci” sili sie na bycie czymś więcej, nie prezentując sobą nic. Dawno nie widziałem tak słabej i bezbarwnej Emmy Stone. To mógł zagrać chyba każdy – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428863
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Rebel in the Rye

Biografia uznanego amerykańskiego pisarza i samotnika - J.D. Salingera (Nicholas Hoult), który sławę zdobył za sprawą powieści "Buszujący w zbożu".

 

Mówi się, że autor nie może przekrzyczeć fabuły. Takie były błędy młodego Salingera. Jego głos był głośniejszy. W przypadku filmu jest zgoła inaczej. Świetny początek, kiedy prezentowani byli bohaterowie (dużo ciętych żartów), z czasem zaczyna milknąć na rzecz opowieści, która ma za dużo wątków, nie przebijając się szczególnie z żadnym. Wojna mocno wpłynęła na głównego bohatera, ale wcale jej grozy nie czuć. Różne miłosne wpadki po powrocie - równie bezbarwne.

 

Ilekroć bym się nie wykoleił za sprawą tych wszystkich wątków, wciągali mnie z powrotem. Sam Salinger mi odpowiadał jako autor, któremu cięzko było biec z wiatrem. Nie chciał się przystosować, choć na przestrzeni filmu poznajemy wielu ludzi, którzy go kształtowali – czyli był skłonny słuchać innych. Hoult gra przyzwoicie. Żadna Oscarowa kreacja, prawdopodobnie do zastąpienia, ale nie raził.

 

Spacey jest równie dobry jak zawsze. Nie wiem czemu, ale ten koleś wypada świetnie w rolach nauczyciela/mentora. Zawsze chce się go słuchać. Aż przykro patrzeć, kiedy pomyśleć o jego obecnym wypchnięciu za ramy obrazka Hollywood, i fakcie, że będziemy go oglądać coraz rzadziej.

 

Mi się to oglądało dobrze. Po prostu – 6/10

 

Notka dla siebie - to była ocena nr 4,000 na IMDB.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428888
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Bright

Akcja tego wartkiego thrillera w reżyserii Davida Ayera (reżysera „Legionu samobójców” i „Bogów ulicy” oraz scenarzysty „Dnia próby”) toczy się w alternatywnej teraźniejszości, w której od zarania dziejów ludzie, orki, elfy i wróżki żyją obok siebie. Dwoje policjantów pochodzących z zupełnie różnych środowisk — człowiek Ward (Will Smith) i ork Jakoby (Joel Edgerton) — wyrusza na rutynowy nocny patrol, który zmieni znaną im rzeczywistość. Wspólnie muszą przezwyciężyć osobiste różnice i stawić czoła hordom wrogów, aby ochronić młodą elfijkę i pewien zapomniany przedmiot, który w niewłaściwych rękach może sprowadzić na cały świat zniszczenie.

 

Interesujący pomysł. Wymieszanie gatunków, brudny policyjny klimat. Na papierze pewnie wszystko wygląda w porządku, więc Netflix zainwestował miliony, tworząc kasową produkcję debiutującą w sieci, nie na dużym ekranie. I o ile gdzieś tam był dobry film, to po 2h z „Bright”, ja go nie zobaczyłem. Rzuceni w wir wydarzeń, nie dają nam czasu na zaangażowanie się w nietypowy świat. A to nie jest zwykłe Los Angeles, żebyśmy od początku czuli się jak ryba w wodzie. Zaraz dostajemy strzelaniny, pościgi, ucieczke przed wszystkimi. Natłok wątków, gubienie po drodze innych (rodzina Warda nie musiała być tak nakreślana, skoro potem tak niewiele miała do powiedzenia), to zmora tego filmu. I wcale nie mam wrażenia, że pędzili bo chcieli się wyrobić w przyzwoitym czasie. Te wątki po prostu nie były konieczne, a sam film mógłby być spokojnie krótszy. Pod koniec czułem zmęczenie, a wszelka magia w ogóle mi nie pomagała.

 

Will Smith i Joel Edgerton są zbyt mało rozrywkowym duetem. Kilka ciętych ripost Smitha, to max na co możemy liczyć. To nie „Bad Boys”, gdzie efektowna sztampa zostanie nam wynagrodzona dającymi się lubić bohaterami. A to wymóg takich filmów. Skoro znamy schemat, to musimy polubić aktorów. Jeśli nie - ciężkie 2h przed nami. Dopiero pod koniec łapią jakąś chemię.

 

Jak na 90milionów, to efekty wyglądają dość biednie. Szczególnie slow-motion, które było tu mocno zbędne. Nie wiem czemu przy takim technicznym zaawansowaniu, mamy wrażenie, że zwolnienie czasu jest ciąle „cool”. Kicz straszny.

 

Oddam im to, że fajnie podeszli do tematu rasizmu. Przynajmniej tyle nowości, bo cała policyjna warstwa jest dość oczywista – włącznie z finałem.

 

4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/233/#findComment-428948
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • Jeffrey Nero
      Może przed Tv ludzi przyciągnie bo po sprzedaży biletów wygląda to mizernie.
    • HeymanGuy
      1. Wrestling to bardziej teatr niż sport Oczywiście, że w wrestlingu są elementy sportowe, ale jest to przede wszystkim teatr. Przykład? Chociażby feud Lesnara z Romanem m.in. na WM 34, gdzie wielu fanów czuło, że walka była "ustawiona", ale nie pod względem wyniku, a pod kątem większego marketingu, a nie autentycznego rywalizowania dwóch zawodników. Historia i scenariusz były bardziej widoczne niż sama walka w ringu. Nawet w WWE, jednym z głównych atutów są właśnie postacie i opowiadanie historii, które przyciągają widza, a nie czyste umiejętności sportowe. 2. "WWE stało się mega komercyjne i przewidywalne" Pamiętacie, jak Vince McMahon wykreował najpierw SCSA, potem Jasia Cenę i tak powtarzał ten schemat z coraz to nowymi "twarzami" federacji> Zaczęło to być przewidywalne. Przykład: kiedy Cena zdobył 16. tytuł mistrza WWE w 2017 roku, fani odczuli to jako kolejną próbę wykreowania historycznego momentu, który nie miał większego związku z rzeczywistą rywalizacją. WWE stało się maszyną do zarabiania pieniędzy na nazwiskach i powtarzalnych formułach. Kolejnym dowodem może być dominacja The Undertakera przez lata – jego seria na WrestleManii była traktowana jak wydarzenie, ale z roku na rok traciła na świeżości. Schematy, schematy i jeszcze raz schematy. 3. "AEW to jeszcze nie jest prawdziwy konkurent dla WWE" Owszem, AEW zyskało wielu wiernych fanów, ale wciąż nie może dorównać WWE pod względem globalnego zasięgu. Jednym z najbardziej mówiących o tym momentów była reakcja na "All In" w 2018 roku, kiedy AEW ogłosiło ogromne plany i zmiany w wrestlingu, a potem okazało się, że ich plany są w dużej mierze oparte na tym, co już robiło WWE, tylko z deka gorszym wykonem elitarnym to wychodzi. AEW wciąż nie potrafi zbudować takiej samej bazy subskrybentów w WWE Network, tudzież od kilku dni fani WWE na Netfliksie, czy dotrzeć do tak szerokiej grupy odbiorców na całym świecie. 5. "Znaczenie mistrzostw w WWE i nie tylko. Czy one coś jeszcze znaczą?" Czy pas mistrza WWE ma jeszcze jakiekolwiek prawdziwe znaczenie? W wielu przypadkach pasy są bardziej elementem marketingowym niż oznaczeniem najlepszego zawodnika. Przykład? Cała masa, Jinder Mahal przejmujący pas aby trafić na indyjski rynek. Walki o pasy stały się bardziej oparte na scenariuszach ,,po coś" niż na faktycznej rywalizacji, co było widoczne w wielu storyline'ach. Oczywiście przykład Jindera to jeden z wielu, ale ten najbardziej przychodzi mi do głowy, kiedy w rosterze mieliśmy przecież masę lepszych workerów. 6. "Wrestling w latach 90-tych miał ten ‘dziki’ klimat, teraz za bardzo się tego boją, a nie powinni" Lata 90-te w wrestlingu to czas, kiedy granice były przekraczane. Z jednej strony mieliśmy erę Attitude WWE, z Austinem, Rockiem i Triple H, a z drugiej – ECW, które promowało brutalność, kontrowersyjne tematy i awangardowe podejście do tego, co można zrobić w ringu. W tym czasie wrestlerzy tacy jak Mick Foley (Cactus Jack) czy Terry Funk wprowadzali brutalność, która nie miała miejsca w dzisiejszym, bardziej ułożonym wrestlingu, przynajmniej tym mainstreamowym na dłuższą metę. Wiadomo jest GCW i inne CZW itp., ale to nie to samo. To były czasy, gdy nawet McMahon robił coś szalonego w ringu. Dziś już tego nie ma, a powinno się do tego od czasu do czasu wracać, ale na poważnie, a nie na odwal się. Kiedyś takie gale jak Extreme Rules i TLC zwiastowały naprawdę coś niespotykanego. Wiadomo, kiedyś formuła się wyczerpuje, ale aż tak szybko? 7. "Kontrowersyjni wrestlerzy na siłę wciskani audiencji" Patrząc na p sytuację np. z Joeyem Ryanem, który został oskarżony o molestowanie, ale mimo to próbował powrócić na ring, widać, że promotorzy wrestlingu często ignoruje kontrowersje. WWE przez wiele lat trzymało się "herosów", ale kiedy te osoby wpadły w skandale, organizacja po prostu je ignorowała i nie rozliczała się z nimi do końca. To samo dotyczy sytuacji z Hulk Hoganem, który po skandalu z nagraniem rasistowskim wrócił do WWE po kilku latach, co wywołało falę kontrowersji. Z jednej strony wrestling jest show, ale z drugiej, niektóre decyzje są bardziej biznesowe niż moralne, choć nie wiem co miało na celu pojawienie się Hogana na ostatnim RAW, bo ani biznesowo, ani moralnie się to nie spina imo. To było tak ogólnikowo, teraz bardziej na bieżąco. 1. "Cody Rhodes i jego droga do tytułu mistrza WWE" Historia Cody'ego Rhodesa, który wrócił do WWE po latach nieobecności, była jedną z najgorętszych story 2023 roku. Jednak ja jestem zdania, że WWE niepotrzebnie "zatrzymało" jego zwycięstwo nad Romanem Reignsem na WrestleManii 39, co było dla mnie sztuczne i przeładowane marketingiem. WWE zbudowało sobie historię wokół tego, że Cody musi "doprowadzić historię rodziny Rhodesów do końca", ale czy to naprawdę miało sens w kontekście jego rzeczywistego rozwoju w WWE i federacji? Przecież to było przewidywalne, Cody zasługiwał na pas mistrza wcześniej, zamiast rok panowania Reignsa prawie, że w hibernacji. Co teraz z tego wielkiego reignu Romana? Wspomnienie, ale czy dobre? 2. "Roman Reigns i jego dominacja nad WWE – ile można?" Roman Reigns stał się niemalże niepokonanym mistrzem w WWE, a storyline wokół jego dominacji trwa już od kilku lat. Mnie już szczerze nudzi tą idea Reignsa, bo choć jest dobrze napisany, to powtarzalność tego, jak Reigns "niszczy" kolejnych rywali, staje się przewidywalna. Całe "Bloodline" i jego rozwój w tej sytuacji miały ogromny potencjał, ale powtarzalność tej dominacji sprawia, że m. in. ja oczekujemy, spodziewamy się czegoś nowego, innowacyjnego. Co więcej, sytuacja z bliźniakami sprawiała wrażenie, że saga Bloodline idzie w stronę bardziej "personalnego" konfliktu niż rzeczywistej rywalizacji sportowej. Czasem sobie tak myśle, kiedy ta historia w końcu osiągnie swój "koniec" i jak WWE zrealizuje tę "dominację" na dłuższą metę, bo który to już ME WM będziemy mieć oparty w jakimś stopniu na kimś z Bloodline? Nawet nie chcę wiedzieć. 3. "Sami Zayn i knebel Triple H'a na jego twarzy. Jak WWE hamuje Samiego Zayna? Dlaczego?" Zaczynając od najpierw "lojalnego członka" Bloodline, Zayn stał się jednym z najgorętszych nazwisk w WWE dzięki świetnej pracy nad swoim charakterem. Jednak po jego "odwróceniu się" od Reignsa i staniu się bohaterem, zaczęły się pojawiać kontrowersje dotyczące tego, czy WWE naprawdę pozwoli Zaynowi zbudować "autentyczną" postać bez polegania na "momentach" z przeszłości. Wyraźnie widać, że Zayn często wpasowywał się w role, które były tylko "przeplatanką" starych smaczków storyline'owych, co niekoniecznie pasuje do jego talentu i potencjału, bo to i to ma ogromne. Męczy mnie to, że mają Samiego na wyraźnym hamulcu, zamiast spuścić go ze smyczy i pokazać co potrafi z pasem załóżmy WHC, albo WWE. Wszystko po to, żeby aktorzyny miały co robić, albo ktoś kończył historię przez 2-3 lata, SZ spokojnie dźwignąłby główny pas w WWE i to jest kryminał, że jeszcze tego nie zobaczyliśmy patrząc na to jaką robotę robi w ostatnich miesiącach. 4. "Logan Paul jako mistrz – czy to naprawdę dobra droga?" Pojawienie się Logana Paula w WWE wywołało mieszane uczucia u mnie. Jego status super gwiazdy w mediach społecznościowych i ogromny zasięg sprawiły, że WWE postanowiło dać mu pas US. Jednak ja totalnie nie widzę żadnego sensu w tym, by celebryta, który nigdy wcześniej nie był profesjonalnym wrestlerem, zdobywał tytuł nawet w midcardzie. Może to być świetny ruch marketingowy, ale pod względem storyline'owym wydaje się to kontrowersyjne, bo można to traktować jako "spalanie" mistrzowskich pasów w imię szerszego zainteresowania mediów. Czy to dobry kierunek, by tytuł mistrza był traktowany jako coś, co można "sprzedać", a nie zasłużyć na niego w ringu? Przypominam, że w rosterze mamy takie tuzy jak Theory, Knight, Waller, no cholera moge wymieniać przez pare minut na jednym wdechu. Ale traktujmy pasy jak zabawki dalej, gawiedź i tak łyknie. 5. "(nie)Udane powroty legend do WWE – nostalgia czy wypalenie?" Powroty legend takich jak Edge i Christian (zwłaszcza po zakończeniu kariery Edge'a w 2011 roku) są zarówno ekscytujące, jak i kontrowersyjne, z uwagi na to że wychodzą inaczej niż sobie wyobrażamy. Na ogół cieszę się z ich występów, ale z drugiej strony – czy nie zaczyna to być po prostu używanie nostalgii zamiast rozwijania nowych gwiazd? WWE kontynuuje wciąganie starych, lubianych postaci do głównych storyline'ów, co wywołuje pytanie, czy to nie blokuje możliwości stworzenia nowych legend. Z jednej strony, te powroty dodają wielkiego efektu wow, ale z drugiej, mogą sprawiać, że nowe talenty nie dostają odpowiedniej przestrzeni. Moje zdanie jest takie, że WWE ostatnio nie potrafi za bardzo w wielkie powroty. Jedynie powrót Punka zasługuje na uwagę, ale reszta? Bez większego echa i polotu według mnie. Kiedyś bardziej w to potrafili. 6. "Wrestling kobiet – czy WWE robi wystarczająco, by promować je na równi z mężczyznami?" W ostatnich latach kobiety w WWE, takie jak Becky Lynch, Charlotte Flair czy Rhea Ripley, zyskały ogromną popularność, ale wciąż pojawiają się pytania o to, czy WWE naprawdę traktuje je na równi z mężczyznami. Storyline’y z udziałem kobiet są coraz bardziej złożone i emocjonalne, ale wciąż można zauważyć, że są one traktowane jako "dodatkowe" story w porównaniu do głównych fabuł z mężczyznami. Np. walka Becky Lynch z Trish Stratus na SummerSlam 2023 była świetnie zrealizowana, ale była to zaledwie jedna z kilku równolegle toczących się historii, niekoniecznie traktowanych na równi z głównymi pasami męskimi. W skrócie według mnie WWE nie robi nic, abym przestał traktować kobiety jako przerwa na siku.  
    • MattDevitto
      Wraca Omega, więc to powinno ludzi zainteresować
    • HeymanGuy
      Jakieś przecieki mówiły że Rocky’ego wyrzuci. Tylko to by było spoko kilkanaście lat temu, nie teraz
    • IIL
      Raczej wiadomo, że John Cena ugra w tym roku RR match, także zastanawia mnie kogo jako ostatniego wyrzuciłby z ringu? Powinien być to ktoś z kim stoczy program/walkę po Manii i stawiam, że będzie to CM Punk albo Randy Orton.  Punk zresztą też powinien dobić do main eventu sobotniej nocy WMki i walczyć o World Heavyweight Championship. Nie wygra jednak Rumble i zdobędzie shota w inny sposób. 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...