Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  59
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  15.10.2012
  • Status:  Offline

Hobbita jeszcze nie oglądałem, ale nie dziwcie się motywom komediowym i lightową formą filmu w porównaniu do Władcy. Tolkien pisząc Hobbita, z samego założenia tworzył bajkowo-baśniową historyjkę kierowaną do młodszych odbiorców. Dopiero pisząc Władcę Pierścieni, robił to bardziej "4 real", typowo w kanonie klasycznego fantasy, gdzie nie brak krwi, śmierci, brutalności i poruszanych poważnych zagadnień. Hobbitowi lekką formę nadał sam Tolkiem, tak więc nie ma co się spodziewać, że film będzie inny.

 

Dokładnie. Przeczytałem kilka razy trylogie Władcy Pierścienia a niedawno aby sobie zrobić mały wstęp do filmu Hobbita. Pierwsze co rzuca sie w oczy to to, że Tolkien opisuje wszystko bardzo humorystycznie, narracja jest całkiem inna a rozdziały luźno ze soba powiązane i bardzo schematyczne(odpoczynek, główna akcja którą zazwyczaj jest walka lub ucieczka a następnie wydostanie się z kłopotów za sprawą Gandalfa lub Bagginsa).

Niestety są też bardzo nierealne fragmenty takie jak: Trolle ze sobą rozmawiające i rzucające ciętymi ripostami, mówiące wilki, ogromne mówiące Orły które pomagają ekipie czy psy w domu Beorna które chodzą na dwóch łapach i usługują innym.

Tak jak napisał Raven "Hobbit" to książka bardziej w formie opowiadania i przygotowana dla młodszej części natomiast trylogia pierścienia jest bardziej mroczna.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308232
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  434
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  06.02.2012
  • Status:  Offline

N!KO, maly619, oglądaliście wersję 3D czy 2D? I czy możecie coś powiedzieć o poziomie tych efektów? Sam wielkim fanem 3D nie jestem i nie wiem czy warto płacić dodatkowe złocisze, więc Wasza opinia będzie przydatna :P
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308240
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Oglądał już ktoś Lincolna? (dopiero w weekend znajde czas) bo przyznam, że dziwi mnie ocena na IMDB.

 

Jesli nic sie nie zmieni, to jutro zapraszam do tego tematu :wink:

 

N!KO, maly619, oglądaliście wersję 3D czy 2D? I czy możecie coś powiedzieć o poziomie tych efektów? Sam wielkim fanem 3D nie jestem i nie wiem czy warto płacić dodatkowe złocisze, więc Wasza opinia będzie przydatna

 

3D, bo choć wiadomo, że fanem nie jestem, to właśnie w takim formacie mi się zwiastun spodobał. Widoki Śródziemia, to jeden z mocniejszych elementów całości, więc dorzuć kilka złoty do interesu. Upewnij się tylko, że Twoje kino wyświetla film w 24 klatkach na sekundę, bo jeśli będzie to eksperymentalne 48, to wielu się przejechało.

 

Jeśli chodzi o książkę, to nie czytałem, a film przyszło ocenić. Wielokrotnie zganiałem wszystko na Tolkiena, nie Jacksona. Jeśli Peter faktycznie zrobił dokładną - cieszącą fanów - ekranizacje, to wniosek jest prosty - N!KO, trzymaj się od tej książki z daleka :wink:

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308241
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 870
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

N!KO, maly619, oglądaliście wersję 3D czy 2D? I czy możecie coś powiedzieć o poziomie tych efektów? Sam wielkim fanem 3D nie jestem i nie wiem czy warto płacić dodatkowe złocisze, więc Wasza opinia będzie przydatna :P

 

To było moje pierwsze 3D, więc ciężko mi jakoś to porównać, ale jakiegoś wielkiego szału nie zauważyłem. Jedynie co, to strasznie wkuriwały mnie te okulary :P

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308243
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Ale we Władcy Pierścieni (mówię tu o filmie) też było sporo motywów humorystycznych, zwłaszcza ze strony Gimliego. Zresztą, jakby nie patrzeć krasnoludy prawie zawsze odpowiadają w fantasy za lekko humorystyczne motywy, a skoro w Hobbicie było ich aż tylu, to pewnie stąd taka ilość humoru :P

 

W prawdzie Władcę czytałem w podstawówce, a więc wieki temu, ale większość tych wątków humorystycznych w przypadku Gimliego to raczej dodatek Jacksona, który zrobił z krasnoluda takiego trochę "wiecznie marudzącego pierdołę". Z tego co pamiętam, to w książce Gimli lubił momentami poutyskiwać, ale był raczej przede wszystkim twardym, małym zadziorem, a nie "zabawnym marudą" (dodatek Jacksona mający "uatrakcyjnić postać" i zrobić ją jeszcze bardziej "over" dla dzieciaków). W podobny sposób Jacskon "podrasował" sobie Legolasa.

Co do krasnoludów w klasycznym fantasy i humoru, to bym raczej polemizował. Krasnoludy to najczęściej w książkach mali twardziele, ponurzy i zabójczy. Często potrafiący złośliwie coś dosrać i równie skutecznie skopać dupsko. Jeżeli w nich doszukiwać jakiegoś humoru, to raczej przez ich cyniczne riposty (typowy czarny humor), lub oślą wręcz upartość.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308245
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  19.08.2010
  • Status:  Offline

Tolkien pisząc Hobbita, z samego założenia tworzył bajkowo-baśniową historyjkę kierowaną do młodszych odbiorców. Dopiero pisząc Władcę Pierścieni, robił to bardziej "4 real", typowo w kanonie klasycznego fantasy, gdzie nie brak krwi, śmierci, brutalności i poruszanych poważnych zagadnień. Hobbitowi lekką formę nadał sam Tolkiem, tak więc nie ma co się spodziewać, że film będzie inny.

 

Warto dodać, że Tolkien pisząc "Władcę pierścieni" sam stworzył pewien kanon. Zatem nie tyle on opierał się na jakimś istniejącym wyznaczniku , co sam stworzył coś nowego, opartego na różnych mitologiach (przede wszystkim celtyckiej i skandynawskiej), poemacie o Beowulfie i pomyśle, żeby była to swojego rodzaju książką dla dorosłych. Elfy przypominające ludzi, zadziorne krasnoludy z toporami, złe orki, wielkie trolle i generalnie połączenie świata ludzi ze światem mitologii, magia i miecz - to były rzeczy, które później przejmowali inni autorzy i dlatego Tolkien sam uchodzi za swojego rodzaju klasyka, ojca fantasy. No chyba, że pod pojęciem "klasyczne fantasy" rozumiemy Homera i stare eposy.

 

Nie przeczytałem do końca "Władcy...". Jakiś czas temu próbowałem audiobooka i też nie wyszło. Po prostu od czasów Tolkiena fantasy bardzo się zmieniło; więcej tu brutalności i seksu (słowem - stało się bardziej atrakcyjne ;)) i cała historia zawarta we "Władcy..." wydała mi się zbyt słodkopierdząca. Co oczywiście nie zmienia faktu, że szanuję Tolkiena jako prekursora fantasy, który rozruszał to wszystko i bez którego m.in. nie byłoby świetnych filmów Jacksona.

 

Raven ma rację pisząc, że "Hobbit" z założenia miał być opowieścią dla dzieci, a "Władca..." dla dorosłych. Zresztą "władca..." powstawał w czasach wojny i podobno miało to wywrzeć piętno na całej historii. Nie ma się co dziwić, że w "Hobbicie" są jakieś "nierealne" momenty. "Hobbit" to pomost pomiędzy "Władcą..." a opowieściami w stylu "Alicja w krainie czarów". Pewnie można byłoby polemizować do czego mu bliżej tak naprawdę... Nie wiem o jakim humorze mówicie, ale mam nadzieję, że nie są to mdłe gagi na niezbyt wysokim poziomie dzisiejszego Hollywood.

 

Na temat Gimliego Jackson się wypowiadał, że filmowa postać jest inna w stosunku do książki. O ile mnie pamięć nie myli spora w tym zasługa odtwórcy krasnoluda, Johna Rhysa-Daviesa. Niewykluczone, że pomysł na Gilmiego ewoluował w trakcie realizacji filmu. Ponieważ nie jestem jakimś wyznawcą prozy Tolkiena i nie rwę włosów, że coś zostało zmienione względem książki, to uważam krasnoluda za jedną z najciekawszych postaci w całej trylogii Jacksona. I ten humor kupowałem.

 

Nie widziałem jeszcze "Hobbita", ale mam obawy podobne jak Raven, że jest to skok na kasę. Jackosn robi trylogię, chociaż "Hobbit" to mała książeczka. Podejrzewam, że Jackson rozwlecze to jakimiś epickimi bitwami. W końcu sprawdziły się one we "Władcy...". A teraz jeszcze jest 3D... Jednocześnie obok obaw mam jakieś takie przekonanie, że Jackson potrafi zrobić dobry film rozrywkowy. I nie chodzi mi tutaj o "Władcę...", ale np. o "King Konga". Historia o wielkiej małpie absolutnie mnie nie interesowała i dziwiłem się, że Jackson porwał się na coś takiego. Tymczasem film był całkiem niezły. Nie liczę przydługiego pojedynku Konga z dinozaurem, który mnie usypiał. To akurat problem dzisiejszego kina. Efekty specjalne zabijają emocje. Aczkolwiek we "Władcy..." zrobiono to umiejętnie, z sercem i tymi epickimi rozwałkami człowiek mógł się naprawdę emocjonować.

 

A propos skoku na kasę. Pamiętam taki skecz z udziałem Jacksona pod kątem rozdania filmowych nagród MTV. Do Petera przychodzi dwóch producentów i namawiają go na kontynuację "Władcy pierścieni". Jackson tłumaczy im, że nie da rady zrobić kontynuacji, bo pierścień został zniszczony. Dwaj panowie w garniturach (jednego z nich grał chyba Ben Stiller) wymyślają absurdalne pomysły, że jednak pierścień przetrwał (np. cudownie odnalazł się w kieszeni jednego z producentów :D) i jeszcze gorsze na kontynuację - a wśród nich gejowską wersję "Władcy...", w której Frodo i Sam robiliby za parę. Jackson siedzi poirytowany tymi pomysłami na maksa... Cóż... Kontynuacji nie ma, ale z innych książek Tolkiena można przecież wycisnąć, co się da. No więc to mogło wyglądać w realu jak na tym skeczu- z tym tylko wyjątkiem, że Peter się do producentów dupą nie odwrócił. Przyszli dwaj producenci i powiedzieli "Damy kasę na Hobbita. Ale nakręć trylogię, bo musimy natrzepać mamony ile wlezie". A Jacskon nie tylko się nie wkurwił, ale wyzwania się z entuzjazmem podjął. Co nie zmienia faktu, że "Hobbita" z chęcią obejrzę. ;)

Edytowane przez Ghostwriter
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308254
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 158
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  14.04.2011
  • Status:  Offline

Trochę nie rozumiem psioczenia na "Hobbita" po obejrzeniu go, szczerze mówiąc spodobał mi się nawet bardziej od "Druzyny pierścienia" i "Dwóch wież" (zaznaczam, że nigdy fanem "Władcy pierścieni" nie byłem i prawdopodobnie nigdy nie będę). Cieszyłem się chyba na wiesc o każdej negatywnej recenzji tego filmu i sam pomysł na trylogie wydawał mi się nieco smieszny, ale wystarczyło pójść do kina by zmienic zdanie. Serio - ani razu nie poczułem, żeby coś tu było na siłe przeciągane (a film przecież trwa prawie trzy godziny!), postaci są ciekawe (Bilbo > Frodo. Galdalf w formie, dodajmy do tego Thorina Dębową Tarczę), humor z pominięciem kilku suchych żarcików mi odpowiadał (dla niektórych był żenujący, ja kilka razy otworzyłem mordę - szczególnie w trakcie sceny z trollami), ładnie nakręconych scen akcji i prawdziwa perełka - "konfrontacja" głównego bohatera z gollumem, która zadecydowała o takiej a nie innej ocenie. Oczywiście nie można nie wspomnieć o niesamowitych zdjęciach, scenografi (Oscar w kieszeni) i świetnej muzyce Shore'a. 7/10, może przygody Bilbo Bagginsa podejdą mi bardziej niż te Frodo :)
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308258
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  19.08.2010
  • Status:  Offline

Oczywiście nie można nie wspomnieć o niesamowitych zdjęciach, scenografi (Oscar w kieszeni) i świetnej muzyce Shore'a. 7/10, może przygody Bilbo Bagginsa podejdą mi bardziej niż te Frodo :)

 

Generalnie to były to też bardzo mocne punkty "Władcy pierścieni". Muzyka w filmie jest dla mnie bardzo ważna. Jeżeli w "Hobbicie" Shore dał czadu tak samo jak we "Władcy...", to pewnie ocenę automatycznie podniosę. Shore'a do dzisiaj zapuszczam sobie pracując, ew. grając w jakąś grę rpg. Ostatnio - przy Skyrimie. ;)

 

A propos dobrej muzyki pozwolę sobie wrócić do filmu "Drive". Sebu - też podniosłem ocenę na 9 po którymś tam obejrzeniu. Stwierdziłem, że film za bardzo chodzi mi po głowie, żeby miał tkwić tylko w upper midcardzie. :)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308260
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Jeśli chodzi o muzyke w Hobbicie, to Misty Mountains miażdży. Siedząc w kinie, pierwsz reakcja była - ja jebie, zaraz będą śpiewać - po 30sek, miałem gęsią skórkę - a to największy komplement dla jakiejkolwiek piosenki.

 

 

 

 

Jeśli jednak trzymamy się w temacie Oscarów, i tego, kto co dostanie... mam chyba największego faworyta na dominacje...

 

 

 

 

Lincoln

Steven Spielberg, skupia się tylko na ostatnich miesiącach życia i prezydentury, Lincolna (Daniel Day-Lewis). Wszystko, to misja, mająca na celu uchwalenie XIII poprawki do Konstytucji, a co za tym idzie, zniesienia niewolnictwa. Abe musi użyć każdej, znanej mu politycznej sztuczki, żeby zdobyć wystarczającą ilość głosów. Drugim torem biegnie jego życie prywatne, a tam związek z synem Robertem (Joseph Gordon-Levitt) i pierwszą damą (Sally Field). Ciekawe, gdzie jest więcej faktów historycznych – tu, czy w tegorocznym „Abraham Lincoln: Łowca Wampirów” (2/10) ? :wink:

Z jednej strony, wypada pochwalić Spielberga, że zaprezentował tylko końcówkę kadencji Abe’a. Jeśli mamy do czynienia z filmem biograficznym, to często wychodzi, że 80% to „zło konieczne” – dojrzewanie itp. – a 20%, to to, na co wszyscy czekają. Tam dzieją się rzeczy, dzięki którym w ogóle powstaje pełnometrażowa produkcja, o danym człowieku. Jednak z drugiej strony, najciekawszym elementem życia szesnastego prezydenta USA , jest fakt bycia rasistą, który obalił niewolnictwo. Takiego podejścia czysto psychologicznego, niestety nikt tu nie uświadczy. Pozostaje niesmak, ale przynajmniej Spielberg nie musi się tłumaczyć, dlaczego przedstawiony przez niego prezydent, to protagonista pełną gębą. „Lincoln” jest typowym połechtaniem ego Amerykanów – co zwykli kochać. Obywatele innych narodów, mogą lekko zgrzytać zębami.

Ci którzy oczekują wojny domowej, też muszą się przestawić przed seansem. Scen bitewnych tu nikt nie uświadczy, będą zaledwie krótkie wstawki, a ich też niewiele. Reżyser zadbał o wojnę słów. O film z polityczną szachownicą – co trzeba zrobić, żeby przepchnąć swoją ideę, choć nawet Twoja drużyna, nie stoi za Tobą murem. Wszelkie opinie, że akcja toczy się wolno, będą w pełni zrozumiałe. Toż to przegadane dwie i pół godziny. Jednak jak doszło do sceny głosowania, to napięcie było tak rewelacyjnie budowane, że liczyłem głosy (!), co jest idiotyczne, bo przecież każdy zna wynik.

Wszystkie dialogi, są dostarczane przez mistrzów w swoim fachu. Chciałbym tutaj powiedzieć, że ktoś zawiódł, że oglądało/słuchało się go dziwnie – wydawać by się mogło, że „czarna owca”, jest w każdym kinowym dziele – ale takich ludzi tu po prostu nie ma. Daniel Day-Lewis, to taki Lincoln, że wszyscy inni grający tą postać, powinni zażądać, żeby ich nazwisko zniknęło z napisów końcowych, a informacja odeszła w zapomnienie. Właśnie zostali znokautowani. Trzeci Oscar, za rolę pierwszoplanową się szykuje. Znacie pewnie to uczucie, jak postać wygłasza monolog, i czuć, że mierzy w statuetke Akademii? Daniel Day-Lewis, robi to tutaj, co 20 minut! A każde jego słowo będziecie słuchać z uwagą, bo co ważniejsze, ten Abraham jest ludzki. Nie jest przekolorowany, jak to mieli w zwyczaju obrazować go w pop-kulturze. Spokojny, zgarbiony facet, który lubi opowiadać śmieszne historyjki, nawet gdy sytuacja jest poważna – rozluźnia atmosfere w szeregach.

Wspiera go tylu aktorów, że nawet nie sposób ich wymienić. Tommy Lee Jones prawdopodobnie pokusi się o swoją statuetkę – jako wybuchowy i sarkastyczny Thaddeus Stevens – a Sally Field o swoją – jako pierwsza dama – i choć to tylko wierzchołek aktorskiej góry lodowej, to obawiam się, że wszystkie niziołki, podróże w czasie, czy inne ambitne produkcje, uznają wyższość na gali rozdania Oscarów. Jeśli dodać do tego fakt, tej Amerykańskiej wzniosłości – jakby srali marmurem – to tylko się zastanawiam, czy Akademia zakocha sie bardziej w swoim charyzmatycznym prezydencie, czy w chwytaniu Bin Ladena z „Zero Dark Thirty” (jeszcze nie widziałem) – „Lincoln” 7/10

Jeśli ktoś uznaje ułamki, to może to być 7.9, czemu nie wyżej? Bo nie jestem z USA, a mój powrót do tego filmu jest wątpliwy. Wiem, że jest dobry, choć tematyka nie moja. Dalej boli mnie to, że nie dostałem tego, co chciałem – portet psychologiczny prezydenta - a całość może przypominać przedstawienie teatralne – wszystko w zamkniętych pomieszczeniach, że jakby chcieli to przenieść na scene, to daliby rade. Rozumiem Spielberga – co na tym zyskał – choć mógłbym się czepić, że to trochę pójście na łatwiznę, a całej historii widz nie dostanie. Dlatego, mimo geniuszu tego filmu, razi mnie to niemiłosiernie i więcej dać nie mogę. Po tych miłych słowach, byłem winny wytłumaczenie.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308284
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  492
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  03.06.2010
  • Status:  Offline

Ja się właśnie najbardziej obawiam tego "Wroga Nr 1", N!KO.Już w przeszłości udowodniła, że dużo lepsze filmy przegrały z "W Pułapce Wojny", a to jest w tym wypadku kuriozum, bo nie znam nikogo, kogo film by zachwycił.No ale potrzebujemykolejnych laurek, więc nie zdziwię się, jeśli zwycięży "Lincolna".DDL miażdży w filmie,chociaż nie widziałeś jeszcze "Mistrza" i popisu Joaquina Phoenixa.Jedyny, który mógłby mu realnie zagrozić.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308305
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Ja się właśnie najbardziej obawiam tego "Wroga Nr 1", N!KO.Już w przeszłości udowodniła, że dużo lepsze filmy przegrały z "W Pułapce Wojny", a to jest w tym wypadku kuriozum, bo nie znam nikogo, kogo film by zachwycił.No ale potrzebujemykolejnych laurek, więc nie zdziwię się, jeśli zwycięży "Lincolna".DDL miażdży w filmie,chociaż nie widziałeś jeszcze "Mistrza" i popisu Joaquina Phoenixa.Jedyny, który mógłby mu realnie zagrozić.

 

Akurat "Hurt Lockera - W Pułapce Wojny" oceniłem bardzo pozytywnie (7/10), więc mnie Oscar nie dziwił. On chyba tam rywalizował z Avatarem? To ten rok, o ile pamięc mnie nie myli. Jeśli miałbym wybierać między tą dwójką, to jestem gotów obejrzeć "Hurt Lockera" 2x z rzędu, niż patrzeć na te niebieskie, przereklamowane stworki.

"Mistrza" faktycznie nie widziałem, a to jeden z filmów, na które się pozytywnie nastawiam. Oczywiście, jak przy każdej takiej produkcji, Kina w Radomiu chyba jakoś ominął (lub był grany przerażająco krótko).

 

---------------

 

 

 

 

This is 40

Kontynuacja komedii „Wpadka” (6/10), która skupia się na drugoplanowej parze Pete’a (Paul Rudd) z Debbie (Leslie Mann). Śledzimy ich małżeństwo po tytułowej czterdziestce. Jak się kłócą, godzą, kłócą, później kłócą, słuchają rozwydrzonych dzieci, gadają o problemach finansowych... generalnie związki małżeńskie są do dupy. Przynajmniej to stara się uwypuklić Judd Apatow. Judd to taki Woody Allen dla ubogich. Często wałkuje relacje damsko-męskie, tylko...... pozbawiony jest humoru. „This is 40”, to bardziej twór z gatunku „dramedii”, bo uśmiechów tu niewiele. Ewidentnie pisząc scenariusz, Apatowa gdzieś poniosło. Chciał osiągnąć wyższe szczyty – zdobywać ambitne nagrody - a dla ludzi oczekujących dobrej zabawy, będzie tam zbyt stromo.

Aktorzy dobrze odrobili lekcje, zagrali co im dali. Tylko tu po prostu nie ma celu. Produkcja się kończy, a nam będzie dane się pośmiać, na napisach końcowych – bloopers. Najbardziej zapamiętamy Megan Fox (!), która była używa do tego, do czego powinna być wykorzystywana wszędzie, jako „radość dla oczu” – 2/10 (są tu pozytywne strony, ale jako całość, kończy mizernie)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308364
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 158
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  14.04.2011
  • Status:  Offline

Akurat "Hurt Lockera - W Pułapce Wojny" oceniłem bardzo pozytywnie (7/10), więc mnie Oscar nie dziwił. On chyba tam rywalizował z Avatarem?

On tam rywalizował z o niebo lepszym "Dystryktem 9" i "Bękartami wojny", a to juz inna liga. Najgorzej przyznany Oscar za najlepszy film jakiego znam, nie spodziewam się żeby "Wróg numer 1" był lepszy. No ale zrobiliśmy film o takiej tematyce to i statuetke mamy jak w banku.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308365
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

On tam rywalizował z o niebo lepszym "Dystryktem 9" i "Bękartami wojny", a to juz inna liga. Najgorzej przyznany Oscar za najlepszy film jakiego znam, nie spodziewam się żeby "Wróg numer 1" był lepszy. No ale zrobiliśmy film o takiej tematyce to i statuetke mamy jak w banku.

 

One były nominowane, ale chyba nikt tam się triumfu nie spodziewał. Owszem, na mojej prywatnej liście są wyżej od Hurt Lockera - Bękarty mam na DVD - ale na ostatniej prostej się ścigali żołnierze z niebieskimi ludkami.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308367
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Dla mnie Hurt Locker to jedna z największych Oscarowych porażek ostatnich lat. Film oceniam 5/10 i szczerze mówiąc, Avatar pod kątem swojego nowatorstwa, realizacji oraz tego jakie wrażenie zrobił na milionach oglądających - nosem wciągał tego przeciętniaka. Nie wspominam już o Bękartach Wojny, czy Dystrykcie 9, które biły Hurt Lockera pod każdym względem (sama nominacja dla tego filmu, to dla mnie pomyłka i pokaz że Akademii zawsze staje, kiedy w ruch idą patriotyczne pierdy :roll: ).

 

[ Dodano: 2012-12-29, 19:23 ]

Thrawn4 napisał/a:

Tak mi się wydaje.Czytałem też wywiad, gdzie Wachowscy SAMI mówią o tym, że tworząc film nie kierowali się żadną reinkarnacją, a czymś innym.Wystarczy sobie ten fragment znaleźć.

 

 

OK. Wierzę, że masz rację, ale zapytałem... o czym w takim razie jest ten film?

 

Polecam ciekawą recenzję (odpowiada na Twoje pytanie Nikodem) ze strony film.org.pl, którą pozwolę sobie wkleić poniżej (ponieważ się z nią zgadzam). Atlas Chmur mnie mocno rozczarował (wystawiam 5/10, a liczyłem na coś w okolicach 8) przerostem formy nad treścią, męczącą długością i bełkotliwymi, pseudo-filozoficznymi wnioskami, trącącymi mi banałem. Zgadzam się (choć to raczej rzadkość :D) z oceną N!KO i jego stwierdzeniem, że film przeznaczony jest dla tych, którym podobało się "Drzewo Życia" (choć ten był jeszcze bardziej męczący i jałowy jak dla mnie, choć wizualnie - piękny. Oceniłem 3/10).

 

Sześć złych filmów naraz

 

Wachowscy i Tykwer sklejają z ochłapów filmowego Frankensteina, po czym bezowocnie czekają, aż ożywi go jakiś piorun.

 

„Atlas chmur” jest trochę jak „Źródło” Darrena Aronofsky’ego – także opowiada kilka historii, w których pojawiają się postacie z różnych epok, grane przez tych samych aktorów; także stara się mówić o rzeczach, które od zarania dziejów stanowiły dla ludzkości sens egzystencji.

 

W „Źródle” było jednak sześciu bohaterów, dwójka aktorów i tylko trzy plany czasowe, a sam film trwał półtorej godziny, był zwarty i spójny, choć niekoniecznie łatwy do zrozumienia. W „Atlasie chmur” ważnych bohaterów jest ponad dwudziestu, planów czasowych sześć, a całość zamyka się w – bagatela – prawie trzech godzinach seansu. Dodatkowo twórcy filmu starają się mówić naraz o wszystkich kwestiach, których nazwy zwykło się pisać dużymi literami – Miłości, Odpowiedzialności, Wolności i Przyjaźni. I choć Wachowscy i Tykwer określają „Atlas chmur” mianem swojego opus magnum, trudno nie odnieść wrażenia, że sami się w tym opus magnum bardzo szybko gubią.

 

Na przemian obserwujemy koleje losu sześciu zestawów bohaterów – w połowie XIX wieku chory notariusz zaprzyjaźnia się podczas podróży statkiem z czarnym niewolnikiem, w 1936 roku kompozytor-homoseksualista zostaje sekretarzem cynicznego mistrza, w 1973 dziennikarka śledcza walczy z wielką firmą energetyczną i stara się uchronić przed śmiercią z rąk płatnego zabójcy, a w 2012 roku podstarzały edytor planuje ucieczkę z domu opieki. Do tego dochodzą dwa wątki rozgrywające się w przyszłości – jeden w futurystycznym Seulu, gdzie wykorzystywany do niewolniczej pracy klon spotyka przedstawiciela ruchu oporu, i jeden w postapokaliptycznym świecie, w którym Tom Hanks udaje, że znowu jest na planie „Cast Away”.

 

Cała zabawa w „Atlasie chmur” polega na tym, że każdy z aktorów gra kilka zupełnie różnych ról; kobiety grają mężczyzn, mężczyźni kobiety, czarni białych, biali Azjatów, a Hugh Grant – kanibala. Najlepszy zestaw dostał chyba przekomiczny Hugo Weaving, który w jednym wcieleniu jest bezlitosnym zabójcą na usługach firmy energetycznej, w innym skośnookim guru, w kolejnym siostrą Ratched z „Lotu nad kukułczym gniazdem”, a w jeszcze innym – mroczną wersją Leprechauna. Gdyby potraktować „Atlas chmur” jako niekończącą się (dosłownie, biorąc pod uwagę czas trwania filmu) grę cytatów i zapożyczeń, zupełnie martwą pod względem emocjonalnym, ale stanowiącą zabawę samą w sobie, można by ten film jeszcze jakoś obronić. Materiału jest tu w końcu bez liku – jeżeli w jednej scenie bohater wspomina dla żartu „Zieloną pożywkę”, to możemy być pewni, że znany z filmu Richarda Fleischera motyw powróci w innej historii i w zupełnie innej (zresztą o wiele bardziej poważnej) formie; jeżeli bohaterka z przyszłości ma w imieniu numer 451, to wiemy już, że – niczym w „451 stopniach Fahrenheita” Raya Bradbury'ego – przeciwstawi się opresyjnemu ustrojowi. Reżyserski tercet odnosi się zresztą do wielu klasycznych filmów, od „Matrixa” po „Apocalypto”, i korzysta z szerokiego spektrum gatunków filmowych – od mrocznej dystopii po slapstickową komedię.

 

Problem leży jednak w tonacji „Atlasu chmur”. Pomimo obecnego w filmie humoru, Wachowscy i Tykwer nie chcą się z widzem pobawić. Chcą zapisać na taśmie filmowej nową Biblię. Patetyczne sentencje i monologi co chwilę atakują widza, niemal wszystkie dialogi mają charakter całkowicie deklaratywny, a każda scena musi – ze względu na mnogość mini-fabuł i konieczność domknięcia każdej z nich – popychać akcję do przodu. Efekt takiego działania jest opłakany – „Atlast chmur” jest niby peanem na cześć opowiadania historii (co sugeruje okraszająca film klamra), ale sam tak naprawdę żadnej historii nie opowiada. Zamiast tego robi dziki rajd po gatunkach, stylistykach i epokach, przebija się z jednego planu do drugiego, dorzuca elipsy, retrospekcje i wtrącenia, sugeruje konotacje pomiędzy losami bohaterów z poszczególnych planów czasowych, ale nigdy, absolutnie nigdy nie zadaje sobie trudu, żeby rzeczywiście coś opowiedzieć.

 

Wachowscy i Tykwer nie mają nawet czasu, żeby nakreślić charaktery poszczególnych postaci. Zamiast tego uciekają się do wykorzystania wytartych, znanych widzowi klisz, które automatycznie te charaktery narzucą. Targany wątpliwościami przedstawiciel prymitywnego plemienia znajdzie więc w końcu wewnętrzną siłę, bierna przedstawicielka gatunku „podludzi” z przyszłości stanie się symbolem rebelii itd. – to nawet nie są spoilery, bo wszystkich tych rzeczy można się domyśleć już po pierwszym pojawieniu się danego bohatera na ekranie. Każda, potraktowana pobieżnie, historyjka jest tu do bólu oczywista, każdą konkluzję znamy z tysiąca wcześniejszych filmów czy książek. „Atlas chmur” jest nie tyle mozaiką, co filmowym odpowiednikiem efektu pracy jakiegoś wyjątkowo nieutalentowanego doktora Frankensteina (a dokładnie – trzech doktorów Frankensteinów) – niby ładnie pozszywanym (bo montażysta próbuje nadrabiać braki scenarzystów), ale nadal martwym.

 

Podczas tego sklejania ochłapów twórcy gubią gdzieś sens, który miał ponoć „Atlas chmur” organizować. Oryginalny tagline filmu głosi, że „wszystko się ze sobą łączy”, jedna z bohaterek twierdzi nawet, że „każde nasze działanie wpływa na nasze życia w przyszłości”, ale tych mądrości – i tak już okrutnie banalnych – Wachowscy i Tykwer na ekranie nie realizują. Jeżeli prześledzimy losy kolejnych wcieleń poszczególnych aktorów, to zauważymy, że jedno nie wpływa na drugie, a odtwórcy ról grają dane postacie właściwie tylko dlatego, że tak akurat reżyserom pasowało. Nić łącząca wszystkie historie jest zresztą bardzo wątła – w jednej opowieści pojawiają się listy z poprzedniej, bohaterowie z różnych segmentów mają takie same znamiona itd. Nie ma tu ciągu przyczynowo-skutkowego, sugerowanego hasłem reklamowym, a wspomniane łączniki to po prostu pretekst, żeby sześć historyjek przepleść zgrabnym montażem.

 

Czym więc jest „Atlas chmur”? Filmem o reinkarnacji, jak chciałaby spora część krytyków? W żadnym wypadku. Główna (i zresztą jedyna) myśl „Atlasu chmur” mówi po prostu, że nasze doświadczenia, przeżycia i emocje są czymś powtarzalnym, czymś, co odczuwały już miliony ludzi przed nami i co kolejne miliony będą w przyszłości odczuwać; że pewne schematy działań powtarzają się bezustannie w toku dziejów i na tym polega – jeśli można to tak górnolotnie określić – sens wszechświata. Nie jest to zbyt skomplikowana teza, wpadli na nią zresztą już starożytni, ale i tak udałoby się ją pewnie ciekawie zilustrować, gdyby reżyserskie trio pozwoliło widowni dojść do tych wniosków na własną rękę. Tymczasem cały czas jesteśmy prowadzeni jak dzieci, a ujęta wyżej prawda przedstawiona zostaje za pomocą patetycznych tekstów, padających raz po raz z ust bohaterów zrobionych z dykty.

 

Trudno jednak określić „Atlas chmur” mianem absolutnego gniota. Jest to film w jakimś sensie imponujący – tak pod względem rozmiaru produkcji, inscenizacyjnego rozmachu, ilości wykreowanych na ekranie światów jak zupełnie szalonej charakteryzacji. A jeśli puścimy część godnych mistrza Coelho banałów mimo uszu, seans nie będzie wcale tak bolesny, jak mogłoby z powyższej litanii zarzutów wynikać. Na płaszczyźnie myślowej twórcy cały czas poruszają się niestety po mieliźnie i nie udaje im się ożywić właściwie żadnego z kilkunastu pierwszoplanowych bohaterów, przez co „Atlas chmur” jest wielką, momentami niezamierzenie zabawną, porażką. Seans przypomina przez to obserwowanie działań szaleńca, który ubzdurał sobie, że zbuduje kościół z zapałek – nigdy mu to nie wyjdzie, ale samo obserwowanie jest w jakimś sensie ciekawe.

 

Jak dla mnie - nic dodać, nic ująć...

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308388
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 158
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  14.04.2011
  • Status:  Offline

One były nominowane, ale chyba nikt tam się triumfu nie spodziewał. Owszem, na mojej prywatnej liście są wyżej od Hurt Lockera - Bękarty mam na DVD - ale na ostatniej prostej się ścigali żołnierze z niebieskimi ludkami.

Mnie i tak te niebieskie ludki - mimo, że film Camerona niespecjalnie mnie porwał (6/10) - spodobały się bardziej niż Hurt Locker (4/10), który obejrzałem jakiś rok temu... i nic nie pamiętam! Nie rozumiem geniuszu "Artysty", "Jak zostac królem", ale to "Hurt Locker" jest najniżej ocenionym przeze mnie zdobywcą Oscara. "Wróg numer jeden" to kolejny z tych hitów robionych pod nagrody, pozostaje wiara w "Argo", "Lincolna" i "Django" (który zbiera wręcz zajebiste recenzje i w tym momencie chyba nie ma produkcji, której oczekiwałbym bardziej).

 

Zgadzam się (choć to raczej rzadkość ) z oceną N!KO i jego stwierdzeniem, że film przeznaczony jest dla tych, którym podobało się "Drzewo Życia" (choć ten był jeszcze bardziej męczący i jałowy jak dla mnie, choć wizualnie - piękny. Oceniłem 3/10).

Nie obrażaj mnie :D "Drzewa życia" to ja najlepiej nie wspominam, ale doceniam za zdjęcia. Na "Atlasie chmur" byłem w kinie, i mnie zwyczajnie zachwycił, chociaż zgadzam się z zarzutami o pseudofilozofach. Długi jest, ale jak siedze w kinie to raczej rzadko odczuwam tą długość. Pewnie gdybym oglądał go teraz, to nie zrobiłby na mnie takiego wrażenia, ale... jakoś nie mam ochoty na powtórkę :D Na usprawiedliwienie mogę dodać, że to adaptacja książki, wiec to niekoniecznie musi być wina RODZEŃSTWA Wachowskich :D

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/95/#findComment-308408
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...