Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  117
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  05.10.2010
  • Status:  Offline

Blady strach / Haute Tension (2003)

 

Dwie przyjaciółki Marie i Alex jadą do rodziców jednej z nich, aby pouczyć się w spokoju. Jednak tego samego dnia do drzwi domu puka tajemniczy mężczyzna, który morduje rodzinę Alex, a ją samą porywa. Marie, chcąc ratować koleżankę wyrusza w pościg za mordercą. Czy zdąży ocalić Alex? A może to nie mężczyzny dziewczyna powinna się bać?

 

Krótki opis ale film na koniec ryje czaszkę i to strasznie. Polecam

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-230601
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  5 045
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline

The Curious Case of Benjamin Button - tak, tak to nie pomyłka, właśnie nadrobiłem kolejny świetny film, który leżał u mnie na dysku prawie 3 lata. Benjamin Button to niezwykłe dziecko, które rodzi się jako stary mężczyzna. Matka umiera przy jego porodzie, a ojciec zostawia go pod domem dla starców, gdzie zaopiekuje się nim przybrana matka. Jak się okazało po czasie Benjamin urodził się stary, ale zamiast się starzeć tak jak inni(co doprowadziłoby do jego śmierci tak jak wielu mu wróżyło) to staje się coraz młodszy. Świetnie się oglądało Brada Pitta tak zmieniającego swoją postać co można też powiedzieć o Cate Blanchett. Wiele momentów życia Buttona było pokazanych bardzo szczegółowo i wiele scen potrafiło zapaść w pamięć i nie dziwie się, że Fincher postanowił zrobić z tego prawie 3 godzinny film, bo to jeden z wielu jego atutów. Każdy kto lubi trochę pofantazjować i każdy który lubi zobaczyć na ekranie wiele ludzkiego dramatu powinien być zachwycony. Po seansie zastanawiałem się czy końcówka nie mogła być jednak trochę lepsza, bo dziwnie to dla mnie wypadło, ale też nie mam zamiaru zbytnio narzekać. 8/10

 

Disturbia - film zaczyna się dosyć mocno, Kale wraz z ojcem mają wypadek samochodowy z którego z życie wychodzi tylko Kale. Rok później nauczyciel hiszpańskiego dość nieświadomie prowokuje Kale'a, a ten wymierza sprawiedliwość uderzając go prawym sierpowym i w nagrodę dostaje od sądu areszt domowy na okres trzech miesięcy plus bransoletkę na nogę, która ograniczała jego wyjścia z domu do maksimum 10 metrów. Nie trudno się domyślić, że po czasie zaczyna mu się nudzić i za pomocą lornetki obserwuje sąsiadów. Podoba mu się dziewczyna która się wprowadziła obok i którą najbardziej lubił obserwować, a która później wpadała do niego do domu obserwować bardzo podejrzanego sąsiada...I właśnie w tym momencie tak naprawdę zaczyna się ten film, główny bohater podejrzewa Turnera, że jest seryjnym mordercą z takim samym autem jak w opisie policji. Akcja nabiera tempa z minuty na minute i trzeba przyznać, że film potrafi mocno wciągnąć. Niestety ta końcówka mimo, że była solidna to chyba jednak zbyt przekoloryzowana i przesadzona, dlatego pozostał pewien niedosyt. Shia LaBeouf w głównej roli średnio mnie przekonał, ale grany przez Davida Morse'a Pan Turner to postać bardzo charakterystyczna. 7/10

 

 

Krótki opis ale film na koniec ryje czaszkę i to strasznie. Polecam

 

Krótki i skopiowany z filmwebu. Twoja opinia ogranicza się jedynie do tego, że film "ryje czaszkę i to strasznie". Sam mam go w swoich zbiorach, ale po takim opisie jakoś mnie nie zachęciłeś mimo, że dzisiaj mam go zamiar obejrzeć. Nie zaszkodzi następnym razem napisać kilka słów więcej... :roll:

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-230931
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

grzes100 napisał/a:

Krótki opis ale film na koniec ryje czaszkę i to strasznie. Polecam

 

 

Krótki i skopiowany z filmwebu. Twoja opinia ogranicza się jedynie do tego, że film "ryje czaszkę i to strasznie". Sam mam go w swoich zbiorach, ale po takim opisie jakoś mnie nie zachęciłeś mimo, że dzisiaj mam go zamiar obejrzeć. Nie zaszkodzi następnym razem napisać kilka słów więcej... :roll:

 

"Recka" Grzesia faktycznie chujowa i po najmniejszej linii oporu (jak masz coś takiego pisać kolego Grzes100, to sobie po prostu odpuść), ale sam film miażdży. Zasiadaj do niego Bonku bez żadnych oporów. Jak dla mnie horror z górnej półki, mocny, brutalny, trzymający od początku do końca w napięciu, z zajebistym "finiszem". Ja go oceniam 8,5-9/10, choć pewnie ocenę lekko zawyżam. Ot, taka choroba maniaka horrorów, który kiedy znajdzie jakąś perełkę w zalewie horrorowego gówna jakie ostatnio na nas spływa, daje się mocno porwać :wink:

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-230942
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Lincoln Lawyer

N!KO – Michael Haller (Matthew McConaughey), to obrońca w procesach sądowych, który pracuje na tylnim siedzeniu swojego Lincolna. Kiedy zamożny Louis Roulet (Ryan Phillippe) jest oskarżony o usiłowanie zabójstwa prostytutki, główny bohater zostaje zatrudniony jako jego adwokat. Mężczyzna jest pewny swej niewinności, i tego, że dziewczyna go wrobiła, ale Haller nie może oprzeć się wrażeniu, że jego klient nie mówi mu wszystkiego. Film został oparty na bestsellerze Michaela Connely’ego, o tym samym tytule.

McConaughey raczej nie jest postrzegany, jako gwarancja dobrej produkcji. Kojarzymy go z kom-romami, w których musi, w co drugiej scenie zdjąć koszulkę. Okazało się jednak, że jako cwany, arogancki i wygadany adwokat, sprawdził się znakomicie. Dostał materiał, w którym miał do zaprezentowania wachlarz emocji, i wyzwaniu (ku mojemu zaskoczeniu) sprostał. Mimo to, Matthew jest wierzchołkiem góry lodowej, bo pewnie już nie pisałbym tak optymistycznie, gdyby nie dostał odpowiedniego wsparcia - William H. Macy, Michael Pena, John Leguizamo i Marisa Tomei (dużą rolę dostał Ryan Phillippe, ale ciężko w jego przypadku mówić w pozytywnym aspekcie. Ma on niebywały talent, by każdy tekst wypowiedzieć z kamienną twarzą…). Ta ostatnia wciela się w byłą żonę głównego bohatera, ale ich związek został potraktowany trochę po macoszemu, i na dobrą sprawę jest to tylko tło produkcji, przez co najlepsza z aktorek ma niewiele do roboty. Główny motor napędowy, to naturalnie śledztwo i rozprawa sądowa. Sceny z tej drugiej są dość realistyczne, a dzięki dobrej historii – ogląda się je bardzo przyjemnie. Wystarczy powiedzieć, że poufność na linii klient-adwokat, wywraca do góry nogami życie Hallera, i takie filmowe doświadczenie, jest najlepszym argumentem na sięgnięcie po „Lincoln Lawyer”.

Mam słabość do filmów prawniczych, dramatów sądowych, i wyrazistych postaci, więc nie sposób mi było się bardzo czepiać. Dopisać do tego można błyskotliwe dialogi (niestety tylko) z początku, ciekawą intrygę (choć zabrakło jej mocniejszej kropki nad „i” – fabuła po prostu się zwija w zgrabną całość), i mamy „moje” kino, które cierpi z powodu kilku niedociągnięć (związek, Phillippe, i tytułowy Lincoln, czyli biuro Hallera, który został należycie wykorzystany tylko na początku) – 7/10

 

------------

 

 

 

 

Knockout

N!KO – Dan Barnes (Stone Cold Steve Austin) to były profesjonalny bokser, który zrezygnował z kariery sportowej, będąc zmęczony swoją brutalną egzystencją. Jego obecnym zajęciem, jest bycie szkolnym woźnym, gdzie spotyka nowego ucznia, Matthew Millera (Daniel Magder), notorycznie gnębionego przez pozostałych. Dan postanawia zająć się młodziakiem, by ten mógł stanąć naprzeciw swoim dręczycielom.

Normalnie jakbym oglądał zeszłoroczne „Legendary”. Wrestler gra byłą gwiazdę, która bierze pod swoje skrzydła jakiegoś nieudacznika. Niestety, to nie film z zapasami i Johnem Cena - „Knockout” jest po prostu gorsze. Nie ma Dannyego Glovera, który się zgubił i trafił na plan pełen amatorów. Nie ma dobrego soundtracka, który miło włączyć po seansie. Nie ma na dobrą sprawę nic, co mogłoby zachęcić do tego cholerstwa. Takie inspirujące historyjki są powielanym motywem, ale oglądanie tego było katorgą. Stone Cold znowu zaliczył, bezwartościowy, Kanadyjski film klasy B, który ciężko będzie zapamiętać przez denny tytuł (wcześniej było „Stranger”, „Hunt to Kill”, i w miarę znośne „Damage”). Z mniejszymi rolami sobie radzi, ale jeśli przychodzi mu ciągnąć cały film na swoich barkach (główna rola) – wychodzi tragedia. Tutaj to tanie moralizatorstwo stało na płytkim poziomie. Dialogi były słabe, a ich dostarczenie okazało się być gorsze. „KO” dało radę „przebić” swoich poprzedników, i zarobić jedynkę. Gdyby chociaż wzięli jakieś utalentowane dzieciaki, ale te by miały problem z emocjami brazylijskiej telenoweli – 1/10

Austin! Apeluje wrocic do WWE...

 

--------------

 

 

 

 

Big Mommas: Like Father, Like Son (Agent XXL: Rodzinny Interes)

N!KO – Agent FBI Malcom Turner (Martin Lawrence) powraca po raz trzeci. Znowu sytuacja go zmusza do ruszenia na akcje w przebraniu otyłej Big Momma, ale tym razem ma wsparcie. Jego 17-letni syn Trent (Brandon T. Jackson), jest zmuszony mu pomóc w odzyskaniu nośnika pamięci, który wsadzi na długie lata groźnego bandytę. Jedynym problemem jest to, że nośnik znajduję się w szkole dla dziewcząt.

Wszystko dość przewidywalne. Obaj przebrani za otyłe kobiety wchodzą do szkoły, gdzie ojciec dostaje prace i załatwia miejsce synowi/wnuczce. Pełno mało zabawnych, dwuznacznych sytuacji, oraz miłosne podboje Trenta, to motor napędowy filmu. Lubię Martina Lawrence’a, ale rozmienia się na drobne. Jak przykra musi być jego kariera w dniu dzisiejszym, gdy musi wykładać swoje pieniądze, by ponieść się na próbę wyciśnięcia ostatnich soków z tej postaci. Pomijając już fakt, że Big Momma nigdy nie była wybitnym pomysłem (poprzednie dwie części dostały ode mnie 3/10). Brandon Jackson jest bliski osiągnięcia statusu następnego Tracy Morgana, który co scenę będzie sobie brał do serca, by wykrzywiać nadnaturalnie twarz, a głosem zirytować wszystkich wokół. Garść uśmiechów z politowania, nie sprawią, że będę tutaj werbalizował swoje emocje. Nie widzę sensu w tworzeniu czegoś takiego. Brak energii i rozrywki, a każda scena kończy się niesmakiem, który przenosi nas na następną bezwartościową część fabuły. Kandydat do gniota roku, który podnosi rękawice rzucone przez „Dziewczynę w czerwonej pelerynie” – 1/10

 

-------------

 

 

 

 

Weekend

N!KO – Zrobię wyjątek i nie będę pisał o fabule filmu. Nie widzę w tym żadnego sensu. Mogę to skrócić do tego, że Cezary Pazura (debiut w roli reżysera) inspirował się Guy’em Ritchie („Przekręt”), więc mamy kilka gangsterskich grup, nieudolnych policjantów, seksowną kobietę, oraz walizkę, której wszyscy pragną. Jeśli ktoś z twórców, z pełną świadomością wierzył w sukces „Weekendu”, to ja pragnę poznać jego definicję Polskiego widza, bo chyba synonimem byłby idiota. Jestem w szoku, że człowiek odpowiedzialny za wiele kultowych tekstów Polskiej kinematografii, nie potrafił wpoić aktorom, by lepiej przekazywali napisane dialogi. Pomijam już fakt prymitywnego humoru, który każdego potrafi momentami rozbawić, ale zdecydowanie częściej dołuje. Gdyby idiotyzmu było jeszcze za mało, to dostaliśmy multum zwolnień czasu, które nie działają jako przyjemny efekt wizualny, ale irytują, przedłużając egzystencje produkcji na naszych oczach. Cała intryga, która trzymała przed ekranem w filmach wspomnianego angielskiego reżysera, tutaj po prostu odpycha. Tam się wszystko przysłowiowej kupy trzymało, a tutaj? Mamy zlepek bezwartościowych scen, które prześcigają się o miano najgłupszego tekstu. Nie będę pisał o poszczególnych aktorach, bo postaci jest wiele, a jeśli jakaś błyśnie, to za kilkanaście minut nas skutecznie odciągnie od pozytywnego wrażenia. „Weekend” trąci tandetą, ale (o zgrozo) bywało brutalniej w rodzimych komediach – 3/10

 

--------

 

 

 

 

Thor

N!KO – Potężny, lecz arogancki, wojownik Thor (Chris Hemsworth), ma lada moment zostać koronowany przez swojego ojca Odyna (Anthony Hopkins). Ceremonie przerywają lodowe giganty, a tytułowy bohater – mimo usilnych sprzeciwów ojca – wyrusza się zemścić. Konsekwencją tego, jest odnowienie konfliktu dwóch stron. Odyn niepocieszony z postawy syna, wysyła go na ziemię, gdzie pod postacią zwykłego człowieka ma on nauczyć się pokory. Tam poznaje Jane Foster (Natalie Portman), a w odzyskaniu mocy może mu pomóc tylko jego młot – Mjollnir (zrzucony na ziemie przez Odyna, o czym była scena pod koniec „Iron Mana 2”).

Pierwsze, co mnie lekko zraziło, to azjata i afroamerykanin, którzy wcielili się w skandynawskich wojowników Asgardu. Nie wiem, czemu jakiś niekompetentny idiota od castingu, zdecydował że tak będzie lepiej. Żeby to jeszcze były jakieś gwiazdy pokroju Samuela L. Jacksona, który dzielnie musi się w tych historyjkach wcielać w Nicka Fury (postać w komiksach Marvela była bledsza ode mnie), ale to jakieś anonimowe postacie kina. Dla dobra produkcji uznajmy, że jakaś Norweska Bogini, była ciekawa świata, i podróżowała po Japonii i Afryce… „Thor” jest podobny do swoich pobratymców z komiksowej stajni. Film akcji z przewidywalną fabułą, efektami specjalnymi (tutaj kuleje na tle reszty), i doprawiona lekką nutką humoru. Największy problem jest taki, że odkąd wpadli na pomysł z „Avengersami” (wrzucą wszystkich do jednego dzieła), to każda „część” jest przydługim prologiem. Tutaj się praktycznie nic nie działo! Co mnie dziwi, bo okazuje się, że wiele postaci zostanie stąd przeniesionych do następnych produkcji – nie tylko Thor wyląduje w wyżej wspomnianej kolebce.

Jest to kolejny przykład próby wyłudzenia pieniędzy od widzów, bo wszystko jest puszczane w 3D, a akcji jest może 30min. Przez większość czasu, mamy możliwość zobaczenia pseudo miłosnych podchodów, oraz próby odzyskania swojej broni. Średnio się opłaca męczyć wzrok w niewygodnych okularach.

Marvel zebrał całkiem przyjemną ekipę na hit przyszłego roku – Samuel L. Jackson, Scarlett Johansson, Robert Downey Jr. – co tam do cholery robi Chris Hemsworth. I najważniejsze… Kto to w ogóle jest Chris Hemsworth… Został przyćmiony przy każdej możliwej okazji, w filmie który był na dobrą sprawę o nim. Strach pomyśleć jak głęboko w tło zostanie zepchnięty „Pan z młotkiem”, gdy przyjdzie mu stanąć obok utalentowanej reszty. Portman na dobrą sprawę nie błyszczała, ale Hopkins wyciągnął z materiału maksimum. Najlepiej się prezentował czarny charakter – Loki (Tom Hiddleston). By tradycji stało się zadość, tutaj również wypada zostać po napisach końcowych, a dowiemy się, kto wyjdzie naprzeciw „tym dobrym” za rok. Thor – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-231967
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  5 045
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline

Green Zone - ostatnio staram się robić sobie przerwy w oglądaniu filmów wojennych, ale akurat ten był całkiem inny niż wszystkie i nie żałowałem poświęconego czasu. Roy Miller(Matt Damon) jest chorążym, który dowodzi swoją ekipą i według wytycznych tajemniczego informatora próbuje znaleźć broń masowej zagłady. Kilka nieudanych akcji w których okazuje się, że informator nie jest zbyt wiarygodny sprawiło, że Miller na własną rękę próbuje dociec o co chodzi korzystając przy tym z pomocy świetnego w tym filmie Martina Browna(Brendan Gleeson), który jest z CIA. Z biegiem czasu akcja nabiera tempa, a niektóre elementy fabuły naprawdę potrafią zaskoczyć i szkoda tylko, że najważniejsze momenty filmu miały miejsce około 15 minut przed jego zakończeniem, bo później wyszło jakoś tak średnio. Paul Greengrass już kolejnym swoim filmem pokazał co myśli o wojnie w Iraku i ten film też jest jego ciekawym spojrzeniem na to co się tam działo. 7/10

 

Where the Buffalo Roam - film ma już swoje lata, bo jest z 1980 roku i opowiada o losach ekscentrycznego pisarza Huntera S. Thompsona(ten sam motyw, który został sfilmowany prawie 20 lat później - Las Vegas Parano). Oczywiście historia jego życia jest w tym filmie wiele razy naciągana, ale jeżeli spojrzymy na całość z przymrużeniem oka to otrzymamy naprawdę bardzo dobre kino z genialną rolą Billa Murraya, który świetnie i że się tak wyrażę na zimno zagrał wszystkie sceny w których jest odurzony alkoholem albo narkotykami. To co jest najmocniejszą stroną filmu to zdecydowanie dialogi, a w dalszej kolejności bardzo wyraziste postacie drugoplanowe, które przewijają się przez cały film, a grany przez Petera Boyle'a Carl Lazlo potrafi momentami przyćmić nawet Murraya. 8/10

 

Five Fingers - Martin(całkiem niezły Ryan Phillippe) to Holender, który przyjeżdża do Maroka ze swoim przewodnikiem w celu wdrożenia w życie swojego planu pomocy niedożywionym dzieciom i już podczas podróży autobusem zostaje zaatakowany i budzi się przywiązany do krzesła. Okazuje się porwali go jacyś terroryści z Ahmatem(bardziej przekonujący niż jego córka w pornusie Laurence Fishburne) na czele. Wszystko wygląda na jedno wielkie nieporozumienie, ale film z minuty na minuty wciąga widza, a napięcie które jest systematycznie budowane to główny atut tego filmu mimo, że większość scen nakręconych została w jednym pomieszczeniu. Jednak po czasie akcja zaczyna trochę zwalniać, a całe przesłuchanie i próba wydobycia informacji od Martina, który twierdzi, że nie wie o co chodzi robi się powoli nudna. Na szczęście los mi ostatnio sprzyjał i w tym filmie również końcówka potrafiła wynieść tą produkcje o jedno oczko wyżej, bo nieprzewidywalny koniec sprawił, że zapamiętam ten film i śmiało mogę go polecić osobom, dla których thriller to jeden z ulubionych gatunków filmowych. 7/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-232097
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Fast Five (Szybcy i Wściekli 5)

N!KO – Były glina Brian O’Conner (Paul Walker) znów staje u boku skazańca Doma Torretto (Vin Diesel). Dwójka zostaje przyparta do muru w Rio de Janeiro, gdzie muszą wykonać ostatnią robotę, by zniknąć na zawsze. W celu walki ze skorumpowanym biznesmenem, który pragnie ich śmierci, zbierają grupę elitarnych kierowców. Na ich ogonie siedzi zarozumiały agent federalny Luke Hobbs (Dwayne The Rock Johnson).

Twórcy na najnowszą (miejmy nadzieję ostatnią) odsłonę, postanowili sprowadzić wszystkich (oprócz żałosnego, głównego bohatera „trójki”), więc mamy nawet dawno zapomniane postacie z pierwszej części. Dostajemy tym samym parę nawiązań do poprzedniczek, ale chyba tylko najwierniejsi fani, pamiętają fabuły filmów, które prześcigały się w prezentowaniu efektownych samochodów i ich możliwości w łamaniu praw fizyki. Trzymając się realizmu, jeśli jakieś prawo nie zostało złamane w tej serii wcześniej, to piątka skutecznie zaległości nadrabia. Miłośnicy ulicznych wyścigów znanych z serii, nie będą w niebo wzięci, gdy powiem że tej części bardzo blisko do kryminału pokroju „Ocean’s Eleven”. Gdyby jedenastka George’a Clooneya postanowiła skupić się na sportowych samochodach, to wyszłoby im właśnie „Fast Five”.

Paul Walker dalej jest nijaki, a Vin Diesel gra ciągle Riddicka. Dobrze, że nowa postać wprowadzona do serii – Luke Hobbs – wypada przyzwoicie. Nie ukrywam, że lubię „The Rocka”, ale miałem tendencje do gonienia go za niektóre produkcję, więc na pewno nie dostaje pochwały wziętej z powietrza. Dobra postać, która mogłaby widnieć w słowniku wyrazów obcych, obok słowa „Armagedon”. Nie chcielibyśmy go spotkać na swojej drodze. Podobnie ja nie chcę spotkać na swojej drodze kolejnych „Szybkich i Wściekłych”. Są momenty, gdy wszystko już się wycisnęło z danego pomysłu, i każda kolejna odsłona to brutalny skok na kasę zaślepionych poprzednimi sukcesami widzów. To nie była produkcja zła, bo miała motyw zebrania wszystkich do jednego worka – nie zawsze wychodzi takie coś twórcom – a ja takie rzeczy lubię. Nie zabrakło samochodów i efektownych scen, a nawet przewinęła się ciekawa postać, czego się po prostu nie spodziewałem. Mimo fabularnej prostoty, to wyszła by im tu całkiem ładna średnia ocen. The Fast & The Furious – 7/10 ; 2 Fast 2 Furious – 6/10 ; Tokyo Dryft - 3/10 ; Fast & Furious (4) – 6/10. Fast Five – 5/10

 

------------

 

 

 

 

Gnomeo & Juliet (Gnomeo i Julia)

N!KO – Krasnale ogrodowe Gnomeo (głos James McAvoy) i Julia (głos Emily Blunt) mają do przeskoczenia tyle samo przeszkód, co ich odpowiednicy z dramatu Williama Szekspira. Stoją po przeciwnych stronach konfliktu dwójki sąsiadów, i będą musieli się sporo napocić, by zaznać szczęście bycia razem.

Ilekroć przychodzi mi oglądać takie filmy, to żałuję, że zrezygnowałem z „pożyczania” opisów napisanych na popularnych portalach. Bywają takie produkcję, że wypada się zamknąć w kilku słowach, bo i tak wszyscy wiedzą, o co chodzi, ale mniejsza z tym… Początek filmu ustawił wysoko poprzeczkę, bo krasnal, który wyszedł na scenę był rozbrajający. Twórcy pokazali, że mają świadomość, na co się ponoszą. Historia była już opowiadana… wiele razy. Żałuję, że później nie było mi już do śmiechu. Bardzo szybko się wszystko przerodziło w romansidło, które ograniczyło śmieszne sceny do miłosnej nieudolności krasnalów, choć wcześniej oboje byli przebojowi. W tle im grał Elton John, a ja miałem tendencje do patrzenia na zegarek – to bardzo zły znak dla filmu. Cierpi to wszystko trochę przez głosy głównych postaci. Drugoplanowy krasnal, dla przykładu, dostał głos Jasona Stathama, i od razu oglądało się go ciekawiej od pozostałych. Ani McAvoy, ani Blunt, nie mają głosów, które będą dbały o pieczołowite słuchanie widza, ale to już chyba tradycja, że stwory (czy cokolwiek innego) z fabularnego tła, bawią bardziej od sztampowych bohaterów. Kolejna poprawna animacja na ekranach kin – 4/10

 

W ramach ciekawostki podam, że nieśmiertelny głos Hulka Hogana dostał swoje pięć minut, jako sprzedawca kosiarek trawnikowych.

 

-----------

 

 

 

 

Beastly

N!KO – Kyle (Alex Pettyfer) myśli, że jest darem od Boga w swoim liceum. Jest bogaty i przystojny, a jego arogancja nie zna granic. Pewnego dnia pozwala sobie zrobić mały żarcik na szkolnym dziwolągu, którą uważa za czarownice. Kendra nie pozostaje dłużna i rzuca na niego klątwę. Stanie się on tak samo zepsuty/brzydki na zewnątrz, jaki jest wewnątrz. Chłopak ma rok na znalezienie kobiety, która pokocha go jako potwora. „Beastly” to uwspółcześniona wersja „Pięknej i Bestii”, której akcja rozgrywa się na Manhattanie.

Miałem niedawno „Romeo i Julie” o krasnalach ogrodowych, to teraz padło na „Piękną i Bestie”. Do roli Bestii podszedł człowiek, który poza wyglądem nie ma Hollywood zbyt wiele do zaoferowania. Za każdym razem wydala z siebie jakieś nieprzemyślane wymioty werbalne, a jego partnerka (Vanessa Hudgens, której highlightem kariery jest „High School Musical), wcale nie radzi sobie na tej płaszczyźnie lepiej. Dramat dopełnia bliźniaczka Olsen, ale wcale nie miałem parcia sprawdzać, która z małych perełek „Pełnej Chaty”, wcieliła się w rzekomą czarownice. Możliwe, że robiły to obie, bo ktoś musiał dbać o czyszczenie nosem białego proszku ze stołu… Przekreśliłbym całkowicie obsadę, gdyby nie Neil Patrick Harris (Barney Stinson „High five!”). Dba on o nutkę komedii w tym wszystkim, a do tego nadaje się idealnie. Cała fabuła jest dość prosta, i jedyne co mnie zastanawiało, to to, co by było, gdyby to kobieta została zamieniona w szpetną. Skoro bawimy się w uwspółcześnianie dzieł - niech to będzie „Piękny i Bestia”! Biorąc pod uwagę niezaprzeczalny fakt – faceci są wzrokowcami – to chyba rok by tej chorej antylopie nie starczył. Jeśli jesteś brzydki, to pewnie ocena w Twoim przypadku będzie większa – 2/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-232603
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 623
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.05.2009
  • Status:  Offline

Lista Schindlera

 

Oskar Schindler jest poważanym niemieckim przemysłowcem, który podczas II wojny światowej jest właścicielem dużej fabryki, w której w nieludzkich warunkach pracują Żydzi. Widząc cierpienie tych ludzi zaczyna ratować ich przed śmiercią w obozach koncentracyjnych. Film oparty jest na prawdziwej historii Oskara Schindlera, który podczas wojny ocalił przed śmiercią około 1100 ludzkich istnień.

 

Jak dla mnie film to arcydzieło. Mamy ukazanego jednego człowieka dzięki któremu podczas II Wojny Światowej zostało uratowane 1100 ludzi. Pomagał im przez to, że dawał im prace dzięki czemu niemieccy żołnierze nie mogli ich schwytać i przewieźć do obozów pracy. Starał się tak pomagać, żeby nie wzbudzić żadnych podejrzeń i to mu się udawało do czasu, gdyż później niektórzy niemieccy żołnierze zaczeli się domyślać dlacego on to robi. Film oparty jest na faktach autentycznych, bardzo przekonujący i ukazujący prawdziwe życie ludzi podczas II Wojny Światowej. Film również zdobył Oskara. Polecam obejrzeć go każdemu kto jeszcze nie tego nie widział.

Ocena 10/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-232648
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 040
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  04.12.2010
  • Status:  Offline

Żona na niby

Just Go With It

 

A więc tak przede mną w kolejce była kolejna komedia romantyczna za którymi nie przepadam(może to jakiś uraz przez polskie komedie z tego gatunku :twisted: ).Zabierałem się do niej dość długo ale że miałem wolnego czasu sporo i tez średnia na FM mnie zaskoczyła pozytywnie(7,2) to się zdecydowałem.Nie zawiodłem się co ostatni raz się zdarzyło z tym gatunkiem w filmie "Narzeczony Mimo Woli".Niby fabuła prosta i każdy nawet przed obejrzeniem zna zakończenie :wink: ,ale realizacja tego wszystkiego była bardzo dobra zaczynając na obsadzie aktorskiej :Jennifer Aniston (zawsze w mojej opinii się komediach dobrze sprawdza),Adam Sandler czy Nicole Kidman a kończąc na scenach przy których można popluć monitor a było tego wiele (scena z kozą :lol: ).Samo rozwinięcie filmu mnie zadowoliło bo niby główny bohater coś czuł do tej swojej sekretareczki ale można było zamarkować że się ożeni w końcu z tą przez którą wywołał to całe zamieszanie na Hawajach bo nic nie wskazywało że poza lekkim zauroczeniem do dzieci jego sekretarki i niej samej skończy się jak skonczy.Fajnie też przedstawiono inną parę "zakochanych" z rewelacyjną Kidman.No i na koniec Plus za aktorkę co grała to dziewczynkę (rewelacyjny akcent)

Ogólnie polecam film bo zdecydowanie odskakuję od innych pseudo komedii i nawet jest więcej śmiechu niż melancholii.

6+/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-233760
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  5 045
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline

Weekend - cóż widać było, że Czarek Pazura starał się nawiązać do takich filmów jak "Poranek kojota" czy "Chłopaki nie płaczą", bo film ma bardzo podobną do nich konstrukcje i dosyć podobne postacie. Niestety wyszło to jako całość bardzo średnio i poza kilkoma scenami i zaledwie kilkoma dialogami(a właśnie dialogi to była bardzo mocna strona wspomnianych filmów) film wypada o kilka klas gorzej od tamtych klasyków. Mimo wszystko była to miła odskocznia od wcale nieśmiesznych romantyków, które są nam serwowane z częstotliwością tygodniową. Natomiast w ogóle nie przypadł mi go gustu Paweł Małaszyński, który zdecydowanie za często pojawia się na ekranie, a jako, że nie jestem jego fanem to coraz ciężej mi się go ogląda, tym bardziej w tak charakterystycznych rolach. Malutki plus za kilka naprawdę nieźle wymyślonych postaci. 5/10

 

Just Wright - miała być komedia romantyczna, ale w tym nie było nawet prób rozbawienia widza, które charakteryzują podobne produkcje i trzeba przyznać, że ta pozycja to po prostu romansidło. Całość osadzona w realiach koszykówki i niegodna siostra, która blokuje(nieświadomie) drogę do miłości swojej kochanej Leslie(Queen Latifah). Całość może się dłuży, ale wszystko zmierza w tak wyraźny happy end, że momentami ma się ochotę to wyłączyć. Jako, że lubię wyłapywać niektóre detale to fajnie było zobaczyć w małej rólce Pam Grier, bo ostatnio nie pojawia się zbyt często. Ogólnie nie było jednak aż tak tragicznie, bo pod koniec akcja nabrała odrobinę tempa, ale reżyser mógł jednak wykombinować coś lepszego. 4/10

 

Elegy- film opowiada o losach znanego krytyka literackiego i wykładowcy, któremu wpadła w oko pewna studentka i jak się później okazuje w której się zakochał. David Kepesh to osoba bardzo doświadczona życiowo, ale ciągle wahająca się jak poprowadzić związek ze studentką, która odwzajemniła jego uczucia. Jego ciągłe rozmyślania i próby rozmów na ten temat z przyjacielem również nie dają oczekiwanych efektów, a grany przez świetnego Bena Kingsleya bohater powoli przestaję racjonalnie myśleć, jest zazdrosny i mniej pewny siebie. U jego boku w tym filmie zagrała Penelope Cruz, która długimi momentami nie musiała nic grać, bo po prostu trudno było oderwać od niej wzrok, ale pod koniec dorzuciła swoją świetną grę podczas elementów dramatycznych i wyszło to wszystko bardzo dobrze. Na pewno na plus zasługuje również obsada drugiego planu, bo takie sławy jak Dennis Hooper, Patricia Clarkson czy Peter Sarsgaard zrobili swoje. To co najmniej podobało mi się w tym filmie to zdecydowanie jego środek, który miał kilka dłużyzn, ale idealna jak dla mnie końcówka sprawiła, że film będę miło wspominać. 7/10

 

Tangled - kolejna genialna animacja rodem z Hollywood. Od pierwszej do ostatniej minuty było na czym oko zawiesić, a wiele postaci zasługuje na duże brawa. Jako fan polskiego dubbingu momentami o nim zapominałem, bo niektóre sceny sprawiały, że bardziej działał u mnie wzrok niż słuch. Jedyną wadą tego filmu była zbyt duża ilość scen śpiewanych za którymi nie przepadam, ale od razu zaznaczam, że jest to wada malutka w porównaniu z gigantycznymi plusami. Bardzo fajny czarny charakter kobiety, która podawała się za matkę, świetny koń, który momentami skradał show i kameleon, który mimo swojego wzrostu potrafił przebijać się na pierwszy plan. Wiele scen, które na pewno zapadną mi w pamięć i niezła końcówka, bo przez moment naprawdę myślałem, że nie będzie aż tak wyraźnego happy endu. Wahałem się pomiędzy 8, a 9, ale ostatecznie dałem 8 i serduszko(filmwebowskie) co chyba najlepiej odzwierciedla moją opinie. 8/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-233787
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Zwerbowana Miłość

N!KO – Dwa tygodnie musiałem czekać na jakąś nową produkcję do oceny. Najwyraźniej nastała posucha, przed wielkim wylewem wakacyjnych przebojów. Możliwe, że gdyby nie brak nowości, to nigdy bym nie sięgnął po reżyserki debiut Tadeusza Króla, który właśnie pojawił się na DVD… (choć na dobrą sprawę to wszystkie rodzime produkcje oglądam dopiero, gdy trafią na płyty, bo natłok komedii romantycznych sprawia, że zaufanie do polskiej kinematografii drastycznie maleje)

Styczeń 1989. Polska stoi na skraju bankructwa. Społeczeństwo domaga się ustąpienia komunistycznego rządu. Krajowi grozi krwawa konfrontacja. Wśród wysokich funkcjonariuszy SB dochodzi do brutalnej walki o wpływy, pieniądze i polityczną nietykalność. Dwaj agenci służb specjalnych – Andrzej (Robert Więckiewicz) i Siejka (Krzysztof Stroiński) – planują międzynarodowy przekręt. Do zdobycia są grube miliony, ale będą potrzebowali do tego odpowiedniej kobiety. Andrzej werbuje prostytutkę Annę (Joanna Orleańska), która z początku nie ma pojęcia, w czym bierze udział.

„Zwerbowana Miłość” to na całe szczęście nie jest kolejna papka z wcześniej wspomnianego gatunku, która skutecznie odmóżdża, i powoduję że człowiek popada w depresje, bo sam nie jest w stanie stwierdzić, czy przypadkiem tego nie oglądał parę miesięcy temu. Wątek miłosny się tutaj przewija, ale nie jest on doprawiony dennymi dialogami. Film ma jeden główny motor napędowy Jest on związany stricte z fabułą, i okazał się przyjemnym zaskoczeniem, bo Joanna Orleańska wypadła całkiem nieźle jako łatwowierna prostytutka, która z opóźnieniem (ale zawsze) uruchamia swoje komórki mózgowe. Więckiewicz występuje na standardowym dla siebie poziomie, ale jego postać nie należała do jakichś wybitnie atrakcyjnych. Ot, zwykła rola, o której sam aktor prawdopodobnie szybko zapomni (wyciągnął z niej absolutne maksimum). Szkoda, że cała intryga mnie nie porwała, i miała kilka dziur. We wszystko jeszcze wplątana została nadmierna ilość bezużytecznych scen, z przewijającymi się dokumentami. Nie wiem, czy to miało na celu wbić do głowy nieświadomym, że te „papiery” stanowią ważną część historii, ale wypadało to sobie odpuścić. Wyszedł z tego zwykły przeciętniak, z przewidywalną końcówką – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-234761
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Arthur

N!KO – Artur (Russell Brand) to rozpieszczony typ, który ma bogatych, utrzymujących go rodziców. Czerpie korzyści z ich imperium, do czasu gdy dowiaduje się, że jego życiowa droga została już ustalona przez mamę, która narzuciła mu przyszłą żoną. Jeśli się zbuntuje, i ruszy za swoją miłością, zostanie odcięty od pieniędzy do których przywykł. Życiowy nieudacznik musi nauczyć się funkcjonować na tym świecie, a pomaga mu w tym niania (Helen Mirren).

„Arthur” to remake starego przeboju z początku lat 80-tych o tym samym tytule. Główną różnicą jest to, że tamtejszy bohater był tak bogaty, że lubował się w alkoholowych libacjach z braku kreatywniejszych zajęć. Tutaj bohaterem jest Russell Brand, który gra… Russella Branda. Ten człowiek odtwarza w kółko tę samą rolę. Ostatnimi czasy był on rozchwytywany w Hollywood, ale najwyższy czas to zakończyć. Facet stał się bardzo irytujący. Potrafił mnie rozbawić jedynie garść razy i wypada się cieszyć, że Helen Mirren nadrabiała warsztatem i ciętym językiem. Pozostałe kobiety nie zapewniają wyższego poziomu, a wręcz skutecznie – ze sceny na scenę – go zaniżają. Garner jest nudna, a oglądanie tej miłość Branda jest bolesne w takim stopniu, że nawet nie chce wiedzieć jak ona ma na imię. Wszystkie gagi są oparte na idiotyźmie Russella, i jeśli nie jesteście fanami takiego humoru, to nie macie co podchodzić do tej produkcji. Jest to jeden z tych remake’ów, na które nikt nie czekał, i nie powinny powstawać. Produkcja stara się wpoić, że pieniądze szczęścia nie dają, ale ciężko sympatyzować z kimś, kto żeby utrzymać fortunę, musi poślubić Jennifer Garner… Może i nie przyłożyła się do tej roli, ale nie była jedną z tych natrętów. Zwykle przy takich motywach w filmach, ta „narzucona” partnerka, jest niesamowicie denerwująca, a tutaj nic takiego nie miało miejsca. „Arthur” jest po prostu głupi – 3/10

 

-----------

 

 

 

 

That’s What I Am

N!KO – Kiedyś zwykłem pisać mini-recenzje do takich produkcji, i teraz taki manewr mi się przyda, bo wiadomym jest, że sięgnąłem po to tylko z powodu Randy’ego Ortona. Historia w tym filmie jest dość prosta: Mamy 12-latka, który zostaje przydzielony do zadania z klasowym wyrzutkiem. Z czasem okazuje się, że ulubiony nauczyciel – Mr. Simon (Ed Harris) – miał powód by połączyć akurat tą dwójkę. W prostych słowach, jest to taka inspirująca historyjka w świecie najmłodszych. Co tam robił Orton? Niewiele. Gra ojca jednego z uczniów, który oskarża Pana Simona. Orton radzi sobie na ekranie przyzwoicie. Myślę, że jego mimika twarzy i mowa ciała, stawiają go na szczycie potencjalnych aktorów w rosterze WWE. Cieszy to, że podczas seansu nie miałem uczucia, że oglądam jakiś film klasy „C”. Ed Harris dał bardzo fajną rolę, i tylko te dzieciaki były kulą u nogi – 4/10 Jeśli zaciekawi was opis, to można spróbować tej produkcji. Jeśli planujecie to zobaczyć tylko dla Ortona, to nie zobaczycie go zbyt wiele, więc lepiej sobie po prostu darować.

 

-----------

 

 

 

 

Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides (Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach)

N!KO – Czwarta odsłona kasowej serii o piratach. Tym razem droga Kapitana Jacka Sparrowa (Johnny Depp) przecina się z kobietą z przeszłości Angelica (Penelope Cruz). Nieustraszony pirat trafia do niewoli na statku nowego wroga, Czarnobrodego (Ian McShane), a w pogoń za nim rusza znany z poprzednich części Barbossa (Geoffrey Rush). Celem podróży jest legendarna fontanna młodości.

Serii reklamować nie trzeba. Postać wykreowana przez Deppa, jest już kultowa i stanowi główny motor napędowy tych wykręconych przygód. Osobiście jestem wielkim zwolennikiem Sparrowa, ale jeśli chodzi o całość, to tylko pierwsza część znalazła drogę na filmową półkę moich ulubionych produkcji (9/10). Była to rozrywka na rewelacyjnym poziomie, do której lubię czasami wrócić. „Skrzynia Umarlaka” (druga część), która powstała 3 lata później również trzymała dobry poziom, ale już tylko za sprawą komicznych tekstów Sparrowa. Cała reszta nie zachwycała, a i antagonista nie zapisał się w pamięci jak Barbossa (6/10). Później nadszedł kryzys, którego można się spodziewać po każdej dłuższej serii. „Na krańcu świata” było głupie, a twórców wyraźnie poniosła fantazja. Mocno przedobrzyli, i nawet komediowy Depp nie mógł nic pomóc (3/10). Czwarta część miała ciężkie zadanie. Trzeba było przywrócić serii dawną chwałę, a przecież w powietrzu czyhała stara prawda - im dalej tym gorzej. Na całe szczęście „Na nieznanych wodach” wyszło naprzeciw temu stwierdzeniu (nieznacznie, ale zawsze), bo nie zniżyli się bardziej od trójki, choć wciąż pozostali lata świetlne za jedynką. Nie było rewelacji, ale przyzwoitość została zachowana, a to sprawiło, że uniknąłem uczucia straconego czasu. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to brak Keiry Knightley i Orlando Blooma. Z racji obniżenia budżetu na produkcje, nie załapali się oni do kolejnej historyjki, ale w zamian dostaliśmy nowe postacie. Niestety pierwsza, o której było najgłośniej, jest irytująca do bólu. Penelope Cruz wciąż dobrze wygląda, ale jej akcent jest „ciężkostrawny”. Czarnobrody jako „ten zły” daje rade, ale strasznie mi się kojarzy z oryginalnym Barbossą. Mam po prostu wrażenie, że przeciwnik z „Klątwy Czarnej Perły” był mocno wzorowany na legendzie z Morza Karaibskiego, więc dostaliśmy odrobinę mroczniejszą powtórkę z rozrywki. Poza tym w fabule mamy masę niepotrzebnych postaci, które biorą udział w wyścigu o fontannę miłości, ale nikogo nie interesują. Mogli śmiało ich wyciąć z filmu, i podejrzewam, że nic by na tym nie ucierpiało (wątki religijne i pseudo-ksiądz, są ewidentnie zbędne). Na dobrą sprawę, to w Piratach i tak wszystkich interesuję tylko Jack, bo to on JEST tą serią. Grunt, żeby on przeżył, a reszta może paść. Mamy tutaj mieszankę tego co w serii najlepsze, z tym co chciałbym z pamięci wymazać. Nie zmienia to faktu, że Ci którym się podobały poprzednie części, pewnie nie będą zawiedzeni i tym razem. Z całym szacunkiem dla pirata Jacka, najwyższy czas zwinąć interes, bo niebawem się widzowie nabawią choroby morskiej – 4/10

 

------------

 

 

 

 

Water for Elephants (Woda dla Słoni)

N!KO – Lata 30 ubiegłego wieku, Jacob Jankowski (Robert Pattinson) – syn polskich emigrantów – po śmierci rodziców porzuca studia i przyłącza się do wędrownego cyrku, który właśnie stacjonuje w jego mieście. Rozpoczyna pracę jako weterynarz i zaprzyjaźnia się z porzuconą przez wszystkich słonicą Rosie. Na miejscu poznaję również Marlenę (Reese Witherspoon), która jest żoną charyzmatycznego tresera Augusta (Christoph Waltz). Między dwójką zaczyna rodzić się uczucie.

Na początku pojawił się spory dystans. W końcu na pierwszy plan wysuwa się człowiek, który zasłynął z bycia bladym wampirem, i jeśli jest coś czego nie potrafi, to jest to aktorstwo. Dowodów na to jest nieskończenie wiele (tj. ilość filmów, w których grał), a ja chyba niebawem zacznę go określać jako męską Megan Fox (praktycznie na tym samym bazują, i tak samo się prezentują na ekranie). Historia zaczyna się od opowiadania pewnego starca, który zagłębia się w przeszłość, kiedy to był członkiem cyrku. Ten starszy Pan, to właśnie Jacob. Dalej mamy sztampowy trójkąt miłosny, przy okazji którego sobie przypomniałem sens oglądania tego filmu – Christoph Waltz. Tak samo oklepany niebawem będzie tekst, że Austriak ukradł show, ale tak faktycznie było i tym razem. Może i nie jest to sztuka przy takiej obsadzie, ale on zrobił co mógł z tą rolą. Ciekawostką dla nas jest to, że dość ważną rolę w tym filmie odgrywa nasz rodzimy język, który jest lekko łamany przez gwiazdy Hollywood. Poza tym, to koneserzy kina mogą pochwalić stronę wizualną, bo było to przyjemne dla oka. Plusów niewiele, i nawet nie jestem w stanie dać „poprawnej oceny”. Dziewczyny, jeśli macie faceta, za którego musicie przepraszać w rodzaju – „on tak ma, kiedy jest pijany” – po prostu go zostawcie. Lekcja z filmu, słowa ode mnie – 3/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-236023
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Diary of a Wimpy Kid 2: Rodrick Rules (Dziennik Cwaniaczka 2)

N!KO – Kontynuacja przeboju z zeszłego roku, o chłopaku obdarzonego specyficznym poczuciem humoru, który opisuje swoje perypetie w dzienniku. Kolejna klasa zrodziła mu nowe problemy, a do tego wraz z terroryzującym go bratem muszą zmagać się z rodzicami, którym koniecznie zależy na poprawie relacji między ich pociechami.

W zeszłym roku dostaliśmy pierwszą odsłonę tego filmu opartego na książkach (3/10), i chyba tylko dlatego, że było to stosunkowo niedawno, jeszcze miałem w głowie tę produkcję. Kolejny raz trzeba podkreślić, że tytuł dalej jest mocno nieadekwatny, bo Greg Heffley (Zachary Gordon) do cwaniaków nie należy. To normalny, amerykański nieudacznik, który jest obiektem żartów. W drugiej części swoich kinowych przygód, zaczyna przeżywać swoje pierwsze zauroczenia, w czym naturalnie nie pomaga mu brat Roderick. W zasadzie częstsza obecność starszego z braci (Devon Bostick), jest chyba jedynym plusem w porównaniu do jedynki. Jak na sequel przystało, jest jeszcze gorzej niż było. Ciężko mi sobie wyobrazić, komu mógłby podejść humor tu zaprezentowany, a o te niewinne uśmiechy powinny zabiegać. Nikt nie liczył na wielki ubaw, ale to była spora strata czasu. Mam nadzieję, że nie zarobi to na kontynuacje, choć nawet jeśli taka się pojawi, to mnie tylko będą mogły skusić niebotyczne recenzje. Ojciec, którego gra Steve Zahn, powinien być bardziej wykorzystywany, bo na tym poziomie aktorów, jest to perełka obsady – 2/10

 

----------------

 

 

 

 

Och Karol 2

N!KO – Karol (Piotr Adamczyk) ma wszystko. Dobrą pracę, urodziwą i kochającą dziewczynę, szybki sportowy samochód, oraz niebywałe powodzenie u kobiet. Zdaję sobie sprawę ze swojego magnetyzmu, i wykorzystuje go jak tylko to możliwe. Przeskakuje z łóżka do łóżka, dzielnie wachlując kochankami. Każda z nich jest inna, a on nie może się im oprzeć. Problem mógłby się pojawić, gdyby jego „miłości” się o sobie dowiedziały…

Film powinien mieć zabraną „dwójkę” z tytułu, bo na dobrą sprawę, to remake przeboju sprzed lat, a nie jego kontynuacja. Adamczyk robił praktycznie to samo co Jan Piechocinski w pierwowzorze, który swoją drogą był przyzwoitą Polską komedią swego czasu (5/10). Motyw jest dokładną kalką z 85roku. Nowy Karol również będzie musiał sobie radzić z kilkoma kobietami pod jednym dachem, co będzie dla niego koszmarem. Największą różnicą jest mocne ograniczenie scen łóżkowych, bo wychodzi na to, że nam wmawiają wielki dar głównego bohatera, a będąc sam na sam z kobietą, on i tak kończy na łaskotkach. Plusem jest, że kobiety są o wiele bardziej atrakcyjne od tych z jedynki. Socha, Mucha, Glinka i (w szczególności) Żmuda Trzebiatowska, to przyjemna dla oka ekipa. Fakt, że żadna z nich nie gra tutaj życiowej roli (są po prostu kiepskie), to nic, bo przecież za dużo od rodzimych aktorek wymagać nie wypada… Adamczyk musi dźwigać aktorski ciężar w pojedynkę, ale daje sobie całkiem nieźle radę. Tylko niebawem będzie chyba musiał sobie ustawić tytułowe imię jako pseudonim artystyczny, bo oprócz tego, jeszcze papieża przerobił. Potrafi nieźle rozbawić, a momentami mój uśmiech sięgnął tego, jaki mam na twarzy, gdy rozmawiam o religii, którą reprezentował poprzedni Adamczykowy Karol. Tematyka filmu jest w porządku (jak najbardziej mi odpowiada), choć relacje damsko męskie są mocno spłycone, do mistycznego uroku głównego bohatera. Gdyby nad tą płaszczyzną trochę więcej popracowali, to byłoby lepiej. W każdym bądź razie, jeśli nowymi pomysłami w Polskim kinie jest „Ciacho”, czy „Weekend”, to ja wręcz apeluje o wskrzeszanie starych dzieł – 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-236620
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 040
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  04.12.2010
  • Status:  Offline

że żadna z nich nie gra tutaj życiowej roli (są po prostu kiepskie), to nic, bo przecież za dużo od rodzimych aktorek

 

OK-życiowe role to nie były ale nie można powiedzieć że Socha zagrała "po prostu kiepsko" bo jako jedyna się wyróżniała z tej grupy pod względem aktorskim.... a także seksualnym(ale to bardziej kwestia gustu :D )

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-236643
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

OK-życiowe role to nie były ale nie można powiedzieć że Socha zagrała "po prostu kiepsko" bo jako jedyna się wyróżniała z tej grupy pod względem aktorskim.... a także seksualnym(ale to bardziej kwestia gustu )

 

Kwestii gustu trzeba tez widocznie pozostawic jej aktorska gre w tym filmie, bo wyrozniala sie jedynie tym, ze byla na ekranie najczesciej, tudziez miala najwiecej materialu. Mi po oczach bila jej sztucznosc (jak w przypadku gadania do siebie przed sprawdzeniem telefonu Karola, lub przy śledzeniu niedoszlego meza), ktora ostatecznie moglaby zostac wcisnieta tylko glupiutkiej postaci Zmudy. To ja juz bym warsztatowo wyzej sklasyfikowal drapiezna Pani juror z Mam Talent.

 

------

 

 

 

 

Kung Fu Panda 2

N!KO – Marzenia nieudolnego Po się spełniły. Jest on już Smoczym Wojownikiem i przyswoił tajniki kung fu. W dniu dzisiejszym stoi w obronie Doliny Spokoju, wraz z potężną piątką (Tygrysica, Żuraw, Modliszka, Żmija i Małpa) i swoim mistrzem. Na horyzoncie pojawia się jednak nowe zło, które jest gotowe opanować Chiny i zniszczyć całą sztukę walki kochaną przez głównego bohatera. Żeby pokonać proch i armaty, żarłoczna Panda będzie musiała spojrzeć wewnątrz siebie, i odkryć swe prawdziwe pochodzenie.

Sequel Kung Fu Pandy jest tym, czym powinna być każda kontynuacja. Miał na uwadze to, co już było. Może to zabrzmi śmiesznie, ale wiele razy dostaję kalkę tego samego, w lekko zmienionej formie. Idąc tym tropem, pewnie Po byłby tu znów nieudacznikiem, choć całą pierwszą część uczył się sztuk walki. Nic z tych rzeczy. Teraz już jest pełnoprawnym członkiem ekipy. Wciąż żre ile tylko paszcza pomieści, ale kiedy trzeba walczyć, daje rade. Mimo swojej głupoty, Panda wreszcie zaczyna się domyślać, że ojciec gęś nie jest raczej biologicznym tatą, a w między czasie, odrzucony przez rodzinę za młodu paw, ma zamiar zniszczyć całe kung fu. Głosu użyczył mu Gary Oldman, który nie był tak dobry jak Ian McShane z jedynki. Poza tym cała obsada, na czele z Jack Blackiem została na miejscu, więc nie można się przyczepić. Przeżywanie wewnętrznych melodramatów może być czasami nudne, a i wstawki z przeszłości pogarszają sprawę w moich oczach. Pomimo tego, „dwójka” jest nieznacznie lepsza od pierwowzoru (5/10). Szczypta humoru, odrobina akcji, wyraziste postacie i oprawa dla wszystkich oczu, bez względu na wiek. Szukanie prawdy o sobie i kopanie pawiego kupra, w przyjemnej dla oka animacji – 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-236788
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 025
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  09.10.2009
  • Status:  Offline

Joanna (2010) - główną bohaterką jest kobieta o tytułowym imieniu "Joanna" (Urszula Grabowska). Całość toczy się w czasie drugiej wojny światowej, a będąc dokładniejszym, w czasie masowego polowania na żydów na terenie naszego kraju.

Joannę poznajemy zupełnie niepozornie jako kelnerkę. Nic na początku filmu nie wskazuje na to, że to właśnie wokół jej postaci będzie toczyła się opowieść. Bohaterka bierze pod swój dach małą żydówkę o imieniu Róża (Sara Knothe). Stara się zapewnić bezpieczeństwo dziewczynce, co wcale nie jest takie proste. Oprócz tego zmaga się z problemami życia codziennego: brakuje jej pieniędzy, ma problemy z pracą. Liczy również, choć szanse na to są znikome, że jej zaginiony mąż, którego nie widziała od początku wojny, wróci.

W czasach, kiedy na co dzień zmagamy się z tandetnymi komediami romantycznymi, takie obrazy można traktować jako skarby. Nie od dzisiaj wiadomo, że dramaty wychodzą naszym twórcom zdecydowanie lepiej, a "Joanna" może być tylko potwierdzeniem tej tezy. Film ten jest również wolny od tych najbardziej męczących już powoli twarzy (Adamczyk, Karolak), a całość skupia się wokół utalentowanej Urszuli Grabowskiej. Na duży plus zasługuje również postać młodziutkiej Sary Knothe. Jeśli kariera tej uroczej dziewczynki potoczy się tak, jak się rozpoczyna, to niewykluczone, że za kilka(naście) lat będziemy mieli aktorkę, z której będziemy mogli być dumni. Oprócz obsady dwóch pierwszoplanowych postaci, na duży plus zasługuje również klimat. Bardzo fajnie zdjęcia, muzyka do której nie można mieć większych zastrzeżeń, wszystko to idealnie się wkomponowało i sprawiło, że film ten naprawdę jest warty obejrzenia. 7/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/53/#findComment-236791
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • KL
    • Attitude
    • MattDevitto
    • HeymanGuy
      Mówicie o @ KL ? That makes us two... ROH on Honor Club 09.01.2025 Trish Adora vs. Harley Cameron: No dobra, Trish Adora jest w dobrej formie. Już samo jej wejście z STP w narożniku robiło wrażenie. Harley Cameron próbowała, nie powiem, że nie. Pokazała zwinność i niezły timing, ale kiedy Trish odpaliła swój Lariat Hubman, to było jak... bum, end of story. To jeden z tych finisherów, które robią wrażenie i sprawiają, że czujesz moc przez ekran. Mam wrażenie, że Trish powoli zmierza w stronę czegoś większego – może tytułu? Byłoby przyzwoicie, bo to jedna z tych osób, które naprawdę zasługują na spotlight. Blake Christian vs. Serpentico: Blake Christian jest jak błyskawica w ringu – szybki, techniczny, po prostu niesamowity, od zawsze robił na mnie wrażenie. Serpentico, wiadomo, zawsze daje dobre show, ale tu nie miał większych szans. Ta Meteora na koniec? Coś pięknego. W sumie spodziewałem się szybkiego zakończenia, ale mimo to walka była widowiskowa. Dla fanów lucha libre myślę, że jak najbardziej do polecenia. Boulder vs. Griff Garrison: Powiem tak: jak tylko zobaczyłem Bouldera w akcji, to wiedziałem, że Griff będzie miał ciężki wieczór, przypomina mi trochę Mastiffa z brytyjskiej sceny indy, ale trochę mu do niego brakuje. Griff próbował walczyć sprytem, ale kiedy masz przed sobą człowieka tak dużego jak Boulder, to wiesz, że to się nie skończy dobrze. Boulder Dash to absolutna demolka – oglądając to, miałem wrażenie, że Griff dosłownie wbił się w matę. Z jednej strony szkoda mi Griffa, bo ma potencjał, ale Boulder? On jest po prostu maszyną, którą można lepiej wykreować niż się to robi teraz. Billie Starkz vs. Brittany Jade: Billie Starkz to dla mnie taki powiew świeżości, mimo że trochę już występuje w Tonylandzie (AEW) i Tonylandzie v2 (ROH). Oglądam jej karierę od jakiegoś czasu i za każdym razem mnie czymś zaskakuje. Brittany Jade dała radę, ale Billie... lubię bardzo jej styl. Gładkie, perfekcyjne wykonanie, aż chce się oglądać więcej. Mam nadzieję, że Billie dostanie niedługo większy program, bo dziewczyna ma w sobie to coś, co sprawia, że chce się jej kibicować. Queen Aminata vs. Rachael Ellering: Queen Aminata to ma fajny gimmick, ma spory potencjał – i to widać. Rachael próbowała, ale Aminata od początku wyglądała, jakby miała plan na tę walkę. . Aminata ma ten vibe dominatorki, która może zamieszać w każdej dywizji. Myślę, że to tylko kwestia czasu, aż zacznie walczyć o główne tytuły, czy to w ROH czy AEW. Throwback: Sumie Sakai vs. Hazuki (2018): Nie zwykłem komentować Throwbacków z gal, ale tu zrobię wyjątek, do ROH z tamtych m.in. lat mam spory sentyment, w sumie głównie z tego sentymentu powstaje ten komentarz, dość pozytywny, bo nie potrafię patrzeć na tą perełkę jaką jest ogół Ring of Honor złym okiem, nawet jak Tony Khan robi sobie z tego Velocity, Heat, Main Event, Superstars, nazywajcie to jak chcecie, pewnie rdzennym fanom się nawet nie chce na to patrzeć, bo szkoda sobie psuć pogląd i wspomnienia. Wspomnienia, wspomnienia... jak tylko zobaczyłem, że dostaniemy ten klasyk z 2018 roku, od razu się uśmiechnąłem. Hazuki z Kagetsu i Haną Kimurą w narożniku – to był ten czas, kiedy Women of Honor naprawdę rozkwitało i się dobrze zapowiadało. Walka była świetna, Sumie Sakai to absolutna legenda, szanuję za uśmiech w stronę starszych (choć są starsi) fanów. MxM Collection vs. The Dawsons: MxM Collection jest kolejnym świetnym duetem, który WWE puściło bez żalu. Mansoor i Mason Madden mają w sobie coś świeżego, co od razu przyciąga moją uwagę. The Dawsons to takie trochę noname'y, ale szczerze? Cieszę się, że MxM wygrali.  Mam nadzieję, że zobaczymy ich w większym programie w tej dywizji w bliższej przyszłości, pewnie skończą w AEW. Red Velvet vs. Jazmyne Hao: Red Velvet to całkiem przyzwoita mistrzyni ROH TV. Jazmyne Hao miała swoje momenty, ale Velvet to zupełnie inny poziom. Jej Right Jab to cios, który wygląda na równie groźny, co skuteczny, choć czy w tej walce nie pomyliła jej się ręka i czy nie użyła przypadkiem Left Jab? Walka była dobra, choć przewidywalna – mam nadzieję, że Red Velvet wkrótce dostanie bardziej wymagającą rywalkę o swój pas, bo obijać placki to każdy może. Shane Taylor Promotions vs. Gates of Agony: Uwielbiam Shane Taylor Promotions, ta ekipa to definicja dobrej chemii w ringu, a zwłaszcza Lee Moriarty. Gates of Agony próbowali zdominować siłą, ale Shane i Lee pokazali, że technika i strategia zawsze wygrywają. O'Connor Roll Bridge? Klasyk, ale działa, i to jak! Mam nadzieję, że Shane Taylor Promotions dostaną większe wyzwania, bo potencjał mają ogromny, a już za długo stoją w miejscu. Jericho/Rock'n'Roll Express: Na koniec – prawdziwa uczta dla fanów nostalgii. Chris Jericho jako część „The Learning Tree”? No powiedzmy, że w ROH nie wygląda to tak źle jak w AEW, mniejsza konkurencja może xD Z pasem ROH wygląda na większy deal w ROH, niż w AEW, niby proste ale Tony chyba tego nie ogarnia. Jego promo było idealnym balansowaniem między arogancją, a czystą rozrywką - typowy Y2J. Kiedy Rock N Roll Express weszli na ring publika nawet się ożywiła, dla odmiany. Ich atak na Jericho i Keitha to ukłon w stronę starej szkoły wrestlingu, który zawsze działa, przynajmniej na mnie. Widok Mortona i Gibsona triumfujących na koniec gali całkiem przyjemny, ale nie ma się co przyzwyczajać. Chris musi zacząć występować w ROH TV jeśli ma być choć trochę wiarygodnym ROH Champem. Co mogę powiedzieć? ROH dało nam wszystko, czego można oczekiwać od takiego formatu gali jaki od nich dostajemy: nie takie złe walki, rozwój jakichś tam historii i trochę nostalgii dla starszych fanów. Każda walka miała coś tam do zaoferowania, a momenty takie jak atak Rock N Roll Express czy nawet ten throwback z '18 roku sprawiły, że to nie był zwykły odcinek tygodniówki typu squashe i wywiady bez celu. Czekam na przyszły tydzień w sumie, bo QT Marshall vs. Komander o bodajże pas ROH TV zapowiada się nawet dobrze. Jeśli ROH dalej będzie trzymać taki poziom i konsekwentnie go podnosić, to może wreszcie coś zacznie się dziać. Sypnę klasykiem w takim razie od kolegi, którego wyżej oznaczyłem. OGLĄDAJCIE RING OF HONOR!
    • Grins
      Zapomniałem że gala jest u Turbiniarzy, no to obstawiam że Punk wygra w tym roku Royal Rumble już nie będzie lepszej okazji, w zeszłym roku miał wygrać, w tym roku już tego dokona. 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...