Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

London Boulevard (Londyński Bulwar)

N!KO – Mitchell (Colin Farrell) po odsiedzeniu swojego wyroku, wychodzi z więzienia i zatrudnia się jako „złota rączka” popularnej gwiazdy filmowej, Charlotte (Keira Knightley). Próbuje tym samym zerwać ze światem przestępczym. Niestety, zapomnieć o przeszłości nigdy nie jest łatwo, a szczególnie gdy Twoimi usługami zainteresowany jest lokalny boss (Ray Winstone), który źle odbiera wszelkie odmowy. W między czasie, rodzi się uczucie między gwiazdą i jej pracownikiem.

Jeśli jest „zawód”, z którego nie sposób zrezygnować, i obrać nową życiową drogę, to jest to bycie gangsterem. Wokół pokusa łatwych pieniędzy, i stara gwardia, która pamięta wspólną przeszłość i nie przyjmuje do wiadomości, że ktoś może mieć dość. Zawsze straszą zabiciem najbliższego otoczenia, i taki jest dokładnie motyw „Londyńskiego Bulwaru”. Za kamerą stanął William Monahan. Był to jego debiut w tej roli, a słynie on w kinematografii, z nagrodzonego oscarem scenariusza do „Infiltracji”. Dobrze by było, żeby każdy miał taki początek za kamerą. Cały film ocieka zapożyczeniami z twórczości Guya Ritchiego, ale jeśli mamy na celu kręcenie filmu o gangsterach w Anglii, to ciężko o lepszy wzór. W przeciwieństwie do perełek byłego męża Madonny („Przekręt” czy „Porachunki”), „Londyński Bulwar” nie jest komedią, choć potrafi rozbawić za sprawą dobrych dialogów, czy mocno karykaturalnych postaci (David Thewlis, jako naćpany, nieudolny aktorzyna). Zebrała się tu niezła obsada rozpoznawalnych Angielskich gwiazd. Farrell jako stonowany macho wypada bardzo przyzwoicie, ale może to być zasługa słabej Knightley. Mnie ta kobieta nigdy nie oczarowała, i tutaj jest tak samo przeciętna. Z całej trójki najlepiej wypada homoseksualny „szef wszystkich szefów” Winstone, ale tego można było się spodziewać („najpierw zerżnął go w d..., a potem odstrzelił mu łeb”). Jeśli chodzi o jakąś chemie między dwójką zakochanych, to rewelacji niech nikt nie upatruje. W zasadzie to chyba przespałem moment narodzin tego uczucia… Jest to zbędny, sztampowy dodatek do historii. Historii, która wkracza na drugi tor, kiedy ginie bezdomny przyjaciel Mitchella, a ten stara się ustalić, kto stoi za brutalnym pobiciem. Niby wszystko już gdzieś było, ale jest to zaserwowane w przyzwoitej formie – 6/10

 

----------

 

 

 

 

Limitless (Jestem Bogiem)

N!KO – Eddie Morra (Bradley Cooper) jest nic nieznaczącym pisarzem. Dostał właśnie swój pierwszy kontrakt na książkę, ale cierpi na pisarską niemoc. Jak się coś wali, to się wali wszystko. Najpierw Eddie zaczyna pić oporowe ilości alkoholu, a na dodatek rzuca go ukochana. Siedzi nad książką dniami i nocami, a napisał tylko jedno zdanie. Włócząc się po swoim mieście, trafia na brata swojej żony sprzed wielu lat. Ten słysząc jego historię, oferuję mu pigułkę (narkotyk), która sprawi, że jego mózg zostanie odblokowany. Człowiek podobnież jest zdolny używać tylko 20%, więc jak by to wyglądało, gdyby wszystko się odblokowało? Życie pisarza diametralnie się zmienia. Wszystko co kiedyś słyszał, widział, czy czytał, jest teraz posegregowane w jego głowie. Książkę kończy w jedną noc, i wszyscy są nią zachwyceni. Niestety, po działaniu narkotyku ani śladu po przebudzeniu, więc zaczyna desperacką walkę o kolejną dawkę. Z takim umysłem, kończy z pisaniem literek, i zaczyna podbój giełdy.

Narkotyk ma naturalnie swoje przeciwwskazania - omdlenia i zaniki pamięci, w których głównemu bohaterowi „urywa się film”. Żałuję, że i ja nie cierpiałem na takie same zaniki, bo wtedy może bym nie zauważył kilku niuansów. Potencjał był spory. Temat ciekawy, i obsada akceptowalna. Po pierwsze, bardzo dobrze, że zdecydowali się na Coopera, bo wpasował się idealnie w rolę, która wymagała od niego balansu, między wrakiem człowieka, a człowiekiem sukcesu. Po drugie, jako „wsparcie” występował tam Robert De Niro. Fakt faktem, już nie jest to ten sam De Niro, co kiedyś, ale z dobrym materiałem, wciąż sobie radzi bez zastrzeżeń. Szkoda tylko, że film ma multum niedociągnięć, a twórcy poszli po najmniejszej linii oporu. Od kończących się pigułek, przez nieproszone osoby, które poznały ich „moc”, i teraz chcą więcej. Dziwi mnie trochę, że osoba błyskotliwa, która pamięta o każdej rzeczy, jaką widziała w życiu, zapomniała, że ma oddać pieniądze lokalnemu gangsterowi... Pierwsza połowa zasługuje na wysoką oceną, bo przyjemnie patrzeć, w jak szybkim tempie Eddie podbija USA, ale im dalej, tym gorzej. Pod koniec wszystko przypomina sztampowy film klasy B, a to ściąga całość na ziemie. Przyjemna, choć nierówna, produkcja - 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-225394
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  5 045
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline

Invictus - kolejny bardzo dobry film Clinta Eastwooda. To co najbardziej podoba mi się w jego produkcjach to fakt, że są od siebie całkowicie inne, a każda historia potrafi widza wciągnąć. Invictus opowiada głównie o RPA po wyjściu z więzienia Nelsona Mandeli i o tym jak duży wpływ na kraj miał sport, a konkretnie rugby(ciekawa perspektywa). Fajnie zagrał Freeman, który chyba bardziej do tej roli już nie mógł pasować i jako lider państwa, który niedawno wyszedł z więzienia i odrzucił złe wspomnienia na bok spisuje się fantastycznie. Z niezłej strony pokazał się też Damon jako zawodnik rugby, który inspiruje się słowami Mandeli i wreszcie staje się prawdziwym liderem swojej drużyny, która na mistrzostwach świata ma wygrać i niejako zjednoczyć kraj. Elementy sportowe łączą się z elementami biograficznymi i wszystko to zamienia się po prostu w bardzo dobry dramat historyczny. Ciekawa historia, inna niż się tego spodziewałem. 8/10

 

Ghost Writer - wykorzystałem fakt, że przez weekend byłem prawie cały czas w robocie, więc zobaczyłem też drugą zaległość, którą musiałem jak najszybciej nadrobić. Jak na osobę mającą w tamtym czasie duże problemy z prawem i ze złą sławą medialną Roman Polański spisał się po prostu na medal. Zrobił film, który niby fabularnie zapowiadał się nudnie, ale zamienił się w całkiem emocjonujący thriller. Ewan McGregor grający tytułowego Ghost Writera miał za zadanie stworzyć dobrze sprzedającą się historie na temat życia polityka Adama Langa(kolejna dobra rola Brosnana). Z pozoru już trudne zadanie(miał to napisać w miesiąc, bo jego poprzednik zginął w niewyjaśnionych okolicznościach) zamienia się w coś niemożliwego do zrealizowania kiedy media nagłaśniają aferę związaną z Langiem i po której Autor Widmo zaczyna swoje małe osobiste śledztwo w sprawie życia polityka. Film trzymał w napięciu do ostatnich sekund mimo, że miałem chwile zwątpienia w pewnym momencie, ale sam koniec filmu wynagrodził mi małe niedociągnięcia. Dobre kino po prostu. 8/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-225413
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Red Riding Hood (Dziewczyna w Czerwonej Pelerynie)

N!KO – Valerie (Amanda Seyfried) jest piękną młodą kobietą (piszę to tylko dla dobra opisu filmu, gdyż mi się ona zawsze kojarzyła z kosmitką… a ładnie wyglądała tylko w „Chloe”), która według nakazu rodziców ma poślubić zamożnego Henry’ego (Max Irons). Niewiasta zachwycona tym faktem nie jest, gdyż kocha się bez pamięci w Peterze (Shiloh Fernandez). Nie chcąc się stracić, zakochani postanawiają uciec. Uniemożliwia im to śmierć siostry Valerie, która została zamordowana przez grasującego po lesie wilkołaka…

Przerywamy tą recenzję, z powodu dramatycznej informacji…

Wilkołak, miłosny trójkąt, jakbym to już oglądał. Brakuję mi tylko bladego wampira…

Wracamy do planowanego programu…

Okazało się, że ludzie dawali radę „żyć w zgodzie” z potworem, zostawiając mu co miesiąc ofiarę, w postaci jakiegoś zwierzęcia. Z okazji krwisto czerwonego księżyca, wilkołak poniósł się na ludzkie życie, a wiosce ma pomóc pogromca tego typu pupili - Ojciec Solomon (Gary Oldman) - który szybko informuję, że ta bestia za dnia, staje się człowiekiem (odkrywcze), i jest to zapewne mieszkaniec tej wichurrry (równie odkrywcze).

Jeśli robimy kopie jakiejś fabuły, to czy wiedząc, iż niebywale rzadko finalny produkt prezentuje się lepiej od oryginału, nie powinniśmy brać czegoś naprawdę wartościowego? Po co robić kolejną kalkę „Zmierzchu”. Ostatnio pojawiło się „Jestem Numerem Cztery”, gdzie można było dostrzec porównania do hitu nastolatek, i to samo jest z mroczną wersją „Czerwonego Kapturka”. Możliwe, że za tak genialnym pomysłem stoi Pani reżyser Catherine Hardwicke, której poprzednim filmem jest właśnie pierwsza odsłona wyżej wspomnianej sagi (choć zadebiutowała ona za kamerą, bardzo miło przeze mnie wspominanym filmem „Trzynastka” z 2003 roku). Nie wiem, co jest tak pociągającego w tych ludzko-wyrzutkowych romansach, bo nie sądzę, że każda kolejna kopia zarabia krocie. Jeśli według mnie, 3D jest największą zarazą, która sukcesywnie odmóżdża twórców, to „Zmierzch” musiałbym uplasować na drugiej pozycji…

Dialogi, postacie, i sceneria, są tak brutalne dla ucha/oka, że szkoda na nie poświęcać swój czas. Wystarczy sobie wyobrazić, że podczas snu głównej bohaterki, wykorzystali popularny motyw z bajki w konwencji horroru – „Babciu, ale masz wielkie uszy”, itd. Z Seyfried da się niekiedy coś wyciągnąć, ale ta rola tego na pewno nie udowodni. Towarzyszy jej sporo mało znanych, i przede wszystkim, mało obytych z ekranem aktorów, po których ciężko oczekiwać cudów. Dziwi mnie to, że Oldman ma tak wielkie parcie na kasę, bo ciężko uwierzyć, że taki aktor wierzył w to dzieło. Błyszczy on na tle żółtodziobów od momentu pojawienia się jego postaci w wiosce, mimo, że Ojciec Solomon jest troszkę karykaturalny.

Myślałem, że poprzeczka „mam na to wyjebane”, którą zawiesił Pattison i spółka, jest dostatecznie wysoko, by nikt nie ważył się jej choćby musnąć. Okazało się, że idzie to przeskoczyć. Bardzo się staram wynaleźć jakiś pozytyw, który uchroni mnie przed wręczeniem pierwszej „jedynki” w 2011 roku…Czy fakt, że czerwona peleryna ładnie wygląda, gdy kamera pokazuje główną bohaterkę z rzutu izometrycznego, kiedy beztrosko hasa ona po śniegu, jest dobrym powodem na wręczenie wyższej oceny? … … Tia – 1/10

 

UWAGA! Film może być przyczyną stanów gorączkowych. Zalecane jest, by osoby o skłonnościach samobójczych, unikały kontaktu.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-225488
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  5 045
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline

Skyline - jak ujrzałem pierwsze trailery to trochę mnie zaciekawiła ta produkcja, ale gdy tylko zobaczyłem, że film został zrobiony przez twórców "Aliens vs Predator" to od razu mnie to zniechęciło. Trochę czasu minęło, bo kilka razy przekładałem oglądanie na późniejszy dzień aż wczoraj w nocy postanowiłem się za to zabrać. Początek był zastanawiający i czekałem na to jak rozegra się akcja no i się doczekałem. Do tej pory nie wiem co to miało być, film postawił wiele pytań, ale nie udzielił prawie żadnych odpowiedzi. Końcówka totalnie bez logiki i strasznie naciągana, a w dodatku fatalnie zagrana. Aktorstwo w tym filmie to poziom bliski dna(najlepszy był chyba David Zayas, który wyrobił się w "Dexterze") i żaden z głównych bohaterów nie zagrał przynajmniej poprawnie. Nawet na efekty specjalne nie mogłem zbytnio liczyć, bo w porównaniu z innymi produkcjami sci-fi to "arcydzieło" nie miało zbyt wiele do zaoferowania. Strasznie słabe kino, a mówi to fan science fiction. 2/10 Edytowane przez Bonkol
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-225570
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 025
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  09.10.2009
  • Status:  Offline

Faster (2010)

Strawny film akcji z The Rockiem w roli głównej. Obraz opowiada historię Kierowcy, jego brata i jeszcze dwóch kompanów, którzy po napadzie na bank wpadają w zasadzkę. Giną praktycznie wszyscy, z wyjątkiem Kierowcy, któremu cudem udaje się przeżyć. Po wyjściu z więzienia obiera sobie jeden cel - znaleźć morderców jego brata i zabić ich, po kolei, dzień po dniu. Sam motyw zatem może wydawać się oklepany, bo mieliśmy już naprawdę sporo filmów z cyklu "zemsta po śmierci ojca/syna/brata/matki/psa", ale ten naprawdę jest do przełknięcia. Nie jestem i, prawdopodobnie, nigdy nie będę fanem filmów z Rockiem w roli głównej, tak ten można uznać za przyzwoity, a nawet niezły. Warto zauważyć, że - oprócz głównego bohatera - w filmie mamy przedstawionego też policjanta, któremu brakuje paru dni do emerytury, jest uzależniony od narkotyków i stara się odbudować relacje z rodziną. Jest również młody zabójca, który dostaje zlecenie na naszego bohatera i nieco miesza jego szyki. No i jest wspomniany już Dwayne Johnson, który - niczym Leon Zawodowiec - ma zasady. Chce tylko dopaść morderców jego brata, reszta jest naprawdę mało istotna - 5/10.

 

Takie małe spostrzeżenie, które chowam w spoilerze:

 

Końcówka tylko wydaje mi się być trochę, hmm, przesadzona? Dwukrotnie "zabity" Rock jednak żyje i ostatecznie dokańcza swoje dzieło. Poza tym trochę mnie zaskoczyło to, że - choć jego zdjęcie krążyło w tv - spokojnie spacerował sobie po szpitalu, nikt nawet nie zwrócił na niego uwagi.

 

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-225587
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Paul

N!KO - Graeme Willy (Simon Pegg) i Clive Gollings (Nick Frost), to dwaj fanatycy komiksów i gier wideo. Razem wybierają się na największą wystawę ich zainteresowań – Comic Con. Podczas swojej pielgrzymki, postanawiają zahaczyć o Amerykańskie serce kosmicznych klimatów, Strefę 51. Na pustkowiu spotykają Paula. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jest to mały kosmita (głos podkłada Seth Rogen), który ostatnie 60lat żył w bazie wojskowej. Przyjaciele postanawiają uwolnić małego towarzysza z jego niewoli, i szczęśliwie odwieźć go do jego statku, co nie będzie takie łatwe, bo agenci już są na tropie zguby. Czy ta akcja pozwoli zmienić dwóch wyrzutków w intergalaktycznych bohaterów?

Wszystko przebiega, jak w każdej tego typu komedii. Grupka podróżuję do celu, spotykając na swojej drodze multum przeciwności losu. Tutaj jest tylko ta mała, kosmiczna różnica, w postaci tytułowego bohatera. Różnica, która daję potężnego plusa. Większość dowcipów pozostałych postaci, to idiotyzmy, których można się spodziewać po specyficznym angielskim humorze. Mnie takie brednie mało bawią. Dobrze, że Paul wyróżnia się z tłumu nie tylko wyglądem. Kosmita jest jedynym inteligentnym stworzeniem w tym filmie. Wszyscy ludzie to idioci (przypadek?). Seth odwalił kawał dobrej roboty, i chyba lepiej mi się go słucha niż ogląda. Dwójka popularnych Anglików (słynących z „Hot Fuzz” lub „Wysypu Żywych Trupów”) … … jest z takiego, a nie innego kraju, więc pod względem zabawiania innych, świat od nich zbyt wiele nie oczekuje. Podobało mi się, że twórcy nie bali się śmiać z chrześcijan. Próba przekonania dziewczyny o potędze ewolucji, która kończy się na finalnym argumencie, czyli kosmicie wychodzącym z kibla – bezcenne (teksty pokroju - "nie można z nimi wygrać" - świadczące o ich iluzji związanej z Bogiem, to muzyka dla mych uszu). Są też mniej atrakcyjne momenty, w których, jak to w każdej komedii, bohaterowi muszą się naćpać. Ja nie wiem, co jest magicznego, w tym wszystkim, że każdy człowiek odpowiedzialny za scenariusz, mający wywołać lawinę śmiechu, musi dopisać taką scenę. W każdym bądź razie, ludzie, którzy lubują się w klimatach sci-fi, pewnie odniosą po tym filmie lepsze wrażenie, a jeśli do tego będą, choć odrobinę spostrzegawczy, to i nawiązań do hitów nie zabraknie – 5/10

 

Skyline 2/10

Twa hojność nie zna granic :wink:

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-225604
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  5 045
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline

Twa hojność nie zna granic :wink:

 

Nie no u mnie ocena 2 to tak jakby 1 z tym, że nie oceniam niczego na 1. Takie jakieś skrzywienie psychiczne. :twisted: Ale np. "Projekt Dziecko" to był gorszy film niż Skyline, więc nie ma tak źle. :twisted:

 

 

How To Train Your Dragon - jak zwykle po kilka normalnych filmach musiałem zerknąć na animacje, bo nie ukrywam, że jestem fanem i strasznie miło spędzam na takich produkcjach czas. Film wypadł naprawdę świetnie i po seansie byłem zawiedziony tylko z jednego powodu, mianowicie, że nie obejrzałem tego filmu w kinie w formacie 3D, bo pewnie wrażenie byłoby piorunujące skoro na monitorze wyglądało to wszystko cudnie. Na plus również fabuła, bo chyba nigdy wcześniej żadna bajka nie była ulokowana w świecie wikingów, którzy walczą z pasożytami. Wspomniane pasożyty to oczywiście smoki. Szybko można się jednak dowiedzieć, że nie są one takie złe na jakie wyglądają i walczą o przetrwanie tak jak robią to ludzie. Fajnie w filmie wypadł motyw ojca i syna, bo niektóre dialogi były naprawdę mocne jak na produkcje dla dzieci i dawały do myślenia. Może nawet nie chce mi się wyszukiwać jakichś negatywów, bo pewnie na upartego coś bym znalazł, ale po co skoro włączył mi się mark mode i po seansie byłem zrelaksowany i zadowolony. 9/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-225711
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 025
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  09.10.2009
  • Status:  Offline

Tropic Thunder/Jaja w tropikach (2008)

Od dawna zabierałem się za obejrzenie tego filmu, ale jakoś brakowało mi motywacji, aż w końcu nadszedł ten moment. Aż w końcu nadszedł i muszę przyznać, że absolutnie tego nie żałuję, bo dostałem całkiem strawną komedię, w której główną rolę odegrał obyty w tego typu obrazach Ben Stiller. Nie lubię oglądać "filmu w filmie", bo właśnie tutaj mieliśmy taką sytuację, ale wyszło bardzo strawnie, kilka akcji, podczas których buźka się uśmiechnęła i to jest najważniejsze, dlatego spokojnie mogę wystawić 6/10 i, jeśli ktoś nie oglądał, polecić osobom, które szukają czegoś lekkiego na wiosenny wieczór. Jedyne co mnie zawiodło i taki mały minusik, to bardzo przewidywalna fabuła, no ale nie oczekujmy cudów - 6/10.

 

Vampires Suck/Wampiry i świry (2010)

Czym jest saga "Zmierzch" wie chyba każdy, ale parodia ekranizacji powieści Stefanie Meyer nie jest jeszcze taka popularna. Pozwolę sobie darować opowiadanie o tym, co tam zobaczymy, bo nie ma tam nic odkrywczego. Z tym różnicą, że wszystko, co zobaczyliśmy w "Zmierzchu", jest tutaj przekoloryzowane, niektóre cechy wyolbrzymione, wyśmiane, sparodiowane, etc, etc. Sam film trzeba uznać za... głupi. Przewijające się żarty nie są czymś nowym, ale paradoksalnie, głupota tego filmu sprawia, że parokrotnie człowiek się z niego zacznie śmiać. Po obejrzeniu przeczytałem opinie innych ludzi i spodobał mi się taki oto tekścik: "Ten film ma to do siebie, że sam w sobie nie jest śmieszy. Śmieszny jest dopiero wtedy kiedy zaczynasz go oglądać w odpowiednim, pozytywnym nastroju." I być może rzeczywiście tak jest, ale nie ma co ukrywać, że ambitne kino to na pewno nie jest - 4/10.

 

I w tym samym miejscu chciałbym zadać pytanie - czy ktoś z bardziej doświadczonych kinomanów mógłby polecić jakiś ciekawy film polityczny? Najlepiej thriller, ale nie będę gardził innymi gatunkami.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-225926
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

I w tym samym miejscu chciałbym zadać pytanie - czy ktoś z bardziej doświadczonych kinomanów mógłby polecić jakiś ciekawy film polityczny? Najlepiej thriller, ale nie będę gardził innymi gatunkami.

 

Tak z biegu:

 

- Dzień Szakala (1973)

- JFK (1991)

- Przesłuchanie (1982)

- Gry Uliczne (1996)

- Wszyscy ludzie prezydenta (1976)

- Rosja 88 (2009)

- Frost/Nixon (2008)

- Malcolm X (1992)

- Życie na podsłuchu (2006)

 

W pierwszym rzędzie brałbym "Przesłuchanie". Kult/klasyka + miazga.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-225928
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

- Dzień Szakala (1973)

- JFK (1991)

- Przesłuchanie (1982)

- Gry Uliczne (1996)

- Wszyscy ludzie prezydenta (1976)

- Rosja 88 (2009)

- Frost/Nixon (2008)

- Malcolm X (1992)

- Życie na podsłuchu (2006)

 

Raven, a moze mu polecimy "Dr. Strangelove". W koncu powiedzial, ze innymi gatunkami nie pogardzi :smile: Mysle, ze sie wpasuje w kategorie filmow politycznych idealnie.

Menze, do listy dopisz sobie jeszcze (koniecznie) "Ostatniego Króla Szkocji" - Rewelacyjna rola Foresta Whitakera - i "Ghost Writera". Osobiscie wiem o istnieniu takich produkcji jak "W." i "Wojna Charliego Wilsona", ale ich nie widzialem, wiec nie "zmuszam" do ogladania.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-225946
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Raven, a moze mu polecimy "Dr. Strangelove". W koncu powiedzial, ze innymi gatunkami nie pogardzi :smile: Mysle, ze sie wpasuje w kategorie filmow politycznych idealnie.

Menze, do listy dopisz sobie jeszcze (koniecznie) "Ostatniego Króla Szkocji" - Rewelacyjna rola Foresta Whitakera - i "Ghost Writera". Osobiscie wiem o istnieniu takich produkcji jak "W." i "Wojna Charliego Wilsona", ale ich nie widzialem, wiec nie "zmuszam" do ogladania.

 

"Wojna Charliego Wilsona" jest całkiem solidna (6,5/10) i spokojnie można sobie film obejrzeć, chociażby ze względu na bardzo dobre kreacje aktorskie (P. S. Hoffman, Hanks, Roberts), . "Dr Strangelove" raczej do filmów stricte politycznych się nie zalicza (chociaż w sumie...), ale jak najbardziej wart jest polecenia.

Jeżeli "Ostatni Król Szkocji", to KONIECZNIE (te same klimaty, tylko że mocniej) "Shooting Dogs" z 2005 roku (9/10).

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-225948
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  5 045
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline

Zanim zauważyłem to pytanie to wszystkie godne uwagi filmy(albo wszystkie o których aktualnie pamiętam) zostały wymienione, więc dorzucę tutaj jeszcze "Nixona" Olivera Stone'a z Anthony Hopkinsem w roli głównej, a także kontrowersyjny dokument Michaela Moore'a "Fahrenheit 9/11". Oczywiście nie wszystkie argumenty i pomysły Moore'a trzeba brać na poważnie, ale to naprawdę ciekawy dokument nawiązujący to wydarzeń z 11 września. Pod polityczny film można też podciągnąć jego "Zabawy z bronią", który był jeszcze lepszy.

 

 

I-See-You.Com - Colby Bellinger mieszka w domu ze swoją matką, ojczymem i przyrodnią siostrą z którą uprawiał seks w toalecie nie wiedząc, że tak potoczy się jego życie. Po serii kilku zdarzeń wpada na pomysł, żeby w całym domu zamieścić kamery i przy okazji nie wspominając o tym reszcie rodziny. Wszystko było oczywiście transmitowane przez internet i wynikały z tego całkiem niezłe, zabawne sceny, ale było tego mało, bo gdy rodzina się o tym dowiedziała i wszystko było coraz bardziej reżyserowane to film stracił swoją niezłą humorystyczną barwę i z minuty na minute było coraz nudniej. Film naprawdę miał potencjał komediowy, ale widać reżyser miał całkiem inne spojrzenie na swoje "dzieło" i z najlepszych elementów nie potrafił wyciągnąć tyle ile się dało. Ocena naciągana, ale jednak kilka razy się uśmiechnąłem, a w tego typu komediach to coraz większa rzadkość. 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-226236
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Jeż Jerzy

N!KO – „To nie truteń Gucio, chociaż ostro bzyka. Żaden czeski krecik tutaj nie przyfika”. Nie stroni od używkek, kpi z autorytetów i zadaje się z kobietami lekkich obyczajów. Taki jest bohater serii komiksów, która właśnie trafiła na ekrany kin.

Naukowiec szuka przepisu na idealnego celebrytę. Lata wyliczeń wskazują, że takim kimś jest nasz łożyskowy ssak okryty kolcami. Nim jednak sterować nie idzie i milionów się dzięki niemu nie zarobi, więc pozostaje opcja klonowania. Do pomocy angażują lokalnych dresów, a po udanej próbie przechwycenia DNA, sobowtór mocno namiesza…

Fabuła nie jest tu jednak najważniejsza. Jeż Jerzy kojarzy się raczej z jawną „podśmiechujką” naszej Polskiej rzeczywistości. Szkoda, że to prezentuję poziom tylko troszkę lepszy od historyjki w tle. Większość gagów przesiedziałem z kamienną twarzą. Fakt, były jaśniejsze punkty produkcji (chińska budka z jadłem, nazywająca się „Ni-Hu-Ia”), ale takie potrafię również znaleźć w Polskim kom-romie. Czuć niewykorzystany potencjał, bo o ile teksty dresów potrafią wywołać uśmiech na twarzy (Sokół się dobrze spisał w dubbingu), tak chwilę później pojawia się jakiś obrzygany żart (bardziej dosłownie, niż w przenośni). Nie miałem styczności z komiksami, ale jakoś ta postać główna do mnie nie trafia. Podejrzewam, że fani serii, też będą dalecy od euforii, choć zebrała się tu dobra obsada, i pod kątem artystycznym nie ma do czego się przyczepić. Pozytywy wymuszone, ale lepsze takie, niż żadne. Kto miał obejrzeć, i tak po to sięgnie. Komu Jeż był obojętny – niech tak pozostanie – 3/10

 

----------

 

 

 

 

Sucker Punch

N!KO – W pierwszych 5minutach filmu, dostajemy ładne wprowadzenie do fabuły, któremu towarzyszy piosenka „Sweet Dreams”. Poznajemy w nim Babydoll (Emily Browning), która przeżywa stratę matki. Wraz z siostrą są oddane w ręce ojczyma, który nie jest tym faktem pocieszony, i nie ma dobrych stosunków z nastolatkami. Antagonista zamyka córkę w zakładzie psychiatrycznym, gdzie za parę dni przejdzie ona operacje lobotomii. Dziewczyna „ucieka” do swojej wyobraźni, gdzie wraz z innymi będzie walczyć o ucieczkę z ośrodka. Za kamerą stanął Zack Snyder, który od jakiegoś czasu, głównie stawia na wizualny wygląd swoich produkcji – wypada przypomnieć choćby „300” (to jest ten film, który dostał nazwę od skali gejostwa, jaki reprezentował od 1 do 10).

Zwykle jak stawia się na efekty, to fabuła kuleje. Niestety, gdy jeszcze pojawiają się aktorki odpowiedzialne tylko za ładną twarz i nienaganną figurę, mamy sztywne postacie. Taki zestaw powoduje, że widz cierpi, chyba że posiada umiejętność wyłączenia swojego mózgu na czas trwania produkcji. Jak można było tak zepsuć film, w którym pół nagie kobiety walczą mieczami, pistoletami, i wszystkim, co im wpadnie w ręce? „Przepis” na tą zepsutą potrawę zna Snyder. Nikt przecież nie oczekiwał od tego epickiego dzieła, które skomplikowaną historią przyćmi wszystko wokół, ale żeby ta opowiastka miała choć odrobinę (!) sensu. Reżyser miał 4 przyprawy (pomysły na historię), i postanowił wymieszać je wszystkie. Przez to ogląda się to jak grę komputerową, w której na każdym poziomie trzeba zdobyć jakiś przedmiot. Każda z tych przypraw, z osobna smakuje bardzo dobrze, ale razem wywołują odruchy wymiotne. Do tego sprytnie wykroili krew (ona się pewnie leje hektolitrami, ale nie na naszych oczach) i śmierć. Dla takiego filmu, to strzał w stopę. Cały system oceniania Amerykańskich produkcji, kuleje. Tutaj mamy skąpo odziane dziewczyny, które walczą z samurajami, smokami, i innymi dziwolągami, a film otrzymuje „PG-13” (dzieci poniżej 13 roku życia powinny oglądać z opiekunami/rodzicami), a dla porównania, ostatni zdobywca Oscara „Jak zostać królem”, dostał „R”, czyli granica wieku skacze do lat 17... Czy tylko ja czegoś nie łapie?

Po 2 godzinach, „Sucker Punch” może się pochwalić tylko rewelacyjną muzyką. Film dostanie pewnie większą ocenę u ludzi żyjących w Stanach… Zjednoczonych, lub alkoholowego upojenia - 3/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-226612
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  5 045
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline

Love and Other Drugs - Jamie to wygadany podrywacz, który żyje jakby w cieniu swoich rodziców i brata którzy odnieśli sukces. Wspomniany brat załatwił mu prace w firmie farmaceutycznej, w skrócie Jamie miał reklamować w okolicznych szpitalach ich produkty kosztem produktów konkurencji. Wszystko szło średnio, ale pewnego dnia poznał Maggie, a później trafił mu się w ręce produkt znany dzisiaj już na całym świecie, czyli viagra dzięki której wspinał się po szczeblach swojej zawodowej kariery. Jak nie trudno się domyślić to wcale nie był główny motyw filmu, bo takim był jego związek ze wspomnianą Maggie, która chorowała na Parkinsona. Anne Hathaway wypadła bardzo fajnie w tej roli, ale też Jake Gyllenhaal wypadł solidnie, a na początku powątpiewałem czy będą do siebie aktorsko pasować. Film ten dotyka też poważnych problemów jak wspomniana choroba Parkinsona, ale wszystko jest podane z idealnym dystansem, więc czas płynie bardzo szybko. Przesłodzili natomiast końcówkę filmu, ale to nie jest zwyczajna komedia romantyczna, więc bez obaw. 7/10

 

Megamind - przyszedł czas na kolejna animacje. Musze powiedzieć, że oglądało się przyjemnie, ale troszkę nudnawy początek sprawił, że nie będzie to czołówka jeżeli chodzi o bajki w moim osobistym rankingu. Megamind to niebieski osobnik, który przez wiele zbiegów okoliczności z czasów dzieciństwa po prostu musiał się stać tym złym, bo tym dobrym był Metro Men. Nie jest to typowa walka dobra ze złem, bo role się tutaj potrafią obracać bardzo szybko i to jest właśnie największy pozytyw tej bajki. Nie wszystko wydaje się być tak proste jak się na początku wydawało. Pojawił się też wątek miłosny, ale brakowało z kolei jakiegoś ciekawszego humoru, bo większość to utarte schematy. Całość jako animacja robiła wrażenie, szczególnie scen walk i to pod koniec potrafiło mnie wciągnąć. Było nieźle, ale zazwyczaj takie produkcje dostają ode mnie wyższą ocenę niż 7, tutaj jednak markowanie aż tak nie pomogło. 7/10

 

Labirynt fauna - wreszcie przyszedł czas na kolejny hit, który leżał u mnie na dysku bardzo długo. Film opowiada tak jakby dwie historie, które w niektórych elementach się ze sobą łączą, głównie za sprawą Ofelii, czyli dziewczynki która odkryła świat fantasy i która ma podobno w sobie coś magicznego po swoich pradawnych przodkach. Wspomniane elementy fantasy łączą się w czasie z walkami armii kapitana Vidala z partyzantami, a całość jest czasowo umiejscowiona po zwycięstwie generała Franco w wojnie domowej. Film ma swoje niewielkie przestoje, ale taka mieszanka jaką zaserwował Guillermo del Toro potrafi strasznie wciągnąć i cały czas czeka się na rozwój postaci. Jest wiele charakterystycznych postaci, ale aktorstwo mogłoby być momentami o wiele lepsze, szczególnie jeżeli chodzi o role młodej dziewczynki, która na początku strasznie mnie irytowała, ale z biegiem czasu wyglądało to coraz lepiej. Naprawdę ciekawy pomysł, fajne odtworzenie tamtych czasów i wymieszanie tego z elementem fantasy. Mi się podobało, ale też wiem, że nie każdemu taki akurat pomysł przypadnie do gustu mimo, że niektóre sceny są naprawdę mocne. 8/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-226894
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Morning Glory (Dzień Dobry TV)

N!KO - Becky (Rachel McAdams) jest ciężko pracującą kobietą, która odpowiada za program telewizyjny – przynajmniej do czasu, aż zostaję zwolniona. Desperacko poszukując nowego zajęcia, trafia na to samo stanowisko, w narzekającym na słabnącą popularność programie porannym. Szybko okazuję się, że zadanie jest arcy-trudne, bo poza błyskawicznym zwolnieniem jednego z prowadzących, trzeba namówić do współpracy egoistycznego reportera (Harrison Ford), który robił w przeszłości oszałamiającą karierę w TV. O ile z tym wyzwaniem dziewczyna daję sobie radę, tak przekonanie poczciwą gwiazdę, żeby robiła wszystko po jej myśli, graniczy z cudem. Wszystkiego musi jeszcze dokonać, gdy podkochuje się w mężczyźnie swych marzeń. Becky walczy o utrzymanie posady, dobrą oglądalność, i swoje zdrowie psychiczne.

Film prezentuje pracę na zapleczu programu telewizyjnego. Jeśli tak to wygląda wszędzie, to mogę w tym miejscu zacząć narzekać, że skończyłem dziennikarstwo. Tutaj wszyscy, wokół głównej bohaterki, są źli. Dosłownie wszyscy. Każdy mógłby śmiało kandydować na największy wrzód na du.. tego globu. Jeśli ktoś wydaję się miły, to tylko dlatego, że ma ten cały program w tym, na czym inni są wrzodem. Aktorsko jest nieźle. Mamy połączenie starej daty – Ford i Diane Keatone – z wciąż młodą McAdams. Wywiązali się oni ze swoich zadań bez zastrzeżeń, ale produkcji i tak brakuje polotu. W kwestii komediowej możemy tylko czekać na kolejny sarkazm z ust byłej gwiazdy TV, albo na krótkie wstawki z lokalnym dziennikarskim oszołomem. Jest po prostu biednie. Romans między zakochanymi nigdy nie rozwija skrzydeł, ale w natłoku kom-romów, to chyba wypada odnotować w pozytywach. Za kilka lat, pewnie będzie to można zobaczyć w niedzielny poranek na Polsacie… – 4/10

 

-------

 

 

 

 

Source Code (Kod Nieśmiertelności)

N!KO - Kapitan Colter Stevens (Jake Gyllenhaal) budzi się w pędzącym pociągu. Naprzeciwko niego siedzi kobieta, która zwraca się do niego w innym imieniu. Mimo tłumaczeń, Colter nie jest w stanie przekonać jej, że go z kimś pomyliła. Okazuje się, że to on był w błędzie, i znajduje się w ciele innej osoby. 8 min później – pociąg eksploduje, a główny bohater przekonuje się, w czym bierze udział. Rząd posiada technologie, umożliwiającą wejście naszej podświadomości, w ostatnie chwile życia innego człowieka. Zadaniem jest odszukanie zagrożenia, i powstrzymanie zamachu terrorystycznego, który zagraża całemu miastu.

Zabawa czasem w filmach jest bardzo popularna, i daję sporo możliwości twórcom. Niestety, bardzo często mają oni tendencje do naciągania pewnych spraw, lub pomijania wątków, dla dobra fabuły swojego dzieła. Od „Source Code” nie trąci niczym takim na odległość. Najważniejsze jest to, że na dobrą sprawę, przez większość seansu, prezentowane jest w kółko to samo 8min, a daję to radę trzymać przed ekranem przez 90. Wpleciona jest w to wszystko druga historia, w której kapitan sił powietrznych stara się ustalić, czym jest tytułowy kod, i co stało się jego jednostce 2 miesiące temu w Afganistanie. Profesor dowodzący tą całą operacją jest mocno podejrzanym typem, a po przyjaznej kobiecej twarzy widać, że nie może czegoś powiedzieć, choć bardzo by chciała. Żałuję, że wraz z biegiem wydarzeń, ta historia staję na szczycie podium, a szukanie terrorysty kończy się bez większych emocji. Sama końcówka została obdarzona sporą łychą patosu, z którą bez polotu radzi sobie Gyllenhaal. Cała reszta w wykonaniu Jake’a jest bardzo solidna, ale ostatnie momenty popsuły trochę ogólne wrażenie. Lepiej będę wspominał Vere Farmige, która odpowiadała za kontakt z głównym bohaterem w czasie rzeczywistym. Pomysł był ciekawy, ale potencjał nie został w pełni wykorzystany – 6/10

 

--------

 

 

 

 

Hop

N!KO – EB (w Polskiej wersji – Zet) to zając, który marzy o rockowej karierze. Całymi dniami gra na perkusji, i nastawia się na podbój Amerykańskiego rynku. Jego ojciec ma jednak dla niego inny plan. Sam zajmuje się fabryką, która przygotowuje koszyki pełne łakoci – w prostych słowach, jest zającem wielkanocnym – i z racji wieku, postanawia oddać interes w ręce syna. W przeddzień przejęcia fabryki, i kontynuowania świątecznej tradycji, EB udaję się do Hollywood, by spełniać swoje sny. Tam, jak na każdego komputerowo stworzonego futrzaka przystało, spotyka największego z możliwych nieudaczników. Żeby było weselej, twórcy postanowili nazwać go Fred (James Marsden), a to imię wręcz zobowiązuję do bycia społecznym wyrzutkiem. Za kamerą stanął Tim Hill, który na swoim koncie, już ma kilka tego typu produkcji – „Alvin i wiewiórki”, „Garfield: A Tail of Two Kitties”.

(Uwaga ironia) Co mogło pójść źle?! W końcu reżyser ma na swoim koncie niezbędne doświadczenie, i tworzył już takie filmy… pomijając fakt, że oba wyżej wymienione były po prostu marne (3/10). Na początek wypada wspomnieć o tym, że gadający kot, czy śpiewające wiewiórki, nie zniszczą tak psychiki najmłodszych, jak potulny rockowy zając. EB w filmie wydala z siebie cukierki, i aż strach pomyśleć ile dzieciarni namówi swoich rodziców na zakup takiego ssaka, z nadzieją, że jego brzuch przerobi rośliny, które regularnie podjada, na kolorowe słodycze. Ich zdziwienie po spróbowaniu, będzie bezcenne. Mam jednak wrażenie, że poza swoją nieudolnością, i brakiem jakiegokolwiek sensu – Fred staje się pierwszym ludzkim „zającem wielkanocnym” (co nie jest spoilerem, bo dowiadujemy się tego na początku) – „Hop” osiągnie sukces. Nie dlatego, że widząc uroczego futrzaka, najmłodsi siłą zaciągną starszych na film (choć to prawdopodobne), ale dlatego, że święta wielkanocne nie mają jakiegoś swojego przedstawiciela. O bożym narodzeniu wychodzi coś nowego każdego roku, a i tak lądujemy przy stole z Kevinem. Święcone koszyki były do tej pory traktowane po macoszemu. Fani tych kwietniowych dni, będą musieli jednak przeboleć, że reprezentant jest kulawy, i zdołał jedynie wyżebrać głos House’a (Hugh Laurie), którym, w kompletnie NIE sarkastycznej formie, przemawia papa zając. Aktor odpowiedzialny za Freda, jest adekwatnie drewniany do tego imienia. To, że dialogi są tragiczne, nie znaczy, iż ich prezentacja ma być tak słaba. Jeśli moja skala oceniania, to wielka piaskownica służąca do skoku w dal, to ten skoczek, mimo obiecującej nazwy, zrobił z siebie pośmiewisko – 2/10

 

--------

 

 

 

 

Skrzydlate Świnie

N!KO – Akcja filmu rozgrywa się w Grodzisku, gdzie swój stadion mają „Czarni”. Kibicowanie im to religia dla mieszkańców. Zbierają się na stadionach, a wynik spotkania schodzi na drugi plan. Celem numer jeden, jest zdobycie barw przeciwnika. Największą ujmą – strata własnych. Oskar (Paweł Małaszyński), został wciągnięty w to przez swojego ojca, a teraz, w wieku 35lat, jest liderem całej szajki. Na trybunach towarzyszy mu zawsze jego brat Mariusz, wraz z dziewczyną. Poznajemy całą trójkę, w momencie, gdy ich ukochany zespół spada do drugiej ligi, a przez żywiołowy doping, Oskara nie ma przy dziewczynie, która właśnie urodziła mu syna. Brak perspektyw na przyszłość, i zbliżający się wielkimi krokami upadek klubu. Pojawia się jednak światełko w tunelu, ale wiąże się ono ze zdradą swoich barw, i przeskoczenia na drugą stronę barykady, którą w tym przypadku jest rozwijający się w zastraszającym tempie, odwieczny rywal.

Polska kinematografia jest przepełniona kom-romami z plastikowymi dialogami. Seria filmów o niczym, z tymi samymi aktorami w rolach głównych. „Skrzydlate Świnie” to dowód, że niekoniecznie musi to wyglądać tak dramatycznie. Produkcja nie dość, że jest o czymś, to ma multum dobrych tekstów, i wyrazistych postaci. Idealnie balansuje między dramatem, a komedią. Porusza temat aktualny, bo o tym, co dzieje się na trybunach piłkarskich lig w naszym kraju, słyszymy bardzo często.

Andrzej Grabowski w każdym wejściu zapewni uśmiech na twarzy, a bratobójczy pojedynek przybierze poważne barwy. Małaszyński może tą rolą walczyć o odkupienie, bo wpasował się w Oskara Nowackiego, a całość udanej obsady dopełnią (mniejsze, bądź większe) występy takich osobistości jak Cezary Pazura, czy Jan Tomaszewski. Ten pierwszy, mimo że nie gra roli stricte komediowej, to zawsze już będzie skazany na rozśmieszanie widzów. Pierwsze słowa w obcym języku, i momentalnie zapomina się, że to poważny biznesmen i prezes klubu, a przypomina się Jurek Kiler, czy Fred. To trochę pozwala myśleć, że nie był on odpowiednim człowiekiem do tej roli.

Punkt kulminacyjny (mecz obu zespołów, i bracia dopingujący inne kluby) jest jedną z fajniejszych scen z polskich filmów ostatnich lat, a narracja z początku i końca, jest idealną klamrą łączącą całość – 7/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/51/#findComment-227826
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • KL
    • Attitude
    • MattDevitto
    • HeymanGuy
      Mówicie o @ KL ? That makes us two... ROH on Honor Club 09.01.2025 Trish Adora vs. Harley Cameron: No dobra, Trish Adora jest w dobrej formie. Już samo jej wejście z STP w narożniku robiło wrażenie. Harley Cameron próbowała, nie powiem, że nie. Pokazała zwinność i niezły timing, ale kiedy Trish odpaliła swój Lariat Hubman, to było jak... bum, end of story. To jeden z tych finisherów, które robią wrażenie i sprawiają, że czujesz moc przez ekran. Mam wrażenie, że Trish powoli zmierza w stronę czegoś większego – może tytułu? Byłoby przyzwoicie, bo to jedna z tych osób, które naprawdę zasługują na spotlight. Blake Christian vs. Serpentico: Blake Christian jest jak błyskawica w ringu – szybki, techniczny, po prostu niesamowity, od zawsze robił na mnie wrażenie. Serpentico, wiadomo, zawsze daje dobre show, ale tu nie miał większych szans. Ta Meteora na koniec? Coś pięknego. W sumie spodziewałem się szybkiego zakończenia, ale mimo to walka była widowiskowa. Dla fanów lucha libre myślę, że jak najbardziej do polecenia. Boulder vs. Griff Garrison: Powiem tak: jak tylko zobaczyłem Bouldera w akcji, to wiedziałem, że Griff będzie miał ciężki wieczór, przypomina mi trochę Mastiffa z brytyjskiej sceny indy, ale trochę mu do niego brakuje. Griff próbował walczyć sprytem, ale kiedy masz przed sobą człowieka tak dużego jak Boulder, to wiesz, że to się nie skończy dobrze. Boulder Dash to absolutna demolka – oglądając to, miałem wrażenie, że Griff dosłownie wbił się w matę. Z jednej strony szkoda mi Griffa, bo ma potencjał, ale Boulder? On jest po prostu maszyną, którą można lepiej wykreować niż się to robi teraz. Billie Starkz vs. Brittany Jade: Billie Starkz to dla mnie taki powiew świeżości, mimo że trochę już występuje w Tonylandzie (AEW) i Tonylandzie v2 (ROH). Oglądam jej karierę od jakiegoś czasu i za każdym razem mnie czymś zaskakuje. Brittany Jade dała radę, ale Billie... lubię bardzo jej styl. Gładkie, perfekcyjne wykonanie, aż chce się oglądać więcej. Mam nadzieję, że Billie dostanie niedługo większy program, bo dziewczyna ma w sobie to coś, co sprawia, że chce się jej kibicować. Queen Aminata vs. Rachael Ellering: Queen Aminata to ma fajny gimmick, ma spory potencjał – i to widać. Rachael próbowała, ale Aminata od początku wyglądała, jakby miała plan na tę walkę. . Aminata ma ten vibe dominatorki, która może zamieszać w każdej dywizji. Myślę, że to tylko kwestia czasu, aż zacznie walczyć o główne tytuły, czy to w ROH czy AEW. Throwback: Sumie Sakai vs. Hazuki (2018): Nie zwykłem komentować Throwbacków z gal, ale tu zrobię wyjątek, do ROH z tamtych m.in. lat mam spory sentyment, w sumie głównie z tego sentymentu powstaje ten komentarz, dość pozytywny, bo nie potrafię patrzeć na tą perełkę jaką jest ogół Ring of Honor złym okiem, nawet jak Tony Khan robi sobie z tego Velocity, Heat, Main Event, Superstars, nazywajcie to jak chcecie, pewnie rdzennym fanom się nawet nie chce na to patrzeć, bo szkoda sobie psuć pogląd i wspomnienia. Wspomnienia, wspomnienia... jak tylko zobaczyłem, że dostaniemy ten klasyk z 2018 roku, od razu się uśmiechnąłem. Hazuki z Kagetsu i Haną Kimurą w narożniku – to był ten czas, kiedy Women of Honor naprawdę rozkwitało i się dobrze zapowiadało. Walka była świetna, Sumie Sakai to absolutna legenda, szanuję za uśmiech w stronę starszych (choć są starsi) fanów. MxM Collection vs. The Dawsons: MxM Collection jest kolejnym świetnym duetem, który WWE puściło bez żalu. Mansoor i Mason Madden mają w sobie coś świeżego, co od razu przyciąga moją uwagę. The Dawsons to takie trochę noname'y, ale szczerze? Cieszę się, że MxM wygrali.  Mam nadzieję, że zobaczymy ich w większym programie w tej dywizji w bliższej przyszłości, pewnie skończą w AEW. Red Velvet vs. Jazmyne Hao: Red Velvet to całkiem przyzwoita mistrzyni ROH TV. Jazmyne Hao miała swoje momenty, ale Velvet to zupełnie inny poziom. Jej Right Jab to cios, który wygląda na równie groźny, co skuteczny, choć czy w tej walce nie pomyliła jej się ręka i czy nie użyła przypadkiem Left Jab? Walka była dobra, choć przewidywalna – mam nadzieję, że Red Velvet wkrótce dostanie bardziej wymagającą rywalkę o swój pas, bo obijać placki to każdy może. Shane Taylor Promotions vs. Gates of Agony: Uwielbiam Shane Taylor Promotions, ta ekipa to definicja dobrej chemii w ringu, a zwłaszcza Lee Moriarty. Gates of Agony próbowali zdominować siłą, ale Shane i Lee pokazali, że technika i strategia zawsze wygrywają. O'Connor Roll Bridge? Klasyk, ale działa, i to jak! Mam nadzieję, że Shane Taylor Promotions dostaną większe wyzwania, bo potencjał mają ogromny, a już za długo stoją w miejscu. Jericho/Rock'n'Roll Express: Na koniec – prawdziwa uczta dla fanów nostalgii. Chris Jericho jako część „The Learning Tree”? No powiedzmy, że w ROH nie wygląda to tak źle jak w AEW, mniejsza konkurencja może xD Z pasem ROH wygląda na większy deal w ROH, niż w AEW, niby proste ale Tony chyba tego nie ogarnia. Jego promo było idealnym balansowaniem między arogancją, a czystą rozrywką - typowy Y2J. Kiedy Rock N Roll Express weszli na ring publika nawet się ożywiła, dla odmiany. Ich atak na Jericho i Keitha to ukłon w stronę starej szkoły wrestlingu, który zawsze działa, przynajmniej na mnie. Widok Mortona i Gibsona triumfujących na koniec gali całkiem przyjemny, ale nie ma się co przyzwyczajać. Chris musi zacząć występować w ROH TV jeśli ma być choć trochę wiarygodnym ROH Champem. Co mogę powiedzieć? ROH dało nam wszystko, czego można oczekiwać od takiego formatu gali jaki od nich dostajemy: nie takie złe walki, rozwój jakichś tam historii i trochę nostalgii dla starszych fanów. Każda walka miała coś tam do zaoferowania, a momenty takie jak atak Rock N Roll Express czy nawet ten throwback z '18 roku sprawiły, że to nie był zwykły odcinek tygodniówki typu squashe i wywiady bez celu. Czekam na przyszły tydzień w sumie, bo QT Marshall vs. Komander o bodajże pas ROH TV zapowiada się nawet dobrze. Jeśli ROH dalej będzie trzymać taki poziom i konsekwentnie go podnosić, to może wreszcie coś zacznie się dziać. Sypnę klasykiem w takim razie od kolegi, którego wyżej oznaczyłem. OGLĄDAJCIE RING OF HONOR!
    • Grins
      Zapomniałem że gala jest u Turbiniarzy, no to obstawiam że Punk wygra w tym roku Royal Rumble już nie będzie lepszej okazji, w zeszłym roku miał wygrać, w tym roku już tego dokona. 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...