Skocz do zawartości
  • Witaj na forum Attitude

    Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!

    Jeżeli masz trudności z zalogowaniem się na swoje konto, to prosimy o kontakt pod adresem mailowym: forum@wrestling.pl

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

How Do You Know (Skąd Wiesz?)

N!KO - Lisa (Reese Witerspoon) zostaje wyrzucona ze swojej drużyny softballa. Załamana tym faktem, postanawia się ustabilizować (ma już ponad 30lat). Rozpoczyna romans z popularnym baseballista Mattym (Owen Wilson). W między czasie pojawia się w jej życiu George (Paul Rudd), który również znajduję się w ciężkim okresie - oskarżony o przestępstwo finansowe, którego nie popełnił i nieustające trudne relacje z ojcem (Jack Nicholson).

Mieszanka dramatu, komedii i kom-roma, a procentowo rozkłada się to mniej więcej w ten sposób – dramat 5%, komedia 20%, kom-rom 75%. Przyznać muszę, że mimo tych kiepskich statystyk to to, co przed chwilą zobaczyłem, nie było AŻ takie złe. Cała młodsza trójka z głównej obsady, nie należy do moich ulubieńców i ten film im wyszedł z różnym skutkiem. Rudd jest łudząco podobny w każdej roli, i wciąż mnie dziwi jego sukces. Reese jest daleka od nazwania jej kariery „wielką”, a już na zawsze chyba będzie się kojarzyć z „Legalną Blondynką”. Wilson zwykle gra głupka, który akurat tutaj dawał radę. Najlepsze sceny należą do niego, a rola egomaniaka, który kocha siebie, ale wciąż szuka dziewczyny marzeń, mu jak najbardziej przypasowała. On odpowiada za tą część stricte komediową, co można zauważyć po zwiastunie. Bolączką tego filmu, jest niewykorzystanie postaci Nicholsona. Jeśli się ma takiego aktora w obsadzie, to powinno się mu dać więcej pracy. Szczególnie, gdy za kamerą staje James L Brooks, z którym poczciwy Jack już współpracował kilkukrotnie (chociażby „Lepiej być nie może”). Gdyby „How Do You Know” było trochę krótsze (trwa dwie godziny), to może bym nie odniósł wrażenia, że z każdą kolejną minutą się sukcesywnie stacza. Fanki miłosnych opowiastek, które znają się na kinie, mogą narzekać na znikomą „chemię” na ekranie – 4/10

 

-----------

 

 

 

 

Śniadanie do Łóżka

N!KO – Piotrek (Tomasz Karolak) jest kucharzem, któremu właśnie pokomplikowało się życie. Na początku, przez swoją kuchenną improwizację, otruł jednego z większych kulinarnych krytyków, a wracając do domu, zastał swoją kobietę z innym mężczyzną. Zaczynają się poszukiwania obu „niezbędników”, w których towarzyszy mu wierny przyjaciel i miłośnik Japońskich klimatów Konrad (Piotr Adamczyk).

Jesteśmy chyba jedynym krajem na świecie, który swoimi komediami potrafi człowieka zdołować. Postępem byłoby, gdyby widz upadł i go tak zostawili, ale ostatnie patałachy polskiej myśli fabularnej, mają tendencje do kopania leżącego. Wszystko kręci się, jak na kom-rom przystało. Facet przypadkiem trafia na ładną dziewczynę, z którą dochodzi do kłótni, ale… każdy wie, co się stanie. Do jego nowego miejsca pracy trafia redaktor gazety, który zachwycony posiłkiem, robi z głównego bohatera celebrytę. Taki rozwój sprawy zwiększa jego szansę u płci przeciwnej, a nawet jego była, która bez skrupułów odeszła, teraz chcę za wszelką cenę go odzyskać. Cieszę się, że w roli głównej obsadzili Karolaka, który nie ma nieskazitelnej urody. Gdyby tutaj dołożyli jakąś nieudolną, ładną buźkę, to ocena byłaby (…o zgrozo) niższa. Sam aktor chyba nie był zadowolony z finalnego produktu, bo widać, jak bardzo musi kłamać polecając „Śniadanie do Łóżka”. Jeśli on nie był zadowolony, to ja nie wiem, co mogą powiedzieć inni. Tomek był zdecydowanie najjaśniejszym punktem filmu. Reszta to sztampowe postacie… i Adamczyk, który miał innowacyjny materiał, ale na dobrą sprawę go nie wykorzystał.

Przez żołądek do serca, powiadają. Ta potrawa, po zjedzeniu, pewnie pojawi się przed naszymi oczami raz jeszcze, po czym zostanie spuszczona w wiadomym miejscu. Grunt, że nie pływa tam sama, bo towarzyszy jej masa polskich kom-romów – 2/10

 

-----------

 

 

 

 

Drive Angry (Piekielna Zemsta)

N!KO – Sekta postanawia dokonać rytuału, by piekło zstąpiło na ziemie. W tym celu, podczas pełni księżyca, złożą w ofierze dziecko. Porywają niemowlaka i zabijają matkę. Pech chciał, że matka była córką Miltona (Nicolas Cage), który sam wydostał się z piekła, by odnaleźć kidnaperów wnuczki. Do pomocy zabiera z sobą Piper (Amber Heard), byłą kelnerkę z szybkim samochodem i mocnym sierpowym. W pogoń za nim rusza prawa ręka szatana, podająca się za księgowego (William Fichtner).

Za każdym razem jak widzę z nim nowy film, to mi się zbiera na wspomnienia, gdy Cage grał w szanujących się i dobrych produkcjach. Później albo wypadał kiepsko w swojej roli, albo nie mógł trafić na dobry scenariusz. Jest po prostu cieniem samego siebie. Dopóki będzie się brał za filmy pokroju „Kick-Ass” czy właśnie „Drive Angry”, to wszystko powinno być ok, bo tam gra tak, jakby śmiał się z samego siebie, i tego, na jaki żałosny poziom spadł. Sporo czasu na ekranie dostajemy Amber Heard, która… jest ładna, i w zasadzie ciężko mi się dopatrzyć innych pozytywów. Po to została tam wrzucona. Fichtner niestety już tak często nie biega przed naszymi oczami, ale i tak „ukradł” ten film dla siebie. Wieczny spokój na twarzy, mimo chaosu panującego wokół. Aż dziwnie chwalić kogoś za kreacje, w czymś, co nastawione jest na coś kompletnie innego. „Piekielna Zemsta”, to w końcu film z „gatunku Rodrigueza”, lub po prostu klasy B (niczym jego najnowsza „Maczeta”). Musi być szybko, krwawo, i z przymrużeniem oka. Pełno odstrzeliwania kończyn, pościgów, samochodów robiących salta, wybuchów, krwi, i prostych (często zabawnych) dialogów. Nie jest to film ambitny, ale można przyjemnie spędzić czas. Grunt, to odpowiednie przestawienie się na taką konwencje – 6/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  5 046
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Takers - jako, że lubię filmy z jakimiś przekrętami w tle to byłem pozytywnie nastawiony do tej produkcji, ale wyszło średnio. Liczyłem na coś nowego, a były utarte schematy i nawiązania do innych produkcji, a główny motyw nawiązywał do "Włoskiej roboty" czego główni bohaterzy w ogóle nie kryli. Do tego doszło przewidywalność, bo od początku było wiadomo kto zrobi przekręt i kto jest tak naprawdę czarnym charakterem. Niektóre elementy fabuły przypadły mi jednak do gustu, szczególnie brak wyraźnego happy endu i niektóre rozwiązania jeżeli chodzi o bohaterów, ale to zdecydowanie za mało. Na plus również Matt Dillon, który jako policjant-pracoholik wypadł najlepiej z wszystkich. Było średnio, ale można śmiało obejrzeć bez większego zażenowania. 6/10

15974308365193fac7b7921.jpg


  • Posty:  1 025
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  09.10.2009
  • Status:  Offline

Miłość i inne używki / Love and other drugs (2010)

Jamie Randall (Jake Gyllenhaal) sprzedaje sprzęt elektrycznym i jest facetem, który nie przepuści żadnej babce. Mówiąc najogólniej - zalicza wszystko, co się rusza. I to właśnie jego zwyczaje spowodowały utratę pracy, po której - korzystając z kontaktów brata - dostaje nową, jako akwizytor. W trakcie wykonywania swoich obowiązków poznaje Maggie Murdock (w tej roli Anne Hathaway), która jest chora na Parkinsona i boi się angażować w związku, dlatego korzysta z przyjemności, jak tylko może. Czy stroniąca od związków Maggie i wskakujący każdej kobiecie do łóżka Jamie, będą w stanie zapałać do siebie uczuciem?

Rzadko kiedy trafiają do mnie komedie romantyczne, które mnie przeważnie załamują swoją głupotą. W tym przypadku jednak trafiłem na film, który mnie naprawdę zainteresował. Może dlatego, że oprócz typowego romansidła, przewija się również dramat głównej bohaterki, która zmaga się z trudnościami, jakie towarzyszą osobą chorym na Parkinsona? Plusem ode mnie jest również to, że zdecydowanie nie jest to film cukierkowy, którymi to jesteśmy ciągle zalewani przez twórców, którzy wychodzą z założenia, że trafiający do ludzi film = gówniany film. Wydaje mi się, że warto to obejrzeć w przerwie między ambitnymi produkcjami i zobaczyć coś, co jest lekkie, ale nie głupie i naprawdę może się podobać - 7/10.


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Uf… Dobrze, że ktoś inny się wypowiedział (liczyłem na Ciebie właśnie Bonkol), bo nic nie jest bardziej irytującego, jak pisanie pod swoim postem. Jedna recenzja goni drugą i miewałem sytuacje, że dochodziło do wielokrotnych "edycji" moich wypocin w tym temacie. Przyznać jednak trzeba, że działania Ravena w dramatach i horrorach odciągają od nerwowego załamania ;) (Tam to już cała strona jest wyklejona Bundym)

 

 

 

 

The Adjustment Bureau (Władcy Umysłów)

N!KO – Ambitny polityk David Norris (Matt Damon), właśnie odnosi bolesną porażkę w walce o fotel senatora Nowego Jorku. W toalecie, przygotowując się do swojego przemówienia, poznaje tajemniczą kobietę (Emily Blunt). Między dwójką momentalnie zaczyna iskrzyć. Norris zakochuje się w nieznajomej i totalnie olewa swoje poprzednie zajęcie. W przemówieniu mówi jak wszyscy wokół nim sterują, jak dobierają mu krawat, i „wsadzają” słowa do ust. Szukając nowego zajęcia, trafia na tą samą kobietę raz jeszcze, ale plan był inny…

Zapowiadał się ciekawy thriller, pomieszany z romansem. Pierwszą obawą był fakt, że opowiastka miłosna, będzie stanowić kluczowy wątek, a słowo thriller zejdzie mocno na drugi plan. Po 20minutach przestałem o tym myśleć. Dlaczego? Bo wszystko wkroczyło na głupią drogę. Myślałem, że Ci, których plany pokrzyżował David, to wysoko postawieni ludzie, w myśl zasady, że ten kto ma wyższy stołek, ma władze i rządzi innymi. Miał inne plany wobec polityka, i chcę to naprostować. Co najważniejsze, wszystko będzie realne… Niestety, po tak krótkim okresie, i nie traktujcie tego jak spoiler, ale jako zmianę nastawienia wobec filmu, okazuję się, że te tajemnicze typy, które nad wszystkim panują, to nie są ludzie. W zasadzie łatwiej określić ich mianem aniołów, bo doskonale znają magiczne sztuczki… Główny bohater szybko się o ich istnieniu dowiaduje, gdy ta „agencja”, kalibruje mózg jego przyjaciela. Uśpiony, zostaje przeniesiony do ich tajnej kryjówki, która na dobrą sprawę może się znaleźć wszędzie, bo prowadzą do niej każde drzwi, jeśli tego zapragną. Tłumaczą mu ich metody działania i grożą, że jeśli wyjawi to komuś, to zrobią mu pranie mózgu. Straci wszystkie wspomnienia, itd. Do tego zabraniają mu spotkania jego miłości, bo… plan jest inny (to autentycznie powód, który mu dają). Ciężko mi kupić historie o niezauważalnych, niczym nie wyróżniających się z tłumu, aniołach, pod przykrywką facetów w garniakach. Rozumiem, że ma ona dać do myślenia, iż ludzkość nie dojrzała jeszcze, by podejmować swoje decyzję, ale czy musieli do tego wykorzystywać takie niebiańskie patenty? W każdym bądź razie, David musi podjąć decyzję, czy puścić dziewczynę swoich marzeń w niepamięć, czy wyjść naprzeciw narzuconemu przeznaczeniu. Tutaj przychodzi mi do głowy Laska z „Chłopaki nie Płaczą”, który by najlepiej podpowiedział w tej kwestii: „Ej, człowieku… puść ją”. W końcu widziałeś się z nią raptem parę minut. Gdyby jednak odpuścił, to nie byłoby tego filmu, a my nie dostalibyśmy jego najlepszej części. „Chemia” między Blunt a Damonem, jest zauważalna aż nad to, i radzą sobie w tej materii o wiele lepiej, niż nie jedna para z rasowych kom-romów. Zamysł i przesłanie w tle – super. Aktorzy – bardzo dobrze, a gdy na ekranie pojawia się Terence Stamp i dochodzi do długiego dialogu między nim, a Damonem, to film wznosi się na wyżyny. Najgorszą częścią we „Władcach Umysłów” są … … … władcy umysłów. Batalia między miłością i przeznaczeniem, to fajne kino, z rażącym takiego cynika jak ja niuansem i kilkoma mniejszymi idiotyzmami. Jeśli ktoś nie osiągnął tak wysokiego pułapu w braku wiary, to doceni ten film bardziej ode mnie – 6/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  5 046
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Micmacs à tire-larigot - czyli po prostu "Bazyl. Człowiek z kulą w głowie". Słyszałem o tym filmie wiele pochlebnych opinii, ale też zdarzały się negatywne, więc oczywiście musiałem sprawdzić i muszę przyznać, że nie żałuję. Film opowiada o losach tytułowego Bazyla, mężczyzny, które całkowicie przypadkowo zarobił kulkę w głowę, a ta została mu w czaszce. Po wyjściu ze szpitala nasz główny bohater dowiaduje się, że stracił mieszkanie, a także prace, więc pozostaje mu życie na ulicy, ale jak się później okazuje nie był to wcale najgorszy traf. Bazyl spotyka na swojej drodze pewną grupę bardzo charakterystycznych postaci: dziewczyna guma, dziewczyna która potrafi wszystko policzyć, mężczyzna który uszedł z życiem bo zacięła się gilotyna i jeszcze kilka osób, a wszystkich połączył fakt, że są bezdomnymi i że ze złomu potrafią zrobić wszystko. Główny motyw filmu to zemsta Bazyla na producentach broni i wspomniana grupa mu w tym pomaga. Jeżeli spojrzy się na ten film z przymrużeniem oka to jest to pozycja idealna na rozluźnienie, bo jest tu bardzo przyzwoity humor rodem z Francji, a także bardzo przyjemna i "ciepła" dla widza fabuła. Może nie jest to tak genialna produkcja jak poprzednie filmy Jean-Pierre Jeuneta, ale mi przypadła do gustu i polecam. 7/10

15974308365193fac7b7921.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Just Go With It (Żona na Niby)

N!KO – Rzekomo każdy facet potrzebuje planu działania, by poderwać dziewczynę. Danny (Adam Sandler) jest chirurgiem plastycznym, który wycofał się ze swojego ślubu, gdy przypadkiem podsłuchał, co jego przyszła wybranka o nim myśli. Postanowił wykorzystać pierścionek, który się mu ostał na palcu, i od teraz podrywa udając pokrzywdzonego, żonatego samca. Po wielu jednorazowych występkach, trafia na dziewczynę, z którą mógłby się związać na dłużej. Tym razem bez „czarów” związanych z pierścionkiem. Niestety, Palmer (Brooklyn Decker) przypadkiem znajduję go w jego kieszeni, i Danny zostaje wciągnięty w kolejną kłamliwą grę. Musi namówić swoją asystentkę (Jennifer Aniston), by wcieliła się w jego żonę, z która podobnież się rozwodzi.

Sandler kiepsko sobie radzi jako rasowy uwodziciel. Nie ma szału, gdy przychodzi mu do okazywania jakichś uczuć. Kompletnie nietrafiony do tej roli, ale wszystko przez reżysera. Jego nazwisko nie jest ważne, ale fakt, że jego ostatnie cztery filmy, to komedie z Adamem na plakacie, mówi sam za siebie. Jedynie miło popatrzeć, jak główny bohater tonie we wszystkich kłamstwach. Film ma swoje momenty, ale było ich tak mało, że ciężko mi być zadowolonym z poświęconego czasu. Jestem w stanie je policzyć na palcach u jednej ręki z kilkoma złamanymi palcami. Sandler mi się już mocno „przejadł”. Ostatnie produkcje z Jennifer (The Switch ; The Bounty Hunter) pokazują, że występuje ona w ciężkich gó… (paradoks biegunki – i często i rzadko), a o Pani Decker nie miałem pojęcia, bo występowała tylko w TV. Jako obiekt westchnień zdała egzamin, ale ciężko o aktorskie wyzwanie w czymś takim. Wygląda to wszystko trochę jakby aktorzy z przeszłości, chcieli z siebie zrobić debili raz jeszcze. Sceny pokroju kokosa w odbycie mnie średnio bawią. Wszystko da się przewidzieć po opisie, ale to już wina gatunku. Mimo, że od tego typu „dzieł” nie można oczekiwać czegokolwiek ponad przeciętność, to jestem w stanie z pełną świadomością stwierdzić, że jest o wiele więcej ciekawszych kom-romów (choć „ciekawy kom-rom” to na dobrą sprawę oksymoron) – 2/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  1 025
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  09.10.2009
  • Status:  Offline

The Company Men (2010)

Jeśli ktoś zadałby mi pytanie, o czym jest ten film, odpowiedziałbym... o życiu. O znanym nam większości z opowieści wyścigu szczurów, z którego niektóre jednostki szybko odpadają i trafiają na samo dno drabinki społecznej. Ale zaczynając od samego początku: Bobby Walker (Ben Affleck) jest majętnym człowiekiem, ale wszystko to zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy traci pracę na wskutek redukcji etatów i musi zaprzestać prowadzić swoje wystawne życie. Traci samochód, dom, aż w końcu ląduje wraz z rodziną w mieszkaniu swoich rodziców. Na pomoc Bobby'emu przychodzi jego szwagier, który oferuje mu pracę na budowie.

Sytuacja Bobby'ego jest tylko jednym z kilku przykładów walki o powrót do normalności. Poznajemy kilku bohaterów, którzy zmagają się z tym samym i możemy obserwować to, jak sobie z tym radzą. Film ten urzekł mnie w pewnym stopniu tym, że oddał rzeczywistość... Nasz bohater szybko liczył, że uda mu się odnaleźć pracę dla człowieka z jego wykształceniem, ale koniec końców był gotów podjąć nawet tę robotę, która była - mówiąc delikatnie - daleka od jego oczekiwań i marzeń. Niewątpliwie mocnym punktem obrazu jest również jego obsada: oprócz wspomnianego Bena Afflecka, grają tam również Kevin Costner, Chris Cooper, aż w końcu - lub wręcz przede wszystkim - Tommy Lee Jones. Warto również odnotować, że mamy tutaj do czynienia z filmem, który ma w sobie morał: pokazuje, że jednego dnia możemy być na szczycie, mieć perspektywy i plany, by po chwili znaleźć się na całkowicie przeciwnym biegunie, nie mając pieniędzy i rozpaczliwie szukać jakiejkolwiek formy zarobku - 7/10.


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Hall Pass (Bez Smyczy)

N!KO - Najlepsi kumple, Rick i Fred (Owen Wilson i Jason Sudeikis), od wielu lat są żonaci. Jak każdy szanujący się samiec, nie są w stanie oprzeć się kobietom. Żony (Jenna Fischer i Christina Applegate) przyłapują ich, gdy Ci notorycznie spoglądają na młodsze. Mało tego, są oni gotowi pomyśleć, że gdyby nie obrączka na palcu, to byliby w stanie poderwać te wszystkie piękności. Mężatki postanawiają spuścić ich ze smyczy i dać „przepustkę” (tytułowe Hall Pass) na tydzień. Podczas tych paru dni, mogą oni robić cokolwiek zapragną, bez konsekwencji. Z początku wydaje im się, że będą to najpiękniejsze dni. Szybko są sprowadzeni na ziemie, bo ich wyobrażenie o sobie, nie było realistyczne.

Dwaj bohaterowie mocno wypadli z gry. Są 20 lat po ślubie, więc nie mają pojęcia jak podrywać kobiety… Przynajmniej taka jest najprostsza wymówka. Czemu takie sytuacje dzieją się naprawdę? Czemu, gdy mamy żonę/dziewczynę, to zdaję nam się, że inne przychylniej na nas patrzą? Pewność siebie. Gdy mamy kogoś u swego boku, czujemy się bardziej pewnie. Gdy faceci są singlami, mają w relacji z kobietą minę spoconego wypłosza, i są nastawieni, że właśnie ją muszą poderwać. Za dużo myślą, i albo gubią się w słowach, albo puszczają nerwowe sygnał niewerbalne. Kobiety jako ekspertki w mowie ciała, bardzo szybko się w tym orientują, i z braku poczucia bezpieczeństwa i niemożliwości zaufania nam, szukają drogi ucieczki. W końcu ten koleś dał im właśnie do zrozumienia, że jest zdesperowany (ciężko mi dostrzec pociągającą stronę kogoś takiego). Jeśli jednak komuś takiemu się uda doprowadzić do drugiego, zaaranżowanego spotkanie (bywają kobiety lubujące się w zabawie takimi delikwentami), to kwestia czasu jak w związku odda pełną władze, lub zbyt wcześnie podzieli się swoimi uczuciami („Wiesz... naprawdę bardzo, ale to bardzo cię lubię"), co podziała na nią jak WC Picker z aktywatorem na bakterie (… przynajmniej te z reklamy). To jednak tytułem wstępu, choć dałbym pewnie radę ten temat rozwinąć. Niestety, trzeba przejść do samej produkcji…

Jak na film, którego głównym tematem było uwodzenie, to jest go tam stanowczo za mało. Owszem, scen z relacji damsko-męskich jest parę, ale tak jakby treści brak. Wszystko spłycone na potrzeby komedii, a wcale tak nie musiało być. W końcu to kopalnia zabawnych gagów. Zamiast postawić wszystko na tą kartę, to dostaliśmy standardowy mix o narkotykach, masturbacji, itp. Do tego, jest to mieszanka całkowicie nie śmieszna. Czwórka głównych aktorów zawodzi na całej linii i jedynie poczciwy Richard Jenkins ich ratuję przed klęską. Jego postać (Coakley) jest doskonałym obserwatorem, który mimo wieku radzi sobie z płcią przeciwną, i pomaga dwóm nieudacznikom. Szkoda, że nie pomaga im przez cały film, bo „Bez Smyczy”, by mogło na tym tylko zyskać. Oczekiwałem czegoś przynajmniej poprawnego, a zobaczyłem niesamowicie zmarnowany potencjał… - 2/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  5 046
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Unstoppable - kolejny film Tony'ego Scotta w którym zagrał Denzel Washington i dobrze, że to akurat w nim widzi swojego ulubieńca, bo Denzel to też moja czołówka jeżeli chodzi o aktorów. Film zaczyna się od błędów maszynisty, który miał odprowadzić pociąg spokojnie na boczny tor i który żeby poprawić swoje błędy zrobił najgorszą rzecz jaką mógł zrobić czyli wysiadł z jadącej już maszyny. Jako, że był to pociąg gigant, który systematycznie przyśpieszał i który wiózł niebezpieczne dla środowiska i ludzi substancje to wszystkie najważniejsza osobistości związane z koleją kombinowały jak zatrzymać tego potwora. Nie trudno się domyślić, że większość akcji nie wypaliła i losy najbliższego miasteczka były w rękach pary głównych bohaterów. Może nie brzmi to jakoś rewelacyjnie, ale film ogląda się bardzo przyjemnie, bo też nieczęsto powstają filmy z katastrofą ekologiczną w tle. Oczywiście można się przyczepić do głównego wątku, bo takie zdarzenie jest bardzo mało prawdopodobne, ale to przecież świat filmu i na niektóre rzeczy trzeba przymykać oko. Oczko wyżej za to, że nie jest to typowy film akcji jakich wiele tylko coś z odrobiną innowacyjności. 7/10

15974308365193fac7b7921.jpg


  • Posty:  10 275
  • Reputacja:   289
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Poznasz przystojnego bruneta ("You Will Meet a Tall Dark Stranger". 2010r)

 

"Film opowiada o dwóch małżeństwach - Alfiego (Hopkins) i Heleny (Jones), oraz ich córki Sally (Watts) i jej męża Roy'a (Brolin), których pasje, ambicje i lęki prowadzą do problemów.

Po tym jak Alfie opuszczą Helenę, by ścigać utraconą młodość z pomocą lekkodusznej call-girl Charmaine (Punch), Helena porzuca wszelką logikę i powierza swe życiowe losy w ręce szalonej wróżki-hochsztaplerki.

Z kolei Sally, nieszczęśliwa w swoim małżeństwie, zadurza się w przystojnym szefie (właścicielu galerii sztuki), Gregu (Banderas), podczas gdy Roy, pisarz nerwowo wyczekujący reakcji na swoje ostatnie dzieło, zaczyna szaleć na punkcie Dii (Pinto), zagadkowej kobiety, która odwzajemnia jego spojrzenie, gdy on wygląda przez okno.

Nieudolne próby postaci, by uciec od problemów, uciekając w świat nierealnych marzeń i snując niewykonalne plany, sprawiają, że ich starania prowadzą wyłącznie do kolejnych rozczarowań, poczucia braku logiki, i groźnych wypadków..."

 

Najnowsza komedia (choć ja bym ją nazwał raczej "tragifarsą") Woody'ego Allen'a spotkała się z dość chłodnym przyjęciem, nawet wśród fanów reżysera. Z jednej strony się temu nie dziwię, bo nie znajdziemy tutaj "niezłych tekstów" nadających się do cytowania a'la "Co nas kręci, co nas podnieca", czy sensacyjnej, trzymającej w napięciu intrygi a'la "Wszystko Gra". Myślę, że miłośnik standardowych, śmiesznych komedyjek, gdzie cała sala wybucha śmiechem kiedy gość na ekranie puszcza bąka - nie znajdzie w tym filmie nic dla siebie i wyjdzie z kina rozczarowany. Z drugiej jednak strony - dla trochę starszej widowni (może zabrzmi to ciut górnolotnie, ale uważam, że film docenią bardziej osoby, które przeżyły już trochę lat na tym świecie i mogą powiedzieć coś na temat życiowych zakrętów, z własnego doświadczenia), która nie poszukuje taniej rozrywki a raczej ironicznego, allen'owskiego poczucia humoru, gdzie cynizm obserwacji miesza się z typowym dla reżysera kpiarskim dystansem do poruszanego - poważnego, jakby nie patrzeć - tematu, ostatnie "dziecko" Woody'ego będzie stanowiło całkiem smakowity kąsek.

O czym jest ten film? Teoretycznie o niczym, bo reżyser z chłodnym dystansem (narrator z off'u) przygląda się wycinkowi z życia dwóch par, gdzie tak na prawdę nie ma jakoś mocniej zaakcentowanego początku ani też wieńczonego fajerwerkami końca. Praktycznie jednak - film jest o wszystkim, czyli o naszym życiu, o tym jakie potrafi być pokręcone i jak niewiele od nas w rzeczywistości zależy, bo możemy sobie wszystko planować, ponawiać próby jego polepszenia a tak naprawdę nigdy nie wiemy, czy nasze heroiczne próby nie rozbiją się o twardy mur zimnej rzeczywistości, bo jak pokazuje Allen - wiele jest prawdy w starym stwierdzeniu, że "człowiek planuje - Pan Bóg z tego sobie żartuje", a czynnik na który nie mamy żadnego wpływu - czyli przypadek - potrafi często zadecydować o wszystkim.

"Poznasz przystojnego bruneta" zaczyna się cytatem z Szekspira, który najlepiej charakteryzuje ten film. Narrator już na samym początku stwierdza, że "Życie jest tylko [...] powieścią idioty, Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą." i cała dalsza treść obrazu potwierdza tylko tą ponurą obserwację. Wszyscy szarpiemy się, siłujemy z naszym życiem, starając się uczynić je - wg naszych kryteriów - najlepszym z możliwych, ale i tak przypadek, ślepy los, Bóg, czy może chaos wszechświata (jakkolwiek byśmy tego nie nazwali) - mają zawsze decydujące zdanie o tym, czy nasze plany nie rozpadną się niczym domek z kart.

Tak poważne, fatalistyczne życiowe spostrzeżenia ubrać w tak ironiczny, zdystansowany, trącący nutką cynizmu humor i podać widzowi "na stół" w opakowaniu "lekkiej, przyjemnej komedyjki" (którą film oczywiście jest tylko z pozoru) potrafią tylko nieliczni. Woody Allen jest w tym jednak niekwestionowanym mistrzem. Jeżeli dodamy jeszcze do tego wszystkiego gwiazdorską obsadę (Anthony Hopkins, Naomi Watts, Antonio Banderas, Josh Brolin) i świetnie zagrane, wiarygodne role - otrzymujemy naprawdę solidny film, który nie tylko momentami potrafi wywołać śmiech (ale nie jego salwy, a raczej krzywy, kpiący uśmieszek na zasadzie: "wiedziałem, że to musi się spieprzyć!"), ale i dać widzowi sporo do myślenia.

Reasumując - z pewnością nie jest to najlepszy film w dorobku Allen'a oraz nie wszystkim osobom przypadnie on do gustu. Jeżeli nie spojrzy się na ten film z szerszej perspektywy (pod kątem tego, co tak naprawdę decyduje o naszych życiowych wyborach i jaki faktycznie mamy wpływ na to, jak się ono potoczy) a potraktuje tylko jako komedyjke o miłosnych perypetiach 2 par, to film traci połowę swojej wartości, bo wówczas nie jest ani specjalnie śmieszny ani zbytnio wciągający. Jeżeli jednak ktoś da z siebie trochę więcej i spojrzy choć trochę bardziej "w głąb", docierając do tego, co tak naprawdę chciał przekazać nam reżyser pod pozorem lekkiej treści - nie powinien być zawiedziony najnowszą produkcją, starego, dobrego, nowojorskiego neurotyka, tak jak i ja się nią nie zawiodłem. Moja ocena: 7/10.

Lepiej nic nie mówić i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości.

Błogosławieni ci, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie oblekają tego faktu w słowa...

88278712552c9632374b21.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Rango

N!KO – Opowieść o zwykłej jaszczurce, która żyjąc w swoim terrarium, marzy o przeżyciu większej przygody, bo spektakle bez publiczności, grane do spółki z palmą, nakręcaną rybką i środkową częścią lalki Barbie, nie należą do zabaw, które się nie nudzą. Z powodu wypadku na drodze, terrarium wypada na ulicę i gad jest wolny. Problemem jest jedynie parzące słońce i brak wody w pobliżu. Jest jednak nadzieja, w postaci zabitego dechami miasta, które przywodzi na myśl westerny Sergio Leone. Nasz dzielny protagonista, wychodząc z założenia, że może być każdym, nadaje sobie imię Rango i wmawia wszystkim niestworzone historie o swej odwadze. Chwilę później… zostaje mianowany szeryfem i ma stać na straży miasta.

Za głos jaszczurki odpowiada Johnny Depp, i wywiązuje się świetnie z tego zadania. Twórcy zaprezentowali parę smaczków związanych z aktorem, bo Rango trafia na swojej drodze na rzeczy/ludzi, związane z poprzednimi hitami, jak chociażby bohaterów Las Vegas Parano. To jednak tylko małe detale, i oczka puszczane w kierunku widza. Najważniejsze jest to, że „Rango” nie jest tylko filmem o gadającym gadzie. To dobry western, i śmieszna komedia. W zasadzie tylko kilka niedociągnięć nie pozwala mi się w pełni nacieszyć tym co zobaczyłem. O ile postać główna jest rewelacyjna, i jest motorem napędowym całego filmu, tak reszta już nie zachwyca. Nie mówię o postaciach z bardzo dalekiego planu, ale o tych drugoplanowych, jak Beans (Isla Fisher). Pojęcia nie mam, jakim jest ona zwierzakiem, bo większość miasta to jakieś powykręcane stworzenia, ale pewne jest, że niezwykle irytuje, i niesamowicie odstaje od reszty. Szkoda, bo wiele scen leży na jej barkach, a patrzy się na to ciężko. Gdyby trzymała poziom sowiej kapeli, która zarazem odpowiada za narrację, to mielibyśmy hit (kapela jest tak dobra, że mogłaby mi grać i śpiewać, przy każdej animacji). Pod względem wizualnym, produkcja nie odstaje od mistrzów Pixara, którzy pewnie się pieklą na myśl, że nie położyli łapy na jaszczurce. Jestem ciekaw jak to wszystko się prezentuje z dubbingiem (pewnie zobaczę jak wyjdzie na DVD), bo mam nieodparte wrażenie, że bez głosu odtwórcy pirata Sparrowa, straci bardzo wiele – 7/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  5 046
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Beerfest - podchodziłem do tego z dużym dystansem, bo mniej więcej się spodziewałem co mnie czeka i w sumie nie zawiodłem się. Film opowiada o losach braci, którzy po śmierci dziadka mieli polecieć do Niemiec i rozsypać jego prochy w pewnym miejscu podczas trwania słynnego Oktoberfest. Oczywiście już na początku zaczynają się schody, a po kilku pechowych zdarzeniach bracia trafiają do sekretnego miejsca w którym urządzane są zawody w piciu piwa w różnych konkurencjach. Film ma wiele niedociągnięć jeżeli chodzi o fabułę i wiele słabych żartów, ale było też kilka scen podczas których się pośmiałem, a czasami mi tego brakuje w natłoku komedii romantycznych. Postacie były mocno charakterystyczne i momentami bardzo przesadzone, ale też można się było doszukać pozytywnych aspektów. Fajnie wypadł Jurgen Prochnow jako główny zły charakter(epizod zaliczył też Donald Sutherland). Ogólnie nie było źle, oglądając film miałem dobry humor i prawdopodobnie ma to jakiś wpływ na końcową ocenę. Nie jest ona za wysoka, ale załapała się na środek skali co jak na taki film jest dużym sukcesem. 5/10

15974308365193fac7b7921.jpg


  • Posty:  5 046
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Centurion - byłem ciekawy jak taki film zrobi UK i wyszło średnio. Sceny batalistyczne były bez większych emocji w szczególności ta największa w której zniszczony został IX Legion, a innych było jak na lekarstwo, bo większość filmu opierała się na ucieczce niedobitków i pojedynczych scenach walki. Same sceny mimo, że były krwawe to wyglądały dosyć przeciętnie i nie mogły się równać klasykom tego gatunku. Było wiele niedociągnięć i wiele naciąganych elementów, ale film zleciał mi szybko, bo ciągle coś się działo, więc ogólnie wyszło w małym stopniu, ale zawsze pozytywnie. Jako, że lubię Michaela Fassbendera, bo po kilku filmach stwierdziłem, że to świetny aktor to film dostał lekko zawyżoną właśnie z tego względu ocenę mimo, że główny bohater nie miał jakichś scen które wymagałyby solidnego warsztatu aktorskiego. Kilka ciekawych wątków fabularnych i ogólnie niezła historia, więc okolice połowy skali uznaje za najodpowiedniejsze. 6/10

15974308365193fac7b7921.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

 

 

Battle: Los Angeles (Inwazja: Bitwa o Los Angeles)

N!KO – Obcy przybywają, a my z nimi walczymy. To najtrafniejszy skrót fabuły. Jednak, żeby wycisnąć z tego ile się da, to powiem, że są znaki, których nie można ignorować. Ludzkość jest nawiedzana przez kosmitów od 1965, ale prawdziwy atak najeźdźców miał miejsce w 2011, kiedy za cel obrali Los Angeles. Sierżant Michael Nantz (Aaron Eckhart) wraca do służby, by pomóc odzyskać miasto i odeprzeć inwazje. Za kamerą stanął Jonathan Liebesman, którego dotychczas największym hitem była… Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną: Początek… (2/10)

Imperialistyczne zapędy kosmitów, nie znają granic. Często nawiedzają nasze ekrany, i dość często kończy się to taką samą klęską dla nich, jak i dla widza. Ta bitwa by pasowała do tej teorii. Od razu nadmienię, że nie jest to tak bardzo złe. Eckhart radzi sobie bardzo dobrze, a nawet jego filmowe przemowy są niezłe (strach pomyśleć, jakby to wyglądało bez "Dwóch Twarzy"). Szkoda, że reszta obsady kuleje. Drugi plus, jaki mi przychodzi do głowy to to, że… nie jest to gorsze od zeszłorocznego „Skyline” (1/10)… co za wiele nie mówi. Najgorsze jest to, że jak na produkcje skupiającą się na inwazji, dostajemy cholernie mało kosmitów. Atak mogło przeprowadzić stado pędzących, betonowych reniferów na kółkach, a nic by się nie zmieniło. Protagoniści rządzą i dzielą na ekranie, a antagoniści są zepchnięci na daaaalszy plan. Przez to dostajemy sporo nudnych momentów, w których dzielni Marines walczą, by zyskać parę metrów i uciec za najbliższą osłonę. Bardzo często wygląda to jak wojenny film klasy B, w którym cały budżet wpompowali w efekty specjalne. Efekty, przy których nawet wielbiciele takiego kina, będą dalecy od wizualnego orgazmu. Hoorah… - 3/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 275
  • Reputacja:   289
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

The Sunset Limited

N!KO – Teatr dwóch aktorów. Dwie bezimienne persony, które trafiają na siebie przypadkiem. Tommy Lee Jones wciela się w aspołecznego profesora, który zamierzał popełnić samobójstwo, rzucając się pod tytułowy pociąg. W ostatniej chwili zostaje uratowany przez Samuela L. Jacksona, byłego więźnia, który ponad wszystko stawia Boga. Obaj udają się do mieszkania byłego skazańca, gdzie zaczynają rozmowę. Rozmowę, która trwa przez całe 90minut filmu. Po przeczytaniu opisu i zapoznaniu się ze zwiastunem, byłem bardzo pozytywnie nastawiony na ten film. Długi dialog o interesujących mnie tematach, akcja dzieje się w jednym miejscu, co zawsze podziwiałem, i na dodatek dwójka świetnych aktorów. Jestem chwile po seansie i z przyjemnością oznajmiam, że się nie zawiodłem. W pokoju dochodzi do dyskusji na temat istnienia Boga, ludzkiego cierpienia oraz powodów, dla których profesor chciał popełnić samobójstwo. Czy istnieje coś takiego jak przeznaczenie? Czy wszystko jest dziełem przypadku i nic nie ma większego znaczenia? Postacie zaciekle bronią swoich racji i próbują się wzajemnie nawrócić. Poza tematyką, która po prostu do mnie momentalnie trafiła i jest głównym wyznacznikiem końcowej oceny, podobało mi się, że film pozostaje „sobą” od początku do końca. Nie ma żadnego „sprzedawania swojej duszy” dla pieniędzy. Dlatego też produkcja nie trafiła do sal kinowych, ani nawet na płyty DVD (Straight 2 DVD). Ten film został puszczony w TV (!), stąd też jego mała popularność. Nikt niech nie oczekuje fajerwerków, ani wymuszonych zwrotów akcji. Od razu mogę wszystkim powiedzieć, że film zaczyna się od rozmowy i na niej się kończy. Jestem świadom tego, że to jest produkcja nie dla wszystkich, i wiele osób nie skusi takie półtora godzinne „kazanie”, ale warto się z tym zapoznać. Może i niektórzy nie znajdą w tym nic odkrywczego, oprócz wielu wątków, które zostaną poruszone przez obie strony barykady (wierzącego i ateisty), ale w takim razie ciężko będzie narzekać na grę aktorską. Tommy Lee Jones sam stanął za kamerą i nie mógł dobrać sobie lepszego partnera do tego filmu, jak Jackson. Charakterystyczny głos, który jest przekonujący, cokolwiek by powiedział. Takie filmy powstają rzadko, i trzeba je czcić. Właśnie skończyłem oglądać, a mam ochotę włączyć go raz jeszcze. W zeszłym roku najlepszym filmem dla mnie, był „Unthinkable”, który z powodu kontrowersyjnego tematu, ominął kino i trafił od razu na DVD. W tym roku, prawdopodobnie najlepszym filmem będzie dzieło, które nawet DVD się nie doczekało – 9/10, choć mam zamiar go zobaczyć raz jeszcze, i nie wykluczam, że wskoczy o oczko wyżej… (a 10/10, to ocena, którą po obejrzeniu 1595 filmów (taką liczbę pokazuję licznik wystawionych ocen na imdb)… wystawiłem tylko kilka razy)

 

Jako, że obiecałem N!KO wypowiedzieć się po obejrzeniu tego filmu, to...

 

The Sunset Limited obejrzany. Powiem tak - doskonałe aktorstwo, świetny temat, rodzaj filmu ("przegadany" w pozytywnym tego słowa znaczeniu), który totalnie mnie kręci, mocne dialogi oraz solidne zakończenie (końcowy dialog Tommy Lee Jonesa to mistrzostwo świata). Moja ocena: "tylko" 7/10... Dlaczego?

Największą bolączką, która mi przeszkadzała w podwyższeniu oceny, była postać grana przez Jacksona. Wg mnie postacie powinny być "rozpisane" tak, aby człowiek nie skłaniał się automatycznie ku jednej z nich (pomijając oczywiście kwestie poglądów). Postać Jacksona została nakreślona w sposób, który automatycznie budził moją antypatię. To facet, który uważa, że otrzymał jedyną objawioną prawdę (jedna jest tylko racja - moja święta racja), którą na chama stara się zarażać wszystkich dookoła i który w drwiący, ironiczny sposób podchodzi do odmiennych racji głoszonych przez drugiego dyskutanta. Powiem szczerze, że postać ta była tak irytująca w swoim samozadowoleniu, podejściu do świętej misji i przekonaniu o własnej nieomylności, że z miejsca zacząłem "kibicować" temu, aby Jacksonowi nie udało się nawrócić "bezbożnego" Jonesa (a jak wspomniałem o wiele ciekawiej byłoby, gdyby "racja" i "sympatia widza" balansowała gdzieś po środku, pomiędzy dwoma dyskutantami. Coś na kształt tego, co mogliśmy oglądać w świetnym "Interview" ze Steve'm Buscemi i Sienną Miller, który notabene bardzo polecam).

Drugim lekkim zarzutem jest jednak chaotyczność samej dyskusji i częste "skakanie" po tematach. Żeby nie było - sam jej poziom i dialogi są świetne, ale rozmówcy tak często zmieniają przedmiot dysputy (choć każdy z tych poruszanych jest jak najbardziej interesujący), że po seansie - nie potrafiłbym z pamięci odtworzyć jakich problemów kolejno - krok po kroku - dotyczył film. Mógłbym oczywiście rzucić ogólnikami typu: wiara, Bóg, życie, śmierć, przeznaczenie, wolność wyborów, sens istnienia itp., ale z chronologią miałbym już nielada problem. W niektórych momentach było to trochę męczące dla mnie jako widza.

Trzecia rzecz, która mi lekko nie pasowała to ta patetyczna muzyczka, którą puszczano (nieczęsto, bo nieczęsto, ale dla mnie to było takie na zasadzie: "uwaga głupki - teraz będzie ważne!" :D) w najistotniejszych momentach dyskusji. Wg mnie - spokojnie można było sobie to darować, tym bardziej że w filmie cisza (przez większość czasu nie ma żadnych muzycznych motywów w tle) dobrze się komponowała z podniosłością poruszanych zagadnień oraz jeszcze bardziej podkręcała kameralny klimat filmu.

Reasumując - "The Sunset Limited" jest filmem naprawdę dobrym (nie stawiam 7/10 produkcjom przeciętnym), ale jednak z niewykorzystanym w pełni potencjałem. Ten film miał spokojnie szansę dostać ode mnie 8-9/10, bo było tu niemal wszystko to co uwielbiam w tego typu produkcjach, ale przede wszystkim niestety mocno stronnicze rozpisanie postaci granej przez Samuela L. Jacksona (to jednak on przez niemal cały film był tą "agresywną" stroną, usiłującą za wszelką cenę zaszczepić w rozmówcy swoje idee) powodowało, że nawet gdybym podzielał jego poglądy, to nie potrafiłbym tu "trzymać za niego kciuków". W efekcie tego dostaliśmy zamiast prawdziwej wojny na argumenty, równorzędnych, stojących po dwóch różnych stronach ideologicznej barykady, dyskutantów - ostre ataki i podważanie światopoglądu Jones'a przez agresywnego Jacksona i słabe (przez 3/4 filmu Tommy wypada jednak stosunkowo blado w kwestii przekonania do swoich poglądów na tle Samuela) próby oporu ze strony "Profesorka". Nie tak wyobrażałem sobie starcie dwóch równorzędnych przeciwników. Szkoda, gdyby nie to (bo wymienione przeze mnie powyżej dwa pomniejsze zarzuty nie są aż tak istotne) z ogromną rozkoszą wystawiłbym "The Sunset Limited" zdecydowanie wyższą notę (co nie zmienia jednak faktu że film jest naprawdę dobry i jak najbardziej godny polecenia).

Lepiej nic nie mówić i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości.

Błogosławieni ci, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie oblekają tego faktu w słowa...

88278712552c9632374b21.jpg

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Polecana zawartość

    • WWE Backlash 2025
      Dyskusje na temat wydarzenia WWE Backlash 2025!
        • Dzięki
      • 32 odpowiedzi
    • WWE WrestleMania 41
      Spekulacje i dyskusje na temat największego wydarzenia wrestlingowego roku - WrestleManii 41!
        • Dzięki
      • 147 odpowiedzi
    • WWE RAW - dyskusje, spoilery, wrażenia
      Zapraszamy do dzielenia się wrażeniami z Monday Night Raw na Netflix!

      W tym wątku użytkownicy forum dyskutują na temat czerwonego brandu od 2010 roku. Pozostaw swoją cegiełkę w temacie, zawierającym 17,9 tyś. odpowiedzi i 2,9 mln wyświetleń. :)
      • 18 048 odpowiedzi
    • New Japan Pro Wrestling - Dyskusja Ogólna
      Miejsce na ogólne dyskusje związane z New Japan Pro Wrestling.
      • 713 odpowiedzi
    • Kobiecy Pro Wrestling
      Ogólne dyskusje na temat pro wrestlingu w wykonaniu płci pięknej.
        • Lubię to
      • 107 odpowiedzi
    • TNA Wrestling - dyskusje, spoilery, wrażenia
      Miejsce w dedykowane ogólnym dyskusjom na temat TNA/Impact Wrestling!

       

      Wczorajszy IMPACT właśnie się ściąga, więc opinia w późniejszym terminie
        • Lubię to
      • 9 352 odpowiedzi
    • AEW Saturday Collision - ogólne dyskusje i komentarze
      Miejsce gdzie możesz podzielić się wrażeniami z programu AEW Dynamtie!
        • Lubię to
      • 147 odpowiedzi
    • AEW Dynamite - dyskusje, spoilery, wrażenia
      Miejsce gdzie możesz podzielić się wrażeniami z programu AEW Dynamtie!
      • 1 187 odpowiedzi
    • WWE SmackDown! - dyskusje, spoilery, wrażenia
      Dziel się wrażeniami z Friday Night SmackDown!
      • 9 606 odpowiedzi
    • WWE NXT - dyskusje, spoilery, wrażenia
      Dziel się wrażeniami z WWE NXT!
      • 4 896 odpowiedzi

  • Najnowsze posty

    • Giero
      Po ostatnim odcinku AEW Dynamite jasne stało się, że na Double or Nothing 2025 zobaczymy walkę Anarchy In The Arena pomiędzy teamem Swerve’a Stricklanda a The Elite i Death Riders. Nie było jednak pewne, kto wystąpi w tym pojedynku przez szerokie pole możliwości. „Fightful” poinformował w piątek o prawdopodobnym składzie tego starcia. W drużynie Stricklanda powinniśmy zobaczyć Samoa Joe, Powerhouse Hobbsa, Kenny’ego Omegę… i Willow Nightingale. Tym samym po drugiej stronie będą: Young Bucks, AEW World Champion Jon Moxley, Gabe Kidd oraz Marina Shafir – ze wzięciem pod uwagę opcji powiększenia drużyn do sześciu osób w każdej. AEW Double or Nothing już 25 maja. Dzisiaj na AEW Collision: – Megan Bayne vs. Anna Jay – Upamiętnienie Steve’a “Mongo” McMichaela – Rocky Romero, Lance Archer i Trent Beretta vs. Bandido, Tomihiro Ishii i Brody King – Mike Bailey vs. Blake Christian – Chicago Street Fight: Big Bill i Bryan Keith vs. Gates of Agony – #1 Contender’s Match for AEW Tag Team Championship: Dustin Rhodes i Sammy Guevara vs. Cru – Powerhouse Hobbs vs. Wheeler Yuta
    • Attitude
      Nazwa gali: WWE Speed #74 Data: 16.05.2025 Federacja: World Wrestling Entertainment Typ: Online Stream Lokalizacja: Greensboro, North Carolina, USA Arena: Greensboro Coliseum Format: Taped Data emisji: 21.05.2025 Platforma: X Komentarz: Corey Graves Karta: Wyniki: Powiązane tematy: World Wrestling Entertainment - dyskusje ogólne WWE SmackDown! - dyskusje, spoilery, wrażenia WWE RAW - dyskusje, spoilery, wrażenia WWE NXT - dyskusje, spoilery, wrażenia
    • Kaczy316
      No dokładnie przy Becky widać pracę, serce i jej wkład własny, to że niektórym(w tym mi) jej postać się przejadła to jedno, ale nie można odmówić skilla, który nie słabnie, a przy Charlotte to jakiś dramat jaki regres zaliczyła.   Też to słyszałem, jeśli jego drugi run ma mieć tak samo pretendentów, którzy nawet cienia szansy na odebranie mu tytułu nie mają to ja podziękuję, daliby mu jakiegoś Ortona, Drew, Punka, nawet Samiego czy Jeya i już by to inaczej wyglądało, Cenie od razu walnęli z grubej rury Ortona i podziałało.
    • Kaczy316
      No właśnie o to chodzi, że wyglądał aż za przeciętnie, a w NJPW wyglądał o wiele lepiej i dalej go na to stać i ten Standing Moonsault pomimo takich gabarytów to pokazuje, tylko tutaj nie wiem czemu został sprowadzony do absolutnego minimum i przez większość czasu to też Knight dominował, tutaj wyglądał dosłownie jak typ co nie ma żadnego doświadczenia albo minimalne bym nawet powiedział, a przecież wiemy, że tak nie jest.
    • KyRenLo
      Parę krótkich słów o niebieskiej tygodniówce: Walki Solo i tego drugiego o tej dziwnej nazwie ssały na całego. Nudne wolne i nieciekawe. Jest JD, to jest i JC teraz czekać na JB i JA. Ja jestem na nie. Chłopaki z Fraxiom tradycyjnie dają popis swych umiejętności. Giulia na Smackdown? Miło, chociaż myślałem, że będzie dalej szaleć na RAW z Perez, zwłaszcza że spoko razem wyglądały. Wkrótce, mam nadzieję, do głównego rosteru trafi też Steph. Cieszy wygrana Lexi, a sama walka była na plus może nie jakiś wielki, ale wrażenie pozytywne. Na koniec muszę pochwalić zawodniczkę, za którą za bardzo nie przepadam, ale jak trzeba to trzeba. Main Event, czyli starcie o Pas więcej niż dobrze. Walka mi się podobała i pochwała dla obu Pań. Nia czasem jest w stanie dać dobrą walkę jak, chociażby tutaj. Walka z Rudą ponad rok temu na RAW też była elegancka. Jak zwykle RAW oceniam lepiej. Smackdown było niezłe, ale to ocenka 5,5 może 6 na 10, więc niżej niż czerwona tygodniówka.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...