Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Children Act

Sędzi Fiona Maye (Emma Thompson) trafia się sprawa 17-latka, który cierpi na białaczkę, ale nie chce przyjąć pomocy, bo stoi to w sprzeczności z jego poglądami religijnymi. Wkrótce, sprawa zaczyna rzutować również na życie prywatne bohaterki.

 

Lepiej to wszystko rokowało. Świetna aktorka na pierwszym planie, religijne rozterki w temacie. I o ile całkiem obiecująco się zaczęło, tak z każdą kolejną minutą iskierka w tunelu zdawała się być coraz mniej widoczna. Ciężko się przyczepić do samej Emmy, która zawsze trzyma dobry poziom, ale jeśli nawet ona nie potrafiła zrobić z tego wyjątkowego dramatu, to coś musiało poważnie kuleć. Dla mnie - scenariusz. Te wszystkie religijne gadki wylądowały u mnie w kategorii "pitu-pitu". Ani tam wielkich argumentów, ani ciekawych wniosków. Gość wierzył, później przestał. Nikogo to nie ruszy, ani nie skłoni do rozmyślań. W fabularne zamiłowania mocno odcisnąć się chciały problemy w związku głównej bohaterki, ale jako wątek dodatkowy, nigdy nie rozwijają skrzydeł. Miewało swoje momenty, ale późniejsza relacja pacjenta z Emma Thompson były... ... dziwne. Coś z pokroju thrillera i romansu, bez konkretnej decyzji. A jak coś stoi w rozkroku, to wypada kopnąć w jaja - 4/10

 

 

Peppermint / Smak zemsty. Peppermint

Riley North jest szczęśliwą matką i żoną. Do dnia, gdy zabójcy działający na zlecenie potężnego kartelu zabijają jej córeczkę i męża. Ranna Riley cudem uchodzi z życiem. Zabójcy zostają schwytani i postawieni przed sądem. Przekupiony sędzia puszcza ich jednak wolno. Po latach przygotowań osamotniona matka i żona powraca, by wymierzyć najsurowszy wymiar kary i dać nadzieję tym, których zawiódł system sprawiedliwości.

 

Mścicielka Garner. Dla oczu radość, dla mózgu smutek. Pepepermint (czemu to się tak nazywa?) to dość proste filmidło akcji, które w zasadzie na żadnym polu się nie wyróżnia. Chyba, że zaczniemy to klasyfikować w kategorii głupoty - tam miałoby najgłośniejsze argumenty. Jeśli zawiesisz swoją logikę i uwierzysz, że zwyczajna Pani Domu, zmienia się w killera zagrażającego wszystkim bandziorom w 5-lat, to już jesteś na dobrej drodze do akceptacji tego filmu. To jeszcze nie gwarantuje satysfakcji z oglądania, ale uznać wypada za dobry start. Dla mnie szereg końcowych idiotyzmów były zbyt mocnym ciosem, a miałkość całej reszty ciężko mi przywołać na godizny po seansie. Ale Garner spoko... - 3/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436282
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Predator / Predator

Tym razem spektakularne polowanie przenosi się z odległych zakątków kosmosu wprost na ulice niewielkiego miasteczka na amerykańskiej prowincji. Najgroźniejsi łowcy wszechświata są silniejsi, mądrzejsi i bardziej śmiercionośni niż kiedykolwiek wcześniej, ulegli bowiem modyfikacji genetycznej, wzbogacając się o DNA innych gatunków. Kiedy mały chłopiec przypadkowo sprowadza ich ponownie na Ziemię, jedynie oddział byłych żołnierzy i skromny nauczyciel mogą zapobiec zagładzie rasy ludzkiej.

 

W nowym Predatorze podoba mi się samoświadomość. Twórcy obrali zupełnie inny kierunek i jeśli miałbym przydzielać temu filmowi kategorie, to zasłużył na bycie komedią sci-fi. Tak, Predator, komedią. I szczerze? Jak pomyśle o kolejnych próbach odtworzenia klimatu z jakimś potworem w tle, to mnie mdli. Nie te czasy. Mam dziwne wrażenie, że dzisiejsze kino zawsze zboczy z kursu i wypluje jakąś papkę. Za to nowy "Predator", obierając dość Marvelową ścieżkę, daje sobą trochę frajdy. Cała grupa protagonistów, to wojskowi wariaci. Niby radzą sobie z bronią, ale pod kopułą mają niekoniecznie poukładane. Samo zatrudnienie Keegana Michaela-Keya, będącego komikiem, dawało już sporo do myślenia. I mnie ten Keegan bawił, jak zawsze. Bawili mnie też jego koledzy, pomimo, że nie ma w ich żartach nic wyszukanego. To po prostu miła odmiana, widzieć ludzi z poczuciem humoru, kiedy za oknem czai się kosmita. A już te kosmiczne zagrywki, to nic ciekawego. O ile fani będą oburzeni nowym kierunkiem, to ja się trzęsę na samą myśl, jakby ten film wyglądał, gdyby był na poważnie. Lubię młodego Trembleya, ale zrobienie z niego jakiegoś dziecięcego geniusza, mnie mocno raziło. I tak idę wysoko. Bezmózgą frajdę poproszę - 6/10

 

 

Juliusz

Tytułowym bohaterem jest uporządkowany nauczyciel plastyki (Wojciech Mecwaldowski), którego głównym problemem w życiu jest ojciec (Jan Peszek) – nieustająco imprezujący artysta-malarz. Kiedy senior przeżyje drugi zawał serca, a mimo to odmówi zmiany stylu życia, Juliusz będzie musiał znaleźć sposób na to, by wpłynąć na jego zachowanie. Lekarstwem na bolączki bohatera wydawać się będzie przypadkowo poznana, beztroska lekarz weterynarii – Dorota (Anna Smołowik). Okaże się jednak, że prawdziwe problemy dopiero nadchodzą…

 

To, że Juliusz, tworzony przez stand-uperów, nie będzie miał fabuły - wiedziałem. Oczekiwałem szeregu skeczy, ale złudnie oczekiwałem szeregu śmiesznych skeczy. Sorry, ale jeśli do momentu końcowej sceny (w pokoju), najzabawniejszym momentem jest pokazanie dupy dzieciakowi, to ciężko mi tonąć w zachwytach. Kilkakrotnie się uśmiechnąłem, zdecydowanie częściej czułem zażenowanie. A, żeby nie było, że to ja jestem dziwny, i że to ja jestem ponurakiem, to reszta sali też śmiała się okazjonalnie. Salwy śmiechu nie uświadczyłem, a kino prawie pełne. Wymowne dla komedii. Fabułę mógłbym streścić w jednym zdaniu - nieudacznik się zakochuje. Ona w sumie zdesperowana, więc próżno mówić o wielkiej miłości. Dobrze, że w tle biegał Jan Peszek, bo jest jedną z niewielu przyjemnych postaci. Sam Mecwaldowski, którego lubię, w ogóle nie sprawiał wrażenia postaci komediowej. Jakby silili się na danie mu czegoś więcej. Niepotrzebnie. W tak słabym scenariuszu nikt nie powinien atakować akcentami dramatycznymi. A te były tu za częste. O ile jeszcze tragiczną śmierć z początku filmu zrozumiem, bo wypadła całkiem zabawnie, tak uśpienie psa było zwyczajnym smęceniem. Jak można uśpić psa w komedii! Żeby to jeszcze prowadziło do czegoś konkretnego. Ale nie, uśpili, po prostu. Potem jeszcze ktoś umarł, potem bandyci, czerstwa intryga, tępa blondynka, a ja dalej z kamienną twarzą - 3/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436352
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

White Boy Rick

Losy Ricka Wershe, nastolatka z Detroit, który w latach 80. XX wieku zasłynął jako White Boy Rick - jeden z najgłośniejszych handlarzy kokainą w mieście.

 

Świetne aktorstwo, w historii, która nigdy nie rozwija skrzydeł. Matthew McConaughey to klasa, ale towarzyszący mu nastolatkowie również udźwignęli zadanie. Richie Merritt zaliczył swój debiut, dostał główną rolę, nie utonął. To sztuka obok Matthew, który grał jego ojca. Richie był bardzo naturalny w swojej roli. Miało się wrażenie, że to dokument, że to prawdziwy Wershe. Typowy nastolatek, któremu wydaje się, że właśnie złapał Boga za nogi. Jego siostra, pogrążona w nałogu, to esencja stoczonego człowieka. Chociaż miewałem wrażenie, że zatrudnili ją za wielkie oczy, którymi łatwo jej było odtworzyć stan odjechania (w połączeniu z charakteryzacją).

 

A teraz rozpisz najprostszą historię pasującą do opisu filmu. Prawdopodobnie trafiłeś. Historia nigdy nie rozwija skrzydeł. Opowiedziana w przyspieszonym tempie na nikim nie zrobi wrażenia. Nie można współczuć postaciom, nie można ich lubić - są Ci totalnie obojętni. Spływa to po widzu coraz bardziej, nigdy nie pociągając za emocjonalne sznurki. Nawet w końcowym akcie. Gdzieś tu leżała ciekawsza opowieść, ale należałoby ją rozwinąć. W tym czasie, który oferują, brzmi to jak podrzędny bełkot. Jakby to był serial, to karierę mógłby mieć zawrotną. Człowiek by miał czas poznać bohaterów, jakoś przeżyć ich losy. Tutaj się nie udało. I tak mocne - 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436369
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The House with a Clock in Its Walls / Zegar czarnoksiężnika

Nastoletni Lewis Barnavelt (Owen Vaccaro) po śmierci rodziców trafia do położnej na odludziu posiadłości ekscentrycznego wuja Jonathana (Jack Black). Wkrótce po przybyciu chłopak odkrywa, że wuj praktykuje różne formy magii i eksploruje niebezpieczne obszary światów równoległych. Wszystko po to, by rozwikłać zagadkę zaginionego mistrza czarnej magii Isaaca Izarda, który skonstruował zegar odmierzający czas do nadchodzącej Apokalipsy. Zegar ukryty jest w murach ogromnej posiadłości, a jego odnalezienie jest jedynym sposobem, by powstrzymać nadchodzącą zagładę.

 

Eli Roth, to gość, który zasłynął (jako reżyser) horrorami. Raczej z nimi jest kojarzony. I to tymi brutalnymi. I to tym niezbyt dobrymi. Teraz nakręcił kino familijne i... w sumie siadło. „Zegar” może nie jest kinem wielkim. Ma prostą kontrukcję, ale skutecznie realizuje założenia. Ma w sobie udany humor, ma fajną przygodę dla dzieciaków, ma nawet odrobinę mroku. Ogląda się to lekko i jest feeling „kina dla wszystkich”. Przez większość czasu mi się to zwyczajnie podobało, ale końcówka (będąca przykrą koniecznością) wypada słabiutko. Taka walka dobra ze złem, która jest wymogiem takich produkcji. Nie zawsze musi być zła, ale tutaj mnie srogo wynudziła. To był taki kubeł zimej wody, żeby przyhamować wcześniejszy entuzjazm. Film przewidywalny, oczywisty, raczej taki, o którym się zapomina, ale od biedy można sobie zerknąć w wolnej chwili. Bez wielkiego poczucia straty czasu – 5/10

 

 

A Simple Favor / Zwyczajna przysługa

Stephanie (Anna Kendrick) jest uroczą, ale dość naiwną i niewinną młodą mamą, dla której szczytem występku i ryzykanctwa jest przejście przez ulicę na czerwonym świetle. Emily (Blake Lively) zaś to piękna, wyzwolona kobieta sukcesu, która trzyma życie za rogi. Panie poznają się w szkole swoich synów i natychmiast się zaprzyjaźniają. Przyjaciółki muszą się wspierać, więc Stephanie zgadza się pewnego dnia odebrać ze szkoły synka Emily. Byłaby to jedynie zwyczajna przysługa, gdyby nie fakt, że Emily nie pojawia się, by odebrać dziecko. I to przez kilka kolejnych dni. Dobroduszna Stephanie postanawia pomóc przystojnemu mężowi Emily w poszukiwaniach żony. Wkrótce okaże się jak mało wiedziała o swojej najlepszej przyjaciółce

 

Ilość różnych smaków na talerzu jest tak przytłaczająca, że “Simple Favor” bywa ciężkostrawne. Mam niesmak, bo gdzieś tu leżała ciekawsza historia, ale zatrzęsienie zwrotów (i nieco powolne tempo) zabija satysfakcje z oglądania. Bo to nie jest historia, którą rozszyfrujesz. Tak często zmienia swoje oblicze, że trudno mi taką nieprzewidywalność uznać za plus. Wodzą Cię za nos, a ja jakoś się nie cieszyłem. W thrillerach powinienem, a ten wątek był tak pokopany, że aż nużący. Idzie sobie jedną ścieżka, potem jeb, dostajesz jakiś flashback, który wywraca postrzeganie postaci. Sama ostatnia scena mnie raczej bawiła, niż zaskakiwała. To takie „ha ha, mam Cię!”, było kretyńskie. Zrobili to tak, jakby mierzyły się tu najbardziej przebiegłe mózgi świata, a przecież film wyraźnie nam powiedział, że nimi nie są. Kendrick przechodzi tu przemiany częściej niż kameleon na wyżynach w Arabii Saudyjskiej. Czasami nawet starają się śmieszkować sami twórcy, rzucając niewinne żarciki. Częstotliwość trafiania godna Arka Milika na Euro 2016. Zostawiam – 5/10. Bo tak czułem po. Sam mi cięzko ten pierdolnik pozbierać do kupy. Blake Lively wypadła spoko. Kendick lubię, choć jej postać jest tu w centrum tego scenariuszowego bajzlu.

 

Dwa opisy. Tak odmienne, a oba z tą samą notą. Dość powiedzieć, że Zegar był blisko wyższej, a Przysługa niższej :wink: Od jednego oczekiwania były zerowe, drugi miał intrygujący zwiastun.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436436
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

http://www.youtube.com/watch?v=j-q0GaI5MnM

 

Johnny English Strikes Again / Johnny English: Nokaut

W wyniku ataku cybernetycznego zostają ujawnione dane wszystkich brytyjskich agentów. Johnny English zostaje wezwany z emerytury, by złapać złoczyńcę.

 

Przyznaje, trochę się za tym idiotą stęskniłem. Nigdy English Atkinsona nie było moim ulubieńcem, ale samego Rowana miło widzieć. Fani dostaną dokładnie to, czego oczekiwali. Czasami trafił w punkt i się śmiałem, innym razem poziom idiotyzmu przekroczył granicę. Fabularnie mamy kolejną szpiegowską intrygę, do której nawet szczególnie się nie przyłożyli. Czerpią z niej gagi na starcie, kiedy brak wiedzy Johnnyego w sprawie technologii traktowany jest jako przebiegłość agenta i myślenie poza normy, ale to by było na tyle. Potem wszystko staje się oklepane, serwując znane schematy. Czy to jednak ważne? Tu chodzi o nostalgię. Ja się trochę złapałem. Gdyby to wypuścili na chwilę po drugiej odsłonie, to pewnie odczucia miałbym nieco gorsze - 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436447
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Eighth Grade

Introwertyczna nastolatka próbuje przetrwać ostatni tydzień koszmarnej ósmej klasy przed rozpoczęciem nauki w liceum.

 

Nie wiem, czemu bywa to reklamowane jako komedia. „Eighth Grade” to dramat. Dramat dojrzewania. Dziewczyna odsunięta na bok, dziwna, niepotrafiąca wejść w szersze grono i pozyskać przyjaciół. Wychowywana przez ojca, nie umie się odnaleźć. Jej życie zaczyna i kończy się na mediach społecznościowych. Jak jest zapraszana na imprezy, to z przypadku. W internecie może nagrywać, choć nikt tego nie ogląda, i szukać znajomości, choć nikt nie odpisze. Dość wymowny obraz dzisiejszych nastolatków. Dramat na wielu płaszczyznach, bo przecież Ci, z którymi główna bohaterka chciałaby się zakolegować, są bardziej żałośni od niej. Ona jednak tego nie widzi. Chcę być fajna. W tym celu jest skłonna zrobić praktycznie wszystko. Ma to swoje dramatyczne nuty, ale nie ma co ukrywać – nie jest to zbyt wyszukane dzieło. Tematyka mnie nie zszokowała. Nie wiem, czy kogokolwiek rzuci na kolana. Jest to solidna, rzemieślnicza robota. Tylko tyle i aż tyle – 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436461
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Kler

Przed kilkoma laty tragiczne wydarzenia połączyły losy trzech księży katolickich. Teraz, w każdą rocznicę katastrofy, z której cudem uszli z życiem, duchowni spotykają się, by uczcić fakt swojego ocalenia. Na co dzień układa im się bardzo różnie. Wkrótce połączą się po raz kolejny, a wydarzenia, które będą mieć miejsce, nie pozostaną bez wpływu na życie każdego z nich.

 

Wiele sobie obiecywałem, ale szybko entuzjazm opadł, kiedy zobaczyłem, jak będzie budowana opowieść. Trzy równorzędne postaci to trochę tłok na porządną fabułę. W zamian dostajemy szereg skeczy, który zawsze w moich oczach wygląda ubogo. Nie lubię skakać z miejsca na miejsce, bo ciężko wtedy o jakiekolwiek emocje. Śmiech się pojawił, akcenty dramatyczne też, ale na pewno nie takie, które mnie wstrząsnęły i wyszły ze mną po seansie.

 

Z jednej strony ten parkiet dla tego tria jest za mały, z drugiej widzę, jakie było założenie. Każdy odpowiada za inną ciemną kartę kościoła. Jeden alkohol, drugi pedofilia, trzeci przekręty. Pierwszy (Więckiewicz) szybko się wystrzelał, nie oferując sobą zbyt wiele w końcowym akcie. Drugim (Jakubik) biją nas po głowie na całej szerokości, ma szokować. Trzeci (Braciak) był dla mnie najciekawszy, bo i najbliżej mu było do jakiegoś ciągu przyczynowo-skutkowego. Ręka rękę myje. Temu załatwie to, on mi tamto, a ten łańcuch wydarzeń oglądało się tym przyjemniej, że w zestawieniu do pomocy był Janusz Gajos. Świetna rola. Zresztą każdy tu zasługuje na wyróżnienie. Nawet Więckiewicz, któremu dano tu do roboty najmniej.

 

Największy żal mam o finał opowieści. Poniosło Smarzowskiego. Wiem, do czego się odnosił, ale cholera, idealny finisz był 10-min wcześniej. Był tak genialny, że byłem gotowy wyjść z kina. Nie wierzyłem, że można było to ciągnąć dalej. Był nawet bardziej wymowny, od tego faktycznego, efekciarskiego – 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436497
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

  • Posty:  876
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  05.02.2012
  • Status:  Offline

Chciałbym również jednym wnioskiem podzielić się, odnośnie filmu Kler, po przeczytaniu wpisu N!KO. Mój problem z tym filmem jest dokładnie taki sam - przeczytałem tonę enigmatycznych wpisów w sieci, jak to bardzo Smarzowski stworzył coś kontrowersyjnego, mocnego, co ma uderzyć w przeciętnego widza i wzbudzić w nim silne emocje. Tymczasem po wizycie w kinie stwierdzam, że w Klerze nie było... nic nowego. Nie dostrzegłem niczego, czego nie można było się domyślać lub zaobserwować w kościele, bazując na różnego rodzaju aferach, jakie regularnie pojawiają się w polskim kościele. Zaprezentowane tam treści mogły zaskoczyć może kogoś, kto ostatnie 20-30 lat spędził mieszkając w jaskini i nie miał dostępu do telewizji czy internetu. To był taki zbiór wszystkich stereotypów i ułożenie ich w całość. Nie jest to w żadnym stopniu zły film, bo ogólnie zakupu biletu nie żałuję (a sobota + brak legitymacji studenckiej = większe koszta :D ), ale hype train, jaki pojawił się tuż po premierze Kleru, moim zdaniem był bardzo przesadzony.

Na plus dla mnie rola Jacka Braciaka, którego postać z całej tej trójki była zdecydowanie najciekawsza. Wydaje mi się, że film zbudowany w oparciu właśnie o ten charakter, a nie taki rozstrzelany między trzech aktorów, mógłby być po prostu przyjemniejszy w odbiorze.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436771
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

-Raven- mnie trochę przycisnął, że ociągam się w temacie filmowym. Niech będzie, że zmotywował :wink: Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze jest, czy ktoś to czyta, ale bloga zakładać chyba nie zamierzam, więc trzymajmy się tego, że zbiór moich recenzji jest na Atti* (Attitude – wymierające forum wrestlingowe). Filmów się uzbierało od „Kler” kilkadziesiąt, dlatego wybaczcie, że nie będzie zwiastunów (sobie można wyszukać), czy opisów fabuły producenta (bo spoilery, bo mi się też nie chce szukać). Jak film mniejszy, to też nie będę się rozwodził przesadnie. Inna sprawa, że nie jestem w stanie pamiętać wszystkiego nawet po miesiącu. Start:

 

Bel Canto przykuło moją uwagę osobą Julianne Moore. Dorzućmy do tego Lamberta, Watanabe, i mamy przyjemny zestaw. Zwiastun prezentował się przyzwoicie, a film… no, cierpiałem lekko. Historia o zakładnikach, która broni się swoim podejściem do tematu. Otóż Ci źli, nie są przedstawieni jako skurwiele z karabinami. Rozwija się to inaczej, niż nakazywałby schemat, za co im chwała. Niestety, aktorsko nie powali nikogo, postaci są z papieru, a całość ma tendencje do dłużyzn. Sporych. To tak jakby w książce znajdował się jeden „fajny”, czy tez po prostu inny rozdział, a cała reszta to kupa – 3/10

 

Bez obaw, daleko nie zajdzie (Don’t Worry, He won’t get far on foot) – Podobno hit. A już na pewno zestaw Joaquin Phoenix, Jonah Hill i Jack Black, na to by wskazywali. Daleko nie zaszedł. Na pewno nie z moją oceną. Niewiele dalej od Bel Canto. Spoiler, będzie 4/10. To cholerstwo dopiero się dłuży. Historia jeżdżącego na wózku artysty, który walczy z nałogiem i tworzy rysunki/komiksy. Charakteryzuje się specyficznym humorem i całe życie nie mógł odnaleźć dla siebie miejsca. Ogólnie historia na faktach, która… nie zasługiwała na film. Serio. Kolorów nabiera to dopiero na koniec, w 3 akcie. Tęskniłem za Blackiem, który pojawił się na początku, mocno namieszał w życiu głównego bohatera i w tempie samej produkcji, a potem zniknął. Sama walka z nałogiem w postaci chodzenia na spotkania i powtarzania tych samych tekstów do znudzenia, to niekoniecznie rozrywka dla mnie.

 

O Whitney napisałem na filmwebie „Genialny głos, tragiczny upadek”. Skopiuje, bo nic lepszego nie wymyśle. Zostawiłem po sobie 7/10, ale to dokument, więc na tym kończę. Łapiąc za to, każdy wie, czego się spodziewać. And IIIIIIIIIIIIIIIiiiijaaaajjjj will always

 

„Mała stopa” (Smallfoot) brzmiała zaś, jak podrzędna animacja, która z Europy wjechała do naszych kin, i teraz reklamowana jest jako hit twórców X, tudzież najzabawniejsze zwierzaki od lat. Szybki research pokazał Tatuma podkładającego głos, USA jako kraj producenta, a po seansie – umiarkowana satysfakcja. Jest całkiem zabawnie, znajdzie się też przesłanie, a i starsi nie będą przesadnie cierpieć na seansie z pociechami. Dla wszystkich. Nic wyszukanego, bo skład bohatera, to zestaw sztampowy, a i sama historyjka niczym nie zaskoczy. Ale że mnie piosenki nie będą zjadać od środka, to byłem w szoku. Jakiś dzień musiałem mieć dobry. Naciągane, bo naciągane, ale 6/10

 

Słysząc „Ostateczna operacja” (Operation Finale), mamy przed oczami historię pełną adrenaliny, pościgów i strzelania. Podczas gdy tutaj jest to ograniczone do absolutnego minimum. Całość budowana jest na rozmowie obu stron konfliktu. Isaac vs Kingsley. Przyjemnie się tego słuchało, mając na uwadze, że każdy może chcieć coś ugrać dla siebie. Historia opowiada o żydach, którzy odszukali gościa mającego spory udział w Holokauście. Chcą go postawić przed swoim sądem, ale żeby tego dokonać, muszą go schwytać i przetransportować. W tym roku już było głośne, kasowe „Mile 22” z Wahlbergiem. Tam też mieli podobne założenia, bez historycznej polewy. Dla mnie Operacja jest o wiele ciekawszym widowiskiem – 6/10

 

HBO spłodziło film „Paterno”, gdzie zaangażowali wiecznie fajnego Pacino. Wiecznie fajne nazwisko, to jeszcze nie samograj, który wyciągnie z każdej opresji. Al wypada spoko, ale cała historia pozostawia wiele do życzenia. Jak na futbolową opowieść, które zwykłem lubić, zaskakująco słabo się to oglądało. Na filmwebie podkreśliłem dobry finał. Teraz to pisząc, nie do końca pamiętam jaki on był. Chyba wymowne – 5/10

 

Idziemy grubo. Dobre wyniki w box-office, a średniawka w kinie. Krytycy na to nasrali, a niedzielni widzowie się dobrze bawią. Krytykiem się nazwać nie mogę, ale do niedzielnego zjadacza filmów też mi daleko. Stoję gdzieś pośrodku – 5/10 W ogóle to piszę o Venom, którym Sony chcę zapoczątkować swoje Uniwersum złoczyńców Spider-Mana (bo teraz wszystko musi być Uniwersum…) Zatrudnili Hardy’ego, co w ogólnym rozrachunku wypada uznać za strzał w 10. Tom jest charyzmatyczny, jak do tego nas już przyzwyczaił. Widz chce mu kibicować, a jego relacja z symbiontem daję sporo frajdy. Takiej czysto komediowej. Są wymiany zdań, poglądów, a człowiek ma uśmiech na ustach. Dlaczego zjechali krytycy? Za wszystko inne. Efekty są żałośnie złe. Jak leciał początkowy statek, samolot, czy cokolwiek to było, to miałem wrażenie, że to jeszcze kinowe reklamy i jakiś nowy pomysł producenta jogurtów. Jak na ten budżet, to się ośmieszyli. Sam Venom tez najpiękniejszy nie jest, a ostatnia walka to chrystepanieniewiemcotusiędzieje. Tak dennej walki świat w tym roku już nie zobaczy. A nie zobaczą jej też Ci, którzy kupili bilet. Bo w zasadzie to nic tam nie widać. A i wątek miłosny jest taki sobie, a antagonista na kolana nie rzuca. Niby nie był tak tragiczny, jak go opisywali - miał kilka niezłych tekstów na start, ale kiedy je wypowiadał, to miał wiecznie ten sam tępy wyraz twarzy. Ogólnie ten gość wygląda jak dobry, lecz niezdarny wujek z komedii o wiecznie bogatych Azjatach. Niekoniecznie przerażająca jednostka.

 

„The Happy Prince” może i jest szczęśliwy, ale ja nie byłem po seansie. Rupert Everett wziął na barki wszystko. Zagrał Oscara Wilde, wyreżyserował całość, pewnie coś jeszcze mu się trafiło. Zapomniał o jednym – o pomyśle. Po co w ogóle to powstało? Srogi pierdolnik, jak na moje oko, który dąży donikąd – 3/10

 

„Sorry to Bother You” – Sporo dobrego słyszałem przed seansem. Mocarne noty się jednak nie pokryły z moim odbiorem. Film jest pokręcony. Jest najbardziej pokręconym widowiskiem, jakie spotkacie w tym roku. Zaczyna się niewinnie, ale rośnie do rozmiarów, których trzeźwa głowa by nie wymyśliła. I wszystko to jest spoko, byłem na to gotowy, ale miała to być komedia, a ja zaśmiałem się raz (może). Nie mój humor. Innym może podejść – 4/10

 

Fenomen Netflixa. Wiem, że wypuszczają pełnometrażowe gówienka, ale i tak sprawdzę. Albo to moja głupota, jeszcze nie ustaliłem. Apostoł ma jednak na swoją obronę kilka argumentów. Jeden z nich to Michael Sheen, a drugim jest brutalność. Niewiele, ale zawsze coś. Szczególnie jak porównać to z innymi potworkami płodzonymi na masakrę przez potentata. Mocno zamulał Dan Stevens. Lubię gościa, ale jako bohater mnie tu wymęczył. Przez niego to wszystko się dłuży. Ja chyba nie umiem kibicować nudnym gościom.

 

Tworzą jakieś teorie, analizują – nudzi się ludziom, którym spodobało się „Źle się dzieje w El Royale” (Bad Times at the El Royale) Chcieli zrobić Tarantino, ale zapomnieli o najważniejszym - mocarnych dialogach. Bez nich potrafi sie dłużyc. Fajnych postaci tez brakuje, bo dla mnie tylko Hemsworth był spoko. Taka szkatułkowa budowa - mniejsze historyjki w większej fabule. Tyle tylko, że one wcale nie dawały nam aż tak wiele. Mi oglądało się przyjemnie, szczególnie ostatni akt, ale to dość naciągane 6/10. Liczyłem na większe twisty i szybsze tempo akcji. A i jak się nad tym zastanowić i poanalizować, to chyba rysuje się to u mnie w jeszcze ciemniejszych barwach. Taśma jako symbol? Inspiracja sex-tape’ami? Insynuacje o kimś z wyższych sfer? Niby był jakiś pomysł, ale ciężko wyczuć to w trakcie.

 

Wcześniej pisałem, że brakuje mi Jacka Blacka? To tu było podobnie. Dziwne, bo nigdy nie uważałem się za jego fana, a aktorsko mnie zazwyczaj drażnił. Ale w pierwszym Goosebumps wypadł spoko, to tez miałem nadzieję zobaczyć go w kontynuacji. Goosebumps 2: Haunted Halloween to jednak o wiele mniejszy budżet. To samo, ale taniej. Na szczęście, nie jest to tak bezpłciowy skok na kasę, jak mogłoby się wydawać, a i sam Black przewinął się przez moment. Możemy więc założyć, że mieli na jego bilet lotniczy. Jego czas wykraczał już jednak ponad budżet. Z nim, czy bez niego, jest tu dalej familijny urok. Ogląda się bez zgrzytu – 5/10 (jedynka dostała szóstkę)

 

Lot w kosmos, a ten od ziemi się oderwać nie może. Ja to zawsze trafie na jakiś wielki film, który sprowadzę na ziemię, a fenomenu nie zrozumiem. Już czuję, że w tym roku padnie na First Man. Już widzę, jak będzie zaciekle walczył o nagrody, a ja będę myślał czemu? Aż chciałoby się napisać „Pierwszy człowiek” na księżycu, ale nie w moim sercu. Wizualnie to naprawdę bardzo przyjemne dla oka. Ale nie od dziś wiadomo, że efekty mi filmu nie zrobią, a ja muszę coś poczuć. Tu nie czułem nic. Widziałem, że Gosling gra ok, a że Foy jest nawet lepsza. Ale to by było na tyle. Inna sprawa, że śmierdzi mi ta Amerykańska wyprawa w kosmos i nigdy przesadnie mi się w to nie chciało wierzyć. Rodzi się pytanie – kto tu zagrał Kubricka? – 5/10 Przykre, bo to Chazzelle, czyli gość odpowiedzialny za La La Land i Whiplash, które oba bardzo lubię/uwielbiam (bo 9/10 i 10/10). Może to moja niechęć do prawdziwości tej historii? Albo fakt, że we wcześniejszych produkcjach, Chazzelle zaszczepiał trochę rozrywki, a tu jej nie było? Nie mogło być, wiadomo, ale oglądało się to topornie. Taki dramat psychologiczny, gdzie pacjent nie jest w ogóle ciekawym przypadkiem. Opuszczenie bliskich, lot w nieznane, śmierć przyjaciół – nie zagrało.

 

Jak oceny za małe, to teraz trochę optymistyczniej. Dla mnie top 3 tego roku (na ten moment). Bradley Cooper wziął się za reżyserkę, wystąpił w roli głównej, ale nie tak jak Everett ze swoim księciem, miał jakiś pomysł. W zasadzie to nie on, bo był już taki film, a nawet kilka jego wersji, ale wiecie o co chodzi – kupy się to wszystko trzyma. Narodziny gwiazdy (A Star is Born) to historia gwiazdy rocka/country, który spotyka utalentowaną dziewczynę. On wciąga ją do świata showbiznesu, a ona może być dla niego zbawieniem w walce z nałogiem. Miłośnie, ale nie ckliwie, z wyczuciem i bardzo dobrą ścieżką dźwiękową. Lady Gaga, która wypadła ok aktorsko, uparła się, że mają śpiewać na żywo. Nie ma podkładania głosów pod ruszające się usta. Czuć klimat podczas granych utworów. Słucha się świetnie, ogląda też bardzo dobrze. Lekkie zgrzyty miałem w drugim akcie, kiedy rozkręcała się popowa kariera bohaterki, ale i tak 8/10

 

Dobre oceny kontynuowało nowe Halloween. Tu byłem szczerze zaskoczony, bo powroty wielkich ikon gatunku wypadały blado, podczas gdy Mike Myers zaliczył najlepszy. Halloween najlepiej określić laurką dla starych filmów grozy. Czuć tu klimat tamtych produkcji, ale z nową, smaczniejszą polewą. Ładnie to balansuje między epokami, zamyka wątki z oryginału (świetna Jamie Lee Curtis), jest też brutalnie. Dawno się pogodziłem z tym, że horrory mnie nie przestraszą, więc niech chociaż będą fajne, po prostu 7/10

 

Horrory nie straszą, komedie rzadziej śmieszą - starzeje się. Kevin Hart kilka uśmiechów niósł w nowym Night School, ale cholera, przecież to nie jest dobre. Mam świadomość. Takich filmów jest tysiące, ten niczym nie stara się wyróżnić, ale dostał notę za ubaw. W zasadzie tylko za to powinny być oceniane komedie. Nie wiem, czy do innych trafi, ale ta zgraja starszych debili mnie bawiła. Nawet przejaskrawiony do granic możliwości Rob Riggie. A poza tym, nie mogłem wyprzeć z głowy widoku Megalyn Echikunwoke na łóżku. Najlepsza scena filmu! :twisted: 5/10

 

Moja kolacja z Herve (My Dinner with Herve), to film, o którym niekoniecznie chce mi się pisać. Herve’a możecie znać jako karła z Bonda, a film o nim nie powinien powstać. Tyle dobrego (dla produkcji), że lwią pracę wykonał tu Peter Dinklage. Jednych może zirytować manierą, ale w końcu gra postać autentyczną, więc musiał się przygotować. Dał radę 3/10

 

Pozytywne oceny zbierało Też go kocham (Juliet, Naked), ale to chyba tylko ślepi wielbiciele gatunku się zebrali by wychwalać. Nic w tej komedii romantycznej wyjątkowego. Wręcz zawiodła rozwlekaniem momentu poznania obu postaci, by potem przyspieszyć do samego finału. Dłuży się, dłuży, potem jeb, koniec. Aktorsko się starali, ale ni to śmieszne, ni romantyczne… Hmm, czyli faktycznie „klasyka gatunku” – 4/10

 

Ależ Monika (ta z AM!) męczyła. Mówi, że dobre. Mówi zobacz. Ja uparte stworzenie, to broniłem się dzielnie i olewałem. W końcu opis filmu „Żona” (The Wife) nie zachęca (wiem, miało ich nie być) – „Podróż do Szwecji po odbiór nagrody Nobla staje się dla pisarza i jego żony pretekstem do spojrzenia wstecz na ich wspólne życie”. Przyznać trzeba – nie napawa optymizmem. A już na pewno nie wygląda jak coś dla mnie (a i z Moniką bardzo często się różnimy w ocenach). I co? Wyszło na jej. Ten jeden (…jedyny) raz. „Żona” to bardzo duże zaskoczenie, i film, który bez hucznej promocji, może nawet zahaczyć o Oscary. Dla mnie główny duet powinien spokojnie być nominowany. Aktorzy wcielający się w ich młodsze wersje, wyglądali przy nich jak „Amateur Hour”. Nie ta liga. Oboje dali fajne kreacje, ale najmocniejszych elementem okazała się fabuła. Wątek nabiera rozpędu, kiedy objawia swoje prawdziwe oblicze w połowie widowiska. Początek trzeba przeboleć 7/10

 

Is this the real life? Is this just fantasy? Bohemian Rhapsody ubzdurałem sobie w przedpremierze. Wiedziałem, że chcę to zobaczyć, choć napływające recenzje krytków z USA mówiły raczej „odpuść”. Analogiczna sytuacja jak z Venomem – krytyk mówi ble, a niedzielny widz się zachwyca. Czy ma to w sobie jakieś wyjątkowe sceny nie związane z muzyką, oparte tylko na postaci Freddiego Mercury? No nie. Nie jest to wina Maleka, który akurat wypadł przyzwoicie, ale tam po prostu kulał scenariusz. Za dużo montaży, wszystko jakoś traktowane po macoszemu. Nie czułem emocji żadnych. Tylko jakkolwiek by to złe nie było, to ma genialną muzykę. I weż tu człowieku to oceń. Wypada się opierać na satysfakcji z oglądania, a ta była mimo wad duża. Ludzie w kinie płakali na końcowym koncercie, co też jest dość wymowne. Mi do łez było daleko, ale bawiłem się nieźle. To najwyraźniej takie „guilty pleasure”. Jak ktoś nie lubi ich muzyki (nie powinien się przyznawać, to po pierwsze), to powinien omijać szerokim łukiem. A jak lubi, to i tak będzie tupał nogą.

 

King of Thieves4/10 Fabuła to metafora dla aktorów - ostatni skok na kasę, podczas którego wszystko idzie źle. Przeciętny film starający się bawić widza przeklinającymi dziadkami. I tak, przekopiowałem to z Filmwebu. Miałem problem, żeby tam coś napisać o ocenie, mimo ograniczeń znakowych.

 

Lubię Butlera w filmach akcji. Nawet jak są głupie, to on zazwyczaj ma pasujący mi charakter, machnie jakimś tekstem, a mi kibicuje się mu lepiej. Zaskoczył przyjemnie w tegorocznyc Den of Thieves, ale Ocean Ognia (Hunter Killer), to raczej ten głośniejszy i zarazem gorszy sort filmu. Butler nawet temu nie pomoże. Pomogą na pewno torpedy, którymi strzelają tu częściej, niż te dziadki z King of Thieves przeklinają – 3/10

 

KONIEC! :-x Weźcie sobie mnie dodajcie na Filmwebie, bo znowu prześpię kilkanaście filmów :wink: Chyba, że czytacie to tak samo zaciekle, jak piszecie o swoich wrażeniach. Wtedy pewnie nie macie filmweba :wink:

https://www.filmweb.pl/user/captaincharisma

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436912
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 253
  • Reputacja:   254
  • Dołączył:  21.03.2011
  • Status:  Online
  • Urządzenie:  Android

N!KO właśnie tez miałem pisać co się stało, że nie wrzucasz recenzji. U mnie ten plus mam Cię na fimwebie 8) , ale jakoś tu mi się lepiej czytało :-) Są tu jeszcze tacy co czytają( mam taka nadzieję). Ja pamiętam jeszcze top 10 premier od Ciebie na dany miesiąc :) Edytowane przez Jeffrey Nero
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436914
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Ja pamiętam jeszcze top 10 premier od Ciebie na dany miesiąc

 

Ten temat wyjątkowo nie siadł :twisted:

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436915
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  2 258
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.10.2011
  • Status:  Offline

Są tu jeszcze tacy co czytają...

 

Są.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436921
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  806
  • Reputacja:   2
  • Dołączył:  30.03.2016
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Ja czytam zawsze! :D i akurat dzisiaj idę na Bohemian Rhapsody, więc też coś dorzucę od siebie :)
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436948
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

To miło, że czytacie. Czasami uda się Was uchronić przed różnymi potworkami, które się czają na człowieka. Replicas, zdawało się być fajnym filmem sci-fi, gdzie Keanu Reeves próbuje wskrzesić swoją tragicznie zmarłą rodzinę. I jakkolwiek by człowiek się nie zastanawiał nad możliwościami wykorzystania takiego tematu, to wpadłby na coś lepszego niż twórcy. Przykro się patrzy, a dłuży się niemiłosiernie. Poszli po linii najmniejszego oporu i wrzucili walkę z większym złem, bla, bla. Trudno, że ożywiliśmy rodzinę, skoro przeciwności losu nie napotkaliśmy żadnych. Zostawiłem 2/10, ale chyba z sympatii do Reevesa i urody jego żony (Alice Eve). Potencjał zmarnowany.

 

A jeśli ktoś lubił nowe wersje Disneyowskich klasyków, jak Maleficent, czy Piękna i Bestia (przyznaje, były ok), to nadchodzi Dziadek do Orzechów i Cztery Królestwa. Ja pamiętam bajkową wersję. Za moich czasów (jakkolwiek brutalnie to brzmi) robiła robotę. Mowa o wersji z 1990, z Sutherlandem na dubbingu. Nowa odsłona zaś, to jedno z większych gówienek tego roku (gówienko proporcji magicznego królestwa!). Film dla nikogo. Niby tworzony dla dzieci, ale mający dość przerażające dla nich sceny. Mowa o tych bardzo młodych, bo Ci już nieco starsi poczują się, jakby ktoś kolorami zarzygał im ekran. Niby wizualnie to wygląda ok, ale mi w ogóle nie podeszło. Historia jest oczywiście unowocześniona. Pamiętam, że dziewczynka dostała dziadka do orzechów, podczas gdy tu dostaje jajko, przenosi się do (nie)Narnii i tam dopiero poznaje "dziadka". Gościa tak słabego, że człowiek zapomni, że on to on (co jest sztuką jak na bohatera TYTUŁOWEGO). Mackenzie Foy niby ma przed sobą przyszłość, ale Freeman i Helen Mirren, to najwyraźniej się zgubili i wylądowali na planie przypadkiem. Keira Knightley skutecznie manierą zniechęci każdego. Dramat. Po prostu dramat. Podrzędne kino przygodowe, które broni się jak może budżetem. Na mnie nie działają takie zabiegi - 1/10 Top 5 gówienek tego roku na pewno. Pewnie pod koniec pokaże swoją listę, z zaciętym wyścigiem "Slender Manów" i inncych "Prawd czy wyzwań".

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436959
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  806
  • Reputacja:   2
  • Dołączył:  30.03.2016
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

OK, jestem po Bohemian Rhapsody. Ja chyba zbyt dużą sympatię mam do wokalisty, skoro potrafiłam się wzruszyć już na samym wstępie, gdy usłyszałam głos Fredka ;-;

Ogółem początek wydawał mi się zbyt szybkim przeskokiem przez życie Mercurego. Krótkie sceny z życia i natychmiastowe przejścia, czasem w latach (!!!) mocno burzyły chęci do oglądania. Czasem też mi się zdawało, że nie do końca aktorzy się przyłożyli do samej gry aktorskiej.

To jednak się kończy mniej więcej w 1980, gdzie już przejścia między scenami są bardziej płynne. Podobało mi się też to, jak przedstawiano więzi między bohaterami (Paul, jak ja cię k*rwa nienawidzę), a im dalej, tym lepiej.

Najlepsze były sceny z tworzenia piosenek bądź samych koncertów. To dobrze, że film ma dużo muzyki. Dużo, dużo muzyki Queen. Większość klasyków się pojawiła w trakcie filmu, przez co aż się chciało samemu śpiewać.

Szkoda, że dwie kluczowe piosenki pojawiły się doperio na napisach, z czego jedna została wręcz skrócona.

 

 

Koncert w Wembley - przy Radio Gaga niemalże się poryczałam (na szczęście tylko uroniłam łzę), tak samo przy We Are The Champions. Cholera, to im serio wyszło, szczególnie dając przed scenami z koncertu takie dramatyczne wydarzenia.

 

Ogólnie moja ocena jest bardzo podobna, co Niko - 6/10. Jak ktoś nie przepada za Queen (a widząc po sali kinowej, ich muzykę uwielbiają różne pokolenia), to niech sobie odpuści film. Fakt, mógłby być lepszy, ale przynajmniej mamy to, co mamy (i tak w końcu, po 8 latach czekania, doczekałam się tegoż filmu).

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/245/#findComment-436963
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...