Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

99 Homes

Na skutek długów w okresie kryzysu ekonomicznego Dennis Nash (Andrew Garfiel) traci swój dom. Pomocną rękę wyciąga do niego przedstawiciel firmy deweloperskiej, która odebrała mu lokum. Chciwy makler (Michael Shannon) chce wykorzystać młodego mężczyznę do eksmitowania ludzi. Stara się również zaangażować Dennisa do pomocy przy defraudacji rządowych pieniędzy.

Dwie świetne role, które oddają bardzo realne dla sytuacji bohaterów emocje. Trudno jest nie kibicować Nashowi i jego przełożonemu, pomimo skurwysyństwa jakie robią, bo obaj mają swoje racje. Jeden jest zdesperowany i potrzebuje tej roboty jak tlenu, a drugi wie, że to bezwzględne podejście doprowadziło go do miejsca, w którym obecnie się znajduje, i ani mu się myśli przestać. Wykorzystuje każdą nadażającą się okazję, a jak jej nie ma, to sam ją stworzy. „Wall Street” w świecie nieruchomości.

Relacje między bohaterami były dość spokojne, nie tak burzliwe, jakbym na początku podejrzewał, jednak cała reszta... dość przewidywalna. Złą ściężką zaczęli kroczyć z każdą minutą. Jakbym miał wybrać najgorsze zakończenie dla tego filmu, to wskazałbym to, które pokazali. Coś, co rokowało na produkt aspirujący do Oscara, zaczęło przypominać film stworzony na potrzeby telewizji. Boli, bo nie musiało tak być. „99 Homes” warto zobaczyć ze względu na kreacje – Shannona szczególnie – i tylko na kreacje - 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-393707
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Good Dinosaur / Dobry dinozaur

Co by było, gdyby asteroida, której potężne uderzenie miliony lat temu doprowadziło do zagłady dinozaurów, jednak nie uderzyła w Ziemię? W alternatywnej historii, w której dinozaury nie wymarły, młody Apatozaur Arlo wpada do rzeki i zostaje porwany przez jej nurt. Starając się znaleźć drogę powrotną do domu, zaprzyjaźnia się z małym jaskiniowcem o imieniu Bąbel.

Co by było? Bylibyśmy psami dla dinozaurów. Tak też przedstawili małego Bąbla. Niemowle zachowuje się jak szczeniak. Warczy, broni swojego Pana, kocha. A ten pomocy potrzebuje, bo Arlo, jest najbardziej panicznym ze swego rodu. Boi się dosłownie wszystkiego, co utrudnia mu funkcjonowanie w stadzie, a co dopiero w samotnoścI. Bez rodziny, szukając drogi do domu, ma tylko swojego wiernego kompana. Ta nietypowa przyjaźń towarzyszy nam przez całe widowisko, a że to Pixar, to możemy być pewni idealnej jakości wizualnej. Z projektu na projekt, poprawiają coś, co wydawało się już nie do poprawienia. „Dobry Dinozaur” wygląda świetnie, ale nie powala nowinkami fabularnymi. Wszystko już gdzieś było. Ciężko to nazwać utartymi schematami – to bajka, więc morały wkręcone w pocieszne i proste historyjki są standardem – jednak niedawne Pixarowskie „Inside Out”. pokazało coś innego, więc można (wypada?) liczyć na więcej. Po cichu miałem nadzieję – po samych zapowiedziach – że zobrazują szersze spectrum, że zobaczymy jak ich relacje się zmieniały przez lata, jednak dość szybko zostałem sprowadzony na ziemię. Nawet nie starali się mnie zaskoczyć. Ma to być familijna opowieść o przyjaźni i przezwyciężaniu swoich lęków. Nie wychylają nawet czubka nosa poza ten schemat.

Przez linię najmniejszego oporu do celu. Tak proste, jak dziecięce łamigłówki z łączeniem kropek do uzyskania obrazka. Ma swoje momenty przepełnione szczerymi emocjami, ale to nie jest tak, że Arlo i Bąbel, będą zapamiętani przez lata. Nie odcisną się w historii animacji, ani nie przewiduje dalszego drążenia ich wątków przez studio – 5/10 (niezły)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-393767
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

By the Sea / Nad morzem

Film opowiada historię kryzysu w związku amerykańskiego pisarza Rolanda (Brad Pitt) i jego żony Vanessy (Angelina Jolie). Całość dzieje się w malowniczej Francji lat siedemdziesiątych. Według słów aktorki i reżyserki, nawiązuje do tradycji kina europejskiego lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. To opowieść o związku naznaczonym stratą, ale także o trwałości wbrew okolicznościom i wreszcie o drodze do wybaczenia i akceptacji.

Ben Affleck – pozwole sobie zacząć nietypowo – jeden z najbardziej znienawidzonych przeze mmnie aktorów, którego doceniam kiedy stoi za kamerą – bynajmniej nie chodzi o zgryźliwy komentarz, co do jego kamiennej twarzy, ale o jego jakość na stołku reżysera. Angelina Jolie – jedna z moich ulubionych aktorek, której nienawidzę za kamerą. I tu też nie chodzi o żaden smutek, że stoi za nią, a ja nie mogę na nią popatrzeć – choć to faktycznie ponura wizja wydarzeń – a o wspomniany stołek reżysera. Zwyczajnie w świecie nie potrafi mi sprzedać żadnych emocji. Nawet jak złapała po taką perełkę, jakim wydawał się być „Niezłomny”, to i tak potrafiła uśpić - 3/10. W „By the Sea”, mając do dyspozycji siebie i swojego Brada, ona wciąż nie wkręca w opowiadaną historię. Rozpadający się, nieco już zużyty związek, wydawał się dobrą tematyką i czymś, co pozwoli nawet tak doświadczonym aktorom rozwinąć skrzydła. Nie jest to tak banalne w przekazie, jakby się mogło wydawać. Prostota scenariusz powinna być nam wynagrodzona w kreacjach. I tu się pojawia problem, bo oboje grają, jakby faktycznie byli na wakacjach, a w głowach mieli odpoczynek, a nie pracę. Odbębniają minimum przyzwoitości, nudząc nawet swoich najzagorzalszych fanów. Bo co możecie wyciągnąć z „By the Sea”? Spróbować sobie wyobrazić, że macie insiderski film z wakacji topowej pary Hollywood? Kłótnie, obojętność, zachwyt sąsiednią parą, wisząca w powietrzu zdrada - po chwili ogląda się to jak zdartą płytę. Jak 0 do potęgi n-tej. Jolie nie napisała niczego wyjątkowego, nie urzekła dialogami, tylko bije nas po głowie młotkiem - „złym małżeństwem” - przebranym w szaty kina europejskiego. Jeśli patrzenie na tę parę sprawia komuś niebywałą przyjemność, to najwyraźniej jakiś target tego filmu jest. Kiepskie recenzje na świecie mnie absolutnie nie dziwią. Wręcz się pod nimi podpisuje – 2/10 (fatalny)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-393876
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Creed

Sylvester Stallone powraca na ekrany jako Rocky Balboa, jeden z najsłynniejszych bohaterów w historii kina. We współczesnej odsłonie serii do Filadelfii przyjeżdża młody Adonis Creed (Jordan). Jest synem Apolla, niegdyś zaciekłego rywala i jednocześnie wielkiego przyjaciela Rocky’ego. Młody mężczyzna nigdy nie poznał ojca, ale boks niewątpliwie ma we krwi. Rzuca świetnie zapowiadającą się karierę i, ryzykując swoją przyszłość, stawia na realizację marzeń. Nieakceptowany przez środowisko zawodowców, mentora znajduje w Rockym.

„Creed” pod wieloma względami przypomina klasycznego „Rocky’ego”. Nawet nie stara się ukrywać swoich korzeni, co w ogólnym rozrachunku okazuje się być najmocniejszą stroną filmu. Reżyser Ryan Coogler, robi fenomenalną robotę z brakiem agresywnego wciskania nam na siłę tych nostalgicznych wstawek. One są czesto bardzo subtelne i zawsze wyjątkowo trafne. Miewa się ochotę na cofnięcie i przypomnienie klasyków ze Stallonem.

Sylvester jak wino? Im starszy tym lepszy? Z filmów, które widziałem w tym roku, bez chwili zawahania nominowałbym go do Oscara za rolę drugoplanową (!) Obraz niezniszczalnego bohatera z przeszłości, którego dogonił czas. Rocky jest podstarzały, słaby, ale wciąż niebywale charyzmatyczny i rodzinny. Pięknie się patrzy, że niektóre nawyki wciąż mu zostały - dalej regularnie odwiedza żonę i jej brata na cmentarzu – i wciąż jest w stanie wygłosić wciskający w fotel monolog. Nie wiem, czy przemówienie z szatni będzie tak popularne, jak rozmowa z synem z „Rocky’ego Balboa”, ale pod względem aktorstwa i przekazywanych emocji na pewno na to zasługuje. Stallone dał po prostu świetny popis aktorstwa, którego już chyba nikt się po nim nie spodziewał. Mimo, że motywy zaprezentowane w filmie przeczuwałem od momentu zapowiedzi „Creeda”, to i tak bym nic nie zmienił.

O Michaela B Jordana się nie martwiłem. O ile był zamieszany w katastrofę, jaką bez wątpienia była „Fantastyczna Czwórka”, tak pod skrzydłami Cooglera radził sobie bardzo dobrze. W końcu to on przedstawił go światu i jest praktycznie autorem jego kariery. Ta para jeszcze wielokrotnie będzie ze sobą współpracować i za każdym razem będę o tę kombinację spokojny.

Adonis Creed jest arogancki. Za wszelką cenę chcę budować swoje imię i nie być kojarzonym z ojcem. Ciężko jednak nie uniknąć skojarzeń z Rockym, z bokserem znikąd. Dużo fabularnych podobieństw odziedziczył po swoim trenerze. I brak w tym wrażenia "skoku na kasę" po linii najmniejszego oporu.

„Creed” ma wszystko by odnieść sukces. Jest droga od zera do bohatera, jest zagubiony chłopak, jest coraz szybciej starzejący się gwiazdor, jest miłość i świetne dialogi. Pełno tu nostalgii, która nie wypiera wartości produkcji. Satysfakcję znajdą Ci, którzy Rocky’ego nie znają, jednak większą będą się cieszyć fani bokserskiej sagi. A to jest jedna z jej najlepszych pozycji – dla mnie zaraz za najlepszym „Rockym” z 1976. W tym roku był już bardzo dobry bokserski „Southpaw” z Gylenhaalem. „Creed” wygrywa przez nokaut w 4 rundzie – 8/10 - A... i to ma chyba najlepszą ostatnią scenę, jaką mógł wymyślić świat!

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-393891
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Sleeping with Other People / Sypiając z innymi

Lainey (Alison Brie) i Jake (Jason Sudeikis) spali ze sobą tylko raz, ale za to ten pierwszy. Kilka lat później, wpadają na siebie przypadkiem. Jake to nałogowy kobieciarz, a Lainey uzależniła się od niewłaściwego faceta, który ma żonę i dziecko w drodze. Na kilometr widać, że są dla siebie stworzeni, tylko oni wciąż tego nie wiedzą. Może wszystko by się zmieniło, gdyby tylko przestali sypiać z innymi...

U swych korzeni, „Sypiając z innymi”, to komedia-romantyczna, a w kwestii humoru kategoria „dla dorosłych” niewiele zmienia. Nie szczedzą sobie słów, 80% filmu to temat seksu, ale wciąż widać, że pionki są poukładane, jak w innych przedstawicielach gatunku. Trudno się przejmować ich losami.

Sudeikis jest obecnie jednym z moich ulubionych aktorów komediowych. Gra ciągle wyszczekanego i błyskotliwego głupka, ale daleki jestem od narzekań. Bawi mnie, więc bawił i tutaj, jednak częstotliwość udanych one-linerów drastycznie spadła. Miałem wrażenie, że z humorem często się hamują i nie idą na całość, tonąc w kliszach kom-romów.

Oklepany kom-rom, którego ubranie w szaty seksoholików (rozebranie?) niewiele pomogło. Próżno liczyć na dramatyczne spojrzenie na tych ludzi – którzy mają ewidentny problem – bo nikt nie odważył się wyjść poza ramy gatunku. Może gdyby ktoś odważniejszy złapał za ten projekt. Można gdybać – 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-393909
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

In the Heart of the Sea / W samym sercu morza

Zimą 1820 r. płynący z Nowej Anglii statek wielorybniczy Essex został zaatakowany przez przerażające stworzenie — gigantycznego kaszalota o niezłomnej woli i niemal ludzkim pragnieniu zemsty. Ta autentyczna katastrofa morska zainspirowała Hermana Melville’a do stworzenia powieści "Moby Dick". Jednak autor książki opisał tylko część tej historii. Film "In the Heart of the Sea" przedstawia, jak uczestnicy wyprawy, którzy pozostali przy życiu po starciu z wielorybem, walczą o przetrwanie, przekraczając granice własnej wytrzymałości i dokonując niemożliwego. W obliczu żywiołu i głodu przerażona i zrozpaczona załoga statku Essex, zwątpi w swoje najgłębsze przekonania: wartość ludzkiego życia i moralność swojego zajęcia. Tymczasem kapitan będzie próbował odnaleźć drogę do domu, a pierwszy oficer postawi sobie za cel pokonanie wieloryba.

Smutna prawda – “W samym sercu morza” można oglądać tylko dla walorów wizualnych, ale niewskazane jest podchodzenie z chorobą morską. A jak już ma się chorobę, to dobrze by było czcić wygląd Chrisa Hemswortha, bo jeśli już coś możę się podobać, to on, jego ton głosu, niekoniecznie jego postać.

Żeglarze, którzy na morzu tworzą kolektyw gorszy, od samotnika z „Życia Pi”. Autentycznie on wydawał się radzić sobie lepiej, od tej zgrai prześladowanej przez potworka. Piszę potworka, bo u mnie strachu nie wywołał. Kiedy nie ma go na ekranie, zapominasz, że w ogóle ich prześladuje. Ot, zwykła kreatura, jakich wiele na przestrzeni lat w kinematografii. Pogrążony w zemście postrach morza… Najwyraźniej nie spodobał mu się „Thor: The Dark World” :wink:

Niech o całej ich wyprawie – a co za tym idzie większości filmu - świadczy fakt, że gadka Melville’a (Whishaw), przymierzającego się do napisania "Moby Dicka", słuchając historii jednego z żeglarzy (Bredan Gleeson), była dla mnie o wiele ciekawsza. Nie wiem, czy to Gleeson, którego lubię, czy to Whishaw, którego zaczynam lubić, ale po prostu trafiali w me gusta – pomimo dość szybkiej i bezbarwnej przemiany zgorzkniałego żeglarzyny - 3/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-393934
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Pawn Sacrifice

W okresie zimnej wojny, Amerykański szachista Bobby Fischer (Tobey Maguire) znajduję się pomiędzy dwoma mocarstwami. Zmagając się ze swoimi problemami, przygotowuje się do spotkania na szczycie z Sowieckim mistrzem Borisem Spasskym (Liev Schreiber).

Aspiracje Oscarowe szybko spłonęły na panewce. Bobby Fischer to złożona postać, która zasługuje na film oparty na swojej osobie. Historia ze Spasskym zahacza o wiele wątków, tak psychicznych, jak i politycznych. Niestety, po „Pawn Sacrifice” nie odczułem żadnego z nich. Nie jest tak, że zostały pominięte, ale zaledwie liźnięte. Jakby brakowało pomysłu na ich przedstawienie. Tu scena, że jest napięta sytuacja i to ważny pojedynek dla całego narodu, tam problemy z głową bohatera.

Ok, tego drugiego jest tu całkiem sporo, ale pojawia się problem. Duży problem. Zwie się Tobey Maguire i wiele filmów już się z nim zmagało. Wirus ciężki do zwalczenia, i wciąż popularny. Może najlepsze lata ma już za sobą, ale jak widać wciąż ma spore aspiracje i zaraził raz jeszcze. Kwarantanna nieudana. Gość dostał psychicznego, pochłoniętego żądzą zwycięstwa szachistę... i serwuje mu jedną minę. Psychiczny Bobby w wydaniu Tobeya, to rozdziawione oczy i krzykliwy głos. Emocji w tym zero, zrozumienia problemu gościa jeszcze mniej. Rozumiem, że to kopnięty, totalnie odrealniony facet, ale wybuchy Maguire’a, to zdarta płyta.

Fajna historia, cieszę się, że mogłem ją poznać. Przez większość czasu mi się zwyczajnie podobała. Przyjemnie też obserwowało się – znów tylko liźnięte – wątki skorumpowanych komisji i kręcących przy stole Rosjan. Byłem skłonny to chłonąć, do momentu, aż nasz „wirus”... ech – 5/10 – Wiem, sporo narzekań, ale nie uważam czasu za stracony. Po prostu casting był chybiony.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-394165
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Point Break / Point Break - na fali

Zrealizowany przy użyciu najnowocześniejszej technologii, tętniący adrenaliną thriller ukazujący świat sportów ekstremalnych w ich najbardziej ryzykownych odmianach. Johnny Utah (Luke Bracey), były gwiazdor sportów ekstremalnych, a obecnie agent FBI prowadzi śledztwo w sprawie serii zuchwałych napadów, które łączy jeden wspólny mianownik - dokonać ich mogli tylko ludzie, którzy na co dzień igrają ze śmiercią. Aby rozwiązać zagadkę Johnny będzie musiał dołączyć do grupy sportowców, którzy za nic mają granice ludzkich możliwości. A to oznacza wzięcie udziału w Wyprawie Ośmiu Wyzwań, która jest Świętym Graalem w świecie sportów ekstremalnych.

14 lat minęło od oryginalnego „Point Break”. Ktoś – i to dosłownie ktoś, bo ciężko ich nazwać tuzami Hollywood... czy nawet znanymi przeciętnemu kinomanowi twórcami – stwierdził, że to najwyższy czas na zmartwychwstanie i danie Polsatowi kolejnego powodu do puszczenia tego w swojej ramówce – bo skoro w kinie grają, to wypada przypomnieć raz jeszcze oryginał, nie?

Lekko podrasowana fabuła, bo i nacisk jest położony na coś innego. Klasyczny „Point Break” traktuje jako film akcji. Nowy „Point Break” traktuje jak zlepek pokazów ekstremalnych sportów, który potrzebował wymówki na fabułę i znanego tytułu, żeby ktokolwiek po to sięgnął. Nie zdzwiłbym się, gdyby tu w ogóle nie grali aktorzy, a reprezentanci ekstremalnego stylu życia, żywiący się adrenaliną – nie jestem tego AŻ tak ciekaw, żeby googlować :wink: Ich gra pozostawia niezwykle dużo do życzenia, więc nie ma mowy o przejmowaniu się ich losem. Zero emocji – czyli największy cios w krocze, jaki mogę dostąć od filmu.

O wiele lepiej by na tym wyszli, gdyby nie chcieli się podszywać pod innych. Czemu to musi być „Point Break”, skoro historia tajniaka infiltrującego przestępców, jest tak oklepanym schematem, że można znaleźć 10 innych podobnych tworów? A tak są skazani na porównania do czegoś, co dla wielu jest kultowe – choć prawdę powiedziawszy oryginał z Keeanu Reevesem, to zwykły przeciętniak. Z tego porównania nie mają mocy, żeby wyjść zwycięsko. Jak będę chciał zobaczyć efektowne akcje bez historii, to sobie znajdę je na YouTube – 3/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-394298
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Ridiculous 6

Tommy (Adam Sandler), wychowany przez Indian banita niespodziewanie odkrywa, że ma pięciu przyrodnich braci. Panowie wspólnie ruszają z misją odnalezienie swojego nieobliczalnego ojczulka.

Absurdalny? Idiotyczny? Niepoważny? Dziwaczny? Śmieszny? Wszystkie tłumaczenia tytułu byłyby trafne... poza jednym. A jeśli mamy do czynienia z wydartym z pomysłów Sandlerem, który uciekł wydawać na Netfliksie, bo kina już nie chciały jego gniotów, to wiadomo, które słówko nie pasuje. Matko, ale to jest złe. Plejada gwiazd, świetne nazwiska, tragiczny humor, zero uśmiechu. Głowa boli, serce krwawi, wszyscy grają idiotów. Nie wiem, czy mieli tu scenariusz. Puścili ich przed kamerę i powiedzieli pajacujcie, co będzie, to będzie. Obawiam się, że ani razu się nie zaśmiałem. Przerażająca parodia westernów. Gatunek aż prosi się o dobre żarty na jego temat, ale to było nawet gorsze od „Milona sposobów...” Szkoda pisać. Czynnie unikać – 1/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-394421
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Star Wars: The Force Awakens / Star Wars: Przebudzenie Mocy

Studio Lucasfilm oraz reżyser-wizjoner J.J. Abrams łączą siły, aby raz jeszcze zabrać nas do odległej galaktyki. W filmie Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy wystąpią: Harrison Ford, Mark Hamill, Carrie Fisher, Adam Driver, Daisy Ridley, John Boyega, Oscar Isaac, Lupita Nyong’o, Andy Serkis, Domhnall Gleeson, Anthony Daniels, Peter Mayhew i Max Von Sydow. Muzykę do najnowszego epizodu gwiezdnej sagi napisał John Williams, autor muzyki do wszystkich części Gwiezdnych wojen. Akcja filmu rozgrywa się około 30 lat po wydarzeniach z "Powrotu Jedi" i koncentruje się na losach trójki nowych głównych bohaterów.

Chwała JJ Abramsowi. Kolejny raz, gość spisuje się na medal. Tak jak udowodnił mi, że „Star Trek” może mi się podobać, tak teraz pokazał mi jaśniejszą stronę mocy w „Gwiezdnych Wojnach”. Trochę... tak jakby... ale pokolei.

Historia jest kontynuowana po 30-latach, gdzie kolejna grupka zagraża całej galaktyce. Sztampa, wiadomo. Tempo przedstawianych wydarzeń jest stosunkowo szybkie, ze względu na dość ponure podejście pościgowe. Tu w zasadzie co chwile uciekają, tamci gonią, a momenty kiedy mają okazję pogadać – a My złapać oddech – zdają się błyszczeć najjaśniej. Dalej nie podobają mi się tutejsze bitwy, dalej bawią mnie piszczące pistolety – blastery, nauczyłem się! – w zasadzie każda scena walki to dla mnie bezemocjonalna udręka. To pierdzi efektami i paletą kolorów, więc jeśli na tym się kończą czyjeś oczekiwania, to może się czuć spełniony. Ja chyba miałem wewnętrzne krwawienie w trzecim akcie.

Wracając do łapania oddechu, kiedy nie walczą – fajna sprawa. Tutaj czuć Abramsa, potrafiącego przemycić sporo humoru we wspomnianym „Star Treku”. „Przebudzenie” oferuje tego jeszcze więcej, a ja daleki byłem od narzekań. Dzięki temu bliżej mi było do postaci. Nowa gwardia wypada zaskakująco dobrze! W większości, rzecz jasna - czarne owce są w każdej rodzinie, a jak czarne, to i Ci dobzi mają spokój. Raczkujący dopiero w Hollywood John Boyega, szybko stał się jedną z fajniejszych postaci. Właśnie przez ekranową charyzmę i dobry timing w swoich gagach. Od Oscara Isaaca wypada oczekiwać więcej, ale to pewnie nadejdzie w kolejnych odsłonach. Jego Poe Dameron nie jest tak ważną postacią, jakby się mogło to wydawać po zapowiedziach. Daisy Ridley i jej Rey, to nasz nowy Luke Skywalker. Na ile to dobrze, na ile źle, niech każdy oceni sam. Dla mnie Mark Hamill jest słabiutkim aktorem, a jego najlepsza robota to ta, kiedy nie widać jego twarzy (Joker) – nie umie nią przekazywać emocji, co zresztą udowodni i tutaj. Daisy przekreślać mi nie wypada – JESZCZE! – a tutaj swoją robotę wykonała poprawnie. Nie wadzi. Przynajmniej nie tak, jak twarz Adama Drivera. Kylo Ren. Mówili, że wyjdzie kopia Darth Vadera, nic bardziej mylnego. Ten czarny charakter jest bardziej ludzki, mocno rozdarty emocjonalnie. To wszystko prezentuje się świetnie... dopóki nie zdejmie maski. Driver mi się kojarzy z pajacowaniem, ale nawet jak ktoś nie jest tak obeznany, to i tak się lekko zawiedzie. Oby hełm pozostał na tej głowie już zawsze, bo wtedy budzi powszechny szacunek. Taki Domhnall Gleeson, Generał, nie ma takich przywilei i musi sztucznie się krzywić i kiczowato modulować głosem, co przyprawiało mnie o mdłości. Spokojnie, cierpliwości, w filmie dość często przewija się inny „złoczyńca”, który... ech.

Kolejną rzeczą, z której Abrams wybrnął z tarczą, to nie używanie klasycznych charakterów i aktorów, jako taniej nostalgii. Tutaj każdy jeden ma rację bytu. Nie wpadną po to, by się przywitać po latach, a dadzą sporo od siebie. Harrison – klasa jak zawsze. Chewie – nie jestem fanem Sagi, ale jego zawsze miło widzieć. Ich chemia to coś, co ratowało dla mnie odsłony z przeszłości, więc sam nawet poczułem się odrobinę „jak w domu”.

Przyznaję, że było zaskakująco dobrze. Oglądało mi się to zazwyczaj bez bólu, aczkolwiek przewidywalność – już pomijając niechęć do Uniwersum - nie pozwala na szerszy entuzjazm. Wiedziałem dobrze, co się stanie, kiedy to się stanie, więc nawet jak się ktoś natknie na spoiler, to wierzcie mi... wiedzielibyście. Gdyby ostatni akt nie opiewał w stek bzdur, gryzących się z czymś, co budowali wcześniej, gdyby Kylo nie zdejmował tego hełmu – boli AŻ tak – to pewnie bym był skłonny ocenić wyżej. A tak.... 6/10 (co swoją drogą wielu ludzi dziwi, bo po mnie się tu spodziewali blitzkriegu :wink: )

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-394718
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Room / Pokój

Jack (Jacob Tremblay) ma pięć lat, gdy dowiaduje się od mamy (Brie Larson), że pokój, w którym mieszka z nią od urodzenia, nie jest całym światem. Wychował się tu, myśląc, że po drugiej stronie ścian jest pustka. Teraz matka decyduje się powiedzieć mu prawdę i z jego pomocą podjąć walkę o wolność. Od prawie 6 lat są więzieni przez człowieka, który każe nazywać się Dużym Nickiem (Sean Bridgers).

Dramat z mocnymi aspiracjami na Oscara, przedstawiający nam losy młodego chłopca w trudnym do ogarnięcia świecie. Z początku poznajemy go w pokoju, uwięzionego, ale akceptującego swoje położenie. Za młody by myśleć inaczej, karmiony jest bajkami. W telewizji ludzie są nieprawdziwi, nie istnieją psy, koty, a całym świat to te cztery ściany. Brutalna wizja, która nie sprawia mu żadnego problemu. Problemem jest to, co czeka go po wyjściu na wolność. Ogrom wszystkiego zaczyna go przytłaczać, a on sam zaczyna się zmieniać. W pokoju rozwydrzony dzieciak, zamienia się w nieśmiałego chłopca, który ma problem wydusić z siebie jakieś słowo.

Młody jest świetny. Trudno mu nie kibicować i nie nabrać się na jego dziecięce wdzięki. Często najmłodsi radzą sobie bardzo naturalnie przed kamerą, i Tremblay jest tego kolejnym przykładem – będą z niego ludzie. Najmocniej odciskały się na mnie jego narracyjne wstawki, kiedy nie tyle go oglądamy, co słuchamy jak on postrzega rzeczywistość. To ustawia cały ton filmu. Brie Larson nie ustępuje swojemu ekranowemu potomkowi, a jej próba ogarnięcia się po tylu latach, wcale nie przychodzi o wiele łatwiej. Miała kontakt ze światem, jednak dłuższy rozbrat i tragedia, jaka ją spotkała, zostawiła sporą rysę na psychicę.

Fajna tematyka, dobrze przedstawiona, zawierająca dobre kreacje, ALE – bo zawsze jest ale – jakaś wybrakowana. Ten film po prostu leci swoim torem i się kończy. Nic mną nie zaszokowało, nic nie skłoniło do większych refleksji. W dramatach lubię być emocjonalnie zbesztany, żeby mną targnęli o podłogę. Tu tego zwyczajnie nie było – 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-394747
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Peanuts Movie / Fistaszki - wersja kinowa

Bohaterowie legendarnych, cieszących się niesłabnącą popularnością od ponad pół wieku opowieści rysunkowych Charlesa M. Schulza: Charlie Brown, pies Snoopy i ich przyjaciele w nowym wydaniu animowanej komedii przygodowej wyprodukowanej przez studio Blue Sky, w którym powstała słynna ”Epoka lodowcowa”. Charlie Brown zakochuje się w nowo poznanej dziewczynie, która dołączyła do jego klasy. Tymczasem psi kumpel Snoopy chce wytropić swojego największego wroga, Czerwonego Barona.

Historia przepełniona miłością na każdej płaszczyźnie. Wszyscy się w kimś podkochują, ale nie ma to tyle uroku, co rysunkowe komiky sprzed lat. Snoopy trzyma formę, jako przemądrzały przyjaciel głównego bohatera, ale nie ma go na tyle dużo, żeby wyniósł widowisko na wyższy poziom. W dzisiejszych czasach animacji niemowa u boku bohatera – często jakiś zwierzak – to i tak najbardziej uroczy punkt całości. Nic nowego.

„Fistaszki” nie poszły z duchem czasu. Nie serwują nawet tyle humoru, co dzisiejsze bajki. Żarty są przeterminowane i mało zabawne. Zdaje się być to wszystko oparte na nostalgii do oryginału, przy której podstarzali fani będą czerpać więcej przyjemności z oglądania, niżeli dzieciaki, dla których jest to stworzone. Jeśli jednak nie jesteś fanem – jak ja – pamiętasz to wszystko przez mgłę – jak ja – a postaci nie są Ci bliskie - jak mnie – to pozostaniesz niewzruszony – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-394804
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  19.08.2010
  • Status:  Offline

Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy (2015)

 

Twórcy „Przebudzenia mocy” najwyraźniej podzielają pogląd, że „wszystko już było, nie ma na to rady i pozostaje tylko tworzenie tych samych historii, ale w inny sposób”. Osobiście, nie mam nic przeciw temu. Trudno szukać nowych rozwiązań w filmach fantasy i science fiction. Wąż pożera tutaj własny ogon i dostajemy na to niezbite dowody od kilku, dobrych lat. Nadal jednak można jakoś znaleźć się w tej trudnej sytuacji i stworzyć coś, co będzie na swój sposób oryginalne, co będzie nową jakością, coś co – mówiąc krótko – chwyci i zyska akceptację fanów. Śmiem twierdzić, że J.J. Abramsowi ta sztuka się nie udała - przynajmniej w moim odczuciu, bo wielu fanów i recenzentów zachwyca się nowymi Gwiezdnymi Wojnami. Wracając z kina próbowałem szukać usprawiedliwień dla tego, co zobaczyłem. A zobaczyłem jedną, wielką kalkę starej trylogii, a przede wszystkim „Nowej nadziei”. Twórcy "Przebudzenia Mocy" przedobrzyli z ukłonami wobec filmu, którym Lucas 40 lat temu podbił serca widzów na całym świecie i zamiast ograniczyć się do kilku gagów nawiązujących do starej trylogii (mi np. do gustu przypadła rozmowa szturmowców o nowym modelu T-17, identyczna jak w scenie w Gwieździe Śmierci z epizodu IV, ale z zabawniejszą konkluzją) postanowił po prostu oprzeć scenariusz na starej historii. Bohaterowie J.J. Abramsa znajdują się w identycznych sytuacjach jak przed laty bohaterowie Lucasa, a tylko w innej kolejności i na innych planetach (które zresztą i tak nie stanowią żadnego novum w stosunku do wysłużonej Tatooine, czy mroźnej Hoth - aczkolwiek nowym miejscom brakuje zdecydowanie duszy). Nowi bohaterowie nie dają plamy, ale też jakoś szczególnie nie ujmują. Tym dobrym daleko do uroku młodego Hana Solo, a ci źli do pięt nie dorastają Darthowi Vaderowi, czy Tarkinowi. Prawdę mówiąc… główny szwarccharakter przegrywa nawet porównanie z Darthem Maulem (aczkolwiek ten stanowił jedyne światełko w tunelu skopanego „Mrocznego widma”). Jeżeli zaś chodzi o starą gwardię, to spełniają oni w filmie tą rolę, którą powinni spełniać - mentorów w stylu Obiego Wana i naturalnie nie są w stanie dźwigać na swoich barkach ciężaru całego filmu. Epizod VII wygrywa jednak porównanie z cukierkowym prequelem. Twórcy „Przebudzenia mocy” postanowili wrócić do mechanicznego świata znanego nam z epizodów IV-VI i postawili na mroczny klimat. Z „Przebudzeniem mocy” wraca również awanturniczy charakter opowieści (a jakżeby inaczej skoro mamy do czynienia z jedną, wielką zżyną z „Nowej nadziei” i trochę z „Powrotu Jedi”) w miejsce braku pomysłu na prostą konwencję i infantylnych prób filozofowania znanych z prequela. Nowe postaci nie porywają, ale na szczęście nie ma tutaj wpadek na miarę Jar Jar Binksa. Co prawda w drugiej połowie filmu pojawia się taka komputerowa wydmuszka, ale na szczęście jest to drugoplanowa postać i nie łazi za „drużyną pierścienia” przez cały film. J. J. Abrams olał także historie znane z książek Uniwersum Star Wars i otworzył możliwość do stworzenia całkiem nowej historii. Jako że film nie jest klapą (generalnie jest to przyzwoite kino fantasy) i pozostawia wiele furtek, to może być jeszcze dobrze. „Przebudzeniu mocy” daję 6/10 i liczę, że młodzi aktorzy pokażą jeszcze pazury, a twórcy filmu spróbują wyłamać się spod schematu, który wszyscy już znamy dobrze od lat; że stworzą KONTYNUACJĘ, a nie REMAKE.

Edytowane przez Ghostwriter
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-394818
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Carol

"Carol" opowiada historię zakazanej miłości i rozgrywa się w Nowym Jorku na początku lat 50. XX w. Dziewiętnastoletnia Teresa (Rooney Mara) pracuje w luksusowym domu towarowym, marzy o pracy fotografki. Podczas gorączki świątecznych zakupów poznaje Carol (Cate Blanchett) – niezwykłą kobietę, uwięzioną w małżeństwie bez miłości, jednak pełną lęków i obaw związanych z porzuceniem dotychczasowego życia. To spotkanie odmieni ich życie na zawsze, jednak cena za chwile szczęścia będzie naprawdę wysoka.

Produkcja absolutnie nie dla wszystkich. Nawet nie wiem, czy nie pokusiłbym się o dość prymitywny podział – kobiecie się spodoba, facetowi nie. Kobiety wyczują tę subtelność, tę żądze emocji. Faceci podejdą do tego, jak do kolejnej historyjki miłosnej. Czym dla mnie było „Carol”? Kolejną historyjką miłosną – MEN POWER! Skrojoną pod Oscary, szytą na miarę dla świetnych kreacji utalentowanych aktorek. W zasadzie sam pomysł i obsada mogły się pojawić na potencjalnym scenariuszu, a już rysowało się wszystkim w głowach wielkie kino. Co z fabułą? Dopiszemy jakąś. I dopisali walkę o córkę, gdzie orientacja Carol odgrywa ważną rolę, poczucie nieszczęścia w poprzednich związkach z facetami u obu, brak chęci na zaangażowanie się u młodej Teresy – nic wyjątkowego. Magia tkwi w szczegółach, w spojrzeniach. Patrzysz na nie i momentami wiesz, co czują, o czym myślą. Dla krytyków prawdziwa gratka – dla przeciętnego widza, zabójczo wolne tempo. A, że ja stoję gdzieś w rozkroku pomiędzy jednym i drugim, a od filmu oczekuje tych emocji, tych pamiętnych momentów, tych godnych zapamiętania dialogów, ale i czystej rozrywki... 5/10 – Doceniam kreacje, doceniam tematykę, ale skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że nie odczuwałem tu nudy, ze nie ziewnęło mi się tu i ówdzie. Cate Blanchett znów podnosi rękawice w walce o pierwszoplanową rolę kobiecą. Czym odpowie Meryl? :wink:

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-394822
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  635
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  11.05.2008
  • Status:  Offline

ale na szczęście nie ma tutaj wpadek na miarę Jar Jar Binksa

 

Nie wiem czy ktoś czytał, więc podzielę się dość ciekawą fanowską teorią na temat tej postaci. Możliwe że jeszcze przyjdzie nam zobaczyć Jar Jar'a na ekranach, lub już go widzieliśmy :>

Jar Jar Binks Theory

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/186/#findComment-394825
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • GGGGG9707
      Czyli tak w skrócie żeby całości nie tłumaczyć Fightful podało w zeszłym roku chyba że WWE planuje PLE w Belgii i we Włoszech i że mają robić testy w postaci gal w 2025. Pewne źródła w WWE odpowiadające za organizację gal w Europie potwierdzają tą informację i podają że WWE jest na ten moment bardzo zadowolone ze sprzedaży biletów w Bxl. Do gali zostały 2 miesiące a już praktycznie sprzedano liczbę biletów jakiej WWE oczekiwało.  No i ponoć omawiana była kwestia Elimination Chamber 2026 w Brukseli. Także teraz tylko trzeba dać z siebie wszystko na trybunach i jest szansa na duże PLE 😁
    • Mr_Hardy
      Bardzo mi się podoba to, że TNA na początku przypomina co się działo w poprzednim tygodniu. Często bywa, że nie pamiętam co było w poprzednim tygodniu.. Moose na Genesis będzie miał swoją wersję pasa X-Division czyli TNA zaspoilerowało nam wynik walki. Tak mi się wydaję. Ogólnie bardzo dobry iMPACT dużo dużo lepszy odcinek niż z tamtego tygodnia. Genesis zapowiada się świetnie. Nie mogę się doczekać.   
    • MattDevitto
      Na razie na SD w karcie jest tylko jeden match + ma pojawić się Tiffany
    • KPWrestling
      Ten pojedynek to szansa na rehabilitację przed gdyńską publicznością po nieudanym starcie w turnieju. Zarówno Leon Lato, jak i Eryk Lesak, przegrali swoje walki ćwierćfinałowe w boju o tytuł pretendenta do mistrzostwa KPW. Nie zmienia to jednak faktu, że obaj pozostają w dobrej dyspozycji. Eryk toczył bardzo wyrównany bój z Filipem Fuxem i momentami wydawało się, że przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę. Leon Lato po listopadowej porażce zaliczył z kolei wygraną na włoskiej ziemi, pokonując Lello Boy Jonesa na gali Wrestling Megastars Main Event. Czy Eryk Lesak jako ten większy i silniejszy zdominuje przeciwnika i nie pozwoli mu na rozwinięcie skrzydeł, trzymając go w walce na swoich warunkach? Czy też Leon Lato wykorzysta szybkość, spryt i fantazję, zaskakując Lesaka i dopisując kolejne zwycięstwo do swoich statystyk? Jedno jest pewne - dla obu liczy się tylko zwycięstwo i zrobią w ringu wszystko, by je odnieść. Eryk Lesak vs. Leon Lato Instagram: heelesak leon.lato Gala Wrestlingu: KPW Arena 27 24 stycznia 2025 Nowy Harem Gdynia Ostatnia pula biletów: https://kpw.kupbilecik.pl/ Przeczytaj na oficjalnym fanpage KPW.
    • KL
×
×
  • Dodaj nową pozycję...