Skocz do zawartości
  • Witaj na forum Attitude

    Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!

    Jeżeli masz trudności z zalogowaniem się na swoje konto, to prosimy o kontakt pod adresem mailowym: forum@wrestling.pl

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  1 131
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  14.04.2010
  • Status:  Offline

Perfekto. Chodził mi po głowie już jakiś czas, ale kompletnie nie mogłem go znaleźć. Dzięki ;)

1047920915357ecfbacc6b.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Inside Out / W głowie się nie mieści

Kiedy Riley wraz z rodzicami opuszcza rodzinne strony i przenosi się do San Francisco, usiłuje dostosować się do nowej sytuacji. Jak każdym z nas, bohaterką kierują emocje: Radość, Strach, Gniew, Odraza i Smutek. Dorastanie bywa trudne, także dla Riley. Chociaż Radość robi wszystko, by utrzymać pozytywną atmosferę, dziewczynce nie jest łatwo odnaleźć się w nowym mieście, domu i szkole…

„Inside Out” będzie świetne dla dzieci. W wyniku niefortunnych wydarzeń, radość i smutek przeżyją przygodę wewnątrz myśli Riley. Pełną snów, wyimaginowanych przyjaciół i wyobrażonych krain. Emocjonalna podróż zaprezentuje ciężki temat w lekkiej formie. Mimo, że na zewnątrz dziewczynka jest emocjonalnym wrakiem, twórcy nie katują najmłodszych tak ciężkim przekazem. Potrafią przemycić radosne postaci czy kolorowe krajobrazy.

„Inside Out” będzie świetne dla dorosłych. Ta wizja pracy naszego mózgu, została bardzo fajnie zaprezentowana przez Pixar. Dorośli nie będą się zachwycać samą przygodą, jednak nie przejdą obojętnie obok prawdziwości, jaką „Inside Out” niesie. Kiedy popatrzymy obiektywnie na te kolorowe emocje, szybko stwierdzimy, że twórcy nie koloryzowali w tym aspekcie. To mądrze zrobiona bajka. Wiadomo, że nie pałaszują u nas małe potwory, ale są idealną metaforą i nie sposób tego nie zauważyć. Zobaczymy jak stare wspomnienia idą w niepamięć, jak i kiedy poszczególne emocje przejmują stery, co się dzieje wtedy na zewnątrz. Często kiwałem głową z niedowierzaniem, że tak trafili w „10”. Wystarczy popatrzeć na zwiastun, żeby się uśmiechnąć i przyznać twórcom racje :wink:

Świetny pomysł, jeszcze lepsza realizacja, tona śmiechu, mądry temat przedstawiony w zjadliwej dla młodszych formie. To chyba wygra tyle nagród, ile dostanie nominacji. Zaraz po skończeniu, mógłbym to obejrzeć raz jeszcze. Piątka bohaterów – świetna. Wiadomo, że gniew robil największą robotę, ale inni nie poszli w odstawkę. Tak strach, czy odraza, mają swoje 5-min, kiedy również rozbawią. Chylę czoła. Teoretycznie stworzyli tę samą przygodę, co większość dzisiejszych animacji. Jednak ubrali ją w takie szaty i taki morał, że innowacyjność całości powala – 8/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  174
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  17.01.2013
  • Status:  Offline

Kłopoty z Harrym (1955) – spokojne amerykańskie miasteczko, jesień w pełni, życie toczy się swoim niespiesznym rytmem. Spokoju mieszkańców nie zakłóca nawet pojawienie się Harry'ego w roli trupa. Denata znajduje chłopczyk, czym prędzej przyprowadza na miejsce prawdopodobnej zbrodni swoją matkę. Ta wiedząc kim jest stygnący dżentelmen, przekonuje syna, że zastała ich sytuacja nie jest niczym nadzwyczajnym. Losy umrzyka, powód jego przejścia na drugą stronę są głównym motywem obrazu. Bohaterowie jakkolwiek zaangażowani w ten niecny czyn będą musieli pozbyć się ciała, oraz ukryć ten fakt przed wścibskim przedstawicielem władzy.

Hitchcock zaskakuje od pierwszej sceny, witając widza bogatą paletą barw. Kolorowy pejzaż nie przypomina odcieni które zazwyczaj pokazuje twórca. Tutaj reżyser pławi się w jesiennej atmosferze wywracając swój pomysł na film do góry nogami. Co z tego, że trup pojawia się bardzo szybko, skoro obraz to odskocznia od dotychczasowego repertuaru.

 

 

Mistrz pokazuje swoje drugie ja, demonstruje jak za pomocą prostych środków, nie skomplikowanej, a przy tym inteligentnej fabuły zrobić dobrze publiczności.

Obraz to świetna komedia, szczęśliwie odbiegająca od dzisiejszych standardów. To satyra (nie chce pisać, że dla znawców) dla widza lubiącego klasyczne kino. To kilkadziesiąt minut wpatrywania się w ekran i podziwiania dzieła. Reżyser sięgnął po intrygującą powieść Jacka Trevora Story'ego, wyśmienicie przełożył ją na język kina, zatrudnił aktorów potrafiących wczuć się w klimat. Oglądanie rodzącego się związku Jennifer Rogers (Shirley MacLaine) i artysty z filozoficznym podejściem do życia, Sama Marlowe (John Forsythe, w porównaniu z Dynasty był hiperaktywny, wiem, że obie produkcje to przepaść czasowa, ale tutaj nie chodzi tylko wiek) to dowód na to, że miłość od pierwszego wejrzenia musi istnieć. Odtwórca roli kapitana statku, Edmund Gwenn, także pociągnął swoją rolę w interesujący sposób, szarmancki, zdecydowany, konkretny mężczyzna, który nie jeden „próg domu” przekraczał. Przednia zabawa! Ocena 8/10

5763280895bf14346ca4d0.jpg


  • Posty:  334
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  04.04.2015
  • Status:  Offline

Mad Max:Fury Road-Cóż, tu chyba nie trzeba za wiele opisywać bo większość na pewno słyszała o tym filmie lub chociaż serii. Jeszcze przed seansem wiedziałem jaki huk wywołał ten film na świecie więc miałem duże oczekiwania które na szczęście spełniły się. Strasznie podoba mi się klimat tego filmu, nie ma tu upartego trzymania się logiki i innych niepotrzebnych tej produkcji rzeczy, to czyste szaleństwo na nuklearnych pustkowiach. Film świetny, jedyne minusy to takie że za mało tu samego Mad Maxa, Hardy świetnie wpasował się w postać ale co z tego skoro wypowiada chyba najmniej kwestii z tych najważniejszych postaci. Drugi minus to sztampowe zakończenie, spodziewałem się czegoś oryginalniejszego zwłaszcza po tym co działo się w czasie filmu ale cóż, happy endy są prawie wszędzie. Sumując-Film doskonale przypomniał mi czym kiedyś były filmy akcji i co mi tak bardzo nie pasuje w tych dzisiejszych, pozycja obowiązkowa-9/10.
Strike First

1666685508559ec7a1aad8c.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

23 Blast

Travis (Mark Hapka) jest gwiazdą szkolnej drużyny footbolowej. Kariera chłopaka stoi pod znakiem zapytania, gdy lekarze diagnozują u niego ślepotę. Chłopak musi zdecydować, czy zacząć życie osoby niepełnosprawnej, czy jednak jeszcze raz spróbować wrócić do sportu, który uprawiał cale życie.

Brzmi jak bajeczka, ogląda się jak bajeczkę, ale miewa kilka pozytywniejszych akcentów. Motyw przyjaźni od dziecka jest tu dość wyraźny. Na boisku zawsze razem, kiedy jeden stał się niewidomy, drugi był również przy nim. Powrót na boisko – patrząc po budowie akcji – był nieunikniony. Stał się motorem napędowym, bo i związek z trenerem – który opiekował się nim od dzieciaka – też jest mocno nakreślony.

Droga obrana może została i dobra, ale przeszli ją kulejąc. Nie ma to szans na wgniecenie w fotel, kiedy przed kamerą stoją tak kiepskie jednostki. Hapka jest zwyczajnie słabiutki w swojej roli. Ma sporo doświadczenia w serialach, ale na swoich barkach nic nie powinien jeszcze dźwigać. Najbardziej utalentowany był tu Stephen Lang (trener), ale też wygląda to, jak rola wzięta z braku innej pracy.

Bije to trochę taniością. Gdzieś pomiędzy Straigh 2 DVD, a debiutem w TV. Nie mówię, że takie filmy są skazane na porażkę – Sunset Limited – ale prostotą mogą trącić. Ten się w tę definicję wpisuje. Na papierze może wyglądało to spoko – relacje ze wszystkimi po utracie wzroku – w praktyce wyszło „tak sobie” – 3/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Entourage / Ekipa

Gwiazdor filmowy Vincent Chase (Adrian Grenier) oraz jego chłopcy - Eric (Kevin Connolly), Turtle (Jerry Ferrara) i Johnny (Kevin Dillon) - powracają... i ponownie nawiązują współpracę z szefem wytwórni/superagentem Arim Goldem (Jeremy Piven). Niektóre z celów, do których dążyli, uległy zmianie, jednak istniejąca między nimi więź pozostaje nienaruszona, gdy razem lawirują w kapryśnym, a często także okrutnym świecie Hollywood.

Pełnometrażowy film na bazie serialu. To trzeba podkreślić. Największą bolączką twórców okazało się szukanie złotego środka, między fanami serialu, a nowymi widzami. Obawiam się, że taki złoty środek nie istnieje, więc trzeba w miarę nakreślić postaci i liczyć, że się uda, że się nikt nie pozna. Nie udało się. Trąciło to czymś, co wrzuca nas w sam środek czegoś nieznanego. Tym dobitniej to odczuwałem, bo serialu nie oglądałem. Jasne, twórcy przedstawili w miarę szybko cały skład, ale prześladowała mnie tu wizja gagów, które są pokłosiem akcji z telewizji, których nie miałem prawa rozumieć. Pewnie niektóre postaci drugiego i trzeciego planu, to wlaśnie twory, z których będą się cieszyć tylko fani.

Nie zapamiętam tu jakiejś jednej wielkiej sceny, gdzie zrywałem boki. Tu po prostu tego nie ma. W zasadzie jedzie to na oklepanych schematach i kroczy ścieżką utartą przez inne filmowe ekipy. I mimo świadomości o tych niedoskonałościach, bawiłem się na „Entourage” bardzo dobrze. Uśmiech – nie brecht – nie schodził z twarzy, bo tych gości nie da się nie lubić. Jest między nimi chemia, nad którą pracowali latami, a i każdy wnosi coś swojego do przesiąkniętego seksem, alkoholem i narkotykami LA. Nawet nie wiem, czy byłbym w stanie wybrać swojego ulubieńca – nie licząc Ariego, który jest zawsze pierwszy – bo nawet ta oferma E, oferował swoją postacią bardzo dużo. Turtle ma wątek miłosny z Rondą Rousey, Drama to typowy arogancki błazen, czyli kombinacja stworzona do komedii, a Vinnie... Vinnie jest po prostu przystojny – jego lubimy najmniej. Mogę mieć tylko żal, że tak mało do roboty miał Billy Bob Thornton, ale to Jeremy Piven rozdaje karty w tym scenariuszu, w tym mieście, w tych gagach.

Oczekiwania były niewielkie - zadanie wykonane. Efekt tego taki, że gdyby serial liczył mniej sezonów, to pewnie bym na niego zerknął. Przyjemna komedyjka. Przyznam się, że to momentami było moje „guilty pleasure” – moje klimaty - stąd ocena może delikatnie zawyżona - 6/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Minions / Minionki

Film zabierze nas w przeszłość, dzięki czemu poznamy historię Minionków - od zarania dziejów do czasu, gdy w ich życiu pojawił się Gru. Minionki zawsze potrzebowały złego przywódcy, służyły już T. Rexowi, Czyngis-chanowi, Napoleonowi, a nawet hrabiemu Drakuli, tyle tylko, że… wszystkich ich przypadkowo zgładziły. Teraz, kiedy nie mają komu służyć, są pogrążone w rozpaczy. Minionki Kevin, Bob i Stuart desperacko poszukując zła, przemierzają cały świat. Po drodze detronizująkrólową Elżbietę II i wplątują się w najdziwniejsze przygody. Na Florydzie, podczas tajemnej konwencji złoczyńców poznają Scarlett Overkill (w wersji oryginalnej głosu użyczyła jej Sandra Bullock), pierwszy w historii tak czarny kobiecy charakter. W niej cała nadzieja.

Jedno pozostaje bez zmian - żółte stwory są wciąż uroczo-zabójcze. Chodzące katastrofy, których nikt nie rozumie, co nie przeszkadza w śmianiu się z ich języka. Najnowszy film to szalona przygoda. Szereg przypadków i gagów z nimi związanych. Akcja skacze po kontynentach, a My dostajemy skecz za skeczem. Trochę jak na dobrym kabarecie.

Kabaret to jednak nie film, i o ile z początku ta beztroska przygoda żółciaków w ogóle nie przeszkadza, tak z czasem wypadałoby jej nadać jakiegoś sensu. Jakiegoś więcej niż - ona jest zła, My dobzi, musimy ją powstrzymać. Morału nie będzie, a fabuła to luźna wymówka do dalszych nieporozumień.

Czy Minionki to materiał na jakąś serię filmów? Już na tym przykładzie widzę, że żółciaki szybko się wypalają, że nie mają do zaoferowania zbyt wiele i lepiej by było, gdyby twórcy nie wyciskali z nich ostatnich soków. Opowiadają praktycznie te same żarty. Trzeba im oddać, że potrafią opowiadać je tak, by były śmieszne, jednak to wciąż te same dowcipy. Na dłuższą metę męczące, z początku genialne – 5/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  3 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  19.08.2010
  • Status:  Offline

Mad Max: Na drodze gniewu (2015)

 

Na wstępie zaznaczę, że czekałem na nowego Mad Maxa z wypiekami na twarzy. Cieszyłem się też, że tytułową rolę powierzono Tomowi Hardy’emu. Dobry aktor, cenię go za kilka ról i uważam za hmmm perspektywicznego. Z miejsca pokochałem także szalonego łysola, który dodaje gazu z dziką radością wrzeszcząc „What a day! What a lovely day!” i zastanawiałem się jaką rolę odegra w filmie, bo trailery zdawały się sugerować, że dość złożoną. Oczywiście wspomniane zwiastuny zapowiadały jedną, wielką rozpierdalankę, ale osoba George’a Millera kazała przypuszczać, że oprócz tego dostaniemy też coś więcej. Dobrą fabułę przede wszystkim. Wkrótce też pojawiły się pierwsze, pozytywne recenzje. „Super” - myślałem. No i poczłapałem w końcu do kina. Odczucia? Kurcze… Prawdę mówiąc spodziewałem się czegoś lepszego.

 

Zacznijmy od tytułowego Maxa. Zostaje on całkowicie zepchnięty na drugi plan przez Cesarzową Furiosę (przyzwoita rola Charlize Theron), a reżyser zdaje się jakby przepraszać za to widza dopiero w końcówce filmu oddając Hardy’emu nieco większe pole do popisu. Chyba jednak zbyt późno i zbyt nieśmiało. OK. Max zawsze stał gdzieś tam z boku. Inni gadali, on milczał. Ale jednak kamera trzymała się go. Chciałem więcej tego Maxa-Hardy’ego. Liczyłem np. na rozwinięcie historii o demonach przeszłości. Te, podobnie jak i wiele innych wątków w filmie, okazały się tylko poszarpanymi obrazami. Reżyser chciał pozostawić to wyobraźni? Fajnie. Miało się jednak wrażenie, że tak naprawdę nie ma dobrego pomysłu na nową, oryginalną historię o przeszłości Rockatansky’ego i nastawił się na efekt. Dziewczynka i kobieta spełniały mniej więcej taką samą rolę jak widowiskowe eksplozje, czy sceny walki.

 

W filmie pojawiło się sporo schwarzcharakterów. Ten pierwszoplanowy i ci przyboczni - podobnie jak to miało miejsce w trylogii z Melem Gibsonem. Poza tym, że wizualnie stanowili oni dość ciekawą zbieraninę freaków, to w żaden sposób nie potrafili odcisnąć piętna na tej historii. Obrzynacz z obrazu z 1979 roku na śniadanie zjadał Wiecznego Joe - chociaż jednego i drugiego odgrywał ten sam aktor. Bubba, Mały John, Nocny Jeździec (wszyscy z jedynki), Wez (z dwójki), czy Ironbar oraz Poborca (z trójki) byli zdecydowanie ciekawsi niż Ludożerca, czy Farmer Kul, którzy błysnęli głównie tym, że stworzono im efektowny image. Pewnie byłoby inaczej, gdyby reżyser nie zrobił z tego filmu jednej, wielkiej sceny akcji. Momentami wydawało mi się, że widzę po prostu nieco bardziej rozbudowany trailer tego, co z takim przejęciem oglądałem w internecie.

 

Było też sporo absurdów. Oczywiście, w tego typu filmach są one do przełknięcia. W końcu nie brakowało ich również w starej trylogii i człowiek nie narzekał. Aczkolwiek „przynęta” w formie nagiej kobiety była przegięciem. Na co polowała ta szajka podstarzałych amazonek na środku pustyni? Zakładam, że raczej rzadko przejeżdżał tędy Max z grupą żon Wiecznego Joe, czy ktokolwiek inny (zwłaszcza, że po drodze były tereny, które zdziesiątkowały armię Wiecznego Joe). W ogóle kwestia braku wody, benzyny, amunicji stanowiła w poprzednich częściach poważny problem dla egzystujących na zgliszczach zniszczonego świata ludzi. Tutaj - zdawała się być jedynie problemem żyjącego pod „pałacem” Wiecznego Joe tłumu.

 

Zakończenie również mnie rozczarowało. Brakowało mi tutaj tej dwuznaczności będącej niemal znakiem rozpoznawczym poprzednich filmów o Maxie.

Krótko mówiąc - takiego happy endu w postapokaliptycznym świecie stworzonym przez Millera dotąd jeszcze nie było. Kicz jak chuj.

 

 

Oczywiście - były i pozytywy. Obok tych dłużących się scen akcji bywały i te, które trzymały w napięciu. Osobiście do gustu przypadł mi dramatyczny fragment pościgu, w którym będąca w ciąży branka Wiecznego Joe zasłania ciałem Furiosę i Maxa. Zgodnie z przewidywaniami czadu dawał Nux (niezła rola Nicholasa Houlta) - przynajmniej w pierwszej odsłonie tego wielkiego pościgu. Teksty jego oraz jego kumpli, którzy uwierzyli w Valhallę zwyczajnie mnie bawiły. Millerowi udało się tu ładnie zarysować te relacje między bezlitosną władzą, a sługusami, którzy wierzą w cuda niewidy.

 

Na filmwebie: 6/10

Edytowane przez Ghostwriter

14453752125651e0a536c69.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Woman in Gold / Złota dama

Maria Altmann (Helen Mirren) to pozornie skromna kobieta, której życiorys skrywa jednak wiele tajemnic. Losy jej zamożnej rodziny żyjącej w przedwojennym Wiedniu wiążą się bowiem z jedną z najbardziej zuchwałych grabieży w historii, dokonaną przez nazistowskie władze Austrii. Kilkadziesiąt lat później Maria wspierana przez młodego adwokata (Ryan Reynolds) rozpoczyna heroiczną walkę o rodzinną kolekcję. Jej częścią jest wart ponad 100 mln dolarów obraz Gustava Klimta "Złota Adela". Dla Marii portret ciotki stanowi ważną rodzinną pamiątkę, lecz dla Austrii jest najcenniejszą narodową relikwią. Czy słynny obraz Klimta, zwany "austriacką Mona Lisą", wróci do prawowitej właścicielki?

Oparcie wydarzeń na faktach na pewno dodaje uroku, jednak „Złota dama” pociąga za znane wszystkim sznurki. Jak na film o rozprawie sądowej – które zazwyczaj lubię – czułem niedosyt, jeśli chodzi o rywalizacje przed wymiarem sprawiedliwości. Scen jak na lekarstwo. Lwią część całości zabierają historyczne wstawki o rodzinie głównej bohaterki, i jej dzieciństwie w Austrii. Absolutnie nic ciekawego. Nic wyjątkowego w nich nie ma i jedynie skutecznie wybijają z rytmu tej walki o obraz. Walka ta opiewała w liczne zmiany nastawienia. O ile Reynolds serce oddał sprawie, tak Maria Altman – choć dobrze zagrana przez Helen – niezwykle mnie irytowała. Non-stop miała wahania, czy w ogóle spróbować odzyskać obraz, czy olać temat. I choć ma to związek z wcześniejszymi doświadczeniami z rodzinnego kraju, nie czułem tego absolutnie. Jej rozterki przypominały bardziej niezdecydowaną babcię, przed kluczową decyzją zakupu gruszek bądź jabłek. Raz tak, raz tak, nikogo jej stękania nie interesują. Gdzieś tam w tle stoi Daniel Bruhl, i choć nazywają go ważną częścią układanki, a i wydaje się ważną częścią konstrukcji tego filmu – jakie są jego prawdziwe zamiary po bezinteresownej pomocy – tak dzieje się z nim bardzo niewiele. Niby trzecie koło u wozu, a jednak piąte.

Poprawny film, z dobrą Mirren, przeciętnym – choć pasującym do roli młokosa – Reynoldsem, i zmarnowanym potencjałem u Bruhla. Są też wątki rodzinne u adwokata, jednak głównie kręcą się wokół tego, czy ma obecnie prace, czy ważniejsza będzie pomoc na boku przyjaciółce matki. Emocji sprzedali mi niewiele. Ostatni speech mnie chwycił za gardło, ale delikatnie, jak mucha w leniwe niedzielne popołudnie – 4/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Terminator Genisys

Niedaleka przyszłość. W roku 2029 John Connor (Jason Clarke) stoi na czele podziemia, walcząc z zagrażającymi ludzkości cyborgami. W tej nierównej walce musi zmierzyć się z siłami przeszłości i … przyszłości. Aby zapewnić sobie życie, wysyła w przeszłość zaufanego porucznika Kyle'a Reese'a (Jai Courtney), który musi uratować matkę Connora (Emilia Clarke) przed śmiercią. Ale to, czego się dowiaduje, zmienia wszystko. Oprócz Ziemi A i Ziemi B istnieje jeszcze jedno uniwersum – C, które ma stać się miejscem dla ludzkości. Tymczasem SkyNet szykuje się do najpotężniejszej wojny w dziejach. Wojny, której celem jest zgładzenie gatunku ludzkiego.

Historia z jedynki, która ma miejsce w nieco odmienionej już rzeczywistości. Tak, John Connor walczy ze SkyNetem i wysyła do przeszłości Kyle’a. Ten jednak nie spotyka biednej kelnerki. Sarah Connor jest jak najbardziej świadoma wydarzeń. W zasadzie jest to badaas chick, będąca maszyną do zabijania. W tej rzeczywistości, T-800 nie jest nastawiony na eksterminacje przyszłej matki Johna, a już przeprogramowany by jej bronić. Przyznam, że te podróże w czasie mocno mieszają w głowie. Ciężko jest traktować tę sagę, jako jeden ciąg, gdzie wydarzenia się ze sobą łączą w zgrabną całość. Jedynka (5/10) z dwójką (7/10) – jak najbardziej. Cała reszta? Nie do końca. Już spore zgrzyty były przy trzeciej odsłonie (3/10), która zrobiła wszystko troszkę po swojemu. Czwórka (4/10) podobnie. Piątkę można traktować nawet jak remake. Interesujący fabularnie? Niekoniecznie. Terminator stracił na uroku, kiedy odszedł James Cameron. Bez niego, to już po prostu wałkowanie tych samych postaci w różny sposób – raz lepszy, raz gorszy, ale nigdy nie tak trafny, jak chociażby w „T2”, które przeszło do historii kina akcji.

„Genisys” broni się klasycznym T-800. Arnold Schwarzenegger zakłada szaty kultowej postaci, tylko tym razem jest mocno zalany komediową polewą. Tak jakby zdawali sobie sprawę, że niektóre motywy przewodnie serii już nie zrobią wrażenia, a wywołają uśmiech politowania. T-800, choć wciaz jest maszyną do zabijania, chodzi tu na jakimś nowym sofcie sypiąc żartami i rozbudowanymi wypowiedziami. Mechanicznemu aktorowi jakim jest ex-gubernator, w tej roli jak najbardziej do twarzy, jednak bawi mnie to, że mimo, że jest to drewniany aktor, grający cyborga, to inni potrafią być bardziej bezemocjonalni. Kto do cholery stwierdził, że taka obsada się nada do takiego filmu? Jai Courtney to przecież zwiastun katastrofy, gorszej od tej serwowanej przez SkyNet. Robot nad roboty, który nigdy nie powinien sie wynurzać ponad produkcje akcji klasy B. Jeśli chodzi o znane serie, pamiętając „Szklaną Pułapkę 5” – 1/10 – ten gość może zostać ochrzony jako prawdziwy destroyer tego, co kiedyś dla wielu było święte.

Reszta obsady wcale nie wypada wiele lepiej. Nawet jeśli nie zaspoilerowali nam jednego z głównych zwrotów akcji w zwiastunie, to twarz jednego aktora wręcz zajreżdża czarnym charakterem. Kolejne „faux pas” z castingu. Dostaniemy tam dobrego aktora, nazywa się JK Simmons. Gra w filmie jakieś 10-minut, i nikt na dobrą sprawę nie wie po co.

Sam system jaki został tu nazwany „Genisys”, który zwiastuje apokalipsę, to nieśmiałe nawiązanie do dzisiejszej technologii, gdzie wszystko ze wszystkim jest połączone, a owe „powstanie” jest praktycznie wszędzie – jeden z niewielu motywów, które mają rację bytu i widnieją w zestawieniu plusów.

Nowy Terminator nie jest jakimś orgazmem CGI, jakiego wiele osób może oczekiwać, a wręcz mocno zawodzi na tym polu. Taki T-1000 – tak, jest tutaj, jednak nie w tej postaci z jakiej go znamy – wygląda niewiele lepiej od tego z 1991. Śmieszne, że klasyczny Terminator przeskoczył oczekiwania, i na małym budżecie osiągnął krocie. Był dziełem niebezpiecznie kroczącym w stronę kiczu, co przeistoczył w swoją zaletę. Takie „Genisys” kosztuje wiele, jest produktem napędzonym milionami zielonych, jest tworzone jak jakaś wielka historia, a uroku w tym żadnego, „epickich” momentów mniej. Nie zapamiętam wiele. Najbardziej mi żal patrzeć na absolutny brak chemii między wszystkimi – ale to można śmiało podczepić pod ten nieudany casting, o którym wspominałem – 3/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Max

Ponad 300 psów służyło w Iraku i Afganistanie. To historia jednego z nich. Max podczas jednej z misji traci swojego Pana. Stres po tym incydencie sprawia, że pies nie chcę słuchać nikogo. Nikogo, poza mlodszym bratem Kyle’a. Zaczyna normalne psie życie u nowej rodziny.

Po najmniejszej linii oporu. „Max” niczym nie zaskakuje. Pies jest w porządku – mam słabość do nich – jednak jego zachowania są tak przewidywalne, jak ludzkich towarzyszy z planu. Kino mocno familijne, rodem z jakiegoś Nickelodeon. Wystarczy przytoczyć akcję, gdzie „Ci źli” ganiają ze spluwami naszego czworonożnego bohatera. Zresztą, od początku nie ma wątpliwości, kto tym złym tak naprawdę jest. Wyłożone na tacy, tylko czekamy na final.

Walki psów – tak, dostaniemy też „złe psy”, co uważam za motyw mocno zbędny – dziecięce miłości i podchodzy – puppy love! – podejrzane typy – na które pies szczeka zaciekle – i okazjonalne ciemne interesy – jako nieinteresujący drugi plan historii, bo coś musi być motorem napędowym. Mimo całej sympatii do psów, „Max” okazał się stratą czasu. Nawet wiedziałem, jakie emocje mnie tu czekają i kiedy nadejdą – choć liczyłem, że będzie ich więcej – 2/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

True Story

Po brutalnym zabiciu własnej rodziny Christian Longo (James Franco) znajduje się na liście FBI najbardziej poszukiwanych przestępców. Mężczyzna przez lata ukrywa się poza granicami USA pod nazwiskiem Finkel. W pewnym momencie jego życia pojawia się dziennikarz, Michael Finkel (Jonah Hill).

Skradziona tożsamość, która staje się bodźcem do nietypowej przyjaźni. Między dziennikarzem, a mordercą. Prawdziwy Mike Finkel zaczyna wierzyć w wersję wydarzeń Longo. Nawet jest gotów stanąć w jego obronie, choć wciąz ciaży nad nim przeświadczenie, że może być uczestnikiem jakiejś psychologicznej gierki psychopaty.

Mocna obsada. Tak Franco, jak i Hill, czy znana z „Teorii Wszystkiego” Felicity Jones, dają popis dobrych umiejętności. Kamera często ląduje bezpośrednio na ich twarzy, a tam każdy ruch jest przekalkulowany i ma niekiedy powiedzieć więcej niż słowa.

Rupert Goold za kamerą stał po raz pierwszy. Widać. O ile historia na papierze prezentowała się na coś fajnego, wyłożyli się z nią niebywale. Kompletny brak napięcia przy dialogach głównych bohaterów. Budowanie historii poniżej krytyki, przez co nawet nie chcę się człowiek rozwodzić nad niejednoznaczną końcówką. Mimo dobrej obsady, gość wciska nam porządnego sleepera, który pozbawiony jest dynamizmu. Jak na taką tajemniczą historię, za mało dostałem podkręconych piłek na drodze do finału. Oczekiwania były sporo wyższe – 4/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Ted 2

Miś Ted podejmuje w swoim życiu poważną decyzję. Postanawia ożenić się z Tami Lynn (Jessica Barth) i mieć z nią dziecko. John (Mark Wahlberg), chcąc pomóc przyjacielowi, postanawia zostać dawcą nasienia. Jednak, aby nowożeńcy mieli prawo do opieki nad maluchem, miś musi udowodnić przed sądem, że jest istotą ludzką.

Czy da się rozbawić dwukrotnie tym samym dowcipem? Niektóre komediowe sequele udowadniały, że to możliwe. Kontynuacja przygód gadającego misia, wylądowała niestety gdzieś pomiędzy swoim poprzednikiem (8/10), a niechlubnym tworem Setha MacFarlane’a „Milion sposobów jak zginąć na Zachodzie” (3/10). Szereg skeczy, z dość wtórnym humorem, luźno połączone fabułą. Misiek sam w sobie, to wciąż kopalnia trafnych one-linerów szydzących z szeroko pojętej pop-kultury. Moje poczucie humoru, więc sympatia do Setha i jego pluszaka, jest wciąż duża. Dopóki tutejszy reżyser nie będzie występował samemu – jak we wspomnianym „Milionie sposobów” – i skupi się na pisaniu lub podkładaniu głosu, to będę miał gwarancję dobrej zabawy. Jego chemia z Wahlbergiem, to też klasa porównywalna do tej z oryginału. Tylko nie stoi już po stronie twórców element zaskoczenia. Wiedzieliśmy, że będą ćpać, ile będą ćpać i jakich żartów po nich oczekiwać. Zero zaskoczenia na tym polu.

Nowe postaci nie dodają uroku. Są wręcz krokiem wstecz. Szczególnie Amanda Seyfried względem Mili Kunis. Amanda gdzieś zgubiła swój komediowy timing, jaki prezentowała chociażby na początku swojej kariery we „Wrednych Dziewczynach”. Tutaj jest praktycznie klonem głównego duetu, równie skłonnym do sięgania po używki. Wciągnęli ją w swoją grę, a tam nie dali się wyróżnić. Podkreślanie jej nieznajomości kultury ze Stanów Zjednoczonych, staje się oklepanym dowcipem dość szybko.

Fabularnie sięgnęli po ... zabiegi z oryginału. Do teraz nie rozumiem, jaki był sens w przywróceniu na plan Giovanniego Ribisi, w roli antagonisty. On znów poluje na Teda. On znów go złapie na moment. Tylko tym razem, już każdy na starcie będzie wiedział, co się wydarzy. Powtórka z wątpliwej rozrywki, bo ta dziecięca historyjka z oryginału, to mój największy (jedyny?) z nim problem.

Fajne, lecz tylko pojedyncze teksty, tonące w slapstickowej polewie. Upiększają to wszystko gościnnymi występami – Liam Neeson chyba podobał mi się najbardziej – ale nie da się bronić tego na dłuższą metę. Chciałbym to zrobić, ale brakuje argumentów. To kiepsko nakręcony film – nie da się ukryć - gdzie zdecydowana większość żartów jest nietrafiona – a to już wstyd. Jeśli ktoś nie chwyta takich docinek, jakimi uracza nas pluszak, to będzie wręcz cierpiał podczas seansu. Było nieźle, ale TYLKO nieźle. Oczekiwania były sporo większe, bo MacFarlane powinien sypać tekstami jak z karabinu maszynowego. To bym pokochał – 5/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Warsaw By Night

Oto cztery kobiety, które mają własne zdanie na temat miłości i związków z mężczyznami. Iga (Iza Kuna), mężatka, która żyje w udanym związku z artystą (Leszek Lichota), wciąż głodna jest intensywnych doznań. Poszukiwania doprowadzą ją do spotkania ze skrajnie różnymi odcieniami miłości, których doświadczają współczesna femme fatale (Joanna Kulig) oraz kobieta zdradzana (Agata Kulesza). Radykalnej odmiany potrzebuje też atrakcyjna trzydziestolatka Maja (Roma Gąsiorowska). Szuka mężczyzny, który wywróci jej świat do góry nogami. Taką miłość odnalazła być może Renata (Marta Mazurek), poznająca miasto u boku Konrada (Józef Pawłowski). Wszystkim bohaterkom towarzyszy kipiąca emocjami, nastrojowa Warszawa, która w jedną noc może zmienić całe ich życie.

Szereg historii o miłości. Każda patrzy na temat z perspektywy innej kobiety. Jedne lepsze, inne gorsze, każda dość ciężka, rzadko sięgająca do uśmiechu. Wypadałoby oceniać każdy segment oddzielnie, bo i ciężko tu mówić o jakiejś spójnej całości. Łączy ich tylko taksówka, którą każdy jeździ po ulicach Warszawy.

Dość wyraźna dysproporcja dzieli doświadczonych aktorów, od tych młodszych. Mimo, że już wiekowa, to Stanisława Celińska pokazuje kawał solidnego aktorstwa do spółki z Marianem Dziędzielem. Mimo, że temat chyba najbardziej odległy od mojego, to ciężko było oderwać oczy od ekranu. Z drugiej strony taka Roma Gąsiorowska, dała się zepchnąć podrywaczowi na boczny tor, stając się tłem własnej historii. A ostatnia niebieskowłosa dziewczyna – jakkolwiek się nazywa – to kopia z francuskiego „Życia Adeli”.

Nie ukrywam, że potrafiłem się momentami angażować w losy postaci, jednak jeśli zastanowić się nad całością, to nie prezentuje niczego zjawiskowego. Raczej klepie znane schematy. Tyle dobrego, że – w przeciwieństwie do polskich „superprodukcji” miłosnych – nie pierdzi na słodko i potrafi niekiedy przywalić prawdą między oczy – 5/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Magic Mike XXL

Akcja "Magic Mike XXL" rozgrywa się trzy lata po tym, jak Mike (Channing Tatum), będąc u szczytu sławy, zakończył karierę striptizera. Teraz pozostali członkowie Kings of Tampa są gotowi skończyć z tym zajęciem. Chcą to jednak zrobić w swoim stylu: wystąpić w Myrtle Beach ostatni raz, z wielką pompą, i zaprosić na scenę legendarną gwiazdę — Magic Mike’a. W drodze na ostatnie przedstawienie z kilkoma postojami w Jacksonville i Savannah, które mają służyć odbudowaniu starych przyjaźni i nawiązaniu nowych, Mike i jego koledzy opanowują nowe ruchy i na różne sposoby rozprawiają się z przeszłością.

Ulotnił się reżyser Steven Soderbergh. Ulotnił się oscarowy Matthew McConaughey. Zaadoptowali najbardziej sztampową historię tego typu produkcji i ... ... zostały nam tylko męskie tyłki. O ile pierwsza odsłona, to całkiem solidne kino (6/10), jeśli ktoś był w stanie przeboleć striptizową polewę, tak „XXL” to ewidentny skok na kasę. Biedny, z o wiele mniejszym budżetem i pozbawiony jakiegokolwiek pomysłu – gdyby nie Tatum, na którego wydali pewnie połowę pieniędzy, to mogliby zapomnieć o premierze kinowej.

Wielki zjazd striptizerów, wielkie występy, zjednoczenie składu. Opowiastka pisana na kolanie, prezentująca szereg scen z drogi na konkurs. Montaże, tańce, kłótnie, i tak w kółko. Minus? Nakreślają nam ekipę, która była w jedynce na drugim planie. Nie czułem tej paczki 3 lata temu, nie wiem czemu miałbym się przejmować ich losami teraz. Pozbawili ich uroku, gdzie taki Tarzan (Kevin Nash) jest bezproduktywny – owłosiona marionetka. Okazjonalne gagi im wychodzą, nie mówie nie, bo kilka razy uśmiech się pojawił – głównie za sprawą Tatuma, który jest coraz lepszym aktorem. Tanecznie pewnie jest to krok do przodu względem oryginału, bo... tylko nim mogli się bronić. Film z tego żaden – 3/10

50608915156a3743c1fa34.jpg

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Polecana zawartość

    • WWE Backlash 2025
      Dyskusje na temat wydarzenia WWE Backlash 2025!
        • Dzięki
      • 32 odpowiedzi
    • WWE WrestleMania 41
      Spekulacje i dyskusje na temat największego wydarzenia wrestlingowego roku - WrestleManii 41!
        • Dzięki
      • 147 odpowiedzi
    • WWE RAW - dyskusje, spoilery, wrażenia
      Zapraszamy do dzielenia się wrażeniami z Monday Night Raw na Netflix!

      W tym wątku użytkownicy forum dyskutują na temat czerwonego brandu od 2010 roku. Pozostaw swoją cegiełkę w temacie, zawierającym 17,9 tyś. odpowiedzi i 2,9 mln wyświetleń. :)
      • 18 048 odpowiedzi
    • New Japan Pro Wrestling - Dyskusja Ogólna
      Miejsce na ogólne dyskusje związane z New Japan Pro Wrestling.
      • 713 odpowiedzi
    • Kobiecy Pro Wrestling
      Ogólne dyskusje na temat pro wrestlingu w wykonaniu płci pięknej.
        • Lubię to
      • 107 odpowiedzi
    • TNA Wrestling - dyskusje, spoilery, wrażenia
      Miejsce w dedykowane ogólnym dyskusjom na temat TNA/Impact Wrestling!

       

      Wczorajszy IMPACT właśnie się ściąga, więc opinia w późniejszym terminie
        • Lubię to
      • 9 352 odpowiedzi
    • AEW Saturday Collision - ogólne dyskusje i komentarze
      Miejsce gdzie możesz podzielić się wrażeniami z programu AEW Dynamtie!
        • Lubię to
      • 147 odpowiedzi
    • AEW Dynamite - dyskusje, spoilery, wrażenia
      Miejsce gdzie możesz podzielić się wrażeniami z programu AEW Dynamtie!
      • 1 187 odpowiedzi
    • WWE SmackDown! - dyskusje, spoilery, wrażenia
      Dziel się wrażeniami z Friday Night SmackDown!
      • 9 606 odpowiedzi
    • WWE NXT - dyskusje, spoilery, wrażenia
      Dziel się wrażeniami z WWE NXT!
      • 4 896 odpowiedzi

  • Najnowsze posty

    • Giero
      Po ostatnim odcinku AEW Dynamite jasne stało się, że na Double or Nothing 2025 zobaczymy walkę Anarchy In The Arena pomiędzy teamem Swerve’a Stricklanda a The Elite i Death Riders. Nie było jednak pewne, kto wystąpi w tym pojedynku przez szerokie pole możliwości. „Fightful” poinformował w piątek o prawdopodobnym składzie tego starcia. W drużynie Stricklanda powinniśmy zobaczyć Samoa Joe, Powerhouse Hobbsa, Kenny’ego Omegę… i Willow Nightingale. Tym samym po drugiej stronie będą: Young Bucks, AEW World Champion Jon Moxley, Gabe Kidd oraz Marina Shafir – ze wzięciem pod uwagę opcji powiększenia drużyn do sześciu osób w każdej. AEW Double or Nothing już 25 maja. Dzisiaj na AEW Collision: – Megan Bayne vs. Anna Jay – Upamiętnienie Steve’a “Mongo” McMichaela – Rocky Romero, Lance Archer i Trent Beretta vs. Bandido, Tomihiro Ishii i Brody King – Mike Bailey vs. Blake Christian – Chicago Street Fight: Big Bill i Bryan Keith vs. Gates of Agony – #1 Contender’s Match for AEW Tag Team Championship: Dustin Rhodes i Sammy Guevara vs. Cru – Powerhouse Hobbs vs. Wheeler Yuta
    • Attitude
      Nazwa gali: WWE Speed #74 Data: 16.05.2025 Federacja: World Wrestling Entertainment Typ: Online Stream Lokalizacja: Greensboro, North Carolina, USA Arena: Greensboro Coliseum Format: Taped Data emisji: 21.05.2025 Platforma: X Komentarz: Corey Graves Karta: Wyniki: Powiązane tematy: World Wrestling Entertainment - dyskusje ogólne WWE SmackDown! - dyskusje, spoilery, wrażenia WWE RAW - dyskusje, spoilery, wrażenia WWE NXT - dyskusje, spoilery, wrażenia
    • Kaczy316
      No dokładnie przy Becky widać pracę, serce i jej wkład własny, to że niektórym(w tym mi) jej postać się przejadła to jedno, ale nie można odmówić skilla, który nie słabnie, a przy Charlotte to jakiś dramat jaki regres zaliczyła.   Też to słyszałem, jeśli jego drugi run ma mieć tak samo pretendentów, którzy nawet cienia szansy na odebranie mu tytułu nie mają to ja podziękuję, daliby mu jakiegoś Ortona, Drew, Punka, nawet Samiego czy Jeya i już by to inaczej wyglądało, Cenie od razu walnęli z grubej rury Ortona i podziałało.
    • Kaczy316
      No właśnie o to chodzi, że wyglądał aż za przeciętnie, a w NJPW wyglądał o wiele lepiej i dalej go na to stać i ten Standing Moonsault pomimo takich gabarytów to pokazuje, tylko tutaj nie wiem czemu został sprowadzony do absolutnego minimum i przez większość czasu to też Knight dominował, tutaj wyglądał dosłownie jak typ co nie ma żadnego doświadczenia albo minimalne bym nawet powiedział, a przecież wiemy, że tak nie jest.
    • KyRenLo
      Parę krótkich słów o niebieskiej tygodniówce: Walki Solo i tego drugiego o tej dziwnej nazwie ssały na całego. Nudne wolne i nieciekawe. Jest JD, to jest i JC teraz czekać na JB i JA. Ja jestem na nie. Chłopaki z Fraxiom tradycyjnie dają popis swych umiejętności. Giulia na Smackdown? Miło, chociaż myślałem, że będzie dalej szaleć na RAW z Perez, zwłaszcza że spoko razem wyglądały. Wkrótce, mam nadzieję, do głównego rosteru trafi też Steph. Cieszy wygrana Lexi, a sama walka była na plus może nie jakiś wielki, ale wrażenie pozytywne. Na koniec muszę pochwalić zawodniczkę, za którą za bardzo nie przepadam, ale jak trzeba to trzeba. Main Event, czyli starcie o Pas więcej niż dobrze. Walka mi się podobała i pochwała dla obu Pań. Nia czasem jest w stanie dać dobrą walkę jak, chociażby tutaj. Walka z Rudą ponad rok temu na RAW też była elegancka. Jak zwykle RAW oceniam lepiej. Smackdown było niezłe, ale to ocenka 5,5 może 6 na 10, więc niżej niż czerwona tygodniówka.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...