Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

In a World... / Własnym głosem

Film opowiada o instruktorce emisji głosu Carol (Lake Bell – również reżyseruje i napisała scenariusz), która zmaga się z twardym współzawodnictwem w bezwzględnym świecie lektorów filmowych. Kiedy zaczyna wypływać na głęboką wodę, przyjdzie jej się mierzyć z najlepszymi w tej branży – w tym ze swoim ojcem.

Lektorzy to faktycznie odświeżający pomysł na film, ale niekoniecznie w postaci takiej obyczajowej komedyjki. Tutaj wypadało iść na całość, rzucając nawet Willa Ferrella na pierwszy plan. Niech to będzie pastisz pełną gębą, niech podłubią trochę w samym, często dość zabawnym, treningu. Tkwi w tym większy potencjał. Historia trenerki – która praktycznie nikogo nie trenuje – jej miłosne rozterki, relacje z ojcem, oraz związek siostry, to niekoniecznie zestaw idealny.

Może i wątków pobocznych, przecinających się w życiu Carol, nie ma zbyt wiele, ale te co są i tak nie wywołują żadnych emocji, kończąc się po kilkunastu minutach. Wszystko sprawia wrażenie „zapchaj dziury”, a nie integralnej części. Niby coś się wydarzy, ale szybko wątek jest zamykany – w często odrealniony od rzeczywistości sposób – a na przód wysuwa się nowy. Efekt jest taki, że czymkolwiek nas nie uderzą, spłynie to po nas bardzo szybko – innej opcji nie ma.

O ile Lake Bell absolutnie niczym nie zachwyca jako Carol, tak zebrała tu całkiem przyjemną obsadę do towarzystwa. Nie wielkie nazwiska, ale zapewniające kilka uśmiechów. Jeśli zacznę ich przytaczać, każdy będzie drapał się po głowie. Jeśli byście zobaczyli ich twarze, od razu byscie przypisali film, w którym grali. Fred Melamed, Rob Corddry, Nick Offerman – googlujcie :wink:

Bardzo zwyczajny, na dobrą sprawę nijaki, ale zjadliwy. Widać, że to raczej festiwalowa produkcja, która na szersze wody nigdy nie wypłynie. Do telewizji będzie jak znalazł – 4/10

 

 

Delivery Man / Wykapany ojciec

Przyjazny nieudacznik David Wozniak (Vince Vaughn) był mocno zaangażowany w anonimowy bank spermy, który był jego źródłem dochodu. Po 20-latach okazuje się, że ma 533 potomków, a część z nich wniosła skargę o ujawnienie jego tożsamości.

Z jednej strony ucieczka od odpowiedzialności, z drugiej czysta ciekawość i ojcowskie zapędy. Mimo zastrzeżeń, David zerka do profili swoich potomków, i zaczyna podglądać ich poczyniania. Nie chcę zdradzać swojej tożsamości, chcę tylko zobaczyć kto jest produktem jego nasienia. Chcę być ich aniołem stróżem, nie ojcem – nikt nie jest w stanie być ojcem dla takiej ilości dzieci. To prezentuje całą galerię różnorakich postaci, a twórcom daje wymówkę do serii skeczy i montaży.

Vince Vaughn dostaje tu trochę wiecej do roboty niż zwykle. Jego role zazwyczaj kończą się na głupkowatym uśmiechu, i wypluwaniu dwustu słów na pół minuty. David to jedna z jego lepszych kreacji. Ten gość to protagonista pełną gębą. Od początku do końca jesteśmy skazani na to, żeby go lubić. A jeśli to kogoś interesuje, twórcy nie kryją polskiego pochodzenia głównego bohatera.

Interesująca historia. Niestety, odrobinę za szybko poprowadzona. Tak jakby pogodzili się z gatunkiem komedii – choć to komediodramat - nie starając się nawet wycisnąć więcej z opowieści. Szybko pokazali o co im tu chodzi, gnając do finału, który jest zbyt banalny na tak złożoną postać. Przy okazji zaliczają wertepy z pobocznymi wątkami – totalnie zbędne.

Przyjemne kino z przesłaniem, o miłości rodzica do dziecka. Nie jest to komedia podczas której będziesz płakał ze śmiechu, ale kilka razy się uśmiechniesz – co może być szokiem dla fanów Vaughna (za mało pajacowania). Oczekiwałem o wiele mniej, a mimo, że niesie to ze sobą taki świąteczno-familijny feeling, przemyca w prostocie sporo serducha – 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-341264
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Pod Mocnym Aniołem

Jerzy (Robert Więckiewicz) jest pisarzem i nałogowym alkoholikiem. Poznajemy go w momencie, w którym uwierzył, że może wygrać z nałogiem. Zakochuje się w młodej dziewczynie (Julia Kijowska) i wreszcie czuje, że ma po co i dla kogo żyć. Jednak nie wytrzymuje długo. Pewnego dnia Jerzy idzie prosto do baru Pod Mocnym Aniołem, gdzie zaczyna picie. Potem kupuje alkohol w nocnym, wraca do swojego mieszkania i pije dalej. Bez końca.

Wszyscy piją, a picie prowadzi do nikąd. „Pod Mocnym Aniołem” szybko wykłada swoje intencje na stół, by potem nużyć, nie oferując wiele treści. Tak jak jestem fanem długich, przegadanych scen, ciężko mi patrzeć na co parę sekund zmieniany kadr. To się tak ogląda. Skaczemy z kwiatka na kwiatek, ze sceny na scenę, z kadru na kadr. Nie mu tu jakiegoś głównego wątku, a jeśli jest, to kręci się w kółko, jak nasz główny bohater. Jakby chcieli pokazać monotonność takiego życia, gdzie cokolwiek by się nie działo, skończysz w monopolowym.

Zrezygnowanie z chronologii, czy spójnej całości, pozwala reżyserowi przedstawić nam całą galerię pijanych postaci, które rozbawią, choć śmiać się z ich tragedii nie powinniśmy. Dziędziel, Kiersznowski, Jakubik, Dorociński, czy Grabowski, to tylko wierzchołek góry lodowej. Obsada mocna, każdy na wysokim poziomie, każdy ze swoją sprezentowaną na ekranie historyjką – czemu piję, jak zacząłem. Ciężko mi uznać serię skeczy za wielkie kino, choć wiadomo, bawiłem się jak i wszyscy zgromadzeni.

O ile pierwsza część to właśnie spory nacisk na otoczenie głównego bohatera, czyli na pozostałych pijaków, tak później skupiamy się wyłącznie na Jerzym, z kreacją jak zawsze dobrego Więckiewicza. Problem w tym, że podejście Smarzowskiego jest często psychologiczne... tylko zastanawiać się nie ma nad czym – pije i już. Albo się nam facet kręci po mieście, albo właśnie wali kolejną setę, wszystko wciąż w krótkich skeczach, czy nawet montażach – bleh. Co gorsza, zaczyna się mu odzywać pijackie sumienie, sprezentowane nam w postaci tandetnego Adama Woronowicza, który najpewniej pomylił plany. Zabieg odrealniony, zbędny. Smarzowski zawsze przedstawiał brutalną polską rzeczywistość, a takim surrealizmem mocno to porysował.

W fotel nie wbija, fabuły nie ma żadnej, a ta z opisu jest mocno na wyrost. Wątku miłosnego tu nie ma za wiele, bo ma on tylko spotęgować dramat bohatera. W centrum płynie alkohol. „No i ch*j, no i cześć” - 4/10

 

 

Ride Along

Ochroniarz w markecie Ben (Kevin Hart) zostaje zabrany przez przyszłego szwagra (Ice Cube) na całodobowy patrol. Musi udowodnić, że jest wart jego siostry. Panowie mają wspólną przeszłość i dość powiedzieć, że nie po drodze im przyjaźń.

Jeden gadatliwy nieudacznik, drugi nieustępliwy glina. Jeden chcę się popisać za wszelką cenę, drugi zamierza to wykorzystać dla swojej satysfakcji – wątpiąc w końcowy sukces od początku. Film dobrze znany, fabuła przewidywalna – Ice Cube ma ważną sprawę do rozwikłania (czy muszę mówić więcej?)

Duet może jest wyrwany z podręcznika komedii sensacyjnych, ale obaj dorzucają swój specyficzny humor, dając satysfakcjonującą mieszankę. Ice Cube nigdy nie był tak dobry jak tutaj, co dziwi mnie do teraz – a i też nie mówi jakoś bardzo wiele :wink: Facet nie jest żadnym aktorem, choc bawi się w to nie od dziś. Wiadomo, że grał w udanym „Piątku”, i kilku mniej lub bardziej słabych komedyjkach, ale zatwardziały Jake pasuje do niego bardziej, niż zakręcony tatuś/opiekun. Taki Denzel Washington z „Training Day” (do którego zamiłowania nie ukrywają), z przymrużeniem oka. Choć akurat do Denzela, tekstami nawiązuje na każdym kroku druga połówka, Hart (cholernie udanie, warto dodać). To na jego barkach spoczywa „pajacowanie”, ale gość się w zasadzie tylko do tego nadaje. Z jego żartów śmiałem się tu bardziej, niż podczas jego stand-upów, z których jest znany.

Oglądaliście już ten film. Możliwe, że słyszeliście już ten żart. Ale opowiadają go tak udanie, że powinien wciąż bawić. Choroby lokomocyjnej nikt się nie nabawi. Nie oczekiwalem wiele, a pośmiałem się przyzwoicie. Nie są to „Bad Boysi”, ale od takiego „Cop Out” z Willisem jest lepiej – 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-341452
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  174
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  17.01.2013
  • Status:  Offline

Światła Wielkiego Miasta-1931

 

Wielki mistrz kina, Orson Welles uważał "Światła wielkiego miasta" za najwspanialszy film jaki kiedykolwiek nakręcono, zaś historycy kina zgodnie nazywają ten obraz arcydziełem, być może najważniejszą pozycją w dorobku Charlesa Chaplina.

Obiektywnie rzecz biorąc "Światła wielkiego miasta" to nic innego, jak tylko klasyczny melodramat, przyprawiony równymi dawkami tragicznego patosu i slapstickowej komedii. W wykonaniu Charliego Chaplina ta konwencjonalna fabuła zmienia się jednak w niezapomniany spektakl, jedno z najbardziej wzruszających doświadczeń, jakie można przeżyć przed ekranem.

 

W "Światłach wielkiego miasta" CHARLES CHAPLIN - reżyser, scenarzysta, producent, kompozytor i aktor w jednej osobie - jeszcze raz wciela się w Małego Włóczęgę Charlie'ego, postać-ikonę, z którą artysta utożsamiany był od lat przez międzynarodową widownię. Błąkając się po wielkim mieście, Włóczęga przypadkiem ratuje życie pijanego milionera. Bogacz z wdzięczności zaprasza bohatera do swego domu i obdarza go serdeczną przyjaźnią. Następnego dnia, na trzeźwo, milioner nie pamięta wprawdzie nowej znajomości, jednak wieczorem, po kilku mocnych drinkach pamięć mu wraca i przyjaźń z Włóczęgą znów trwa w najlepsze - taki scenariusz powtarza się codziennie. Tymczasem Charlie zakochuje się w pięknej, niewidomej kwiaciarce. Korzystając ze środków bogatego przyjaciela Włóczęga stara się pomóc dziewczynie - kupuje od niej wszystkie kwiaty, daje jej pieniądze na czynsz, a potem na kosztowną operację oczu w zagranicznej klinice. Niewidoma kwiaciarka jest przekonana, że Charlie to hojny i zamożny gentleman. Kiedy wróci z udanej operacji oczu będzie mogła wreszcie zobaczyć swojego dobrodzieja i odkryje, że jest nim biedny, bezdomny wędrowiec.

 

Kiedy Chaplin w 1931 roku kończył zdjęcia do "Świateł wielkiego miasta", już od 4 lata trwała epoka kina dźwiękowego. Mimo, to autor "Gorączki złota" uparł się by nakręcić film niemy. Decyzja ta przerażała producentów przekonanych, że "Światła wielkiego miasta" nie wytrzymają konkurencji filmów z dialogami. Rację jednak miał Chaplin, który jeszcze raz podbił bez reszty serca publiczności. "Światła wielkiego miasta" to kwintesencja kina niemego, którego możliwości i środki wyrazu Charles Chaplin opanował do perfekcji.Ocena 10/10

 

[ Dodano: 2014-01-23, 20:03 ]

Mumia-1932

 

Film rozpoczyna się 1922 r. Brytyjska wyprawa archeologiczna odnajduje w głębokich pokładach pustynnego piasku grobowiec a w nim mumię Im-ho-tepa, starożytnego kapłana Kapłan najwyraźniej rozstał się w mało przyjemny sposób z doczesnym żywotem, został bowiem żywcem zabalsamowany. Trójka archeologów, która dokonała odkrycia, znajduje też razem z mumią mała szkatułkę, na której wyryto napis ostrzegający przed jej otworzeniem. Ktokolwiek odważy się postąpić wbrew ostrzeżeniu, narazi się na straszliwą klątwę. Gdy dwoje starszych archeologów udaje się na stronę, młodszy kierowany niepohamowaną ciekawością, otwiera skrzynie. Prawie natychmiast stojąca za nim nieruchomo od kilku tysięcy lat mumia ożywa. Młodzieniec widząc żywą mumią zamiera z przerażenia a potem wybucha histerycznym śmiechem. Mija dziesięć lat. Znów towarzyszymy ekspedycji archeologów. Wśród nich jest Frank, syn jednego ze starszych archeologów, którzy dekadę wcześniej odkopali nieszczęsny grobowiec z mumią. W czasie rozmowy Franka z innym uczonym, dowiadujemy się, że ów młodzieniec, który nieświadomie ożywił mumię, wkrótce potem zmarł - znak, że klątwa jednak działa. Rozmowę archeologów przerywa niespodziewana wizyta tajemniczego Egipcjanina, przedstawiającego się jako Ardath Bey. On też w dalszej części filmu stanie się głównym antagonistą Franka. Widzowie bez trudu domyślają się, że milczący nieznajomy, to przyobleczona w ciało mumia kapłana Im-ho-tepa. Dość szybko poznajmy też cel, jaki przyświeca Ardath`owi Bey`owi. W ukochanej Franka, Helen dostrzega reinkarnacje księżniczki Ankc-Es-En-Amon, wielkiej miłości kapłana, za którą spotkała go tak okrutna śmierć. Odtąd korzystając z magicznych zaklęć i hipnotycznej mocy będzie usuwał każdego, kto stanie mu na drodze ponownego zjednoczenia się z ukochaną. Niebezpieczeństwo grozi także Helen, bo żeby doszło do połączenia księżniczki i Im-ho-tepa, zginąć musi współczesne wcielenie Ankc-Es -En-amon, czyli Helen...

 

Mumia” Karla Freunda powstała na fali zainteresowania starożytnym Egiptem. Zainteresowanie to wywołało dokonane w 1922 r. odkrycie grobowca Tutenchamona przez Brytyjczyka, Howarda Cartera. Odnaleziono nie tylko mumię faraona, lecz także skarbiec z niezliczoną ilością drogocennych przedmiotów. Dodatkowego rozgłosu temu, niewątpliwie epokowemu odkryciu, dodała tajemnicza śmierć finansującego wyprawę Cartera, lorda Carnarvona. Lord zmarł na skutek infekcji wywołanej ukąszeniem komara, ale publiczną opinię obiegła wiadomość, świadomie rozdmuchana przez okultystów, jakoby Carnarvon zmarł na skutek klątwy faraona. Podobno jej ofiarami miało paść jeszcze czternaście innych osób - uczestników wyprawy.

 

Sama bowiem historia z perspektywy czasu wygląda dość banalnie i płasko. Na dodatek debiutujący w roli filmowego scenarzysty John L. Balderston świadomie lub nieświadomie ułożył fabułę w sposób bardzo podobny do wcześniejszego „Draculi” Toda Browninga. Nota bene postać Ardatha też miała wiele wspólnego z tytułowym bohaterem wspomnianego filmu. Na szczęście Freund opowiedział historię Balderstona, wykorzystując swoje ekspresjonistyczne doświadczenia, w sposób interesujący i świadomie niekomercyjny. To dlatego w jego filmie praktycznie nie oglądamy chodzącej mumii, a wiele rozwiązań inscenizacyjnych unika prostych i łatwych schematów. To także dzięki operatorskiej sztuce Freunda, mistrzowsko operującego światłocieniami, fabuła zyskuje niepokojącej tajemniczości i mroku. Niestety „artyzm” filmu nie spodobał się ówczesnym widzom

 

Dziś jednak choć, „Mumia” nie oparła się upływowi czasu, pozostaje pierwszym i najlepszym filmem o mumii. Późniejsze obrazy z tym monstrum w roli głównej postawiły na akcję, dosłowność i makabrę. Pod względem artystycznym nie dorównały jednak filmowi Freunda i wybitnej kreacji Borisa Karloffa. Ocena9/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-341466
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Nut Job

Wiewiórka Surly kolejny raz szkodzi reszcie wiewiórczej społeczności. Najpierw uniemożlwia zdobycie niezbędnych w okresie zimy orzechów, a finalnie niszczy niewielkie zapasy. Wygnany wraz ze swoim szczurzym kompanem Buddym, zamierza zorganizować skok na sklep z orzechami, który znajduje się nieopodal okradanego banku.

Surly jest nieco inny od większości protagonistów z „tej bajki” – bo takich animacji jest wiele. On nie jest zagubiony, pokrzywdzony, w ogóle nie wiem, czy są podstawy, żebyśmy mu kibicowali. To egoistyczny, gburowaty wiewiór, któremu głupio przyznać, że niekiedy potrzebuje pomocy. Przyjaciela traktuje jak popychla, a cała reszta mogłaby dla niego nie istnieć. Nawet w sytuacji, gdy sprzymierza się z innymi, zdrada z jego strony wisi w powietrzu. Obok niego szczur niemowa, pies jełop, samica i lokalny macho. Nie jest to najoryginalniejszy zestaw pod słońcem.

Humorystycznie „The Nut Job” stoi bardzo nisko. Nie ma tu wyrazistych akcentów. Da się wyłapać pojedyncze teksty, ale to zdecydowanie za mało, a i one są zdecydowanie za słabe. Niewykorzystany jest też patent na dziecięcy „heist movie”. Można było pobawić się koncepcją, a nie robić bajkę jakich wiele.

Każda szanująca się animacja dba o dobre głosy, a Liam Neeson chyba chcę zrobić frajdę swoim dzieciom, bo dogrywa się do sporej ilości, i to niekoniecznie tych z najwyższej półki. Tutaj też można go posłuchać, ale daleko na drugim planie. Ten pierwszy nalezy do przyzwoitego Willa Arnetta (Surly), marnej Katherine Heigl (Andie – ta wiewiórza samica) i zaskakującego dobrego Brendana Frasera (Grayson – macho) – nie pokazując twarzy będzie miał lepszą karierę :wink:

„The Nut Job” jest... nijakie. Nie zapamiętam nic. Historyjka jakich wiele, wyróżniającej się postaci żadnej, morał taki jak wszędzie. Poboczne wątki się przewijają, często przyćmiewając główny - to trudne nie było – 2/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-341469
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

I, Frankenstein / Ja, Frankenstein

Walczące ze sobą klany nieśmiertelnych chcą poznać tajemnicę zmartwychwstania Adama (Aaron Eckhart), potwora Dr. Frankensteina, by przejąć kontrolę nad hordami żywych trupów. Gargulce latają, efekty wyciekają, fabuły próżno szukać – styczniowa papka akcji!

Wiele Frankensteinów w swoim życiu widziałem, ale ten był tak samo trafny, jak to, gdy Abraham Lincoln był łowcą wampirów. W zasadzie to podobna szmira, tylko tutaj zatrudnili Eckharta, który nie jest aż tak dobry, by to uratować. Wróć! Nikt nie jest tak dobry, żeby to uratować. Historyjka jest płytka, a na dodatek malo klarowna. Przedstawione to wszystko w powolny, nieinteresujący sposób, gdzie jedyną rzeczą, która razi bardziej (i częściej) od kiepskich efektów, są kiepskie postacie. Niby wojna gangów (dobra vs zło), niby jakoś on ląduje pośrodku, niby jakieś zagrożenie jest. Generalnie ta cala fabuła jest na NIBY. To jeden z tych filmów: - Witaj synu! – Nie jestem Twoim synem! (uuu... shit just got real!). Wszystkich mocno ponosi z aktorstwem. Każdy się uparł na niski, tajemniczy głos, co śmieszy w kontekscie całej reszty. Potwora zwią Adam, bo go ochrzcili jak psa. Później zwracają się do niego Frankenstein, choć nim nigdy nie był i nie będzie. Wszystko zostało zrobione na odpierdol, a jakiekolwiek plusy ciężko dostrzec. Wiem, że po tych filmach nie można się wiele spodziewać, ale jak nie dostaje ani jednej dobrej postaci, ani jednej fajnej akcji, żadnych dobrych walk, totalny brak humoru, kiepskie efekty, tandetne dialogi, a na dodatek główna postać ni cholery nie przypomina Frankensteina, tylko lekko naciętego żyletką, wciąż przystojnego, mającego scenę bez koszulki w sypialni z kobietą (sick) Eckharta, to sorry... – 1/10

 

Początek roku - zapełniamy listę najgorszych. Końcówka - najlepszych.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-342116
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  212
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.09.2008
  • Status:  Offline

Nie oszukujcie się że druga część Nimfomanki będzie lepsza od pierwszej. Nie będzie. Leci w tym samym, pseudointelektutalnym bełkocie, z przewidywalnym zakończeniem (myślę, że odkryjecie je w tym samym momencie, co ja). Pojawia się kilka ostrzejszych scen, jak lanie batem po dupie, czy wkładanie palca w odbyt (tego drugiego nie widać), a tak poza tym to nic interesującego. Film kierowany jest zdecydowanie do wąskiej grupy odbiorców, którą raczę wymienić :

 

1) ludzie zakochani w sztuce, którzy uważają takie wystawy jak np. toaleta w miejscu publicznym czy nagie kobiety w miejscu publicznym, za najwyższe osiągnięcie człowieka - widzimy tutaj poziom ich debilizmu.

 

2) hipsterzy

 

3) grupa znawców kina, która stara się doszukać w każdym filmie, uważanym przez krytyków za coś wybitnego etc., podobnych wartości, których nikt normalny znaleźć nie potrafi

 

4) światowców, którzy będą mogli pochwalić się po seansie tym, że są na czasie z trendami kina

 

5) filozofów, którzy szukają drugiego dna i cudownych wartości w największym chłamie i rynsztoku

 

6) innego rodzaju znawców kina, którzy wbrew normalnym ludziom będą starali się udowodnić, że ci normalni tego nie rozumieją i to sztuka dla wybranych (nie wiem, czy u was w kinach w trailerach leciała zapowiedź bodajże jakiegoś polskiego filmu z disko w tytule. No generalnie jakieś gówno, w którym się ruchają i szukają sensu życia, więc szkoda czasu. Tacy ludzie, podczas moich seansów, głośno sugerowali, że muszą na to iść, bo to na pewno wyższa sztuka, którą warto przyswoić, bo jej wartości moralno-intelektualne na pewno są ogromne!!)

 

 

Widzicie, nakreśliłem krótką charakterystykę ludzi, którym się to spodoba. Sami oceńcie, czy warto. Sam poszedłem ze względu na tę rzekomo szokującą fabułę, klimat etc. Eh. Wracam do kina klasy B, tam mam tego pod dostatkiem i przynajmniej mam świadomości, że nikt mi nie wciska moralizatorsko-intelektualnego kitu.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-342474
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 158
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  14.04.2011
  • Status:  Offline

Jestem negatywnie nastawiony do tego filmu od samego początku. Nie, żebym nie lubił Von Triera (widziałem tylko trzy jego obrazy z czego podobał mi się tylko jeden - "Przełamując fale", głównie za nieziemsko przedstawiony motyw alienacji i kapitalną Emily Watson), ale sprawia wrażenie reżysera, którego ulubioną zabawą jest silenie się na szokowanie widza i wciskanie mu, że w tym szokowaniu ukrywa się coś głębszego. Nienawidzę pretensjonalnego, bełkotliwego i nieoglądalnego "Antychrysta" i za nic w świecie nie dam sobie wmówić, że on o czymś opowiada. Nie lubię "Melancholii", która kojarzy mi się przede wszystkim z wszechobecną nudą i odstraszającą formą. Łączy te obrazy jedna, naprawdę spora zaleta - rewelacyjne aktorstwo i towarzyszy mi przekonanie, że w tym przypadku jest tak samo. Sama kampania promocyjna doprowadzała mnie do szału i z każdym następnym zwiastunem, a nawet plakatem nie mogłem się nadziwić, że ludzie widzą coś w produkcji, która wygląda jak pornos z gwiazdorską obsadą. Obiło mi się nawet o uszy, że Lars celowo, rzekomo niezłą jedynką stara się wzbudzić zainteresowanie by drugą częścią wymierzyć cios między oczy i zaśmiać nam się w ryj :roll:
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-342479
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  212
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.09.2008
  • Status:  Offline

Ta, można odnieść takie wrażenie, przez końcówkę, że on sobie robi jaja. Ale to odczują ci, którzy szukają w tym głębokiego sensu (poszukajcie ich wypowiedzi w internecie - poezja :D. Że ten film to coś więcej, niż jakaś głupia kobieta, która chce się tylko ruchać aż wreszcie sobie uświadamia, że bez tego można żyć i zwierza się jakiemuś staremu facetowi - no istne arcydzieło rozdarcia wewnętrznego). Szokowanie też jest na siłę, bo bez scen erotycznych by się obeszło, tak samo z taką ekspozycją brutalności, nawet całkiem mocnej, w drugiej części.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-342483
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

Nie, żebym nie lubił Von Triera (widziałem tylko trzy jego obrazy z czego podobał mi się tylko jeden - "Przełamując fale", głównie za nieziemsko przedstawiony motyw alienacji i kapitalną Emily Watson),

 

Obejrzyj Dogville, a zmienisz zdanie, bo to wg mnie - najlepszy film Duńczyka (8,5/10).

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-342531
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  2 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  21.06.2011
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

,,Heleno” (2011)

Brazylijski dramat przedstawiający sylwetkę brazylijskiego piłkarza Heleno de Freitasa. Heleno (Rodrigo Santoro) ma w życiu wszystko: talent, prezencję, pieniądze i powodzenie u kobiet. Król życia z czasem przestaje jednak święcić triumfy. Ponosi porażki zarówno na tle zawodowym jak i prywatnym. Kolejne klęski połączone z wyniszczającym trybem życia doprowadzają go do upadku.

Heleno de Freitas był niezwykle barwną postacią. Pił na umór, palił do utraty tchu i prowadził rozwiązłe życie, które doprowadziło go do zachorowania na kiłę. Otwarcie krytykował kolegów z drużyny, palił dwa papierosy naraz i…wdychał eter. Mimo tak wielu specyficznych zachowań, Rodrigo Santoro grający brazylijskiego geniusza dodał od siebie sznyt do tytułowego autora. Heleno był boiskowym liderem i tak samo jest w filmie – pozostałe role są niezłymi, ale tylko epizodami. Santoro tak jak jego bohater w życiu – zgarnia niemal całą pulę. Grany przez niego de Freitas nie jest lekkoduchem nie potrafiącym z umiarem korzystać z uciech życia. Heleno ma klasę i to ona, a nie bogactwo przyciąga do niego kobiety. Główny bohater to nie tylko zmanierowany jeździec bez głowy, który pewnego dnia rozbije się z hukiem tak jak wielu mu podobnych. W Heleno widać pasję do gry, głód zwyciężania i marzenia. Choć często w filmie jest przedstawiany jako megaloman, widzimy także drugą stroną wybitnego sportowca: człowieka poszukującego szczęścia, dla którego rodzina (ukochana, matka i brat) jest równie ważna jak futbol. Mieszanka pragnień, ambicji i bezkompromisowości zaprowadzi Heleno na samo dno.

Siła ,,Heleno” to nie tylko siła jednostki, ale także czarno – białego obrazu mającego oddać realia tamtych czasów (lata 40. ubiegłego stulecia) i życia piłkarza, który nie wyznawał półśrodków. Momentami oglądając film ma się wrażenie, że nie jest to opowieść o futboliście będącego bożyszczem w biednym kraju jakim była i jest Brazylia, ale historia amerykańskiej ikony popkultury mieszkającego w ekskluzywnej willi, jeżdżącej cadillacami regularnie odwiedzającej kluby rewiowe. Muzyka tylko pogłębia to wrażenie.

,,W Botafogo nigdy nie było takiego piłkarza jak ja” – powiedział główny bohater do prezesa klubu, gdy ten nie chciał przyjąć go z powrotem do drużyny. Heleno nie przypuszczał chyba, że już kilka lat później w klubie pojawi się równie barwna postać – Garrincha. Może i o nim powstanie tak dobry film?

 

Moja ocena: 4/6

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-342732
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  492
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  03.06.2010
  • Status:  Offline

Smutna wiadomość nadeszła jakąś godzinę temu

 

Philip Seymour Hoffman został znaleziony w swoim domu martwy.Miał 46 lat.

 

Wielka strata dla kina.Tyle ról wybornych zagrał, a ile przed nim było.Niestety przegrał z prochami.Niech spoczywa w pokoju.R.I.P. :(

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-342746
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

Filth

 

Chory policjant-narkoman (James McAvoy), manipulując wszystkimi dookoła, toruje sobie drogę do awansu. Przygoda przepełniona przekleństwami, seksem, narkotykami, alkoholem i halucynacjami. Jeśli ktoś nie do końca wie, czego może się spodziewać, to rozjaśnie więcej pisząc, że „Filth” to adaptacja noweli Szkockiego pisarza Irvina Welsha, odpowiedzialnego za „Train spotting”

Bruce Robertson to nie jest książkowy przykład bohatera. Facet jest policjantem, ale awans chcę wywalczyć w nieczysty sposób. Prowadzi swoją gierkę, sterując konkurentami. To ten gość, który uśmiecha Ci się w twarz, a wbija nóż w plecy. Nie musicie go lubić, ale go polubicie :wink: Już tłumaczę – Bruce to dupek, a wszystkie jego wybory są złe, jednak wśród dupków jest tym, którego poczynania chcecie oglądać w filmie. Bardzo dobra kreacja McAvoya.

„Filth” ma zadowalające, szybkie tempo. Ciągle coś się dzieje. Facet śpi z żoną kumpla, by potem mu powiedzieć, jak wierną ma kobietę, itp. Łatwo się wkręcić w intrygę, którą kręci, choć wiemy, że stacza się na naszych oczach coraz bardziej. Nie przestaje ćpać i pić, a pomysły ma coraz gorsze – wciąż zabawne, ale wyniszczające.

Prawdomówność Bruce’a jest rozbrajająca. Humor typowy dla angielskich filmów, ale nietypowo zabawny dla mnie. Mimo tego, nie mamy tu do czynienia z komedią. „Filth” bliżej do dramatu, gdzie spiralą płynie chłop coraz niżej, a jego halucynacje zaskakują coraz częściej. I tak jak nie lubie tego typu flashbacków, czy innych pierdów (wizji, snów, whatevs), bo nic ze sobą nie niosą, tutaj są przepełnione informacjami. Niezbyt skomplikowane, łatwo przyswajalne.

Postaram się być „spoiler free” – nie byłem fanem końcówki. Wiedziałem, że coś się musi wyjaśnić na tym polu, ale wyjaśnienie leży daleko od satysfakcjonujących. Dość proste, choć dla wielu pewnie szokujące i niesmaczne. Więcej nie musicie wiedzieć. Wiedzcie tylko, że to dobre - szalone! - kino dla dorosłych. Takie z jajem i ciekawą historią – 7/10

 

Zdecydowanie dobry i wart polecenia film. Świetnie przedstawiona historia upadku człowieka, interesująco pokazana od strony wizualnej (nieźle ukazane schizy głównego bohatera) oraz bardzo wiarygodnie zagrana przez McAvoy'a (trudno go nie kupić w tej roli). Główny bohater to tak arogancki, cyniczny, amoralny i złośliwy skurwiel, że wręcz budzi...niezdrową fascynację :wink: Dużo niezłych tekstów, oraz scen, które potrafią rozwalić. Nieźle zachowany balans pomiędzy czarna komedią (od której wszystko się zaczyna) i dramatem (którym wszystko się kończy), bo jest przy czym i się pośmiać i poemocjonować. Moja ocena: 7/10 i bardzo miłe zaskoczenie, bo dostałem więcej niż się spodziewałem.

N!KO - co do końcówki, to dla mnie była bardzo pasująca do całości filmu. Było lekkie zaskoczenie (twistu tu odmówic nie można) oraz schizolski klimat, jak i podczas całego filmu. Dla mnie - dobrze pomyślana i nieprzekombinowana kropka nad "i" (jasne, że widywałem lepsze, ale ta mnie na spokojnie usatysfakcjonowała).

 

Smutna wiadomość nadeszła jakąś godzinę temu

 

Philip Seymour Hoffman został znaleziony w swoim domu martwy.Miał 46 lat.

 

Cholera, fatalna wiadomość :( Świetny aktor, mający od cholery dobrych ról na koncie (jak sobie przypomnę "klechę" w jego wykonaniu w "Wątpliwości", to mam ciary na plerach). Szkoda, wiele jeszcze było przed nim, niestety skopał najważniejsza rolę w filmie zwanym "życie" :(

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-342768
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 760
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.01.2005
  • Status:  Offline

Nie, żebym nie lubił Von Triera (widziałem tylko trzy jego obrazy z czego podobał mi się tylko jeden - "Przełamując fale", głównie za nieziemsko przedstawiony motyw alienacji i kapitalną Emily Watson),

 

Obejrzyj Dogville, a zmienisz zdanie, bo to wg mnie - najlepszy film Duńczyka (8,5/10).

 

Dokładnie Tak! a ocenie 8/10 dla mnie dostaje idioci i Eurpa. To sa obok Dogville trzy najlepsze jego filmy.

 

Nimfomanka 2

 

Lepsza czesc. Pokazanie kolejnego etapu uzaleznienia. Uzalezniony mocno od sexu, potrzebuje kolejnych bodzcow. To jak narkus, ktory majac dosc koki, pali here, ma dosc palenia, wciagania, za slaby kop, to wali w zyle, corz wieksze bodzce, tak samo z sexem. Czlowiek potrzebuje juz extrem, szkoda ze jednak Von Tierowi zabraklo odwagi, jak juz chcial szokowac, bylo dodac scat, gang bang heh, pojechal po SM.

SM pokazany w swej chorej formie, uzalezniony majac nawet rodzine i tak wszystko spiepszy, nawet gdy ma dziecko, wyrozumialego partnera, prace w miare ok itp;

Tak jak w 1czesci byly tez smieszne momenty, np; ten jak czarni sie kloca o to ktory ma ja piepszyc w anal, albo scena koncowa filmu, to wogole groteska.

Film lepszy moim zdaniem, niz jedynka, ale i tak czegos w tym wszystkim brakowalo, a wiele rozwiazan sytuacji bylo blachych, nieprzemyslanych, albo zrobionych na odwal sie.

 

5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-342814
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

-Raven- napisał/a:

Sebu napisał/a:

Nie, żebym nie lubił Von Triera (widziałem tylko trzy jego obrazy z czego podobał mi się tylko jeden - "Przełamując fale", głównie za nieziemsko przedstawiony motyw alienacji i kapitalną Emily Watson),

 

 

Obejrzyj Dogville, a zmienisz zdanie, bo to wg mnie - najlepszy film Duńczyka (8,5/10).

 

 

Dokładnie Tak! a ocenie 8/10 dla mnie dostaje idioci i Eurpa. To sa obok Dogville trzy najlepsze jego filmy.

 

Tak, "Europa" potrafi zmiażdżyć (Złota Palma nie była tu za friko). Świetny film z ekstra klimatem. Na uwagę wg mnie też dla mnie zasługuje kontynuacja Dogville, czyli Manderley. Oczywiście jest trochę gorszy od pierwszej części, ale i tak 7/10 mu dałem.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-342822
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  2 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  21.06.2011
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

,,Wilk z Wall Street" (2013)

Nie będę się zbytnio rozpisywał, ponieważ o tym filmie sporo pisano zarówno w tym dziale, jak i w innych. Wciągająca historia ze świetną kreacją Leonardo DiCaprio, doskonałym epizodem Matthew mcConaugheya i bardzo dobrymi postaciami drugoplanowymi, czytaj najbliższymi współpracownikami Jordana Belforta. Na plus również Margot Robbie w roli drugiej żony głównego bohatera, która wybroniła się przed ocenieniem jej jako stereotypowej pięknej żony bogacza.

Oprócz bardzo dobrej gry aktorskiej film zaoferował wiele bezkompromisowych scen, sporo zabawnych dialogów i ukazanie interesującej historii człowieka, który nawet będąc skazanym spada na cztery łapy...

Moja ocena: 4.5/6

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/130/#findComment-342879
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • MattDevitto
      Do NFL to w sumie teraz ciężko komukolwiek się porównywać, bo jest na absolutnym topie. To jak niszczy oglądalnością obecne NBA mówi samo za siebie. WWE o takich wynikach może jedynie pomarzyć. Co do tego nie jestem taki pewny. O ile jeszcze w czasie RTWM jestem w stanie sobie wyobrazić, że liczby mogą być wysokie tak później spodziewam się spadku. Dużo osób będzie oglądało galę z odtworzenia, po emisji przez co wyniki oglądalności nie będą aż tak duże. Pamiętajmy, że pierwsze Roł było bardzo mocno promowane i docierało nawet do ,,niedzielnego'' fana.
    • MattDevitto
      KINO @ CzaQ  
    • HeymanGuy
      UFC Fight Night: Dern vs. Ribas 2 – 11.01.2025 UFC rozpoczęło 2025 rok od kolejnej gali w Las Vegas, a na przód wysunęła się strawweightowa wojna Mackenzie Dern vs Amanda Ribas 2. Panie miały już ze sobą jeden pojedynek z 2019 roku, który wygrała Ribas. Jednak teraz to Dern była górą i zrobiła to w stylu, który zadowolił każdego fana jiu-jitsu. Wielki zwycięzca gali? No cóż, to zdecydowanie Mackenzie Dern, która w trzeciej rundzie wciągnęła Ribas w klasyczne „Jiu-Jitsu 101” – perfekcyjne przejście do dominującej pozycji, armbar, i koniec ostateczny w 4:56. Main Event był mistrzostwem techniki, bo choć Ribas próbowała wywrzeć presję, Dern pokazała, jak należy wykorzystywać każdą chwilę. W pierwszej rundzie obie zawodniczki miały swoje momenty, ale to Dern dominowała na ziemi. W drugiej rundzie to Ribas przejęła inicjatywę, ale to właśnie w trzeciej rundzie Dern trafiła na właściwy moment, wykorzystując błąd Ribas przy próbie obalenia i zmuszając ją do poddania. Wspaniały parter. Bisping pochwalił, to nie będę gorszy, co mi tam. Santiago Ponzinibbio nie miał zawahań – on po prostu stłamsił Carlstona Harrisa w trzeciej rundzie. Tylko że sędzia… cóż, był trochę za szybki z przerwaniem walki. Harris, który po serii ciosów wyglądał jak marionetka, wydawał się jeszcze w grze. Sędzia przerwał jednak walkę w 3:13 trzeciej rundy, co wywołało sporo kontrowersji. Harris sam powiedział, że byłby w stanie walczyć dalej, ale decyzja sędziego nie podlegała dyskusji. Cóż, Ponzinibbio i tak był na drodze do zwycięstwa, ale Harris może poczuć się trochę niechętnie traktowany przez arbitrów. Cesar Almeida zaimponował z nawiązką w swojej walce z Abdul Razakiem Alhassanem. Alhassan rozpoczął od silnego ciosu, ale zapomniał o jednym – trzeba pilnować swojej obrony. Almeida znalazł dziurę w obronie, kontrując krótkim prawym, a następnie precyzyjnie kończąc wszystko lewym hakiem, który posłał Alhassana do snu w 4:16 pierwszej rundy. KO roku? No kurde, mamy styczeń, ale faktycznie siadło. A co z Christianem Rodriguezem? Ten facet znowu położył na deskach faworyta, tym razem Austina Bashiego. Bashi, który był typowany na przyszłą gwiazdę UFC, nie mógł znaleźć odpowiedzi na wszystko, co Rodriguez mu serwował. Obalenia, parter, a gdy walka zaczęła się rozkręcać, Rodriguez po prostu dominował. Z wynikiem 29-28 na kartach sędziów, 23-latek z Wisconsin udowodnił, że jego plan „nie dać się obalić i uderzać” działa jak złoto. Punahele Soriano miał w planach grappling, ale w 31 sekundzie zakończył walkę z Urosem Mediciem jednym prostym ciosem. Zaskoczenie? Zdecydowanie. Soriano wstrząsnął Serbem jak drzewem. Medic nie wiedział, co go uderzyło. Soriano, który staje się coraz groźniejszy w welterweight, nie dał Medicowi żadnych szans. Ihor Potieria – ubogi w ostatnich występach – nie miał szczęścia na tej gali. Już po 2 minutach wylądował na deskach po kolanie w krocze i choć próbował się podnieść, to Marco Tulio szybko zakończył jego cierpienia serią ciosów. Przegrana, która tylko pogłębia kryzys Ukraińca w UFC. Roman Kopylov pokonał Chrisa Curtisa przez nokaut (kopnięcie) w 4:59 rundy 3. Walka była bardzo wyrównana, z obydwoma zawodnikami wymieniającymi ciosy w stójce przez większość czasu. Jednak w ostatnich sekundach trzeciej rundy, Kopylov wyprowadził kopnięcie głową, które trafiło Curtisa, wysyłając go na matę. Curtis próbował się podnieść i był w stanie nieco się poruszyć, ale sędzia zdecydował się przerwać walkę na 1 sekundę przed końcem. Curtis wyraził swoje niezadowolenie z decyzji sędziego, ponieważ uważał, że byłby w stanie kontynuować walkę. Kopylov zdobył swoje 12. zwycięstwo przez nokaut w karierze. Zdecydowanie nie zawiódł Jacobe Smith, który w 73 sekundy posłał Preston Parsonsa do snu, pozostając niepokonanym. Ten facet na pewno ma w sobie coś, co przyciąga uwagę. Może nawet zacząć starać się o walkę o tytuł, bo zapowiedzi były jasne – Belal Muhammad, szykuj się! Gala UFC Fight Night: Dern vs. Ribas 2 to prawdziwa karuzela. Zwycięzcy podnieśli poziom i sprawili, że 2025 rozpoczął się od mocnych akcentów w Vegas. Mimo kontrowersji z przedwczesnym przerwaniem walki Ponzinibbio-Harris, reszta pojedynków dostarczyła mnóstwo widowiskowych momentów, od perfekcyjnego jiu-jitsu po brutalne nokauty. A najważniejsze? Nowe gwiazdy mogą zdominować 2025 rok. Wiem, że nie po kolei walki, bo ME oceniłem jako pierwszy, ale pisałem w miarę możliwości z głowy. Po uruchomieniu tematu ROH, mam nadzieję, że uda się ruszyć i ten  
    • HeymanGuy
      AEW Collision - 11.01.2025: Zaczynamy bez wprowadzenia! Harley Cameron pojawia się z gitarą i śpiewa o tym, jak nadchodzi gniew. Mariah May mówi, że dzisiaj będą "Hot Girl Graps" i Harley nie zaśpiewa więcej, jak tylko wyrwie jej struny głosowe. Big Bill z kolei dodaje, że Cope skrócił swoje imię, a on skróci jego karierę. Jericho zapowiada, że pokaże, że Harwood jaki potrafi być ,,NoGood!" Cope vs. Big Bill: Pierwsza walka wieczoru była dokładnie tym, czego można było się spodziewać – solidną potyczką między legendą a jednym z najbardziej nieprzewidywalnych big manów w AEW. Big Bill gra swoją rolę świetnie – jest nie tylko duży, ale też zaskakująco mobilny. To on kontrolował większą część walki, co podkreśliło zwinność i doświadczenie Cope’a, który musiał walczyć z defensywy. Widać, że Cope, choć ma swoje lata, wciąż potrafi się odnaleźć w ringu, ale coś tutaj nie do końca zaskoczyło. Może to kwestia stylu – Bill świetnie sprawdza się jako dominator, ale brakuje mu jeszcze tej „iskry”, by pociągnąć bardziej emocjonalną narrację w ringu. Finał, w którym Cope sięgnął po Rear Naked Choke, zaskoczył, ale był trochę „meh”. Widzisz Spear i myślisz, że to koniec, a tu nagle... duszenie? Takie zakończenie pasowałoby bardziej do walki technicznej niż do brawlu. Trochę jakby brakło pomysłu na to, jak zakończyć walkę efektowniej. Niemniej jednak, Cope wygrywa, a Big Bill nie wychodzi z tego pojedynku osłabiony – po prostu zabrakło emocji. Hangman Promo: Page mówi o swoim trudnym roku i o tym, jak to, co wydarzyło się w 2024, niemal zniszczyło jego rodzinę. Przyznaje, że czuł się zawstydzony, ale podjął decyzję, by działać. Skończył ze  Swervem, ale teraz skupia się na Christopherze Danielsie. Texas Deathmatch w przyszłym tygodniu na Collision ma być ostatecznym rozwiązaniem. Mocne, emocjonalne promo. Pac vs. Komander: Czysta uczta dla fanów szybkiego tempa i akrobatyki. Komander jest jak żywa reklama tego, jak świetnie wygląda lucha libre w AEW, a Pac… cóż, to Pac – facet, który mógłby sprzedać swoje akcje w ringu nawet najbardziej wybrednemu fanowi. Od początku było jasne, że Pac wygra. Nie ma opcji, by AEW osłabiło kogoś o takiej renomie, ale Komander dostał swoje momenty. Jego Springboard Destroyer? Niezły. Problem polega na tym, że czasami takie walki stają się bardziej pokazem sztuczek niż faktyczną walką. Pac musiał się trochę „powstrzymywać”, żeby Komander miał szansę wyglądać groźnie, co było widać zwłaszcza w momentach, gdy Komander trafiał go jakąś finezyjną kombinacją, a Pac zamiast natychmiastowego kontrataku... chwilę „czekał”. Końcówka z Brutalizerem? Klasa sama w sobie. To właśnie ta agresja i techniczna precyzja Pac’a sprawia, że każda jego wygrana wygląda jak coś więcej niż zwykłe zwycięstwo. Pac to bestia, a Komander – choć spektakularny – wciąż ma przed sobą sporo pracy, by wejść na poziom m.in. Anglika. Death Riders vs. The Outrunners: Dobra, techniczna walka drużynowa z elementami klasycznej strategii tag-team. Claudio i Yuta dominują dzięki sprytowi i pracy nad nogą Magnusa. The Outrunners mają momenty chwały, ale Death Riders kończą walkę po kombinacji Giant Swing i Rocket Launched Splash. Świetna chemia drużynowa. Yuta wciąż wydaje się najsłabszym ogniwem, co prawdopodobnie jest celowym zabiegiem. Promo Hobbs: Hobbs mówi o swojej trudnej przeszłości i konfrontacji z Moxleyem. Twierdzi, że Mox nie ma żadnej szansy go zranić i że na Maximum Carnage Moxley stanie się jego ofiarą. Szkoda, że to wszystko to tylko gadanie, może mnie zjecie, ale w sumie wolałbym Hobbsa jako mistrza AEW w tym momencie, niż Moxa, ale to rozmowa na inny temat. Mariah May vs. Harley Cameron: "Hot Girl Graps" dostarcza. Cameron ma swoje momenty, ale Mariah May pokazuje, dlaczego utrzymuje się na szczycie i mierzy jeszcze wyżej. Walka kończy się po Storm Zero, a May wychodzi z ringu jako pewna siebie zwyciężczyni. Solidna walka z kilkoma efektownymi akcjami, które podkreśliły rozwój Cameron, jakiś tam. Brody King vs. Trevor Blackwell: Dominacja Brody’ego od początku do końca. Gonzo Bomb kończy walkę w mniej niż dwie minuty. Brody wygląda na bestię po swoim występie na Tokyo Dome. Idealny squash, by wzmocnić pozycję Kinga. AEW TNT Title Match - Daniel Garcia (c) vs. Katsuyori Shibata: To była walka, którą chciało się oglądać z pełnym skupieniem. Shibata jest mistrzem techniki, a Garcia – mimo swojego młodego wieku – już dawno udowodnił, że zasługuje na miano jednego z najbardziej utalentowanych techników młodego pokolenia. To była uczta dla tych, którzy kochają detale w wrestlingu – wymiany chwytów, kontrolowanie dystansu, gra psychologiczna. Shibata przypomina czołg – idzie na ciebie powoli, ale konsekwentnie, i każdy jego ruch wydaje się przemyślany. Garcia, z drugiej strony, grał rolę przebiegłego pyszałka, który próbuje zaskoczyć swojego rywala sprytem. Dragon Tamer? Świetny moment, ale Shibata to nie ktoś, kto się poddaje przy pierwszej lepszej okazji. Finał z szybkim Jackknife Pinem był idealnym rozwiązaniem. Shibata przegrywa, ale nie wygląda na słabszego. Garcia wygrywa, ale wie, że ledwo uszedł z życiem. To była jedna z tych walk, po której fani obu zawodników mogą być zadowoleni. Shibata – mimo porażki – wciąż jest ikoną, a Garcia – mistrzem, który w końcu zaczyna wyglądać jak ktoś, kto może zbudować naprawdę solidną historię wokół pasa TNT. Dax Harwood vs. Chris Jericho: No i tutaj mamy problem. Dax Harwood i Chris Jericho to doświadczeni zawodnicy, ale ta walka była.. za długa i niepotrzebna. Jericho, mimo że wciąż jest świetny w swojej roli heel’a, wydaje się trochę „na autopilocie”. Harwood z kolei wyglądał na faceta, który próbuje udowodnić, że jest lepszy niż jego pozycja na karcie sugeruje – ale coś tu nie kliknęło. Przeciąganie? Sporo. Tempo? Momentami ospałe. Zakończenie? Typowy Jericho – nieczyste zagranie, uderzenie pasem ROH World i Judas Effect. Fani Jericho dostali dokładnie to, co zawsze, ale reszta… cóż, chyba liczyła na coś więcej. Prawdziwa wartość tej walki leżała w post-matchowym chaosie. Hobbs wyglądał jak prawdziwa gwiazda, demolując wszystko i wszystkich. Może to był prawdziwy cel tej walki – pokazać, że Hobbs jest gotowy na większe rzeczy. Jeśli tak, to cel osiągnięty, ale sama walka? Do zapomnienia. Collision było solidnym show, choć brakowało tego „wow”. Najlepsze momenty to techniczna uczta Garcii i Shibaty oraz dynamiczna walka Pac’a i Komandera. Cope i Big Bill otworzyli wieczór solidnie, ale bez emocji. Jericho i Harwood? Cóż, trochę zawiedli. Promo Hangmana Page’a i końcowa dominacja Hobbsa to elementy, które gdzieś tam do czegoś fajnego doprowadzą, ale reszta? Raczej standardowe show AEW.
    • BartKowSky
      Ja bym widział to tak: WM: Cena vs Punk bez pasa na szali- Brooks mógłby go wywalić w Royal Rumble będąc w finałowej czwórce, byłaby jakaś podwalina do feudu Summerslam: Cena vs Orton, tak po prostu dla finalnego zamknięcia tej rywalizacji Survivor Series: Cena vs mistrz WWE- Jasiek tę walkę wygrywa, ale zaraz potem traci pas przez wykorzystanie walizki (np. przez Owensa). 17 title runów jest, mocne podbudowanie posiadacza walizki też jest 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...