Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  4 870
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Właśnie wróciłem z seansu nowego Hobbita. Pamiętam, że po pierwszej części wróciłem rozczarowany. Oczywiście w pewnym sensie była to moja wina, bo nastawiałem się na coś pokroju Władcy Pierścieni, a później zostało mi uświadomione, że Hobbit to książka dla dzieci, a LotR już taką nie był. Dlatego też na drugą część szedłem z innym nastawieniem... no i tym razem film zaskoczył mnie pozytywnie :D

Jasne, nie był to film idealny, ale tym razem wyszedłem z kina w pełni zadowolony z wydanych pieniędzy i co jeszcze ważniejsze, czekam na kolejną część.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339157
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

All Is Lost

Kiedy w wyniku zderzenia z kontenerem jacht zaczyna nabierać wody, bezimienny żeglarz (Robert Redford) zmuszony jest walczyć o życie.

Współczesny Robinson Crusoe, czy może odświeżona wersja, wciąż świeżego „Życia Pi”? Bliżej im do tego drugiego, a najbliżej do tekstu Pazury z „Chłopaki nie płaczą”, komentującego „Śmierć w Wenecji” – „... a na koniec puszczasz nam film o facecie w łodce!”. Bo to dokładnie tym jest – filmem o facecie w łódce. Podstarzały facet walczy o życie z siłami natury, pośrodku oceanu.

Tak jak on ma daleko do brzegu, My mamy jeszcze dalej do jakichkolwiek dialogów. Żeglarzowi nie spieszno gadać sam ze sobą. Jesteśmy skazani na dźwięki szumiącego wiatru, czy anomalii pogodowych. Warto o tym wspomnieć, bo dla wielu może być to automatyczna dyskwalifikacja. We wcześniej wspomnianym „Życiu Pi”, mieliśmy drugą oś fabularną, napędzającą trochę akcje. Tu jest tylko woda i Redford.

Choć sam nim nie jestem, tak już widzę środowisko oburzonych żeglarzy, narzekających na brak profesjonalizmu i obrażanie ich ukochanej rozrywki. Robert jest zwyczajnie nienaturalny w swej roli, i nie zachowuje się jak ktoś, kto wpadł w takie tarapaty. Budzi się ociężale, często rozgląda bez większego celu, potrafi usnąć, kiedy jacht jest pełny wody, a kamizelki ratunkowej nie ma na sobie nawet wtedy, gdy nad głową burza. Raczej Hollywoodzka dramaturgia, niżeli żeglarski realizm. Widać, że mierzą w Oscara, a i pewnie sporo ludzi taką produkcje „łyknie” – że niby tacy koneserzy :wink: Dla mnie nic wyjątkowego, a Redford bardzo łatwy do zastąpienia. Nawet kiedy czyta pisany przez siebie list na starcie filmu, to daleko mu do zobrazowania dramatu. Raczej słyszałem jakiś podrzędny konkurs recytatorski.

Wszystko stracone... włącznie z Twoim czasem! Żmudna akcja, irytująca muzyka, przereklamowane aktorstwo, wszechobecna głupota. Pamiętajcie, zeby odwiedzić toalete przed seansem, bo ten film to nic więcej, jak woda wypływająca z dziur. Inni niech doceniają ładne ujęcia. Inni niech zadają sobie pytanie, co ten gość tam robił mając tak mało jedzenia? Czy jest szansa, że on chciał odejść/umrzeć, ale rozmyślił się w trakcie wojaży? Nawet jeśli tak, to momentu olśnienia nie widziałem na jego twarzy. Widziałem jednak znudzenie na swojej – 2/10

 

 

La vie d’Adele / Blue Is the Warmest Color / Życie Adeli – Rozdział 1 i 2

Opowieść zaczyna się, kiedy tytułowa bohaterka (grana przez Adele Exarchopoulos) ma 15 lat i jest w liceum. Przeżywa pierwsze zauroczenie, pierwszy seks, miłosne rozczarowanie. Jedna rzecz nie ulega dla niej wątpliwości: dziewczyny chodzą z chłopakami. Jej życie zmienia się jednak na zawsze, gdy pewnego razu spotyka Emmę (Lea Seydoux), młodą kobietę o niebieskich włosach.

Miłosna opowieść obrazująca kilka lat z życia uroczej Adele. Dziewczyna jest jeszcze zagubioną nastolatką, nie wie czego chcę, jest podatna na opinie otoczenia. Kiedy spotyka chłopaka, nie czuję, żeby to było „TO”. Raczej emocje są mocno udawane. Ukojenie znajduje dopiera w objęciach Emmy, lesbijki z lokalnego baru.

Film porusza dość drażliwy temat innych orientacji seksualnych u młodych ludzi, i tego jak może ono wpłynąć na ich status społeczny. To w końcu dziewczyna nocująca u swoich koleżanek nago, która odkrywa w sobie pociąg do kobiecego ciała. Sporo tutaj dialogów poruszających kwestie orgazmów i miłości, tak z perspektywy facetów, jak i kobiet.

Są dobre kreacje, jest kontrowersyjny temat, „love story” opiewa w kilka zwrotów. Jednak brakuje tu czegoś nowego. Czegoś, co pozwoliłoby zapamiętać tę historię. Trwa to zdecydownie zbyt długo (3h), niosąc bardzo niewiele treści. Zbyt duży nacisk położyli na aspekt erotyczny. Sceny łóżkowe trwają tu po kilka minut, a wcale nie jest ich jedna, czy dwie. Obawiam się, że wielu może bardziej oczekiwać tego, aż kolejna francuska nastolatka się rozbierze, niżeli tego, co się wydarzy w życiu Adele – 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339172
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 709
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  11.10.2010
  • Status:  Offline

Green Street 3: Never Back Down (2013)

 

 

Danny postanawia odkryć tożsamość mężczyzny, który zamordował jego młodszego brata. W konsekwencji mężczyzna powraca na wojenną ścieżkę pomiędzy zwaśnionymi ze sobą kibicami lokalnych drużyn piłkarskich.

 

Często dzieje się tak, że jak pojawiają się kolejne filmy z danej serii to im dalej w las tym większe bagno. Bo pierwsza część była bardzo dobra, w drugiej skupiono się głównie na laniu się po ryjach w więzieniu, a trzecia była tak przekolorowana, że aż trudno uwierzyć że kręcił to normalny reżyser, a nie fan serii filmów o hoolsach i Rockym Balboa. Te drugie filmy wymieniłem nieprzypadkowo, ponieważ pewien wątek przypominał mi sytuację Rocky’ego z trzeciej części, a więc motyw z tym, że niby Rocky umie walczyć, wygrywa, ale jednak w ogóle nie zna się na tym co robi i ktoś go musi sprowadzić na właściwą ścieżkę żeby nie oberwał znowu. Bo jak inaczej można podejść do sytuacji, gdzie goście leją się po gębach, nokautują, a jak przychodzi co do czego to nawet w worek bokserski nie umieją do porządku uderzyć. Patrząc ogólnie na cały film wnioskuję, że pomimo tego że Danny, czyli główny bohater, jest twardym gościem ze świetnym przygotowaniem do walki, to jednak silna wola nie jest jego mocną stroną. Rozumiem, miał powód, bo zabito mu brata, ale skoro obiecał sobie że skończył z tym towarzystwem to nawet pomimo tej tragedii nie powinien się złamać, a nie wracać tam skąd uciekał. Fakt, miał w tym ukryty, bardzo ważny cel, ale jednak za bardzo skupiło się to na walkach z innymi drużynami, a tak jak się to zazwyczaj odbywa, rozwiązanie przychodzi dopiero na koniec. Powrót do GSE finalnie mu się przydał, ale trochę za bardzo z powrotem utonął w bagnie codziennej walki i chlania na umór. Nie ukrywam że lubię filmy z dużą ilością scen walki, która wygląda w miarę realistycznie. I tutaj takie coś dostałem. Bo Danny i później również Victor pokazali jak się efektownie i skutecznie leje przeciwników. Tak więc skończyło się tak jak miało, a wiec powrotem GSE na pozycję lidera, ale sposób rozwiązywania sporu o przodownictwo w kraju jest co najmniej dziwny i zapewne nie stosowany w żadnym kraju w którym kocha się futbol. Jak ktoś lubi sceny walki to polecam, ale dla samej fabuły nie warto się za to zabierać. Ocena: 4/10

Edytowane przez Kowal
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339219
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

American Hustle

Film opowiada historię błyskotliwego oszusta Irvinga Rosenfelda (Christian Bale), który wraz z partnerką i kochanką, Brytyjką Sydney Prosser (Amy Adams) zostaje zmuszony do pracy dla niezrównoważonego agenta FBI Richiego DiMaso (Bradley Cooper). DiMaso wciąga parę w równie niebezpieczny, co pociągający świat wpływowych lobbystów i mafii. W rolę zapalczywego Carmine Polito, polityka z New Jersey tkwiącego w samym środku działań prowadzonych przez oszustów i agentów federalnych, wciela się Jeremy Renner, a jako nieprzewidywalną żonę Irvinga, Rosalyn, zobaczymy na ekranie Jennifer Lawrence.

„American Hustle” to kryminał z komediową polewą, który nakłada na swoją historię mnóstwo warstw. Każdy może mieć jakiś uryty cel, spiskując przeciwko najbliższym. Sporo się dzieję, dzięki czemu ponad 2h upływają w ekspresowym tempie. Irving to doskonały oszust, ale zawsze był tak dobry, bo nigdy nie przekraczał pewnej bariery. Nigdy nie chciał robić grubych przekrętów, które mogłyby zagrozić jego najbliższym. Oszukiwał naiwnych i zdesperowanych. Kiedy jego dni są policzone, a FBI puka do drzwi, zostaje wpuszczony na głębszą wodę. Mimo wymuszonej współpracy, to jest główny powód niedomówień pomiędzy nim, a jego szefem, agentem DiMaso. DiMaso chcę złapać jak największe ryby, w jak najkrótszym czasie. Nie jest jeszcze obeznany w świecie przekrętów. Kiedy tylko widzi okazje, wskakuje bez zastanowienia.

Sporą rolę odgrywa w tym wszystkim wątek miłosny, jak i kobiety w niego zamieszane. Ten kwadracik między wspomnianą dwójką, żoną Rosalyn i kochanką Sydney, zaczyna przesłaniać wszystko inne. Russell ma tyle gwiazd, że do końca nie wie, w które z nich inwestować. Tak jakby czuł się odpowiedzialny, by każdy dostał swoje 5min, pomimo nikłego wkładu w historię. Aktorsko nikt go nie zawodzi, bo to doskonała obsada, ale ich kunszt nie przesłoni miałkich scen, prowadzących do nikąd.

Christian Bale zmienia się nie do poznania, w porównaniu do swoich ról twardzieli. Cooper, mimo bycia agentem, wciąż jest odrobinę głupkowaty. Adams kombinuje ile może, a Lawrence daleko do swoich poprzednich kreacji. Tu już nie będzie protagonistką o twarzy dziecka. Tępa, wyszczeka seks-bomba, to chyba dla niej nowość, w której niekoniecznie chciałbym ją ponownie widzieć. Irytuje, a i uwaga jest jej poświęcana zbyt często. Kogo obchodzi montaż, kiedy ona tańczy i śpiewa bez większego celu? Do tego dochodzi świetny Renner, zaskakująco mocny w tym roku komik Louis CK (w „Blue Jasmine” też dawał radę), i zaskakujący dodatek, który ma nazwisko większe od pozostałych i adekwatnie do niego kradnie show, gdy tylko się pojawi.

David O. Russell wraca z kolejnym Oscarowym przebojem i swoimi ulubionymi gwiazdami w obsadzie. Jednak podobnie jak w przypadku „Poradnika pozytywnego myślenia”, do doskonałości troszkę zabrakło. Mimo, że finał był w porządku, to nie rzuca na kolana. Mimo, że wszyscy zagrali bardzo dobrze - no, może poza Lawrence... – to złotej statuetki bym nikomu nie dał. Jest dobrze, nawet bardzo dobrze, pewnie w przyszłości do tego wrócę, ale nie będę miał bardzo szerokiego uśmiechu na twarzy. A nie ukrywam, na taki liczyłem (ta obsada, ten zwiastun, ta tematyka, ten gatunek) – 7/10

 

Mogłem się zawieść, ale to i tak czołówka 2013. Top 10 dam niebawem, choć wiadomo, że jeszcze sporo „Oscarówek” przede mną.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339221
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

All Is Lost

 

Wszystko stracone... włącznie z Twoim czasem! Żmudna akcja, irytująca muzyka, przereklamowane aktorstwo, wszechobecna głupota. Pamiętajcie, zeby odwiedzić toalete przed seansem, bo ten film to nic więcej, jak woda wypływająca z dziur. Inni niech doceniają ładne ujęcia. Inni niech zadają sobie pytanie, co ten gość tam robił mając tak mało jedzenia? Czy jest szansa, że on chciał odejść/umrzeć, ale rozmyślił się w trakcie wojaży? Nawet jeśli tak, to momentu olśnienia nie widziałem na jego twarzy. Widziałem jednak znudzenie na swojej – 2/10

 

Ciekawy temat,ale nużąca realizacja.Film momentami strasznie się wlecze,co zabija całe napięcie,a zakończenie jest mocno naciągane,tak jak moja ocena tego filmu (5/10).

 

Ciekaw jestem jak N!KO interpretujesz zakończenie?

 

 

Ja widzę tutaj możliwe tylko 2 opcje:

 

1. Dosłowna - czyli mamy deus ex machina, w ostatniej chwili nadpływa statek, a tonący bohater, ostatkiem sił wypływa na powierzchnię, ku ratownikom.

 

2. Symboliczna - czyli tonący bohater ma jeszcze ostatnią wizję (nadzieję?), że w ostatniej chwili nadciąga ratunek, ale są to tylko majaki umierającego z niedotlenienia mózgu...

 

Oczywiście wolałbym opcję #2 (dodałaby filmowi smaczku), ale patrząc na to jak reżyser przedstawiał całą historię i głównego bohatera, to mam jednak wrażenie (pierwsze moje skojarzenie), że zafundowano nam tutaj słodko-pierdzące zakończenie, zgodne z opcją #1 (co dla mnie mocno osłabia ocenę filmu). Wg mnie, przemawia za tym sam motyw z wypłynięciem bohatera na powierzchnię i złapaniem się pomocnej dłoni. Gdyby były to tylko rojenia, to powinno się to skończyć na samym widoku nadpływającego statku (czyli bohater do końca nie traci nadziei na ratunek), ale już dalsza akcja bohatera i wręcz namacalne uratowanie go - każą mi bardziej skłaniać się ku opcji #1 i tego, że reżyser odstawił nam tu słitaśny happy end.

 

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339231
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Ciekaw jestem jak N!KO interpretujesz zakończenie?

 

 

Tam tak niewiele się działo, że nie wiem, czy jest sens się doszukiwać jakiegoś głębszego finału. Jeśli już się głębiej zastanawiać, to raczej nad tym, co on tam w ogóle robił - szczególnie w kontekście tego listu czytanego na poczatku, gdzie przepraszał swoich bliskich. Choć to chyba jedyna rzecz, którą o tym żeglarzu wiemy, więc można sobie tylko gdybać. Moim zdaniem zwyczajnie wypłynął, a Ci którym film podszedł - a średnie ocen na to wskazują - mogą się cieszyć, że udało mu się uratować, że jednak wygrał. BLE!

 

 

Worst 10

10. RIPD - Wskrzeszamy Facetów w Czerni, pod inną nazwą, z kreskówkowymi efektami i nowym duetem. To chyba już... To cały "scenariusz" tego filmu. Reszta poszła na żywioł. Żart filmu: Oni w prawdziwym świecie będą inaczej wyglądać - jeden będzie blond seks-bombą, a drugi - haha - starym - haha - chinczykiem - ha... :???:

 

9. Diana - Pocięte na małe, bezwartościowe sceny, gdzie Hindus biega obrażony, a Diana chcę dobrze i przeprasza za wszystko. Oparte na tanich romansidlach, nie na życiu księżnej.

 

8. Movie 43 - Weźmy wielkie nazwiska, najwięcej ile się zmieści na kartce Worda, i pozwólmy im się skompromitować. Pozostaje tylko się zastanawiać, jakie grzechy gwiazd, były "haczykiem", który ich zmusił do takiej plamy na filmografii.

 

7. Szklana Pułapka 5 - Podobnież to Szklana Pułapka, choć tylko twórcy tak optymistycznie do tego podchodzą. Sensacja godna premiery w magazynie "Pani Domu". Yippee-ki-yay?

 

6. Piła Mechaniczna - Aktorzy porno w horrorze, po którym fani kina grozy będą czuć się wykorzystani. Tego zdrowy umysł nie ogarnie. Prawdpodobnie byłoby wyżej, gdyby nie to, że w swej głupocie jest zwyczajnie zabawne - bardziej niż komedie na tej liście...

 

5. Straszny Film 5 - ... a co do "komedii". Kiedyś tego typu filmy robiły furorę. Był ogrom materiału, byli adekwatni aktorzy, każdemu się morda cieszyła przy seansie. Robiąc taki film rok w rok, materiału zwyczajnie zaczyna brakować, a i aktorzy idą swoimi ścieżkami. Tworząc to, obrażają widza myśląc, że po prostu będziemy się śmiać z parodii, bo jest parodią. Pomysły na powyższym się kończą.

 

4. Getaway - Przerażająco prosty, mało oryginalny i głupi. Gonią go dwa radiowozy, on im ucieka - zwykle rozwalają się na drodze - a później ma czas się zatrzymać i posmucić. Smutek się kończy, kiedy dostaje kolejne zlecenie od osoby, która porwała jego żonę - ... tak, on wtedy PRZESTAJE sie smucić.

 

3. Ambassada - Te efekty, te kiepskie żarty, ta Ambassada. Jeśli tak skończył Machulski, to chyba najwyższy czas wykreślić polskie produkcje z takich list, bo one są pisane na żółtych papierach. Im trzeba współczuć. Leżącego się nie kopie

 

2. 1000 Lat po Ziemi - M Night Shymalalalalalalaman, jest stałym bywalcem tej listy. Jak tylko coś nakręci, to mamy murowanego kandydata na podium. Nawet jeśli zrobi to z familią Smithów, bo Willowi każe być markotnym zgredem, a synalkowi biegać po lesie bez większego celu. Nawet 1000 Lat przed Ziemią, jaskiniowcy by to wyśmiali.

 

1. Last Minute - Wiem, wiem, polskie produkcje miały nie brać udziału, bo są na dopalaczach. Ale jak tu nie przyznać zaszczytnego wyróżnienia czemuś, co nawet się nie stara widza rozśmieszyć. Czemuś, co upokorzyło jednego z ciekawszych polskich aktorów. Czemuś, co nawet nie ma fabuły, a jest puszczane w kinach.

 

Top 10

10. Wielki Liberace - Jedna z ciekawszych historyjek miłosnych w tym roku, pomimo przedstawienia innej orientacji. Nie wypada się zrażać tylko dlatego, że "geje", bo Douglas pokazuje tu swój kunszt. W prawdziwym życiu wyrywa młodsze dziewczyny, w filmie młodszych chłopców.

 

9. Don Jon - Wciąż mam niedosyt, że zeszło to na drogę sztampowego kom-roma, ale doceniam kilka kontrowersyjnych wniosków i naśmiewanie się z dzisiejszych związków. To mogło być idealne przeciwieństwo czegoś, czym finalnie się stało. Zabrakło konsekwencji Panie Levitt.

 

8. Labirynt - Aktorsko praktycznie bezbłędny, fabularnie intrygujący. Może i został wyciągnięty z wora znanych thrillerów, ale to co zrobił, zrobił bardzo dobrze. Kto powiedział, że odgrzany kotlet musi być zły?

 

7. Wielki Gatsby - „Wielki Gatsby” to świetna impreza. Nie wyniesiesz z niej wiele, możliwe, że następnego dnia nie będziesz pamiętał nic... ale warto na niej być. Strasznie urzekające kino. Jeśli się ktoś na to złapie, to mimo wyraźnych niedoskonałości, wciąż będzie wychwalał.

 

6. Saving Mr. Banks - Zderzenie się dwóch osobistości w świecie Disneya. Z pozoru prosta historia, która szybko staje się magiczna. Z pozoru tylko dobre kreacje, które stają się genialne.

 

5. Najlepsze Najgorsze Wakacje - Niby o dorastaniu, niby wiemy do czego prowadzi, niby główny bohater nie wyróżnia się niczym od swoich rówieśników, ale ma tak mocne wsparcie, że seans okazuje się przyjemnością. Takiego Steve'a Carella nie widzieliście nigdy, takiego Sama Rockwella chcecie oglądać zawsze.

 

4. Iceman - Nie ukrywam, ostygłem od czasu swojej pochlebnej recenzji. Kupić tego nie kupie, wracać nie będę tak często, ale to i tak fajnie nakręcone, mroczne kino, z genialnym Shannonem na głównym planie. Czy jest to najlepsza opowieść o Kuklinskim? Pewnie nie, co nie zmienia faktu, że jest dobra!

 

3. Blue Jasmine - Mijają miesiące, a Cate Blanchett dalej jest moją faworytką do statuetki. To może nie jest zabawny Woody, jakiego chciałbym oglądać, ale daleko temu do "pocztówek", które ostatnio kręcił za pieniądze miasta. Dramat, który nie przytłacza, ale zostaje w głowie na długo.

 

2. American Hustle - Wiem, narzekałem w tekście pisanym wyżej, ale i tak to jest moje kino, przy którym ciężko mi się źle bawić - no chyba, że Shyamalalalalan takie coś nakręci :wink: Ciężko będzie przebić tę obsadę.

 

1. Wyścig - I cóż, że formuła 1... Udało się uchwycić piękno sportowej rywalizacji/zawziętości. Bruhl i Hemsworth mogą śmiało zakładać kaski i jechać po Oscara. Wcale bym się nie zdzwił, jakby ich nazwiska wylądowały na podium tego wyścigu.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339257
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 158
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  14.04.2011
  • Status:  Offline

 

Jak na moje to po prostu celowy zabieg mający na celu dodać całości trochę smaczku. Z tego co pamiętam na końcu obraz rozjaśnia się i to może być kluczem - to już tylko wizja, jego niespełnione marzenie, ostatni promyk nadziei, co biorąc pod uwagę jego los na morzu wydaje się być logiczne

 

 

Z drugiej strony ciężko też o długie rozkminy na temat tego zakończenia (przynajmniej w moim przypadku), jeśli film oparty na człowieku w środku niczego potrafi wywołać tylko jedną emocję - poczucie niewyobrażalnej nudy. Ciężko się w to wciągnąć, przejąć nieszczęściem bohatera. Ale też należy pochwalić dobrą muzykę i powrót Redforda w niezłym stylu (w tym roku statuetka i tak przeznaczona jest tylko dla jednej osoby - Leonardo DiCaprio)

 

A, właśnie, DiCaprio. Jeśli ktoś uwielbia "Chłopców z ferajny", "Kasyno" i nie przeszkadza mu, że najnowszy film Scorsese oparty jest w dużym stopniu na tym samym schemacie - niech jak najszybciej zapie*dala na kina, bo to jest autentyczny trzygodzinny filmowy orgazm :twisted: . Tylko w/w i "Taksiarza" stawiam wyżej w moim osobistym rankingu obrazów mistrza.

 

http://cdn.screenrant.com/wp-content/uploads/wolf-wall-street-dance.gif

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339285
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Lone Survivor

Afganistan, 28 czerwca 2005 roku, czterech członków SEAL Team 10 otrzymuje zadanie zabicia lidera Talibów. Niespodziewanie sami zostają otoczeni przez wroga i zaatakowani.

„Lone Survivor” to przykład, jak połączyć typowo popcornowe kino akcji z dramatem. Bo o ile film często sprawia wrażenie czegoś ważnego, przemyślanego, tak chwile później pokazuje gości, którzy są gotowi zjeść sporo ołowiu zanim padną – nie wspominając, że są gotowi przeżyć upadki porównywalne do krasnoludów z Hobbita. Mierzą się nie tylko z Talibami, ale przede wszystkim z wyrzutniami rakiet i ciężką amunicją. Dodatkowo są na nieznanym polu walki, gdzie ludzie mówią w niezrozumiałym języku i toczy się właśnie wojna domowa.

Jakoś nie zżyłem się ze składem. Aktorsko są to znane nazwiska, ich postacie mają różne charaktery, ale chyba tylko Ben Foster może mieć podniesioną głowę. Ani Hirsch, ani Kitsch, ani tym bardziej Wahlberg, nie zostawili jakiegoś oszołamiającego wrażenia. Nasza integracja z nimi ma przyspieszone tempo, co utrudnia późniejsze przejmowanie się ich losem.

Sporo wybuchów i strzelania. Tak jak zostali wrzuceni na teren wroga, tak My już tylko będziemy śledzić ich walkę o przetrwanie. Czai się tu na nas jedna, trzymająca w napięciu scena – kiedy zostają odkryci przez przypadkowych ludzi, i zaczynają rozważać, co robić dalej (spoko, to początek misji, nie spoiler) – ale nie wyciśniemy z tego wiele więcej. Można się cieszyć brutalnością, ale jak inaczej mieliby zobrazować wojnę? Patriotyczne kino, gdzie flaga USA nie zawisła jakoś bardzo wysoko – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339395
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 623
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.05.2009
  • Status:  Offline

Właśnie skończyłem oglądać "Inside the American Mob". Świetny dokument, w którym byli mafiosi i agenci FBI mówią jak działała mafia w USA. Najbardziej zdziwiła mnie historia Michaela Franzese, syna jednego z najwyżej postawionych mafiosów w jednej z rodzin. Mimo tego, że zarabiał dla swojej rodziny miliony dolarów i oddawał im odpowiednią dolę ci bali się tego co pisano w gazetach ( że Michael jest na tyle potężny, że może założyć własną rodzinę ) i wydali na niego wyrok. Co dziwniejsze nawet jego ojciec go nie bronił. Jakimś cudem udało mu się opuścić mafię i dali mu spokój. Prawdopodobnie musiał za tą "przysługę" zapłacić ogromną sumkę. Podobała mi się również historia Doniego Brasco. Agent FBI, który został przyjęty do mafii co do tej pory wydawało się czymś nierealnym. Według mnie to właśnie mogło zabić mafię, bo nie mieli już pewności jak do tamtej pory, że ich ludzie na pewno nie są glinami. Dodatkowo sam Joe Pistone przez te 6 lat ryzykował każdego dnia, że zginie, bo wystarczyło jedno złe słowo, a skończyłby z kulką w głowie.

W jednym odcinku była wzmianka o "Ojcu Chrzestnym". Kiedyś czytałem o tym i podobno aktorzy byli zastraszani, a nawet ukradli im auto z kamerami. Wszystko zakończyło się, gdy Coppola zgodził się na usunięcie ze scenariusza słowa "mafia", które podobno zostało użyte tylko raz. Dodatkowo odtwórca postaci Luca Brasi przyznał się reżyserowi, że działał dla mafii. Postanowiłem poszukać coś o tym aktorze i co się okazało? BYŁ WRESTLEREM i 9 razy zdobywał pas. Tego się po nim nie spodziewałem. :D

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339430
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Podobała mi się również historia Doniego Brasco. Agent FBI, który został przyjęty do mafii co do tej pory wydawało się czymś nierealnym. Według mnie to właśnie mogło zabić mafię, bo nie mieli już pewności jak do tamtej pory, że ich ludzie na pewno nie są glinami. Dodatkowo sam Joe Pistone przez te 6 lat ryzykował każdego dnia, że zginie, bo wystarczyło jedno złe słowo, a skończyłby z kulką w głowie.

 

To teraz wypada obejrzeć film "Donnie Brasco" z Johnnym Deppem i Alem Pacino (10/10) :wink:

 

 

Filth

Chory policjant-narkoman (James McAvoy), manipulując wszystkimi dookoła, toruje sobie drogę do awansu. Przygoda przepełniona przekleństwami, seksem, narkotykami, alkoholem i halucynacjami. Jeśli ktoś nie do końca wie, czego może się spodziewać, to rozjaśnie więcej pisząc, że „Filth” to adaptacja noweli Szkockiego pisarza Irvina Welsha, odpowiedzialnego za „Train spotting”

Bruce Robertson to nie jest książkowy przykład bohatera. Facet jest policjantem, ale awans chcę wywalczyć w nieczysty sposób. Prowadzi swoją gierkę, sterując konkurentami. To ten gość, który uśmiecha Ci się w twarz, a wbija nóż w plecy. Nie musicie go lubić, ale go polubicie :wink: Już tłumaczę – Bruce to dupek, a wszystkie jego wybory są złe, jednak wśród dupków jest tym, którego poczynania chcecie oglądać w filmie. Bardzo dobra kreacja McAvoya.

„Filth” ma zadowalające, szybkie tempo. Ciągle coś się dzieje. Facet śpi z żoną kumpla, by potem mu powiedzieć, jak wierną ma kobietę, itp. Łatwo się wkręcić w intrygę, którą kręci, choć wiemy, że stacza się na naszych oczach coraz bardziej. Nie przestaje ćpać i pić, a pomysły ma coraz gorsze – wciąż zabawne, ale wyniszczające.

Prawdomówność Bruce’a jest rozbrajająca. Humor typowy dla angielskich filmów, ale nietypowo zabawny dla mnie. Mimo tego, nie mamy tu do czynienia z komedią. „Filth” bliżej do dramatu, gdzie spiralą płynie chłop coraz niżej, a jego halucynacje zaskakują coraz częściej. I tak jak nie lubie tego typu flashbacków, czy innych pierdów (wizji, snów, whatevs), bo nic ze sobą nie niosą, tutaj są przepełnione informacjami. Niezbyt skomplikowane, łatwo przyswajalne.

Postaram się być „spoiler free” – nie byłem fanem końcówki. Wiedziałem, że coś się musi wyjaśnić na tym polu, ale wyjaśnienie leży daleko od satysfakcjonujących. Dość proste, choć dla wielu pewnie szokujące i niesmaczne. Więcej nie musicie wiedzieć. Wiedzcie tylko, że to dobre - szalone! - kino dla dorosłych. Takie z jajem i ciekawą historią – 7/10

 

PS: Jakbym poszerzył swoją listę "Top 10 z 2013", to Filth by było pewnie na miejscu 11 :wink:

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339452
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 040
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  04.12.2010
  • Status:  Offline

Wyszedłem z kina i nie mogę się dalej otrząsnąć po "Wilk z Wall Street" - to było Genialne! Wreszcie doczekałem się filmu który będzie klasykiem i który okazje miałem zobaczyć "na żywo" a nie z kilkuletnim odtworzeniem jak Kasyno czy Chłopcy. No właśnie jest wiele porównań do tych filmów i jak dla mnie to najnowsze dzieło Scorsese zajmuję pozycje nr. 2 tuż za "Chłopcami z Ferajny" i przed "Kasynem" - mimo, że lepiej zrobiony był "Wilk" i większą frajdę ma się z oglądania to jednak Godfellas był bardziej perfekcyjny i też Liottę wspomagały lepsze nazwiska (sorry Dujardin)

 

Przyznam szczerze, że podchodziłem z wielkimi oczekiwaniami do tego filmu i chyba pierwszy dostałem coś co przebiło to. Mieliśmy tu wszystko co zaspokoi i wytrawnego kinomana jak i gościa który chce się odłączyć od świata na 3h. Genialny montaż - film leci w tempie ekspresowym, genialny Leo (swoją drogą myślę, że oskara nie dostanie bo już w necie krążą newsy na temat afery związanej z tym filmem), bardzo dobry Hill (zaskoczenie) który chyba jednak najlepiej gra jak ma te kilkadziesiąt kilogramów za dużo. No i objawienie - Margott Robbie która zagrała całkiem znośnie co z jej ciałem daje mieszankę wybuchową. Oglądając ten film przez prawie cały seans miałem uśmiech na twarzy co uważam za dobrą rekomendacje bo ten film to tak na prawdę dramat - rzadko kiedy tak genialnie się łączy te gatunki.

 

Polecam!

10/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339561
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

"Wilk" widzę zbiera niesamowite recenzje i u nas. W poniedziałek pójdę, we wtorek pewnie kilka słów napiszę. Zobaczymy, czy to faktycznie tak genialne kino. Mam nadzieje, że te 10/10, to nie jak w przypadku "Avatara", choć mam świadomość, jak diametralnie inne jest to kino.

 

 

Enough Said / Ani słowa więcej

Rozwiedziona i samotna Eva (Julia Louis-Dreyfus) pracuje jako masażystka. Prywatnie nie radzi sobie ze zbliżającym się wyjazdem córki na studia, przeżywając syndrom pustego gniazda. W międzyczasie poznaje na przyjęciu słodkiego, zabawnego i podobnie myślącego Alberta (James Gandolfini).

Dawno nie widziałem tak dobrze dobranej pary na ekranie. Chemia między Dreyfus a Gandolfinim jest niesamowita, i w zasadzie jest głównym motorem napędowym całości, który wcale się nie nudzi. Ich dialogi są zabawne. Nie wyciągnięte z typowej komedii, ale takie życiowe, błyskotliwe. Nikt tutaj nie będzie się tarzał ze śmiechu, ale też nie wierzę, że będzie ktoś, kto obejrzy całość z kamienną twarzą.

Jeśli ktoś nie jest zainteresowany takimi miłosnymi gadkami, to muszę zmartwić, bo typowych dla filmów zwrotów akcji nie uświadczycie tu wiele. Jest jeden, dość poważny, który spokojnie starcza na dalszy rozwój sytuacji. Eva ląduje po środku bagna, z którego dociekliwość nie pozwala jej się wydostać. Sytuacja, w której trzeba wybierajać, przyjaciółka czy facet, tylko podniesiona do entej potęgi.

O głównym duecie można się rozpisywać w superlatywach, ale otoczenie pozostawia wiele do życzenia. Przyjaciółka Evy, Sarah (Toni Collette), dodaje do wszystkiego jakieś swoje problemy, które ani nie ubarwiają całości, ani też nie są nijak wyjaśnione. Tak jakby czas trzeba było czymś wypełnić. Oboje mają córki, których wkład jest równie niewielki, jak nie mniejszy. Błąkają się gdzieś w tle, i mimo, że ciągle toczy się o nich rozmowa, nam ciężko wydać osąd na ich temat.

Allenowski klimat, gdzie temat miłości jest wałkowany na wszystkie możliwe sposoby. Może nie ma jakichś błyskotliwych myśli, nikt niczego wielkiego stąd nie wyniesie, ale to uroczy film, który – niestety – zyska więcej widzów, z racji ostatniego występu Tony’ego Soprano – 7/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339654
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 709
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  11.10.2010
  • Status:  Offline

Czas zemsty/ Dead Man Down ( 2013)

 

 

Beatrice uwodzi i szantażuje Victora, który jest bliskim współpracownikiem króla zbrodniczego półświatka Nowego Jorku (Howard). Kobieta chce wykorzystać Victora by zrealizować swoją zemstę, ale między nimi rodzi się dziwne uczucie.

 

Ten film oglądałem kilka dni temu, ale postanowiłem coś o nim napisać bo był bardzo ciekawy. Historie płatnych zabójców to jest dość oklepany motyw i często pojawia się w filmach. Tak więc jak zacząłem oglądać i dowiedziałem się że o tym będzie ten film to obawiałem się o poziom tego filmu, bo mogłem dostać to na co się już wiele razy natknąłem. Jednak z upływem czasu okazało się że historia została bardzo ciekawie napisana. No i Colin Farrell również bardzo dobrze spisał się w roli Victora, mordercy, który ma jednak ludzkie uczucia, albo raczej daje się szantażować kobiecie, która pragnie zemsty za swoje krzywdy, ale boi się zrobić to sama, tylko znajduje kogoś kto zrobi to za nią. Noomi Rapace ciekawie zagrała rolę kobiety skrzywdzonej przez pijanego kierowcę. Może trochę zbyt słabo ją ucharakteryzowali, bo niby ludzie się z niej śmiali z powodu jej zdeformowanej twarzy, a jej blizny wyglądały tak, jakby dało się je zamaskować prostym makijażem. Pomimo że część filmu to dialogi między głównymi bohaterami, które są ciekawe i wnoszą wiele do całej historii. Od samego poznania się do rozwiązywania problemów obojga przedstawiono bardzo fajnie, a koniec filmu to już totalna rozpierducha, która kończy problemy obojga, choć w pewnych momentach końcowe sceny były nieco przekolorowane, ale ogólnie wyglądało to efektownie. Pomimo że to był długi film, bo trwał prawie dwie godziny, to i tak tą produkcję ogląda się z przyjemnością, ponieważ od dialogów do czystej akcji ten film jest bardzo dobrze napisany i zrealizowany, jeśli film trwający tyle czasu był w stanie przetrzymać mnie przed monitorem przez cały czas to oznacza że to jest całkiem niezła pozycja i powinno się ją obejrzeć. Ocena: 8,5/10

 

Pogromcy korporacji/ Bounty Killer (2013)

 

 

Korporacje od 20 lat rządzą światem, ich chciwość doprowadziła do wielkiej wojny, która zniszczyła społeczeństwo jakie znamy. Tajemnicze zgromadzenie postanawia pomścić świat, w tym celu opłaca najgorszych kryminalistów aby zabili prezesa zarządu odpowiedzialnego za zło świata.

 

Na początku tego filmu pomyślałem że tak właśnie może wyglądać przyszłość, a więc światem do końca zawładną pieniądze i wszystkie decyzje podejmować będą nie przywódcy danego kraju, ale największe korporacje mające największe zasoby finansowe. Jednak dalsza część filmu lekko zweryfikowała mój pogląd, ponieważ doszły do tego katastrofy, które doprowadziły do powstania jakichś bardzo nieprzyjaznych dla ludzi stref. Głównymi bohaterami ludzkości stali się zabójcy, którzy zwalczają największe zło, a więc najważniejsze szychy korporacji. Najważniejsze role w tym filmie grają Drifter (Matthew Marsden ) i Mary Death (Christian Pitre). Oboje są świetnie wyszkoleni do zabijania i zarabiają na tym dobre pieniądze. Ale wszystko zmienia się diametralnie w momencie, gdy Drifter zaczyna być poszukiwany, a dzięki temu mamy okazję poznać bliżej głównych bohaterów, ich przeszłość i wzajemne powiązania. W sumie to są ciekawe fragmenty filmu, a dołączone do tego krwawe sceny walki również dodają atrakcyjności tej produkcji. Oczywiście historia pokazana w tym filmie jest czysto fantastyczna i nie wygląda na robioną dużym kosztem finansowym, ale nie jest zła i z pewności w TV Puls nigdy tego filmu nie puszczą, tak więc nie jest to aż tak zła pozycja i ze spokojnym sumieniem mogę powiedzieć że warto ją obejrzeć. Ocena: 6,5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339747
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  174
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  17.01.2013
  • Status:  Offline

Deja vu -2006

 

Każdy chce zaistnieć w świecie, pokazać to, czego jeszcze nikt nigdzie nie widział. W dzisiejszych czasach, aby zostać zauważonym, musimy być oryginalni, trendy czy cool. Batalia ta przyszła do nas nagle, spadając jak grom z jasnego nieba. W kinematografii jest jak w życiu, przetrwa tylko najlepszy i najmocniejszy. Pamiętamy nieliczne filmy, pośród ogromnej ilości tego, czym karmią nas producenci. A jak jest z „Deja vu”? Czy okaże się pustynną fatamorganą, a może zniewoli swoją oryginalnością?

 

Słowo DEJA VU pochodzi z języka francuskiego i oznacza „już widziane”, a słownikowa definicja brzmi: „odczucie, że przeżywana obecnie sytuacja wydarzyła się już kiedyś, w jakiejś nieokreślonej przeszłości (…)”. Mówiono już o tym w XIX wieku, pisał Zygmunt Freud, a teraz nastał czas na doświadczenie tego zjawiska na szklanym ekranie. W 2002 roku wybitny reżyser, Steven Spielberg, obdarował widza „Raportem mniejszości” (z Tomem Cruisem w głównej roli), który zadziwił pomysłem i postawił wysoką poprzeczkę dla swojej kontynuacji lub następcy. „Deja vu” nie można dosłownie powiązać z „Raportem”, jednak mają ze sobą dużo wspólnego, przez co są ze sobą kojarzone.

 

Akcja filmu rozgrywa się w Nowym Orleanie, czasu teraźniejszego, w święto Mardi Gras (ostatki). Rozpoczynająca scena ukazuje duży prom, którego pokład zabiera, jak się później okazuje, ponad 600 pasażerów. Są wśród nich całe rodziny, wycieczki szkolne oraz spora liczba amerykańskich marynarzy. Po kilku minutach od wypłynięcia łódź wylatuje w powietrze, niosąc ze sobą ogrom zniszczeń i setki niewinnych ofiar. Na miejsce tragedii przybywają odpowiednie jednostki, w celu zbadania sprawy i znalezienia winnych zaistniałej sytuacji. Dochodzenie w tej sprawie prowadzi agent federalny ATF (Biuro ds. Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej i Materiałów Wybuchowych) – Doug Carlin (Denzel Washington – „Człowiek w ogniu”, „Karmazynowy przypływ”). Podczas wnikliwego śledztwa jednym z głównych tropów jest ciało kobiety, Claire Kuchever (Paula Patron – „Hitch”), która pomimo obrażeń podobnych do reszty ofiar, podważa wątpliwość śmierci spowodowanej wybuchem. Staje się ona kluczem do całej sprawy, jednak powiązanie wszystkich faktów będzie bardzo trudne, co opóźnia złapanie sprawcy. Z dodatkową pomocą przychodzi agent, Andrew Pryzwarra (Val Kilmer – „Gorączka”, „Święty”) i jego tajne laboratorium, w którym przeprowadzane są badania z krzywą czasu. Dzięki temu urządzeniu mogą poznać całą przeszłość i ingerując w nią, zmieniać przyszłość, co pomaga w rozwiązaniu zagadki.

 

Łącząc kilka gatunków: sensacje, thriller i science fiction, można stworzyć wybuchową mieszankę, która powoduje totalny chaos, tak zwany przerost formy nad treścią. Niemniej jednak mając za reżysera brata słynnego Ridleya Scotta, Tony’ego Scotta („Top Gun”, „Ostatni skaut”), można ze spokojem zasiąść w fotelu i mieć tą pewność, że film dostarczy nam wrażeń na odpowiednio wysokim poziomie. Tony, dobierając sobie aktorów, chyba z góry założył, że główną rolę zagra jakiś czarnoskóry aktor, gdyż w większości jego filmów tak właśnie jest. Dowodem są: „Człowiek w ogniu”, „Karmazynowy przypływ” (Denzel Washington), „Wróg publiczny” (Will Smith), Gliniarz z Beverly Hills II (Eddie Murphy), czy „Fan” z Wesley Snipes. Dobór tych właśnie aktorów daje murowany sukces filmowi, a „Deja vu” jest tego najlepszym przykładem. Dzieło Scotta trzyma w napięciu, a oryginalny pomysł nie pozwala widzom nawet na odrobinę nudy. Oglądając z zaciekawieniem i z niecierpliwością, czekamy na zaskakujący koniec, a przyznam, że warto. Aktorzy się spisali, zdjęcia niczego sobie, mała ilość efektów specjalnych, co w sumie daje efekt dobrego kina.

 

Każdy z nas doświadcza zjawiska deja vu, lecz szybko o nim zapomina i żyje dalej. Z tym filmem jest jednak inaczej, bo zostawia trwały ślad w naszej pamięci. Dziś, wczoraj jest już nieważne, tak jak czas poświęcony na pisanie tej recenzji. Liczy się chwila obecna i przyszłość. Pamiętajmy, że życie to nie film i jesteśmy kowalem własnego losu, ze świadomością, że nie mamy wpływu na czas przeszły. A szkoda, bo można by wiele zmienić i naprawić, tak jak w „Deja vu”. Ocena 8/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339891
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Wolf of Wall Street / Wilk z Wall Street

Jeden z największych reżyserów naszych czasów, laureat Oscara Martin Scorsese przedstawia prawdziwą historię jednego z najbardziej kontrowersyjnych bohaterów Wall Street. Jordan Belfort (Leonardo DiCaprio) był złotym dzieckiem świata amerykańskich finansów. Szybki i oszałamiający sukces przyniósł mu fortunę, władzę i poczucie bezkarności. Pokusy czaiły się wszędzie, a Belfort lubił im ulegać i robił to w wielkim stylu. Najpiękniejsze kobiety. Najdroższe jachty. Najbardziej wyszukane narkotyki. Szalona impreza bez cienia poczucia odpowiedzialności. A w ślad za tym nieuniknione błędy i pragnienie jeszcze większego bogactwa. Korupcja, naginanie prawa i malwersacje podatkowe – w tym także Belfort okazał się mistrzem. Zrealizowana z rozmachem i poczuciem humoru, urzekająca blichtrem, a jednak gorzka opowieść o człowieku, który zawsze chciał więcej, a dostał to na co zasłużył.

Czas wreszcie zmierzyć się z pochlebnymi recenzjami na temat „Wilka”. Czy jest lepszy od „Chłopców z Ferajny”? Nie. Czy jest lepszy od „Kasyna”? Nie. Czy to dobry film? Fuck Yeah! Leonardo Di Caprio znów to zrobił, znów dał genialną kreację. Jak recenzując „Gatsbyego”, użyłem słów, że warto być na tej imprezie, tak w przypadku tej balangi obecność jest wręcz przymusowa. To trzeba zobaczyć, a czas nie powinien być żadną przeszkodą. Kiedy za kamerą siada taki mistrz jak Scorsese, to wszystko płynie jak należy. Sceny są długie, przegadane, jakieś. Od potężnej dawki komedii, przez genialne dialogi, aż po nutkę koniecznego dramatu. Belfort to mimo wszystko postać z tego ostatniego gatunku. Postać, która nie umiała powiedzieć sobie dość, a przy tym popadła w dewastujące nałogi. Największym były pieniądze, najbardziej wyniszczającym piguły i „nosek”.

Obok DiCaprio plejada gwiazd, a czarnej owcy żadnej. Ekipa jaką zbiera jest pocieszna, choć trochę żałowałem, że cała uwaga spadła na postać Donniego – Chester Ming rlz. To oczywiście było pokłosie tego, że grała go najjaśniejsza z tych kilku gwiazd – Jonah Hill. Ciężko na niego narzekać, ale tak naprawdę zagrał siebie – pociesznego grubaska, który swoją nieudolnością często napsuje krwi najbliższym. Zaskoczeniem – większym niż mocne ogranicznie Matthew McConaughey, który wydawał się ważną postacią całości – jest Margot Robbie, grająca urodziwą żonę bohatera. Genialnie wykorzystuje atrybut swojego wyglądu – urodziła się do tej roli. Po końcowych scenach widziałem, że do wielkiego aktorstwa wciąż jej daleko, i najpewniej nigdy tam nie zajdzie, ale postać Naomi to konkretne osiągnięcie, godne pochwały.

Jeśli było coś, co mnie lekko irytowało, to sceny łóżkowe, których było zbyt wiele. Rozumiem ich byt w tym filmie – to miał być dobitny obraz beztroskiego życia Jordana – ale często nic ze sobą nie niosły.

To wszystko wyjaśnia się zbyt szybko, pędząc do oczywistego finału. Jasne, to że będziesz wiedział, co bedzie na talerzu, nie znaczy, że będzie smakowało mniej, ale fakt faktem, nie zaskoczyli mnie ani razu. Super przejażdżka, do której na pewno wrócę, i którą na pewno kupie. Nie mówie, że to film idealny. Nie mówie też, że jest dla wszystkich. Ale wypada dać szansę. Prawdopodobieństwo, że Wam się spodoba, jest bardzo duże. Fajne miał facet życie – 8/10

 

Po aktualizacji :wink:

 

Top 10

10. Don Jon

9. Labirynt

8. Wielki Gatsby

7. Saving Mr. Banks

6. Najlepsze Najgorsze Wakacje

5. Iceman

4. Blue Jasmine

3. American Hustle

2. Wilk z Wall Street

1. Wyścig

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/127/#findComment-339940
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • MattDevitto
      Do NFL to w sumie teraz ciężko komukolwiek się porównywać, bo jest na absolutnym topie. To jak niszczy oglądalnością obecne NBA mówi samo za siebie. WWE o takich wynikach może jedynie pomarzyć. Co do tego nie jestem taki pewny. O ile jeszcze w czasie RTWM jestem w stanie sobie wyobrazić, że liczby mogą być wysokie tak później spodziewam się spadku. Dużo osób będzie oglądało galę z odtworzenia, po emisji przez co wyniki oglądalności nie będą aż tak duże. Pamiętajmy, że pierwsze Roł było bardzo mocno promowane i docierało nawet do ,,niedzielnego'' fana.
    • MattDevitto
      KINO @ CzaQ  
    • HeymanGuy
      UFC Fight Night: Dern vs. Ribas 2 – 11.01.2025 UFC rozpoczęło 2025 rok od kolejnej gali w Las Vegas, a na przód wysunęła się strawweightowa wojna Mackenzie Dern vs Amanda Ribas 2. Panie miały już ze sobą jeden pojedynek z 2019 roku, który wygrała Ribas. Jednak teraz to Dern była górą i zrobiła to w stylu, który zadowolił każdego fana jiu-jitsu. Wielki zwycięzca gali? No cóż, to zdecydowanie Mackenzie Dern, która w trzeciej rundzie wciągnęła Ribas w klasyczne „Jiu-Jitsu 101” – perfekcyjne przejście do dominującej pozycji, armbar, i koniec ostateczny w 4:56. Main Event był mistrzostwem techniki, bo choć Ribas próbowała wywrzeć presję, Dern pokazała, jak należy wykorzystywać każdą chwilę. W pierwszej rundzie obie zawodniczki miały swoje momenty, ale to Dern dominowała na ziemi. W drugiej rundzie to Ribas przejęła inicjatywę, ale to właśnie w trzeciej rundzie Dern trafiła na właściwy moment, wykorzystując błąd Ribas przy próbie obalenia i zmuszając ją do poddania. Wspaniały parter. Bisping pochwalił, to nie będę gorszy, co mi tam. Santiago Ponzinibbio nie miał zawahań – on po prostu stłamsił Carlstona Harrisa w trzeciej rundzie. Tylko że sędzia… cóż, był trochę za szybki z przerwaniem walki. Harris, który po serii ciosów wyglądał jak marionetka, wydawał się jeszcze w grze. Sędzia przerwał jednak walkę w 3:13 trzeciej rundy, co wywołało sporo kontrowersji. Harris sam powiedział, że byłby w stanie walczyć dalej, ale decyzja sędziego nie podlegała dyskusji. Cóż, Ponzinibbio i tak był na drodze do zwycięstwa, ale Harris może poczuć się trochę niechętnie traktowany przez arbitrów. Cesar Almeida zaimponował z nawiązką w swojej walce z Abdul Razakiem Alhassanem. Alhassan rozpoczął od silnego ciosu, ale zapomniał o jednym – trzeba pilnować swojej obrony. Almeida znalazł dziurę w obronie, kontrując krótkim prawym, a następnie precyzyjnie kończąc wszystko lewym hakiem, który posłał Alhassana do snu w 4:16 pierwszej rundy. KO roku? No kurde, mamy styczeń, ale faktycznie siadło. A co z Christianem Rodriguezem? Ten facet znowu położył na deskach faworyta, tym razem Austina Bashiego. Bashi, który był typowany na przyszłą gwiazdę UFC, nie mógł znaleźć odpowiedzi na wszystko, co Rodriguez mu serwował. Obalenia, parter, a gdy walka zaczęła się rozkręcać, Rodriguez po prostu dominował. Z wynikiem 29-28 na kartach sędziów, 23-latek z Wisconsin udowodnił, że jego plan „nie dać się obalić i uderzać” działa jak złoto. Punahele Soriano miał w planach grappling, ale w 31 sekundzie zakończył walkę z Urosem Mediciem jednym prostym ciosem. Zaskoczenie? Zdecydowanie. Soriano wstrząsnął Serbem jak drzewem. Medic nie wiedział, co go uderzyło. Soriano, który staje się coraz groźniejszy w welterweight, nie dał Medicowi żadnych szans. Ihor Potieria – ubogi w ostatnich występach – nie miał szczęścia na tej gali. Już po 2 minutach wylądował na deskach po kolanie w krocze i choć próbował się podnieść, to Marco Tulio szybko zakończył jego cierpienia serią ciosów. Przegrana, która tylko pogłębia kryzys Ukraińca w UFC. Roman Kopylov pokonał Chrisa Curtisa przez nokaut (kopnięcie) w 4:59 rundy 3. Walka była bardzo wyrównana, z obydwoma zawodnikami wymieniającymi ciosy w stójce przez większość czasu. Jednak w ostatnich sekundach trzeciej rundy, Kopylov wyprowadził kopnięcie głową, które trafiło Curtisa, wysyłając go na matę. Curtis próbował się podnieść i był w stanie nieco się poruszyć, ale sędzia zdecydował się przerwać walkę na 1 sekundę przed końcem. Curtis wyraził swoje niezadowolenie z decyzji sędziego, ponieważ uważał, że byłby w stanie kontynuować walkę. Kopylov zdobył swoje 12. zwycięstwo przez nokaut w karierze. Zdecydowanie nie zawiódł Jacobe Smith, który w 73 sekundy posłał Preston Parsonsa do snu, pozostając niepokonanym. Ten facet na pewno ma w sobie coś, co przyciąga uwagę. Może nawet zacząć starać się o walkę o tytuł, bo zapowiedzi były jasne – Belal Muhammad, szykuj się! Gala UFC Fight Night: Dern vs. Ribas 2 to prawdziwa karuzela. Zwycięzcy podnieśli poziom i sprawili, że 2025 rozpoczął się od mocnych akcentów w Vegas. Mimo kontrowersji z przedwczesnym przerwaniem walki Ponzinibbio-Harris, reszta pojedynków dostarczyła mnóstwo widowiskowych momentów, od perfekcyjnego jiu-jitsu po brutalne nokauty. A najważniejsze? Nowe gwiazdy mogą zdominować 2025 rok. Wiem, że nie po kolei walki, bo ME oceniłem jako pierwszy, ale pisałem w miarę możliwości z głowy. Po uruchomieniu tematu ROH, mam nadzieję, że uda się ruszyć i ten  
    • HeymanGuy
      AEW Collision - 11.01.2025: Zaczynamy bez wprowadzenia! Harley Cameron pojawia się z gitarą i śpiewa o tym, jak nadchodzi gniew. Mariah May mówi, że dzisiaj będą "Hot Girl Graps" i Harley nie zaśpiewa więcej, jak tylko wyrwie jej struny głosowe. Big Bill z kolei dodaje, że Cope skrócił swoje imię, a on skróci jego karierę. Jericho zapowiada, że pokaże, że Harwood jaki potrafi być ,,NoGood!" Cope vs. Big Bill: Pierwsza walka wieczoru była dokładnie tym, czego można było się spodziewać – solidną potyczką między legendą a jednym z najbardziej nieprzewidywalnych big manów w AEW. Big Bill gra swoją rolę świetnie – jest nie tylko duży, ale też zaskakująco mobilny. To on kontrolował większą część walki, co podkreśliło zwinność i doświadczenie Cope’a, który musiał walczyć z defensywy. Widać, że Cope, choć ma swoje lata, wciąż potrafi się odnaleźć w ringu, ale coś tutaj nie do końca zaskoczyło. Może to kwestia stylu – Bill świetnie sprawdza się jako dominator, ale brakuje mu jeszcze tej „iskry”, by pociągnąć bardziej emocjonalną narrację w ringu. Finał, w którym Cope sięgnął po Rear Naked Choke, zaskoczył, ale był trochę „meh”. Widzisz Spear i myślisz, że to koniec, a tu nagle... duszenie? Takie zakończenie pasowałoby bardziej do walki technicznej niż do brawlu. Trochę jakby brakło pomysłu na to, jak zakończyć walkę efektowniej. Niemniej jednak, Cope wygrywa, a Big Bill nie wychodzi z tego pojedynku osłabiony – po prostu zabrakło emocji. Hangman Promo: Page mówi o swoim trudnym roku i o tym, jak to, co wydarzyło się w 2024, niemal zniszczyło jego rodzinę. Przyznaje, że czuł się zawstydzony, ale podjął decyzję, by działać. Skończył ze  Swervem, ale teraz skupia się na Christopherze Danielsie. Texas Deathmatch w przyszłym tygodniu na Collision ma być ostatecznym rozwiązaniem. Mocne, emocjonalne promo. Pac vs. Komander: Czysta uczta dla fanów szybkiego tempa i akrobatyki. Komander jest jak żywa reklama tego, jak świetnie wygląda lucha libre w AEW, a Pac… cóż, to Pac – facet, który mógłby sprzedać swoje akcje w ringu nawet najbardziej wybrednemu fanowi. Od początku było jasne, że Pac wygra. Nie ma opcji, by AEW osłabiło kogoś o takiej renomie, ale Komander dostał swoje momenty. Jego Springboard Destroyer? Niezły. Problem polega na tym, że czasami takie walki stają się bardziej pokazem sztuczek niż faktyczną walką. Pac musiał się trochę „powstrzymywać”, żeby Komander miał szansę wyglądać groźnie, co było widać zwłaszcza w momentach, gdy Komander trafiał go jakąś finezyjną kombinacją, a Pac zamiast natychmiastowego kontrataku... chwilę „czekał”. Końcówka z Brutalizerem? Klasa sama w sobie. To właśnie ta agresja i techniczna precyzja Pac’a sprawia, że każda jego wygrana wygląda jak coś więcej niż zwykłe zwycięstwo. Pac to bestia, a Komander – choć spektakularny – wciąż ma przed sobą sporo pracy, by wejść na poziom m.in. Anglika. Death Riders vs. The Outrunners: Dobra, techniczna walka drużynowa z elementami klasycznej strategii tag-team. Claudio i Yuta dominują dzięki sprytowi i pracy nad nogą Magnusa. The Outrunners mają momenty chwały, ale Death Riders kończą walkę po kombinacji Giant Swing i Rocket Launched Splash. Świetna chemia drużynowa. Yuta wciąż wydaje się najsłabszym ogniwem, co prawdopodobnie jest celowym zabiegiem. Promo Hobbs: Hobbs mówi o swojej trudnej przeszłości i konfrontacji z Moxleyem. Twierdzi, że Mox nie ma żadnej szansy go zranić i że na Maximum Carnage Moxley stanie się jego ofiarą. Szkoda, że to wszystko to tylko gadanie, może mnie zjecie, ale w sumie wolałbym Hobbsa jako mistrza AEW w tym momencie, niż Moxa, ale to rozmowa na inny temat. Mariah May vs. Harley Cameron: "Hot Girl Graps" dostarcza. Cameron ma swoje momenty, ale Mariah May pokazuje, dlaczego utrzymuje się na szczycie i mierzy jeszcze wyżej. Walka kończy się po Storm Zero, a May wychodzi z ringu jako pewna siebie zwyciężczyni. Solidna walka z kilkoma efektownymi akcjami, które podkreśliły rozwój Cameron, jakiś tam. Brody King vs. Trevor Blackwell: Dominacja Brody’ego od początku do końca. Gonzo Bomb kończy walkę w mniej niż dwie minuty. Brody wygląda na bestię po swoim występie na Tokyo Dome. Idealny squash, by wzmocnić pozycję Kinga. AEW TNT Title Match - Daniel Garcia (c) vs. Katsuyori Shibata: To była walka, którą chciało się oglądać z pełnym skupieniem. Shibata jest mistrzem techniki, a Garcia – mimo swojego młodego wieku – już dawno udowodnił, że zasługuje na miano jednego z najbardziej utalentowanych techników młodego pokolenia. To była uczta dla tych, którzy kochają detale w wrestlingu – wymiany chwytów, kontrolowanie dystansu, gra psychologiczna. Shibata przypomina czołg – idzie na ciebie powoli, ale konsekwentnie, i każdy jego ruch wydaje się przemyślany. Garcia, z drugiej strony, grał rolę przebiegłego pyszałka, który próbuje zaskoczyć swojego rywala sprytem. Dragon Tamer? Świetny moment, ale Shibata to nie ktoś, kto się poddaje przy pierwszej lepszej okazji. Finał z szybkim Jackknife Pinem był idealnym rozwiązaniem. Shibata przegrywa, ale nie wygląda na słabszego. Garcia wygrywa, ale wie, że ledwo uszedł z życiem. To była jedna z tych walk, po której fani obu zawodników mogą być zadowoleni. Shibata – mimo porażki – wciąż jest ikoną, a Garcia – mistrzem, który w końcu zaczyna wyglądać jak ktoś, kto może zbudować naprawdę solidną historię wokół pasa TNT. Dax Harwood vs. Chris Jericho: No i tutaj mamy problem. Dax Harwood i Chris Jericho to doświadczeni zawodnicy, ale ta walka była.. za długa i niepotrzebna. Jericho, mimo że wciąż jest świetny w swojej roli heel’a, wydaje się trochę „na autopilocie”. Harwood z kolei wyglądał na faceta, który próbuje udowodnić, że jest lepszy niż jego pozycja na karcie sugeruje – ale coś tu nie kliknęło. Przeciąganie? Sporo. Tempo? Momentami ospałe. Zakończenie? Typowy Jericho – nieczyste zagranie, uderzenie pasem ROH World i Judas Effect. Fani Jericho dostali dokładnie to, co zawsze, ale reszta… cóż, chyba liczyła na coś więcej. Prawdziwa wartość tej walki leżała w post-matchowym chaosie. Hobbs wyglądał jak prawdziwa gwiazda, demolując wszystko i wszystkich. Może to był prawdziwy cel tej walki – pokazać, że Hobbs jest gotowy na większe rzeczy. Jeśli tak, to cel osiągnięty, ale sama walka? Do zapomnienia. Collision było solidnym show, choć brakowało tego „wow”. Najlepsze momenty to techniczna uczta Garcii i Shibaty oraz dynamiczna walka Pac’a i Komandera. Cope i Big Bill otworzyli wieczór solidnie, ale bez emocji. Jericho i Harwood? Cóż, trochę zawiedli. Promo Hangmana Page’a i końcowa dominacja Hobbsa to elementy, które gdzieś tam do czegoś fajnego doprowadzą, ale reszta? Raczej standardowe show AEW.
    • BartKowSky
      Ja bym widział to tak: WM: Cena vs Punk bez pasa na szali- Brooks mógłby go wywalić w Royal Rumble będąc w finałowej czwórce, byłaby jakaś podwalina do feudu Summerslam: Cena vs Orton, tak po prostu dla finalnego zamknięcia tej rywalizacji Survivor Series: Cena vs mistrz WWE- Jasiek tę walkę wygrywa, ale zaraz potem traci pas przez wykorzystanie walizki (np. przez Owensa). 17 title runów jest, mocne podbudowanie posiadacza walizki też jest 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...