Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Mandela: Long Walk to Freedom

Kronika życia Nelsona Mandeli (Idris Elba), który został pierwszym demokratycznie wybranym prezydentem RPA. „Wałęsa: Człowiek z nadziei”... gdyby był robiony z Oscarowym rozmachem :wink: Skoro to biografia, to miejcie litość. I tak wiecie, co jest fabułą filmu.

Idris Elba, jak i grająca jego żonę Naomie Harris, będą pewnie poważnie brani pod uwagę, w wyścigu o nominacje Akademii. Szczególnie, że fatalnym zbiegiem okoliczności, produkcja ujrzała światło dzienne niedługo po śmierci bohatera – polityka gra tam sporą rolę. Mamy tu nacisk na jego życie prywatne, i to, jak wielką rolę odegrała żona. Kobieta ma co opowiadać, a Harris to doskonale wykorzystuje, dotrzymując kroku Elbie, co do łatwych zadań nie nalezy. Idris jest niczym kameleon, a Mandela to kolejna laurka jego umiejętności.

Może to dziwne, ale trochę brakowało mi tu patosu. Tych podniosłych scen, które wpasowałyby się w ton filmu. Podobnie ma się sprawa, jeśli chodzi o charakterystyczne, godne zapamiętania teksty. Brak tej wzniosłości, blokuje produkcji drogę do wielkich przebojów. Wiadomo, ze to musiałoby być zrobione ze smakiem, być dobrze wyważone, ale wyzbycie się ich, lub postawienie na tak niewielką ilość jak tutaj, to też nie najlepsza decyzja. Jeśli już doświadczamy takiej sceny, to nie chwyta ona za serce. O wiele bardziej skupili się na cierpieniu Afrykańskiego ludu. Na morderstwach i braku sprawiedliwości. Tutaj efekt już był lepszy, ale wciąż pozostawiający niedosyt.

Tak jakby ktoś miał dobrą historię do opowiedzenia, ale nie umiał ubrać jej w odpowiednio mocne słowa. Do tego pocił się, jeśli chodzi o podkreślenie tego, co ważne. Raz opowiadał szybko, jakby mu zależało na czasie, by później dłubać w nieskończoność na temat innego wątku. Wyszło takie wszystko i nic. Przyjemne, edukacyjne, ale czy godne Mandeli? Tu opinie są podzielone – 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338314
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  3 709
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  11.10.2010
  • Status:  Offline

Sztanga i Cash/ Pain And Gain (2013)

 

Film opowiada o prawdziwej historii, opisanej w "Miami New Times", którego bohaterami są dwaj kulturyści z Florydy: Adrian Doorbal (Anthony Mackie) i Daniel Lugo (Mark Wahlberg), którzy porywają bogatego biznesmena. Jednak sytuacja komplikuje się, gdy w cała historię wmieszany zostaje miejscowy barman - Paul Doyle (Dwayne Johnson), a okradzionemu i porzuconemu na pewną śmierć mężczyźnie udaje się przeżyć i zatrudnia prywatnego detektywa, by odnalazł bandytów.

 

Od pewnego czasu zabierałem się do obejrzenia tego filmu, ale ciągle mi się nie udawało go obejrzeć. Dopiero dzisiaj się za niego zabrałem iż pewnością nie był do zmarnowany czas, bo film był naprawdę dobry. Choć właściwie przedstawia historię trzech głupków, którzy chcą tylko szybko się wzbogacić, to ten film jest tak zrobiony, że dwie godziny seansu minęły mi bardzo szybko. Ostatnio obiło mi się o uszy, ze jednego mojego znajomego ten film bardzo motywuje do większego przykładania się do treningów na siłowni i po obejrzeniu mam dwie wersje. Albo motywuje go to do brania pewnych środków, bo w filmie było mocno podkreślone że to pomaga, albo napatrzył się na The Rocka i też chce być taki napakowany. Dla mnie najlepszą grę w tym filmie zaprezentował Kershaw, ale to raczej było oczywiste, w końcu grał go Tony Shalhoub, czyli gość, który grał jedną z najlepszych ról w historii seriali według mnie, czyli detektywa Monka. Aktorzy grający role trzech porywaczy też dobrze się spisali, choć oczywiście najlepiej z nich prezentował się Lugo, czyli mózg całej grupy. Doyle został fajnie zagrany przez Rocka, bo pomimo tego że jest kryminalistą i koksem, to jednak ma jakieś uczucia i u Boga próbuje znaleźć nową drogę, choć wiadomo jak się to kończy dla większości takich gości. W końcu ponieśli konsekwencje tego co zrobili, ale przez ten krótki czas narobili sporo głupot, ale w końcu kasa najważniejsza, a po praniu mózgu jeszcze łatwiej robić takie głupie rzeczy. Oczywiście najlepsze w tym filmie są momenty, w których zdobywają kasę, co jest bardzo dobrze pokazane, choć oczywiście nie unikają wpadek, ale dzięki temu film nie jest monotonny, a bohaterowie muszą sobie razić z tym, co sami sobie nabroili. Myślałem że w tym filmie Rock będzie grał główną rolę, ale jednak był tylko jedną z pierwszoplanowych postaci, co moim zdaniem jest dobrym rozwiązaniem, bo grając tylko jedną z głównych postaci wydawał się ciekawszy, gdy akcja nie była podporządkowana pod jego osobę, ale pod Lugo, który był głównym sprawcą całego zamieszania. Nie będę zdziwiony jak w najbliższym czasie znów obejrzę ten film, bo jest tego wart. Ocena : 8/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338332
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 623
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.05.2009
  • Status:  Offline

Jeszcze większe dzieci - 6/10

7 psychopatów - 6/10

Krzysztof - 7/10

 

Tak w skrócie.

7 psychopatów - Po pierwsze muszę przyznać, że podobał mi się ogólny motyw tego filmu. Mamy przedstawionych wszystkich psychopatów i jednocześnie akcja filmu toczy się w trakcie jego pisania. Dobra gra aktorska Colina Farrella i przede wszystkim dużo fajnych dialogów. Niestety im dłużej film trwał tym szybciej chciałem go wyłączyć.

 

Jeszcze większe dzieci - Mi osobiście film nawet się podobał. Może przez to, że lubie filmy z Adamem Sandlerem i Davidem Spadeem. Na plus oczywiście Salma Hayek, której dość dawno nie oglądałem i już zapomniałem jaka jest ładna. Jeśli chodzi o sam film to było w nim kilka śmiesznych momentów, kilka udanych żarów, ale oczywiście nie obyło się bez różnych wpadek. Taki dobry film na popołudnie.

 

Krzysztof - "Prawdziwa historia" głośnego ( jeśli nie najgłośniejszego ) porwania w Polsce. Oczywiście chodzi o porwanie Krzysztofa Olewnika. Podobno przy filmie była obecna Dorota Olewnik, czyli siostra Krzysztofa co z miejsca skazywała jej postać filmową na główną bohaterkę. Tak się akurat złożyło, że ten film widziałem po tym jak obejrzałem w "Tajemnice polskiej mafii" wywiad z przyjacielem Krzyśka, który przez długi czas był posądzany o to porwanie. Kilka rzeczy z nim związanych zostało pominięte w tym filmie. Po pierwsze w filmie mamy pokazane, że o porwaniu pierwsza dowiedziała się Dorota, gdy tak na prawdę to właśnie ten przyjaciel powiadomił rodzinę o porwaniu. Później został on totalnie pominięty, a według jego zeznań to on miałby zawieść pieniądze porywaczom. Film ukazuje jak policja niechętnie chciała rozwiązać tą sprawę, gdyż mieli takie rozkazy z "góry". Troche przekolorowali niektóre postacie jak np: tą siostrę ( opieram się głównie na tym wywiadzie ), ale ogólnie film jest dobry.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338346
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 709
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  11.10.2010
  • Status:  Offline

Z racji świąt trzeba obowiązkowo obejrzeć jakieś filmy, dlatego wziąłem się za trzy niezbyt ambitne produkcje i jedną świetną.

 

Dobroduszny olbrzym (2010)

 

Walter Krunk to 35 letni sierota o potężnych gabarytach, który przez przypadek niszczy kuchnię w swoim dawnym sierocińcu. Ma 10 dni na zebranie pieniędzy i ocalenie sierocińca przed zamknięciem. Tymczasem Eddie Sullivan, który zajmuje się menadżerką zawodników sztuk walki, tonie w długach. Walter i Eddie postanawiają połączyć siły, aby pomóc sobie nawzajem. Ich celem jest wygranie turnieju w Nowym Orleanie i głównej nagrody, którą jest czek na 100.000 dolarów.

 

Gdyby nie nuda to pewnie nigdy bym się za ten film nie wziął. Bo i bez oglądania wiadomo, że filmy spod znaku WWE Studios zawsze przebiegają tak samo, a więc bohater po ogromnych kłopotach tryumfuje ratując kogoś. No cóż, Show zagrał w tym filmie nie najgorzej, bo w końcu lubi być płaczliwym olbrzymem, który boi się wszystkiego, co zresztą pokazywał też w tym roku w WWE. No i niezdara nabroiła i musiała naprawić szkody przez siebie wyrządzone. Cóż, za błędy trzeba płacić, a jemu przyszło to robić w bardzo nietypowy sposób, bo musiał odkupienie, a więc naprawę kuchni, wywalczyć w ringu. Wiadomka, taki wielki facet ma o wiele lepiej, bo jest silniejszy, ale z jego psychiką to ciężko było mu się przemóc i walczyć jak facet, a jego walki, oczywiście wygrane, to były strasznie słabe. Ale osiągnął cel i sierociniec będzie miał remont kuchni. Piękne i wzruszające zakończenie niezbyt dobrego, ale ogólnie trzymającego się kupy filmu. No, może gdyby niektóre momenty nie były tak bardzo oderwane od rzeczywistości to mniej bym narzekał. Ocena: 4/10

 

Scooby Doo i klątwa potwora z głębin jeziora (2010)

 

Gwiazdy "Scooby-Doo" powracają w wielkim stylu! Nowe tajemnice czekają na odkrycie w kolejnym pełnometrażowym filmie fabularnym! Brygada zaczyna letnią pracę w eleganckim country klubie. Czai się tam jednak coś dziwnego! Tajemnica wisi w powietrzu. Tak jak i miłość, bo - O rany! - Kudłaty zaczyna podkochiwać się w Velmie.

 

Wiem, można się zdziwić że zabrałem się za tak dziecinny film, ale skoro widziałem dwa poprzednie filmy, to i za ten się zabrałem. I to była zdecydowanie najgorsza pozycja w całej historii o Scooby'm. Nieciekawa akcja, film tak jakby oderwany od rzeczywistości. Wiem że był w nim animowany pies, ale przy innych postaciach nie powinno być elementów bajkowych, takich jak jakieś odgłosy przy ruchach itp. A ze Scoobiego zrobili pajaca w porównaniu z poprzednimi częściami, co nie pasuje do filmu o jego przygodach, bo tutaj się skupili na innych członkach ich grupy. Za dużo historii miłosnych, Fred brunet, zbyt ładna Velma, to też nie pasuje do pierwowzoru postaci. Także powrót do dzieciństwa uważam za nieudany. Ocena: 2/10

 

Supermarket (2012)

 

12 godzin, które nie są normalnym dniem w supermarkecie, szef ochrony, który skrywa brutalną przeszłość i rozmowa, która nie jest zwyczajnym ultimatum. Supermarket - niezwykły thriller pełen pozornie błahych wydarzeń, których konsekwencji nie sposób przewidzieć. Nagrodzony podczas 49. International Antalya Golden Orange Film Festival, Marian Dziędziel fascynuje w każdej scenie jako zręczny manipulator. Wraz z nim niezapomniane role tworzą Mikołaj Roznerski, Wojciech Zieliński, Izabela Kuna, Tomasz Sapryk i Przemysław Bluszcz. Gdy w sylwestrową noc, w supermarkecie znika jeden z klientów, wiadomo, że dla wszystkich zamieszanych w sprawę, nic już nie będzie takie, jak przedtem.

 

Ten film w wielu momentach przewinąłem, ale i tak uważam ze nie był najgorszy. Wbrew tytułowi nie traktuje on o pracownikach sklepu czy o życiu supermarketu, ale o ochroniarzach w nim pracujących. I jest to bardzo życiowy film, bo pokazuje pracę ludzi, którzy pomimo strasznie niskich zarobków uważają się za nie wiadomo kogo i nawet za zwykłego batonika potrafią zrobić z życia klienta piekło. No i tak się stało z jednym z klientów. Przypiszą ci coś czego nie zrobiłeś i masz przerąbane. Oczywiście najgorszy ze wszystkich jest szef firmy ochroniarskiej, bo nie dość że mało zarabia, to jeszcze musi się męczyć ze swoimi pracownikami, którzy niezbyt przykładają się do swojej pracy. Cóż, film nie najgorszy, ale w całości nie dałem rady go obejrzeć. Ocena: 5/10

 

Nitro Circus: The Movie (2012)

 

Grupa na czele, której stoi Travis Pastrana pokonuje granice własnych możliwości. To prawdziwi zastrzyk adrenaliny!

 

No i czas na ME mojego seansu, po którym zacząłem szukać informacji o grupie Nitro Circus i zacząłem być strasznie zły, że nie znalazłem tego filmu jakiś miesiąc temu, bo oni są świetni, a niecałe dwa tygodnie temu byli w Polsce. Kurde, strasznie żałuję że nie mogłem ich widzieć na żywo. Co do filmu, to myślę że dla fanów Jackass to jest pozycja obowiązkowa, ponieważ film też opiera się na niebezpiecznych akcjach, jednak te są bardziej niebezpieczne i o wiele bardziej efektowne. Mi się najbardziej podobały akcje z różnego rodzaju skokami do wody, w Jackassie też mi się podobały, ale tam było mało takich akcji. Jest też pewna śmieszna historia, bo oglądałem ten film wczoraj, była w nim akcja z dachowaniem samochodu, a niedługo potem niedaleko mojego domu auto dachowało i wylądowało w rowie, oczywiście sam wypadek śmieszny nie jest. Cóż za zbieg okoliczności. Zdecydowanie polecam ten film, bo akcja jest przednia. Ocena: 8,5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338474
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Kings of Summer / Królowie lata

Joe (Nick Robinson), Patrick (Gabriel Basso) i Biaggio (Moises Arias) skończyli już 15 lat i mają dość słuchania rodziców. Tego lata chcą spróbować wszystkiego, wziąć życie w swoje ręce i stać się mężczyznami. We trzech uciekają do lasu, budują dom i żyją jak królowie. Przynajmniej taki był plan... Wszystko komplikuje się, kiedy w leśnym domu pojawia się piękna Kelly (Erin Moriarty), wspólny obiekt westchnień Joe i Patricka.

Mimo, że to kolejny film „o dorastaniu”, to przyjemnie obrazuje relacje z rodzicami dwóch głównych bohaterów – Biaggio, to komediowy dodatek. Jeden zmaga się z samotnym, niesamowicie wyszczekanym ojcem – genialny Nick Offerman – a drugi z przesadnie opiekuńczymi rodzicami, którzy szkodzą mu, chcąc zagłaskać na śmierć. Obaj mają swoje powody do opuszczenia domowego gniazda, a drastyczny krok pakuje ich w survival. Trochę za ładny, zbyt magiczny. O ile ta pierwsza część wydaje się być prawdziwa, godna uwagi, tak już samo hasanie po lesie, jest trochę zbyt łatwe. Umówmy się, trzem nastolatkom do jakiegoś Beara Gryllsa daleko, a Ci mieszkają w lesie kilka tygodni, skacząc sobie po drzewach z uśmiechami na twarzy. O wiele za łatwo im to przychodzi, a momentów zwątpienia na twarzach niewiele. Brakuje tylko śpiewających sarenek.

Sporo śmiechu w tym wszystkim. Tak szyderczego – Offerman – jak i pociesznego/głupiego – Moises Arias. Ten drugi wyszedł na gwiazdę przedstawienia, ze swoją kamienną miną i totalnym odrealnieniem. Postać zaskakuje na każdym kroku. Czy to kretyńskim tekstem, czy zachowaniem.

Wiadomo, im dalej w las, tym bardziej dramatycznie, z większym przesłaniem, ale takie też było założenie. „Królowie lata” popsuli się trochę na ostatniej prostej, nie wywołując u mnie zamierzonej reakcji, ale i tak było „dobrze” – 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338508
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 709
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  11.10.2010
  • Status:  Offline

Odrzut (2011)

 

Bohaterem filmu jest policjant, którego rodzina zostaje zamordowana przez nieznanych przestępców. Nie mogąc pogodzić się ze swoją stratą i bezczynnością policji, postanawia on wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę.

 

Ten film swoim przebiegiem przypominał mi końcówkę story pomiędzy Andersonem a Asami w TNA. Bo w tym filmie również był jeden, który chciał zniszczyć wielu, którzy zrobili krzywdę wielu ludziom i jemu także. No i tutaj też tymi złymi byli ludzie w kamizelkach harleyowców. W sumie film niczego sobie, akcja płynna, a Steve jak zawsze dobrze radzi sobie w roli gościa, który zleje każdego i to niezależnie ilu rywali by go atakowało jednocześnie. Bo przecież Varrett to taki super bohater w ludzkim wcieleniu, który mści się tylko na tych, którzy zrobili krzywdę jego rodzinie i nękają niczemu nie winne miasto. Najlepsze w tym filmie są oczywiście momenty walki, które Austin, jak przystało na byłego wrestlera, odgrywa świetnie. W sumie Drayke też umiejętności bojowe miał niczego sobie, a jego sposób na rozwiązywanie problemów z nieuczciwymi dłużnikami, pewnie długo nad tym myślał, bo to było bardzo pomysłowe. Film kończy się szczęśliwie, ale przecież ten bohater, który szukał zemsty nie mógł przegrać, bo to by wymuszało nakręcenie kolejnej części filmu o tym, dlaczego przegrał to co sam wymyślił musiałby szukać zemsty za nieudaną zemstę. Lub też musiałby zginąć od razu, ale myślę że to byłoby najgorsze wyjście, bo nie byłoby nikogo, kto tak naprawdę by za nim rozpaczał, a to by było konieczne, żeby odpowiednio sprzedać końcówkę śmierci gościa, który zginął praktycznie przez małą pomyłkę, bo przecież przez resztę filmu był nie do pokonania. Ocena: 6,5/10

 

 

G.I Joe: Odwet (2013)

 

Grupa G.I. Joe wraca! Oddział po raz kolejny musi zmierzyć się ze śmiertelnym wrogiem, organizacją Cobra, a także stawić czoła zupełnie nowemu niebezpieczeństwu, które czai się w kręgach rządowych. Kiedy wszystko zawodzi, pozostaje tylko jedno: Odwet. Roadblock (Dwayne Johnson) przewodzi nowemu oddziałowi doborowych żołnierzy (wśród nich są Channing Tatum i Bruce Willis) w tym dynamicznym filmie "po brzegi wypełnionym militarnymi akcjami"!

 

Podobał mi się ten film i to nie jedynie ze względu na akcję, ale również bardzo dobre były efekty dźwiękowe. Mam dobry wzmacniacz i głośniki, więc jak efekty w filmie są odpowiednie to czuję się jakbym oglądał tą produkcje w kinie. Było dużo walki, dużo wybuchów, wszystko trzymało się ciekawego schematu, który opierał się na powrocie do czynnej służby i na ratowaniu świata przed tymi, którzy wydali na GI wyrok śmierci. Jednak wyrok nie został wykonany poprawnie, bo kilka osób przeżyło i zaczęło szukać zemsty. W sumie akcja zaczęła dosyć ciekawie i dzięki temu nabrałem ochoty żeby obejrzeć resztę filmu. I było dobrze, ale aż tak dziwnie wyglądały postacie, które miały stroje prawie jak iron Man. Ok., w przypadku jednej zostało to wyjaśnione, ale reszta? To jakaś super zbroja, dzięki której nie da się ich pokonać? Poza tym to wydaje mi się że ten film można wrzucić do jednego worka z Avengers, gdzie również grupa walczy ze złem, tyle że tutaj nie ma członków obdarzonych nadzwyczajnymi mocami, choć jak się ma the Rocka w teamie to super mocy nie trzeba. Nie przeglądałem prze seansem informacji o tym filmie i ucieszyło mnie że zobaczyłem w nim Bruce’a Willis’a, który w scenach walki spisywał się nieźle. Film zdecydowanie mogę polecić, bo i ciekawy jest i efektowny też. Ocena: 8,5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338614
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Inevitable Defeat of Mister & Pete

Obraz opowie o dwóch nastolatkach, którzy po tym jak ich matki zostają zamknięte w więzieniu, pozostawieni sami sobie w czasie wakacji, muszą walczyć o przetrwanie na ulicach Nowego Jorku.

Sympatyczne, młodociane duo (Mister – Skylan Brooks ; Pete – Ethan Dizon), w ponurym dramacie ukazującym biedę i patologie nowojorskiego getta. Ich niewinność rozjaśnia całą produkcję, która dzięki nim nie jest tak „ciężka”, jakby mogła być. Mówimy w końcu o braku środków do życia, spotykanym na każdym kroku. Nie mówie, że obaj żartują co scenę – wręcz przeciwnie – ale trudno ich nie lubić, mimo, że Mister to jeden z bardziej pyskatych i niewdzięcznych bachorów dzielnicy. Oni – w przeciwieństwie do starszych kolegów z „Królów lata” – nie zachowują się, jakby samotność była wygraną na loterii i powodem do uśmiechu. Są zmęczeni, głodni, załamani.

W zasadzie obaj dźwigają ten film na swoich barkach, a znane nazwiska – jak Hudson, czy Mackie – są tylko dodatkiem, cierpiącym na wycięte z kartonu postacie. Jest jakiś lokalny rozrabiaka, z którym kłóci się bohater, czy policjant, obrazowany jako największe zło, którego jedynym celem jest wrzucenie dzieciaków do „Domu dziecka”. Kadry w jakich jest pokazywany, czy wizerunek jaki mu narzucono, to definicja kiczu.

Mister i Pete sami w domu, ale ich historia nie zagości przy wigilijnym stole. Ciekaw jestem, czy w ogóle będzie się mogła poszczycić jakąś większą reklamą. Raczej jest to produkcja niszowa, nieznana, na którą środki były zbierane sporo czasu, ale George Tillman Jr. (reżyser) kolejny raz udowodnił swój kunszt – facet odpowiedzialny za „Siłę i honor”, „Notorious”, czy „Faster” – 6/10

 

 

Saving Mr. Banks / Ratując pana Banksa

Oparta na prawdziwych wydarzeniach opowieść o powstawaniu "Mary Poppins" i burzliwych relacjach Walta Disneya (Tom Hanks) z autorką P.L. Travers (Emma Thompson), które niemal doprowadziły do klęski tej produkcji.

Obietnica złożona swoim pociechom, zmusiła Walta do 20-letnich negocjacji, o prawa do ekranizacji. Travers nie należy do osób łatwych w komunikacji. To raczej aspołeczna persona, gardząca światem i wszystkim, co ją otacza. Disney stoi po drugiej stronie barykady. To idealne, pogodne przeciwieństwo kobiety, z którą chcę znaleźć wspólny język. My tych 20-lat śledzić nie będziemy, podczepiając się na ostatniej prostej, kiedy sporządzony jest już kontrakt, a autorka zmierza do USA, na ostatnie poprawki scenariusza.

Piosenki złe, animacje niedopuszczalne, nawet kolor czerwony jej przeszkadzał. Emma Thompson zasłużyła na nominacje, a i pewnie będzie w czołówce Oscarowego peletonu w swojej kategorii. O ile z początku może budzić niechęć, tak z czasem poznajemy jak skomplikowaną jest personą, i jak ważne dla niej jest to dzieło. Jej motywy nabierają koloru, kiedy ona błądzi myślami w przeszłości. Druga oś fabularna, to właśnie młodość bohaterki. Równie ważna, jak nie ważniejsza, od tej z opisu. Tam prym wiedzie Colin Farell, w roli ojca – przyjemna rola, choć w tle głównego duetu.

Toma Hanksa nie można lekceważyć. Podobnie jak w przypadku „Kapitana Phillipsa”, przez 90% czasu trwania, myślimy „standardowo dobry Hanks”, by później dostać tę jedną scenę, rzucającą na kolana.

Wiem, co mogliście pomyśleć czytając opis – obsada fajna, ale co mnie to interesuje. „Saving Mr Banks”, może być jednak tak miło wspominany, jak musical z 1964, o którym opowiada. Mimo, że początek jest dość nudny i przewidywalny – na obu „osiach” – mimo, że nie wszystkie relacje bohaterki są należycie nakreślone, pozostawiając niedosyt – szofer (Paul Giamatti) - tak pod koniec nie mogłem się nadziwić, jak trafnie wzbudzali te emocje, które chcieli – 7/10

 

 

The Best Man Holiday

Grupa przyjaciół spotyka się po 15 latach od skończenia koledżu. Są święta - wymarzony czas na to, by odnowić dawne romanse i na nowo rozpalić dawno wygasłe konflikty.

„The Best Man Holiday”, to kontynuacja „The Best Man” z 1999 roku (4/10). Plejada afro-amerykańskich gwiazd, w mieszance kom-roma z dramatem. Nic więcej, jak grupa przyjaciół spotykająca się po latach. Mają swoje, jak i wspólne problemy, oraz ukryte cele względem pozostałych. Seans z jedynką jest konieczny, by cieszyć się tym świątecznym pojednaniem. Wciąż jest sporo chemii między aktorami, i faktycznie czuć ich przyjaźń. Ciężko tu o jakieś wielkie zwroty, film sobie po prostu płynie, co nie zmienia faktu, że mimo tych samych charakterów, i tych samych miłosnych rozterek, wciąż jest na czasie. Problemy zdają się być aktualne.

Mniej się dzieje względem pierwszej części, gdzie ten spał z tamtą, a tamten z tą, i teraz tamten na tamtego jest zły. Takiego pomieszania z poplątaniem tu nie znajdziemy, a jak już jest, to oparte na fundamentach zbudowanych przez jedynke. Jest za to potęży akcent dramatyczny na koniec, a i wartość komediowa poszła do przodu. Terrence Howard (jako tutajszy Stiffler z „American Pie”) jest jeszcze bardziej wyszczekany niż wcześniej, a Harold Perrineau (taka największa niemota z ekipy) ma jeszcze większe problemy z kobietami.

Mimo, że świąteczne zjednoczenie, to nie nazwałbym tego świątecznym filmem. Pora roku to odległe tło i daleko im do zobrazowania typowej atmosfery – poza kilkoma minutami. Jeśli nie czujemy więzi do bohaterów – a umówmy się, nie czujemy – to będziemy dalecy od zachwytu. Produkcja jakich wiele. Raczej przypomnienie renesansu, jakim były tego typu filmy w afro-amerykańskiej kulturze, w czasach, gdy pojawiała się jedynka. Wtedy to było novum, teraz takich filmów jest na pęczki – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338616
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  148
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  10.08.2012
  • Status:  Offline

Don Jon

Startując do tego filmu miałem mieszane uczucia. Niby komedia, ale jednak ma niby coś z dramatu. Opis coś gada o pornolach i meldoramatach. Zapowiada się coraz dziwniej. Dramatyczny komediowy melodramatyczny pornol. Let's take a look. Zaczyna się od typowego akcentu Don Juan'a. Zaliczamy i następnej szukamy. Nie wiem dlaczego, ale główna postać skojarzyła mi się z N!KO :D. Przepraszam, Cię za to stary, ale taka jest prawda.

Nie wiem co pisać tak naprawdę o tym filmie. Zostałem w dziwny sposób osaczony przez to. Od razu rzuciło mi się w oczy zachowanie JEJ w stosunku do NIEGO. Dawała mu poczucie złudnego szczęścia, nadal jednak szukał zapomnienia w pornosach. Koniec końców zakochuje się w starszej od siebie kobiecie. Blah blah – Love Story. Film jest dla mnie neutralny. Maksymalnie mogę dać:

4/10

 

Saga Zmierzch: Przed Świtem cz. 2

To jest dla mnie upokorzenie, ale skoro obejrzałem to coś napiszę. „Koleżanka” uwielbia tą całą sagę. Idę o zakład, że potrafi mi z pamięci przytoczyć co mówili w tym filmie(z którego właściwie zapamiętałem tylko jakąś tam bitwę(która i tak podobno się nie rozegrała) tak więc krótko). Mdłe, przesłodzone. Podobno nawet się nie umywa do książki. Co ja tam wiem :D

1/10 – najgorszy film tego roku, który oglądałem.

 

Robin Hood: Książę Złodziei

Robin z Loxley, uczestnik wyprawy krzyżowej zostaje wtrącony do lochu. Tam poznaje(czy też wcześniej poznał) czarnoskórego człowieka, który pomaga mu lekko w ucieczce z więzienia i obaj płyną, do Anglii gdzie ów Azizem, miał spełnić swoją obietnicę, by uratować Robinowi życie. Godne zauważenia jest, sposób w jaki przedstawiono Robina. Nie jest ucieleśnieniem ideałów, ale ma też wady. Jednak w najważniejszym momencie, przebacza, zdrajcy, który okazuje się jego bratem i razem wyruszają ratować ludzi z rąk szeryfa.

Film zasługuje na mocne 7/10

 

Milczenie Owiec

Mogę się założyć, że większość oglądała film, oraz, że większość złapie się za głowę, widząc w jednym poście ten film ze szmirą dwa piętra wyżej. Ale jako, że nadrabiam zaległości z ostatnich paru tygodni(lub nawet więcej) to ciężko się spodziewać podziałów.

Genialna rola Hopkinsa, który pojawia się w kilkunastu scenach a mimo to zawsze mam ciary. Moment, w którym atakuje ludzi pilnujących jego klatki po czym ucieka to majstersztyk. Ogólnie cały film, jest genialny. JEDNAK, książka jest nadal o niebo lepsza ;)

10/10

 

Haniball

Dr. Lecter przeniósł się do Florencji, którą od zawsze kochał. Zabił poprzedniego kustosza muzeum i przejął jego funkcję. Ze względu na ogromną wiedzę, wzbudza zachwyt ale również, przerażenie wśród rady. Dostaje jednak szansę. W tym samym czasie włoski policjant, zauważa podobieństwo między zdjęciem ze strony FBI a kustoszem, którym jest Lecter. Zawiadamia o tym pewnego człowieka, który jest gotowy zapłacić ogromne pieniądze, za śmierć Haniballa. Porywają doktora i ląduje on na posesji swojego byłego pacjenta. Jednak z pomocą, agentki Starling udaje mu się uciec, ale mimo tego, zostaje ona ranna. pod koniec filmu, jest scena, widać jak Lecter przygotowuje obiad. A głównym daniem jest najzacieklejszy wróg Clarisse. Jak widać Haniball nadal jest kanibalem. W ostatniej scenie, daje małemu dziecku ludzki mózg. Świat powinien się przygotować na nowego kanibala? :)

9/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338665
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  2 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  21.06.2011
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

,,Sabrina" (1954)

22-letnia Sabrina Fairchild (Audrey Hepburn) wraca z Paryża, gdzie przebywała na kursie kulinarnym. Od najmłodszych lat Sabrina kochała się w Davidzie Larrabee (William Holden) – synu pracodawcy ojca Sabiny. Thomas Fairchild (John Williams) był bowiem kierowcą Olivera Larrabee (Walter Hampden). David nie brał jednak na poważnie związku z Sabriną, ponieważ uwielbiał zmieniać kobiety jak rękawiczki. Poza tym zgody na ślub z córką szofera nie wyrażał ojciec. Sabinie próbował pomóc brat Davida – Linus Larrabbe (Humphrey Bogart). Miał on swój interes w pomocy młodej dziewczynie, w której z czasem się zakochał…

,,Sabrina” niewątpliwie posiada urok i sznyt typowy dla lat 50. Miłość nie jest przedstawiona tam przez pryzmat pożądania, lecz metafizyki. Audrey Hepburn świetnie wypadła w roli marzycielki, która nie potrafiła zrozumieć, że zwyczajnie nie pasuje do wyśnionego mężczyzny. William Holden także wypadł w tej roli bardzo dobrze. Niestety na tym dobre aktorstwo się kończy. Może jeszcze John Williams wiarygodnie odgrywał rolę poczciwego ojca, ale grał on postać drugoplanową. Stopniowo na pierwszy plan wysuwał się z kolei Bogart, którego postać była niepełna i brakowało jej ,,pazura”. Linus Larrabee o wiele lepiej wypadłby jako cyniczny biznesmen złamany przez potęgę miłości niż jako skryty, nieśmiały i ciapowaty przedsiębiorca, który pokochał pieniądze, ponieważ nie pokochały go kobiety…

Poza Hepburn nie ma się kim zachwycić. Tylko ona pozwala widzowi rozmarzyć się przed telewizorem. Robi to śpiewając po francusku i uśmiechając się. Przez większość filmu rozsiewa czar. Nie dorównuje jej ani typowy filmowy bawidamek David, ani momentami bezpłciowy Linus, ani ojciec obu dżentelmenów, który miał chyba na celu rozbawić swoją czupurnością. Skończyło się na zamiarach…

Inne elementy filmu także nie zachwycają. Nie ma klimatycznych miejsc lub muzyki, dla której chciałoby się znaleźć ,,Sabinę” w internecie tylko dla jednej czy dwóch scen…

,,Sabrina” będzie odskocznią dla miłośników komedii romantycznych z lat 90. Historia będzie ,,spokojniejsza”, realia bardziej sielankowe. Nie zaklniemy nawet na widok zachowania czarnego charakteru, którego najzwyczajniej nie ma. Po prostu obejrzymy ten film i…tyle. Tylko tyle…

 

Ocena filmu: 3.5/6

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338730
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Nie wiem dlaczego, ale główna postać skojarzyła mi się z N!KO . Przepraszam, Cię za to stary, ale taka jest prawda.

 

...żeby Ty jeden

 

 

The Hobbit: The Desolation of Smaug / Hobbit: Pustkowie Smauga

Hobbit Bilbo Baggins (Martin Freeman) razem z Gandalfem (Ian McKellen) oraz trzynastoma krasnoludami (nie, nie będę wymieniał aktorów) zmierza do legowiska smoka Smauga. Bohaterowie chcą pokonać bestię i odebrać jej złoto, które ukradła.

Pamiętacie Bilbo? To ten pocieszny hobbit z pierwszej części (5/10), który urzekał za sprawą kreacji Martina Freemana. Zapomnijcie o nim, zginął. Odkąd znalazł pierścień, stał się całkowicie inną postacią. Stał się... Frodo. Znanym również jako „bezbarwna owłosiona stopa”, czy „wycięty z kartonu niziołek”. Wraz z nim wyparowała komediowa polewa, która cieszyła w poprzedniczce. Została zastąpiona akcją. Poziom jej różny, ale tempo zdecydowanie żwawsze. Problem w tym, że – jak to było w „Niezwykłej podróży” – jest to akcja pozbawiona emocji. Przecież, żeby nie wiem co się działo, skąd spadli, albo co w nich uderzyło, i tak przeżyją. A jak będzie się wydawało inaczej, to wpadnie Legolas (Orlando Bloom) z Tauriel (Evangeline Lily) i poskładają całą armię. Potem ona będzie tonąć w romantycznej, ckliwej gadce z krasnalem, ale kto tam by się czepiał szczegółów.

Były obawy, że smok jest kreskówkowy, że może nie sprostać wyzwaniu, będąc obiektem żartów, nie wywołując strachu. O ile tego ostatniego nie ma, tak można być spokojnym – Smaug, to najjaśniejszy punkt programu. Wizualnie daję radę, a odpowiedzialny za jego głos Benedict Cumberbatch, wnosi go na o wiele wyższy poziom. Niewykluczone, że to najmroczniejsza kreatura ze wszystkich Jacksonowych ekranizacji Tolkiena.

Wszystko jest ładne, tak jak ładne było. Krajobrazy robią ogromne wrażenie, a wpompowane miliony wyciekają z ekranu. One jednak nie zmienią tego, że ta historia jest zwyczajnie do dupy – nie bójmy się tych słów. O ile jedynka nie dawała tego odczucia, tak już dwójka wyraźnie razi sztucznym wydłużeniem całości, do tego urywając się w połowie sceny. Jeden ze słabszych cliffhangerów, jaki widziałem w filmach. Jednocześnie jeden z tych, który niesamowicie mnie ucieszył. Niecałe 3-godziny, to za dużo na tę szopkę. Są tu plusy, jasne, ale sam fakt, że musze się ich doszukiwać grzebiąc w padlinie, średnio mnie bawi. Są gadające pająki, elfie terminatory, czarodziej walczący z mrokiem (mgłą?), krasnolud leczony chwastem, romans międzygatunkowy i smok chwalący się wybitnym węchem, którego ewidentnie mu brakuje – sorry, nie kupuje – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338758
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 709
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  11.10.2010
  • Status:  Offline

Empire State: Ryzykowna gra (2013)

 

Nowy Jork, 1982 rok. Po nieudanej próbie dostania się do szkoły policyjnej Chris zostaje ochroniarzem w firmie, przewożącej gotówkę opancerzonymi samochodami. Pewnego dnia nieopatrznie opowiada swojemu kumplowi z dzieciństwa, Eddiemu (Michael Angarano), jak dziurawy jest system ochrony w firmie, obracającej milionami dolarów. Szybszy w działaniu niż w myśleniu Eddie wpada na szatański pomysł napadu, który zapewni im obu łatwą i ogromną kasę. Plan wydaje się prosty, jednak jego realizacja okazuje się pełna nieprzyjemnych niespodzianek. Tropem dwóch nieopierzonych złodziei podąża doświadczony policyjny stary wyga, detektyw James Ransone (Dwayne Johnson) oraz mafijni bossowie, którzy nie mogą pozwolić, aby taki zysk przeszedł im koło nosa.

 

Jakoś mnie ostatnio wzięło na nowe filmy z udziałem The Rocka i po raz kolejny nie zawiodłem się tym co zobaczyłem. Tym bardziej że nie grał on w tym filmie głównej roli, tylko wcielał się w detektywa Ransome, który przez cały film próbuje udowodnić winę głównym bohaterom, czyli Chrisowi ( Liam Hemsworth) i jego dwóm kompanom zbrodni. Akcja filmu nie jest najgorsza, ale w niektórych momentach trochę dziwna. Bo Chris na całe noce zostaje sam do pilnowania kasy, zresztą głównie nielegalnej, a policja i tak na sygnał o tym że coś się tam dzieje reaguje, zamiast sprawdzić skąd w takiej dziurze wzięło się tyle kasy, która dodatkowo jest tak źle zabezpieczona. A Chris jako debiutujący złodziej też nie jest za bardzo zdenerwowany, choć raczej to właśnie tak powinno być, bo przecież jakby go złapali jego pracodawcy, to pewnie nie byłoby z nim ciekawie i przyjazdu policji raczej by nie doczekał. Detektyw Ransome również dziwnie się zachowuje jak na kogoś, kto rozwiązuje sprawę największego napadu w historii USA. Do swojej roboty podchodzi zupełnie bez spiny, na spokojnie rozwiązuje sprawę i dopiero w momencie zagrożenia przemienia się w prawdziwą bestie w akcji. Chociaż powinien bardziej cisnąć podejrzanych w czasie przesłuchania. Najbardziej żałosną, a zarazem jak się okazuje najbardziej zdesperowaną osobą w całym filmie jest Eddie ( Michael Angarano). Bo gościu jest leniwy, nie stara się w pracy, a do tego jest strasznym ćpunem. No ale w końcu spotkała go za wszystko co robił kara, bo przecież postać grana przez Rocka musi tryumfować w końcu. Film ogólnie jest dobry, ale wiele rzeczy dzieje się za szybko, bo zdarzyło się że w niektórych momentach akcja działa się w jednym miejscu, a już za chwilę bohaterowie byli gdzieś indziej, np. Chris jakby nigdy nic wychodzi z pracy i za sekundę już są wszyscy w barze. Nie był to jedyny taki moment, a śledztwo również szybko przebiegło, bo Ransome wystarczy że popatrzy na kogoś i już wie kto jest winny. Przynajmniej tak to wyglądało. Mam takie zdanie, że filmy z The Rockiem są dobre, ale nie zawsze gdy gra on główną rolę. Lepiej jak gra tak jak w tym filmie, gdzie pojawia się często, ale cały film nie kręci się tylko wokół jego postaci. Ocena: 6,5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338829
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Khumba / Kumba

Pozbawiona pasów zebra Kumba rusza na poszukiwanie magicznego źródła, u którego - według legendy - pierwsze zebry zyskały swoje umaszczenie.

Namocowali się, żeby zebrać dobre głosy, jak Neeson, Buscemi, czy Fishburne, i na tym wkład pracy się najwyraźniej skończył. Poziom animacji jest mocno oddalony od dzisiejszych hitów. To nie jest ta bajka, na którą przyjemnie się patrzy. Wygląda momentami jak telewizyjny twór płodzony w piwnicy – szczególnie, jak przyjrzeć się czarnemu charakterowi.

Historyjka mocno kuleje, bo nie dość, że nie jest niczym wymyślnym – ot, dostali wymówkę na wielką przygodę – to jeszcze widać gołym okiem, jak nieudolnie czerpie inspiracje z „Króla Lwa”. Jest tu nowonarodzony syn szefa, który spotyka się z jakimś dramatem w domostwie, a podczas swojej przygody dołącza do niego przedziwne duo. Ścigany jest przez tutejszego Skazę, który w swojej rodzinie był wyrzutkiem, a boi się go stado hien – brzmi znajomo?

Kiedy tak się ta pół-zebra błąka po pustkowiach, spotyka sporo przedziwnych zwierząt. Każde głupsze od poprzedniego. W tym można upatrzeć trochę wymuszonego humoru, na czym plusy się zwyczajnie kończą – 2/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-338997
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  19.08.2010
  • Status:  Offline

Hobbit: Pustkowie Smauga (2013)

Hobbit Bilbo wraz z Gandalfem oraz 13 krasnoludami kontynuuje wędrówkę do Samotnej Góry. W drugiej odsłonie ta nietypowa kompania odwiedzi dom Berona, wejdzie do Mrocznej Puszczy, a dalej do Esgorath i w końcu do Ereboru, żeby na własnej skórze przekonać się, czy zły smok Smaug nadal zazdrośnie strzeże skarbów niegdyś wydobytych przez krasnoludów.

 

Mam pewien problem z ekranizacjami Tolkiena w wykonaniu Petera Jacksona. Gdy po raz pierwszy obejrzałem "Drużynę pierścienia" tylko wzruszyłem ramionami i stwierdziłem "No dobra... Niezły". Później obejrzałem ten film jeszcze raz, później kolejny, w końcu oglądałem go w kółko i stałem się jednym z wielbicieli obrazów Jacksona, a na "Dwie wieże" czekałem z wypiekami na twarzy. W przypadku Hobbita nie nastawiałem się jednak na fajerwerki, bo trudno nakręcić coś na miarę "Władcy pierścieni" mając za podstawę książkę dla dzieci. Jackson do spółki z Guillermo del Toro pierwszą odsłoną "Hobbita" udowodnił jednak, że wie jak kręci się dobre fantasy (a to prawdziwa rzadkość wśród reżyserów!) i chociaż nie było to pierdolnięcie na miarę pierwszej trylogii, to po raz kolejny musiałem z uznaniem pokręcić głową. Niestety - druga część pokazała to, czego obawiało się wielu fanów. Robienie na siłę trylogii ze względnie krótkiej historii musiało odbić się na jakości filmu. I tak Jackson w "Pustkowiu Smauga" niemiłosiernie rozciąga kolejne sceny, a dorobione przezeń wątki może nie kłują jakoś mocno w oczy, ale na pewno trącają sztucznością. Niemal chce się powiedzieć: "No dobra Jackson! Wymyśliłeś to, bo jakoś musiałeś zrobić z tego prawie trzygodzinny film. Ale może lepiej gdybyś zrobił dwugodzinny, ewentualnie pozostał przy pomyśle dwóch odcinków, bo momentami wali nudą niemiłosiernie." Na plus tradycyjnie należy zaliczyć piękne plenery, wspaniałe stroje i budowle (jak zwykle niesamowita dbałość o szczegóły), sceny walk i pościgów (ucieczka w beczkach oraz spotkanie ze Smaugiem trzymają poziom wcześniejszych filmów) i ciekawe drugoplanowe postaci. Do gustu przypadła mi zwłąszcza postać Barda grana przez Luke'a Evensa, a nieco (ale tylko nieco!) rozczarowała Evangeline Lilly w roli elfiej wojowniczki Tauriel. Trochę ciężko kupić mi wątek romansowy między nią a Kilim, ale z drugiej strony Jacksonowi klecenie wątków miłosnych już kiepsko wychodziło we "Władcy...", a tutaj - na szczęście - Jackson nie katuje widza wspomnianą miętą jak to było w przypadku Aragorna i Arweny. Rozczarowany jestem natomiast muzyką, która przecież stanowiła mocny atut każdej dotychczasowej opowieści o hobbitach. W "Niezwykłej podróży" pojawiał się, co jakiś czas, świetny motyw (np. w czasie walki z trollami, opuszczeniu przez krasnoludy Rivendell oraz podczas starcia z goblinami) , którego zabrakło w "Pustkowiu Smauga", a nie zastąpiono go czymś równie dobrym i wpadającym w ucho. Szkoda. Jackson postanowił też zastosować całkowicie nowy zabieg i zamiast - wzorem dotychczasowych filmów - spiąć opowieść jakąś klamrą, to urywa nagle film jakby chciał powiedzieć: "Chcecie wiedzieć co będzie dalej? Przyjdźcie za rok do kin obejrzeć finał trylogii". I chociaż wszyscy wiedzą co będzie dalej, to przyjdą. Nie będę wyjątkiem. A "Pustkowie Smauga" otrzymuje ode mnie 6/10, aczkolwiek może tę ocenę zawyżę po którymś tam seansie. ;)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-339010
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  2 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  21.06.2011
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

,,Ósmy dzień tygodnia” (1958)

Polsko - niemiecki dramat w reżyserii Aleksandra Forda. Film powstał w oparciu o opowiadanie Marka Hłaski pod tym samym tytułem.

Agnieszka (Sonja Ziemann) jest studentką filozofii. Mieszka w ubogiej dzielnicy Warszawy wraz ze schorowaną matką (Ilse Steppat), ojcem (Bum Kruger), bratem Grzegorzem (Tadeusz Łomnicki) i sublokatorem Zawadzkim (Emil Kareiwcz). Agnieszka żyje w trudnych relacjach z familią. Grzegorz nadużywa alkoholu i naiwnie wierzy w spotkanie ze swoją ukochaną. Matka z kolei posądza dziewczynę o rozwiązłość.

Wszyscy bohaterowie z utęsknieniem wyczekują niedzieli, która okaże się dniem wybawienia. Agnieszka będzie mogła w końcu zostać sam na sam ze swoim chłopakiem Piotrem (Zbigniew Cybulski), Grzegorza ma w końcu odwiedzić narzeczona, zaś ojciec ucieknie na moment od zgorzkniałej żony oddając się łowieniu ryb. Pozornie szczęśliwy dzień napisze bohaterom zupełnie inny scenariusz…

Opowiadanie Marka Hłaski było materiałem na znakomity film. Aleksander Ford niestety nie udźwignął ciężaru dzieła literackiego. Zamiast historii dwójki młodych ludzi mierzących się z pierwszymi trudnościami dorosłego życia, dostajemy historyjkę o tym, jak spragnieni cielesnych igraszek ludzie usilnie szukają ustronnego miejsca. Zamiast pokazania brudnego, obskurnego, odpychającego i skażonego alkoholem dużego miasta dostajemy opowieść luźno żyjących młokosach: dziewczynie, która codziennie wychodzi z dancingu z innym mężczyzną i stereotypowych studentach, którzy w knajpach bywają o wiele częściej niż ksiądz w kościele…

Muzyka Kazimierza Serockiego również nie umila odbioru, a i kreacje aktorskie nie podwyższają oceny filmu. Sonja Ziemann – późniejsza żona Hłaski – odziera swoją postać z jakiejkolwiek subtelności. Zbigniew Cybulski odgrywa kogoś, kto z wyglądu ma 25 lat, ale rozterki na poziomie nastolatka. Nieco lepiej w roli rozbitego alkoholika prezentuje się Tadeusz Łomnicki. Wysoki poziom gwarantują jedynie role drugoplanowe: Ilse Steppat w roli zgorzkniałej matki czy też zepsuty do szpiku dziennikarz grany przez Jana Świderskiego…

Szkoda straconej szansy, ponieważ literacki pierwowzór w połączeniu z utalentowanymi polskimi aktorami, jakich niewątpliwie polska kinematografia posiadała na przełomie lat 50. i 60. mógł dać naprawdę świetny rezultat. Idealnie cały film podsumował Marek Hłasko mówiąc, że ,,Ford zrobił film na temat, że ludzie nie mają się gdzie rznąć, co oczywiście nie jest prawdą. Rżnąć można się wszędzie. Z filmu wyszło gówno.”

 

Ocena: 3/6

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-339016
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

You're Next / Następny jesteś ty

Gang zamaskowanych, uzbrojonych w kusze i siekiery morderców, napada na letnią posiadłość i terroryzuje jej mieszkańców. W skrócie, rodzinka robi zjazd, gdzie psychopaci będą mordować.

Trochę horroru, trochę komedii. Jakkolwiek do tego nie podejść, świadkami wielkiego kina nie będziemy. To znaczy horror z tego żaden, komedia jeszcze słabsza. Niektórzy lubują się w takich miksach, ja je trawie z bólem. Do czasu kontaktu, nie wiedziałem, że z czymś takim mam do czynienia. Gdybym miał tę świadomość, zwyczajnie bym odpuścił. Może i komedia nie jest tutaj ewidentna (nikt żartami nie sypie), poza retro wstawkami muzycznymi i przesadnym "terminatorzeniem" niektórych mieszkańców, ale inaczej ciezko sobie tłumaczyć takie podejście twórców.

Zabawa zaczyna się - i kończy... - na wspólnym zgadywaniu, kto będzie następny. I choć film oferuje kilka zwrotów akcji, głównie chodzi w nim o zabójstwa. Szczerze, liczyłem na efektowność choć odbrobine porównywalną do "Piły", a skończyło się na prostej sieczce. Skoro już idziemy w stornę komedii, dajmy się ponieść fantazji. Nie tnijmy większości jak leci.

Aktorsko dostaniemy stado twarzy, które widzimy po raz pierwszy, i niewykluczone, że ostatni... chyba, że ktoś dostanie angaż w reklamie Colgate obok borsuka. Pastisz niskich lotów - 3/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/126/#findComment-339054
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • MattDevitto
      Do NFL to w sumie teraz ciężko komukolwiek się porównywać, bo jest na absolutnym topie. To jak niszczy oglądalnością obecne NBA mówi samo za siebie. WWE o takich wynikach może jedynie pomarzyć. Co do tego nie jestem taki pewny. O ile jeszcze w czasie RTWM jestem w stanie sobie wyobrazić, że liczby mogą być wysokie tak później spodziewam się spadku. Dużo osób będzie oglądało galę z odtworzenia, po emisji przez co wyniki oglądalności nie będą aż tak duże. Pamiętajmy, że pierwsze Roł było bardzo mocno promowane i docierało nawet do ,,niedzielnego'' fana.
    • MattDevitto
      KINO @ CzaQ  
    • HeymanGuy
      UFC Fight Night: Dern vs. Ribas 2 – 11.01.2025 UFC rozpoczęło 2025 rok od kolejnej gali w Las Vegas, a na przód wysunęła się strawweightowa wojna Mackenzie Dern vs Amanda Ribas 2. Panie miały już ze sobą jeden pojedynek z 2019 roku, który wygrała Ribas. Jednak teraz to Dern była górą i zrobiła to w stylu, który zadowolił każdego fana jiu-jitsu. Wielki zwycięzca gali? No cóż, to zdecydowanie Mackenzie Dern, która w trzeciej rundzie wciągnęła Ribas w klasyczne „Jiu-Jitsu 101” – perfekcyjne przejście do dominującej pozycji, armbar, i koniec ostateczny w 4:56. Main Event był mistrzostwem techniki, bo choć Ribas próbowała wywrzeć presję, Dern pokazała, jak należy wykorzystywać każdą chwilę. W pierwszej rundzie obie zawodniczki miały swoje momenty, ale to Dern dominowała na ziemi. W drugiej rundzie to Ribas przejęła inicjatywę, ale to właśnie w trzeciej rundzie Dern trafiła na właściwy moment, wykorzystując błąd Ribas przy próbie obalenia i zmuszając ją do poddania. Wspaniały parter. Bisping pochwalił, to nie będę gorszy, co mi tam. Santiago Ponzinibbio nie miał zawahań – on po prostu stłamsił Carlstona Harrisa w trzeciej rundzie. Tylko że sędzia… cóż, był trochę za szybki z przerwaniem walki. Harris, który po serii ciosów wyglądał jak marionetka, wydawał się jeszcze w grze. Sędzia przerwał jednak walkę w 3:13 trzeciej rundy, co wywołało sporo kontrowersji. Harris sam powiedział, że byłby w stanie walczyć dalej, ale decyzja sędziego nie podlegała dyskusji. Cóż, Ponzinibbio i tak był na drodze do zwycięstwa, ale Harris może poczuć się trochę niechętnie traktowany przez arbitrów. Cesar Almeida zaimponował z nawiązką w swojej walce z Abdul Razakiem Alhassanem. Alhassan rozpoczął od silnego ciosu, ale zapomniał o jednym – trzeba pilnować swojej obrony. Almeida znalazł dziurę w obronie, kontrując krótkim prawym, a następnie precyzyjnie kończąc wszystko lewym hakiem, który posłał Alhassana do snu w 4:16 pierwszej rundy. KO roku? No kurde, mamy styczeń, ale faktycznie siadło. A co z Christianem Rodriguezem? Ten facet znowu położył na deskach faworyta, tym razem Austina Bashiego. Bashi, który był typowany na przyszłą gwiazdę UFC, nie mógł znaleźć odpowiedzi na wszystko, co Rodriguez mu serwował. Obalenia, parter, a gdy walka zaczęła się rozkręcać, Rodriguez po prostu dominował. Z wynikiem 29-28 na kartach sędziów, 23-latek z Wisconsin udowodnił, że jego plan „nie dać się obalić i uderzać” działa jak złoto. Punahele Soriano miał w planach grappling, ale w 31 sekundzie zakończył walkę z Urosem Mediciem jednym prostym ciosem. Zaskoczenie? Zdecydowanie. Soriano wstrząsnął Serbem jak drzewem. Medic nie wiedział, co go uderzyło. Soriano, który staje się coraz groźniejszy w welterweight, nie dał Medicowi żadnych szans. Ihor Potieria – ubogi w ostatnich występach – nie miał szczęścia na tej gali. Już po 2 minutach wylądował na deskach po kolanie w krocze i choć próbował się podnieść, to Marco Tulio szybko zakończył jego cierpienia serią ciosów. Przegrana, która tylko pogłębia kryzys Ukraińca w UFC. Roman Kopylov pokonał Chrisa Curtisa przez nokaut (kopnięcie) w 4:59 rundy 3. Walka była bardzo wyrównana, z obydwoma zawodnikami wymieniającymi ciosy w stójce przez większość czasu. Jednak w ostatnich sekundach trzeciej rundy, Kopylov wyprowadził kopnięcie głową, które trafiło Curtisa, wysyłając go na matę. Curtis próbował się podnieść i był w stanie nieco się poruszyć, ale sędzia zdecydował się przerwać walkę na 1 sekundę przed końcem. Curtis wyraził swoje niezadowolenie z decyzji sędziego, ponieważ uważał, że byłby w stanie kontynuować walkę. Kopylov zdobył swoje 12. zwycięstwo przez nokaut w karierze. Zdecydowanie nie zawiódł Jacobe Smith, który w 73 sekundy posłał Preston Parsonsa do snu, pozostając niepokonanym. Ten facet na pewno ma w sobie coś, co przyciąga uwagę. Może nawet zacząć starać się o walkę o tytuł, bo zapowiedzi były jasne – Belal Muhammad, szykuj się! Gala UFC Fight Night: Dern vs. Ribas 2 to prawdziwa karuzela. Zwycięzcy podnieśli poziom i sprawili, że 2025 rozpoczął się od mocnych akcentów w Vegas. Mimo kontrowersji z przedwczesnym przerwaniem walki Ponzinibbio-Harris, reszta pojedynków dostarczyła mnóstwo widowiskowych momentów, od perfekcyjnego jiu-jitsu po brutalne nokauty. A najważniejsze? Nowe gwiazdy mogą zdominować 2025 rok. Wiem, że nie po kolei walki, bo ME oceniłem jako pierwszy, ale pisałem w miarę możliwości z głowy. Po uruchomieniu tematu ROH, mam nadzieję, że uda się ruszyć i ten  
    • HeymanGuy
      AEW Collision - 11.01.2025: Zaczynamy bez wprowadzenia! Harley Cameron pojawia się z gitarą i śpiewa o tym, jak nadchodzi gniew. Mariah May mówi, że dzisiaj będą "Hot Girl Graps" i Harley nie zaśpiewa więcej, jak tylko wyrwie jej struny głosowe. Big Bill z kolei dodaje, że Cope skrócił swoje imię, a on skróci jego karierę. Jericho zapowiada, że pokaże, że Harwood jaki potrafi być ,,NoGood!" Cope vs. Big Bill: Pierwsza walka wieczoru była dokładnie tym, czego można było się spodziewać – solidną potyczką między legendą a jednym z najbardziej nieprzewidywalnych big manów w AEW. Big Bill gra swoją rolę świetnie – jest nie tylko duży, ale też zaskakująco mobilny. To on kontrolował większą część walki, co podkreśliło zwinność i doświadczenie Cope’a, który musiał walczyć z defensywy. Widać, że Cope, choć ma swoje lata, wciąż potrafi się odnaleźć w ringu, ale coś tutaj nie do końca zaskoczyło. Może to kwestia stylu – Bill świetnie sprawdza się jako dominator, ale brakuje mu jeszcze tej „iskry”, by pociągnąć bardziej emocjonalną narrację w ringu. Finał, w którym Cope sięgnął po Rear Naked Choke, zaskoczył, ale był trochę „meh”. Widzisz Spear i myślisz, że to koniec, a tu nagle... duszenie? Takie zakończenie pasowałoby bardziej do walki technicznej niż do brawlu. Trochę jakby brakło pomysłu na to, jak zakończyć walkę efektowniej. Niemniej jednak, Cope wygrywa, a Big Bill nie wychodzi z tego pojedynku osłabiony – po prostu zabrakło emocji. Hangman Promo: Page mówi o swoim trudnym roku i o tym, jak to, co wydarzyło się w 2024, niemal zniszczyło jego rodzinę. Przyznaje, że czuł się zawstydzony, ale podjął decyzję, by działać. Skończył ze  Swervem, ale teraz skupia się na Christopherze Danielsie. Texas Deathmatch w przyszłym tygodniu na Collision ma być ostatecznym rozwiązaniem. Mocne, emocjonalne promo. Pac vs. Komander: Czysta uczta dla fanów szybkiego tempa i akrobatyki. Komander jest jak żywa reklama tego, jak świetnie wygląda lucha libre w AEW, a Pac… cóż, to Pac – facet, który mógłby sprzedać swoje akcje w ringu nawet najbardziej wybrednemu fanowi. Od początku było jasne, że Pac wygra. Nie ma opcji, by AEW osłabiło kogoś o takiej renomie, ale Komander dostał swoje momenty. Jego Springboard Destroyer? Niezły. Problem polega na tym, że czasami takie walki stają się bardziej pokazem sztuczek niż faktyczną walką. Pac musiał się trochę „powstrzymywać”, żeby Komander miał szansę wyglądać groźnie, co było widać zwłaszcza w momentach, gdy Komander trafiał go jakąś finezyjną kombinacją, a Pac zamiast natychmiastowego kontrataku... chwilę „czekał”. Końcówka z Brutalizerem? Klasa sama w sobie. To właśnie ta agresja i techniczna precyzja Pac’a sprawia, że każda jego wygrana wygląda jak coś więcej niż zwykłe zwycięstwo. Pac to bestia, a Komander – choć spektakularny – wciąż ma przed sobą sporo pracy, by wejść na poziom m.in. Anglika. Death Riders vs. The Outrunners: Dobra, techniczna walka drużynowa z elementami klasycznej strategii tag-team. Claudio i Yuta dominują dzięki sprytowi i pracy nad nogą Magnusa. The Outrunners mają momenty chwały, ale Death Riders kończą walkę po kombinacji Giant Swing i Rocket Launched Splash. Świetna chemia drużynowa. Yuta wciąż wydaje się najsłabszym ogniwem, co prawdopodobnie jest celowym zabiegiem. Promo Hobbs: Hobbs mówi o swojej trudnej przeszłości i konfrontacji z Moxleyem. Twierdzi, że Mox nie ma żadnej szansy go zranić i że na Maximum Carnage Moxley stanie się jego ofiarą. Szkoda, że to wszystko to tylko gadanie, może mnie zjecie, ale w sumie wolałbym Hobbsa jako mistrza AEW w tym momencie, niż Moxa, ale to rozmowa na inny temat. Mariah May vs. Harley Cameron: "Hot Girl Graps" dostarcza. Cameron ma swoje momenty, ale Mariah May pokazuje, dlaczego utrzymuje się na szczycie i mierzy jeszcze wyżej. Walka kończy się po Storm Zero, a May wychodzi z ringu jako pewna siebie zwyciężczyni. Solidna walka z kilkoma efektownymi akcjami, które podkreśliły rozwój Cameron, jakiś tam. Brody King vs. Trevor Blackwell: Dominacja Brody’ego od początku do końca. Gonzo Bomb kończy walkę w mniej niż dwie minuty. Brody wygląda na bestię po swoim występie na Tokyo Dome. Idealny squash, by wzmocnić pozycję Kinga. AEW TNT Title Match - Daniel Garcia (c) vs. Katsuyori Shibata: To była walka, którą chciało się oglądać z pełnym skupieniem. Shibata jest mistrzem techniki, a Garcia – mimo swojego młodego wieku – już dawno udowodnił, że zasługuje na miano jednego z najbardziej utalentowanych techników młodego pokolenia. To była uczta dla tych, którzy kochają detale w wrestlingu – wymiany chwytów, kontrolowanie dystansu, gra psychologiczna. Shibata przypomina czołg – idzie na ciebie powoli, ale konsekwentnie, i każdy jego ruch wydaje się przemyślany. Garcia, z drugiej strony, grał rolę przebiegłego pyszałka, który próbuje zaskoczyć swojego rywala sprytem. Dragon Tamer? Świetny moment, ale Shibata to nie ktoś, kto się poddaje przy pierwszej lepszej okazji. Finał z szybkim Jackknife Pinem był idealnym rozwiązaniem. Shibata przegrywa, ale nie wygląda na słabszego. Garcia wygrywa, ale wie, że ledwo uszedł z życiem. To była jedna z tych walk, po której fani obu zawodników mogą być zadowoleni. Shibata – mimo porażki – wciąż jest ikoną, a Garcia – mistrzem, który w końcu zaczyna wyglądać jak ktoś, kto może zbudować naprawdę solidną historię wokół pasa TNT. Dax Harwood vs. Chris Jericho: No i tutaj mamy problem. Dax Harwood i Chris Jericho to doświadczeni zawodnicy, ale ta walka była.. za długa i niepotrzebna. Jericho, mimo że wciąż jest świetny w swojej roli heel’a, wydaje się trochę „na autopilocie”. Harwood z kolei wyglądał na faceta, który próbuje udowodnić, że jest lepszy niż jego pozycja na karcie sugeruje – ale coś tu nie kliknęło. Przeciąganie? Sporo. Tempo? Momentami ospałe. Zakończenie? Typowy Jericho – nieczyste zagranie, uderzenie pasem ROH World i Judas Effect. Fani Jericho dostali dokładnie to, co zawsze, ale reszta… cóż, chyba liczyła na coś więcej. Prawdziwa wartość tej walki leżała w post-matchowym chaosie. Hobbs wyglądał jak prawdziwa gwiazda, demolując wszystko i wszystkich. Może to był prawdziwy cel tej walki – pokazać, że Hobbs jest gotowy na większe rzeczy. Jeśli tak, to cel osiągnięty, ale sama walka? Do zapomnienia. Collision było solidnym show, choć brakowało tego „wow”. Najlepsze momenty to techniczna uczta Garcii i Shibaty oraz dynamiczna walka Pac’a i Komandera. Cope i Big Bill otworzyli wieczór solidnie, ale bez emocji. Jericho i Harwood? Cóż, trochę zawiedli. Promo Hangmana Page’a i końcowa dominacja Hobbsa to elementy, które gdzieś tam do czegoś fajnego doprowadzą, ale reszta? Raczej standardowe show AEW.
    • BartKowSky
      Ja bym widział to tak: WM: Cena vs Punk bez pasa na szali- Brooks mógłby go wywalić w Royal Rumble będąc w finałowej czwórce, byłaby jakaś podwalina do feudu Summerslam: Cena vs Orton, tak po prostu dla finalnego zamknięcia tej rywalizacji Survivor Series: Cena vs mistrz WWE- Jasiek tę walkę wygrywa, ale zaraz potem traci pas przez wykorzystanie walizki (np. przez Owensa). 17 title runów jest, mocne podbudowanie posiadacza walizki też jest 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...