Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  148
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  10.08.2012
  • Status:  Offline

Tekken

Film na bazie popularnych gier, nie mógł zawieść fanów bijatyk a także przeciętnego widza, któremu zależy na dobrej akcji, która zaczyna się ucieczką Jina Kazamy, młodego osobnika który mieszka w Anvil. Anvil to getto dla biednych. Nad gettem władzę sprawuje Tekken. Firma której zarządcą jest Heihachi Mishima – Założyciel tej mafii, ojciec Kazuy Mishimy, który zaczyna szukać dysku, skradzionego przez Jina. Znajduje dysk, a także osoby które go zamówiły. Od nich dowiaduje się kto jest złodziejem i nakazuje zniszczyć dom głównego bohatera. Tam ginie matka chłopaka a on podejmuje decyzję o zemście. Idzie do Hali Anvil i staje do walki z półfinalistą poprzedniego turnieju Marshalla Lawa, który musiał walczyć w eliminacjach. Jinowi udało się wygrać tą walkę, po kilku cięższych chwilach i dostaje się do turnieju głównego. Tam ludzie są gorsi niż hieny... Z jednym wyjątkiem – Christie Monteiro. Chłopak jest wśród zawodników wyrzutkiem a także jednym z najgroźniejszych zawodników, przecież pokonał półfinalistę poprzedniego turnieju Iron Fist. Bacznie zaczyna mu zaczyna się przyglądać Kazuya, który po sprawdzeniu wszystkich danych zrozumiał, że Jin jest jego synem. Postanawia go wykończyć za wszelką cenę. Ustawia walkę z najszybszym i najbardziej niebezpiecznym zawodnikiem – Yoshimitsu który jest mistrzem walki na miecze. W pojedynku na śmierć i życie, muszą się zmierzyć Ci dwaj wojownicy. Oczywiście wygranym zostaje nasz protagonista który po tej walce musi uciekać, wraz z Christie i z zatrzymanym Heihachim uciekają do Anvil, gdzie znajduje ich główny antagonista i zmusza do powrotu. W finale Jin spotyka się z Bryanem Fury'm, człowiekiem który wszczepia sobie metalowe części zamiast kości. Najpierw bohater przegrywa, by później pokazać, że nawet teoretycznie przegrana walka, może zostać wygrana.

 

Całkiem przyjemnie się ogląda, ale nie ma to głębszej fabuły, jednak skupienie jej wokół małej ilości wątków jest na plus, ponieważ film nie może sprawić, że nie zrozumiemy tego co się dzieje.

Z czystym sumieniem mogę wystawić temu „dziełu” całe 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-335622
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  459
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.08.2010
  • Status:  Offline

 

Oglądaliście już Don Jona'a? Szczególnie Ty N!ko? Jak wrażenia? Pytam bo film budzi dość mocno skrajne opinie. Jednym się podobał (do którym się zaliczam) innym już nie. W kinie podczas seansu, na którym byłem kilka osób wyszło z sali w trakcie. Czytając komentarze do filmu podział jest niesamowicie duży. Dawno tego nie obserwowałem.

 

Po kolei.

 

Prosta fabuła, gdzie główny bohater Jon (Joseph Gordon-Levitt) uzależniony jest od wyrywania panienek, siłowni a przede wszystkim od filmów porno. Jak twierdzi porno jest lepsze od prawdziwych dziewczyn. Będzie tak myślał do momentu aż spotka na swojej drodze wyjątkową dziewczynę Barbarę (Scarlett Johansson). Potem standardowo będą zakochani, ale on jednak będąc z nią będzie wracał do porno. Któregoś jednak razu przyłapie go i zerwie. "Ukojenia" dozna od starszej koleżanki ze studiów Esther (w tej roli wyjątkowa Julianne Moore). To ona uświadomi co w seksie jest najważniejsze. Tyle w skrócie nie zdradzając za bardzo szczegółów. W każdym razie bardzo fajnie film się kończy, a w zasadzie urywa. Inaczej, bo niesztampowo do większości filmów.

 

Ten film to debiut w roli scenarzysty i reżysera Gordona-Levitta. Widać w nim powiew świeżości pod każdym względem. Są tu momenty komediowe poruszające problem nasiąknięcia obecnych mediów tematyką seksu. Jest po prostu inny. GL nie bał się kontrowersyjnej tematyki, co w połączeniu z ciekawą obsadą Scarlett Johansson, Julianne Moore i Tony Danza, usadawia ten film wysoko. Aktorsko super. Scarlett i Joseph grają rewelacyjnie swoje role (typowych amerykańskich pustaków rodem z Jersey Shore), Danza jest niesamowity, a Moore kobietę po przejściach odgrywa jakby miała ich na koncie całą masę - z taką naturalną pewnością. Niby to komedia romantyczna (a przynajmniej tak jest reklamowana), ale do tego gatunku temu filmowi daleko.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-335816
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Oglądaliście już Don Jona'a? Szczególnie Ty N!ko?

 

Jest w planach na jutro. Jestem pozytywnie nastawiony, zobaczymy co z tego wyjdzie.

 

 

Free Birds / Skubani

Jake i Reggie pochodzą z zupełnie odmiennych indyczych środowisk - jeden jest indykiem z wyższych sfer, a drugi ze zwykłego kurnika. Będą musieli jednak połączyć siły, bo historia stawia przed nimi wielkie wyzwanie. Muszą cofnąć się w czasie i tak namieszać w dziejach drobiu, aby indyk odtąd nie jawił się jako największy przysmak Święta Dziękczynienia.

Wątek miłosny, kilka ironii, sporo głupoty i święto dla nas kompletnie bezwartościowe. „Free Birds” potwierdza ostatnią regułę, gdzie bajki muszą mieć tylko kolory i gadające zwierzaki - dzieciaki już wypłaczą bilety u rodziców.

Owen Wilson i Woody Harrelson nie są w stanie tego uratować przed klęską, choć dubbingują dobrze znane charaktery. Woody to macho, toczący zacięty bój z wodzem stada z przeszłości, a Owen to ten miękki, chuderlawy indyk, zakochany w siostrze szefa. Razem tworzą bardzo mało wartościowe duo. Ich argumenty wyczerpują się po pierwszych, całkiem udanych gagach. Później jest równia pochyła, po której „kom-romowiec” stacza się naturalnie szybciej, a i decyzje jakie przyjdzie mu podjąć wyczują nawet 6-latki.

Animacja sama w sobie stoi na przyzwoitym poziomie. Często te bardziej skuteczne żarty należą do wizualnych. Mogli jedynie dać się ponieść fantazji z wyglądem indyków, bo choć chodzi ich tam cała masa, to nie różnią się od siebie za specjalnie. Zapraszamy do ramówki telewizyjnych stacji – w Stanach! - w przyszłym roku – 3/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-335818
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Don Jon

ON: (Joseph Gordon-Levitt) przystojniak-seksoholik, spotyka JĄ: (Scarlett Johansson) niepoprawną romantyczkę, seksowną blondynkę. Oryginalna love story, w której flirtują ze sobą dwa gatunki - porno i melodramat. W życiu Jona liczy się kilka rzeczy - siłka, bryka, kościół, rodzina, koledzy i porno. Kumple nazywają go Don Jon, bo żadna mu się nie oprze. Barbara jest młoda i seksowna. Zakochana w hollywoodzkich romansach marzy o księciu z bajki. Obydwoje uwielbiają filmy, szczególnie te z happy endem. Choć każde z nich preferuje inny gatunek...

Gordon-Levitt dość odważnie krytykuje dzisiejsze damsko-męskie relacje, przy czym ma sporo racji. To momentami naprawdę tak bezmózgo wygląda, i tylko żałuję, że szybko przeszli do tej blond pięknośći, nie poświęcając więcej czasu na zobrazowanie nam Jona. Nie to, że było to niezbędne – od pierwszej minuty wiadomo, z kim mamy do czynienia – ale na barkach niosło sporą wartość komediową. Sam związek z Barbarą, jak i spojrzenie na porno, w kontekście realnego sexu, dość zrozumiałe. W tym nieco komediowym podejściu, jest sporo trafnych wniosków – życiowe doświadczenie zapewne - za co tym bardziej należą się debiutantowi oklaski. Podjął odważny temat, i nie bał się odważnych tez. Jest odrobinę śmiechu przez łzy, bo tak naprawdę oglądamy uzależnioną postać, która do szczęścia sama blokuje sobie drzwi.

Poza głównym, bohaterowie są dość oklepani. Nawet Barbara, to tylko ładny pustak, o charakterystyce księżniczki – Ty idź, Ty zrób, Ty się staraj, bo jam jest piękność. Ojciec choleryk, matka dość flegmatyczna, siostra pochłonięta współczesną technologią. Niby wszystko odegrane poprawnie, ale niesie ze sobą niewiele treści.

Z dramatem wypisanym na czole, pojawia się Julianne Moore. Postać niby wyciągająca bohatera z opresji, ale spuszczająca do klopa film. Klopa z podpisem, każdy inny średniak kom-romowy. Wyszło niedoświadczenie reżysera. Miały być emocje, a była chęć ujrzenia napisów końcowych. Kiedy jego olśniewa, mi zamykają się oczy.

Sporo miodu, który szybko się kończy. Kupiłem całe opakowanie, a słoik był pełny tylko do połowy. Podobała mi się za to reakcja kobiet na sali, które nie reagowały na większość gagów, a całość traktowały obraźliwie - jakby same wciąż były tymi niepoprawnymi romantyczkami. Nie mogły pojąć tego, co w nie uderzyło, a informacje o pornografii – często przesadne – traktować będą jako przestroge, najpewniej szperając w historii odwiedzanych stron przez swoich chłopaków – 7/10 (...bo i tematyka mi bliska. Sporo prawdy, żałuję że zboczyli z kursu.)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-335971
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

Podobała mi się za to reakcja kobiet na sali, które nie reagowały na większość gagów, a całość traktowały obraźliwie - jakby same wciąż były tymi niepoprawnymi romantyczkami. Nie mogły pojąć tego, co w nie uderzyło, a informacje o pornografii – często przesadne – traktować będą jako przestroge, najpewniej szperając w historii odwiedzanych stron przez swoich chłopaków

 

Nie ma co się śmiać. U nas w Kinie Helios odwołali pokazy Don Jona (a najlepsze, że ludziom, którzy już kupili bilety na ten film nic nie powiedziano i... puszczono jakiś inny :roll: ), bo podobno były protesty kobiet, że film gloryfikuje pornosy ponad normalny seks i ogólnie obraża i godzi w płeć piękną :roll: Nawet byłoby to śmieszne, gdyby nie było takie żałosne. Większej reklamy kretynki temu filmowi zrobić nie mogły. A tego typu "cenzura" w cywilizowanym kraju, w środku Europy, to normalnie śmiech na sali (niestety - tej kinowej).

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-336048
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Hunger Games: Catching Fire / Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia

Katniss (Jennifer Lawrence) i Peeta (Josh Hutcherson) odbywają obowiązkowe Tournee Zwycięzców. Prezydent Snow (Donald Sutherland), chcę wykorzystać fałszywie zakochanych do politycznych celów, gdzie brak subordynacji oznacza śmierć. Egzekucja ma się odbyć na kolejnych Igrzyskach, gdzie do gry wkroczą wszyscy poprzedni zwycięzcy.

Bieg akcji przypomina poprzednią odsłonę, gdzie plusy pozostały po pozytywnej stronie, a to co kulało, kuleje dalej. Znów po momentami zabawnym, romantycznym i kolorowym wstępie, czekają nas Igrzyska, będące najnudniejszym aktem filmu.

Effie Trinket (Elizabeth Banks) i Casear Flickerman (Stanley Tucci), wciąz nadają całości kolorytu, i nie mówię tu tylko o ich kreacjach. Ekscentryczne postacie, wywołujące uśmiech przy każdej scenie. O ile Tucci nie jest zaskoczeniem, tak dla Banks to chyba „życiówka”. Harrelson nie ustępuje im kroku w kwestii humorystycznej, choć lekko oddalił się od zapijaczonej kreacji z pierwszej odsłony. Sutherland z Hoffmanem za sprawą swojego warsztatu nadają swoim konwersacją sporej wartości – zdecydowanie najprzyjemniejszy dla ucha punkt filmu – a z dwójki głównych bohaterów, wciąż tylko Lawrence może się chwalić jakąś postacią. Ten cały Peeta, to jakieś ponure tło, przy którym ciężko mówić o jakimkolwiek przedstawieniu charakteru. Niby z głównego duetu, a nie wiem o nim praktycznie nic. Czekamy, aż w końcu dziewoja będzie wybierała między nim, a swoim prawdziwym boyfriendem – nie wiem, nie czytałem książek, ale wszystko na to wskazuje.

Pierwsza część to była nowość, która zaskoczyła i potrafiła urzec. W drugiej tego elementu zaskoczenia zabrakło, przez co spływało to po mnie wraz z rozwojem fabuły. Stoi w rozkroku nastawiając na trzecią część - film się dosłownie urywa - samemu nie przykuwając aż takiej uwagi. Przyzwoite aktorstwo, w filmie, który widzieliśmy. Nie okrutna strata czasu, ale wciąż strata. Been there done that... – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-336414
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  19.08.2010
  • Status:  Offline

The Mud (2013)

Dwóch nastolatków znajduje na wyspie na rzece Missisipi łódź, w której mieszka tytułowy Mud. Mężczyzna ucieka przed wymiarem sprawiedliwości, bo zabił człowieka. Na wyspie czeka na swoją ukochaną, z którą chce uciec gdzieś daleko. Chłopcy - chociaż nie wierzą we wszystkie opowieści nieznajomego - postanawiają mu pomóc. Wkrótce tajemnicza piękność pojawia się w pobliskim miasteczku, a niedługo później - łowcy nagród wynajęci przez bogacza, któremu Mud zabił syna.

 

Obraz Jeffa Nicholsa obejrzałem już jakiś czas temu, ale do teraz chodzi mi po głowie i jako, że zdecydowanie wyróżnia się na tle miernot, które obejrzałem w ostatnim czasie, to postanowiłem coś skrobnąć. The Mud (polski tytuł to "Uciekinier") to opowieść w stylu Hemingwaya: mamy męską przyjaźń, bohatera, który dostaje po dupie od życia, ale mimo kolejnych ciosów podnosi się i stara się iść dalej i w końcu bardzo ważny dla całego filmu wątek relacji damsko-męskich z przesłaniem, które łatwo odczytać w wypowiedziach niektórych bohaterów: "Kobiety będą cię ranić, ale zawsze je szanuj, bo tak trzeba, bo jesteś facetem." Wbrew polskiemu tytułowi nie należy się nastawiać na nagłe zwroty akcji i wartką akcję. Tutaj wszystko toczy się powoli, a sam film do łatwych nie należy (ale też nie jest to jakiś przesadnie głęboki i skomplikowany obraz - żeby nie było). Bardzo dobrze w głównej roli sprawdza się Matthew McConaughey (za którego wizerunkiem amancika niespecjalnie przepadam i generalnie zapisuję aktorowi na plus, że takimi filmami jak "The Mud" próbuje się z tego image'u wykaraskać). W filmie Nicholsa stworzył złożoną i intrygującą postać - faceta żyjącego marzeniami, niepoprawnego optymisty, którego miłość doprowadziła na dno, ale jednocześnie twardego, potrafiącego dźwignąć się z gleby bez względu na przeciwności. Kapitalni są też dwaj pomagający "uciekinierowi" chłopcy (Tye Sheridan i Jacob Lofland). Drugi plan też solidny: Reese Witherspoon w roli femme fatale, Sam Shepard w roli samotnika mieszkającego nad rzeką, czy Michael Shannon, którego jednak na ekranie widzimy bardzo rzadko. Minusy filmu to fakt, że jednak - momentami - się dłuży, a końcówka na kolana nie powala. Na filmwebie dałem naciągane 7/10, które z czasem stało się solidnym 7/10. To jeden z tych filmów, które żyją długo po obejrzeniu. ;)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-336716
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Necessary Death of Charlie Countryman

Charlie (Shia LaBeouf) to przeciętny chłopak, który przeprowadza się do Bukaresztu po śmierci matki. Tam spotyka tajemniczą wiolonczelistkę (Evan Rachel Woods), w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Niestety, piękna dziewczyna jest związana z brutalnym gangsterem.

Tak jak przeciętny i bezbarwny jest Charlie – bo jest, opis nie kłamie – tak też mieni nam się cały film o jego miłosnym podboju. Gość przeprowadza się do obcego kraju, jest totalnie nieżyciowym nieudacznikiem, który sam nie ma pojęcia, co tam robi, bo kazała mu lecieć zmarła matka – już po śmierci, bo gada ze zmarłymi. Zakochuje się w również przeżywającej stratę rodzica dziewczynie, i biega za nią, jak bosonogie sieroty z Boliwii za cielęcym jelitem. Całą jego wizję przyszłości psuje nieco mąż Gabi, Nigel (Mads Mikkelsen), który – na całe szczęście – nie jest tak oklepanym antagonistą, jakby się mogło wydawać. Gość może i jest gangsterem, ale romantycznej strony mu odmówic nie można. Przez to, że był nieco domalowany, jak z innej bajki, sprawia najlepsze wrażenie. Owszem, nie trudno się wyróżnić wśród zgrai sztampowych, wyciętych z kartonu postaci, ale warto podkreślić jego dominacje.

Zakochany kundel, piękna nieznajoma, brutalny gangster i idiotyczni kumple – wow, tego jeszcze nie grali! – wszystko w dość tajemniczej i nieco surrealistycznej polewie. Z jednej strony, gadanie ze zmarłymi nadało tor fabule, z drugiej, wypadało sobie na ten tor wskoczyć inną ścieżką. Gadanie z matką, czy ze zmarłym towarzyszem podróży, tak naprawdę nie niesie ze sobą wartości dodatniej. Gdyby to była tylko matka, to ok, znaczy, że rozpacza po jej śmierci i miewa jakieś wizje. Ale co tam robi gość poznany kilkanaście minut wcześniej? Widocznie Charlie ma jakieś zdolności, o których nie wiemy. Wiemy za to, że nie ma tu czego szukać. Ani to romantyczne, ani to dobra sensacja, a i komedii za grosz. Wygląda jak prosta, liniowa, widokówka Bukaresztu. Pytanie, czy chcecie oglądać widokówkę miejsca, które do najpiękniejszych nie należy. Charlie może i koniecznie musi umrzeć, ale nikt nie musi tego oglądać – 3/10

 

 

Christmas Bounty

Była łowczyni nagród Tara (Francia Raisa), jest w trakcie swojej przemiany w nauczycielkę. Kiedy chcę zostawić swoje poprzednie życie, dostaje telefon od gościa, którego lata temu pozbawiła wolności. Jednoczy się ze swoją rodziną i byłym chłopakiem (The Miz) – wszyscy z tego samego „biznesu” - by w okresie przedświątecznym wsadzić ten problem z powrotem do pudła. Sprawy się nieco komplikują, gdy obecny chłopak jedzie za nią by się oświadczyć. Tara chcę zataić swoje prawdziwe oblicze, jak i oblicze swojej rodziny.

Świąteczny film, jednak inny niż zwykle. Rodzina się nie zjeżdża z okazji gwiazdki, mikołaj nie walczy z czasem, a żaden bałwan nie gada – tzn. jest Miz, ale... :wink: Wszystko na potrzeby telewizji, czyli wizualnie ubogo, aktorsko niezobowiązująco, a fabularnie liniowo. Trzeba to zaakceptować, a można z tego czerpać odrobinę satysfakcji.

W swojej głupocie jest to całkiem zabawne. Przejaskrawienie postaci im służy. Rodzice głównej bohaterki to cycata, skąpo odziana blondynka, i typowy osiłek, z zawsze odsłoniętymi rękawami. Tak dalecy od normalności, że aż zabawni. Narzeczony zaś to nieudacznik z założenia, który musi się czuć zazdrosny, kiedy jego kobieta jest w pobliżu byłego, napakowanego chłopaka. Przewidywalne, wiadomo.

Ex-WWE Champion wypada naturalnie. Na pewno nie mniej od reszty aktorów z planu. Jeśli ktoś podejdzie do tego bez znajomości wrestlingu, to najpewniej jego wskaże, jako najbardziej doświadczonego z całej gromady. Wszystko dlatego, że jego postać jest... normalna. Nie został wyłowiony z tego „slapsticku”, co reszta.

TV Movie, więc standardy oceny niższe. Gdyby to było w kinach, to ludzie krzyczeliby o zwrot pieniędzy. Tutaj jest przeciętniak. Krótki, spełniający niewysokie, "familijne" wymagania. Nie miałem ochoty walnąć głową w ściane, jak przy niektórych filmach ze stajni WWE – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-336917
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Ain't Them Bodies Saints

Wyjęci spod prawa Bob Muldoon (Casey Affleck) i Ruth Guthrie (Rooney Mara) zostają aresztowani w Teksasie. Cztery lata później Bob ucieka z więzienia i rusza na poszukiwanie Ruth oraz córki, której nigdy nie poznał. Nie wie jednak, że kobieta zostawiła za sobą przeszłość.

Romantyczne kino z przyzwoitą obsadą. Casey wcale się nie wrodził do brata. Podobieństwo jest, jednak w doborze scenariuszy ma zdecydowanie lepszego nosa, i umiejętności budzące większą sympatie. Rooney Mara na kolana nikogo nie rzuci, ale Ben Foster, jako podkochujący się szeryf robi sporą różnicę w całej historii. To on tak naprawdę rozdaje karty. On jest zmienną, odpowiadającą za jakiekolwiek zmiany nastroju u bohaterów. W końcu to on jest w środku całego zamieszania, ścigając obie połówki. W obu przypadkach cel jest inny, ale sukcesywnie dąży do przodu.

Pełno tu luk w scenariuszu, a przedstawienie postaci praktycznie nie istnieje. Oni są razem, zostają schwytani, on ucieka z więzienia, ona jakoś szczególnie nie rozpacza. Ani nie dowiemy się jak uciekł, ani też skąd potrafi dobrać nowe ciuchy, bo stroje zmieniają się ze sceny na scenę. Niby fundament fabuły, a dostajemy tylko zarys. Gdyby to dopieścili, mielibyśmy lepszy film, w którym los bohaterów by nas interesował bardziej. A tak, jeśli dodamy do tego bardzo ciemną, pokrytą cieniem scenerie, Teksański, wymuszony, nieprzyjemny dla ucha akcent, jak i dość powolne tempo akcji – z wyłączeniem pierwszego i ostatniego kwadransu – dostajemy coś, w co ciężko się w pełni zaangażować. Niewykorzystany potencjał – 5/10

 

 

Open Grave

Człowiek (Sharlto Copley) budzi się w otwartym grobie pełnym trupów. Po wydostaniu się, spotyka pięcioro nieznajomych, którzy przeszli przez to samo. Tak samo nie wiedzą, gdzie są, kim są, ani kto jest odpowiedzialny za masakrę.

Gra z czasem, na nieznanym polu walki. Nikt nikomu nie może ufać, co szybko rodzi wewnętrzne konflikty. „Open Grave” to bardziej thriller, niżeli horror jakim został ochrzczony. Twórcy bardziej wzięli sobie do serca wkręcenie nas w całą intrygę, niżeli próbę przestraszenia kogokolwiek. Warstwa startowa historii, wystarczyłaby na budowanie przyjemnej atmosfery. Z każdą kolejną, miałem wrażenie, że przedobrzyli. W okolicach swojego schroniska, co chwilę napotykają ludzi skażonych jakimś wirusem. Zachowują się jak żądne krwi zombie, stając się centrum opowieści – nieco zbędnym, w moim odczuciu.

Aktorsko, pomimo braku wielkich nazwisk, wygląda to przyzwoicie. Postać Copleya budzi mieszane uczucia, za co mu chwała – tak to miało wyglądać – a inni też są dość wyraziści, mimo totalnej anonimowości. Jest Azjacka niemowa, koleś władający kilkoma językami, specjalista od broni, samozwańczy lider, jak i kobieta, przy której większośc jest pewna, że ją znali. Jednak tak szybko, jak poznajemy cechy poszczególnych osób, stają się one nic nie wartym tłem. Dodatkiem, który sprawiał wrażenie bycia czymś więcej. Podobnie jak w przypadku tej początkowej warstwy fabuły.

Fajnie zaczęli, by później się pogubić. To co było dobre i miało być ważne, poszło w niepamięć, a karty zostały odkryte zbyt szybko. Ostatnie pół godziny, to już ostatnia prosta ze znaną odpowiedzią, przy której nie ustrzegli się miałkich, wymuszonych zwrotów. „W momencie gdy się budzisz, koszmar się rozpoczyna.” Hasełko fajne, ale koszmar dość płytki. – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-336990
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Wściekłe pięści węża 3 czyli wściekły wąż kontra cyborg zombie - widać przeskok jakościowy między tym, a poprzednimi częściami[bodaj z 2005 i 06r]. Z poprzedników niewiele zostało poza głównym bohaterem[który zginął w dwójce, ale co z tego], był jakby większy nacisk na fabułę[która wybitna nie była, wiadomo]. Ale to wszystko nie ma znaczenia, bo humor był taki sam jak w poprzednikach. I jak ktoś oglądał te przesycone absurdem filmy, to i za trójkę się powinien zabrać.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-337069
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Frozen / Kraina lodu

Anna wyrusza na wielką wyprawę, by odnaleźć swoją siostrę Elsę, której magiczna moc uwięziła królestwo Arendelle w okowach wiecznej zimy.

Twórcy „Tangled” („Zaplątani” – 5/10) wracają z... praktycznie tym samym, plus śnieg. Znowu jest urodziwa dziewczyna, nieco niezdarny nieznajomy, problem napędzający przygodę, i postacie drugoplanowe kradnące show. Względem poprzedniczki, na pewno kraina spodoba się bardziej. Arendelle wpasowuje się w zimowy klimat, a śnieg prawdopodobnie nigdy nie wyglądał tak dobrze, w żadnej innej animacji. To co zyskali na tym polu, stracili na postaciach. Bałwan Olaf wystrzelał się na zwiastunie, i na dłuższą metę roztopił, a renifer to nic więcej, jak ubogi krewny konia z „Zaplątanych” – choć mimo to, jest tu zdecydowanie najjaśniejszym punktem. Jasne, jest tu odrobina śmiechu wymieszanego z romansem, ale to konieczność czarująca najmłodszych.

A teraz do tego, co sprawia, że nie jestem w stanie strawić całości. Jest to to samo, co psuje mi większość animacji. Niekiedy potrafią to wyważyć, czasem nawet mi się poszczególne motywy spodobają... Piosenki. „Kraina lodu”, to równie dobrze mogłaby być kraina pieśni i tańca, gdzie bohaterowie śpiewają, a historia praktycznie stoi w miejscu. Jeśli by wyciąć popisy wokalne, to zostanie nam tu film krótkometrażowy – tego jest tak dużo! Nie pisałem się na musical, a na prostą, niezobowiązującą zabawę – 3/10 – Ludzie podono zachwyceni... Dla mnie ładne i niewiele poza tym.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-337071
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 131
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  14.04.2010
  • Status:  Offline

Wściekłe pięści węża 3 czyli wściekły wąż kontra cyborg zombie - widać przeskok jakościowy między tym, a poprzednimi częściami[bodaj z 2005 i 06r]. Z poprzedników niewiele zostało poza głównym bohaterem[który zginął w dwójce, ale co z tego], był jakby większy nacisk na fabułę[która wybitna nie była, wiadomo]. Ale to wszystko nie ma znaczenia, bo humor był taki sam jak w poprzednikach. I jak ktoś oglądał te przesycone absurdem filmy, to i za trójkę się powinien zabrać.

 

Mam absolutnie odmienne zdanie na ten temat. Wiadomo, graficznie prezentuje się to lepiej, ale gdzie jest ten absurdalny humor z części pierwszej (nie porównuję tego już nawet do Sarniego Żniwa)? Trójka jest strasznie drętwa, fabuła do dupy, ale humor powinien tutaj przyćmić wszystko. Skończyło się na tym, że oglądając zwiastun uśmiałem się bardziej niż przy całym filmie. Nie pomógł tutaj ani Wściekły Wąż ani Eternitowy Bogdan. Praktycznie raz się zaśmiałem - na wieść o Szutrowym Marcinie :) Reszta filmu słaba bardzo - jedynka dużo dużo lepsza.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-337114
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

jedynka dużo dużo lepsza.

No z tym się zgodzę :P

Mogło na mnie zadziałać to, że nie miałem żadnych oczekiwań co do filmu. Nie śmiałem się tak jak na poprzednich częściach, ale też bym skłamał, jakbym powiedział, że tylko raz[choćby na nawiązaniach do poprzednich części, np. kiedy Andrzeje wstawali z grobów]. No i też lepiej się ogląda filmy ze znajomymi[...i z alkoholem - nie mówię o sobie, ale dobra połowa sali miała ze sobą flaszki].

W każdym razie - to jest gorsze od jedynki i dwójki, ale nikomu bym nie powiedział, żeby tego nie oglądał. Niech spróbuje i wyrobi se opinię, nawet jeśli ma się zawieść.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-337117
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 867
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  26.03.2008
  • Status:  Offline

W tej dyskusji stanę po stronie jakuba. W tym nowym Wężu jest naprawdę mało Węża i ciężko porównywać tę produkcję do dwóch ją poprzedzających. Chyba wygodniej by było, gdyby Walaszek nie odwoływał się do WPW, a wykręcił coś całkiem nowego, bo trójka nie wygrzebie się spod ciężaru porównań. Chociaż... nawet bez porównań się nie wygrzebie. Fabuła była absurdalna, ale nie w tym pozytywnym tego słowa znaczeniu. Masa niedopowiedzianych gagów, w których ewentualna puenta chyba znajdowała się właśnie w tej niedopowiedzianej części. Totalnie inny klimat od poprzedniczek - w tym przypadku nie bijący widza po mordzie absurdem. Sceny, które po prostu miały miejsce, ale humoru nie poprawiały. W sumie niby sala kinowa raczej się śmiała, więc do końca tragicznie nie jest. Nieźle się zapowiadał z początku Zbigniew

no ale szybko umar, a potem znów nieźle się zapowiadał po zmartwychstaniu, ale też długo nie pociągnał

. Poza tym trzeba przyznać, że ten nowy klimat dał okazję do spróbowania czegoś co przy sposobie kręcenia WPW, albo Sarniego Żniwa nie mogłoby mieć racji bytu.

 

Scena w której cyborg zombie masakruje panią w NightClubie/Bistro, a potem tankuje LPG w sposób w jaki tankuje była naprawdę ciekawa. Nie że śmieszna, nie nie, była ciekawa, chyba najciekawsza w całym filmie.

 

 

Ogólnie spotkał mnie zawód. Miło było przypomnieć sobie Romana, albo Sebka, w dodatku na dużym ekranie, ale gwóźdź programu nie przybił mnie do fotela.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-337118
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Homefront

Emerytowany agent wydziału narkotykowego (Jason Statham), po przeprowadzeniu się na wieś, staje do walki z dilerem (James Franco), który terroryzuje okolice – czyt. Statham w tym samym filmie, który widzieliśmy już kilkukrotnie. Znów będzie zwalczał zło. Znów znokautuje kilku statystów. Znów zapomnę i nie odróżnie od innych jego filmów.

Tym razem, za pierwszy nokaut odpowiada córka Jasona, która rozprawia się ze szkolnym osiłkiem. To początek, który krzyżuje drogi dobra i zła. Rednecki nie mogą przełknąć goryczy porażki, więc nasyłają najgroźniejszego z groźnych, by rozprawił się z przyjezdnym. Zaczyna się nudne prześladowanie, trwające dobre 2/3 filmu, które nie zaskakuje niczym zjawiskowym. Od czasu do czasu kogoś uwali, innym razem postraszy.

Statham gra... Stathama. W zasadzie są dwie wersje Anglika. Albo dostaniemy tego aroganckiego, wyszczekanego Jasona, który zwykle zaskarbi sobie naszą sympatie, albo tego, który swoje killerskie umiejętności chcę za wszelką cenę ukryć przed światem. Tutaj mamy tą werbalnie ubogą (gorszą) odmianę. Wiadomo, on się tu czuje jak ryba w wodzie, ale ileż można na to akwarium patrzeć. Franco prezentuje się lepiej. Nic zjawiskowego, ot kozak/narkoman zachowujący zawsze zimną krew, ale kilka fajniejszych scen się znajdzie.

Jak na scenariusz pisany przez Rambo (Sylvester Stallone), jest tu zakakująco mało akcji. Jesli kogoś ciągnie do ekranowej adrenaliny, pościgów, strzelanin, czy bijatyk, to tutaj musi się nastawić na tatę odbierającego córkę ze szkoły, czy tatę remontującego domek. Treści w tym wszystkim bardzo mało – 3/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/124/#findComment-337186
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • MattDevitto
      Do NFL to w sumie teraz ciężko komukolwiek się porównywać, bo jest na absolutnym topie. To jak niszczy oglądalnością obecne NBA mówi samo za siebie. WWE o takich wynikach może jedynie pomarzyć. Co do tego nie jestem taki pewny. O ile jeszcze w czasie RTWM jestem w stanie sobie wyobrazić, że liczby mogą być wysokie tak później spodziewam się spadku. Dużo osób będzie oglądało galę z odtworzenia, po emisji przez co wyniki oglądalności nie będą aż tak duże. Pamiętajmy, że pierwsze Roł było bardzo mocno promowane i docierało nawet do ,,niedzielnego'' fana.
    • MattDevitto
      KINO @ CzaQ  
    • HeymanGuy
      UFC Fight Night: Dern vs. Ribas 2 – 11.01.2025 UFC rozpoczęło 2025 rok od kolejnej gali w Las Vegas, a na przód wysunęła się strawweightowa wojna Mackenzie Dern vs Amanda Ribas 2. Panie miały już ze sobą jeden pojedynek z 2019 roku, który wygrała Ribas. Jednak teraz to Dern była górą i zrobiła to w stylu, który zadowolił każdego fana jiu-jitsu. Wielki zwycięzca gali? No cóż, to zdecydowanie Mackenzie Dern, która w trzeciej rundzie wciągnęła Ribas w klasyczne „Jiu-Jitsu 101” – perfekcyjne przejście do dominującej pozycji, armbar, i koniec ostateczny w 4:56. Main Event był mistrzostwem techniki, bo choć Ribas próbowała wywrzeć presję, Dern pokazała, jak należy wykorzystywać każdą chwilę. W pierwszej rundzie obie zawodniczki miały swoje momenty, ale to Dern dominowała na ziemi. W drugiej rundzie to Ribas przejęła inicjatywę, ale to właśnie w trzeciej rundzie Dern trafiła na właściwy moment, wykorzystując błąd Ribas przy próbie obalenia i zmuszając ją do poddania. Wspaniały parter. Bisping pochwalił, to nie będę gorszy, co mi tam. Santiago Ponzinibbio nie miał zawahań – on po prostu stłamsił Carlstona Harrisa w trzeciej rundzie. Tylko że sędzia… cóż, był trochę za szybki z przerwaniem walki. Harris, który po serii ciosów wyglądał jak marionetka, wydawał się jeszcze w grze. Sędzia przerwał jednak walkę w 3:13 trzeciej rundy, co wywołało sporo kontrowersji. Harris sam powiedział, że byłby w stanie walczyć dalej, ale decyzja sędziego nie podlegała dyskusji. Cóż, Ponzinibbio i tak był na drodze do zwycięstwa, ale Harris może poczuć się trochę niechętnie traktowany przez arbitrów. Cesar Almeida zaimponował z nawiązką w swojej walce z Abdul Razakiem Alhassanem. Alhassan rozpoczął od silnego ciosu, ale zapomniał o jednym – trzeba pilnować swojej obrony. Almeida znalazł dziurę w obronie, kontrując krótkim prawym, a następnie precyzyjnie kończąc wszystko lewym hakiem, który posłał Alhassana do snu w 4:16 pierwszej rundy. KO roku? No kurde, mamy styczeń, ale faktycznie siadło. A co z Christianem Rodriguezem? Ten facet znowu położył na deskach faworyta, tym razem Austina Bashiego. Bashi, który był typowany na przyszłą gwiazdę UFC, nie mógł znaleźć odpowiedzi na wszystko, co Rodriguez mu serwował. Obalenia, parter, a gdy walka zaczęła się rozkręcać, Rodriguez po prostu dominował. Z wynikiem 29-28 na kartach sędziów, 23-latek z Wisconsin udowodnił, że jego plan „nie dać się obalić i uderzać” działa jak złoto. Punahele Soriano miał w planach grappling, ale w 31 sekundzie zakończył walkę z Urosem Mediciem jednym prostym ciosem. Zaskoczenie? Zdecydowanie. Soriano wstrząsnął Serbem jak drzewem. Medic nie wiedział, co go uderzyło. Soriano, który staje się coraz groźniejszy w welterweight, nie dał Medicowi żadnych szans. Ihor Potieria – ubogi w ostatnich występach – nie miał szczęścia na tej gali. Już po 2 minutach wylądował na deskach po kolanie w krocze i choć próbował się podnieść, to Marco Tulio szybko zakończył jego cierpienia serią ciosów. Przegrana, która tylko pogłębia kryzys Ukraińca w UFC. Roman Kopylov pokonał Chrisa Curtisa przez nokaut (kopnięcie) w 4:59 rundy 3. Walka była bardzo wyrównana, z obydwoma zawodnikami wymieniającymi ciosy w stójce przez większość czasu. Jednak w ostatnich sekundach trzeciej rundy, Kopylov wyprowadził kopnięcie głową, które trafiło Curtisa, wysyłając go na matę. Curtis próbował się podnieść i był w stanie nieco się poruszyć, ale sędzia zdecydował się przerwać walkę na 1 sekundę przed końcem. Curtis wyraził swoje niezadowolenie z decyzji sędziego, ponieważ uważał, że byłby w stanie kontynuować walkę. Kopylov zdobył swoje 12. zwycięstwo przez nokaut w karierze. Zdecydowanie nie zawiódł Jacobe Smith, który w 73 sekundy posłał Preston Parsonsa do snu, pozostając niepokonanym. Ten facet na pewno ma w sobie coś, co przyciąga uwagę. Może nawet zacząć starać się o walkę o tytuł, bo zapowiedzi były jasne – Belal Muhammad, szykuj się! Gala UFC Fight Night: Dern vs. Ribas 2 to prawdziwa karuzela. Zwycięzcy podnieśli poziom i sprawili, że 2025 rozpoczął się od mocnych akcentów w Vegas. Mimo kontrowersji z przedwczesnym przerwaniem walki Ponzinibbio-Harris, reszta pojedynków dostarczyła mnóstwo widowiskowych momentów, od perfekcyjnego jiu-jitsu po brutalne nokauty. A najważniejsze? Nowe gwiazdy mogą zdominować 2025 rok. Wiem, że nie po kolei walki, bo ME oceniłem jako pierwszy, ale pisałem w miarę możliwości z głowy. Po uruchomieniu tematu ROH, mam nadzieję, że uda się ruszyć i ten  
    • HeymanGuy
      AEW Collision - 11.01.2025: Zaczynamy bez wprowadzenia! Harley Cameron pojawia się z gitarą i śpiewa o tym, jak nadchodzi gniew. Mariah May mówi, że dzisiaj będą "Hot Girl Graps" i Harley nie zaśpiewa więcej, jak tylko wyrwie jej struny głosowe. Big Bill z kolei dodaje, że Cope skrócił swoje imię, a on skróci jego karierę. Jericho zapowiada, że pokaże, że Harwood jaki potrafi być ,,NoGood!" Cope vs. Big Bill: Pierwsza walka wieczoru była dokładnie tym, czego można było się spodziewać – solidną potyczką między legendą a jednym z najbardziej nieprzewidywalnych big manów w AEW. Big Bill gra swoją rolę świetnie – jest nie tylko duży, ale też zaskakująco mobilny. To on kontrolował większą część walki, co podkreśliło zwinność i doświadczenie Cope’a, który musiał walczyć z defensywy. Widać, że Cope, choć ma swoje lata, wciąż potrafi się odnaleźć w ringu, ale coś tutaj nie do końca zaskoczyło. Może to kwestia stylu – Bill świetnie sprawdza się jako dominator, ale brakuje mu jeszcze tej „iskry”, by pociągnąć bardziej emocjonalną narrację w ringu. Finał, w którym Cope sięgnął po Rear Naked Choke, zaskoczył, ale był trochę „meh”. Widzisz Spear i myślisz, że to koniec, a tu nagle... duszenie? Takie zakończenie pasowałoby bardziej do walki technicznej niż do brawlu. Trochę jakby brakło pomysłu na to, jak zakończyć walkę efektowniej. Niemniej jednak, Cope wygrywa, a Big Bill nie wychodzi z tego pojedynku osłabiony – po prostu zabrakło emocji. Hangman Promo: Page mówi o swoim trudnym roku i o tym, jak to, co wydarzyło się w 2024, niemal zniszczyło jego rodzinę. Przyznaje, że czuł się zawstydzony, ale podjął decyzję, by działać. Skończył ze  Swervem, ale teraz skupia się na Christopherze Danielsie. Texas Deathmatch w przyszłym tygodniu na Collision ma być ostatecznym rozwiązaniem. Mocne, emocjonalne promo. Pac vs. Komander: Czysta uczta dla fanów szybkiego tempa i akrobatyki. Komander jest jak żywa reklama tego, jak świetnie wygląda lucha libre w AEW, a Pac… cóż, to Pac – facet, który mógłby sprzedać swoje akcje w ringu nawet najbardziej wybrednemu fanowi. Od początku było jasne, że Pac wygra. Nie ma opcji, by AEW osłabiło kogoś o takiej renomie, ale Komander dostał swoje momenty. Jego Springboard Destroyer? Niezły. Problem polega na tym, że czasami takie walki stają się bardziej pokazem sztuczek niż faktyczną walką. Pac musiał się trochę „powstrzymywać”, żeby Komander miał szansę wyglądać groźnie, co było widać zwłaszcza w momentach, gdy Komander trafiał go jakąś finezyjną kombinacją, a Pac zamiast natychmiastowego kontrataku... chwilę „czekał”. Końcówka z Brutalizerem? Klasa sama w sobie. To właśnie ta agresja i techniczna precyzja Pac’a sprawia, że każda jego wygrana wygląda jak coś więcej niż zwykłe zwycięstwo. Pac to bestia, a Komander – choć spektakularny – wciąż ma przed sobą sporo pracy, by wejść na poziom m.in. Anglika. Death Riders vs. The Outrunners: Dobra, techniczna walka drużynowa z elementami klasycznej strategii tag-team. Claudio i Yuta dominują dzięki sprytowi i pracy nad nogą Magnusa. The Outrunners mają momenty chwały, ale Death Riders kończą walkę po kombinacji Giant Swing i Rocket Launched Splash. Świetna chemia drużynowa. Yuta wciąż wydaje się najsłabszym ogniwem, co prawdopodobnie jest celowym zabiegiem. Promo Hobbs: Hobbs mówi o swojej trudnej przeszłości i konfrontacji z Moxleyem. Twierdzi, że Mox nie ma żadnej szansy go zranić i że na Maximum Carnage Moxley stanie się jego ofiarą. Szkoda, że to wszystko to tylko gadanie, może mnie zjecie, ale w sumie wolałbym Hobbsa jako mistrza AEW w tym momencie, niż Moxa, ale to rozmowa na inny temat. Mariah May vs. Harley Cameron: "Hot Girl Graps" dostarcza. Cameron ma swoje momenty, ale Mariah May pokazuje, dlaczego utrzymuje się na szczycie i mierzy jeszcze wyżej. Walka kończy się po Storm Zero, a May wychodzi z ringu jako pewna siebie zwyciężczyni. Solidna walka z kilkoma efektownymi akcjami, które podkreśliły rozwój Cameron, jakiś tam. Brody King vs. Trevor Blackwell: Dominacja Brody’ego od początku do końca. Gonzo Bomb kończy walkę w mniej niż dwie minuty. Brody wygląda na bestię po swoim występie na Tokyo Dome. Idealny squash, by wzmocnić pozycję Kinga. AEW TNT Title Match - Daniel Garcia (c) vs. Katsuyori Shibata: To była walka, którą chciało się oglądać z pełnym skupieniem. Shibata jest mistrzem techniki, a Garcia – mimo swojego młodego wieku – już dawno udowodnił, że zasługuje na miano jednego z najbardziej utalentowanych techników młodego pokolenia. To była uczta dla tych, którzy kochają detale w wrestlingu – wymiany chwytów, kontrolowanie dystansu, gra psychologiczna. Shibata przypomina czołg – idzie na ciebie powoli, ale konsekwentnie, i każdy jego ruch wydaje się przemyślany. Garcia, z drugiej strony, grał rolę przebiegłego pyszałka, który próbuje zaskoczyć swojego rywala sprytem. Dragon Tamer? Świetny moment, ale Shibata to nie ktoś, kto się poddaje przy pierwszej lepszej okazji. Finał z szybkim Jackknife Pinem był idealnym rozwiązaniem. Shibata przegrywa, ale nie wygląda na słabszego. Garcia wygrywa, ale wie, że ledwo uszedł z życiem. To była jedna z tych walk, po której fani obu zawodników mogą być zadowoleni. Shibata – mimo porażki – wciąż jest ikoną, a Garcia – mistrzem, który w końcu zaczyna wyglądać jak ktoś, kto może zbudować naprawdę solidną historię wokół pasa TNT. Dax Harwood vs. Chris Jericho: No i tutaj mamy problem. Dax Harwood i Chris Jericho to doświadczeni zawodnicy, ale ta walka była.. za długa i niepotrzebna. Jericho, mimo że wciąż jest świetny w swojej roli heel’a, wydaje się trochę „na autopilocie”. Harwood z kolei wyglądał na faceta, który próbuje udowodnić, że jest lepszy niż jego pozycja na karcie sugeruje – ale coś tu nie kliknęło. Przeciąganie? Sporo. Tempo? Momentami ospałe. Zakończenie? Typowy Jericho – nieczyste zagranie, uderzenie pasem ROH World i Judas Effect. Fani Jericho dostali dokładnie to, co zawsze, ale reszta… cóż, chyba liczyła na coś więcej. Prawdziwa wartość tej walki leżała w post-matchowym chaosie. Hobbs wyglądał jak prawdziwa gwiazda, demolując wszystko i wszystkich. Może to był prawdziwy cel tej walki – pokazać, że Hobbs jest gotowy na większe rzeczy. Jeśli tak, to cel osiągnięty, ale sama walka? Do zapomnienia. Collision było solidnym show, choć brakowało tego „wow”. Najlepsze momenty to techniczna uczta Garcii i Shibaty oraz dynamiczna walka Pac’a i Komandera. Cope i Big Bill otworzyli wieczór solidnie, ale bez emocji. Jericho i Harwood? Cóż, trochę zawiedli. Promo Hangmana Page’a i końcowa dominacja Hobbsa to elementy, które gdzieś tam do czegoś fajnego doprowadzą, ale reszta? Raczej standardowe show AEW.
    • BartKowSky
      Ja bym widział to tak: WM: Cena vs Punk bez pasa na szali- Brooks mógłby go wywalić w Royal Rumble będąc w finałowej czwórce, byłaby jakaś podwalina do feudu Summerslam: Cena vs Orton, tak po prostu dla finalnego zamknięcia tej rywalizacji Survivor Series: Cena vs mistrz WWE- Jasiek tę walkę wygrywa, ale zaraz potem traci pas przez wykorzystanie walizki (np. przez Owensa). 17 title runów jest, mocne podbudowanie posiadacza walizki też jest 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...