Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Captain Phillips / Kapitan Phillips

W 2009 roku, amerykański statek MV Maersk Alabama, pod dowództwem kapitana Richarda Phillipsa, został porwany przez somalijskich piratów. Hollywood robi z kapitana protagoniste, dając mu twarz Toma Hanksa, serwując film akcji z elementami thrillera. Życie napisało inny scenariusz – kapitan był nadętym, niekompetentnym dupkiem, który wpakował statek i załogę w kłopoty przez swoją zarozumiałość, a finalnie część ekipy złożyła poze sądowy.

Niczym fale na wodzie, „Captain Phillips” jest nierówny. Momentami buduje doskonale napięcie, potrafi w nim zatrzymać przez chwilę, zauroczyć dobrą obsadą, by po chwili puścić i wrócić na konieczną ścieżkę. Tą ścieżką są negocjacje z porywaczami. Nudne, mdłe, momentami upokarzająco nieudolne. Marynarka wojenna, helikoptery, dwa statki, osiemdziesięciu trzech snajperów, szarpiących się z czterema rybakami z Somalii? Serio?

Blasku to nabiera za sprawą interakcji między kapitanem, a piratami – głownie ich przywódcą, Musem. Całe to grono wychudzonych porywaczy, to dowód idealnego castingu. Ci anonimowi Panowie, ukradli show. Barkhad Abdi, Barkhad Abdirahman, Faysal Ahmed, Mahat Ali – o nich możliwe, że już nigdy nie usłysze, ale pokażcie mi inne, tak udane debiuty. Sprostali wyzwaniu na każdym polu, i nie ustępowali Hanksowi, grającemu na swoim wysokim poziomie. Wypada mi jednak podkreślić ostatnie 5-minut. Jeśli Tom dostanie nominacje do Oscara, to wierzcie mi, dostanie ją właśnie za te ostatnie minuty. Mistrzostwo świata.

Paul Greengrass ma jakieś ukryte zamiłowanie do „trzęsących kamer”. Popsuł tym wrażenia z ostatniego “Green Zone”, teraz budzi mieszane uczucia u ludzi w „Phillipsie”. Niby usprawiedliwione miejscem akcji, ale i tak potrafi wybić z rytmu.

Niekoniecznie przemawia do mnie przedstawienia nam piratów. Dali im swoją historię, starając się nieco usprawiedliwić ich działania. Mieli robić za antagonistów, są rabusiami, powinni być zepsuci do szpiku kości. Tu warstw Somalijskiego bandyty dostaniemy więcej. Nie było to konieczne do serwowania ich nieśmiałych zmian, nie było to odkrywcze, bo że bieda tam panuje, to wiedzieliśmy bez tych 10-minut.

Ponad dwie godziny to mimo wszystko trochę za dużo. Jeśli jest produkcja, którą potrafiłbym opisać od deski do deski w paru zdaniach, to taki czas temu nie przystoi. Może okazać się nużące, bo i wiadomo do czego prowadzi. Cały czas karmieni interakcją porywacz-porwany, nie będziemy. A bez tego, to zwyczajny film sensacyjny z zakładnikami. Tylko dziejący się na morzu – 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-334433
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Family

Uwielbiam filmy mafijne - nienawidze Luca Besson. Kombinacja wymienionych, spłodziła „The Family”. Mafijny boss, wraz z rodziną, zostaje przeniesiony do Francji w ramach programu ochrony świadków. Pomimo usilnych starań agenta CIA (Tommy Lee Jones) by trzymać ich w ryzach, Fred Manzoni (Robert De Niro), jego żona Maggie (Michelle Pfeiffer) oraz ich dzieci, działają według starych nawyków, co przykuwa uwagę tropiących ich gangsterów.

Plejada gwiazd, a wszystkie w oklepanych kreacjach, nie pozwalających na nic ciekawszego. Każdy z nich, mimo innej tożsamości, wciaż jest gangsterem. I nie wszystkim z tym do twarzy. Owszem, jest w tym parę uśmiechów, kilka gagów, wszystkie z „czarnego humoru”, ale to na nic, bo zaraz Besson spycha ich w bagno sztampy. Całą otoczke zaczyna przesłaniać wątek nieszczęśliwej miłości, totalnie odrealniony od tego, co oglądaliśmy wcześniej. Córka (Dianna Agron) – bo to ona będzie zakochana – to wirus o smaku i wizerunku cukierka. Raz lejąca po ryjach wszystko i wszystkich, później rozpaczająca nad wiszącą słuchawką telefonu. Czekając na przewidywalny finał, musimy zacisnąć zęby. Próźno tam będzie szukać dobrych tekstów synka (John D'Leo), który na starcie zapowiadał się na najlepszą postać – pod koniec praktycznie zniknął z ekranu. Pfeiffer i De Niro dają kreacje, do których nawet nie musieli się przykładać - mam wrażenie, że z ich doświadczeniem, machnęli to wszystko przy jednym podejściu - a Tommy Lee Jones, ze swoją bardzo płytką postacia, poradziłby sobie przez sen.

Luźna, rodzinna komedia, z mafijnym tłem. Trzeba naprawdę głęboko nurkować, żeby doszukać się tu czegoś więcej. Większość na bezdechu tyle nie wytrzyma, a nawet jeśli, to te drobne niuanse wydobyte z samiutkiego dna, nie będą żadnym skarbem. Czeka tam na nas tylko wiadomość, że jakkolwiek byś chciał wyrwać się ze swojego gangsterskiego życia, zastaniesz blokade. Słabość do klimatu robi swoje, ale „Depresja Gangstera”, to to nie jest. Doceniam kilka motywów, ale za późniejszy tor fabuły, biorę do ręki bejsbola – 5/10

 

 

Baggage Claim

Stewardessa (Paula Patton) postanawia znaleźć narzeczonego. Przygnębiona wielokrotnie zamężną matką i zaręczoną młodszą siostrą, postanawia bookować się na te loty, w których pasażerami są jej byli faceci.

Nierealistyczne, nieromantyczne, zaskakująco zabawne. Wiadomo, że spotkania z byłymi będą dalekie od ideału, a większość tutejszych motywów jest wyciągnięta z kom-romowego elementarza, ale znajdzie się sporo uśmiechu, patrząc na poczynania emocjonalnie nieporadnej. Patton wielką aktorką nie jest i nigdy nie będzie, ale tutaj musiała tylko wskakiwać do śmietnika i robić głupie miny, kiedy zaszła potrzeba. Wszystko co trudniejsze, odbębnili koledzy. Zazwyczaj odpowiedzialni za pakowanie jej w dwuznaczne sytuacje.

Mocno „telewizyjne” i przewidywalne kino. Na kilometr zajeżdża finalnym wybrankiem jej serca. Za szybko też zaczynają ich do siebie zbliżać, rezygnując z tego, co stanowi o wartości komediowej – pozytywny odbiór topnieje – 4/10

 

 

Lee Daniels' The Butler / Lokaj

Czarnoskóry kamerdyner Cecil Gaines (Forest Whitaker), na przestrzeni trzech dekad, służył w Białym Domu aż ośmiu prezydentom. To jego historia. Jak sytuacja w państwie wpływała na niego i jego rodzine.

Wyślijcie mu list z gratulacjami, dajcie zegarek w nagrode, czy kupcie dom. Nie kręćcie tylko filmu, bo tak naprawdę nie ma o czym. „Lokaj” zaczyna się jak intrygująca historia człowieka, o którym nikt nie słyszał, by spływać po nas i zaskakiwać coraz mniej, prezydent po prezydencie. Cecil Gaines nie jest ciekawą postacią. Jest tak samo pasjonujący, jak jego praca. Nie ma do zaoferowania absolutnie nic. Ani na polu politycznym, bo w tą się nie wdaje (cały film jedynie słucha, jak kłócą się inni), ani na polu walki z rasizmem, bo widzieliśmy ją już w lepszej wersji setki razy. Ciężko się przyczepić do samego Whitakera, który zagrał poprawnie, po prostu historia tego kamerdynera, pasuje bardziej na serial telewizyjny.

Bardziej interesujący od głównego bohatera – co umówmy się, trudne nie jest – są jego bliscy. Żona Gloria (Oprah Winfrey), to leniwy alkoholik, a syn Louis (David Oyelowo) zagorzale udziela się w walkę z rasizmem, co nie spotyka się z aprobatą rodziny. Mają do zaoferowania więcej warstw, niż nasz poczciwy Cecil. Syna jest tu tyle, że nie wiem, czy przypadkiem bardziej adekwatną nazwą nie byłoby „Syn lokaja... który służył ośmiu prezydentom”. Problem w tym, że niektóre ze zmian jakie przechodzą, niekoniecznie są powiązane z wydarzeniami w USA, czy działanimi prezydentów – a jeśli są, to są kiepsko powiązane w filmie. Raczej każdy kolejny rok u Gaines’ów, to pokłosie zapracowanego męża i drogi jaką obrał syn.

Spieszmy się cieszyć z prezydentów, tak szybko odchodzą. Film musi ich przewinąć aż ośmiu, więc ciężko tu wystawiać komuś laurki za kreacje. Jest Cusack jako Nixon, Robin Williams jako Eisenhower, Liev Schreiber jako Lyndon Johnson, czy Alan Rickman jako Ronald Reagan – w teorii potężny miscast, w praktyce obeszło się bez zgrzytu zębami. Ten zaczyna się wraz z propagandą, jaką jest wyższość Demokratów nad Republikanami. Nie wdaje się w to, polityka to nurkowanie w szambie na zlecenie, ale obiektywizmem ten film grzeszyć nie może. Demokrata = człowiek o wielkim sercu, Republikanin = głupi, biały dupek. Jakby ktoś miał wątpliwości, to poczekajcie na przedstawienie Baracka Obamy – toż to sam Jesus! Nawet jak ktoś się nie orientuje, nie jest na bieżąco, to i tak kontrast jest zbyt wielki.

Reżyser Lee Daniels („Precious”, „The Paperboy”) wyraźnie chciał wstrzelić się w statuetke. Poruszył wciaż drażliwy temat, zatrudnił właściwego człowieka, a fakty naginał tak, by historia zdawała się ważniejsza. „Butler” wzbudza jakiekolwiek emocje, kiedy odpuszcza sobie polityke, a stawia wyłącznie na rodzine – czyli przez ostatnie 15min, kiedy ja już miałem ich wszystkich serdecznie dość – 3/10

 

 

Insidious: Chapter 2 / Naznaczony: rozdział 2

Bezpośrednia kontynuacja poprzedniej odsłony, która zaczyna się w momencie, gdzie tamta kończy. Josh Lambert (Patrick Wilson) odzyskał duszę syna ze świata duchów i złych mocy, jednak pokłosie tamtych wydarzeń, wciąż ciazy nad ich rodziną, a w szczególności nad samym ojcem.

Przerażająco... duża ilość scen wyskokowych. W zasadzie tylko na tym opierają wywoływanie u widza pożądanych reakcji. Budują klimat, by zaraz zaatakować głośnym piskiem, dźwiękiem, krzykiem, cokolwiek. Przesadnie wrażliwy nie jestem, więc „Naznaczonego 2” przesiedziałem bez lęku, ale z zaciekawieniem. W historii nie czuć, jakoby była wymuszona sukcesem oryginału. Ma to ręce i nogi, intryguje. Kontynuuje wydarzenia, ale objaśnia wszystko należycie, przez co nikt nie powinien się pogubić. Nie chcę też powiedzieć, że to scenariusz pełen zaskakujących zwrotów – wręcz przeciwnie – po prostu solidnie zbudowana opowieść – wykończona materiałami odpadowymi, niestety.

Jednym zaserwują kilka uśmiechów, innych oburzą komedią w horrorze. Dwóch idiotów – Specs (Leigh Whannell) i Tucker (Angus Sampson) - w zasadzie takich samych, jak każda inna para idiotów, która zgubiła się trafiając do kina grozy. Niby śmieszne, ale nie o śmiech tu ma chodzić. Z nimi w składzie wyszło na to, że zaliczyłem tu więcej uśmiechu niż lęku. Aktorsko z żółtą koszulką lidera biega po planie Patrick Wilson. Rola wymagająca, odegrana przyzwoicie. Momentami widać, że coś z gościem jest nie tak, i niekoniecznie przypomina troskliwego ojca z pierwowzoru.

Ten film, to pożegnanie Jamesa Wana z horrorami. Muszę przyznać, że w tym – bądźmy szczerzy - nielubianym przeze mnie gatunku, gość się wyróżniał. Na żaden jego horror nie narzekałem, a mam to w zwyczaju. „Piła”, „Dead Silence”, „Obecność”, to przyjemny zestawik, wsparty niezłymi „Naznaczonymi”. Rozdział drugi – 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-334549
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Bad Grandpa / Jackass: Bezwstydny dziadek

Johnny Knoxville powraca jako 86-letni Irving Zisman - postać stworzona na potrzeby Jackassa. W pełnometrażowym filmie, Irvin musi przemierzyć Ameryke, by odstawić swojego wnuczka Billy’ego (Jackson Nicoll) do jego ojca.

Z początku nie byłem przekonany do fabularyzacji przygód Irvinga, licząc na niezobowiązującą serię skeczy – niczym poprzednie Jackassy. Pogląd należało szybko zrewidować, bo cała otoczka – do niezobowiązującej serii skeczy :wink: - jest zgrabnie przedstawiona i w ogóle nie przeszkadza w odbiorze. Wyszedł z tego idealny pretekst, do całej reszty. Zbalansowane należycie, nie znudzimy się, ani jednym, ani drugim.

Jestem pod wrażeniem małego brzdąca, który nie jest tylko fabularnym pionkiem, a poważnym komediowym graczem. Wkręca ludzi z kamienną twarzą, godną jego współtowarzysza. Ten „morderca” o twarzy dziecka, jest idealnym dopełnieniem poczciwego starca. Choćby odstawiali najdziwniejsze akcje, cóż powiedzieć takiemu duetowi? Dziadek jest stary i głupi, a dzieciak prawdopodobnie niewinny. Większość wkręcanych ludzi, tak do tego podchodziło – lepiej się nie mieszać (wielki plus za końcowy bonus, w postaci ich reakcji na fakt, że są częścią filmu).

Same żarty są dość schematyczne. Albo wjadą i coś rozbiją, albo podrywając, obrażą jakąś brzydką babę – bo do kategorii kobiet, zaliczyć je ciężko. Jeśli jednak śmieszyło Cię to za pierwszym razem, to i o uśmiech nie trzeba się obawiać za ostatnim – kwestia gustu.

„Bad Grandpa”, jest niczym „Borat” czy inne produkcje Sachy Barona Cohena, tylko z innym wykonawcą. Te quasi-dokumenty – chyba mogę to tak nazwać – mają wspólną cechę – są cholernie śmieszne. No... może poza „Bruno”, ten był tylko śmieszny w skeczach, nie pełnometrażówce. W swojej głupocie rozbrajają do łez, a to coś, czym pochwalić się dzisiejsze komedie mogą rzadko - 7/10

 

 

Haunter / Istnienie

Nastolatnia Lisa (Abigail Breslin), jak sama twierdzi, nie żyję. Wpadła w dziwną, czasową pętle, która powtarza jej w nieskończoność ten sam dzień. Jej dom ewidentnie skrywa jakąś tajemnicę, a szukanie odpowiedzi zmienia nieco zachowanie bliskich.

Najbardziej bolesną rzeczą dla tego filmu, jest traktowanie tego jako horror. Ktoś się wyłożył przydzielając gatunek. To, że są duchy, mgła i nawiedzona chata, nie znaczy, że to straszak. „Istnienie” bardzo rzadko próbuje nas przestraszyć. Scen wysokokowych znajdziemy tu jak na lekarstwo. Panuje mroczna atmosfera – owszem – ale bliżej temu do thrillera z tajemnicą w tle. Karty w tej zagadce odkrywane są powoli, z początku potrafiąc zaintrygować. To nowe spojrzenie na temat duchów, i ich życia po śmierci.

W teorii temat mieli przyjemny, w praktyce nieumiejętnie wkręcają w klimat. Brakuje tu budżetu, umiejętności i aktorów. Tym dziwniej się na to patrzy, kiedy sprawdzi się nazwisko reżysera - Vincenzo Natali. Niby anonim, ale jak już napiszę „gośc od pierwszej części filmu Cube”, to budowanie klimatu powinien mieć w jednym palcu. Najwyraźniej zapomniał.

Biednie wygląda ta chata, Breslin jeszcze daleko do perełki Hollywood, jaką chcą z niej zrobić, a wsparcia nie dostaje żadnego. Im dalej w las, tym ciemniej, a ja wcale nie piszę tego w pozytywnym znaczeniu. Przeciętniak, który szybko odnajdzie drogę do telewizji, ale i po drodzę trafi na kilku zwolenników – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-334682
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 760
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.01.2005
  • Status:  Offline

Okolofutbola

 

Film o tematyce kibicowskiej, jak sama nazwa wskazuje, lubiacych adrenaline wokolfutbolu.

Rosjanie jak widac wiedza jak zrobic film o takiej tematyce, po mocno srednich angielskich tytulach, po beznadziejnym green hooligans i bardzo dobrym fottbal factory i wloskim filmie Ultra, kolejny film ktory stawiam na podium to wlasnie Okolofutbola.

Tresc tu nie jest wyszukana, pokazane sa ustawki Spartaka, uzeranie sie z policja, troche pokazanie prywatnego zycia jednego z czlonkow i imprezy.

Fabula w skrocie jest o tym ze bohaterami jest 4czlonkow Spartaka, ktorzy zauwazaja ze podczas ustawek zaraz pojawia sie policja, ktos kabluje, ale kto?

W filmie pokazano jak naprawde to wyglada w wiekszosci przypadkach, nic z zasadzie wiecej w takim filmie sie nie pokaze, ot pare scen z zycia kibicow i tyle, dlatego tych co szukaja czegos wiecej odradzam, polecam tym ktorzy kibicuja, albo sie tym interesuja, bo to specyficzny film, jezeli sie komus podobal np; Fotball Factory to spokojnie moze siegnac po ten film.

 

 

7/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-334722
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

The Counselor / Adwokat

Bezimienny adwokat (Michael Fassbender), wdaje się w narkotykowy biznes z przestępcami, zaraz po tym, jak zaręcza się ze swoją miłością Laurą (Penelope Cruz). Przemyt, czy otwarcie klubu ze swoim przyjacielem Reinerem (Javier Bardem), to nie do końca jego świat, co niesie ze sobą srogie konsekwencje.

Skrajne emocje jakie budzi ten film, są efektem podejścia do tematu. „Adwokat” nie jest, i nie stara się być, prostą sensacją od Ridleya Scotta. Film posiada mocarną obsadę – oprócz wyżej wymienionych, Cameron Diaz i Brad Pitt – i ich barwne kreacje, ale wplątane w dość prostą i przewidywalną historyjkę. Na tym polu nikt nie będzie zaskoczony. Podchodząc do tego, jak do narkotykowego kryminału, skazujesz się na zawód. Wpadnie w tarapaty, życie mu się wywróci do góry nogami, przekona się, że nie ma przyjaciół, bo każdy będzie chronił siebie – tyle!

Wartość i przyjemność z tego filmu, czerpać można z dialogów. To nie Ridleya Scotta czuć w tym wszystkim, a Cormaca McCarthy’ego i jego scenariusz. McCarthy to pisarz odpowiedzialny za „No Country for Old Men”, czy sztukę „Sunset Limited”. Jeśli trafiał do Hollywood, to zwykle za sprawą adaptacji jego dzieł. „Adwokat” nie był żadną książką i został spłodzony na potrzeby tej produkcji. Wciąż czuć w tym sztukę, odrealnioną od przyjętych na dużym ekranie standardów. W akcje jesteśmy praktycznie wrzuceni i nikt nam nie powie, skąd się dani bohaterowie znają, o jakie narkotyki chodzi, czy w ogóle, jakie są motywy głównego bohatera – te akurat można sobie łatwo dopisać.

Aktorsko złotych medali nikt tu nie przyzna, ale ciężko narzekać na przedstawione kreacje. Umówmy się, poniżej pewnego poziomu Ci ludzie nie zejdą. Bardem jest najbardziej barwny, a jego tematem przewodnim jest seks, ale to postać Cameron Diaz wydaje się być najciekawsza, manipulując wszystkimi wokół. Każdy spełnia swoją rolę, choć niektóre ograniczają się tylko do ładnej buzi – P. Cruz. Jest nieźle, ale ciężko się w tym zatracić. Siedzisz z boku słuchając. Wciągnięty będziesz rzadko, a trzymać kciuki za Fassbendera będą tylko jego zagorzałe fanki – kolejny wyjście poza ogólnie przyjęte standardy.

Nie zakochałem się, nie jestem wyznawcą pisarza, ale doceniam przesłanie. Nie jest też tak, że film ocieka genialnymi tekstami, bo i spotkamy na swej drodze trochę bełkotu, ale jeden monolog Rubena Bladesa o tym, jak nasze decyzje tworzą nasz świat, to ponadczasowa lekcja, która wyciągnięta z całośći, będzie i tak wartościowa. Taka prawda o „Adwokacie” – jest tu sporo fajnej treści, a fabuła to tylko bezwartościowe tło, służące jako nośnik – 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-334818
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 115
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  19.08.2010
  • Status:  Offline

The Iceman (2012)

 

Richard Kukliński, pseudonim "Iceman" (chociaż wołali na niego także "głupi Polaczek") wiódł z pozoru normalne życie. Miał żonę, dwie córki oraz znajomych, którzy wierzyli, że drogich garniturów i ładnego domu dorobił się prowadząc uczciwe interesy. W rzeczywistości był płatnym zabójcą, jednym z najgroźniejszych morderców w historii USA. Przez 30 lat miał zabić około 100 osób.

 

Powiem szczerze, że spodziewałem się, że historia ta zostanie przedstawiona w formie jakiejś groteski. Oto tatuś robi swoim pociechom śniadanie, żonę całuje na pożegnanie, wyjeżdża do pracy i... zamienia się w potwora. Już widzę jak historię tę przedstawiłby Burton. Ariel Vromen poszedł inną drogą, postanowił nie przytłaczać całości czarnym humorem i nakręcić po prostu film biograficzny. Kuklinskiego zagrał Michael Shannon i zrobił to bezbłędnie. Zresztą świetnie pasował do tej roli. Drugi plan to prawdziwa plejada gwiazd, z których część - co zaskakuje - widzimy na ekranie bardzo krótko (np. James Franco, który miał ponoć wcielić się w rolę Icemana). Ray Liotta tradycyjnie gra skurwysyna (a konkretnie Roya Demeo, gangstera korzystającego z usług Kuklińskiego), a Chris Evans jest prawie nie do poznania w roli lodziarza-mordercy (a propos - wydawało mi się, że tutaj mamy do czynienia z jakimś przekoloryzowaniem, a okazało się, że to postać jak najbardziej autentyczna). Największa szkoda, że Maggie Gyllenhaal nie mogła zagrać roli żony Kuklińskiego i ta przypadła Winonie Ryder, która tradycyjnie nie wiedziała za bardzo co chce zagrać. Reżyser nie wnika jakoś szczególnie w pogmatwaną psychikę głównego bohatera, który z jednej strony jest potworem pozbawionym uczuć, a z drugiej tak bardzo chce wieść normalne życie. Być może nikomu nie udało się rozgryźć Kuklińskiego i reżyser nie chciał ryzykować. Dlatego Iceman wydaje się pusty, a słowa, które wypowiada nic nie znaczą. Widz oczywiście próbuje wniknąć w sens niektórych jego stwierdzeń, ale niewiele to daje. Bo Kukliński to bryła loda, która trochę się topi, gdy chodzi o jego pociechy. Ale nic więcej. Zamykająca film scena z wyznaniem Kuklińskiego niewiele w tej kwestii zmienia. Może właśnie ta oszczędność sprawia, że chwalimy Shannona, ale film - jako całość - na kolana nas nie rzuca. Ot, dostajemy historię mordercy opowiedzianą niemal na sucho z cząstkową tylko domieszką dramatu. W niektórych produkcjach się takie zabiegi sprawdzają (np. u braci Coen), w innych nie. W "Icemanie" wypada to średnio. To film jak najbardziej do obejrzenia, ale pozbawiony "tego czegoś". 6/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-334819
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 623
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.05.2009
  • Status:  Offline

Kilka filmów, które widziałem w ostatnim czasie.

Znachor - 8/10

World War Z - 8/10

Egzorcysta - 7/10

Skrecz - 8/10

Kac Vegas w Bangkoku - 8/10

Kac Vegas 3 - 6/10

Alfabet mafii. Dekada mafijnej Warszawy - 8/10

Prawo Bronxu - 10/10 + Ulubione

Krudowie - 6/10

Tajemnica Westerplatte - 8/10

Gotti - 9/10

 

 

Prawo Bronxu - Świetny film gangsterski. Aż wstyd, że dopiero teraz na niego trafiłem. Film opowiada historię małego chłopca, który wychowuje się w dzielnicach, na których Sonny LoSpecchio sprawuje władzę. Widząc go i jego przyjaciół chłopiec chce być kiedyś taki jak oni. Pewnego dnia jest świadkiem morderstwa, które popełnił Sonny, a chłopiec ku zdziwieniu mordercy nie wydaje go policji przez co zaprzyjaźnia się z nim. Dalszej części nie będę spoilerował, a to co napisałem można przeczytać na filmwebie. Film świetnie ukazuje działania mafii, to jakie mieli poważanie wśród ludzi i też jak inni na nich reagowali. Podobała mi się gra Chazz Palminteri, który w filmie grał Sonny'ego. Oprócz tego widziałem go tylko w jednym filmie, ale tutaj zrobił na mnie spore wrażenie. Podobało mi się również to, że nie ograniczyli się do zwykłej rozwałki i strzelanin, a swoje skupienie skierowali bardziej w samych bohaterów, których pokazali jako prawdziwych twardzieli.

 

Tajemnica Westerplatte - Nie jestem zbytnim fanem polskich filmów, bo zawsze czegoś w nich brakuje. W tym wypadku na pewno był to budżet, bo te ataki niemców wyglądały dość śmiesznie. Dziwnie się ogląda film wojenny, a w szczególności podczas strzelaniny, gdzie atakuje aż 5 ludzi. Mogli zatrudnić kilkunastu statystów, żeby ten atak jakoś wyglądał. Nie licząc tego to film oglądało się bardzo dobrze i byłem pozytywnie zaskoczony.

 

Gotti - "Film opowiada o losach Johna Gottiego, członka nowojorskiej mafii, który w latach osiemdziesiątych stał na czele grupy przestępczej - Gambino. Bezwzględny i pewny swojego sukcesu mężczyzna wdrapywał się na szczyty mafijnej hierarchii, kpiąc z wymiaru sprawiedliwości i łamiąc zasady, którymi rządziło się ówcześnie przestępcze środowisko. Obraz stanowi zapis świetności i upadku szefa mafijnej rodziny Gambino."

Jako, że uwielbiam filmy o mafii to postanowiłem obejrzeć o jednym z najbardziej mi znanym mafiosie, czyli Gottim. Armand Assante w tej roli świetnie się spisał. Jest to kolejny film, który warto obejrzeć jeśli ktoś interesuje się tego typu filmami.

 

Dodatkowo widziałem, że w planach jest Gotti: In the Shadow of My Father. Obsada wygląda imponująco: John Travolta, Anthony Hopkins, Kelly Preston, Chazz Palminteri. Dodatkowo w filmie mieli wystąpić Al Pacino i Pesci, ale słuch o nich zaginął.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-335171
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Thor: The Dark World / Thor: Mroczny świat

Lata temu, za sprawą Eteru, Mroczne Elfy siały popłoch w całym wszechświecie. Kiedyś zwalczone przez ojca Odyna, teraz wracają za sprawą ich władcy Melekitha (Christopher Eccleston). Cały Asgard jest w niebezpieczeństwie, a po środku zamieszania stoi miłość Thora (Chris Hemsworth), Jane Foster (Natalie Portman).

Władca młota powrócił, świat znowu jest zagrożony, Niko ponownie średnio zainteresowany. Nie jestem biegły w tym odłamie Marvela, i każdy kolejny film mi udowadnia, że niewiele straciłem pod względem historii. Fabuła w Thorze 2 jest bardzo płytka – ok, tutaj, jak i w większości filmów o superbohaterach, mamy obronę świata z nutką romansu - a charakter głównego bohatera mi tego zwyczajnie nie wynagradza. Nie chodzi o to, że Chris Hemsworth jest zły w roli Thora – wręcz przeciwnie, jest ok - po prostu Thor jest zły w roli superbohatera. To taki słodko-pierdzący, Marvelowski Superman z peleryną. For justice, for freedom, for love. Ratuje go tendencja do głupiutkiego humoru twórców, a to się sprzedaje. Śmiejesz się, mimo że wiesz, jakie to było debilne. Zadanie wykonane, dzięki temu młociarz jest sympatyczniejszy.

Każdy Batman, potrzebuje swojego Jokera. DC ma wymalowanego psychopatę, Marvel ma Lokiego. Tom Hiddleston znowu kradnie show, i dla mnie może być częścią każdego kolejnego filmu, włącznie z Avengersami. Tutaj to on zadba o uśmiech na twarzy i aktorstwo z najwyższej półki. Nie ukrywajmy, widać tam inspiracje Ledgerowskim Jokerem, ale nie jest tak rażąca, jak w przypadku Bardema w „Skyfall”. Nikogo nie powinna irytować, więc nic tylko czerpać radość z oglądania poczynań tej postaci - Loki is Best for Business.

I choć Loki odegra tu znaczącą rolę, głównym antagonistą zagrażającym światu, jest Malekith. Malekith, Malekith, Malekith. Napiszę to sobie prywatnie jeszcze kilka razy, bo inaczej jutro będę miał problem, żeby spamiętać jego imię. Czarne charaktery stanowią o sile takich filmów, a mroczny elf jest jednym z przekleństw nowego Thora. Nigdy nie dożyje do „bad-ass’a”, jakiego chcielibyśmy oglądać. Jest tam, bo ktoś temu światu zagrozić musi. I nawet ta pompatyczna wspominka na starcie filmu, nie zrobiła go bardziej nikczemnym. Chyba jego jedynym argumentem jest to, że jest MROCZNYM elfem.

Z czasem nabiera to rozpędu, a knucie spisku przez Asgardzkiego dobrodzieja, to dobrze zrealizowane pół godziny – dość powiedzieć, że Loki był tam kluczową postacią. Całość jest widowiskowa i humorystycznie zaskakująca. Są tu wcześniej wspomniane, głupiutkie - lecz skuteczne - sceny z Thorem na ziemi, Loki sypie ironicznymi komentarzami, gdy tylko ma okazję, a drugoplanowy doktor Selvig (Stellan Skarsgard) rozbawi większość swoim wariactwem – o zaskakującym występie Stana Lee nie wspominając. Za to należą się brawa, bo dzięki temu nie czułem się po wszystkim, jak uderzony w twarz Mjolnirem – 5/10 (jedno oczko w górę względem jedynki)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-335176
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

12 Years a Slave / Zniewolony

Jest rok 1841. Na północy Stanów Zjednoczonych czarnoskórzy obywatele cieszą się wolnością. W stanach południowych wciąż panuje niewolnictwo. Mieszkający w Waszyngtonie Solomon Northrup (Chiwetel Ejiofor) - czarnoskóry wolny i wykształcony człowiek - zostaje podstępem sprzedany handlarzom niewolników.

Oparty na prawdziwej historii i książce samego Solomona, „12 Years a Slave”, to „Django” na poważnie. Solomon podczas swojej podróży napotka niebywałe okrucieństwo swoich władców (Michael Fassbender), jak i niespodziewane dobro innych białych. Facet nie tyle walczy o życie, co o swoją godność. Na własnej skórze przekona się, że większość dba tylko o swoje cztery litery, zapominając o przyjaciołach w ułamku sekundy.

Chiwetel daje bardzo dobry obraz człowieka w potrzebie. Doświadczenie jakie nabył w Hollywood, pozwala nie utonąć u boku takich gwiazd, jak Fassbender czy Pitt. Ciężko się nie przejąć jego losami, kiedy reżyser (Steve McQueen – „Wstyd”) z taką dbałością i oszczędnością przedstawia sytuacje, przez jakie bohater musiał przebrnąć. Tutaj królują te z pozoru przedłużone, spokojne sceny, mające nam się wryć w pamięć. Jedna idealnie obrazuje tamtejsze realia, i strach, jaki towarzyszył czarnym niewolnikom. Pokazali bezradność przy minimalnym nakładzie sił.

Niekoniecznie obrót tutejszych wydarzeń pomógł całości. Naturalnie było to podyktowane prawdziwą historią, ale większy terror wydawał się siać pierwszy „władca” Paul Dano, niżeli ten główny filmowy antagonista, w postaci Fassbendera – choć obaj zagrali bardzo przyjemnie. Pierwszy obóz, czy też pierwsza połowa filmu, trzymała bardzo żwawe tempo. Druga już je mocno zwolniła, nie odciskując na mnie takiego piętna – a wiele wskazuje na to, że miało być inaczej. Zniewolenie ciekawsze, od późniejszego niewolnictwa = opadające emocje.

Fajne aktorstwo, fajny soundtrack, intrygująca historia, ale tu nie było tak naprawdę nic nowego. Sadyzm i bestialstwo niczym nie zaskoczyło. Nie dodaje nic, do już tragicznej wizji niewolnictwa w Ameryce. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie czuć tej przestrzeni czasowej, tych 12-stu lat – to jedyny, dość poważny zarzut w kierunku reżysera. Jeśli by mi ktoś powiedział, że zdarzyło się to jednego roku, to nie miałbym problemów uwierzyć po seansie. Nie było żadnych większych zmian w postaci głównej, jak i tych towarzyszących – 7/10

Podobno kandydat do tegorocznego Oscara. Nominacja mnie nie zdziwi, ale liczę na większe skarby na tej liście.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-335328
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  114
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  28.10.2013
  • Status:  Offline

Podobno kandydat do tegorocznego Oscara. Nominacja mnie nie zdziwi, ale liczę na większe skarby na tej liście.

 

A od kiedy nominowane do Oskarów są "skarby"? :roll:

 

 

 

Właśnie kończę oglądać "Księgę Ocalenia" i muszę przyznać, że nie jest to zły film. Problem w tym, że nie jest też dobry - po prostu przeciętniak.

 

1. Przeciętna historia, która, choć dzieje się w apokaliptycznym świecie, mnie nie kupiła. Wszystko przez to, że nigdy nie uwierzę, że biblia była naprawdę niezbędna Garemu Oldmanowi, aby zawładnąć ludźmi. Tak jakby nie mógł wymyślić nowego bóstwa etc. -.-'

 

2. Przeciętna gra aktorska pomimo gwiazd takich jak Denzel Washington, czy wyżej wspomniany Oldman.

 

3. Przeciętne krajobrazy byłyby przeciętne, gdyby nie fakt, że ich sztuczność wyraźnie odznacza się od aktorów, co zbyt nachalnie sugeruje zielone tło.

 

Ogólnie - to już było kiedyś i bywało lepiej. Słabe 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-335338
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

A od kiedy nominowane do Oskarów są "skarby"?

 

Zawsze się kilka mocnych pozycji znajdzie. Cała lista, nigdy. Jednostki będą. Mimo wszystkiego, co dobre w "Zniewolonym", mam wrażenie, że spory udział w nominacji będzie miała tematyka.

 

 

Ender's Game / Gra Endera

Siedemdziesiąt lat po ataku kosmitów, Ziemia wciąż zacieśnia szyki, uzbrajając się przed kolejną inwazją technologicznie zaawansowanych obcych. Pułkownik Graff (Harrison Ford), widzi zbawcę w młodym chłopaku o imieniu Ender Wiggin (Asa Butterfield). Cichy lecz błyskotliwy Ender, zostaje odseparowany od swoich bliskich i ściągnięty do szkoły wojskowej, gdzie będąc notorycznie testowany, musi udowodnić swoją wartość.

Czasami by zdobyć szacunek, nie trzeba mieć wszechmocnego pierścienia, czy magicznej różdżki, wystarczy taktyczny umysł. „Gra Endera” oferuje jednego z fajniejszych dziecięcych bohaterów ostatnich lat, świetnie odegranego przez Asa Butterfielda. Od początku, do samego końca, można liczyć na jego strategiczną przebiegłość – czego efektem są fajne sceny. Młody do wszystkiego podchodzi z chłodnym umysłem, i nie pozostawia wątpliwości, jeśli chodzi o widzianą przez pułkownika wyjątkowość.

Skoro o nastolatkach, dla nastolatków, o dojrzewaniu, to i wątek miłosny się znajdzie. O ile do większość aktorów cieżko mieć jakiekolwiek zastrzeżenia, tak Hailee Steinfeld – genialna dziewczyna z „Prawdziwego Męstwa” – ma w zasadzie jedną minę, a emocji na niej żadnych.

Jest to początek większej całości, przez co momentami jest zbyt dosłownie. Jednak przy takim końcu, jaki został sprezentowany, na kontynuacje osobiście czekam. Nie jestem fanem sci-fi, więc tym większe jest to dla mnie zaskoczenie. Ocieka to futurystycznymi klimatami, kosmitami, świecącymi gnatami, czy grami wideo, w których sterujemy umysłem. Te ostatnie odgrywały trochę za dużą rolę w historii, a patrzenie na nie, to znikoma przyjemność. Kiedy są tylko grą, zabawą, testem umysłu, jest spoko. Późniejsze fabularne machlojki robią z tego coś więcej, i tam zaczynają się problemy.

Saga Endera liczy sobie wiele pozycji, więc materiał na kontynuacje się znajdzie. O ile taki Harry Potter zyskiwał w moich oczach na ostatniej prostej, tutaj mam dziwne wrażenie, że będzie gorzej, że Ender przestanie zaskakiwać, że stanie się dojrzały. Na razie jest bardzo dobrze – 7/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-335360
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 709
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  11.10.2010
  • Status:  Offline

Jackass: Bad Grandpa (2013)

 

Jako wielki fan Jackassów jestem mocno zawiedziony tym filmem. Ewolucję tych filmów mogę porównać do tego co się stało z filmami American Pie. Najpierw były świetne filmy, które nazywały się tylko American Pie. Potem przeszli do American Pie presents i się zrobiło strasznie słabo. I tak samo stało się z Jackass. Zwykłe filmy czy seriale spod ich znaku były świetne, choć trójka już nie trzymała poziomu. A teraz zrobili Jackass presents Bad Grandpa i zrobiło się strasznie kiepsko. Całkowicie odeszli od poprzednich filmów, w których było wiele różnych, niezwiązanych ze sobą scen. I każda z nich była śmieszna. A tutaj dodali fabułę i zrobiła się lipa, bo przecież wiadomo było że nie uda im się zrobić filmu, który przez cały czas trwania będzie mnie doprowadzał do śmiechu. A w czasie trwania tego filmu zaśmiałem się może ze cztery razy. Każdą z poprzednich części oglądałem już dobre kilka razy, a po tą już raczej nie sięgnę ponownie. Najlepiej podsumuję to pisząc, że jak oglądałem ich dotychczasowe filmy to marzyło mi się żeby się nigdy nie skończyły, a w wypadku tego marzyło mi się żeby się już skończył. Pewnie nigdy już nie będzie tak dobrych Jackassów, bo po śmierci Dunn'ea ponoć zapowiedzieli że nie będą już kręcić, więc nie wiem czemu Johnny się w ogóle wziął za ten film. Ocena: 2/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-335376
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Percy Jackson: Sea of Monsters / Percy Jackson: Morze potworów

Percy Jackson (Logan Lerman), wraz ze swoimi przyjaciółmi, rusza w podróż do Morza Potworów, aby odnaleźć Złote Runo. To ono jest kluczem do odnowienia osłony, która chroni jego wioskę.

Od nakręcenia poprzedniej części minęły trzy lata. Logan Lerman jest bardziej rozpoznawalny i nabrał doświadczenia. To widać na ekranie od pierwszych minut, co nie zmienia faktu, że Percy Jackson, to wciąż bardzo płytka postać. Motywem w drugiej części, jest jego brak wiary w swoje możliwości. Kwestionuje wszystkie swoje wcześniejsze zasługi, szuka dowodu na swą wyjątkowość. Przewidywalne i tak samo nijakie, jak pierwsza odsłona.

Przedstawili nowe postacie, które od razu wysunęły się na szczyt, stojąc godnie obok głównego bohatera przez większość filmu. Jest budzący politowanie cyklop, nastawiony na aspekt humorystyczny, który dostarcza tak samo skutecznie, jak wszyscy inni – muszę pisać, że żaden żart mu nie wyszedł? – oraz niejaka Clarisse, która notabene rozdaje karty w obozie Percy’ego. Skąd się w ogóle wzięła? Tego nie wie nikt, ale już od pierwszej sceny pokazują ich rywalizacje, jakby była motorem napędowym oryginału! Czułem się pozostawiony w tyle.

To chcę być takie słodko-przygodowe, że aż razi kiczem. Ich „wielkiej” wojaży nie towarzyszą żadne emocje. Brakuje tu jakiegokolwiek poczucia zagrożenia. Nie dość, że efektowne bestie, które ich atakują, są jak ulepione z plasteliny – fatalne efekty specjalne – to jeszcze potrafią sypać żartami, już nie tyle narażając się na śmieszność, co zwyczajnie wzbudzając litość. A nawet jak zobaczymy czyjąś chwycącą za serce śmierć, to i tak po paru minutach będziemy świadkami zmartwychwstania, mającego nas rzekomo zaskoczyć. Takim zwrotom akcji, to ja podziękuje.

Momentami upokarzająco słaby poziom, niczym z produkcji telewizyjnych. Pompują kasę w nieodpowiednią książkę. Kokosów na Jacksonie raczej nie zbiją (a na horyzoncie jeszcze 3 części) – 2/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-335409
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Rush / Wyścig

Oparta na faktach historia kierowców Formuły 1, Nikiego Laudy (Daniel Bruhl) i Jamesa Hunta (Chris Hemsworth). Ich rywalizacja od wczesnych lat za kółkiem, do pamiętnego sezonu z 1976 roku.

Angielski playboy kontra samochodowy geniusz. Nieodpowiedzialne szaleństwo kontra Austriacka precyzja. Hunt kontra Lauda. Piękne tutaj jest to, że nie mamy jasnego i nieskazitelnego protagonisty, który miałby finalnie zatriumfować nad „tym złym”. Tak jak są dla siebie równorzędni na torze, tak wychodzą w naszych oczach poza nim. Dwa odmienne charaktery, dążące do jednego celu, mistrzostwa. Kiedy jeden urzeka swoim imprezowym podejściem do życia – jakby każdy dzień był tym ostatnim – drugi robi to samo mądrością. Udało im się uchwycić piękno sportowej zawziętości. Non-stop idą łeb w łeb, choć mają kompletnie inne sztuczki w repertuarze.

Mimo, że w tle przewijają się takie perełki, jak Olivia Wilde, to nikt tutaj nawet nie stara się nas zwodzić, że będzie to coś więcej, niż teatr dwóch aktorów. Bruhl i Hemsworth, analogicznie do granych postaci, mogą odbyć wyścig o filmowe wyróżnienia. Bruhl jako wielka niewiadoma zaskoczy wszystkich, a jego Lauda, mimo bycia odludkiem, zasłuży na wyrazy uznania. I tak jak to on powinien otwierać szampana i cieszyć się z triumfu, nie można zaprzeczyć bardzo dobrej roli Hemswortha –postać bliższa memu sercu. Nieco mniej skomplikowanej, nastawionej na humor, choć przedstawiającej nowe warstwy wraz z rozwojem historii. Każda ich scena dialogu, to jak nowy tor do wyścigu.

Nienawidzę Formuły 1. Mam ją gdzieś, tak bardzo, jak bardzo da się mieć gdzieś jakikolwiek sport – a może i bardziej. To jednak nie przeszkadza w cieszeniu się tą historią. W pewnych momentach nawet pomaga, bo znawca dyscypliny pewnie będzie świadom następnych wydarzeń, co może hamować emocje, które sięgają zenitu - tak jak to chcieli zobrazować twórcy. Końcowe sceny to zabójcza precyzja reżysera (Ron Howard), któremu będziemy gotowi jeść z ręki.

Jeśli po powrocie do domu, pierwszą rzeczą jaką robie, to wpisanie w Google „Niki Lauda”, wiedz, że jest dobrze. Ładne imię i jak nie trudno się domyśleć, nie raz obiło mi się o uszy, lecz nigdy nie znałem jego historii. Cieszę się, że to nadrobiłem – 9/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-335517
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  3 709
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  11.10.2010
  • Status:  Offline

The Stranger/ Intruz (2010)

 

Steve Austin gra człowieka bez imienia, bez pamięci i absolutnie nie mającego nic do stracenia. Kiedy zaczynają polować na niego agenci FBI i rosyjska mafia, postanawia walczyć - pościg go nie powstrzyma, tortury nie złamią. Z każdym ciosem, strzałem i zdradą, zacznie sobie przypominać kolejny kawałek układanki, który doprowadził go do utraty kariery, rodziny i tożsamości.

 

Lubię filmy akcji, a w tej produkcji dostałem jej naprawdę sporo. Stone Cold, jako były wrestler, sceny walk odgrywa w bardzo realistyczny sposób, a i te, w których przychodzi mu tylko coś powiedzieć, także wyglądają nieźle. Jednak musze się przyczepić do przebiegu tego filmu. Akcja się toczy, dostajemy urywki z przeszłości bohatera, które siedzą mu głęboko w pamięci, ale urywki te pojawiają się zbyt często, przez co fabuła filmu jest bardzo mocno porwana, co mocno utrudniało mi oglądanie. I muszę przyznać że nawet mnie to trochę denerwowało. To samo mogę powiedzieć o początku filmu, aż do momentu, w którym w końcu pojawia się Austin. Z przebiegu filmu trudno mi było odgadnąć, kto jest osobą, której wszyscy szukają i która jest powodem tego, że wszyscy ścigają Nieznajomego. Moim zdaniem film jest wart obejrzenia, chociaż dla samych scen walki, w których bohater pokonuje za każdym razem inną ilość rywali. Gra Austina także była dobra, tak jak i jego pani psycholog, która dodaje trochę koloru postaci Nieznajomego, bo bez niej byłoby mniej ciekawie i bardziej monotonnie. Ocena: 6/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/123/#findComment-335533
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • HeymanGuy
      AEW Collision - 11.01.2025: Zaczynamy bez wprowadzenia! Harley Cameron pojawia się z gitarą i śpiewa o tym, jak nadchodzi gniew. Mariah May mówi, że dzisiaj będą "Hot Girl Graps" i Harley nie zaśpiewa więcej, jak tylko wyrwie jej struny głosowe. Big Bill z kolei dodaje, że Cope skrócił swoje imię, a on skróci jego karierę. Jericho zapowiada, że pokaże, że Harwood jaki potrafi być ,,NoGood!" Cope vs. Big Bill: Pierwsza walka wieczoru była dokładnie tym, czego można było się spodziewać – solidną potyczką między legendą a jednym z najbardziej nieprzewidywalnych big manów w AEW. Big Bill gra swoją rolę świetnie – jest nie tylko duży, ale też zaskakująco mobilny. To on kontrolował większą część walki, co podkreśliło zwinność i doświadczenie Cope’a, który musiał walczyć z defensywy. Widać, że Cope, choć ma swoje lata, wciąż potrafi się odnaleźć w ringu, ale coś tutaj nie do końca zaskoczyło. Może to kwestia stylu – Bill świetnie sprawdza się jako dominator, ale brakuje mu jeszcze tej „iskry”, by pociągnąć bardziej emocjonalną narrację w ringu. Finał, w którym Cope sięgnął po Rear Naked Choke, zaskoczył, ale był trochę „meh”. Widzisz Spear i myślisz, że to koniec, a tu nagle... duszenie? Takie zakończenie pasowałoby bardziej do walki technicznej niż do brawlu. Trochę jakby brakło pomysłu na to, jak zakończyć walkę efektowniej. Niemniej jednak, Cope wygrywa, a Big Bill nie wychodzi z tego pojedynku osłabiony – po prostu zabrakło emocji. Hangman Promo: Page mówi o swoim trudnym roku i o tym, jak to, co wydarzyło się w 2024, niemal zniszczyło jego rodzinę. Przyznaje, że czuł się zawstydzony, ale podjął decyzję, by działać. Skończył ze  Swervem, ale teraz skupia się na Christopherze Danielsie. Texas Deathmatch w przyszłym tygodniu na Collision ma być ostatecznym rozwiązaniem. Mocne, emocjonalne promo. Pac vs. Komander: Czysta uczta dla fanów szybkiego tempa i akrobatyki. Komander jest jak żywa reklama tego, jak świetnie wygląda lucha libre w AEW, a Pac… cóż, to Pac – facet, który mógłby sprzedać swoje akcje w ringu nawet najbardziej wybrednemu fanowi. Od początku było jasne, że Pac wygra. Nie ma opcji, by AEW osłabiło kogoś o takiej renomie, ale Komander dostał swoje momenty. Jego Springboard Destroyer? Niezły. Problem polega na tym, że czasami takie walki stają się bardziej pokazem sztuczek niż faktyczną walką. Pac musiał się trochę „powstrzymywać”, żeby Komander miał szansę wyglądać groźnie, co było widać zwłaszcza w momentach, gdy Komander trafiał go jakąś finezyjną kombinacją, a Pac zamiast natychmiastowego kontrataku... chwilę „czekał”. Końcówka z Brutalizerem? Klasa sama w sobie. To właśnie ta agresja i techniczna precyzja Pac’a sprawia, że każda jego wygrana wygląda jak coś więcej niż zwykłe zwycięstwo. Pac to bestia, a Komander – choć spektakularny – wciąż ma przed sobą sporo pracy, by wejść na poziom m.in. Anglika. Death Riders vs. The Outrunners: Dobra, techniczna walka drużynowa z elementami klasycznej strategii tag-team. Claudio i Yuta dominują dzięki sprytowi i pracy nad nogą Magnusa. The Outrunners mają momenty chwały, ale Death Riders kończą walkę po kombinacji Giant Swing i Rocket Launched Splash. Świetna chemia drużynowa. Yuta wciąż wydaje się najsłabszym ogniwem, co prawdopodobnie jest celowym zabiegiem. Promo Hobbs: Hobbs mówi o swojej trudnej przeszłości i konfrontacji z Moxleyem. Twierdzi, że Mox nie ma żadnej szansy go zranić i że na Maximum Carnage Moxley stanie się jego ofiarą. Szkoda, że to wszystko to tylko gadanie, może mnie zjecie, ale w sumie wolałbym Hobbsa jako mistrza AEW w tym momencie, niż Moxa, ale to rozmowa na inny temat. Mariah May vs. Harley Cameron: "Hot Girl Graps" dostarcza. Cameron ma swoje momenty, ale Mariah May pokazuje, dlaczego utrzymuje się na szczycie i mierzy jeszcze wyżej. Walka kończy się po Storm Zero, a May wychodzi z ringu jako pewna siebie zwyciężczyni. Solidna walka z kilkoma efektownymi akcjami, które podkreśliły rozwój Cameron, jakiś tam. Brody King vs. Trevor Blackwell: Dominacja Brody’ego od początku do końca. Gonzo Bomb kończy walkę w mniej niż dwie minuty. Brody wygląda na bestię po swoim występie na Tokyo Dome. Idealny squash, by wzmocnić pozycję Kinga. AEW TNT Title Match - Daniel Garcia (c) vs. Katsuyori Shibata: To była walka, którą chciało się oglądać z pełnym skupieniem. Shibata jest mistrzem techniki, a Garcia – mimo swojego młodego wieku – już dawno udowodnił, że zasługuje na miano jednego z najbardziej utalentowanych techników młodego pokolenia. To była uczta dla tych, którzy kochają detale w wrestlingu – wymiany chwytów, kontrolowanie dystansu, gra psychologiczna. Shibata przypomina czołg – idzie na ciebie powoli, ale konsekwentnie, i każdy jego ruch wydaje się przemyślany. Garcia, z drugiej strony, grał rolę przebiegłego pyszałka, który próbuje zaskoczyć swojego rywala sprytem. Dragon Tamer? Świetny moment, ale Shibata to nie ktoś, kto się poddaje przy pierwszej lepszej okazji. Finał z szybkim Jackknife Pinem był idealnym rozwiązaniem. Shibata przegrywa, ale nie wygląda na słabszego. Garcia wygrywa, ale wie, że ledwo uszedł z życiem. To była jedna z tych walk, po której fani obu zawodników mogą być zadowoleni. Shibata – mimo porażki – wciąż jest ikoną, a Garcia – mistrzem, który w końcu zaczyna wyglądać jak ktoś, kto może zbudować naprawdę solidną historię wokół pasa TNT. Dax Harwood vs. Chris Jericho: No i tutaj mamy problem. Dax Harwood i Chris Jericho to doświadczeni zawodnicy, ale ta walka była.. za długa i niepotrzebna. Jericho, mimo że wciąż jest świetny w swojej roli heel’a, wydaje się trochę „na autopilocie”. Harwood z kolei wyglądał na faceta, który próbuje udowodnić, że jest lepszy niż jego pozycja na karcie sugeruje – ale coś tu nie kliknęło. Przeciąganie? Sporo. Tempo? Momentami ospałe. Zakończenie? Typowy Jericho – nieczyste zagranie, uderzenie pasem ROH World i Judas Effect. Fani Jericho dostali dokładnie to, co zawsze, ale reszta… cóż, chyba liczyła na coś więcej. Prawdziwa wartość tej walki leżała w post-matchowym chaosie. Hobbs wyglądał jak prawdziwa gwiazda, demolując wszystko i wszystkich. Może to był prawdziwy cel tej walki – pokazać, że Hobbs jest gotowy na większe rzeczy. Jeśli tak, to cel osiągnięty, ale sama walka? Do zapomnienia. Collision było solidnym show, choć brakowało tego „wow”. Najlepsze momenty to techniczna uczta Garcii i Shibaty oraz dynamiczna walka Pac’a i Komandera. Cope i Big Bill otworzyli wieczór solidnie, ale bez emocji. Jericho i Harwood? Cóż, trochę zawiedli. Promo Hangmana Page’a i końcowa dominacja Hobbsa to elementy, które gdzieś tam do czegoś fajnego doprowadzą, ale reszta? Raczej standardowe show AEW.
    • BartKowSky
      Ja bym widział to tak: WM: Cena vs Punk bez pasa na szali- Brooks mógłby go wywalić w Royal Rumble będąc w finałowej czwórce, byłaby jakaś podwalina do feudu Summerslam: Cena vs Orton, tak po prostu dla finalnego zamknięcia tej rywalizacji Survivor Series: Cena vs mistrz WWE- Jasiek tę walkę wygrywa, ale zaraz potem traci pas przez wykorzystanie walizki (np. przez Owensa). 17 title runów jest, mocne podbudowanie posiadacza walizki też jest 
    • SinMaker
      @IIL ja już jestem w tym wieku że nie pamiętam co było tydzień temu 😉
    • IIL
      Chodzi o dochód z sprzedaży biletów. 
    • Nialler
      A właśnie o co chodzi z tym "largest arena gate"? Nie chodzi chyba o frekwencję? 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...