Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

The Way Way Back / Najlepsze najgorsze wakacje

 

14-letni Duncan (Liam James) spędza wakacje wraz z matką Pam (Toni Collette), jej apodyktycznym chłopakiem (Steve Carell) i jego córką Steph. Niespodziewanie, wyobcowany i zamknięty w sobie Duncan zaprzyjaźnia się z towarzyskim Owenem (Sam Rockwell), kierownikiem parku wodnego. Dzięki sekretnej przyjaźni z mężczyzną, chłopak powoli otwiera się na innych.

Zwycięzcy Oscara Nat Faxon i Jim Rash, stworzyli kolejną historię o dojrzewaniu. Nie spodziewajcie się niczego nowego, nie oczekujcie zwrotów akcji - wręcz nastawiam na wiele pytań bez odpowiedzi. Jemu jest źle, ale najwyższy czas na zmianę. Dodaj do tego jakiś bodziec za ową zmianę odpowiedzialny, wymieszaj komedie z dramatem (dramedia), dorzuć rozpoznawalne twarze, i film gotowy! Mimo tego, z reakcji „ale to już było”, zacząłem łykać wszystko jak naiwny młody pelikan. „The Way Way Back” ma serce, urzeka mimo prostoty.

Aktorsko wypada genialnie. Sam Rockwell kradnie show – który to już raz? - jako wciąż dojrzewający kierownik, sypiący żartami bez względu na okoliczności. Czlowiek idealny, dla zamkniętego w sobie Duncana. Dzieciak może nagrodami obsypany nie zostanie – a raczej, nie powinien – ale wystarczy jego niepewna postawa i markotna mina, by nie mieć z nim większego problemu. Zaskoczył za to Steve Carell, udowadaniając, że nie tylko pajacować potrafi. Jego kreacja to największy dupek pod słońcem. Kto by pomyślał, że lokalny klaun, nie tyle sprosta wyzwaniu bez żadnych zastrzeżeń, ale zaimponuje.

Wszystko balansuje między typowym „feel-good movie”, a poważnym dramatem rodzinnym. Czujemy się na tym rollercoasterze jak główny bohater. Uśmiechnięty obok Owena, zgaszony przy nowej rodzinie. Jeśli taki był cel – a śmiało możemy zakładać, że tak – to chapeau bas. Tę przemianę ogląda się z przyjemnością - 7/10

 

Skoro N!KO odwalił już za mnie brudną robotę i opisał o co c’mon :D powiem w skrócie tylko tak - The Way Way Back to film, który o dziwo mnie nie uśpił (a ostatnio mało któremu się to udaje) :D ,bo choć jest to lekki komediodramat z przewagą komedii, to ogląda się go po prostu świetnie, zagrany jest zajebiście (zwłaszcza film kradnie Sam Rockwell znany chociażby z „Moon”, czy z „Zielonej Mili”, choć „drugi plan” także daje świetnie radę) i ogólnie jego wydźwięk jest niegłupi (fajnie pokazuje, że nie warto przejmować się cudzymi schematami i ocenami, tylko zawsze wyznaczać własną drogę, która zapewni nam choć odrobinę szczęścia w życiu). Jak dla mnie to 7-/10. Ciepły i pouczający, słodko-gorzki film o trudach dorastania. Momentami zabawny, momentami wzruszający i dający do myślenia. Niby temat przewałkowany był już na wszystkie sposoby, ale tu zrealizowany jest wyśmienicie i ogląda się go z prawdziwą przyjemnością.

Film – pomimo, że nie brak w nim też goryczy – potrafi naładować człowieka pozytywną energią, ale też zarazem nie popada w słodko-pierdzące schematy, co często jest standardem w tego typu produkcjach. Niby nic wielkiego i żaden tam obraz, który będzie się pamiętało przez lata, ale sama jego realizacja sprawia, że film jest po prostu urzekający i pochłania się go jednym tchem. Bardzo miłe zaskoczenie jak dla mnie.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-333511
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,7 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • N!KO

    1590

  • -Raven-

    277

  • Kowal

    171

  • Thrawn4

    131

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

The Way Way Back 7-/10

 

... No, to teraz wypada, żebyście sobie ten film zobaczyli. Przy okazji powiem, czego nie oglądać. Nigdy... Nawet pod groźbą tortur, czy III wojny światowej.

 

 

Ambassada

Mela i Przemek odkrywają, że winda w budynku, do którego się przeprowadzili, przenosi z sierpnia 2012 roku do sierpnia 1939. Więckiewicz udaje Hitlera, Nergal udaje Ribbentropa, a "Ambassada” udaje coś śmiesznego. Nam udawać już zwyczajnie nie wypada. Polskie komedie to dno. I ja wiem, że to wiadome od dawna, ale mam wrażenie, że jest coraz gorzej. Że toniemy w bagnie, a jedyna droga prowadzi w dół. Na „Ambassadzie” zaśmiałem się raz, pod koniec. Nie dlatego, że zobaczyłem jakąś scene, a dlatego, że nie wierzyłem, iż coś takiego można było wypuścić do kin. Że w potencjał czegoś takiego można było uwierzyć, i że Machulski stał za kamerą – pijany?

Niemcy paradują w teraźniejszośći, bohaterzy w przeszłości, a sensu w tym żadnego. Ot, zlepek scen, z kiepską intrygą luźno łączącą niskich lotów gagi. Hitler na kiblu, czy jego tajemnica jednego jądra, to niekoniecznie góra śmiechu. Zgonić na „moje poczucie humoru” też tego nie można, bo siedziałem w kinowej sali ze sporą grupą ludzi, a jak ktoś się uśmiechnął to bardzo nieśmiało – co by nie wzięli za wariata.

Całe budowanie fundamentów, jest długie i bezproduktywne. Zanim dojdą do czegoś, co wszyscy wiemy od początku, musimy przebrnąć przez poznawanie przejaskrawionych, nienaturalnych postaci. Ona (Magdalena Grąziowska) jest szalona, on (Bartosz Porczyk) totalny sztywniak. Jak w ogóle są małżeństwem skoro tak się od siebie różnią? Nie wypada pytać. Łykaj młody pelikanie, łykaj. Podsumują Ci to na samym – bardzo kiepskim i haniebnym dla miłości - końcu.

Efekty, ach efekty. Wszystko co związane z Rzeszą, wyciągnięte poza magiczne trzecie piętro budynku, to komputerowy gwałt, rodem z ubiegłego tysiąclecia. Za to mam chyba największy żal do Machulskiego. Jak można było dać błogosławieństwo, skoro sztuczność jest niegodna reklam, czy JuTuberów? To wtedy... To wtedy parsknąłem ze śmiechu. Niby bombardowali budynek, a tak naprawdę polskie kino.

Nazwijcie mnie chamem, ale bilet miałem za darmo – przecież nie zapłace za polski film – a i tak domagałem się zwrotu pieniędzy – 1/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-333625
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  174
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  17.01.2013
  • Status:  Offline

.

Nazwijcie mnie chamem, ale bilet miałem za darmo – przecież nie zapłace za polski film – a i tak domagałem się zwrotu pieniędzy – 1/10

 

N!KO Jesteś po prostu genialny,szkoda słów!

 

Robin Hood -2010

 

Znowu mam okazję zrecenzować film świetnego duetu aktor-reżyser. Mowa o Russelu Crowe i Ridley'u Scottcie. Obydwoje najwyraźniej również uwielbiają z sobą współpracować, bowiem już piąty raz przystąpili do wspólnej produkcji. Zaczęło się od „Gladiatora”, a kiedy się skończy? Nie sądzę, by na „Robin Hoodzie”.

 

Ridley Scott to na pewno ważny reżyser. Jego wkład, zwłaszcza w Kino science fiction, jest niewymierny. Najnowszy film miał być kolejną próbą odrestaurowania ikony znanej z dawnych legend. Można już zauważyć taką modę na odświeżanie postaci zakorzenionych w kulturze masowej - tyle, że z trochę innym podejściem do tematu. Nie tak dawno przecież gościł w kinach „Sherlock Holmes”.

 

Nowy „Robin Hood” rzeczywiście nie wygląda tak, jakbyśmy sobie to wyobrażali. Chociaż generalnie jest to „początek legendy” – jak był reklamowany. I rzeczywiście główny bohater nie grabi bogatych możnowładców podczas wypraw przez bezkresny las, następnie oddając łupy biednym.

 

Robin Longstride to rycerz króla Ryszarda Lwie Serce. W czasie oblężenia zamku we Francji, Robin uczestniczy w błahej bójce. Po czym wyznaje królowi, że jego czyny nie podobają się Bogowi. A Ryszard Lwie Serce uważał rycerza za człowieka prawdomównego. Następnego dnia zostaje zakuty w dyby, a władca ginie od strzały. Robin nie wahał się i uciekł z powrotem do Anglii, ale przedtem złożył obietnicę Sir Robertowi Loxleyowi, której ma zamiar dotrzymać.

 

Fabuła „Robin Hooda” jest szyta grubymi nićmi. Pobudki głównego bohatera wynikają prawie ze zwykłego przypadku, a motywy działania pojawiają się równie szybko, jak szybko znikają. Poza tym od sceny składania obietnicy wieje strasznym kiczem... Przecież to najbardziej popularny moment w całej kinematografii – pojawiał się tak często, jak Ziemia długa i szeroka. Począwszy od dramatów, po krwawe horrory. I Scott musiał takie coś powielać? Dziwię się, że zaakceptował to w scenariuszu Briana Helgelanda. Z drugiej strony niby dzięki temu akcja w ogóle ma jakiś sens, ale chyba dało się wymyślić coś bardziej oryginalnego.

 

Mówiąc o scenariuszu, to generalnie nie można mieć większych pretensji. Racja, że można by trochę ulepszyć dialogi, ale i tak skrypt nie popadł w totalne zabarwienie średniowiecznymi tekstami, więc i tak ten aspekt jest na plus.

 

Russell Crowe – to aktor nieprzeciętny, co udowadnia w „Robin Hoodzie”. Może to nie jest kreacja godna nagrody Akademii, ale jak najbardziej trzeba go pochwalić. Jeszcze przed obejrzeniem filmu czułem, że Crowe nie zawali. Jak dla mnie postać Robin Hooda pokrywa się przynajmniej trochę z Maximusem z „Gladiatora”. A w takich rolach Russell odnajduje się jak nikt inny.

 

Cate Blanchett też nie była zła. Swojej bohaterce nadała właściwy ton i, co ważne, nie przejaskrawiła jej. Co prawda, poniekąd to zasługa scenariusza, ale cała mimika Cate w pełni mnie zadowoliła.

 

Z aktorów warto nadmienić Maxa von Sydowa, który to tworzy chyba najbardziej wartą uwagi (rzecz jasna oprócz głównego bohatera) kreację ojca Sir Roberta Loxleya. Niedołężnego starca odegrał w uczuciowy sposób i dzięki temu mam nadzieję, że zagości trochę dłużej w mojej pamięci niż tylko na kilkanaście godzin po seansie.

 

W gruncie rzeczy „Robin Hood” jest przeszyty całkiem sporą strzałą humoru. Zwykle daje o sobie znać komizm sytuacyjny, ale scenariusz nie stroni również od ciętych ripost.

 

Muzyką film mnie nie zszokował. To na pewno nie jest soundtrack na miarę „Gladiatora”, ale sielankowe motywy dające się słyszeć w około pierwszej połowie obrazu, stanowią odpoczynek od napęczniałych patetycznością utworów dążących do katharsis. Nawet, jeżeli potem ta patetyczność daje o sobie znać, to już nie gra większej roli, bo….

 

… Ridley Scott odciąga naszą uwagę, byśmy patrzyli na to, co wizualnie oferuje nam „Robin Hood”. A oferuje całkiem sporo. Początkowa bitwa to jak najbardziej dobra, solidna robota. Do scen w lesie naprawdę wkradł się „duch” lasu i dzięki temu są bardzo, bardzo klimatyczne. Ale najlepsze reżyser zostawia na koniec. Batalia przybrzeżna – uczta dla oczu. Brutalny Robin Hood broczący w wodzie, która cała zabarwiona jest od krwi rycerzy – jedne z najlepszych ujęć w filmie. Jednakże mam do końcówki dwa „ale”. Pierwsze to właściwie skopiowanie sceny z „Gladiatora”, kiedy Crowe jedzie na koniu, a jeden z kompanów podaje mu miecz – od razu zobaczyłem w mojej głowie obraz z „Gladiatora”, kiedy Maximus walczy na arenie z rydwanami i dzieje się dokładnie to samo, a bohater w ten sam sposób nadjeżdża i identycznie podawany jest mu miecz. Drugie „ale” to po prostu… za krótko! Chciałbym oglądać przybrzeżne walki jakieś pięć minut dłużej, bo było, na co popatrzeć. Może jeszcze taki mały minus - odgłosy trzeszczących mieczy w całym filmie – wiem, że jakość dźwięku powinna być świetna, ale te dźwięki były zwyczajnie za ostre i powodowały nieprzyjemne efekty słuchowe.

 

Ale nie ma co marudzić. Obraz Scotta i tak można usytuować wyżej niż jakieś „Alicje z Krainy Czarów”, czy inne „Wyspy tajemnic”. Może to nie było dokładnie to, co sobie wyobrażałem, ale właściwie twórca „Obcego” nie rozczarował mnie swoją wizją legendarnego banity. „Robin Hood” ma przede wszystkim służyć, jako rozrywka. I taką jest. Film powinien zadowolić fanów Crowe’a i samego reżysera. Chociaż kto ich tam wie? Wszystkim ludziom nie sposób dogodzić.

 

Po seansie warto zwrócić uwagę, jak Ridley przygotował sobie pole do zaorania kontynuacji. Końcówka jest po prostu idealna do tego, by za jakieś pół roku zacząć robić sequel. Wszystko też zależy od wyników finansowych „Robin Hooda”. Ale czy nazwisko reżysera i odtwórcy głównej roli to niewystarczający magnes, by stwierdzić, że obraz przyciągnie do kin rzesze ludzi? Na miejscu twórców już rozgrzewałbym kamerę, a Russellowi zaklepał grafik.Ocena 7/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-333642
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

N!KO Jesteś po prostu genialny,szkoda słów!

 

Spoko. Wszystko w mocno komediowej polewie, która spotkała się z uśmiechem pracowników kina - notabene zmuszonych, by chodzić w koszulkach promujących film.

 

 

Carrie

W 1976 dostaliśmy Carrie. Adaptacje debiutanckiej powieści Stephena Kinga. 37 lat później, Kimberly Peirce wyreżyserowała remake. Tytułowa dziewczynka (Chloë Grace Moretz) jest gnębiona w szkole. Stoi gdzieś z boku, stara się nie zwracać na siebie uwagi, choć wredni rówieśnicy lubią jej dogryzać. W domu sytuacja nie jest lepsza, gdy nastolatka odkrywa swoje nadprzyrodzone moce.

Horror dla nastolatków. Nie tylko z nastolatkami, ale dla nastolatków. Bardzo lekki „straszak”, który zawodzi na tym, na czym powinien błyszczeć. „Carrie” zwyczajnie nie buduje napięcia, nie ma strasznych motywów, a nawet scen wyskokowych jest jak na lekarstwo. Odludek będzie gnębiony, czekamy aż wybuchnie. Emocji w tym niewiele, a do głębokiej psychologii postaci daleko. Matka (Julianne Moore), czyli prawdziwy reprezentant gatunku, potrafi niepokoić swoim zachowaniem, ale na tym całym kolorowym tle, nie sprzedaje się to właściwie. Brawa dla Moore za starania, ale były one na nic. „Carrie” mogłoby śmiało zostać puszczone na Nickelodeon, czy innej stacji dla najmłodszych.

Młodziutka Moretz jest za ładna do roli wytykanej palcami. Cieżko mi było ją kupić. Nie jest to może wina samej Chloe – ona nie zrobiła nic złego... dobrego zresztą też nie – a zwyczajnie kiepskiego castingu.

Nie wiem, jak wygląda oryginał, ale sama historia nie jest tak dobra, żebym teraz do niego zapragnął wrócic. Wierzę, że jest lepszy od tego. Trudne do osiągnięcia to nie jest. Ma to swoje pozytywy – Moore (bo dobra), czy Gabriella Wilde (bo ładna) – ale szybko gasną. Nawet ten kluczowy moment nie został należycie zbudowany. Nie czujemy mocy, jaką obdarzona jest mała. Czerwony krzyżyk, jestem na nie. – 2/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-333669
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 760
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.01.2005
  • Status:  Offline

Wałęsa. Człowiek z nadziei

 

Fabula oczywiscie wypaczona, te bajki jak przeskakiwal przez mur czy walczyl z systemem byly potrzebne, Wajda jako naczelny rezyser propagandy II RP odpierdala dobrze swoja robote.

Fabula to naginanie rzeczywistosci, juz nie bede pisal kim dla mnie jest ta postac , bo to temat na pogawedke w realu

Jak ktos chce zobaczyc propagandowy film, to jest tego najlepszy przyklad.

Gra aktorow jak na polski film niezla, szczegolnie dobrze Bolka zagral Weckiewicz, niestety jak ostatnio w filmach Wajdy, akcja i dialogi jakies takie sztuczne, facet ostatnimi flmami ma tendencje spadkowa, bo katyn choc tematyka ta byla dobra, tez mnie nie zachwycil.

Daje 3 bo jako film propagandowy, wybielajacy postac negatywna, jest szkolnie wzorowy.

 

3/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-333685
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  492
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  03.06.2010
  • Status:  Offline

Ja to miałem z "Ambassadą" gorzej - u mnie jakimś cudem Multikino (chyba, nie jestem pewien), spieprzyło, bo miałem cały film BEZ NAPISÓW, a mój niemiecki jest jaki jest - coś tam zrozumiałem, parę razy się nawet zaśmiałem.Słabe 4/10 za Hitlera i Nergala, który IMO dał radę.2 prowadzących - zero chemii, sztuczność raziła w oczy.Jeszcze te efekty - żal było na to patrzeć.

 

Postu Streeta nie będę komentował, albo i będę.OK, film komuś się może nie podobać - fajnie, no problem.Ale ta mowa nienawiści, to oczernianie człowieka.Ta polityka sprowadziła nas do tego, że Lecha się na świecie szanuje i ceni, a w Polsce się go gnoi.I to przez 2 kartofli i pseudokronikarza i jego książkowe wypociny.Po prostu rzygać mi się chce - nie mamy w Polsce wielu ludzi o podobnej renomie, nauczmy się może to doceniać, a nie takich ludzi gnoić(ciekaw jestem, czemu się o JPII źle nie mówi - to on jest IMO odpowiedzialny za taki stan kościoła, jaki mamy dzisiaj, no ale on "nie był TW ani nic podobnego).

 

Sorry za offtop, ale jakoś musiałem odreagować.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-333694
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Maczeta Zabija - durne to niemiłosiernie. I sensu za wiele nie ma. Ale na ten film się nie idzie dla takich błahostek jak rozbudowane story. Tu miała być sieka i piękne dziewoje. I to się udało. Był też fajne postacie, fajne sceny, fajne teksty - ale nie chciałbym za wiele zdradzać. Jak ktoś widział jedynkę i lubi ten typ filmów, to powinien to koniecznie obejrzeć. Jak to ocenić... Olać jakiekolwiek skale, napiszę po prostu: FAJNE.

 

Zirytowała mnie tylko końcówka - okrutny cliffhanger. Nie było wypasionego zakończenia - ono się pojawi w trzeciej części. A sądząc po tym, co już z niej pokazali[urywki scen zarówno po, jak i przed(!) filmem], to będzie jazda bez trzymanki 8-)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-333697
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 760
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.01.2005
  • Status:  Offline

Postu Streeta nie będę komentował, albo i będę.OK, film komuś się może nie podobać - fajnie, no problem.Ale ta mowa nienawiści, to oczernianie człowieka.Ta polityka sprowadziła nas do tego, że Lecha się na świecie szanuje i ceni, a w Polsce się go gnoi.I to przez 2 kartofli i pseudokronikarza i jego książkowe wypociny.Po prostu rzygać mi się chce - nie mamy w Polsce wielu ludzi o podobnej renomie, nauczmy się może to doceniać, a nie takich ludzi gnoić(ciekaw jestem, czemu się o JPII źle nie mówi - to on jest IMO odpowiedzialny za taki stan kościoła, jaki mamy dzisiaj, no ale on "nie był TW ani nic podobnego).

 

Jakbym czytal Gazete Wyborcza albo slyszal jakiegos pseudopajaca z TVNu lub innej systemowej propagandowej tuby.

Mowa nienawisci :D oj jakie popularne slowko... Naszczescie sa ludzie ktorzy wola najgorsza prawde od zaklamanej propagandy, teraz ta propaganda trzeba nakarmic wyrastajce pokolenie. Czlowiek o podobnej renomie, dzieki temu ze potrzebna byla wtedy marionetkowa postac do "obalenia" a tak naprawde do luznego przejcia do innego systemu, a dla mas trzeba stworzyc bohatera, postac przydatna pozniej ktora pozniej bedzie blokowala proby lustracji.

I po co dajesz przyklad JPII? Jaki stan kosciola obecny? Kosciol od dawna jest jaki jest i akurat taki stan rzeczy nie doprowadzil JPII.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-333698
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  79
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2011
  • Status:  Offline

Wybaczcie mi, proszę, ten spam.

 

Thrawn4, wyjaśnij mi, proszę, o czym ty do cholery mówisz? Jakie tuszowanie? Jakie zamiatanie?

 

http://www.youtube.com/watch?v=kcOaEPaKqbo

 

Na YT jest wiele takich perełek, gdzie TW Bolek sam siebie wybiela :)

Opowiedz mi proszę, gdzie podziały się jego akta? Ach tak! Przecież on sam, gdy był prezydentem je wypożyczył z IPNu... tylko oddał je NIEKOMPLETNE :)

 

I nie trzeba było żyć w tamtych czasach, by teraz się tym interesować. Wystarczy poczytać, pooglądać sobie (nawet rządowe telewizje) i samemu wywnioskować :)

 

Słyszałeś o willi w Magdalence? Słyszałeś o tym jak Wałęsa był internowany? Albo jak to w latach 70' kilka razy zdarzyło mu się wygrać porządne pieniążki w totka? Jeżeli nie, to uzupełnij swoją wiedzę i dopiero wtedy wypowiadaj się na takie tematy. Dziękuję i pozdrawiam.

 

Żeby nie odchodzić od tematów filmów, to mogę napisać, że "Wałęsa..." jak na film "i tak się zwróci, bo pójdą szkoły" jest naprawdę dobrze zagrany. Więckiewicz po mistrzowsku zagrał parodię Wałęsy :) Cała reszta albo jest mocno średnia, albo ssie po całości. I taki Wajda jest uznawany za mistrza polskiego kina?

 

W "Katyniu" jedyną porządną sceną była ta końcowa, gdzie Rosjanie rozstrzeliwali polskich oficerów. Najśmieszniejsze jest to, że to nie Wajda ją kręcił, tylko jego asystent (w napisach jest to uwzględnione). :twisted:

 

Jestem ciekaw, jaki będzie jego kolejny film? Może nakręci to, jak pan Generał Jaruzelski uchronił Polskę przed najazdem ze wchodu w grudniu 1981?

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-333743
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  426
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  23.03.2006
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Te wydarzenia zainspirowały Niemcy, do dzisiaj o tym mówią - tam też mieliby podobne interesy?Proszę, to są bzdury.

 

Wtrącę się z drobną uwagą - Niemcy uważają, że sami obalili komunizm, a symbolem tego jest upadek muru, a nie żaden Lechu z Polski. Niedawno było ichnie święto zjednoczenia i w mediach (a czasem nawet w większych publikacjach) prawie nic nie piszą o żadnej Solidarności, Gdańsku, okrągłych stołach, którzy mieliby w tym pomóc. Czasem tylko wspomną o "ogólnej sytuacji w Europie Środkowej", ale bez szczegółów, a jedynymi osobami, które doprowadziły do tych radosnych przemian są według nich Helmut Kohl i Gorbaczow. Taką mają politykę historyczną i taki jest mniej więcej stan wiedzy u przeciętnego Niemca (nawet z wyższym wykształceniem).

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-333759
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Runner Runner / Ślepy Traf

Student (Justin Timberlake) zostaje oszukany, grając w internetowego pokera. Postanawia odzyskać utracone pieniądze i odnaleźć właściciela witryny (Ben Affleck).

Suchy i przewidywalny. Taki sobie Affleck, w takim sobie filmie, jakich miał na pęczki, w takich sobie czasach, kiedy tylko aktorzył. Nie wiem tylko, czy „taki sobie”, to nie jest dla jego kreacji pochwała. Chwalić tu zwyczajnie nie ma czego. Jest sobie Justin, który robi błyskawiczną karierę pod wodzą podejrzanego biznesmena Bena. Wszyscy wiemy, że to nie wyjdzie mu na dobre, a wiszące mu na ogonie FBI, to nie dzieło przypadku. „Ślepy traf” ma wszystkie niezbędne składniki kina sensacyjnego. Jest intryga, są łapówki i sporo ładnych kobiet – w tym jedna pośrodku zamieszania (Gemma Arterton). Brakuje tylko możliwości utożsamiania się z kimkolwiek. Nie ma komu kibicować, bo i JT nie jest jakimś ideałem protagonisty. Płynie sobie ta fabuła, a My czekamy na finał, bo zwrotami akcji nikt zaskoczony nie będzie. Utarte schematy wyciekają z ekranu. Mało tego, żaden nie jest należycie przedstawiony. Ani żadnej chemii w wątku miłosnym, ani żadnego ciekawego planu, by wyjść z bagna. Nawet centrum fabuły, którym jest internetowy hazard, nie został rozłożony na części pierwsze. Sceny, postaci, czy choćby dialogu – nie ma i nie zapamiętam niczego. Jeśli postawisz na „Runner, Runner”, szansę utraty inwestycji są bardzo duże... ale to już mogłeś wywnioskować po obsadzie. Przeciętniak – 4/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-333845
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Escape Plan

Ray (Sylvester Stallone) to specjalista od zabezpieczeń więziennych. Uciekł z każdej placówki, w jakiej się znalazł. Mając testować kolejne więzienie, zostaje wrobiony. Traci swoją tożsamość, stając się jednym z wielu. Czeka go prawdziwy sprawdzian umiejętności.

Marzenie fanów kina lat 80’ właśnie się spełnia. Stallone i Schawrzenegger. Sly i Arnie. I tak jak to marzenie sprzed dobrych 20-lat, „Escape Plan” byłby hitem... 20-lat temu. Kuje po oczach takie podejście do sensacyjnych filmów. Nie wątpie, że sentymentalny target na takie coś wciąż istnieje, ale nie da się ukryć, że zagrywki tu użyte, to melodia przeszłości.

Futurystyczne więzienie, o którego istnieniu nikt nie wie. Skazańcy dosłownie przepadają, a strażnicy nigdy nie ujawniają swoich twarzy. Wszystko, jakby mieli tam trzymać Marvelowskich mutantów. Zbyt kreskówkowe na dzisiejsze czasy.

Brakuje tu intelektualnej gierki. Prześcigania się kierownika z uciekinierem. Większość zwrotów dało się przewidzieć, a na koniec byli chyba zobowiązani dać ludziom strzelanine – bo co to za Arnie bez karabinu. Wszystko już gdzieś widziałem. Niby fajnie sobie Sly obmyślał cały plan, pomijając, że niebywale szybko wyciąga odpowiednie wnioski. Jego nieomylność jest na dłuższą metę nudna.

Interakcja między głównymi bohaterami, to nie to samo, co Pacino-De Niro. Nie ta półka, nie te emocje. Czym powinni się ratować, to nawiązania do starych hitów, tak jak to było w „Niezniszczalnych”. Nutka komedii, to dawka dla nich zalecana. Nawet tutaj, gdy pozwalali sobie na odrobinę humoru, lepiej się tego wszystkiego słuchało. Dany dialog zostawiał lepszy posmak, choć wszyscy wiemy, że nie był niczym wyjątkowym. Tak jak niczym wyjątkowym nie są kreacje obu Panów. Za to Jim Caviezel, jako kierownik tego burdelu, wypadł zaskakująco dobrze.

Ludzie z urzędu będą się zachwycać, przez połączenie klasycznego duetu od ekranowego rozpierdolu. Ja się z tym uczuciem minąłem, choć „Escape Plan” nie był jakimś straconym czasem. Ma swoje lepsze momenty – sam początek – i lepsze kreacje – Jezus Caviezel – a może inni lepiej zniosą taką podróż w czasie – 5/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-334044
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Machete Kills / Maczeta zabija

Ciała zostaną rozczłonkowane, krew będzie tryskać na wszystkie strony, a kicz wyleje się z ekranu. Tym razem Maczeta (Danny Trejo) zostaje zatrudniony przez samego prezydenta USA (Charlie Sheen !!), który oferuje totalne wybielenie i Amerykańskie obywatelstwo, w zamian za likwidację zagrażającemu państwu niebezpieczeństwa.

Rodrigueza się kocha za ten pastisz. Facet ma niezły ubaw podczas kręcenia takich filmów. Filmów, gdzie absurdy się prześcigają i nie ma miejsca na normalność. Każda śmierć, każda scena akcji, to efektowna papka. I jak to bywa z komediami, niektóre gagi śmieszą bardziej, inne mniej – „szapo ba” za dowcip z 3D.

Trejo już zaskoczyć nie może. Wiemy że nie zawiedzie, bo i cała seria powstała z myślą o nim. Najbardziej interesowały mnie drugoplanowe występy gwiazd, a na tym polu czekał mały zawód. Gibson jest przyzwoity, Banderas i Sheen są na ekranie krótko, a aktorstwo Lady Gagi jest adekwatne do znikomej wartości wokalnej. Wszyscy byli zapowiedziani na długo przed premierą, i próżno tu szukać jakiejs niespodzianki w składzie – szkoda, bo te potrafią niezwykle ucieszyć (patrz „This is the End”). W indywidualnych występach takową niespodzianke zaoferował Demian Bichir, jako Mendez. Zdecydowanie najciekawsza postać – rewolucjonista z zachwianiem emocjonalnym – oferująca sporo śmiechu. Ale jak na coś, co pozwala na ogromną swobodę, tak barwnych postaci jest trochę za mało. Ciężko narzekać na morderczą piękność z wybiegu (Amber Heard), czy skąpo odziane prostytutki z gnatami (pod wodzą Sofii Vergara), pod względem wizualnym, ale przyznać trzeba, że do bardzo wymyślnych nie należą.

Problemem drugiej Maczety, jest tendencja zniżkowa. Zaczyna naprawdę mocno, przypominając nam, co nas czeka, by później zanudzać strzelaninami i totalnym brakiem dowcipów. Ciężko przebrnąć przez ostatnie pół godziny, bo i z początkowego trailera – znowu Rodriguez zastosował ten patent, co przy zapowiedzi pierwszej części – wiemy, jak to się skończy. A raczej, jak się nie skończy, trzymając w napięciu przed kontynuacją. Warto ten spadek formy odnotować też w ocenie końcowej (jedynce dałem 5/10), i mieć nadzieje, że trójka niżej nie spadnie. Zwiastun ma przezabawny, ale to co tam śmieszne, na pewno nie trafi do finalnego produktu – 4/10

 

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-334220
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

Battle of the Year / Bitwa roku

Były trener koszykówki (Josh Holloway) otrzymuje nowe zadanie. Ma przygotować drużynę breakdancerów na mistrzostwa świata we Francji. Po 10-minutach, wiemy już wszystko o historyjce. Sponsor mówi, że USA nie wygrało od kilkunastu lat – uuu – i chcę zatrudnić gościa, który jest w cieżkim życiowym dole – dramat, czas wyjść na prostą wychowując bandę nastolatków.

Kiepskie aktorstwo, z dziwnymi decyzjami na czele. Mam wrażenie, że Chris Brown zapłacił za tę produkcje, żeby przedstawili go, jako tego dobrego. Rihanne znokautował, ale tej roli na pewno nie. W zasadzie większość postaci, to utarty schemat, tak jak fabuła. Ze złego scenariusza, swoimi występami zrobili jeszcze gorszy.

Równie słabo prezentują się montaże, których zdecydowanie za dużo. Większość to podzielenie ekranu na kilka mniejszych i zasypywanie nas bezwartościowym materiałem. Wrzucili tam sceny, które posiadali, jakby szkoda im było straconego na planie zdjęciowym czasu. Jeśli chcieli nas uratować przed nudnym treningiem ekipy Dream Team USA, to mogli w montażu przedstawić wszystko :wink:

To co ratuje „Battle of the Year” – tak jakby – to interakcja między trenerem głównym, a jego asystentem z przypadku. Nie mówimy tu oczywiście o niczym wielkim, czy godnym polecenia, ale na tle całego szamba, to była strefa bezzapachowa – 2/10

A, i Weronika Rosati była na ekranie jakieś... 45-sekund. Kolejny sukces polki w Hollywood! Była na planie i jej nie wycieli!

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-334403
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  114
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  28.10.2013
  • Status:  Offline

 

Machete Kills / Maczeta zabija

 

Bardzo lubię filmy RR ('Od Zmierzchu do Świtu', 'Planet Terror'), ale już pierwszej części tego filmu znieść nie mogłem, bo była po prostu przeciętna. Taki trochę spot fest, gdzie należy wyłączyć mózg - mój się nie wyłączył. Jako jeden z fake'owych zwiastunów do Grindhouse chyba właśnie był okej. I na tym powinno pozostać. Ogólnie do Dannego Trejo nic nie mam, ale ciężko mi się ogląda jego skromną osobę jako głównego bohatera. Twarzowe robi swoje.

 

 

Sam ostatnio obejrzałem, po raz pierwszy w życiu (sic!), oryginalną "Carrie", którą w związku z premierą nowej wersji wypuścił TVN. Horror z tego niby żaden, ale diabelska mamusia robi swoje. Ponadto odtwórczyni głównej roli pasuje na brzydactwo tępione przez rówieśników. Panienka z "Let Me In" z nowej "Carrie" już niekoniecznie.

 

OCENA: 7/10

 

 

Nie wiem czy zaliczyć to do filmów właściwie, ale Polsat w weekend puścił "Kac Wawę". Jako że jestem SxE, to nie skorzystałem z rad, aby obejrzeć w stanie wskazując. Żałuję. Nie wiem nawet od czego zacząć, więc nie będę zaczynał. Myślę jednak, że warto obejrzeć, aby na własnej skórze przekonać co toto jest.

 

OCENA: poza wszelką skalą/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4401-filmy-ostatnio-widziane/page/122/#findComment-334406
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • HeymanGuy
      UFC Fight Night: Dern vs. Ribas 2 – 11.01.2025 UFC rozpoczęło 2025 rok od kolejnej gali w Las Vegas, a na przód wysunęła się strawweightowa wojna Mackenzie Dern vs Amanda Ribas 2. Panie miały już ze sobą jeden pojedynek z 2019 roku, który wygrała Ribas. Jednak teraz to Dern była górą i zrobiła to w stylu, który zadowolił każdego fana jiu-jitsu. Wielki zwycięzca gali? No cóż, to zdecydowanie Mackenzie Dern, która w trzeciej rundzie wciągnęła Ribas w klasyczne „Jiu-Jitsu 101” – perfekcyjne przejście do dominującej pozycji, armbar, i koniec ostateczny w 4:56. Main Event był mistrzostwem techniki, bo choć Ribas próbowała wywrzeć presję, Dern pokazała, jak należy wykorzystywać każdą chwilę. W pierwszej rundzie obie zawodniczki miały swoje momenty, ale to Dern dominowała na ziemi. W drugiej rundzie to Ribas przejęła inicjatywę, ale to właśnie w trzeciej rundzie Dern trafiła na właściwy moment, wykorzystując błąd Ribas przy próbie obalenia i zmuszając ją do poddania. Wspaniały parter. Bisping pochwalił, to nie będę gorszy, co mi tam. Santiago Ponzinibbio nie miał zawahań – on po prostu stłamsił Carlstona Harrisa w trzeciej rundzie. Tylko że sędzia… cóż, był trochę za szybki z przerwaniem walki. Harris, który po serii ciosów wyglądał jak marionetka, wydawał się jeszcze w grze. Sędzia przerwał jednak walkę w 3:13 trzeciej rundy, co wywołało sporo kontrowersji. Harris sam powiedział, że byłby w stanie walczyć dalej, ale decyzja sędziego nie podlegała dyskusji. Cóż, Ponzinibbio i tak był na drodze do zwycięstwa, ale Harris może poczuć się trochę niechętnie traktowany przez arbitrów. Cesar Almeida zaimponował z nawiązką w swojej walce z Abdul Razakiem Alhassanem. Alhassan rozpoczął od silnego ciosu, ale zapomniał o jednym – trzeba pilnować swojej obrony. Almeida znalazł dziurę w obronie, kontrując krótkim prawym, a następnie precyzyjnie kończąc wszystko lewym hakiem, który posłał Alhassana do snu w 4:16 pierwszej rundy. KO roku? No kurde, mamy styczeń, ale faktycznie siadło. A co z Christianem Rodriguezem? Ten facet znowu położył na deskach faworyta, tym razem Austina Bashiego. Bashi, który był typowany na przyszłą gwiazdę UFC, nie mógł znaleźć odpowiedzi na wszystko, co Rodriguez mu serwował. Obalenia, parter, a gdy walka zaczęła się rozkręcać, Rodriguez po prostu dominował. Z wynikiem 29-28 na kartach sędziów, 23-latek z Wisconsin udowodnił, że jego plan „nie dać się obalić i uderzać” działa jak złoto. Punahele Soriano miał w planach grappling, ale w 31 sekundzie zakończył walkę z Urosem Mediciem jednym prostym ciosem. Zaskoczenie? Zdecydowanie. Soriano wstrząsnął Serbem jak drzewem. Medic nie wiedział, co go uderzyło. Soriano, który staje się coraz groźniejszy w welterweight, nie dał Medicowi żadnych szans. Ihor Potieria – ubogi w ostatnich występach – nie miał szczęścia na tej gali. Już po 2 minutach wylądował na deskach po kolanie w krocze i choć próbował się podnieść, to Marco Tulio szybko zakończył jego cierpienia serią ciosów. Przegrana, która tylko pogłębia kryzys Ukraińca w UFC. Roman Kopylov pokonał Chrisa Curtisa przez nokaut (kopnięcie) w 4:59 rundy 3. Walka była bardzo wyrównana, z obydwoma zawodnikami wymieniającymi ciosy w stójce przez większość czasu. Jednak w ostatnich sekundach trzeciej rundy, Kopylov wyprowadził kopnięcie głową, które trafiło Curtisa, wysyłając go na matę. Curtis próbował się podnieść i był w stanie nieco się poruszyć, ale sędzia zdecydował się przerwać walkę na 1 sekundę przed końcem. Curtis wyraził swoje niezadowolenie z decyzji sędziego, ponieważ uważał, że byłby w stanie kontynuować walkę. Kopylov zdobył swoje 12. zwycięstwo przez nokaut w karierze. Zdecydowanie nie zawiódł Jacobe Smith, który w 73 sekundy posłał Preston Parsonsa do snu, pozostając niepokonanym. Ten facet na pewno ma w sobie coś, co przyciąga uwagę. Może nawet zacząć starać się o walkę o tytuł, bo zapowiedzi były jasne – Belal Muhammad, szykuj się! Gala UFC Fight Night: Dern vs. Ribas 2 to prawdziwa karuzela. Zwycięzcy podnieśli poziom i sprawili, że 2025 rozpoczął się od mocnych akcentów w Vegas. Mimo kontrowersji z przedwczesnym przerwaniem walki Ponzinibbio-Harris, reszta pojedynków dostarczyła mnóstwo widowiskowych momentów, od perfekcyjnego jiu-jitsu po brutalne nokauty. A najważniejsze? Nowe gwiazdy mogą zdominować 2025 rok. Wiem, że nie po kolei walki, bo ME oceniłem jako pierwszy, ale pisałem w miarę możliwości z głowy. Po uruchomieniu tematu ROH, mam nadzieję, że uda się ruszyć i ten  
    • HeymanGuy
      AEW Collision - 11.01.2025: Zaczynamy bez wprowadzenia! Harley Cameron pojawia się z gitarą i śpiewa o tym, jak nadchodzi gniew. Mariah May mówi, że dzisiaj będą "Hot Girl Graps" i Harley nie zaśpiewa więcej, jak tylko wyrwie jej struny głosowe. Big Bill z kolei dodaje, że Cope skrócił swoje imię, a on skróci jego karierę. Jericho zapowiada, że pokaże, że Harwood jaki potrafi być ,,NoGood!" Cope vs. Big Bill: Pierwsza walka wieczoru była dokładnie tym, czego można było się spodziewać – solidną potyczką między legendą a jednym z najbardziej nieprzewidywalnych big manów w AEW. Big Bill gra swoją rolę świetnie – jest nie tylko duży, ale też zaskakująco mobilny. To on kontrolował większą część walki, co podkreśliło zwinność i doświadczenie Cope’a, który musiał walczyć z defensywy. Widać, że Cope, choć ma swoje lata, wciąż potrafi się odnaleźć w ringu, ale coś tutaj nie do końca zaskoczyło. Może to kwestia stylu – Bill świetnie sprawdza się jako dominator, ale brakuje mu jeszcze tej „iskry”, by pociągnąć bardziej emocjonalną narrację w ringu. Finał, w którym Cope sięgnął po Rear Naked Choke, zaskoczył, ale był trochę „meh”. Widzisz Spear i myślisz, że to koniec, a tu nagle... duszenie? Takie zakończenie pasowałoby bardziej do walki technicznej niż do brawlu. Trochę jakby brakło pomysłu na to, jak zakończyć walkę efektowniej. Niemniej jednak, Cope wygrywa, a Big Bill nie wychodzi z tego pojedynku osłabiony – po prostu zabrakło emocji. Hangman Promo: Page mówi o swoim trudnym roku i o tym, jak to, co wydarzyło się w 2024, niemal zniszczyło jego rodzinę. Przyznaje, że czuł się zawstydzony, ale podjął decyzję, by działać. Skończył ze  Swervem, ale teraz skupia się na Christopherze Danielsie. Texas Deathmatch w przyszłym tygodniu na Collision ma być ostatecznym rozwiązaniem. Mocne, emocjonalne promo. Pac vs. Komander: Czysta uczta dla fanów szybkiego tempa i akrobatyki. Komander jest jak żywa reklama tego, jak świetnie wygląda lucha libre w AEW, a Pac… cóż, to Pac – facet, który mógłby sprzedać swoje akcje w ringu nawet najbardziej wybrednemu fanowi. Od początku było jasne, że Pac wygra. Nie ma opcji, by AEW osłabiło kogoś o takiej renomie, ale Komander dostał swoje momenty. Jego Springboard Destroyer? Niezły. Problem polega na tym, że czasami takie walki stają się bardziej pokazem sztuczek niż faktyczną walką. Pac musiał się trochę „powstrzymywać”, żeby Komander miał szansę wyglądać groźnie, co było widać zwłaszcza w momentach, gdy Komander trafiał go jakąś finezyjną kombinacją, a Pac zamiast natychmiastowego kontrataku... chwilę „czekał”. Końcówka z Brutalizerem? Klasa sama w sobie. To właśnie ta agresja i techniczna precyzja Pac’a sprawia, że każda jego wygrana wygląda jak coś więcej niż zwykłe zwycięstwo. Pac to bestia, a Komander – choć spektakularny – wciąż ma przed sobą sporo pracy, by wejść na poziom m.in. Anglika. Death Riders vs. The Outrunners: Dobra, techniczna walka drużynowa z elementami klasycznej strategii tag-team. Claudio i Yuta dominują dzięki sprytowi i pracy nad nogą Magnusa. The Outrunners mają momenty chwały, ale Death Riders kończą walkę po kombinacji Giant Swing i Rocket Launched Splash. Świetna chemia drużynowa. Yuta wciąż wydaje się najsłabszym ogniwem, co prawdopodobnie jest celowym zabiegiem. Promo Hobbs: Hobbs mówi o swojej trudnej przeszłości i konfrontacji z Moxleyem. Twierdzi, że Mox nie ma żadnej szansy go zranić i że na Maximum Carnage Moxley stanie się jego ofiarą. Szkoda, że to wszystko to tylko gadanie, może mnie zjecie, ale w sumie wolałbym Hobbsa jako mistrza AEW w tym momencie, niż Moxa, ale to rozmowa na inny temat. Mariah May vs. Harley Cameron: "Hot Girl Graps" dostarcza. Cameron ma swoje momenty, ale Mariah May pokazuje, dlaczego utrzymuje się na szczycie i mierzy jeszcze wyżej. Walka kończy się po Storm Zero, a May wychodzi z ringu jako pewna siebie zwyciężczyni. Solidna walka z kilkoma efektownymi akcjami, które podkreśliły rozwój Cameron, jakiś tam. Brody King vs. Trevor Blackwell: Dominacja Brody’ego od początku do końca. Gonzo Bomb kończy walkę w mniej niż dwie minuty. Brody wygląda na bestię po swoim występie na Tokyo Dome. Idealny squash, by wzmocnić pozycję Kinga. AEW TNT Title Match - Daniel Garcia (c) vs. Katsuyori Shibata: To była walka, którą chciało się oglądać z pełnym skupieniem. Shibata jest mistrzem techniki, a Garcia – mimo swojego młodego wieku – już dawno udowodnił, że zasługuje na miano jednego z najbardziej utalentowanych techników młodego pokolenia. To była uczta dla tych, którzy kochają detale w wrestlingu – wymiany chwytów, kontrolowanie dystansu, gra psychologiczna. Shibata przypomina czołg – idzie na ciebie powoli, ale konsekwentnie, i każdy jego ruch wydaje się przemyślany. Garcia, z drugiej strony, grał rolę przebiegłego pyszałka, który próbuje zaskoczyć swojego rywala sprytem. Dragon Tamer? Świetny moment, ale Shibata to nie ktoś, kto się poddaje przy pierwszej lepszej okazji. Finał z szybkim Jackknife Pinem był idealnym rozwiązaniem. Shibata przegrywa, ale nie wygląda na słabszego. Garcia wygrywa, ale wie, że ledwo uszedł z życiem. To była jedna z tych walk, po której fani obu zawodników mogą być zadowoleni. Shibata – mimo porażki – wciąż jest ikoną, a Garcia – mistrzem, który w końcu zaczyna wyglądać jak ktoś, kto może zbudować naprawdę solidną historię wokół pasa TNT. Dax Harwood vs. Chris Jericho: No i tutaj mamy problem. Dax Harwood i Chris Jericho to doświadczeni zawodnicy, ale ta walka była.. za długa i niepotrzebna. Jericho, mimo że wciąż jest świetny w swojej roli heel’a, wydaje się trochę „na autopilocie”. Harwood z kolei wyglądał na faceta, który próbuje udowodnić, że jest lepszy niż jego pozycja na karcie sugeruje – ale coś tu nie kliknęło. Przeciąganie? Sporo. Tempo? Momentami ospałe. Zakończenie? Typowy Jericho – nieczyste zagranie, uderzenie pasem ROH World i Judas Effect. Fani Jericho dostali dokładnie to, co zawsze, ale reszta… cóż, chyba liczyła na coś więcej. Prawdziwa wartość tej walki leżała w post-matchowym chaosie. Hobbs wyglądał jak prawdziwa gwiazda, demolując wszystko i wszystkich. Może to był prawdziwy cel tej walki – pokazać, że Hobbs jest gotowy na większe rzeczy. Jeśli tak, to cel osiągnięty, ale sama walka? Do zapomnienia. Collision było solidnym show, choć brakowało tego „wow”. Najlepsze momenty to techniczna uczta Garcii i Shibaty oraz dynamiczna walka Pac’a i Komandera. Cope i Big Bill otworzyli wieczór solidnie, ale bez emocji. Jericho i Harwood? Cóż, trochę zawiedli. Promo Hangmana Page’a i końcowa dominacja Hobbsa to elementy, które gdzieś tam do czegoś fajnego doprowadzą, ale reszta? Raczej standardowe show AEW.
    • BartKowSky
      Ja bym widział to tak: WM: Cena vs Punk bez pasa na szali- Brooks mógłby go wywalić w Royal Rumble będąc w finałowej czwórce, byłaby jakaś podwalina do feudu Summerslam: Cena vs Orton, tak po prostu dla finalnego zamknięcia tej rywalizacji Survivor Series: Cena vs mistrz WWE- Jasiek tę walkę wygrywa, ale zaraz potem traci pas przez wykorzystanie walizki (np. przez Owensa). 17 title runów jest, mocne podbudowanie posiadacza walizki też jest 
    • SinMaker
      @IIL ja już jestem w tym wieku że nie pamiętam co było tydzień temu 😉
    • IIL
      Chodzi o dochód z sprzedaży biletów. 
×
×
  • Dodaj nową pozycję...