Skocz do zawartości
  • Witaj na forum Attitude

    Dołączenie zajmie Ci mniej niż minutę – a zyskasz znacznie więcej!

    Dostep do bota wrestlingowego AI
    Rozbudowane zabawy quizowe
    Typowanie wyników nadchodzących wydarzeń
    Pełny dostęp do ukrytych działów i treści
    Możliwość pisania i odpowiadania w tematach oraz chacie
    System prywatnych wiadomości
    Zbieranie reputacji i rozwijanie swojego profilu
    Członkostwo w najstarszej polskiej społeczności wrestlingowej (est. 2001)


    Jeżeli masz trudności z zalogowaniem się na swoje konto, to prosimy o kontakt pod adresem mailowym: forum@wrestling.pl

     

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

 

Z for Zachariah

Ann Burden (Margot Robbie) uchodzi cało z wojny nuklearnej w małym amerykańskim miasteczku. Teraz musi odnaleźć się w postapokaliptycznej rzeczywistości. Spotyka na swojej drodze dwóch innych ocalałych – Caleba (Chris Pine) i Johna (Chiwetel Ejiofor).

Trzech aktorów zagra w filmie, ale nie na Twoich emocjach. Ok, przynajmniej na moich nie zagrali. Margot włócząc się po stosunkowo ładnie znoszącym wyginięcie świecie, spotyka Johna. Spokojny, dobry człowiek, któremu postanawia pomóc. Rodzi się między nimi uczucie, kiedy w ich szeregi wchodzi mocno poczochrany i wyniszczony Caleb. Wiadomo, jeden na drugiego krzywo patrzy, a szczególnie John nie życzy sobie by zaburzyć jego dotychczasowe życie – ani tym bardziej patrzeć na jego lady. „Z for Zachariah” pokazuje, jak sobie poradzą z tymi emocjami, w tak ponurej rzeczywistości – w teorii, bo w praktyce wygląda jak normalna wieś, daleka od postapo z innych produkcji.

Przebrnąłem do końca. Od pewnego momentu już zaczynało to na mnie ciążyć, bo ... niewiele się dzieję. Ich rozterki są głównie sercowe, albo ocierają się o wiarę, która przeradza się w misje odbudowania kościoła – łatwo sobie wyobrazić, że frajda to dla mnie znikoma. To by było na tyle. To dobrzy aktorzy, szczególnie Ejiofor, który daje momentami świetny pokaz swojego warsztatu, ale dostali materiał, który był za duży na tych konkretnych twórców. Nie opuszczało mnie wrażenie, że z tej opowieści wręcz wypadało wycisnąć więcej. To był festiwal ziewania. Przepełniona erotyzmem historia, bez erotyzmu. Powolne tempo zabija, napięcia nie ma nawet tam, gdzie chcieli. Może gdyby za kamerą usiadł ktoś konkretny, a nie Craig Zobel, bo kim do cholery jest Craig Zobel! – 4/10 (mocno naciągane, ale Ejiofora będę miło wspominał – kilka monologów było przyjemnych)

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  3 040
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  04.12.2010
  • Status:  Offline
  • Styl:  Klasyczny

Ann Burden (Margot Robbie) uchodzi cało z wojny nuklearnej w małym amerykańskim miasteczku. Teraz musi odnaleźć się w postapokaliptycznej rzeczywistości. Spotyka na swojej drodze dwóch innych ocalałych – Caleba (Chris Pine) i Johna (Chiwetel Ejiofor).

Trzech aktorów zagra w filmie, ale nie na Twoich emocjach. Ok, przynajmniej na moich nie zagrali. Margot włócząc się po stosunkowo ładnie znoszącym wyginięcie świecie, spotyka Johna. Spokojny, dobry człowiek, któremu postanawia pomóc. Rodzi się między nimi uczucie, kiedy w ich szeregi wchodzi mocno poczochrany i wyniszczony Caleb. Wiadomo, jeden na drugiego krzywo patrzy, a szczególnie John nie życzy sobie by zaburzyć jego dotychczasowe życie – ani tym bardziej patrzeć na jego lady. „Z for Zachariah” pokazuje, jak sobie poradzą z tymi emocjami, w tak ponurej rzeczywistości – w teorii, bo w praktyce wygląda jak normalna wieś, daleka od postapo z innych produkcji.

Przebrnąłem do końca. Od pewnego momentu już zaczynało to na mnie ciążyć, bo ... niewiele się dzieję. Ich rozterki są głównie sercowe, albo ocierają się o wiarę, która przeradza się w misje odbudowania kościoła – łatwo sobie wyobrazić, że frajda to dla mnie znikoma. To by było na tyle. To dobrzy aktorzy, szczególnie Ejiofor, który daje momentami świetny pokaz swojego warsztatu, ale dostali materiał, który był za duży na tych konkretnych twórców. Nie opuszczało mnie wrażenie, że z tej opowieści wręcz wypadało wycisnąć więcej. To był festiwal ziewania. Przepełniona erotyzmem historia, bez erotyzmu. Powolne tempo zabija, napięcia nie ma nawet tam, gdzie chcieli. Może gdyby za kamerą usiadł ktoś konkretny, a nie Craig Zobel, bo kim do cholery jest Craig Zobel! – 4/10 (mocno naciągane, ale Ejiofora będę miło wspominał – kilka monologów było przyjemnych)

 

Podobne odczucia miałem (5/10)... Ale ten Margot, nie. :serce:

Swoją drogą apropos końcówki twoim zdaniem nie należy się specjalnie rozwodzić, czy coś tam można pointerpretować?

Zrobiłem dużo dla biznesu:

Udział: Youshoot Teddy Long, Youshoot Rikishi, Lapsed Fan Podcast, Wrestling Soup, konwersacje z Dejwem na twitterze... Więc się wypowiadam + jestem w stanie słuchać Russo.


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

Swoją drogą apropos końcówki twoim zdaniem nie należy się specjalnie rozwodzić, czy coś tam można pointerpretować?

 

 

Kiedy zobaczyłem, jak ona zrzuca tę szklankę, to byłem pewny, że gość właśnie się targnął na życie i została sama. Zapewne miał takie zamiary, ale finalnie wrócił i... dalej się nie rozwodziłem. Chyba, że on tak naprawdę nie wrócił? Za mało mnie to ruszyło, żebym teraz nad tym siedział :wink:

 

 

 

Knock Knock

Do domu żonatego mężczyzny (Keanu Reeves), pókają dwie przemoknięte po deszczu nastolatki. Zabłądziły, szukają imprezy. Kiedy Evan otwiera im drzwi i wpusza je do domu, nie spodziewa się jakich wydarzeń będzie uczestnikiem.

Eli Roth ma pokopane pomysły. Z tego słynie. W tym szaleństwie odnalazł patent na swoją karierę, a w niektórych kręgach jest uwielbiany. „Knock Knock” nie jest jego najbardziej porysowanym filmem, a już na pewno nie tym najbardziej graficznym.

Nasz samotny Neo, będzie musiał się oprzeć dwóm uwodzicielkom. Z początku wyciąga do nich pomocną dłoń, a one albo są tak wdzięczne, albo od początku miały ukryty cel. Ponętne dziewczyny zdają na pewno egzamin kusiciela, bo aktora już niekoniecznie. Mam z nimi problem, bo z jednej strony widzę gołym okiem, że aktorki z nich conajwyżej przeciętne, ale czepiać się nie wypada, bo zrobiły co do nich należało. Miały uwodzić – uwodzą. Miały być kopnięte – są bardzo kopnięte.

Ludzi przeżywających koszmar z powodu psychopatek, jest pełno. W filmach jeszcze więcej. Oczami Eli Rotha, psychopatki to po prostu dwie seksbomby z budzącą zainteresowanie przeszłością. Wiele ponad to nikt nie powinien oczekiwać. Produkcja obrośnie kultem przez skąpe ubrania, nie przez efekt końcowy. Czas spędzony miło, a wniosek wyciągnięty, żeby NIE otwierać drzwi, kiedy dwie przemoczone do szpiku kości piękności, zapukają do twych drzwi... tia... – 5/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

 

Body/Ciało

Cyniczny prokurator (Janusz Gajos) i jego cierpiąca na anoreksję córka (Justyna Suwała) próbują, każde na swój sposób, odnaleźć się po tragicznej śmierci najbliższej osoby. Gdy pewnego dnia terapeutka dziewczyny - Anna (Maja Ostaszewska) oznajmi im, że zmarła skontaktowała się z nią z zaświatów i ma dla nich wiadomość, będą zmuszeni zweryfikować swoje poglądy na życie i na śmierć.

Medium, rozmowy z duchami i podobne pierdoły, to temat ciężkostrawny. Przynajmniej dla mnie. Można było liczyć na dobre aktorstwo, ale Gajos niewiele pomoże z takim materiałem. Miał być cyniczny prokurator, a wyszedł zwykły stary chłop. Kilka scen może wskazywały na jego cynizm, ale niewiele poza tym. Świetny aktor, nie miał z czym pracować.

Przyjdzie nam śledzić terapie prowadzone przez Ostaszewską, która potrafi nawet wywalić nam na ekranie, jakieś Bollywoodzkie dancingi – true story! Justyna Suwała ratuje niektóre z nich dobrym aktorstwem, ale w większości to i tak jakieś krzyki rozpaczy – tak leczonych, jak i moje.

Czekasz aż się rozkręci? Czekaj dalej. Czekasz, aż wreszcie fabuła ruszy do przodu, a Ty zaczniesz się przejmować stratą naszych bohaterów? Złudne nadzieje. Nuda, brak ciągu przyczynowo-skutkowego, cycki starej baby – nie wiem po co – sztuczna postać z niewiarygodnymi mocami – 2/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  3 495
  • Reputacja:   383
  • Dołączył:  21.03.2011
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android
  • Styl:  Ciemny

 

 

Legend

 

Lata 50. i 60. Londyńscy gangsterzy-bliźniacy, Ronald oraz Reginald Kray, terroryzują miasto.

Świetna podwójna rola w wykonaniu Toma, ale mimo, że film jest dobry to spodziewałem się trochę więcej po tym filmie. Być może zbyt mały budżet nie pozwolił na lepsze widowisko. Dlatego większość scen odbywa się w zamkniętych pomieszczeniach. Dobre kino, ale wyraźnie czegoś zabrakło - 7/10

 

N!KO wybierasz się na ten film do kina?

Najdłużej panujący w historii Attitude Mówi Typer Champion of the world!!!

1. Miejsce - Typer AEW 2020

1. Miejsce - Typer AEW 2021

2. Miejsce - Typer WWE 2020

3. Miejsce - Typer Mistrzostw Świata 2014

3. Miejsce - Typer Ligii Europy 2014/2015

156429637657b4c00661021.jpg


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

N!KO wybierasz się na ten film do kina?

 

Miałem w ten weekend, ale ograniczone godziny seansu u mnie w Multikinie. Generalnie jestem strasznie zgrzany, jak na każde kino gangsterskie. Mam nadzieję, że na przestrzeni przyszłego tygodnia się uda.

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

 

The Martian / Marsjanin

Straszliwa burza piaskowa sprawia, że marsjańska ekspedycja, w której skład wchodzi Mark Watney (Matt Damon), musi ratować się ucieczką z Czerwonej Planety. Kiedy ciężko ranny Mark odzyskuje przytomność, stwierdza, że został na Marsie sam w zdewastowanym przez wichurę obozie, z minimalnymi zapasami powietrza i żywności, a na dodatek bez łączności z Ziemią. Co gorsza, zarówno pozostali członkowie ekspedycji, jak i sztab w Houston uważają go za martwego, nikt więc nie zorganizuje wyprawy ratunkowej; zresztą, nawet gdyby wyruszyli po niego niemal natychmiast, dotarliby na Marsa długo po tym, jak zabraknie mu powietrza, wody i żywności. Czyżby to był koniec? Nic z tego. Mark rozpoczyna heroiczną walkę o przetrwanie, w której równie ważną rolę co naukowa wiedza, zdolności techniczne i pomysłowość odgrywają niezłomna determinacja i umiejętność zachowania dystansu wobec siebie i świata, który nie zawsze gra fair…

Mark Watney, to niezwykle charyzmatyczna postać. Niewykluczone, że ta najbardziej pozytywna z tegorocznych kinowych hitów. Gość utknął na obcej PLANECIE, skazany na tragiczną śmierć, opuszczony, a i tak walczy z uśmiechem na twarzy. Żarty rzucane przez Damona, absolutnie nie sprawiają wrażenia wymuszonych. To humor trafiający w moje gusta. Tak dogryzanie kolegom po fachu w ciężkich chwilach, jak i nabijanie się z gustu muzycznego dowództwa – śmieszy za każdym razem. Tego gościa aż chce się słuchać.

Na Marsie on, na ziemi polityka. Bardzo dobrą odskocznią od tego „kosmicznego Cast Awaya”, jest dość bezwzględny Teddy Sanders (Jeff Daniels). Dla niego dobre imię NASA, jest o wiele ważniejsze, od jednego astronauty, człowieka w potrzebie. To jak manipuluje słowem, jakie sygnały wysyła w świat, a jakie otrzymuje od pracowników, to kawałek wciągającego kina. Jedno powie temu, co innego reszcie. Pełno sprzecznych charakterów w szeregach korporacji (świetny jak zawsze Ejiofor), nie do końca może znaleźć złoty środek na ten problem, jakim okazał się cudownie ocalały Watney.

O ile dalej nie jestem fanem kosmicznych klimatów, tak „Marsjanin” jest solidnym kinem. Topowy produkt z tego roku, który może nawet zabłysnąć raz jeszcze przy rozdaniu Oscarów. Mieszanka humoru z dramatem, która choć uraczy nas naukowymi gadkami, to absolutnie na człowieku nie ciąży. Jest dość łatwo przyswajalny, ale to głownie za sprawą fenomenalnego Damona – 7/10 – Czemu nie wyżej? Stracili mnie w połowie. Kiedy już klocki zostały ułożone, jakoś serce nie biło mocniej. Minąłem się z emocjami przez nich serwowanymi. Tak jak dalej uwielbiałem Watneya, tak jego los stawał mi się coraz bardziej obojętny. Dziwne, nie powinien. Może dlatego, że do głosu zaczęły dochodzic postaci, z którymi nie dali mi się poznać.

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

 

Pan / Piotruś. Wyprawa do Nibylandii

"Pan" to nowe podejście do historii klasycznych postaci stworzonych przez J.M. Barriego. Film opowiada historię osieroconego chłopca, który trafia do magicznej Nibylandii. Będzie się tam bawił i stawiał czoła niebezpieczeństwom, a w końcu odkryje swoje przeznaczenie — zostanie bohaterem, którego już na zawsze wszyscy będą znali jako Piotrusia Pana.

Mroczniejsza, nudniejsza opowieść, z postaciami, które znasz, a o których będziesz chciał zapomnieć po tych niespełna 2 (!) godzinach. Nibylandia to kraina magiczna, kraina wyobraźni. Tutaj, to jakiś przepełniony kiepskimi efektami, niewolnikami śpiewającymi „Smells Like Teen Spirit” Nirvany – POWAŻNIE! – Hookiem, który tak naprawdę nie jest tym, kogo znamy – o zgrozo, co to za bałwan go grał? – zlepek marnych scen, które próbują zrobić z siebie baśń.

Chcieli odświeżyć podejście. Pokazać, że jeszcze posiadający dłoń Hook i Pan, to przyjaciele. A Hook nawet świrował z Tiger Lily. Nie do kupienia. Prawie tak samo, jak fakt, że Piotruś nie jest tu Piotrusiem, tylko przepowiednią. To mesjasz, który był zapowiadany w świecie Nibylandii. Koniec marzeń dzisiejszych dzieci, żeby nauczyć się latać jak on. Nie są Jezusami.

Za nudne dla dorosłych, za słabe i ponure dla dzieci. Kiepskie postaci, słaba fabuła, sztampa i marnowanie utalentowanych aktorów na każdym kroku – oprócz tego Hooka, który utalentowany prawdopodobnie nigdy nie będzie – 1/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

 

Mr. Holmes

Emerytowany Sherlock Holmes (Ian McKellen) wspomina jedną z nierozwiązanych spraw, która dotyczy morderstwa młodej kobiety.

Zawsze z wielką przyjemnością ogląda się Iana McKellena. Nie inaczej jest tutaj. Poczciwy starzec cierpi na okrutne zaniki pamięci. Narzekając na swojego kompana, którego nie ma już obok, planuje napisać powieść. W obecnym stanie jest to trudne, ale krok po kroku może uda się dobrnąć do mety? Pomoże mu w tym młody chłopiec, Roger (Milo Parker), syn jego pokojówki. Chłopak będzie inspiracją dla Holmesa, tak jak Holmes stanie się inspiracją dla małego. Wiecie, taki film o nietypowej przyjaźni. Nawet bardziej niż wszystko inne, bo słynnego detektywa tu jak na lekarstwo. Jasne, jest on główną postacią, ale zwyczajnie nie czuje, że to Sherlock. Wielkich łamigłówek detektywistycznych raczej tu nie znajdziecie. Są jego szybkie dedukcje – rzadko – ale przyjmowałem je dość bezemocjonalnie. Wręcz irytowały mnie liczne przeskoki na osi czasu, bo w sumie w żadnej z nich nie było mi dane zagrzać miejsca i się wkręcić.

„Mr. Holmes” wyszedł w moich oczach na dość prosty dramat. Kiedy ma dochodzić do wstrząsu, jakoś się z nim minąłem. Wyjęli ostrą amunicję, ale i tak zdołali chybić. Może największą antyreklamą, będzie nazwisko reżysera. Bill Condon ma na swoim koncie takie hiciory, jak „Zmierzch: Przed Świtem” (1/10 i 3/10), czy „Piąta władza” (2/10)... Niezły pomysł, fajna kreacja, ale ciężko być w to emocjonalnie zaangażowanym – 4/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

 

The Walk / The Walk. Sięgając chmur

Historia francuskiego artysty Philippe'a Petita (Joseph Gordon-Levitt), który w 1974 roku przeszedł po linie między wieżami World Trade Center.

Mówi się, że jak rola jest dobrze zagrana, to „nie widzisz” aktora, który się w daną postać wcielił. Zapominasz, po prostu, jesteś tak zauroczony postacią. W „The Walk” będziesz często widział Josepha Gordona-Levitta, a on będzie gadał z dość komicznym, francuskim akcentem. Od pierwszych słów – „pourquoi” – zaczyna to drażnić, a wrażenie nie opuszcza do samego spaceru. Joseph nie dał złej roli, ale zwyczajnie nie był tą postacią – on ją grał.

Najpierw poznamy samego Phillippe’a. Jak zaczynał swoją karierę artystyczną, co zainspirowało go do takiego czynu - z perspektywy czasu, wtedy byłem najbardziej zaangażowanym widzem. Z czasem grono jego przyjaciół – mających pomóc w udanym przeprowadzeniu akcji – zaczyna się powiększać, a „The Walk” zaczyna przypominać klasykę heist movie. I tylko przypominać. Nie ma wielkiego napięcia przy budowaniu przez nich planu, a wszelkie przeciwności losu, jakie napotykają, zwyczajnie nie interesują.

Zemeckis świetnie przedstawił wielkość tego wszystkiego. Nie tyle czynu, co samych wież. Wyszła z tego laurka dla bliżniaczych budynków. Kiedy Petit kroczy między nimi, wszystko zdaje się odczuwalne. Przesadnie wrażliwi z lękiem wysokości mogą chcieć odwrócić wzrok. Obok całej historii przeszedłem jednak dość bezemocjonalnie. Zahaczali tylko o ciekawe motywy szaleństwa, ale żaden wątek poboczny nigdy się dostatecznie nie rozwija. Jest spacer, i tylko spacer. Gdzieś tam się przewijają wątki miłosne, ale zaraz idą w zapomnienie. Podobnie mogę mieć z tym filmem - 5/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

 

Bridge of Spies / Most szpiegów

Thriller szpiegowski, którego akcja rozgrywa się w okresie Zimnej wojny lat 50. XX wieku. Amerykański prawnik (Tom Hanks) zostaje wysłany przez CIA do Związku Radzieckiego, by pomóc w uwolnieniu przetrzymywanego tam pilota wojskowego (Austin Stowell), wcześniej przed sądem broniąc rosyjskiego szpiega (Mark Rylance).

Amerykanie boją się Rosjan, Rosjanie Amerykanów. Obie nacje wysyłają na siebie szpiegów, ale nowy film Spielberga skupia się na przypadkowo lądującym w środek konfliktu prawniku. James B. Donovan, grany przez Hanksa, zostaje poproszony by bronić rosyjskiego szpiega, co nie przysporzy mu popularności. Przede wszystkim walczy z opinią publiczną, bo los Rudolfa Abela, zdaje się być przypieczętowany. Ta polityczna rozgrywka stanowi bardzo mocną część filmu. Sporo tu ciekawych dialogów, gdzie musisz być o krok przed swoim rywalem. Nikt nie wie, co dany szpieg zdążył zdradzić przeciwnikom.

Świetna rzecz, że przedstawili Rudolfa, jako poczciwego starca z niebiańskim spokojem. To nie jest tak, że jasno klaruje się on jako antagonista. Tu na dobrą sprawę nie ma kogoś takiego. Nic nie jest czarne lub białe. Każdy po prostu wykonuje powierzone mu zadanie. Mark Rylance jest świetny. Za każdym razem, kiedy pojawia się na ekranie – a z czasem bywa na nim niestety coraz mniej – elektryzuje. Jest nie gorszy od Hanksa, który jest klasą samą w sobie.

Gdyby nie świetna obsada – poza amerykańskimi więźniami, których los absolutnie nie będzie nikogo interesował - to „Most Szpiegów” wcale by nie był tak dobry i tak dobrze oceniany. To ich kreacje w głównej mierze angażują nas w ten film. Fabułę – mimo ciekawych dialogów i fajnego procesu sądowego – uważam za dość prostolinijną. Momentami buduje się niezłe napięcie, ale brakuje zwrotów, brakuje elementu zaskoczenia. Ciężko stać na palcach, kiedy dobrze wiesz, jak wygląda następny etap opowieści. Bardzo dobry, wciągający, ale się nie zakochałem – 7/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

Na szybko

 

 

Beasts of No Nation

Dramat wojenny oparty na wspomnieniach Agu - jednego z tysięcy dzieci-żołnierzy, które brały udział w wojnie na terenie Afryki.

Teatr dwóch aktorów, pośrodku pogrążonej w domowej wojnie Afryki. Młody Abraham Attah i niezwykle utalentowany Idris Elba, dają kreacje godne zapamiętania. Obaj zmieniają się w trakcie trwania filmu, obaj są przytłoczeni wojną, choć widac to po nich najmniej. Urodzeni przywódcy.

Nie zaszokowała, ani nie zachwyciła mnie cała wojna. Jest to kino graficzne, dosłowne, ale nie wbijające w fotel. Świetnie za to obserwuje się całą polityczną polewę i rozwój postaci z tym związany. Może nie dlaczego walczą, a do czego się posuwają walcząc. Jak się rozwijają ich poglądy. To się wiąże też z największym minusem, jakim okazuje się zakończenie. Proste jak zwinięcie dywanu. Prosiło się o więcej, a wątek się urwał w najbanalniejszy sposób z możliwych.

Zbudowany z prostych materiałów, ale skuteczny za sprawą świetnych wykonawców. Bez nich utonąłby na Netflixie, z którego rąk wyszedł – 7/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

 

Ricki and the Flash / Nigdy nie jest za późno

Supertrio Meryl Streep (trzykrotna laureatka Oscara), Jonathan Demme (Oscar za "Milczenie owiec", "Filadelfia", "Rachel wychodzi za mąż") i Diablo Cody (Oscar za scenariusz do filmu "Juno") przedstawia historię starzejącej się gwiazdy rocka (Meryl Streep ), która w młodości porzuciła rodzinę na rzecz show biznesu. Teraz wraca na łono rodziny, a właściwie próbuje pozbierać jej szczątki. Nie jest przy tym pokorna i cierpliwa, tak jak współczująca nie jest jej rozwiedziona córka (Mamie Gummer)

Ricki jest tak odrealniona od świata, że jedynym innym aktorem, który mógłby ją zagrać, jest chyba tylko Johnny Depp :wink: Dziwaczna postać, która schodzi na ziemie by znowu poudawać matkę, którą być nigdy nie chciała. Odeszła, zostawiła faceta z dziećmi, a teraz jakimś dziwnym sposobem jest potrzebna. Nie kupuję tego. Nie widziałem jakiegoś wielkiego jej wpływu na swoich (ex) podopiecznych, ani jej przemiana nie była jakaś szczególnie wyraźna. Streep grała dobrze, to co kazali. A że kazali grać sztampę bez większych emocji, to zagrała.

Bardzo luźny ten dramat. Ciężkich sytuacji w tym nie znajdziemy. Przynajmniej w tle gra dobra muzyka. Szkoda tylko, że w finalnym akcie przyćmiewa ona wszystko inne. Kiedy My liczymy na rozwój charakterów, na zgrabną kropkę postawioną nad „i”, dostaniemy koncerty i montaże. Nie rozumiem. Film powinien chcieć mi sprzedać jakieś emocje, a stał się reklamówką ścieżki dźwiękowej - 3/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

 

Goosebumps / Gęsia skórka

Po przeprowadzce do małego miasteczka Zach (Dylan Minnette) zaprzyjaźnia się z Hanną (Odeya Rush). Ich znajomość oparta jest początkowo na niewyjaśnionej tajemnicy, którą nieufna dziewczyna nie chce się podzielić. Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy Zach poznaje ojca Hanny – R.L. Stine’a (Jack Black), twórcę książek dla dzieci. Niestety, chłopak przypadkowo uwalnia zamieszkujące karty powieści Stine’a duchy i potwory, które opanowują miasteczko. Czy Zachowi, Hannie i pisarzowi uda się zagonić je zpowrotem do świata baśni? Film oparty na podstawie bestsellerowej serii książek pod tym samym tytułem, autorstwa R.L. Stine’a.

Moja znajomość Goosebumps z lat młodości, kończy się na kojarzeniu okładek. Najwyraźniej wiernym czytelnikiem nigdy nie byłem - przedwcześnie kończyłem :wink: Do filmu podszedłem na chłodno, ale widać, że się obroni niezależnie od bycia fanem twórczości Stine’a. Prosta historia z materiałów odpadowych, ale w rękach utalentowanych gości. Jack Black, mimo narzuconego dziwacznego akcentu, pierwszy raz od dawna nie irytuje mnie jako widza, a momentami nawet bawi – co już w ogóle stało się dla niego nieosiągalne. Jednak to Dylan Minnette, jest odpowiedzialny za tak przyjemny i łatwy w odbiorze seans. Nasz główny bohater ma chemie z każdym z planu. Z matką, z dziewczyną, z fajtłapowatym kumplem – tak, taki sztampowy zestaw postaci mamy - jak i samym pisarzem. Gość do tego wygląda jak młody Channing Tatum, który podrywa młodą Milę Kunis. Nie wiem, czy te skojarzenia wzięły się z faktycznego podobieństwa młokosów do gwiazd, czy ich mimika i gra na te tory mnie sprowadziły.

Mamy chłopaka w nowym miasteczku, ale bez całej szkolnej polewy, gdzie jest poniżany przez osiłków. Na to nie ma czasu, gdyż twórcy dość szybko przechodzą do sedna, i kolejnego swojego atutu – potworów. A tych jest cała plejada. Znane twarze, bo i na tym polu Stine jakoś przesadnie nie cudował, z przerażającą lalką na szczycie łańcucha pokarmowego. Jak na antagoniste w kinie dla młodszych widzów, Slappy jest chyba jednym z najfajniejszych. Momentami faktycznie potrafi przerazić, a Jack Black dobrze się spisuje podkładając mu głos.

Dopiszcie do tego przyjemny humor, a dostaniecie obraz niezobowiązującej rozrywki. Niby stworzonej pod dzieci/nastolatków, ale nie wywołującej odruchów wymiotnych u starszych. Ba, jeśli Ci starsi znają „Goosebumps”, to moze być to całkiem przyjazną wycieczką do przeszłości. Wiadomo, że nie dostaniemy tu zaskakujących zwrotów akcji – co akurat mogło by się sprawdzić, bo Stine się w nich lubuje – wiadomo, że to nie będzie wielkie kino, ale w swojej kategorii się wyróżnia. Mi się podobało - 6/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 886
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows
  • Styl:  Jasny

 

Hidden

Ray (Alexander Skarsgård) i Claire Hewitt (Andrea Riseborough), wraz ze swoją córką Zoe, ukrywają się przez ponad trzysta dni, w niewielkim schronie, żyjąc w ciągłym strachu przed groźnymi, dotkniętymi tajemniczą epidemią "ludźmi". Kiedy w ich kryjówce wybucha pożar, niszcząc ją doszczętnie i jednocześnie ujawniając ich obecność, Hewittowie znajdują się w pułapce, z której jak się wydaje, nie ma wyjścia ...

Dzisiejsze horrory tak mocno stawiają na sceny wyskokowe, że mam wrazenie chodzenia na ten sam festiwal. Wyczuwalne na kilka minut przed, często bardziej zabawne niż straszne. „Hidden” jest kinem niszowym, więc za trendami nie ma zamiaru kroczyć. Stawiają na klimat. Kanały pokryte mrokiem, niepokojące dźwięki, nie wiadomo, co kryje się na górze, co ich prześladuje. Mówią o stworach, ale My tylko je słyszymy. Tak wzbudzamy strach. Boimy się tego, czego nie widzimy.

Aktorsko cała trójka jest... znośna. Próżno szukać wielkich kreacji, bo i budżet na to nie pozwolił. Robią co mogą, by sprzedać nam wizję rodziny w trybie hardcore’owego survivalu. Potrafią wzbudzić sympatię, więc na pewno jakiś obrany cel został wykonany.

W kanałach jest dobrze, ale to wyjście na powierzchnie wzbudza największe zainteresowanie. Cieszy, że potencjał nie został zmarnowany, a te kilkadziesiąt ostatnich minut potrafi rzucić kilka podkręconych piłek w naszą stronę. To też niespotykana rzecz w tym gatunku dzisiaj. Złapcie za „Hidden”. Brązowych gaci po seansie nie będzie, ale pozytywne wrażenie powinien zrobić. Był przytakujący gest uznania – 6/10

50608915156a3743c1fa34.jpg

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

×
×
  • Dodaj nową pozycję...