Skocz do zawartości
  • Witaj na forum Attitude

    Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!

    Jeżeli masz trudności z zalogowaniem się na swoje konto, to prosimy o kontakt pod adresem mailowym: forum@wrestling.pl

Filmy ostatnio widziane


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

  Pokaż ukrytą zawartość

 

 

Anna Karenina

Arystokratka Anna Karenina (Keira Knightley) – żona wysoko postawionego urzędnika (Jude Law) – wdaję się w romans z Rosyjskim amantem Wrońskim (Aaron Taylor-Johnson), co na zawsze odmienia jej życie. Historia miłości, na podstawie powieści Lwa Tołstoja.

Kiedy teatr spotyka film, wiedz, że coś się dzieje. Jedno i drugie, zapewnia inną dawkę wrażeń, a gdy się przenikają, jest to nie tylko głupie, ale i chaotyczne. Zostawcie teatr na scenie, a kino przed dużym ekranem. Może nie wszystko powinno być kręcone w konwencjonalny sposób, ale tutaj to przerost formy nad treścią. Kreacje dramatyczne, musza ustąpić pola reżyserowi, który praktycznie mówi nam „czy nie jesteśmy sprytni, tak płynnie zmieniając scenografie?”. Z chęcią bym mu odpowiedział, że sprytni może i jesteście, ale utrudniacie wszystkim śledzenie historii. Zaczynając oglądać „Anne”, polecam znać choć zarys powieści Tołstoja, bo inaczej początki i próba wkręcenia się w Rosyjską arystokracje, mogą być niebywale trudne.

Samo love-story było bardzo w porządku. Kupuje tą całą sytuację, gdzie godnie żyjąca żona, ulega amantowi, przez co wszystko wywraca się do góry nogami. Od sytuacji z mężem, po zbesztanie relacji z poprzednią wybranką Wrońskiego – Kitty. Tu jednak większe pochwały należą się Tołstojowi, niżeli ludziom odpowiedzialnym za tą ekranizacje. Jeśli popatrzę na każdego aktora indywidualnie, to większość zawodzi. Keira Knightey jest tak płytka, jak zwykła bywać, w większość swoich kreacji, a Wroński, to jeden z większych błędów castingowych, jakie były możliwe. Biorąc tą postać, wrzucając do innego filmu, byłby on pedofilem, ćpunem, albo seryjnym mordercą – możliwe, że kombinacja wszystkich trzech. Tutaj mam uwierzyć, że te blond loki, sprawiają, że kobiety mdleją na jego widok. Ok... Jeszcze żeby uczucie między kochankami było widoczne.

Od początku do końca, od castingu po scenografie, mam wrażenie, że chcieli tu wyjść naprzeciw społeczeństwu. Kogoś, kto amantem nie jest, nim zrobili – dobry aktor, by sprostał, ale facet na razie raczkuje – a będącego w obsadzie amanta Hollywood – Jude Law – wepchnęli do roli wyłysiałego męża, z niewielkim wachlarzem uczuć – 4/10

Cholernie podobała mi się scena z balu, gdzie te wszystkie romantyczne teksty, zostały przeniesione na ekran. Tak jak to zakochani mówią, że „czas się zatrzymał” – tutaj wszyscy zamarli, gdy Wroński z Anną tańczył. Tak jak zakochani mówią, że to był moment, kiedy istnieli tylko oni, wszyscy zniknęli. Przynajmniej ja tak to odebrałem, z korzyścią dla filmu. A tych nie było w końcu wiele.

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  1 623
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.05.2009
  • Status:  Offline

Ostatni Don

 

Wczoraj miałem tą przyjemność obejrzeć ten film. Jako, że bardzo lubię twórczość Mario Puzo ten film przypadł mi do gustu. Może nie jest to takie arcydzieło jak Ojciec Chrzestny, ale również warto obejrzeć. Podobało mi się to, że wszystko było dokładnie tak samo jak w książce, bo czasem niektórzy robią coś na wzór książki pomijając / zmieniając jakieś wydarzenia. Co prawda wszystkich wydarzeń nie dało się pokazać w filmie, ale to co najważniejsze było. Fajnie było zobaczyć tą wielką akcje na weselu, którą zorganizował Pippi, czytając książkę dokładnie tak to sobie wyobrażałem ( oczywiście Pippiego troche inaczej ). Podobał mi się również cały klimat w jakim ten film został zrobiony, stare amerykańskie auta, gangsterzy w garniturach itp.

Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć gdzieś serial.

Ocena 10/10. Naprawde warto zobaczyć ten film.

1 miejsce w typerze TNA w 2011 r

 

http://total-nonstop-action.blogspot.com/ --> najlepszy blog o TNA

 

Fan wrestlingu od 25.02.2005r

 

Reprezentant TNA Originals


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

  Pokaż ukrytą zawartość

 

 

The Sessions (Sesje)

Mark O'Brien (John Hawkes), jest dotknięty paraliżem. Poruszać może jedynie głową, a większość życia, spędził w metalowym pudle – miało to wartości lecznicze, ale... wygląda jak metalowe pudło. Zbliżając się do czterdziestki, postanawia poznać smak seksu.

Do samej ceremonii, będę się pewnie zastanawiał, czemu Hawkes nie dostał nominacji do Oscara, za najlepszą rolę pierwszoplanową. Facet przeleżał cały film, i sprawił, że temat dla wielu kłopotliwy, będzie się oglądało łatwo i przyjemnie. To jeden z tych dramatów, które mimo tragedii bohatera, przesyłają pozytywne wibracje. Nie wpadnie on w depresje, nie będzie się rozwodził nad swoim losem. Raczej jest typem pogodnym, który rzuci kilka żartów. Świetnie wychodzą mu rozmowy z księdzem (William H. Macy), który na całe szczęście, nie był przedstawiany jako klecha, a jako przyjaciel.

By ziścić swoje marzenie, Mark zatrudnia seksualnego surogata/terapeutke (Helen Hunt). Czym różni się surogat (zastępstwo), od prostytutki? Ciężko stwierdzić. Większość gada tylko o tym, że Hunt występuje nago. Owszem, częściej jest bez ciuchów, niż z czymkolwiek na sobie, ale... na tym się rola jej postaci kończy – przynajmniej ta „pozytywna” część. Niby jakieś uczucie w powietrzu wisi, ale prowadzi do nikąd.

„Sesje”, to prawdziwa, inspirujaca historia, zapchana oklepanymi motywami, w które tym samym uwierzyć ciężko. Sporo tutaj wątków miłosnych, które raczkują, a potem znikają. Sporo tutaj takich inspirujących scen, które średnio inspirują, a większość czasu spędzimy z głównymi bohaterami w łóżku – jakkolwiek dziwnie to brzmi. Pytanie, czy ktoś ma parcie na taką opowieść? Czy ktoś chcę widzieć, jak facet „kończy” po paru sekundach, a nawet po pierwszym dotknięciu kobiety? Jeśli stawianie poprzeczki coraz wyżej, w tym seksualnym temacie, nie budzi zainteresowania, to poza rolą Hawkesa, nie ma tu zbyt wiele do oglądania. Treści dostępne w milionie innych filmów, i może nie ma w tym nic złego - w końcu, już wszystko gdzieś wałkowali - ale tutaj niczym się one wyróżnić nie potrafią – 5/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  876
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  05.02.2012
  • Status:  Offline

Parę dni temu udałem się do kina na Hobbita i muszę przyznać, że jestem pod niemałym wrażeniem tego, jak Jacksonowi udało się zrealizować pierwszą część przygód Bilbo Bagginsa. Nim jednak przejdę do stricte filmu, warto pomówić o czymś innym - Hobbit, jak wszystko, co generuje sukces, łączy się na swoich zwolenników i zagorzałych przeciwników, którzy uważają ten tytuł za niesamowitą klapę. Moim zdaniem prawda - jak zawsze - leży po środku i może nie jest to film, który oceniłbym na 10/10, to jednak jeżdżenie po nim i mówienie o wielkiej klapie jest dużą, dużą przesadą.

Przeczytałem również sporo zastrzeżeń co do sensu wydania Hobbita w 3D. Być może film ten nie ma efektów, które w pełni mogłyby wykorzystywać potencjał trójwymiaru, nie zmienia to jednak tego, że pewnych smaczków nie zabrakło, przez co - moim zdaniem - pomysł ten wcale nie był taki z kosmosu. Abstrahuję już od tego, że Hobbit to nie tylko 3D, ale i 2D, także te narzekania są śmieszne - uważasz, że nie warto oglądać w trójwymiarze? To wybierz 2D, tyle.

Nie podzielam też opinii na temat przedłużania. Rzeczywiście, Jackson i spółka dokonali nie lada wyczynu, dzieląc cienką skądinąd książkę na trzy części filmowej adaptacji, w której pierwsza zajęła im blisko 3h. Sam nie postrzegłem w żadnym momencie "przeciągania" akcji, wbrew przeciwnie - spodobało mi się całkiem zgrabne przejście między scenami. Mam pewne przeczucie, że długość poszczególnych scen, zwłaszcza tych początkowych, kiedy Gandalf "formował" drużynę na wyprawę, miała na celu przedstawienie uniwersum fanom, którzy z twórczością Tolkiena wcześniej nie mieli zbyt dużego doświadczenia i w ten sposób Jackson chciał ich wprowadzić w klimat i przedstawić bohaterów.

Reasumując - byłem na wersji 3D z napisami (ponoć dubbing jest straszny, także wolałem tego uniknąć) i spodobało mi się to. Nie zastanawiałem się, jak cały świat, ile procent książki przedstawiono w filmie, tylko po prostu spędziłem fajnie czas. Moja ocena: 7/10.

Two things are infinite: the universe and human stupidity; and I'm not sure about the universe.

11985408557829e91eb351.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

  Pokaż ukrytą zawartość

 

 

Amour (Miłość)

George i Anne, to doświadczone małżeństwo, w podeszłym wieku. Pewnego dnia, Anne przechodzi silny atak, który pogarsza jej stan zdrowia. Ich miłość zostaje wystawiona na próbę.

Może i jest to film, który podejmuje temat miłości. Pielęgnuje to uczucie i pokazuje jego moc. Ale tak naprawdę, który tego teraz nie robi? Który film rezygnuje z choćby drobnego wątku z relacjami damsko-męskimi? Kandydatów jest niewielu. Nie chcę powiedzieć, że „Amour”, można porównać do reszty, ale za to można określić jego ciekawość i przydatność w kinematografii. Może ja jestem obdarty z takich emocji, ale daleko mi do zachwytu, gdy starszy Pan, zajmuje się starszą Panią – a tak w zasadzie mógłbym streścić ten film. Ich charaktery, jak i dalszy przebieg historii, są wyłożone na tacy.

Nie jestem zwolennikiem nominacji Oscarowej, dla Emmanuelle Riva (Anne). Po obejrzeniu tego, mam wrażenie, że dostała wyróżnienie za postać. Gdyby tam był ktoś inny, to efekt byłby podobny. To, że ktoś gra osobę chorą, dramatyczną, której jest ciężko, nie znaczy, że od razu powinniśmy się tym zachwycać. Dla mnie, to był tylko pokaz jęków, stęków i katatonii. Jeśli już szukamy tam wyróżnień pojedynczych kreacji, to Jean-Louis Trintignant (Georges), był ciekawszy. To on miał zagwozdkę z chorą żoną. To jego działania mogły budzić emocje i były motorem napędowym całości. Ona głównie leżała. Niech wpadną do mnie o 4 nad ranem, to też mi sypną nominacje :wink: Jeśli już trzymamy się francuskich klimatów, to Akademia zrobiła „faux pas”, wyróżniając chorą/leżakująco-stękającą, Panią z „Amour”, a pominęli Hawkesa z „Sesji”. Tamten zrobił różnicę w swojej produkcji.

Mnie za serce nic tu nie złapało. Mi to do myślenia dało niewiele. Jestem nawet skłonny to porównać, do rodzinnej imprezy u dziadków. Jakkolwiek ich nie kochamy... jest nudno :wink: - 5/10 - ... bo mam świadomość, że skutecznie zostały wyegzekwowane założenia.

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 279
  • Reputacja:   293
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Obejrzałem wczoraj Lincolna i przyznam się, że dziwię się tym wszystkim och-om i ach-om... Świetne aktorstwo i kilka mocnych dialogów - to fakt, ale pod kątem „wciągającej fabuły” - pozycja chyba tylko dla miłośników historii USA i pasjonatów konstytucji tego kraju. Mnie ten film wymęczył maksymalnie i nie podszedłbym do niego ponownie za nic w świecie. Naciągane 6/10 za killerskiego Day-Lewisa. Więcej bym nie dał, bo film uśpił mnie 3 krotnie podczas domowego seansu :D

Lepiej nic nie mówić i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości.

Błogosławieni ci, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie oblekają tego faktu w słowa...

88278712552c9632374b21.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

  Pokaż ukrytą zawartość

 

 

A Glimpse Inside the Mind of Charles Swan III

Odnoszący sukcesy grafik, Charles Swan (Charlie Sheen), przechodzi kryzys, który rozpoczęła rzucająca go miłość (Katheryn Winnick). Od tej pory, amant zaczyna wątpić w to, że kiedyś spotka lepszą wybrankę. Poprzednia ciągle chodzi mu po głowie.

Nie wiedziałem, że ten tytuł będzie aż tak dosłowny. Dokładnie, rzucimy okiem w umysł głównego bohatera. Każda jego myśl, będzie pokazywana na ekranie. To daję chaotyczne, ciężkie do śledzenia przeskoki, które NIE zostaną zrekompensowane potężną dawką humoru. Zastanawiałem się, czy Sheen będzie w stanie udźwignąć na swoich barkach, pełnometrażowy film. W serialu „Anger Management”, wypada przyzwoicie – choć ma niezłe wsparcie – więc pozwalało to patrzeć optymistycznie. Niestety, efekt jest fatalny. Poziom mojego uśmiechu, wahał się między znikomym, a zerowym. Czasami byłem gotów popatrzeć na to, jak na dramat, tego stęsknionego za drugą połówką człowieka, ale to nijak nie pomogło.

Może używki zdrożały, skoro facet musiał się łapać za taki twór. Jeśli już chcą zrobić komedię, która osiągnie sukces, to większe szansę, mają zaglądając w umysł, nie Charlesa Swana, a po prostu Charliego Sheena – 2/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  1 158
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  14.04.2011
  • Status:  Offline

  -Raven- napisał(a):
Obejrzałem wczoraj Lincolna i przyznam się, że dziwię się tym wszystkim och-om i ach-om... Świetne aktorstwo i kilka mocnych dialogów - to fakt, ale pod kątem „wciągającej fabuły” - pozycja chyba tylko dla miłośników historii USA i pasjonatów konstytucji tego kraju.

No widzisz, bo mnie ani historia USA, ani konstytucja USA nie interesuje :D Nie wiem, moze wynika to z faktu, że się na poprzednim filmie Spielberga zawiodłem kompletnie (Czas wojny - cholernie średni film i jak się tak teraz zastanowić to nie wiem, skąd wyłapał u mnie aż 5/10. Jeżeli "Lincoln" Cię zanudził - lepiej nie bierz się za to "dzieło" :D) i tutaj wszystko - od przedstawianej historii, poprzez sposób jej przedstawienia, dialogi, aż do gry aktorskiej (no i tutaj ciężko żeby było inaczej) - podobało się sto razy bardziej. Ogólnie rozumiem zarzuty dotyczące nudy, ale po prostu mając w pomięci wspomnienia z "War Horse" (i to coś wyłapao nominacje do Oscara...) i obserwując popisy DDL (nie łatwiej jest mu tego Oscara od razu wręczyć? :D) - nie mogłem ocenić inaczej.


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

  Pokaż ukrytą zawartość

 

 

Les misérables (Les Miserables Nędznicy)

Jean Valjean (Hugh Jackman), przechodzi drogę od niewolnika, do protektora skrzywdzonych i uciśnionych. Zrywa ze swoim poprzednim wcieleniem, po intwerwencji biskupa, który mimo występku, okazał mu łaskę. Z taką przemianą, nie może się pogodzić Javert (Russell Crowe).

“Nędznicy” mają wciągającą historie i bohaterów z poważnymi rozterkami, których żywoty sięgają dna. Wszystko jest zrobione z rozmachem, od scenografii po charakteryzacje. Z chęcią bym to obejrzał normalnie, a nie wysłuchał musicalu. Po pierwszych 30minutach, miałem dość tego recytatorskiego konkursu. Każda melodia, zdawała się mieć te same nuty. Ta-ta-tatata, i tak do znudzenia, bo 99% dialogów, to piosenki. Jeszcze żeby perełki Hollywood błyszczały wokalnie, to bym przebolał, ale im do nagród Grammy daleko. Jedni przeciętni, inni fatalni. Russell Crowe, powinien się zastanowić, zanim przyjmie kolejną role w takim projekcie, bo brzmiał trochę jak niedogotowana parówka. Najprzyjemniej się będzie słuchać tych, którzy nastawienie mają bardziej komediowe - Sacha Baron Cohen i Helena Bonham Carter. Ich, równie nędzne głosy, są usprawiedliwiane przez bohaterów, jakich przyjdzie im grać.

Nominacja do Oscara za najlepszy film, mnie w ogóle nie dziwi. To wszystko kipi artystycznym podejściem, które wręcz przeniesie Cię do tego okresu. Gdyby to nie był musical, to możliwe, że Tom Hooper – nakręcił nagrodzone „King’s Speech” – cieszyłby się z kolejnego, zaszczytnego wyróżnienia swojego dzieła. Jednak ograniczenie tego do wąskiego grona odbiorców, złota przynieść nie powinno – 5/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  3 040
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  04.12.2010
  • Status:  Offline

To i ja coś napisze o Lincolnie...kurde, po całym seansie brakowało mi tylko tęczy na niebie. Film jest niemal kopią czasu wojny - tylko, że tam konia grał koń a tu Lincolna grał Daniel Day Lewis - i dlatego Lincoln jest lepszym filmem. Jeśli chodzi natomiast o resztę to faktycznie świetnie zrobiony, ale kurde - takie coś ma dostać oscara? , proponuje Stevenowi, żeby zrobił film o homoseksualnym żydzie z rudymi włosami bo akademia i tak mu za to da nominacje choćby historią była jazda na rowerze przez głównego bohatera. Edytowane przez PH93

Zrobiłem dużo dla biznesu:

Udział: Youshoot Teddy Long, Youshoot Rikishi, Lapsed Fan Podcast, Wrestling Soup, konwersacje z Dejwem na twitterze... Więc się wypowiadam + jestem w stanie słuchać Russo.


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

  Pokaż ukrytą zawartość

 

 

Silver Linings Playbook (Poradnik pozytywnego myślenia)

Pat Solitano (Bradley Cooper), zalicza powrót do domu i normalnego życia. Ostatnie miesiące spędził w szpitalu psychiatrycznym, do którego został wysłany przez sąd, za brutalne pobicie. Facet jest zdeterminowany, by wrócić na prostą i odzyskać swoją żonę, która się go zwyczajnie boi.

„Poradnik”, najlepiej podzielić na dwie części. Pierwsza zwiastuje poważnego kandydata do walki o Oscara, druga, mocno te szanse zmniejsza. Wszystko zaczyna się w dramatycznym tonie. Widzimy, że z Patem wcale nie jest dobrze. Warunki w domu do najlepszych nie należą, i różnią się niewiele od szpitala – wciąż otoczony jest nakazami. Bradley Cooper, potrafi jednak wzbudzić sympatie, dzięki której będziemy mu kibicować. Aktor trafił w swoją życiową kreacje, która jest mieszanką tego, co robił ostatnimi czasy – postać dramatyczna, z komediową polewą.

Później spotyka dziewczyne, a te najwyraźniej w naturze mają psuć wszystko. Może dla jego postaci, równie zakręcona Tiffany (Jennifer Lawrence), jest zbawieniem, ale dla calokształtu, efekt jest zgoła odmienny. Dialogi między nimi są dynamiczne – za to im chwała – ale każda jej mina, razi sztucznością. Wszystkie ich dwójkowe działania, są z kom-romów wyjęte. Miałem świadomość, że to pójdzie w kierunek romansidła, ale dwójka wariatów, dawała nadzieje na ciekawsze rozwiązania.

Wspiera ich genialny De Niro, ale mimo bycia częścią fabuły, jego postać nie ratuje tego przed sztampą. Kontrast między jedną, a drugą połową, jest po prostu zbyt duży. Z poczatku, powrót Pata, jest mroczny. On jest zdrowo kopnięty i ciekawi nas, jak będzie reagował na nowe sytuacje. Później nastaje światłość. Ptaszki ćwierkają, miłośc rozkwita, wszystko da się przewidzieć. Nawet sam bohater, gdzieś zapomina o tym, że jeszcze przed chwilą był psychiczny – 6/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  3 353
  • Reputacja:   307
  • Dołączył:  21.03.2011
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

 

  Pokaż ukrytą zawartość

 

 

Na ringu życia / Beat Down

Osiemnastoletnia Fran (Marthe Bernard) to prawdziwa wojowniczka. Dziewczyna pragnie pójść w ślady swojego ojca, Whiteya (Robb Wells), który zdobył sławę jako profesjonalny wrestler. Mężczyzna sprzeciwia się jednak pomysłom córki, gdyż najlepiej wie, jak wiele krwi i potu zostawił na macie, i ile musiał poświęcić, by osiągnąć sukces. Na tym tle między ojcem a córką dochodzi do poważnego konfliktu. Tymczasem do miasta przybywa dawny rywal Whiteya, zawodowy zapaśnik Jimmy Langdon (Tony Nappo), który wciąż związany jest z wrestlingiem. Zbuntowana i uparta Fran postanawia dołączyć do jego zespołu i ruszyć z występami w tournée po kraju. Zdesperowany Whitey usiłuje odzyskać córkę.

Obejrzałem ze względu na tematykę filmu czyli wrestling. Nie jest to wielkie dzieło, ale w miarę szybko czas zleciał przy oglądaniu tego filmu. Porównywać do Zapaśnika nie ma sensu bo to inna liga. Mimo, że w filmie nie zagrał żaden znany aktor to gra aktorska nie raziła i była na przyzwoitym poziomie.

- 4/10

Najdłużej panujący w historii Attitude Mówi Typer Champion of the world!!!

1. Miejsce - Typer AEW 2020

1. Miejsce - Typer AEW 2021

2. Miejsce - Typer WWE 2020

3. Miejsce - Typer Mistrzostw Świata 2014

3. Miejsce - Typer Ligii Europy 2014/2015

156429637657b4c00661021.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

  Pokaż ukrytą zawartość

 

 

Sęp

Tajemnicza grupa, zaczyna porywać ludzi. Ich działania są nieznane, ale ofiary zdają się nie być przypadkowe. Cała sprawa, trafia w ręcę policyjnego duetu, Bożka (Daniel Olbrychski) i tytułowego Sępa (Michał Żebrowski).

Kiedy tylko “naszych”, ponosi na coś ambitniejszego, coś Hollywoodzkiego, to kwestia czasu, aż zaczną się wykładać. Jeśli już chcemy kogoś kopiować, to miejmy chociaż trzeźwą głowę, by stwierdzić, czy posiadamy do tego odpowiednie narzędzia – budżet, aktorów, scenariusz. Ambicje można mieć, ale cóż z tego, jak nie wychodzi. „Sęp” – choć wolę to nazywać padliną – razi po oczach, na prawie każdej płaszczyźnie. Największą bolączką są dialogi, bo takiej kolebki werbalnych wymiocin, dawno nie słyszałem. Jeśli już wydukają coś konkretnego, to nie ma to żadnego przełożenia na film. Szczyci się on tekstami, z których wnioski wyciągnąć ciężko, bazując na nim samym. Nie poznałem „równania nieśmiertelności”, i nie wiem, czy od uzyskanej odpowiedzi, ważniejsze jest zadanie właściwego pytania.

Na papierze, obsada jest naprawdę mocna. Wiele znanych polskich nazwisk, które tylko potwierdzają, że powinny być znane, jedynie na naszym podwórku – wstyd wypływać na szersze wody. Piotr Fronczewski trzyma poziom, który jest nieosiągalny dla reszty, i na tym chyba koniec pozytywów. Reszta jest nijaka, z drobnymi wyjątkami, wśród osób, które są na ekranie przez 5min – nawet ciężko ich chwalić. To szczególnie bolesne, kiedy jedną z ważniejszych ról gra Daniel Olbrychski. Niestety, pracować nie było z czym. Postaci wycięte z kartonu.

Kupy się to wszystko nie trzyma. Zakończenie byłbym w stanie zaakceptować, ale w filmie, który by opowiadał inną historie. To dobre rozwiązanie, ale nie tego równania. Po tych wzniosłych, końcowych minutach, pozostało mi jedno pytanie – po co była cała reszta? Po co mi było oglądać kiepskie montaże, jeszcze gorszych umiejętności walecznych, Przybylskiej. Po co mi było wysłuchiwać tanich komediowych zagrywek Małaszyńskiego – obgadujesz ją, a ona stoi za Tobą? Oryginalne... Po co mi było patrzeć na tego cierpiącego chłopaka, który był bodźcem do romansu – równie słabego, co reszta. A już naprawdę nie wiem, po co mi było czytać te oczywistości, które wypisywał tytułowy Sęp na tablicy. Kojarzy się to z thrillerem „Numer 23”, kiedy wpadają na błyskotliwą myśl, że 32, to 23 od tyłu... Wow, to pewnie te mądrości, które wyciągnęli z tych wielu naukowych książek na półce.

To, że nasz bohater będzie uprawiał parkour, a dodamy do tego graficzne filtry. To, że muzyka będzie pełna patosu, a antagoniści będą psychopatami z językami na wierzchu. Nie zrobi z nas Hollywood. Mroczny Sęp... padł, nie powstał. – 3/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

  Pokaż ukrytą zawartość

 

 

Jack Reacher (Jack Reacher: Jednym strzałem)

Wyszkolony snajper, James Barr, rozpoczyna krwawą rzeź, w jednym z miast Ameryki. Ginie przypadkowych 5 osób, a dowody przeciwko mordercy są niepodważalne. Zamiast przyznać się do czynu, Barr chcę rozmawiać tylko z Jackiem Reacherem (Tom Cruise), który złożył mu kiedyś pewną obietnice.

W teorii, intryga jest przyzwoita – nic wyszukanego, ale przyjemna do śledzenia – a główny bohater budzi sympatie – sarkastyczny typ, zawsze o jeden krok przed zbrodniarzami. Jednak na tym kończy się urok i zrozumienie dla twórców. Nie wiem czemu, postanowili iść w komedie, która do tego ma słaby „timing”. O ile żarciki Cruise’a są jak najbardziej akceptowalne, tak cała reszta kuje w oczy i robi z tego kreskówkę. Są sceny, gdzie dwóch zbrodniarzy dopada Reachera, w małej łazience i zaczynają go okładać... a dokładniej próbować, bo co ma miejsce, to kontynuacja Benny Hilla – bez popularnej muzyki. Jeden wymachuje rurą, drugi łomem, a biją we wszystko, tylko nie swój cel. Od łazienki, po swojego kumpla. Innym razem, ucieczka przed pościgiem, wymaga jedynie założenia czapki i wejścia do autobusu. Policja – tj. kilkanaście radiowozów, helikoptery, itp. – najwyraźniej głupieje, jak ktoś założy czapke...

Sporo tu dobrych motywów, ale trzeba je oddzielać od skażonej reszty. Cruise jest w porządku, ale już aktorskie wsparcie, zachwyca tylko na papierze (Jenkins, Duvall). Antagoniści nie są promowani, a kobieta jest tylko po to, żeby w końcu wpaść w tarapaty. Naciągane – 4/10

50608915156a3743c1fa34.jpg


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

 

  Pokaż ukrytą zawartość

 

 

Stand Up Guys

Po 28 latach spędzonych w więzieniu, Val (Al Pacino) odzyskuje wolność. Za kratami odbiera go jego najlepszy przyjaciel – Doc (Christopher Walken) - którego krył przez cały ten czas. Odległa przeszłość nie została jednak zapomniana, a boss mafii rozgrzeszenia nie daje. Val wciąż musi uważać na swoją głowę, a nie wie, że katem ma być jego najlepszy kumpel.

Jesli ktoś się spodziewa dobrej komedii kryminalnej – na taką jest zapowiadana – to powinien się wstrzymać. „Stand Up Guys”, to przede wszystkim opowieść o przyjaźni. Bucket list (lista rzeczy do zrobienia przed śmiercią), w gangsterskich klimatach. Jedna z tych produkcji, której trzeba dać czas, by się rozkręciła. Nie mówię, że akcja przyspieszy, że zacznie się totalna rozwałka, a widz będzie zrywać boki ze śmiechu. Stanie się jednak to, na czym film bazuje. Zaczniemy się przejmować losem bohaterów. Jeden chcę jak najlepiej wykorzystać swoje ostatnie godziny, drugi wciąż jest rozdarty od środka, między narzuconym zadaniem, a wieloletnią przyjaźnią. Wszystko to, w dobrych kreacjach, świetnych aktorów – poniżej pewnego poziomu nigdy nie zejdą.

Zaliczymy tu kilka uśmiechów, ale nic wielkiego. Raczej pocieszne żarty, związane z szokiem, jaki przeżywa człowiek, po wyjściu z więzienia. Dla podstarzałego kryminalisty, obecna technologia, to jak podróż do przyszlości. Intrygi też nie ma żadnej. Prawie od samego początku, wszystkie karty zostaną wyłożone na stół – akcja filmu dzieje się jednego dnia. W tym jednak nie ma nic złego, bo chemia między bohaterami – jak i wspierającym ich, Alanem Arkinem – jest na najwyższym poziomie, a końcówka jest satysfakcjonująca. Momentami, to bardziej przypomina dramat, niżeli komedie. Oglądasz dla obsady, nie fajerwerków – 6/10

50608915156a3743c1fa34.jpg

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • MissApril
      Obie walizki moim zdaniem zmarnowane, lepiej byłoby dać je komuś bardziej świeżemu, niż w kółko wszystko ma się kręcić wokół tych samych twarzy. U pań prędzej walizkę dałbym Roxanne lub Stephanie, zaś u panów LA Knight'owi.  Becky z pasem może być, w końcu coś lepszego będzie się działo, bo Lyra była nijaka jako mistrzyni. Spoko opcja dla lepszego wypromowania tego tytułu.  Super końcówka z R-Truth  
    • GGGGG9707
      Czyli Cody wygrywa KOTR aby na SummerSlam walczyć z Ceną a Killings na NOC lub następnym SNME
    • Giero
      7 czerwca, w nocy z soboty na niedzielę polskiego czasu odbyła się gala WWE Money In The Bank 2025 w Intuit Dome. Przedstawiamy podsumowanie najważniejszych wydarzeń z tego show. Na otwarcie dostaliśmy kobiecy Money in the Bank Ladder Match. Zwycięsko wyszła z niego Naomi, pokonując Alexę Bliss, Giulię, Rheę Ripley, Roxanne Perez i Stephanie Vaquer. Naomi może teraz zrealizować kontrakt z walizki na dowolnej mistrzyni. Dominik Mysterio w dość krótkiej, ale intensywnej walce pokonał Octagona Jr i obronił WWE Intercontinental Championship. Sam pojedynek potwierdzono nieco wcześniej, podczas Worlds Collide. Becky Lynch pokonała Lyrę Valkyrię i przejęła WWE Women’s Intercontinental Championship. Valkyria po walce nie wytrzymała i zaatakowała Becky. Następnie przeszliśmy do męskiego Money in the Bank Ladder Match. Tu triumfował Seth Rollins, drugi raz w karierze zdobywając kontrakt. W walce brali jeszcze udział Andrade, El Grande Americano, LA Knight, Penta oraz Solo Sikoa. W decydujących momentach Bronson Reed i Bron Breakker próbowali pomóc Rollinsowi. Z odsieczą Solo przybyli Jacob Fatu oraz JC Mateo. Potem jednak ostatecznie Jacob i tak odwrócił się od Sikoi i zaatakował go. W main evencie Cody Rhodes i Jey Uso wygrali z Johnem Ceną oraz Loganem Paulem. Niespodziewanie doszło do… powrotu R-Trutha, który zaatakował Cenę. Skrót gali:
    • Giero
      Za nami historyczna, wspólna gala AAA i WWE – Worlds Collide 2025. Przedstawiamy podsumowanie tego show. Po krótkiej oficjalnej ceremonii otwarcia, fanów przywitał legendarny Rey Mysterio. Podkreślił, jak dumny jest z bycia częścią ewolucji Lucha Libre. Przemowę wygłosił, mieszając język hiszpański i angielski. Następnie przywitał uczestników pierwszej walki. Aero Star, Mr. Iguana i Octagon Jr. pokonali Lince’a Dorado, Cruza Del Toro oraz Dragona Lee. Ważne wydarzenia miały miejsce po walce – Dominik Mysterio obserwował ją jako widz, a następnie prowokował luchadorów. To przerodziło się w bójkę Dominika i Octagona. Zdenerwowany Mysterio zaproponował Octagonowi… pojedynek o Intercontinental Championship na późniejszym Money in the Bank. Lola Vice i Stephanie Vaquer pokonały Chik Tormentę oraz Dalys. Legado del Fantasma pokonali zespół złożony z El Hijo de Dr. Wagner Jr., Pagano i Psycho Clowna. Ethan Page obronił NXT North American Championship w pojedynku z Je’Vonem Evansem, Laredo Kidem i Reyem Fenixem. W walce wieczoru po świetnym pojedynku El Hijo del Vikingo obronił AAA Mega Championship przeciwko Chadowi Gable’owi. Skrót gali:
    • Bastian
      Money in the Bank kobiet - widząc, ile czasu są w ringu Perez i Giulia, pewne było, że z walizką do domu wróci ktoś inny. Mało było Vaquer, nie oglądałem Worlds Collide, może TT Match z jej udziałem kosztował trochę zdrowia. McAfee podczas słynnej akcji "La Primery" równie mocno spermiarski jak Booker T 😀  Naomi z walizką, więc rosną akcje... Cargill i Belair. 😀 O samej walce nic, bo szału nie było. 😀  Dom Mysterio vs Octagon - chcieliście 5 walk, no to macie 😀 Wujek Hunter dał starcie rodem z rozpisanego na kolanie Smackdown, gdzie emocji było tyle, ile 5 starów w karierze Jindera Mahala 😀  Lyra Valkyria vs Becky Lynch - w ringu źle nie bylo, ale ta stypulacja to jawny spoiler wyniku końcowego. Becky kolekcjonuje pasy jak Charlotte mężów, feud bedzie kontynuowany, można rozpisać kolejne brawle na tygodniowkach i zaraz SummerSlam, Bożenko... Money in the Bank mężczyzn - bylo nieźle, kilka spoko akcji z drabinami, ale stało się to, czego się obawiałem. Interwencje z zewnątrz, dobrze, że chociaż Reigns, Punk i Zayn zostali w domu. Fatu zaatakował Solo, lepiej byłoby chyba na odwrót, gdyby Jacob był w MITB, a Solo zabrał mu zwycięstwo. Rollins z walizką, cash in na 99 proc. na Uso. Cody Rhodes & Jey Uso vs John Cena & Logan Paul - spodziewałem się mizernej walki, ale pod koniec zrobiło się nieźle, były bumpy na stołach. Wrócił R-Truth, czyżby był to casus ubiegłorocznej WM, gdzie po oburzeniu fanów to nie Rock, a Rhodes walczył z Romanem?  😀 Cena przypięty, Cody może śmiało próbować odzyskać WWE Title. Jaś powinien w sumie też rozprawić się z Truthem. Te tarcia Ceny z Loganem świadczą o tym, że to chyba Paul będzie tym, który przywróci Jasia na jasna stronę mocy. Dobry wybór, publika nie znosi Logana, będzie feta jak mu Cena sprzeda AA. Reasumując, gala na kolana nie rzucila. Brakowało przede wszystkim walk mistrzowskich, dających cień nadziei, że jedna z walizek będzie zrealizowana jeszcze na MITB.  
×
×
  • Dodaj nową pozycję...