Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

NJPW "Wrestle Kingdom" 19 4/01/25 & AEW/NJPW "Wrestle Dynasty" 5/01/25

Dyskusje, wrażenia, recenzje

Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  4 560
  • Reputacja:   580
  • Dołączył:  26.06.2006
  • Status:  Online
  • Urządzenie:  Android

Gale już w ten weekend!

20250103_072453.jpg

 

20250103_072455.jpg

  • Lubię to 1

  • Posty:  157
  • Reputacja:   93
  • Dołączył:  09.06.2024
  • Status:  Online
  • Urządzenie:  Windows

Nie mogę się doczekać. Obejrzę obie gale. NJPW nie oglądam regularnie bo bardzo spadli z poziomem, ale to WRESTLE KINGDOM. A Wrestle Dynasty tylko podbija ten hype.


  • Posty:  157
  • Reputacja:   93
  • Dołączył:  09.06.2024
  • Status:  Online
  • Urządzenie:  Windows


  • Posty:  3 252
  • Reputacja:   254
  • Dołączył:  21.03.2011
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

Wiecie ile biletów sprzedano bo jakoś nigdzie nie widziałem info?


  • Posty:  4 560
  • Reputacja:   580
  • Dołączył:  26.06.2006
  • Status:  Online
  • Urządzenie:  Android

Nikt się nie chwalił, także raczej rekordów sprzedaży nie pobito... ;)

 

Do gali usiądę wieczorem, ale pojawiło mi się na X, że Shibata pomógł Tanahashiemu podczas walki z Evilem i jutro jest możliwa walka Shibata vs Tanahashi... :o 

 

 

  • Lubię to 1

  • Posty:  3 057
  • Reputacja:   589
  • Dołączył:  22.12.2009
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

9 godzin temu, IIL napisał(a):

Do gali usiądę wieczorem, ale pojawiło mi się na X, że Shibata pomógł Tanahashiemu podczas walki z Evilem i jutro jest możliwa walka Shibata vs Tanahashi... :o 

 

Po seansie daj znać jak wyszło, bo na razie widziałem mieszane oceny, co mnie nieszczególnie dziwi patrząc na wahania formy New Japan w ostatnim czasie.


  • Posty:  369
  • Reputacja:   151
  • Dołączył:  12.10.2021
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

NJPW Wrestle Kingdom 19 - 04.01.2025 r.

Ladder Match for the IWGP Junior Heavyweight Tag Team Titles - Intergalactic Jet Setters (c) Vs Bullet Club War Dogs Vs Catch 22  Vs Ichiban Sweet Boys: Całkiem niezły skład, ale powiedzmy sobie szczerze – to klasyczny przykład "wrzućmy ladder match, żeby upchnąć jak najwięcej ludzi na karcie". Ladder matche są fajne, ale ile razy można oglądać to samo? To się tak wyeksploatowało, że już nawet mnie to nie ekscytuje. Mamy tutaj oczywiście stół, który nie chce pęknąć (wiadomo, Japonia, nawet się uśmiechnąłem), trochę chaotycznych akcji i standardową paradę high spotów. Przyznam jednak, że sporo z nich wyglądało całkiem solidnie, a publika się bawiła. Skoki z drabin, wariatkowe double teamy – chaos w najlepszym wydaniu. Doceniam, że wszyscy zawodnicy bardzo dbali o siebie nawzajem. To miłe, bo jednak takie spoty łatwo mogą kogoś połamać. Minusem jest jednak to, że trzeba było sporo ustawiać, żeby wszystko wyszło bezpiecznie. I wiecie co? Japońska publika wkręcona w ladder match – coś ciekawego, bo jeszcze w latach 90. raczej by to nie przeszło. Końcówka – Fujita i Akira biją się na szczycie drabiny, Fujita zgarnia pasy i Ichiban Sweet Boys zostają mistrzami. Naprawdę, ile można tych ladder matchy wciskać? Multi-person tag w zupełności by wystarczył, byłoby bezpieczniej i mniej niszcząco dla ciał. Jeśli chodzi o samą walkę – to była solidna reprezentacja tego gatunku, ale ta stypulacja jest tak przemielona, że nie byłem w stanie się tym podekscytować. Takie mamy czasy, że ladder matche już nie robią takiego wrażenia, przynajmniej na mnie. 3/5.

IWGP Women’s Title Mayu Iwatani (c) Vs AZM: Przyznaję, Joshi to nie jest coś, co oglądam na co dzień, więc liczyłem, że Charlton i Stewart na komentarzu ogarną mnie w temacie. Na szczęście wyjaśnili to całkiem sensownie – Mayu generalnie miała przewagę nad AZM w przeszłości, ale ta młodsza w końcu wyrwała ważne zwycięstwo w 2024, co dało jej szansę na ten pojedynek. Prosty, logiczny booking – szacun. Tempo? Dynamiczne. AZM od razu bierze inicjatywę i leci z dużym nurtem w początkowej fazie. Mamy szybkie ruchy, energię i tłum w Tokyo Dome, który całkiem fajnie na to reaguje. No i powiem tak – 8 minut to naprawdę mało czasu, pewnie na Stardom dostałyby więcej, ale zrobiły co mogły. Chemia między nimi? Na poziomie, i to konkretnym. Timing? Niemal idealny. Przy tak dynamicznej walce łatwo coś schrzanić, ale tutaj wszystko wychodziło naprawdę gładko. Było kilka absolutnie szalonych akcji, jak ta wersja Canadian Destroyera połączona z Pedigree, która tutaj służyła jako zwykły przejściowy ruch. Absurd, ale kto by się tym przejmował, skoro fajnie wyglądało. Końcówka – AZM próbuje łapać Mayu w różne roll-upy, ale ta ostatecznie odpowiada potężnym piledriverem, a potem Moonsaultem. No dobra, skoro tak, to dorzuciła jeszcze high-angle Dragon Suplex, który wyglądał jakby AZM miała wylądować na innej planecie. I to wystarczyło. Na szczęście. Jeśli lubisz stopniowe budowanie walki to możesz kręcić nosem. Ale jak wyłączysz tę część mózgu fana wrestlingu i po prostu dasz się ponieść pokazowi fajerwerków, to było to naprawdę przyjemne 8 minut. 3,25/5

NJPW World Television Title “Souled Out” Ren Narita (c) Vs “The Grip” Ryohei Oiwa Vs “The Headbanga” El Phantasmo w/ Jado Vs Jeff Cobb: El Phantasmo wraca po przerwie zdrowotnej, żeby zgarnąć pas, więc mamy gościa z mocnym motywem. Oiwa wrócił z NOAH, dołączył do ekipy Zacka Sabre’a Jr. (TMDK) i wygląda na solidnego. Cobb to dosłownie filipiński czołg z United Empire, a Narita przeszedł na ciemną stronę mocy i wylądował w House of Torture, które, jeśli dobrze rozumiem, nadal jest odłamem Bullet Clubu (jak coś się zmieniło, poprawcie mnie). Narita wcześniej oszukał Cobba, żeby zabrać mu pas, więc Cobb ewidentnie chce mu teraz zrobić krzywdę. Mamy 15 minut na walkę w formule "wszyscy legalni, pierwszy pin/sub wygrywa". No i standard – dwóch w ringu, dwóch gdzieś poza nim się walą, czekając na swoją kolej. Cobb w pewnym momencie odpala TOPE CON HILO (przypominam: to czołg!), co, jak można się spodziewać, rozwala publikę. Oiwy za bardzo nie kojarzę, ale w tej walce wygląda solidnie – wiadomo, młodziki NJPW zawsze są technicznie ogarnięci, a Oiwa wpisuje się w ten schemat. Narita? Klasyczny, kombinujący złol. Próbuje oszukiwać na różne sposoby, w tym używa ceremonialnego kija jako broni, ale Jado wkracza i neutralizuje jego próby. To prowadzi do akcji między trzema pozostałymi, co jest naprawdę dobre. Oiwa dostaje swoje momenty z popisami siły – tłum szaleje, gdy udaje mu się wykonać Doctor Bomb na Cobbie. Narita jednak wyciąga sędziego z ringu (oczywiście, że tak) i atakuje Oiwę kijem. Cobbowi udaje się złamać kij i blokuje atak Narity, ale ten w odpowiedzi bije go poniżej pasa (klasyk House of Torture, serio). Cobb mimo to odpala Tour of the Islands na Naricie, ale ELP wbiega, przerywa pin i robi wjazd na Naricie, zgarniając pas. Na plus – przynajmniej przypiął mistrza, bo gdyby mistrz stracił pas bez przypięcia, to byłoby tania zagrywka, której za bardzo nie lubię, bo to zawsze prowadzi do rewanżu do odbębnienia (choć czasem da się to zrozumieć). Dobre czteroosobowe starcie, w którym każdy miał swoje momenty, ale show skradł wedle mojej opinii Cobb. Oiwa wyglądał solidnie, a Narita idealnie odegrał rolę knującego złoczyńcy. ELP może nie błyszczał przez całą walkę, ale skoro miał wygrać, to postawili bardziej na innych. Rozumiem zamysł, ale fajnie, że zakończyli to, przypinając mistrza. 3/5

Lumberjack Death Match: EVIL vs. Hiroshi Tanahashi: EVIL, lider House of Torture, kontra Hiroshi Tanahashi, prezydent NJPW, który od dawna walczy z HoT. EVIL zawsze ma swoich ziomków (Dick Togo, Kanemaru, Sho i Yujiro) na ratunek, ale tym razem lumberjack ma temu zapobiec. Tanahashi nie jest sam – ma wsparcie Tiger Mask IV, Toru Yano, Boltina Olega i Mastera Wato. No i cała ta walka ma taki fajny vibe: Tana kontra HoT to jak NJPW kontra wszystko, czego fani nienawidzą w tej frakcji. Walka zaczyna się od typowej bijatyki lumberjacków, co oczywiście rozprasza sędziego, a EVIL od razu leci z krzesłem w Tanę, bo czemu nie. Potem dostajemy klasyczne EVIL-owe oszukiwanie w stylu 1970’s Memphis Heel. Tanahashi to jednak mistrz sprzedawania, więc dało się to oglądać. Muszę przyznać, że po trzech szybkich walkach opartych na szybkich ruchach i high spotach, ten powolniejszy storytelling był nawet miłą odmianą.nTana zaczyna wracać do gry z Dragon Screw'ami, a EVIL próbuje się ewakuować, ale Oleg go łapie i wraca do ringu. Oczywiście mamy ref bump, więc HoT wchodzi i demoluje zarówno Tanę, jak i jego lumberjacków. Tak na marginesie, Hiroshi, następnym razem dobierz lepszą ekipę, bo ci twoi wyglądali jak totalni frajerzy. Dopiero pod koniec Tiger Mask IV, Yano i spółka trochę się rehabilitują – Oleg robi wielki suplex na Sho i Kanemaru, a Wato leci z dive'em na heelów. Przynajmniej coś. W końcówce zostajemy z EVILem i Taną w ringu. EVIL dostaje near fall po clothesline, ale Tana odpowiada STO (to przecież finisher EVIL-a! Śmiercionośny jak DDT Dreamera) i serią ruchów kończących, z Frogsplash’em na czele. Ale zaraz – zastępca sędziego też dostaje knocka, a Togo rzuca sól w oczy Tanahashi'ego. EVIL dokłada Darkness Falls, ale tylko dwa! EVIL przechodzi do Scorpion Deathlock, ale Tana nie pęka. EVIL odpuszcza, odpala Everything Is Evil i wydaje się, że to koniec, ale Tanahashi jako stary wyga kontruje OUTTA NOWHERE jakimś pinem i zgarnia zwycięstwo. To było okej. Typowe EVIL-owe kombinowanie nie każdemu podejdzie, ale opowiedzieli sensowną historię, a Tanahashi jak zwykle sprzedawał wszystko na najwyższym poziomie. Po walce EVIL i HoT atakują Tanahashi’ego, ale na ratunek wpada Katsuyori Shibata (w bluzie AEW!) i rzuca wyzwanie Tanie na Wrestle Dynasty 5 stycznia. 2,75/5

Double Title Match - AEW International Champ: “The Alpha” Konsuke Takeshita w/ Don Callis Vs NEVER Openweight Champ: “Rising Dragon” Shingo Takagi: AEW kontra NJPW o podwójne złoto, z Takeshitą i Shingo w rolach głównych. Liczyłem na to, że Shingo to wygra, bo serio, nie potrzebujemy kolejnego pasa w AEW TV, a NEVER Title mógłby tam całkiem łatwo zaginąć w tłumie. Jak można było się spodziewać, dostaliśmy tu pierwszą dużą mordownię Wrestle Kingdom – pełną stiffowych ciosów i ciężkiego arsenału ofensywnego. Nie tracili czasu na żadne powolne tempo, tylko od razu ruszyli na pełnym gazie – nawet z wizytą na gołej podłodze, gdzie Shingo zaserwował Takeshicie Spicolli Driver na matę. W środku ringu było jeszcze lepiej – festiwal suplexów, po których obaj padali wykończeni. W ogóle cała walka była brutalna, a echo ich uderzeń niosło się po wielkim Tokyo Dome. Takeshita często korzystał z łokcia jako swojego tajnego oręża – Shingo ewidentnie miał problem, żeby się przed tym obronić. Do tego dostaliśmy kilka momentów podwójnego nokautu, co podkreślało, jak destrukcyjna była ofensywa obu gości. Mimo że walka była wyrównana, Takeshita wydawał się mieć lekką przewagę. Był jednak też niepokojący moment, kiedy próbował wykonać Last of the Dragon (Fireman’s Carry w Michinoku Driver), ale chyba miał problem z wysokością Takeshity i… cóż, wyglądało, jakby Takeshita dostał na głowę. Na szczęście nic mu się nie stało i walka toczyła się dalej.  Ostatecznie jednak, Takeshita wrócił do swojego MVP tego starcia – łokcia. Po jednej z ran, dołożył jeszcze kolejne łokciowe KO i wykończył Shingo Spinning Falcon Arrowem, zgarniając NEVER Title. Świetna historia z łokciem Takeshity jako tajną bronią, której Shingo nie mógł się przeciwstawić. Nawet kiedy przetrwał ten cios, to był na tyle rozbity, że Takeshita mógł go wykończyć czymś większym. Były drobne niedociągnięcia przy head-drop spotach, które wynikły prawdopodobnie z różnicy wzrostu, co trochę psuło ogólny odbiór. Mimo to, było to emocjonujące i brutalne starcie, które zbudowało Takeshitę na realne zagrożenie dla każdego przeciwnika. Świetny sposób na pokazanie go jako nowego Championa, ale serio, po co ten pas w AEW jest potrzebny? Mam nadzieję, że nie będzie się tam pojawiał z tym pasem i nie będzie tam broniony, ale szczerze w to wątpię. 3,25/5

IWGP Junior Heavyweight Title - Douki (c) vs. El Desperado: El Desperado miał życiowy run do momentu, gdy kontuzja kolana zmusiła go do oddania pasa, a Douki przejął pałeczkę na czas jego nieobecności. Obaj byli dawniej kolegami z frakcji, co nadaje tej walce dodatkowego emocjonalnego ciężaru. Douki miał naprawdę niesamowity moment wejścia z pomocą Shido Nakamury, słynnego aktora teatralnego – typowe dla Wrestle Kingdom widowisko, które wywołało entuzjazm tłumu. Niestety, cała magia prysła, gdy Douki doznał poważnej kontuzji. Po obiecujących pierwszych pięciu minutach Douki dał nura na zewnątrz ringu, co skończyło się złamaniem ręki. Walka została natychmiast przerwana, a El Desperado został ogłoszony nowym mistrzem na skutek technicznej decyzji. Naprawdę ciężko ocenić tę walkę, bo robienie tego wydaje się wręcz nieodpowiednie. To tragiczny sposób na zakończenie wielkiego starcia na Wrestle Kingdom, ale z drugiej strony można być wdzięcznym, że kontuzja dotyczyła ręki, a nie kręgosłupa czy szyi. Takie dive'y zawsze niosą ryzyko, a tutaj widać było, że już od początku przestrzeń przy ringu była problematyczna. Desperado w jednym z wcześniejszych spotów sam uderzył kostkami o barierki i głową o podłogę, co tylko pokazało, jak ryzykowne były te ruchy. Z całym szacunkiem dla obu zawodników, to nie była kwestia błędu Desperado, a bardziej ograniczeń przestrzennych przy ringu. Nurkowanie Doukiego przypominało coś w stylu "seated senton" w rogu, gdzie Desperado nie miał wystarczająco miejsca, żeby przyjąć ruch bezpiecznie. W efekcie Douki wylądował tak, że doszło do złamania ręki. Wielkie brawa dla sztabu medycznego i organizatorów za szybkie zatrzymanie walki, co prawdopodobnie zapobiegło dalszym uszkodzeniom. To smutny koniec dla Doukiego, szczególnie po tak epickim wejściu, ale mam nadzieję, że wróci do zdrowia i jeszcze pokaże, na co go stać. Wszystkiego najlepszego i szybkiego powrotu do formy, Douki!

IWGP Global Heavyweight Title - ,,The Rebel King" David Finlay (c) vs. ,,Gene Blast" Yota Tsuji: Finlay jest liderem swojej własnej wersji Bullet Club, podczas gdy Tsuji zrobił ogromne wrażenie po powrocie z wycieczki do zagranicznych federacji, dołączając do Los Ingobernables de Japon. Global Belt wydaje się być nowym zamiennikiem pasa US w New Japan, a to Finlay był tym, który wyeliminował Willa Ospreaya z New Japan i przejął pas. Ciekawe jest też to, że New Japan współpracuje z Tekken 8 w kwestii corporate synergy, a Finlay postanowił nawiązać do postaci Bryana Fury w swojej walce, co dodaje trochę "głębi" tej walce. Muszę przyznać, że nie za dużo grałem Bryanem, ale ta dziewczyna z Peru, co pije kawę, to całkiem fajna postać, przypomina mi Eddy'ego Gordo, ale bez tego kołowrotka po wciśnięciu Xa haha. I tak na zawsze King w moim sercu co widać po avku. Finlay stawia na rolę Heela i całkiem nieźle sobie z tym radzi, ale muszę przyznać, że nigdy nie pociągała mnie aż tak jego postać. Z kolei Tsuji naprawdę ma charyzmę i świetnie sobie radzi w ringu, co widać od samego początku. Przez większość czasu Tsuji góruje nad Finlayem, ale walka szybko przenosi się na zewnątrz, gdzie Finlay rzuca Tsuji'ego przez stół, zdobywając kontrolę. Tsuji świetnie wyczuł moment na tease'owanie liczenia, udając, że jego noga utknęła w kablu, co dało całkiem fajną dramaturgię. Finlay później zaserwował Tsujiemu trzy Dominatory, ale Tsuji mimo wszystko udało się zaskakująco wykopać z tego. Cała ta sekwencja była dość płynna i wyglądała naprawdę dobrze, nie jestem pewien, czy to wszystko Finlay zdziałał sam, czy Tsuji trochę pomógł, ale i tak to wyglądało świetnie. Czuć było, że Finlay ma naprawdę niesamowitą siłę i mógł by odrzucić go w każdej chwili. Tsuji zresztą nie tylko dobrze wygląda fizycznie, ale okazał się też bardzo zwrotny, wykonując Top-rope Double Stomp na Finlayu, co też dało mu całkiem dobry near-fall. Cała historia walki była skonstruowana w ten sposób, żeby pokazać siłę Tsuji'ego, który pomimo ogromnej ilości ciosów nie poddaje się i walczy dalej. Choć całkiem to działało, muszę przyznać, że po pewnym momencie zaczynało to wyglądać trochę dziwnie – Tsuji tak bardzo bronił się przed Finlayem, że zaczynało się wydawać, iż to Finlay nie ma dość siły, by dokończyć pojedynek, mimo że ciągle atakował. Gdyby nieco ograniczono liczbę tych wielkich akcji, historia mogłaby być bardziej przekonująca, ale mimo wszystko była to bardzo przyzwoita walka. A jeśli chodzi o samą postać Tsuji'ego, to zdecydowanie "ma to coś" i New Japan będzie budować na nim przez najbliższe lata, a ten tytuł Global to dopiero początek jego drogi. 3/5

Tetsuya Naito vs. Hiromu Takahashi: Sekwencje kontr były naprawdę fajne, bo czuło się, że ta walka jest bardzo osobista. Widać było, jak dobrze znają się nawzajem i jak precyzyjnie potrafią przewidywać swoje ruchy. Walka nabrała tempa, gdy Takahashi wykonał swoją mocniejszą wersję Time Bomb II, która mogła dać mu zwycięstwo. Jednak Naito udało się przeżyć i pokazał, że nadal ma siłę do walki. Jednym z lepszych momentów w tej walce było, kiedy Takahashi powstrzymał Naito przed wykonaniem jego Stardust Press, wyraźnie nawiązując do faktu, że Naito nie powinien wykonywać tak ryzykownego ruchu z uwagi na swoje problemy ze wzrokiem. To była naprawdę przyjemna walka, która idealnie pasowała do czasu, jaki miała. Nie była to długa epicka walka, co moim zdaniem wyszło na korzyść, biorąc pod uwagę problemy zdrowotne Naito. Zajęła około 17 minut, co pozwoliło utrzymać tempo, nie nadużywając fizycznych możliwości Naito. To była solidna walka, która pokazała mocne strony obu zawodników, z Takahashim, który pokazał odwagę i determinację, a Naito wykorzystał swoje doświadczenie i spryt, by zwyciężyć. Publiczność była zaangażowana, a choć nie było to arcydzieło z Tokyo Dome, to było dobrze zrealizowane starcie, które opowiedziało ważną historię. Takahashi zdecydowanie prezentował się mocno przez całą walkę, ale ostatecznie to Naito, dzięki doświadczeniu, zdobył zwycięstwo. 3/5

IWGP World Heavyweight Title - Zack Sabre Jr (c) Vs “Roughneck” Shota Umino: Od samego początku psychologia tej walki była bardzo wyraźna. ZSJ, mimo że jest zimnym i sadystycznym technikiem, początkowo nie koncentrował się na już kontuzjowanych częściach ciała Umino. Z kolei Umino, z agresją i niezłomną postawą, wydobył z ZSJ bardziej honorową stronę. Umino nie wahał się używać brutalnych metod, aby zdobyć przewagę (np. atakując ZSJ poza ringiem), co kontrastowało z bardziej wyważonym podejściem ZSJ, który wstrzymywał się od wykorzystania kontuzji swojego rywala. Z biegiem czasu Umino udowadniał swoją niezłomność, walcząc z bólem i nieprzychylnością części publiczności. Mimo że walka trwała ponad 40 minut, nie sprawiała wrażenia, jakby się dłużyła, a to w walkach ZSJa jest u mnie prawie niemożliwe. Rozwój postaci Umino był kluczowy. Pomimo tego, że był wygwizdywany przez publiczność, pokazał, że ma serce do walki. Jego wytrwałość i determinacja były wyraźnie widoczne, a jego związki z mentorem, Jonem Moxleyem, były świetnie podkreślone, zwłaszcza przez użycie Death Ridera. Z kolei ZSJ ukazał się jako bardziej honorowy mistrz, który zamiast od razu atakować kontuzjowaną nogę rywala, poczekał, aż sytuacja stanie się naprawdę krytyczna. ZSJ, jako mistrz świata, zaprezentował się na naprawdę wysokim poziomie. Jego techniczna biegłość była widoczna na każdym kroku, ale również świetnie potrafił sprzedać emocje w tej walce. Jego selling, zwłaszcza podczas końcowej fazy walki, był fantastyczny, a moment, w którym w końcu postanowił zaatakować kontuzjowaną nogę Umino, był świetnym zwrotem akcji. To była naprawdę świetna walka. Mimo że trwała 40 minut, nie czuło się, że to za długo. Umino, mimo że był traktowany jako "zły" przez część publiczności, naprawdę pokazał, że ma serce do walki i potrafi wciągnąć kibiców do swojego występu. ZSJ natomiast zaprezentował klasę mistrza świata, dostarczając świetnego widowiska. Naprawdę warto obejrzeć ten pojedynek, bo jest to przykład świetnego storytellingu i dobrze wykonanego wrestlingu. ZSJ pokazał się jako dojrzały mistrz, a Umino, mimo kontrowersji, dał świetny występ, który dobrze przygotował go na przyszłość. 4,5/5 za postęp Umino i ZSJa o dziwo.

Podsumowując galę Wrestle Kingdom 19, naprawdę mamy do czynienia z solidnym wydarzeniem, które zaspokoiło wielu fanów, niezależnie od preferencji dotyczących stylu wrestlingu. Zgadza się, że nie było tutaj żadnych "złych" momentów, choć kilka rzeczy mogło nie przypaść do gustu każdemu, zwłaszcza jeśli chodzi o kontekst kontuzji Douki'ego. Trzeba jednak pochwalić New Japan za szybkie zakończenie walki i pomoc udzieloną zawodnikowi. Mam nadzieję, że Douki wróci szybko do zdrowia. Ocena poszczególnych walk może zależeć od gustu fanów, zwłaszcza w przypadku takich pojedynków jak otwierająca walka z drabinami czy Women's Title match, które miały specyficzny charakter. Dla niektórych takie spoty mogą być strzałem w dziesiątkę, a dla innych – przesadą. Niemniej jednak, całość była dobrze zbalansowana, a różnorodność walk pozwoliła zadowolić szeroką publiczność. Najważniejszy pojedynek, czyli Main Event, był zdecydowanie najlepszym momentem gali. Walka o tytuł świata była fantastycznym zakończeniem i warta była uwagi każdego fana wrestlingu. Z kolei reszta karty była równie przyjemna do oglądania, oferując mix hard-hittingowej akcji, spotów z użyciem broni itp. Wrestle Kingdom 19 to gala, która bez wątpienia zasługuje na polecenie – była to solidna produkcja, którą można obejrzeć bez poczucia zmarnowanego czasu. Więcej niż solidne wydarzenie, które zaspokoiło fanów zarówno tych szukających emocji, jak i tych preferujących storytelling. Tym co nie oglądają NJPW na codzień (w tym ja) też to polecam, na WK zawsze warto było rzucić okiem.

 

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • IIL
      Dzisiejsze RAW zapowiada się lepiej niż niektóre PLE
    • HeymanGuy
      AEW Collision - 04.01.2025 r. TNT Championship Match - Daniel Garcia (c) vs. Mark Briscoe: Walka miała naprawdę sporo dynamiki i świetnej chemii między oboma zawodnikami. Daniel Garcia i Mark Briscoe naprawdę się postarali, zarówno jeśli chodzi o akcje w ringu, jak i budowanie story. Czuć, że mieli solidny plan na walkę. To, jak Briscoe starał się wymusić walkę poza ringiem, a Garcia nie dawał się na to złapać, było świetnym elementem tego starcia, dość rzadko spotykanym. Dużo się działo – od klasycznych suplexów, przez hardcorowe akcje na zewnątrz, aż po naprawdę zacięte wymiany ciosów. Myślę, że ta walka miała wszystko, żeby wciągnąć, choć może nie była aż tak emocjonalna jak inne występy Briscoe. Mimo to, solidna robota z obu stron. Widać, że to solidne otwarcie na wydarzenie TNT-Max, i choć było dużo akcji, to jakieś większe napięcie między nimi mogłoby jeszcze podkręcić ten pojedynek. Może nie arcydzieło, ale dobra walka, na której dało się dobrze bawić, jestem zadowolony z reignu Garcii, więc głupotą byłoby krojenie go z pasa na Collision. 3,5/5 Moxley jest główną postacią w Death Riders, wyrażając swoją frustrację i gniew w sposób, który zawsze robi wrażenie. Jego słowa o „przedstawicielach tej formy sztuki” dla swojej generacji mają głęboki sens – Moxley, jako lider, podkreśla, jak istotne są wartości, które reprezentuje, i jak to wchodzi w konflikt z działaniami FTR i ich nowych sojuszników. Moxley skupia się na tym, że „przetrwanie ma swoją cenę”, co wskazuje na bezwzględność i gotowość do ponoszenia ofiar w imię ich celów. To ma sens, biorąc pod uwagę, że jego postać zawsze była na krawędzi – zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Słowa o „Piekle na Ziemi” brzmią jak zapowiedź czegoś naprawdę niebezpiecznego, a to, że nie ma zamiaru ich powstrzymywać, ale ostrzega, że nic dobrego ich nie czeka. Widać, że ta historia zmierza w stronę bardzo brutalnych i osobistych konfrontacji, a Moxley to doskonale podkreśla, nie szczędząc żadnych słów. Jest w tym także pewna legenda Moxleya, który powtarza te motywy o przetrwaniu i wojnie na najwyższym poziomie. To wszystko sugeruje, że nadchodzi prawdziwa burza, gdzie Rated FTR i inni mogą wkrótce poczuć prawdziwą moc Death Riders.  Jeff Jarrett vs. Aaron Solo: Jeff Jarrett, legenda wrestlingu, w 2025 roku zdominował Aarona Solo w prawdziwie squashowym stylu. Nawet nie było potrzeby robić z tego długiej walki – po prostu zdominował swojego rywala, co w tym przypadku miało sens, biorąc pod uwagę charakter tej konfrontacji. Solo, atakując Jarretta od tyłu, próbował zrobić coś zaskakującego, ale Jarrett szybko pokazał, kto tu rządzi, wracając do swojego klasycznego stylu. Strut, Enziguri, wszystko to zaprezentował w swoim pełnym, charakterystycznym stylu. Wszystko działo się w ekspresowym tempie, i choć nie było tu miejsca na wielką historię czy rozbudowaną akcję, to jednak jako część całości wypadło to całkiem przyjemnie. Po prostu klasyczny Jeff Jarrett – bez zbędnych ceregieli, z efektywnym i szybkim zakończeniem. Jeśli miałbym to ocenić, to właściwie można powiedzieć, że to była taka zabawa w nostalgię i przypomnienie, że Jeff Jarrett to nadal gość, który może zmieść kogoś z ringu w kilka minut, gdy tylko zechce. Świetnie się to oglądało, chociaż ocena techniczna raczej nie ma tu wielkiego znaczenia – to było czyste, szybkie i zabawne. Tylko nie wiem, czy w 2025 roku nadal mamy ochotę na takie squashowe walki emerytów. AEW World Tag Team Championship Match - Private Party (c) vs. Lio Rush & Action Andretti: Cóż, ta walka po prostu nie dała rady. Zaczęło się bez jakiegoś większego vibe’u, a publiczność też nie była zbyt zaangażowana. Rush & Andretti, choć mają potencjał, nie potrafili wciągnąć tłumu i coś tam brakowało w ich dynamice. Były momenty, które mogły się podobać, jak ten Gin & Juice czy Arabian Moonsault, ale generalnie wszystko wyglądało na trochę wymuszone.Szczególnie ta akcja, gdzie Rush i Andretti stali na górnej linie i potem zrezygnowali z wejścia do ringu... dlaczego? Po prostu nie miało to sensu i ściągnęło całą energię z meczu. A końcówka z rollupem Zaya? Tak, technicznie okej, ale po prostu za szybka i "zimna". I jeszcze Top Flight w tłumie – pojawili się, rzucili popcornem, ale to nic nie zmieniło w kontekście samej walki. Zamiast tego po prostu czuliśmy, że to wszystko jest jakieś niepełne, jakby brakowało jakiejś większej historii.W sumie, nie było tragicznie, ale nie było też dobrze. 2,5/5 Cope i Jericho to dwaj tytani w wrestlingu, więc każda ich interakcja ma swoją wagę, ale czy tutaj było to czuć? Cope, mówiąc o swojej przeszłości i statusie 11-krotnego mistrza, wprowadza tę pewność siebie, która doskonale pasuje do jego postaci – nic nie jest w stanie go zatrzymać w drodze po kolejne złoto. Z kolei Jericho – jak zwykle – był pełen sarkazmu i tego swojego stylu. Z jednej strony to trochę zabawne, ale też podkreśla, jak te dwie postacie różnią się pod względem osobowości. Interakcja między nimi była w miare dobrze napisana – Cope nie zapomniał o przeszłości, a Jericho próbuje go zignorować, jak za starych czasów. A ta drobna kłótnia o to, kto jest prawdziwym mistrzem świata, to prawdziwa wisienka na torcie, bo nie chodzi tylko o pasy, ale o ego tych dwóch.  Toni Storm vs. Deonna Purrazzo /w. Taya Valkyrie: To było całkiem solidne starcie, ale rzeczywiście miało swoje problemy, szczególnie z reakcją publiczności. Toni Storm i Deonna Purrazzo to obie znakomite zawodniczki, które technicznie zawsze dostarczają, ale brak zaangażowania ze strony tłumu trochę podciął skrzydła tej walce. Z drugiej jednak, brakowało jakiejś emocjonalnej iskry, która mogłaby wciągnąć widownię. Historia wokół Storm i jej "amnezji" jest intrygująca, ale wydaje się, że publiczność jeszcze nie do końca wie, jak reagować na jej nową postać. To powoduje dziwny dysonans – Storm pracuje ciężko, by jej postać była wielowymiarowa, ale brakuje wyraźnego kierunku, w którym zmierza. Czy jest bohaterką? Czy antybohaterką? To nie jest jeszcze jasne. Storm wygrywa po rollupie, co wydaje się mało satysfakcjonującym zakończeniem, biorąc pod uwagę ich wysiłek w całej walce. Ten finish, choć sensowny fabularnie, nie dostarczył tego momentu „wow”, który mógłby zreanimować martwą publiczność. Technicznie było dobrze, dziewczyny dały z siebie wszystko, ale problem z reakcją publiczności i trochę nijakie zakończenie sprawiły, że walka nie osiągnęła pełnego potencjału. Jeśli Storm ma dalej rozwijać swoją postać, to musi być jasno określona, żeby fani wiedzieli, co czują wobec niej – inaczej takie starcia będą wpadać w pułapkę obojętności. 2,75/5 Hangman, w tej wersji zgorzkniałego i bezczelnego antybohatera, wypadł fenomenalnie. Jego wypowiedź o Danielsie jako "starym człowieku, który trzyma się sportu, który go dawno zostawił" była brutalna, ale idealnie pasowała do tonu jego postaci. To, że Page otwarcie odrzuca wsparcie Daniels'a i wbija mu tak głęboko nóż w plecy, tylko pokazuje, jak mocno przesunął granice swojej postaci. Daniels z kolei – wow, ten atak był nieoczekiwany i intensywny! Headbutty i jego własna krew to wizualny znak, że stary "Fallen Angel" jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Fakt, że Daniels wykrzykuje, że jest „Fallen Angel, do cholery!” przypomina, dlaczego jego postać była kiedyś tak uwielbiana i dlaczego wciąż ma coś do udowodnienia, nawet po tylu latach. Cała ta wymiana zbudowała doskonały fundament dla ich potencjalnej rywalizacji. Hangman jako młodszy, bardziej zdeterminowany, choć arogancki pretendent, kontra Daniels, który chce przypomnieć, dlaczego jest legendą w tym biznesie. Ich starcie może być nie tylko walką o ego, ale też o szacunek, który Daniels czuje, że mu się należy, a który Page odrzuca.  Anthony Bowens wypadł autentycznie sfrustrowany. To, że od razu przeszedł do konfrontacji z Maxem Casterem, pokazuje, że ich relacje są na krawędzi – szczególnie gdy wyraźnie wskazał, że Billy Gunn był jedyną osobą trzymającą ich razem. To zdanie o tym, że „Billy jest jedynym powodem, dla którego Bowens nie uderzył Castera w twarz,” naprawdę wybrzmiało mocno. Caster, jak to Caster, wydaje się żyć we własnym świecie, uważając się za lidera grupy. Jego reakcja na zarzuty Bowensa – w zasadzie zignorowanie tego, co się dzieje – tylko jeszcze bardziej podkreśliła podział w ich dynamice. Billy Gunn jako brakujący element – jego nieobecność jest wyraźnie odczuwalna. Jeśli Billy faktycznie ma dość tej sytuacji, to pytanie brzmi: czy The Acclaimed mogą przetrwać bez niego jako mediatora? I co się stanie, jeśli Bowens rzeczywiście „straci cierpliwość”? Ten segment zapowiada bardzo osobistą i emocjonalną historię, w której fani będą chcieli wiedzieć, czy The Acclaimed mogą się pozbierać, czy też ich drogi się rozejdą. Chemia między Bowensem i Casterem zawsze była mocną stroną tej grupy – teraz widzimy, jak to napięcie przeradza się w konflikt. High Speed Collision 4-Way - Brian Cage vs. Komander vs. Mortos vs. Dante Martin: Każdy uczestnik miał swoje momenty, ale Brian Cage od samego początku wydawał się być tym, który kontrolował przebieg wydarzeń. Cage dominował swoją siłą i fizycznością, a jego pop-up Samoan Drop i military press z jedną ręką naprawdę wyróżniały się wśród bardziej zwinnych i akrobatycznych manewrów innych uczestników. Komander był niesamowity, jak zwykle. Jego springboardy były czystą perfekcją, a Springboard Destroyer i tornado DDT to momenty, które zapadają w pamięć. Zrobił doskonałą robotę jako high-flyer w tym starciu, zapewniając widowiskowe sekwencje, które świetnie kontrastowały z brutalnymi ciosami Cage'a i Mortosa. Mortos, mimo że był trochę w tle, miał kilka świetnych chwil, jak Destination Hellhole na Martinie, który wydawał się być jednym z większych momentów walki. Dante Martin był dynamiczny, jak zwykle, ale jego wyeliminowanie przez Lio Rusha i Andretti'ego nieco pokrzyżowało mu plany. Zakończenie z Cage'em wykańczającym wszystkich swoimi charakterystycznymi ciosami – Discus Lariat i zmodyfikowany Gory Bomb – było satysfakcjonujące i pokazało, dlaczego jest tak dominującą postacią w takich walkach. Jeśli lubicie spotfesty, to było coś, co warto obejrzeć. 3/5 FTR, którzy przepraszają Rock N’ Roll Express za spike piledriver, a jednocześnie traktują to jak żart, pokazali, jak bardzo balansują między szacunkiem dla legend a byciem totalnymi sukinsynami. Ricky Morton i Robert Gibson wypadli świetnie jako legendarne postacie, które są już tak przyzwyczajone do wrestlingowych absurdów, że traktują to jak kolejny dzień w biurze. Outrunners pojawiający się po to, by „odebrać pieniądze na paliwo z lat 80.”? To był moment zabawny, idealnie wpisujący się w ich karykaturalny styl. Cash Wheeler próbujący zainicjować zakopywanie topora tylko po to, by doprowadzić wszystkich do symbolicznego „Sunavabitch Handshake” to wisienka na torcie tego segmentu. Nie ma tu wielkiego znaczenia fabularnego ani głębszej historii, ale segment był czystą rozrywką, która pokazała, że wrestling może być zabawny i autoironiczny. The Learning Tree vs. Rated FTR: Walka zaczyna się od fałszywego napięcia między Cope'em a Jericho, co było sprytnym sposobem na podgrzanie atmosfery bez natychmiastowego starcia tych dwóch legend. Keith i Big Bill mieli swoje momenty, zwłaszcza Bill, który wyróżniał się dominującymi akcjami i pewnością w ringu. Chokeslam na Cashu na Daxa? Piękne. Środek walki był idealnie skrojony, by podkreślić każdą z postaci – od efektownych interwencji Cope'a, przez niezawodną technikę FTR, aż po brutalność i spryt Keith'a oraz Big Billa. Impaler kontra Codebreaker? To była czysta magia i dowód na to, jak kreatywnie można wykorzystać klasyczne ruchy w nowych konfiguracjach. W końcowych momentach widzieliśmy, dlaczego FTR to mistrzowie występowania w tych wieloosobowych pojedynkach. Powerplex z dodatkowym splashem od Cope'a to przykład perfekcyjnego wykorzystania dynamiki drużynowej. A finałowe Shatter Machine i Spear w szybkim tempie? To był znak firmowy Rated FTR. Segment po walce podkręcił nieco - Moxley, mający Rock N' Roll Express związanych backstage, to czyste, bezkompromisowe heelowe zagranie. Outrunners próbujący pomóc i dostający solidne lanie od Yuty i Shafir. Death Riders uciekający w ostatniej chwili, zostawiając Rated FTR wściekłych i bezsilnych, perfekcyjnie zamyka wieczór. FTR znowu pokazali, jak świetnie prowadzą takie walki a Big Bill i Keith świetnie wypadli jako zagrożenie. Cope i Jericho dostali swoje chwile, ale nie przeciągano ich segmentów, co wyszło na korzyść walki. 3,5/5 Gala rozpoczęła się z przytupem dzięki świetnemu pojedynkowi Garcii i Briscoe, który wyraźnie ustawił poprzeczkę na samym początku. Niestety, reszta show nie zdołała już nawiązać do tego poziomu aż do samego ME. Obrona pasów przez Private Party wypadła poniżej oczekiwań, podobnie jak Storm vs. Purrazzo, które mimo starań obu zawodniczek nie zdołało porwać ani widowni, ani mnie. Do tego dodajmy przeciętne segmenty z Death Riders, które tym razem bardziej nużyły niż budowały napięcie. Martwa publika na pewno nie pomogła, ale trudno zrzucić na nich całą winę, bo to był dość nijaki produkt – szkoda, zwłaszcza że to debiutancki odcinek na TNT-Max. Na szczęście ME był naprawdę udany, a dodatkowe punkty przyznam za promo Hangmana i Danielsa po Dynamite – chociaż przyznam, że mini-program z Fallen Angelem jakoś mnie nie ekscytuje jednak, to już nie ten Daniels co choćby w TNA czy ROH.
    • -Raven-
      Obawiam się, że opcją #2 jest Cody vs. The Rock na WM (bo jak dla mnie jeśli walka Rocka na WM-ce, to tylko z Romkiem)
    • HeymanGuy
      NJPW Wrestle Kingdom 19 - 04.01.2025 r. Ladder Match for the IWGP Junior Heavyweight Tag Team Titles - Intergalactic Jet Setters (c) Vs Bullet Club War Dogs Vs Catch 22  Vs Ichiban Sweet Boys: Całkiem niezły skład, ale powiedzmy sobie szczerze – to klasyczny przykład "wrzućmy ladder match, żeby upchnąć jak najwięcej ludzi na karcie". Ladder matche są fajne, ale ile razy można oglądać to samo? To się tak wyeksploatowało, że już nawet mnie to nie ekscytuje. Mamy tutaj oczywiście stół, który nie chce pęknąć (wiadomo, Japonia, nawet się uśmiechnąłem), trochę chaotycznych akcji i standardową paradę high spotów. Przyznam jednak, że sporo z nich wyglądało całkiem solidnie, a publika się bawiła. Skoki z drabin, wariatkowe double teamy – chaos w najlepszym wydaniu. Doceniam, że wszyscy zawodnicy bardzo dbali o siebie nawzajem. To miłe, bo jednak takie spoty łatwo mogą kogoś połamać. Minusem jest jednak to, że trzeba było sporo ustawiać, żeby wszystko wyszło bezpiecznie. I wiecie co? Japońska publika wkręcona w ladder match – coś ciekawego, bo jeszcze w latach 90. raczej by to nie przeszło. Końcówka – Fujita i Akira biją się na szczycie drabiny, Fujita zgarnia pasy i Ichiban Sweet Boys zostają mistrzami. Naprawdę, ile można tych ladder matchy wciskać? Multi-person tag w zupełności by wystarczył, byłoby bezpieczniej i mniej niszcząco dla ciał. Jeśli chodzi o samą walkę – to była solidna reprezentacja tego gatunku, ale ta stypulacja jest tak przemielona, że nie byłem w stanie się tym podekscytować. Takie mamy czasy, że ladder matche już nie robią takiego wrażenia, przynajmniej na mnie. 3/5. IWGP Women’s Title Mayu Iwatani (c) Vs AZM: Przyznaję, Joshi to nie jest coś, co oglądam na co dzień, więc liczyłem, że Charlton i Stewart na komentarzu ogarną mnie w temacie. Na szczęście wyjaśnili to całkiem sensownie – Mayu generalnie miała przewagę nad AZM w przeszłości, ale ta młodsza w końcu wyrwała ważne zwycięstwo w 2024, co dało jej szansę na ten pojedynek. Prosty, logiczny booking – szacun. Tempo? Dynamiczne. AZM od razu bierze inicjatywę i leci z dużym nurtem w początkowej fazie. Mamy szybkie ruchy, energię i tłum w Tokyo Dome, który całkiem fajnie na to reaguje. No i powiem tak – 8 minut to naprawdę mało czasu, pewnie na Stardom dostałyby więcej, ale zrobiły co mogły. Chemia między nimi? Na poziomie, i to konkretnym. Timing? Niemal idealny. Przy tak dynamicznej walce łatwo coś schrzanić, ale tutaj wszystko wychodziło naprawdę gładko. Było kilka absolutnie szalonych akcji, jak ta wersja Canadian Destroyera połączona z Pedigree, która tutaj służyła jako zwykły przejściowy ruch. Absurd, ale kto by się tym przejmował, skoro fajnie wyglądało. Końcówka – AZM próbuje łapać Mayu w różne roll-upy, ale ta ostatecznie odpowiada potężnym piledriverem, a potem Moonsaultem. No dobra, skoro tak, to dorzuciła jeszcze high-angle Dragon Suplex, który wyglądał jakby AZM miała wylądować na innej planecie. I to wystarczyło. Na szczęście. Jeśli lubisz stopniowe budowanie walki to możesz kręcić nosem. Ale jak wyłączysz tę część mózgu fana wrestlingu i po prostu dasz się ponieść pokazowi fajerwerków, to było to naprawdę przyjemne 8 minut. 3,25/5 NJPW World Television Title “Souled Out” Ren Narita (c) Vs “The Grip” Ryohei Oiwa Vs “The Headbanga” El Phantasmo w/ Jado Vs Jeff Cobb: El Phantasmo wraca po przerwie zdrowotnej, żeby zgarnąć pas, więc mamy gościa z mocnym motywem. Oiwa wrócił z NOAH, dołączył do ekipy Zacka Sabre’a Jr. (TMDK) i wygląda na solidnego. Cobb to dosłownie filipiński czołg z United Empire, a Narita przeszedł na ciemną stronę mocy i wylądował w House of Torture, które, jeśli dobrze rozumiem, nadal jest odłamem Bullet Clubu (jak coś się zmieniło, poprawcie mnie). Narita wcześniej oszukał Cobba, żeby zabrać mu pas, więc Cobb ewidentnie chce mu teraz zrobić krzywdę. Mamy 15 minut na walkę w formule "wszyscy legalni, pierwszy pin/sub wygrywa". No i standard – dwóch w ringu, dwóch gdzieś poza nim się walą, czekając na swoją kolej. Cobb w pewnym momencie odpala TOPE CON HILO (przypominam: to czołg!), co, jak można się spodziewać, rozwala publikę. Oiwy za bardzo nie kojarzę, ale w tej walce wygląda solidnie – wiadomo, młodziki NJPW zawsze są technicznie ogarnięci, a Oiwa wpisuje się w ten schemat. Narita? Klasyczny, kombinujący złol. Próbuje oszukiwać na różne sposoby, w tym używa ceremonialnego kija jako broni, ale Jado wkracza i neutralizuje jego próby. To prowadzi do akcji między trzema pozostałymi, co jest naprawdę dobre. Oiwa dostaje swoje momenty z popisami siły – tłum szaleje, gdy udaje mu się wykonać Doctor Bomb na Cobbie. Narita jednak wyciąga sędziego z ringu (oczywiście, że tak) i atakuje Oiwę kijem. Cobbowi udaje się złamać kij i blokuje atak Narity, ale ten w odpowiedzi bije go poniżej pasa (klasyk House of Torture, serio). Cobb mimo to odpala Tour of the Islands na Naricie, ale ELP wbiega, przerywa pin i robi wjazd na Naricie, zgarniając pas. Na plus – przynajmniej przypiął mistrza, bo gdyby mistrz stracił pas bez przypięcia, to byłoby tania zagrywka, której za bardzo nie lubię, bo to zawsze prowadzi do rewanżu do odbębnienia (choć czasem da się to zrozumieć). Dobre czteroosobowe starcie, w którym każdy miał swoje momenty, ale show skradł wedle mojej opinii Cobb. Oiwa wyglądał solidnie, a Narita idealnie odegrał rolę knującego złoczyńcy. ELP może nie błyszczał przez całą walkę, ale skoro miał wygrać, to postawili bardziej na innych. Rozumiem zamysł, ale fajnie, że zakończyli to, przypinając mistrza. 3/5 Lumberjack Death Match: EVIL vs. Hiroshi Tanahashi: EVIL, lider House of Torture, kontra Hiroshi Tanahashi, prezydent NJPW, który od dawna walczy z HoT. EVIL zawsze ma swoich ziomków (Dick Togo, Kanemaru, Sho i Yujiro) na ratunek, ale tym razem lumberjack ma temu zapobiec. Tanahashi nie jest sam – ma wsparcie Tiger Mask IV, Toru Yano, Boltina Olega i Mastera Wato. No i cała ta walka ma taki fajny vibe: Tana kontra HoT to jak NJPW kontra wszystko, czego fani nienawidzą w tej frakcji. Walka zaczyna się od typowej bijatyki lumberjacków, co oczywiście rozprasza sędziego, a EVIL od razu leci z krzesłem w Tanę, bo czemu nie. Potem dostajemy klasyczne EVIL-owe oszukiwanie w stylu 1970’s Memphis Heel. Tanahashi to jednak mistrz sprzedawania, więc dało się to oglądać. Muszę przyznać, że po trzech szybkich walkach opartych na szybkich ruchach i high spotach, ten powolniejszy storytelling był nawet miłą odmianą.nTana zaczyna wracać do gry z Dragon Screw'ami, a EVIL próbuje się ewakuować, ale Oleg go łapie i wraca do ringu. Oczywiście mamy ref bump, więc HoT wchodzi i demoluje zarówno Tanę, jak i jego lumberjacków. Tak na marginesie, Hiroshi, następnym razem dobierz lepszą ekipę, bo ci twoi wyglądali jak totalni frajerzy. Dopiero pod koniec Tiger Mask IV, Yano i spółka trochę się rehabilitują – Oleg robi wielki suplex na Sho i Kanemaru, a Wato leci z dive'em na heelów. Przynajmniej coś. W końcówce zostajemy z EVILem i Taną w ringu. EVIL dostaje near fall po clothesline, ale Tana odpowiada STO (to przecież finisher EVIL-a! Śmiercionośny jak DDT Dreamera) i serią ruchów kończących, z Frogsplash’em na czele. Ale zaraz – zastępca sędziego też dostaje knocka, a Togo rzuca sól w oczy Tanahashi'ego. EVIL dokłada Darkness Falls, ale tylko dwa! EVIL przechodzi do Scorpion Deathlock, ale Tana nie pęka. EVIL odpuszcza, odpala Everything Is Evil i wydaje się, że to koniec, ale Tanahashi jako stary wyga kontruje OUTTA NOWHERE jakimś pinem i zgarnia zwycięstwo. To było okej. Typowe EVIL-owe kombinowanie nie każdemu podejdzie, ale opowiedzieli sensowną historię, a Tanahashi jak zwykle sprzedawał wszystko na najwyższym poziomie. Po walce EVIL i HoT atakują Tanahashi’ego, ale na ratunek wpada Katsuyori Shibata (w bluzie AEW!) i rzuca wyzwanie Tanie na Wrestle Dynasty 5 stycznia. 2,75/5 Double Title Match - AEW International Champ: “The Alpha” Konsuke Takeshita w/ Don Callis Vs NEVER Openweight Champ: “Rising Dragon” Shingo Takagi: AEW kontra NJPW o podwójne złoto, z Takeshitą i Shingo w rolach głównych. Liczyłem na to, że Shingo to wygra, bo serio, nie potrzebujemy kolejnego pasa w AEW TV, a NEVER Title mógłby tam całkiem łatwo zaginąć w tłumie. Jak można było się spodziewać, dostaliśmy tu pierwszą dużą mordownię Wrestle Kingdom – pełną stiffowych ciosów i ciężkiego arsenału ofensywnego. Nie tracili czasu na żadne powolne tempo, tylko od razu ruszyli na pełnym gazie – nawet z wizytą na gołej podłodze, gdzie Shingo zaserwował Takeshicie Spicolli Driver na matę. W środku ringu było jeszcze lepiej – festiwal suplexów, po których obaj padali wykończeni. W ogóle cała walka była brutalna, a echo ich uderzeń niosło się po wielkim Tokyo Dome. Takeshita często korzystał z łokcia jako swojego tajnego oręża – Shingo ewidentnie miał problem, żeby się przed tym obronić. Do tego dostaliśmy kilka momentów podwójnego nokautu, co podkreślało, jak destrukcyjna była ofensywa obu gości. Mimo że walka była wyrównana, Takeshita wydawał się mieć lekką przewagę. Był jednak też niepokojący moment, kiedy próbował wykonać Last of the Dragon (Fireman’s Carry w Michinoku Driver), ale chyba miał problem z wysokością Takeshity i… cóż, wyglądało, jakby Takeshita dostał na głowę. Na szczęście nic mu się nie stało i walka toczyła się dalej.  Ostatecznie jednak, Takeshita wrócił do swojego MVP tego starcia – łokcia. Po jednej z ran, dołożył jeszcze kolejne łokciowe KO i wykończył Shingo Spinning Falcon Arrowem, zgarniając NEVER Title. Świetna historia z łokciem Takeshity jako tajną bronią, której Shingo nie mógł się przeciwstawić. Nawet kiedy przetrwał ten cios, to był na tyle rozbity, że Takeshita mógł go wykończyć czymś większym. Były drobne niedociągnięcia przy head-drop spotach, które wynikły prawdopodobnie z różnicy wzrostu, co trochę psuło ogólny odbiór. Mimo to, było to emocjonujące i brutalne starcie, które zbudowało Takeshitę na realne zagrożenie dla każdego przeciwnika. Świetny sposób na pokazanie go jako nowego Championa, ale serio, po co ten pas w AEW jest potrzebny? Mam nadzieję, że nie będzie się tam pojawiał z tym pasem i nie będzie tam broniony, ale szczerze w to wątpię. 3,25/5 IWGP Junior Heavyweight Title - Douki (c) vs. El Desperado: El Desperado miał życiowy run do momentu, gdy kontuzja kolana zmusiła go do oddania pasa, a Douki przejął pałeczkę na czas jego nieobecności. Obaj byli dawniej kolegami z frakcji, co nadaje tej walce dodatkowego emocjonalnego ciężaru. Douki miał naprawdę niesamowity moment wejścia z pomocą Shido Nakamury, słynnego aktora teatralnego – typowe dla Wrestle Kingdom widowisko, które wywołało entuzjazm tłumu. Niestety, cała magia prysła, gdy Douki doznał poważnej kontuzji. Po obiecujących pierwszych pięciu minutach Douki dał nura na zewnątrz ringu, co skończyło się złamaniem ręki. Walka została natychmiast przerwana, a El Desperado został ogłoszony nowym mistrzem na skutek technicznej decyzji. Naprawdę ciężko ocenić tę walkę, bo robienie tego wydaje się wręcz nieodpowiednie. To tragiczny sposób na zakończenie wielkiego starcia na Wrestle Kingdom, ale z drugiej strony można być wdzięcznym, że kontuzja dotyczyła ręki, a nie kręgosłupa czy szyi. Takie dive'y zawsze niosą ryzyko, a tutaj widać było, że już od początku przestrzeń przy ringu była problematyczna. Desperado w jednym z wcześniejszych spotów sam uderzył kostkami o barierki i głową o podłogę, co tylko pokazało, jak ryzykowne były te ruchy. Z całym szacunkiem dla obu zawodników, to nie była kwestia błędu Desperado, a bardziej ograniczeń przestrzennych przy ringu. Nurkowanie Doukiego przypominało coś w stylu "seated senton" w rogu, gdzie Desperado nie miał wystarczająco miejsca, żeby przyjąć ruch bezpiecznie. W efekcie Douki wylądował tak, że doszło do złamania ręki. Wielkie brawa dla sztabu medycznego i organizatorów za szybkie zatrzymanie walki, co prawdopodobnie zapobiegło dalszym uszkodzeniom. To smutny koniec dla Doukiego, szczególnie po tak epickim wejściu, ale mam nadzieję, że wróci do zdrowia i jeszcze pokaże, na co go stać. Wszystkiego najlepszego i szybkiego powrotu do formy, Douki! IWGP Global Heavyweight Title - ,,The Rebel King" David Finlay (c) vs. ,,Gene Blast" Yota Tsuji: Finlay jest liderem swojej własnej wersji Bullet Club, podczas gdy Tsuji zrobił ogromne wrażenie po powrocie z wycieczki do zagranicznych federacji, dołączając do Los Ingobernables de Japon. Global Belt wydaje się być nowym zamiennikiem pasa US w New Japan, a to Finlay był tym, który wyeliminował Willa Ospreaya z New Japan i przejął pas. Ciekawe jest też to, że New Japan współpracuje z Tekken 8 w kwestii corporate synergy, a Finlay postanowił nawiązać do postaci Bryana Fury w swojej walce, co dodaje trochę "głębi" tej walce. Muszę przyznać, że nie za dużo grałem Bryanem, ale ta dziewczyna z Peru, co pije kawę, to całkiem fajna postać, przypomina mi Eddy'ego Gordo, ale bez tego kołowrotka po wciśnięciu Xa haha. I tak na zawsze King w moim sercu co widać po avku. Finlay stawia na rolę Heela i całkiem nieźle sobie z tym radzi, ale muszę przyznać, że nigdy nie pociągała mnie aż tak jego postać. Z kolei Tsuji naprawdę ma charyzmę i świetnie sobie radzi w ringu, co widać od samego początku. Przez większość czasu Tsuji góruje nad Finlayem, ale walka szybko przenosi się na zewnątrz, gdzie Finlay rzuca Tsuji'ego przez stół, zdobywając kontrolę. Tsuji świetnie wyczuł moment na tease'owanie liczenia, udając, że jego noga utknęła w kablu, co dało całkiem fajną dramaturgię. Finlay później zaserwował Tsujiemu trzy Dominatory, ale Tsuji mimo wszystko udało się zaskakująco wykopać z tego. Cała ta sekwencja była dość płynna i wyglądała naprawdę dobrze, nie jestem pewien, czy to wszystko Finlay zdziałał sam, czy Tsuji trochę pomógł, ale i tak to wyglądało świetnie. Czuć było, że Finlay ma naprawdę niesamowitą siłę i mógł by odrzucić go w każdej chwili. Tsuji zresztą nie tylko dobrze wygląda fizycznie, ale okazał się też bardzo zwrotny, wykonując Top-rope Double Stomp na Finlayu, co też dało mu całkiem dobry near-fall. Cała historia walki była skonstruowana w ten sposób, żeby pokazać siłę Tsuji'ego, który pomimo ogromnej ilości ciosów nie poddaje się i walczy dalej. Choć całkiem to działało, muszę przyznać, że po pewnym momencie zaczynało to wyglądać trochę dziwnie – Tsuji tak bardzo bronił się przed Finlayem, że zaczynało się wydawać, iż to Finlay nie ma dość siły, by dokończyć pojedynek, mimo że ciągle atakował. Gdyby nieco ograniczono liczbę tych wielkich akcji, historia mogłaby być bardziej przekonująca, ale mimo wszystko była to bardzo przyzwoita walka. A jeśli chodzi o samą postać Tsuji'ego, to zdecydowanie "ma to coś" i New Japan będzie budować na nim przez najbliższe lata, a ten tytuł Global to dopiero początek jego drogi. 3/5 Tetsuya Naito vs. Hiromu Takahashi: Sekwencje kontr były naprawdę fajne, bo czuło się, że ta walka jest bardzo osobista. Widać było, jak dobrze znają się nawzajem i jak precyzyjnie potrafią przewidywać swoje ruchy. Walka nabrała tempa, gdy Takahashi wykonał swoją mocniejszą wersję Time Bomb II, która mogła dać mu zwycięstwo. Jednak Naito udało się przeżyć i pokazał, że nadal ma siłę do walki. Jednym z lepszych momentów w tej walce było, kiedy Takahashi powstrzymał Naito przed wykonaniem jego Stardust Press, wyraźnie nawiązując do faktu, że Naito nie powinien wykonywać tak ryzykownego ruchu z uwagi na swoje problemy ze wzrokiem. To była naprawdę przyjemna walka, która idealnie pasowała do czasu, jaki miała. Nie była to długa epicka walka, co moim zdaniem wyszło na korzyść, biorąc pod uwagę problemy zdrowotne Naito. Zajęła około 17 minut, co pozwoliło utrzymać tempo, nie nadużywając fizycznych możliwości Naito. To była solidna walka, która pokazała mocne strony obu zawodników, z Takahashim, który pokazał odwagę i determinację, a Naito wykorzystał swoje doświadczenie i spryt, by zwyciężyć. Publiczność była zaangażowana, a choć nie było to arcydzieło z Tokyo Dome, to było dobrze zrealizowane starcie, które opowiedziało ważną historię. Takahashi zdecydowanie prezentował się mocno przez całą walkę, ale ostatecznie to Naito, dzięki doświadczeniu, zdobył zwycięstwo. 3/5 IWGP World Heavyweight Title - Zack Sabre Jr (c) Vs “Roughneck” Shota Umino: Od samego początku psychologia tej walki była bardzo wyraźna. ZSJ, mimo że jest zimnym i sadystycznym technikiem, początkowo nie koncentrował się na już kontuzjowanych częściach ciała Umino. Z kolei Umino, z agresją i niezłomną postawą, wydobył z ZSJ bardziej honorową stronę. Umino nie wahał się używać brutalnych metod, aby zdobyć przewagę (np. atakując ZSJ poza ringiem), co kontrastowało z bardziej wyważonym podejściem ZSJ, który wstrzymywał się od wykorzystania kontuzji swojego rywala. Z biegiem czasu Umino udowadniał swoją niezłomność, walcząc z bólem i nieprzychylnością części publiczności. Mimo że walka trwała ponad 40 minut, nie sprawiała wrażenia, jakby się dłużyła, a to w walkach ZSJa jest u mnie prawie niemożliwe. Rozwój postaci Umino był kluczowy. Pomimo tego, że był wygwizdywany przez publiczność, pokazał, że ma serce do walki. Jego wytrwałość i determinacja były wyraźnie widoczne, a jego związki z mentorem, Jonem Moxleyem, były świetnie podkreślone, zwłaszcza przez użycie Death Ridera. Z kolei ZSJ ukazał się jako bardziej honorowy mistrz, który zamiast od razu atakować kontuzjowaną nogę rywala, poczekał, aż sytuacja stanie się naprawdę krytyczna. ZSJ, jako mistrz świata, zaprezentował się na naprawdę wysokim poziomie. Jego techniczna biegłość była widoczna na każdym kroku, ale również świetnie potrafił sprzedać emocje w tej walce. Jego selling, zwłaszcza podczas końcowej fazy walki, był fantastyczny, a moment, w którym w końcu postanowił zaatakować kontuzjowaną nogę Umino, był świetnym zwrotem akcji. To była naprawdę świetna walka. Mimo że trwała 40 minut, nie czuło się, że to za długo. Umino, mimo że był traktowany jako "zły" przez część publiczności, naprawdę pokazał, że ma serce do walki i potrafi wciągnąć kibiców do swojego występu. ZSJ natomiast zaprezentował klasę mistrza świata, dostarczając świetnego widowiska. Naprawdę warto obejrzeć ten pojedynek, bo jest to przykład świetnego storytellingu i dobrze wykonanego wrestlingu. ZSJ pokazał się jako dojrzały mistrz, a Umino, mimo kontrowersji, dał świetny występ, który dobrze przygotował go na przyszłość. 4,5/5 za postęp Umino i ZSJa o dziwo. Podsumowując galę Wrestle Kingdom 19, naprawdę mamy do czynienia z solidnym wydarzeniem, które zaspokoiło wielu fanów, niezależnie od preferencji dotyczących stylu wrestlingu. Zgadza się, że nie było tutaj żadnych "złych" momentów, choć kilka rzeczy mogło nie przypaść do gustu każdemu, zwłaszcza jeśli chodzi o kontekst kontuzji Douki'ego. Trzeba jednak pochwalić New Japan za szybkie zakończenie walki i pomoc udzieloną zawodnikowi. Mam nadzieję, że Douki wróci szybko do zdrowia. Ocena poszczególnych walk może zależeć od gustu fanów, zwłaszcza w przypadku takich pojedynków jak otwierająca walka z drabinami czy Women's Title match, które miały specyficzny charakter. Dla niektórych takie spoty mogą być strzałem w dziesiątkę, a dla innych – przesadą. Niemniej jednak, całość była dobrze zbalansowana, a różnorodność walk pozwoliła zadowolić szeroką publiczność. Najważniejszy pojedynek, czyli Main Event, był zdecydowanie najlepszym momentem gali. Walka o tytuł świata była fantastycznym zakończeniem i warta była uwagi każdego fana wrestlingu. Z kolei reszta karty była równie przyjemna do oglądania, oferując mix hard-hittingowej akcji, spotów z użyciem broni itp. Wrestle Kingdom 19 to gala, która bez wątpienia zasługuje na polecenie – była to solidna produkcja, którą można obejrzeć bez poczucia zmarnowanego czasu. Więcej niż solidne wydarzenie, które zaspokoiło fanów zarówno tych szukających emocji, jak i tych preferujących storytelling. Tym co nie oglądają NJPW na codzień (w tym ja) też to polecam, na WK zawsze warto było rzucić okiem.  
    • Jeffrey Nero
      U mnie bez zmian tak jak w 2024 będę oglądał AEW w całości(każde Dynamite i Collision) oraz WWE( RAW i SD na przewijaczu z wyjątkami i bez NXT i innych dodatków a PPV oczywiście całe), TNA( Impact na przewijaczu plus z reguły całe PPV) i wybrane walki z PPV ROH.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...