Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

W Jakie Gry Teraz Gracie...


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

header.jpg

Interaktywny film - tak się mówiło o grach Telltale. Były to jednak filmy animowane. A tutaj mamy przykład gry z aktorami. FMV, czyli coś, czego się już prawie nie robi. To niszowy projekt.

 

Zaznaczmy od razu, że to niskobudżetowa komedia. Nie ma się co spodziewać wybitnej fabuły. To raczej efekt zabaw grupki znajomych, bez żadnej wielkiej idei, momentami nawet bez sensu. QTE czasem są tylko po to, by było zabawniej. Ale jest przyjemnie. Mimo oczywistych braków jest to nawet nieźle przygotowana produkcja. Można zginąć na wiele sposobów, niektóre sceny mają kilka wariantów, czasem nawet męczenie tej samej opcji po powrocie do punktu kontrolnego może zaowocować małą niespodzianką w dialogu. Parę razy się uśmiechnąłem.

 

Skończyłem to w 30 minut, po czym dostałem informację, że zobaczyłem 48% możliwych scen, więc teoretycznie można pograć drugie tyle (tu dodam, że inne opcje dużych zmian jednak nie wprowadzają). Nadal krótko, ale ta "gra" kosztuje połowę mniej niż bilet do kina, nawet bez przeceny. W związku z tym warto spróbować.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437067
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

H2x1_SNES_SuperMarioWorld_image1600w.jpg

Kolejny klasyczny platformer ukończony. Bez niespodzianki: gra jest genialna.

 

Przede wszystkim: spora różnorodność etapów i wiele sposobów na przejście całości. Sporo poziomów ma po dwa wyjścia, które prowadzą do innych miejsc. Przy zwykłej próbie ukończenia gry prawdopodobnie ominiecie połowę. Spokojnie można w to zagrać od początku co najmniej 3 razy i z każdym podejściem powtórzyć tylko kilka plansz, a reszta będzie nowa. Oczywiście można też zaliczyć wszystko w jednej grze. Trudno nie docenić NAPRAWDĘ DUŻEJ ilości sprytnie schowanych sekretnych ścieżek. Poza alternatywnymi poziomami/ścieżkami mamy nawet całe 2 opcjonalne etapy. Tu są nawet przeszkody, których użyto tylko w ukrytych miejscach. Że im się chciało nad tym myśleć. Napracowali się, a większość nawet nie zobaczy połowy dobroci.

 

O mechanice nie ma się co rozpisywać - to Mario, gwarancja jakości. Oprócz klasycznych pocisków jest peleryna (dzięki niej można atakować, latać i nawet omijać trudne momenty, co się niektórym przyda) i Yoshi (jazda na nim to dodatkowy hp, możliwość pożerania wrogów, dodatkowe zdolności dzięki zjadanym muszlom, do tego można odblokować kolorowe wersje dinozaura z konkretnymi skillami...), pojawia się też spin jump i opcja przenoszenia muszli/przedmiotów. Co jak co, Marian nie trzymał się sztywno zasad z "jedynki", był ciągle rozwijany i nie zepsuli go, stał się jeszcze lepszy.

 

Co jeszcze... Graficznie nic a nic się nie zestarzała, dalej brzmi bardzo przyjemnie. Gdybym miał się czegoś przyczepić - momentami wymuszanie szukania alternatywnych przejść (jak dla mnie to zawsze powinno być opcjonalne), bo czasem zwyczajne przejście poziomu nie odblokowuje kolejnego. Ewentualnie jeszcze recykling jednego z bossów, choć na "domyślnej" ścieżce pojawia się raz, więc nie wszyscy zauważą. Ale to naprawdę małe minusy. I chyba jedyne. Przeszedłem każdy poziom, nadal mi mało. Już prawie 30 lat minęło od premiery, ale absolutnie tego nie czuć. Świetna gra.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437226
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Hitman 2 skończony. W zasadzie to więcej tego samego, co w epizodyczny Hitmanie sprzed 2-lat, ale mi w pełni wystarcza. Kupiłem na kilka dni przed premierą i przyjemnie było się raz jeszcze zanurzyć w świat płatnego zabójcy. Misji jest 6, tak samo jak w poprzedniczce, ale można je rozwiązać na różnorakie sposoby. Wykonując misje fabularne, można się każdą bawić kilkukrotnie, bez odczuwalnego znużenia. Na pewno na plus fabuła, która przedstawia ciekawą historię (będzie kontynuacja), ale znowu sposób jej przedstawienia to krok w tył. Filmik na silniku gry zostały zastąpione dubbingowanymi obrazkami. Trochę jak komiks, ale bez klimatu. Fatalnie się na to patrzyło, za co mam lekki żal. Nie powinni tego ruszać, bo i po co? Kto fanem Numeru 47, to i tak sobie nie odmówi, więc nie mam co reklamować. Ja w wolnej chwili pewnie będę kończył wszystkie misje w samym garniturze, bez przebieranek, żeby dostać notę Silent Assassin.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437237
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 432
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  02.04.2012
  • Status:  Offline

 

Call of Cthulhu jest mroczną grą przygodową wzbogaconą o elementy survival horroru i skradanki. Stworzenie programu wziął na swoje barki zespół Cyanide Studio, znany przede wszystkim z serii Styx. Tytuł został wydany przez firmę Focus Home Interactive. Gra została oparta na tak zwanej Mitologii Cthulhu stworzonej przez Howarda Phillipsa Lovecrafta – legendarnego amerykańskiego pisarza grozy. Głównym bohaterem gry jest Edward Pierce – prywatny detektyw i weteran wojenny, którego zadaniem jest wyjaśnienie zagadkowej śmierci znanej artystki Sary Hawkins i jej rodziny. Z czasem śledztwo przybiera coraz bardziej nieoczekiwany obrót – ze sprawą zdają się powiązane nie tylko równie tajemnicze zaginięcia, lecz także okaleczone ciała wielorybów znajdowane na Darkwater Island w Bostonie. Pierce odkrywa, że za wszystkim stoi tajemniczy kult czczący tytułowego Cthulhu, zwanego też Wielkim Śniącym. To jeden z prastarych, potężnych istot zwanych Wielkimi Przedwiecznymi, który pozostaje w uśpieniu, a kiedy gwiazdy na niebie ustawią się we właściwym porządku, obudzi się i na powrót przejmie władzę nad światem.

 

Przyznam, że tak jak nie lubię horrorów generalnie i nie jestem zaznajomiony całkowicie z twórczością Lovercrafta tak brakowało mi mrocznego "symulatora chodzenia" jak niektórzy złośliwie określają takie gry. Cthulu zachęcił mnie wątkami detektywistycznymi i pierwszymi, pozytywnymi recenzjami. Muszę powiedzieć, że wciągnęło i to, co się udało twórcom to utrzymanie tego powalonego, mrocznego klimatu. Wizyta w przystani, początkowe węszenie w każdy kąt i narażenie się gangsterce i jej bandzie przemytników, wizyta w posiadłości pewnej pary, gdzie się wszystko zaczęło, próby zrekonstruowania wydarzeń to naprawdę bardzo miły początek tej gierki. Od połowy kiedy już się zaczynają paranormalne rzeczy ten detektywistyczny klimat znika i ustępuje totalnej psychozie. Muszę powiedzieć, że bawiłem się znacznie lepiej w pierwszej części gry, co oczywiście nie oznacza, że twórcy spartolili końcówkę. Produkcja trzyma się mocno tego świata wykreowanego przez pisarza i oferuje 4 zakończenia, które również są zgodne z wizjami twórcy. Niestety w późniejszym etapie gry odkrywamy, że bardzo fajnie zaaranżowane mechaniki z drzewkiem umiejętności i "czystością" umysłu są o wiele mniej przydatne niż to się na początku zdaje. To jak dobrze potrafimy pogadać z ludźmi, wyłapać kluczowe dla sprawy przedmioty, zrekonstruować wydarzenia w myślach z czasem okazują się nie mieć większego wpływu. Tak samo z teoretycznie najważniejszą statystyką w grze czyli wspomnianym wcześniej stanem psychicznym bohatera. Weteran I WŚ przeżywający kryzys osobisty jak i w rezultacie zawodowy, ma koszmary, zapija się Whisky i ćpa prochy na sen. To w jakim stanie skończymy grę zależy od nas. Czy zrezygnujemy z kielicha wódy i pastylki na uspokojenie, czy zgłębimy zakazaną księgę i w efekcie zyskamy ważną wiedzę na temat mrocznych wymiarów odnosząc jednak kolejny uszczerbek na zmysłach - wszystko nasza decyzja. I o ile jest to dobrze poprowadzone i mamy wrażenie, że to bardzo ważna część rozgrywki tak z czasem poczujemy zawód.

To wszystko wpływa jedynie na to, czy zobaczymy dodatkowe zakończenie. Najbardziej zgodne z lore Lovercrafta, ale nie powiem... To trochę mało.

W efekcie gra niestety jest liniowa i większość osób nie będzie miała kłopotów z ukończeniem. Warto też zaznaczyć, że produkcja cierpi na syndrom ostatniego etapu, który jest już po prostu ucieczką do finałowej sceny w mrocznym, totalnie abstrakcyjnym otoczeniu zwidów i głosie w głowie bohatera. Na szczęście niejasne i nie do końca pozytywne zakończenia nieco poprawiają wrażenia. Oprócz tego trzeba również powiedzieć o słabszej grafice, gdzie ludzie wokół są jednakowi. Pracownicy portu w pierwszej lokacji mają dosłownie dwie twarze na krzyż. Również element strzelania z pistoletu jest mega sztywny i jeszcze ma oskryptowaną ilość amunicji.

Po powrocie do portu. Możemy z całym magazynkiem przejść lokację nie zabijając opętanych cywilów, lecz gdy dojdzie do konfrontacji z kapłani Cthulhu po jednym strzale żegnamy się z giwerą. :roll:

Udźwiękowienie jest na dobrym poziomie, większych glitchy też nie uraczyłem, choć tłumaczy przekładających grę na polskim to bym zwolnił... .

 

"+"

- muzyka i udźwiękowienie robi robotę

- klimat Lovercrafta utrzymany w dużym stopniu

- zakończenia choć dla niektórych pozostawiają niedosyt to mocno trzymają się stylu w jakim zakończone były książki

- pierwsza część gry, detektywistyczna zdecydowanie lepsza od połowy grozy

- badanie otoczenia i szukanie poszlak naprawdę spoko

- sporo wyborów, całkiem dobrze skonstruowane drzewko umiejętności jak i mechanika zdrowia psychicznego...

 

"-"

- ... niestety ograniczające się właściwie tylko do jednej rzeczy przez, co gra przechodzi się sama

- graficznie nie jest aż tak źle, problemem nie jest mrok czy styl, ale atak klonów w kilku miejscach

- ostatni etap gry to już nudne bieganie byle do przodu wprost do "paszczy lwa"

- tłumaczenie polskiej wersji ma wiele literówek

- sztywne strzelanie, które na szczęście uraczymy tylko w jednej lokacji

 

Podsumowując gra nie jest ogromnym sukcesem, ale można spędzić przy niej czas. Twórcy świetnie wprowadzają nas w mroczny świat oferując fajne motywy detektywistyczne przeplatane z horrorem żeby pod koniec nas niestety rozczarować. Wszystko okraszone bardzo dobrym klimatem i drętwą mechaniką. Niezła, ale raczej na raz. Głównie przez feralny pomysł z liniowością.

 

Ocena: 3+/5

Edytowane przez Pavlos
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437243
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

A żeby nie było tak kolorowo, to na PC dotarło Sunset Overdrive, hit z XBoxa, który kompletnie mi nie podszedł. Gra jest tak "fajowa", że zbiera mi się na wymioty. Kolorowa zręcznościówka, która humorem a'la Saints Row, stara się wyróżnić na każdym polu. Nagina wszystko, co nagiąć może i pewnie to do wielu ludzi trafi, ale dla mnie rysuje się jako okrutna strata czasu. Odbiłem się bardzo szybko.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437254
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Zacząłem Darksiders III. Po paru godzinach mogę powiedzieć, że... to trochę bieda Soulsy. Klimacik jak w poprzednich Darksajdersach, styl graficzny ten sam, ale mechanika to jednak Dark Souls z drobnymi zmianami. Podobne levelowanie, sklep Vulgrima to praktycznie ognisko, zostawiamy dusze po zgonie (i nie znikają po kolejnym!), jest nawet odpowiednik estusa! Nie ma za to paska staminy, co nie znaczy, że jest prościej - uniki wymagają zabójczej precyzji, tu nie ma wielu klatek nieśmiertelności, pod tym kątem jest akurat trudniej niż w Soulsach. Pokonałem dwóch bossów - przez te uniki nie było za łatwo, ale same walki dość nudne. Zobaczymy co będzie dalej.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437300
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

header.jpg

Czy Cyanide wydało kiedyś grę, która każdemu by się podobała i nie była w żadnym aspekcie skopana? Z drugiej strony - mimo wielu problemów takie Of Orcs and Men miało swój urok. Ukończyłem z przyjemnością, choć trochę rzeczy mi tam wybitnie nie pasowało, z walką na czele. Pierwsza solowa gra ze Styxem jest dużo lepsza, jednak też ma spore wady.

 

To prequel - orka nie ma, zostajemy z naszym mniejszym kumplem. I z wszystkimi jego zaletami. Dobre teksty, dobre ruchy. I zmiana stylu, bo w przeciwieństwie do turowych starć mamy rasową skradankę. Trzeba przyznać: hardkorową. Jest naprawdę ciężko. Musicie uważać na każdym kroku, by nie wywołać alarmu. Przeciwników jest masa, a Styx - bardzo kruchy. Co oczywiście nie znaczy, że trzeba walczyć. Poziomy są spore, rozbudowane nawet w pionie, co daje wiele możliwości i dróg. Można starać się pozostać niezauważonym. Można eliminować wszystkich po cichu lub w normalnej walce, ewentualnie nikogo nie zabijać. Niezależnie od wybranej drogi pomogą nam w tym przedmioty (np. noże do rzucania czy piasek do gaszenia pochodni na odległość, bo wiadomo, że w cieniu najbezpieczniej) i specjalne umiejętności (tworzenie i kontrolowanie klonów, chwilowa niewidzialność...). Baw się jak chcesz. I to jest cudowne.

 

Czas gry? Zależy trochę od metod - najpierw miałem ochotę zlikwidować wszystkich wrogów po cichu, przez co po przejściu map samouczka i pierwszej planszy pierwszej misji... stuknęło mi aż 9 godzin. Chcąc ukończyć całość w "rozsądnym" czasie, przerzuciłem się na "pacyfistę" i każda misja (w sumie 7, składają się z 3-4 map) zajmowała mi około godzinę (no, licząc czas podany przez grę, bo łącznie z wczytywaniem po każdej skopanej akcji - na szczęście są quick save'y - Steam pokazuje dwa razy tyle). Później poziomy można powtarzać, by spróbować innych metod i zdobyć odznaczenia za nie (są 4 - za zabicie lub oszczędzenie wszystkich, za nie zostanie wykrytym i za zebranie opcjonalnych skarbów; każde daje dodatkowe doświadczenie, za które rozwijamy zdolności). Nie lubię przechodzenia gier więcej niż raz, bo kupka wstydu ciągle rośnie, nie ma czasu. Mimo to powtórzyłem początkowe misje, by zdobyć osiągnięcie za przejście całości po cichu i bez zabijania. Tak bardzo mnie wciągnęło.

 

Był miód, to teraz pora wylać na grę trochę jadu. Walki są słabiutkie, polegają na ciągłym parowaniu (w sumie... nawet jakby to zrobili porządnie, i tak jestem za cichym przejściem). Choć budynki sprawiają wrażenie realizmu pod kątem budowy, haki w ścianach, po których możemy się wspinać, są umieszczone w takich miejscach, że nie biorąc pod uwagę Styxa, wyglądają bezsensownie (ale to już może być moje czepialstwo, może innych to z wczuwki nie wybije). Postać lubi czasem nie chwycić się krawędzi i zginąć, albo wskoczyć na górę zamiast zawisnąć, co może solidnie wkurzyć podczas próby bycia niezauważonym. Gra potrafiła się scrashować podczas wczytywania, kiedy zapisałem ją podczas użycia jednej ze zdolności (save'ów można mieć dowolną ilość, co mnie uratowało - zawsze używajcie kilku slotów!). Historia jest taka sobie, twist może irytować (nie zdradzając szczegółów - sprawił, że czułem się słabszy niż wcześniej). Używanie klonów potrafi doprowadzić do durnych sytuacji, kiedy trafimy cutscenkę - dostałem się klonem w pewne miejsce, gdzie normalnie się nie dało, po czym na filmiku jestem już na jego miejscu. Dodam jeszcze recykling - jak wspominałem, poziomy to kilka map, ale te mapy lubią się czasem powtarzać (zwykle zaczynamy wtedy na końcu i przechodzimy je "od tyłu", co ma sens w historii, ale jednak zostawia niedosyt).

 

Osobny akapit należy się ostatniemu poziomowi, który jest wybitnie słaby. 3 z 4 map to powtórki z dodatkiem nowego wroga, którego umiejętności okropnie utrudniają skradanie. Miałem wrażenie, że to próba przeciągnięcia gry na siłę. A ta tego nie potrzebowała. Omijanie wroga w bramie, który cię wyczuje, nawet jak nie wydasz dźwięku - to nie było zabawne. A ostatni etap... Cieszysz się, że coś nowego, a to tylko malutki okrąg, taka arena. Stworzona, by wymusić walkę. Jasne, da się to przejść po cichu, ale to mordęga i miałem wrażenie, że twórcy nie brali takiego stylu pod uwagę, projektując to coś. Boss fight (o ile można to tak nazwać) w grze, której tego nie trzeba.

 

Wad jest sporo, nie ma co ukrywać. A jednak grę ukończyłem. Powiem więcej: podobało mi się. Mówi się na to "love-hate relationship". Z Of Orcs and Men było tak samo. Coś mnie w tej serii wciąga, mimo wszystko. Polecam spróbować, szczególnie fanom skradanek.

 

header.jpg

Pomyślałby ktoś, że Wyspa Kucyków może być nieprzyjemnym miejscem? I nie, nie zdradziłem w tym momencie największego sekretu gry. Nie chcę zdradzać niczego więcej. Siłą tego "czegoś" jest nieprzewidywalność i kreatywność. Choć nie jest to najlepsza gra na świecie - proste mechaniki, których powtarzalność może wnerwić, szczególnie mniej więcej w połowie gry, gdy trzeba robić prawie to samo przez jakiś czas - wyróżnia się pomysłami. Jest wyjątkowa. 2-3 godziny wystarczą, by poznać jej najskrytsze zakamarki. I naprawdę warto spróbować, jeśli lubicie łamanie czwartej ściany (żeby nie zdradzać zbyt wiele - dzięki temu, że gra jest na Steamie, raz twórcy skutecznie mnie nabrali!) i dziwne klimaty.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437357
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Fifa 19 zabija czas, więc trochę mi się zeszło z pierwszym epizodem Life is Strange 2. Żeby nie skłamać, co najmniej miesiąc grałem te 2godziny, co też świadczy o jakości. Dopiero na koniec sięgnęło to interesujących tonów, a cała reszta jest stosunkowo nudna. Na ten moment, historia Meksykańskim braci nie jest zbyt interesująca. Ginie ojciec, więc zajmujemy się młodszym bratem, którego rozwój ma zależeć od naszych decyzji. Na nas się będzie wzorował. Pewnie dam szansę drugiemu odcinkowi, jak tylko trafi na jakąś wyprzedaż, ale na razie jest mocno przeciętnie.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437470
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

header.jpg

6 lat na to czekałem. Poprzednie części bardzo mi się podobały. Było między nimi trochę różnic, więc nie można było twórcom zarzucić, że robią "znów to samo". Z trójką jest podobnie, jednak niektórzy mogą uznać, że zmian jest zbyt wiele.

 

Choć historia, styl graficzny i ogólny klimat produkcji jasno mówią: "To Darksiders", mechanika przypomina raczej Dark... Souls. Masa sklepów Vulgrima, które działają jak checkpointy i można w nich wymieniać dusze na poziomy doświadczenia (tu wypada dodać, że rozwój postaci jest wybitnie ubogi, ale lepsze to niż nic...). Przedmioty leczące, których jest ograniczona ilość i odzyskujemy je po śmierci (wizyta w sklepie ich nie zwraca, jednak z potworów czasem wypadają zielone dusze, które je odnawiają). Najprostsi przeciwnicy potrafią łatwo zabić, jeśli się nie uważa. Po śmierci dusze czekają na zebranie (tu różnica - po kolejnych zgonach stracone wcześniej dusze nie znikają, dalej czekają!). Nie ma tarcz, ale trzeba nauczyć się uników i kontr, bo bez tego szansa na przeżycie jest nikła (jeden "plus" - nie ma paska staminy). Starcia z bossami też przywodzą na myśl wiadome gry. Lubię Soulsy i nie przeszkadza mi obrany przez twórców kierunek, choć nie tego się spodziewałem, biorąc się za Darksiders. I wielu pewnie się przez to odbije. Choć trzeba przyznać, że twórcy robią, co mogą, by poprawić wizerunek w oczach zawiedzionych ludzi. Ostatni patch pozwolił np. na odnawianie "estusów" u Vulgrima za opłatą. Dodał też tryb "classic" walki, który trochę zmienia zasady, przykładowo: pozwala przerwać unik atakiem i usuwa cooldown przy użyciu przedmiotów dodatkowych. Tego jednak nie testowałem - ukończyłem grę przed wydaniem łatki. Może to sprawdzę przy okazji DLC. A jak przy łatkach - oby twórcy popracowali nad stabilnością, bo przez ostatnie parę godzin gra wyrzuciła mnie do pulpitu ok. 5 razy.

 

A tak poza tym... Gra jest dobra. Furia to fajna postać, a bicz jest lepszy, niż się wydaje. Fabuła jest w porządku, polowanie na grzechy to spoko motyw, a wykorzystanie jednego z nich jako "samouczka" później nabiera sensu. Jest trochę terenu do zwiedzenia wraz z rzeczami do zebrania, opcjonalnymi wyzwaniami i minibossami. Jest parę łamigłówek środowiskowych - nic bardzo trudnego, większość banalna, ale niektóre są całkiem sprytnie pomyślane. Podoba mi się pomysł na dodawanie nowych broni wraz z postępami - zamiast osobnych zdolności pozwalających otworzyć nowe przejścia, te są powiązane właśnie z wyposażeniem. I łatwo je szybko zmieniać. Starając się zebrać jak najwięcej przedmiotów i zwiedzić co się da, spędziłem w grze 25 godzin - podobnie jak w "jedynce".

 

Czy to jest to, czego się spodziewałem? Absolutnie nie. Czy to gra dla każdego? Raczej nie. Czy to dalej Darksiders? Tak. Czy dobrze się bawiłem? No pewnie. Z ceną trochę przesadzili, ale jak spadnie o połowę, mogę śmiało polecić. Z każdą kolejną godziną gierka sprawiała mi coraz więcej frajdy i naprawdę czekam na DLC.

 

 

header.jpg

Namnożyło się "rogalików" w ostatnich latach. Bardzo podobały mi się choćby Spelunky i Isaac, do tego uwielbiam platformówki, więc Dead Cells wydawała się wyborem idealnym. I przez około 20 godzin bawiłem się świetnie. A teraz jakoś nie mam ochoty do niej wracać.

 

Nie licząc "fabuły", nie ma się za bardzo czego przyczepić. Sterowanie jest wygodne (grałem na klawiaturze i myszce), system walki dobrze zrobiony - a walczy się tu prawie ciągle. Dostajemy eliksiry życia odnawiające się między poziomami, co jest sprawiedliwym ułatwieniem. Wiele etapów ma kilka wyjść, więc (przynajmniej na początku) nie każda gra będzie identyczna. Są też elementy metroidvanii - jest kilka run do zdobycia, dających specjalne zdolności, których nie tracimy po śmierci (a że to "rogal", ginie się często i traci sporo) i pozwalają dostać się do nowych zakątków mapy, jak i tych wspomnianych wcześniej specjalnych wyjść. Broni jest sporo, choć większość trzeba odblokować, zdobywając zwoje (głównie z przeciwników) i płacąc komórkami (wylatują z wrogów, po każdym poziomie można je wydać, nie ma sensu ich chomikować, bo po zgonie przepadają). Oczywiście mamy tu też bossów, sekrety... I to w sumie tyle. Nie jest to żadne "głębokie doświadczenie" czy coś, po prostu świetnie zrobiona podstawa. I jeśli wystarczy wam te 20 godzin, naprawdę polecam. Kończcie czytać, do grania.

 

A jak lubicie gry "maksować", to niby też OK... Ale jeśli chodzi o regrywalność, mam problem. W przeciwieństwie do wspomnianych na początku tytułów, nie jestem pewien, czy spróbuję odblokować wszystko, co się da. Bo zawartości jest zbyt mało. Mimo proceduralnego generowania plansz, gra jest strasznie powtarzalna i nie czuć świeżości przy kolejnych podejściach. W takim Spelunky to nie przeszkadzało, bo poziomy są króciutkie. Tutaj każdy kolejny coraz bardziej się dłuży. Niby zmieniają się przeciwnicy, ale gameplayowo praktycznie nie ma różnicy - w walce unik/blok i chlastać, ew. strzelać, a poza nią - gnać przed siebie, czasem ominąć jakąś małą pułapkę. Zmienia się tło, reszta jest w sumie taka sama. Bossów jest malutko - tylko czterech, z czego jako pierwszego spotykamy jednego z dwóch, więc w sumie tylko trzech na grę. Inny problem - możemy nosić tylko dwie bronie + 2 pułapki, tyle. Isaac wciągał, bo wszystko się łączyło, a odblokowanie przedmiotu dawało nie tylko nową broń, ale też nowe możliwe synergie. Tu tego nie ma, a sporo nowych narzędzi mordu jest po prostu słaba i niepotrzebnie potem zmniejsza szansę na wylosowanie tych lepszych. No i ostatnia rzecz - po przejściu gry raz, możemy podnieść poziom trudności (i znów po kolejnym ukończeniu, w sumie 4 razy). Co to zmienia? Poza kwestią obrażeń - mniej leczenia (coraz mniej okazji do odnawiania eliksirów), dodatkowi przeciwnicy na poziomach (ale nie nowi, po prostu ściągnięci z kolejnych), więcej komórek lecących z wrogów. Czyli "dalej to samo", tylko trudniej. Dla mnie - niezbyt ciekawe. Jak zależy wam na czymś, w czym można wtopić setki godzin i ciągle czerpać frajdę, nie jestem pewien, czy to najlepszy wybór.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437593
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

W święta, jak była chwila, ogrywałem tytuły z przeszłości, żeby dać im drugą szansę. Mafia 3, Injustice 2, Wolfenstein New Order, Doom i jeszcze kilka innych. Przy Doomie trochę się mogłem odmożdżyć, Injustice 2 zatrzymało mnie najdłużej, Wolfensteina dalej uważam za przeciętną grę, a za Mafię 3 należy się kara twórcom (bo jak można tak zepsuć?). Z nowych gier pobawiłem się trochę w Mutant Year Zero: Road to Eden i przyznaje, że to jedno z przyjemnych zaskoczeń tego roku. Gierka mała, taktyczna, ale oferująca niezły swiat i dająca sporo frajdy. Świnia i Kaczka, to przyjemne postaci, więc jak ktoś się lubuje w turówkach, to powinien obowiązkowo zaliczyć. Nie wiem, na ile ja się przy tym tytule zatrzymam, bo miłość ulokowałem na razie w Monster Hunter World. Pierwsze podejście mnie mocno zniesmaczyło. Mało co mi się podobało. Podobnie jednak jak w Divinity Original Sin, cały urok leży w grze kooperacyjnej. Z kumplem poluje się o wiele przyjemniej. Przestają mi przeszkadzać dość oczywiste mankamenty z powtarzalnością.

 

Wychodzi na to, że wymienione wyżej MHW, Return of the Obra Dinn, Pillars of Eternity 2 i Hitman Sezon 2, to moje ulubione premiery z 2018 na PC.

Co roku tworzyłem listę, więc na szybko bym to ustawił tak:

1. Hitman 2

2. Return of the Obra Dinn

3. Pillars of Eternity 2

4. Monster Hunter World

a numer 5 to A Way Out i nowy Larry - gry nie były wielkie, nigdy do nich nie wrócę, ale naprawdę bieda pod kątem ostatniego miejsca na blaszaki w tym roku.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437709
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 870
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Nowy lutowy Humble Monthly odkrył i udostępnił dwie pierwsze gry: Yakuza 0 i The Division.

 

Jarałem się Yakuzą, bo słyszałem sporo dobrego, no i wygląda to jak tytuł który mi przypasuje.

Dałem jednak najpierw szansę grze Ubisoftu, bo akurat miałem ochotę na taką strzelankę, no i mnie wciągnęło.

 

To co najbardziej podoba mi się w The Division to klimat. Mroźny Nowy Jork w którym panuje totalna anarchia, a poszczególnymi dzielnicami rządzą różne gangi i frakcje.

Warto wiedzieć, że jest to dosyć specyficzna gra, bo mechanika walki jest RPGowa, troszkę jak Borderlandsy. Chodzi o to, że spotykani wrogowie mają paski życia i nie wystarczy władować komuś headshota by ten zginął. Bossowie, albo jacyś elitarni rywale przyjmują na klatę paręnaście magazynków i nic. To może część osób odrzucić, jeśli jednak przyjmie się tę mechanikę, to zabawa jest niezła. Przez mechaniki RPGowe ciągle mamy ochotę eksplorować ten świat, bawić się w różne misje i zdobywać coraz to lepsze bronie i części garderoby.

Nie wiem jak to będzie z czasem i czy nie przyjdzie monotonia, bo gram dopiero parę dni. Na razie jednak bawię się przednio i Yakuza jeszcze sobie poczeka ;)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437730
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

header_polish.jpg

Kolejna gra Artifex Mundi. Tylko tyle i aż tyle. Dość prosta "przygodówka" nastawiona na rozwiązywanie zagadek i szukanie ukrytych przedmiotów. Albo je lubisz, albo nienawidzisz. Ode mnie plus, bo miło spędziłem te parę godzin, choć produkcja nie jest bez wad.

 

Fabuła znów jest tylko pretekstem, do tego szybko przychodzą skojarzenia z BioShockiem, na szczęście tylko na początku - nie jest to kopia. Ogólnie jest ładnie, jednak animacje twarzy nadal straszą. Brakuje tu opcji szybkiej podróży, bo bez tego mapa jest średnio przydatna, poza tym pomysł z windą, która zatrzymuje się na każdym piętrze (nawet jak są tylko 0-1-2) potrafi zirytować, kiedy trzeba chodzić tam i z powrotem. Do tego standardowo (niestety) mamy błędy w tłumaczeniu, co dalej mnie dziwi, bo to polska gra. Według twórców powietrze może być "żeśkie". A nawet odpuszczając im błędy w dialogach, to już babole w sekcjach z ukrytymi przedmiotami pokazują, że nikt tego nie testował. Raz trzeba znaleźć papugę - a chodzi o marchewki. Dobrze widzicie. Po przetłumaczeniu zrozumiałem, że ktoś zrobił literówkę i napisał "parrot" zamiast "carrot". Świetna robota!

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437753
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Za mną kolejny odcinek ostatniego sezonu Walking Dead. Pomimo problemów ze studiem, odcinek im się udał. Opiera się głównie na jednej akcji, ale mocno próbuje sterować naszym odbiorem zombie. Ktoś mocno sobie bierze do serca, żebyśmy inaczej na nich popatrzyli. Niezły patent w świecie, w którym tak niewiele rzeczy zaskakuje. Ostatnia akcja też zasługuje na spore pochwały, bo trzyma w napięciu i wybory są naprawdę trudne. Głównie chodzi o wychowanie małego. Niby możemy sobie ułatwić sytuacje, ale jednocześnie mamy świadomość, że dzieciak zgorszy się totalnie. Czekam na finał, bo i tutejszy cliffhanger mi się podobał.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-437881
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Resident Evil 2 to prawdopodobnie najlepszy remake kiedykolwiek. Nie rzucili HD i nowych rozdzielczości, a zbudowali całość na nowym silniku. To nowe doświadczenie. Fabularnie wciąż jest dość biednie, a i mnie osobiście zawsze irytował tutejszy styl gry, w którym biegamy za kolejnymi przedmiotami po tych samych lokacjach, ale klimat i atmosfera są genialne. Wreszcie RE ma jakikolwiek start do Silent Hilla. Już RE7 pokazało się z fajnej strony, a RE2 to kontynuacja dobrej passy. Dla mnie jeden z lepszych horrorów ostatnich lat. Evil Within mnie nie przekonało na dłuższą metę, wszystkie te Amnesie i inne Outlasty mnie nie ruszają (bo gra się w nie topornie), a RE wraca na szczyt (z braku SH ma nawet gwarantowany złoty medal).
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-438006
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  876
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  05.02.2012
  • Status:  Offline

Dzięki namowom znajomego w końcu się zmobilizowałem i dorwałem w swoje ręce Spidermana, który w zeszłym roku podbił portfele posiadaczy PlayStation 4, a ja w tym czasie przygotowywałem się mentalnie na premierę Red Dead Redemption II i nie miałem okazji ograć tej pozycji. Gra przyszła do mnie w piątek, a w poniedziałek koło południa, grając po dwanaście godzin dziennie minimum (a zdarzało się więcej :lol: ) wpadła platyna (co wynikiem ekstremalnie trudnym nie było, niemniej - bardzo czasochłonnym).

Zawsze byłem fanem tego typu gier, a wszelkie części Batmana od Rocksteady chłonąłem jak gąbkę. Jednak teraz mogę powiedzieć w pełni świadomie, że dla mnie Spiderman jest grą po prostu dużo lepszą od Batków. Przede wszystkim - podoba mi się zachowana symbioza między cyklem dnia i nocy. Nikt nie stara się oszukać człowieka, że pokonujemy całą turę rywali, ratujemy miasto od wszelkich klęsk żywiołowych i to wszystko w ciągu zaledwie jednej nocy - Batman to zaburzał, co niewątpliwie ma swoje logiczne uzasadnienie (raczej nikt nie wyobraża sobie Batka fruwającego nad Gotham w środku dnia), to jednak gra pozbawiona jest tego smaczku. Ale i w Spidermanie nie występuje niestety płynna zmiana w trybach dnia - zmienia się on podczas ekranu ładowania + na dodatek są misje, które wymagają rozgrywania w nocy (stąd taki paradoks, że przed chwilą załadowało mi dzień, dotarłem na miejsce misji i znowu przeniosło mnie do nocy...).

Będzie sporo odniesień do Batmana, ale jakby klimatem są to dla mnie bardzo podobne, również wysoko budżetowe gry i ciężko uniknąć tego typu zestawień. Sam system walki to dla mnie również jest kolejny plusik po stronie człowieka-pająka. Przede wszystkim, tutaj trzeba odrobinę więcej poruszać makówką, aby wbijać serie uderzeń i sprytnie poprowadzić walkę. Parker nie lata sam od rywala do rywala, nawet na drugi koniec mapy, przez co samo spamowanie przycisku zadania ciosu nic nie da, co dla mnie jest kolejną zaletą. Super, że została zachowana pewna równowaga między misjami, gdzie musimy pójść w wymianę z przeciwnikami (aby przejść tak zwane "fale"), a są również misje, w których to wymagane jest od nas skradanie się, co stało się moją ulubioną częścią rozgrywki, w której odnajduję się zdecydowanie najlepiej, bo - niestety - w sytuacjach stresowych odpala mi się panika gaming i nabijanie kombosów było trudne :lol:

Na wielkie wyróżnienie zasługują scenki między grą. Chciałem nazwać wprost - cutscenki, ale to byłoby dość spore niepowiedzenie, albowiem w Spidermanie są one robione w sposób iście filmowy. Są one ciekawe, dzieje się w nich dużo, a ich prezentacja jest na najwyższym możliwym poziomie.

Ciężko jest "opowiedzieć" o tej grze, dlatego poprzestanę na tym, iż Spiderman to dla mnie jest jedna z wizytówek PlayStation 4 i wg mnie każdy, kto posiada tę konsolę, powinien się z tą pozycją jak najszybciej zapoznać.

Edytowane przez demku
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/142/#findComment-438054
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • Nialler
      Imo w tych wdziankach co wychodzą są nieraz seksowniejsze i bardziej hoterskie niż "na codzień" xD
    • MattDevitto
      Royal Rumble kobiet w 2026 xDDDDDDD
    • KyRenLo
      WWE oficjalnie potwierdza lokalizację Royal Rumble 2026:
    • MattDevitto
      Ja wiem, że New Japan obecnie ma o wiele słabszy roster niż x lat temu, ale łączenie Corbina z fedką z Japonii to liść prosto w twarz dla Azjatów Chociaż tag team Corbin&Omos to byłoby coś
    • HeymanGuy
      NJPW Wrestle Dynasty 2025 8-Man Lucha Gauntlet Match: 16 minut czystego chaosu, efektownych akcji i technicznego wrestlingu, ale zacznijmy od początku. Hecheciro i Kosei Fujita zaczęli to na spokojnie, wymieniając kilka klasycznych chwytów. Fajna techniczna robota z obu stron, choć Hecheciro wydawał się mieć lekką przewagę w doświadczeniu i precyzji. No i zanim zdążyło się rozkręcić, wpadł Soberano Jr. – typowy luchador z CMLL, który wszedł jak tornado. Rzut na Fujitę, headscissors na Hecheciro i zaczęło się latanie. Typowe, ale cholernie przyjemne dla oka, ja zawsze to lubiłem. Chwilę później pojawił się Master Wato. Powiem szczerze, że Wato ostatnio idzie w górę, to i tu udowodnił, że potrafi. Wymiana chopów z Soberano? Była Hurricanrana? No też była. A potem wszyscy zaczęli się tłuc poza ringiem, bo czemu nie. No i proszę, mamy Mascara Doradę. Kolejny zawodnik z CMLL, który miał dobry 2024 rok, a tutaj wyglądał, jakby chciał udowodnić, że nadal jest w formie. Szybkie biegi po linach, headscissors na Soberano, a potem genialne suicide dive’y – praktycznie dla każdego, kto był w pobliżu. Zdecydowanie wyróżniał się swoją akrobatyką. A potem… Taiji Ishimori. Facet wszedł z buta. Handspring Cutter? Elegancko. La Mistica w Bonelock? Klasa. Ale Dorada dzielnie się wybronił. Ishimori nie zwalniał tempa i widać było, że ma ochotę na coś większego. Lubiłem Ishimoriego w TNA, z tego co pamiętam trzymał nawet pas X-Div. No i teraz czas na Titana – typ wpadł jak błyskawica. Crossbody, rope walk dropkick, Tornado DDT – wszystko to wyglądało świetnie. Trochę przyspieszył tempo i fajnie to wszystko zróżnicował.I wreszcie, gwóźdź programu… El Desperado, gość z IWGP Jr. Heavyweight na biodrach. Wszyscy momentalnie rzucili się na niego, bo jak tu nie skupić się na facecie z pasem? Desperado zebrał niezły łomot na rampie, potem w ringu, ale jego spryt pozwolił mu na kilka błyskotliwych kontr. Końcówka? Totalny chaos. Hecheciro z backbreakerem na Desperado, Fujita lata na Hecheciro, Ishimori dorzuca moonsault. Soberano z corkscrew dive’em, Titan i Wato się nie poddają i sami dorzucają swoje loty. No i Dorada… Ten Shooting Star Press na całą grupę to było coś pięknego. Wszystko zakończyło się jednak w ringu. Desperado próbował coś ugrać z Fujitą, ale Ishimori z Gedo Clutchem przechytrzył wszystkich i zgarnął wygraną. To była klasyczna spot-festowa walka. Dużo fajnych akcji, tempo, które nie pozwalało się nudzić, i świetna okazja, by młodsi zawodnicy pokazali swoje zalety. Czy była jakaś większa historia? Raczej nie, ale czysty fun wrestlingowy zdecydowanie był obecny. Po walce wszyscy rzucili się na Ishimoriego, ale on uciekł przez tłum – klasyczny heel move. CMLL-owcy jeszcze trochę poświętowali z fanami. 2,5/5 Grappling Match: Hiroshi Tanahashi vs. Katsuyori Shibata: Zaczyna się od przyjacielskiego pojedynku, bo jakby nie było, Shibata uratował Tanahashiego przed EVIL-em i House of Torture na Wrestle Kingdom, więc tu mamy coś w stylu "dziękuję za pomoc, stary". Czas na zabawę, ale wiadomo, jak to bywa z tymi dwoma – nie potrafią po prostu delikatnie. 😂Pierwsze 30 sekund? Wymiana klasycznego tie-upu, obaj starają się zyskać przewagę, ale wiecie, jak to jest – żadnego z nich nie da się zdominować tak łatwo. Kończą w linach, czysty break, i ruszają dalej. Następnie zaczynają wymieniać chopy.I tu Shibata zaczyna robić robotę, czujesz ten ból, jak jego ciosy trafiają w Tanahashiego. Ale Tanahashi? Facet nie odpuszcza, walczy o każdy chop. To był taki klasyczny "chop fest", jak to bywa u tych dwóch, że aż można poczuć ból przez ekran. Tanahashi przyjmuje ciosy, ale potrafi odpowiedzieć. Nawet próbuje full nelson w końcu, ale kończy się to po prostu na kolejnym chopie. Ostatnie sekundy? Obaj są już na tyle wyczerpani tymi ciosami, że to po prostu nastąpiła wymiana chopów do samego końca. Mimo że nie padło żadne wielkie zakończenie, to był czysty fun. Ciężko to ocenić jakkolwiek, bo w sumie to nie była żadna epicka walka, ale dla tych dwóch to była totalna zabawa. Widziałem, jak się dobrze bawią, więc i ja się bawiłem. Można było się spodziewać, że z tej rywalizacji nie będzie nic większego, ale te chopy – wow. Szkoda, że nie wyłonili zwycięzcy, ale i tak było to całkiem zabawne. 2/5 takie wymuszone. Winner Takes All: Strong Women’s Champion Mercedes Mone vs. RevPro Women’s Champion Mina Shirakawa: Zaczynamy od klasyki – panie zaczynają od klinczu i Mina daje Mercedesównej kopa w brzuch, bo czemu nie? Potem trochę rope runningu, dropkick na kolana i momenty, gdzie obie zaczynają robić uniki, trochę typowego wrestlingu. Mone rzuca snapmare i próbuje Statement Maker. Mina nie daje się złapać, bo zaraz wskakuje na liny i przerywa. Czyste, ale nic, co by powaliło widza. Mone robi kilka klasycznych ruchów, jak baseball slide i suicide dive na Minę i jej ekipę, a potem do akcji wkracza Mina – trochę Dragon Screw, wrzucenie nogi Mone w słupek i Figure Four wokół słupka, bo czemu nie? Widać, że Mina stara się trzymać fason, ale Mone jak zawsze wyprzedza ją o krok – nie daje się zdominować tymi technicznymi ruchami. Dość szybko Mone próbuje backstabber, ale nie jest w stanie kontynuować, bo no… kolano, dobry selling przy okazji. Potem klasyczne corner work i jeszcze jedna Meteora. W końcu Mina odpłaca jej tym samym, Figure Four znów się pojawia, a Mone w końcu ucieka do lin. Przełomowy moment? Mina trafia z Sling Blade, potem Implant DDT, Glamorous Driver i… Mone dalej wstaje, jakby nic się nie stało. Po czym po prostu odbija kolejną Mone Maker na 2, bo ta kobitama niekończące się siły, jakby była jakimś niezniszczalnym cyborgiem z lat 80-tych. 🤦‍♂️ Szczerze mówiąc, Mone już mnie trochę nudzi czy to w NJPW czy w AEW. Tak, wiem, ma swój styl, jest gwiazdą i mega utalentowaną wrestlerką, ale jej walki są po prostu mechaniczne. Brakuje w nich tej iskry, dramatu, który sprawiłby, że widzowie naprawdę by jej kibicowali, mimo charakteru postaci. Zwycięstwa Mone wydają się takie "wiedziałem, że wygra". Na pewno wielu będzie to oceniało jako solidny pojedynek, ale dla mnie brak tej energii i autentycznego zagrożenia w jej walkach sprawia, że nie czuję w tym większego entuzjazmu. Trochę mam wrażenie, że jej booking przypomina Hogana z lat 90, czy Cenę z lat 10 – zawsze wygrywa, tylko nie wiadomo do końca jak i dlaczego, a inne zawodniczki zaczynają przy niej wyglądać na marne tło. Takie trochę "Mone Show", a reszta to tylko postacie drugoplanowe. 3/5 Brody King vs. David Finlay /w. Gedo:  To był typowa hoss fight – dwa wielkie byki, jeden z nich to Brody King, który absolutnie dominuje w sile, drugi to Finlay, który stara się wyjść z opresji, bijąc się o każdą okazję. Zaczynamy od budowania Kinga jako powerhouse'a, który pokazuje swoją przewagę, zrzucając Finlaya jak kawałek śmiecia. Ale Finlay nie odpuszcza – jak to on – i z każdą chwilą udowadnia, że potrafi się wybić z takich sytuacji. Chop block z jego strony to jeden z pierwszych momentów, kiedy rzeczywiście potrafi zrównać Kinga z ziemią, chociaż ten później spokojnie odpłaca ciosami. Bardzo fajne cross face od Finlaya, potem Cactus Clothesline i obaj lądują na ziemi. Plancha też ładnie wyszła, ale King złapał go w powietrzu i odpłacił mu się zaciętym uderzeniem w barykady. Brody King świetnie wygląda w roli wielkiego, brutalnego faceta. Senton, chopy, elbowy, a potem Death Valley Driver – gość po prostu rozbija Finlaya na każdym kroku. Finlay w odpowiedzi walczy, jakby to była jego ostatnia szansa – coraz więcej uppercutów, walka o przetrwanie, a cannonball senton Kinga w narożniku... no siadło xd Chociaż King wyglądał jak absolutna bestia przez większość tej walki, Finlay w końcu zaczyna odwracać losy pojedynku. Speer po świetnym wyrwaniu się z chwytów Kinga, clothesline z tyłu głowy, a na końcu – Overkill. Finlay nie dał się zgnieść przez Kinga i wygrał w momencie, który podsumował całą jego walkę o przetrwanie. To była świetna walka, typowy hoss fight, jakiego można się spodziewać po tych dwóch. King był tytanem, nie dawał Finlay’owi ani chwili wytchnienia, ale właśnie to Finlay sprawił, że walka miała więcej dramaturgii, pokazując klasę zawodnika walczącego z takim potworem. Choć Brody King dał za dużo, co sprawia, że ciężko mu utrzymać status topowego zawodnika (bo powinien chyba mieć więcej do powiedzenia w ringu), to naprawdę świetnie się to oglądało. Finlay świetnie sprzedał techniki z mniejszych pozycji i Overkill był odpowiednią kropką nad i. Zdecydowanie dobra walka, z mocnym końcem i solidnym storytellingiem – ale King chyba mógłby być trochę mniej "zbyt hojnym" w takim stylu pracy. 3,5/5 Shota Umino vs. Claudio Castagnoli: Zaczynamy od Claudio, który od razu atakuje Shotę na wejściu, pokazując, kto tu rządzi. Claudio od samego początku wykorzystywał swoją siłę, by trzymać młodszego rywala w pasie i nie pozwalał mu na żadną chwilę oddechu. Nie oszczędzał go – uppercuty (zresztą akcje firmowe ex-Cesaro), stompy, potem Giant Swing, gdzie Shota się wyrwał na ostatnią chwilę. Potem widzimy trochę tego "brutalnego Claudio" w akcji, jak Crippler Crossface. Jasne, można powiedzieć, że Shota trochę wziął na siebie za dużo ciosów, ale od tego momentu zaczyna wstawać. Gdy udało mu się Tornado DDT i Jumping DDT na apronie, zyskał trochę momentum. Od tego momentu cała walka nabrała tempa, a Shota zaczynał wyglądać na kogoś, kto może dać radę Claudio. Zmienia się dynamika: nie jest już tylko ofiarą, ale zaczyna odnajdywać w sobie siłę, której mu wcześniej brakowało. Claudio oczywiście odpłacał z nawiązką, ale Shota miał ten magiczny moment – kilka naprawdę dobrych kontr – jak Beyblade czy Avalanche Tornado DDT. Ostatecznie jednak zwyciężył po Snap Death Rider, co było świetnym zakończeniem tej historii w ringu. To nie tylko walka, to także opowieść o tym, jak młodszy zawodnik może przejść przez piekło, a potem znaleźć sposób, by wygrać. Shota pokazał, że nie chodzi tylko o siłę, ale i serce do walki. Fajna walka – Claudio naprawdę pokazał swoją moc, ale cała historia o Shocie była naprawdę solidna. Chłopak przeszedł przez niemały młyn, ale dzięki swojemu wewnętrznemu duchowi walki udało mu się znaleźć sposób na pokonanie takiego dominatora jak Claudio. Ostatecznie Shota wyglądał na gościa, który się rozwija. Claudio udaje gest pojednania, a potem wyśmiewa go klasycznym ruchem z geste Kozakiewicza. Solidne, emocjonujące, i patrząc na Shotę, mamy tu naprawdę początek czegoś większego. 3,5/5 NEVER Openweight and AEW International Title match: Konosuke Takeshita (c) w/ Don Callis vs. Tomohiro Ishii: Walka zaczęła się klasycznie dla takich zawodników – siłowe próby zdominowania przeciwnika. Takeshita próbował szybko zdominować, zasypując Ishiiego ciosami i kopnięciami, ale Ishii, jak to ma w zwyczaju, po prostu wstał i zaczął odpowiadać swoimi charakterystycznymi chopami i lariatami.  Momentem przełomowym była próba Avalanche Falcon Arrow Takeshity – widowiskowe podniesienie Ishiiego z lin i zrzucenie go z wysokości mogło zakończyć walkę, ale Ishii, jak to wojownik, znalazł w sobie siłę, by przetrwać i kontynuować ofensywę. Nie tylko to, ale sam Ishii zaskoczył wszystkich swoim Avalanche Hurricanraną, co było totalnym szokiem, biorąc pod uwagę jego styl walki.. Takeshita i Ishii zaczęli wchodzić w strefę totalnej desperacji – headbutty, wymiana lariatów, i nagłe, potężne kontry sprawiały, że publiczność siedziała na krawędzi krzeseł. Kiedy Takeshita trafił Poisoned Rana i zakończył wszystko Power Drive Knee oraz Raging Fire, było jasne, że młody gwiazdor utrzyma swoje tytuły, ale nie przyszło mu to łatwo. Ishii wyglądał, jakby miał jeszcze trochę magii w sobie, a jego walka była jak przypomnienie o tym, dlaczego jest uważany za jednego z najtwardszych w biznesie. Brutalna, szybka i intensywna walka – klasyka w wykonaniu Ishiiego, który po raz kolejny pokazał, że wciąż ma w sobie ogień, a Takeshita zademonstrował, dlaczego jest uważany za gwiazdę wschodzącą. Połączenie old-schoolowej brutalności z odrobiną nowoczesnej atletyki. 4/5 Triple Threat Tornado Tag Team Match for the vacant IWGP Tag Team Titles: United Empire (Jeff Cobb and Great-O-Khan) vs. Young Bucks (Matt and Nick Jackson) vs. Los Ingobernables de Japon (Himoru Takahashi and Tetsuya Naito): Tornado Tag oznacza totalny chaos, i tak właśnie było w tym starciu. Walka rozpoczęła się od szybkiego wywalenia Young Bucks z ringu przez Cobba i Hiromu. Cobb imponował swoją siłą, a Bucksi szybko wrócili do gry, używając swoich charakterystycznych superkicków i widowiskowych dive'ów, by zyskać przewagę. Jeff Cobb był prawdziwą gwiazdą w tej walce – jego brutalne German Suplexy, zwłaszcza podwójny German na Bucksach, były absolutnym popisem jego siły. Wielokrotnie przypominał, dlaczego jest jednym z najbardziej fizycznie dominujących zawodników na świecie. Great-O-Khan również miał swoje momenty, pokazując kreatywność. Hiromu i Naito wnieśli do walki swoją charakterystyczną dynamikę – kombinacje ciosów i synchronizowane ruchy, takie jak Time Bomb i Destino, były imponujące. Szczególnie Naito z jego opanowanym stylem był kontrapunktem dla energicznych Bucksów. Young Bucks, jak przystało na nich, skupili się na szybkich, widowiskowych akcjach – Elevated Swanton Bomb, X-Factor, i oczywiście EVP Trigger. Nawet w momentach, kiedy wydawało się, że ich przewaga zostanie przerwana, zawsze znajdowali sposób, by wrócić do gry. Ostatecznie ich doświadczenie w chaosie tego typu walk przyniosło im zwycięstwo, kiedy wykorzystali TK Driver, aby zdobyć tytuły. Widowiskowy spot fest, który świetnie sprawdził się jako szybka, dynamiczna walka, choć brakowało w niej głębszej narracji. Występ Cobb’a był absolutnie na najwyższym poziomie, ale w końcu to Bucksi byli najlepsi w chaosie. Jeśli lubicie szybkie akcje i niekończące się przejścia między ruchami, to była walka dla Ciebie. Jednak brak znaczącej dramaturgii w sekwencjach nieco obniża ogólną ocenę. 3/5 IWGP Global Heavyweight Title Match: Yota Tsuji (c) vs. Jack Perry: Walka rozpoczęła się od klasycznych zapasów, z wymianą przejść i kontr. Perry, jako heel, sprytnie atakował oczy i plecy rywala. Yota Tsuji jednak udowodnił, dlaczego jest mistrzem. Walka nabrała tempa, gdy Tsuji zaczął przełamywać dominację Perry’ego, pokazując swój wachlarz umiejętności – od siły po widowiskowe ruchy, takie jak Modified Spanish Fly. Jack Perry miał swoje momenty, zwłaszcza w budowaniu narracji z celowaniem w dolne plecy Yoty. Jego Wrist Clutch Angle Slam oraz manipulacja sędzią poprzez ukryty cios poniżej pasa były klasycznymi zagraniami czarnego charakteru. Perry robił wszystko, by oszukać rywala i wywalczyć przewagę. Kulminacja przyszła w końcówce, gdzie po wymianie ciosów Perry wydawał się być bliski zwycięstwa. Jednak Yota Tsuji, dzięki Gene Blaster (po prostu Spear), przełamał ofensywę rywala i przypieczętował swoją pierwszą obronę tytułu. To był solidny pojedynek, który skutecznie podkreślił siłę i wszechstronność Yoty jako nowego mistrza. Perry odegrał swoją rolę dość dobrze, budując napięcie jako sprytny, lecz podstępny pretendent. Walka była dynamiczna, z dobrą strukturą, ale brakowało większej nieprzewidywalności – wynik był dość oczywisty. Mimo wszystko, jak na pierwszą obronę tytułu Yoty, było to odpowiednio intensywne starcie, które pozwoliło mu zaprezentować się jako godnego czempiona. 3/5 Kenny Omega vs. Gabe Kidd: Starcie rozpoczęło się w tempie klasycznym dla Omegi – techniczne uniki, szybkie kontry i solidne chopy. Kidd szybko pokazał, że nie zamierza być tylko kolejnym przeciwnikiem do odhaczenia, przewracając Omegę solidnym Shoulder Blockiem i wygrywając wymianę ciosów. Już na początku było widać, że Kidd chce wykorzystać swoje brutalne, fizyczne podejście. Suplex na krawędzi ringu i wyrzucenie Omegi na barykadę szybko pokazały, że walka będzie bardziej ostra, niż tylko techniczna. Kidd przygotował stoły, ale Omega jak zawsze odpowiedział widowiskowymi akcjami, jak Plancha czy Snap Dragon Suplex na podłodze. Te spoty były bolesne do oglądania, a zwłaszcza ten kiedy Kidd, który wylądował na linach i odbił się na podłogę w sposób wyglądający na groźny. Omega atakujący krwawiącego rywala, a potem użycie krzeseł i stołów przez Kidd’a, podniosły imho powagę i prestiż tej walki. Kidd, pokazując brutalność, rozbił fragment stołu na głowie Omegi, co wizualnie wyglądało niesamowicie i podkreślało desperację obu zawodników. Końcówka walki to pokaz charakterystycznego dla Omegi stylu – szybkie przejścia między technikami, potężne V-Triggery oraz emocjonalne próby zakończenia walki przez One Winged Angel. Kidd, mimo zmęczenia, walczył jak równy z równym, serwując Piledrivery i Kawada Driver, które wyglądały jakby miały zakończyć walkę. Fakt, że Omega zdołał przetrwać te ciosy, wzmacniał jego status jako niezniszczalnego wojownika. Ostateczna wymiana to podsumowanie tego, czym była ta walka – brutalnością, wytrzymałością i nieustępliwością. Kidd po V-Triggerze i Powerbombie podnosi się przy liczeniu do jednego, co było symbolicznym pokazem ducha walki. Ostatecznie jednak Omega zamknął pojedynek swoim One Winged Angel, co zakończyło walkę. To była emocjonalna, brutalna i techniczna uczta wrestlingowa. Obaj zawodnicy zrobili wszystko, by wynieść ten pojedynek na najwyższy poziom. Kidd, mimo przegranej, wyszedł z tej walki jako gwiazda, jeszcze większa niż był do tej pory, udowadniając swoją wartość jako fizycznego, agresywnego rywala. Gabe był idealnym rywalem dla Kennego na powrót po kontuzji. Omega, po problemach zdrowotnych, pokazał, dlaczego jest jednym z najlepszych na świecie. Jedyny minus? Trochę przesadna długość walki, co momentami wydłużało akcję, ale finalny efekt zrekompensował te momenty. Tanahashi płaczący po walce mówi wszystko – ta walka przejdzie do historii jako niezapomniane starcie, na pewno dla fanów Gabe'a. 5/5 IWGP Heavyweight Title Match: (c) Zack Sabre Jr. vs. Ricochet: Ricochet szybko zaatakował, próbując wypracować przewagę dzięki swojej szybkości i akrobatycznym manewrom, takich jak Sasuke Special i Springboard 450 Splash. Wydawało się, że Ricochet ma szansę na szybkie zakończenie walki, ale Zack Sabre Jr., jak to ma w zwyczaju, przejął kontrolę, skrupulatnie eliminując atuty rywala. Sabre zaczął od technicznych rozwiązań, takich jak Cravat i złożone dźwignie, które skutecznie neutralizowały zapędy Ricocheta. Sabre, będący mistrzem techniki, skupił się na żebrach i ramionach Ricocheta, używając Inverted Indian Death Lock i Kimura Lock, aby powoli rozkładać przeciwnika na czynniki pierwsze. Ricochet próbował odpowiadać serią dynamicznych ataków, takich jak Running Shooting Star Press czy Lionsault, co podkreśliło różnicę w ich stylach walki. Jednak Sabre, jak zawsze, znalazł sposób na spowolnienie tempa, przejmując kontrolę przez precyzyjne kopnięcia i dźwignie. Walka nabrała intensywności, gdy obaj zawodnicy zaczęli wprowadzać bardziej ryzykowne akcje. Ricochet zaserwował widowiskową sekwencję: Northern Lights Suplex, Brainbuster, a następnie absurdalne Suplexy na krawędzi ringu i na podłodze. W tym momencie widzowie byli na krawędzi swoich miejsc. Sabre, pomimo widocznego bólu w żebrach, kontynuował walkę, wykorzystując Dragon Suplexy i Michinoku Driver, które ledwo nie zakończyły pojedynku. Ricochet próbował zakończyć walkę widowiskowym 630 Splash, ale Sabre unika tego i kontruje potężnym Punt Kickiem, po którym następuje Zack Driver.  Finalna sekwencja należała do Sabre'a, który zamknął Ricocheta w The Inexorable March of Progress, idealnie wykorzystując swoją techniczną przewagę. Ricochet nie miał wyjścia i poddał walkę. Było to świetne zestawienie dwóch unikalnych stylów walki – atletycznego i dynamicznego Ricocheta kontra technicznego i precyzyjnego Sabre'a. Choć wynik nie był zaskoczeniem, obaj zawodnicy dostarczyli ekscytującej walki, która pokazała, dlaczego są w czołówce. Sabre zachował mistrzowskie opanowanie i ciągłość narracyjną, sprytnie pracując nad żebrami i ramionami Ricocheta, podczas gdy Ricochet wniósł nowy wymiar do swojego stylu dzięki subtelnym heelowym elementom. Sabre, w swoim charakterystycznym stylu, podziękował Ricochetowi i podkreślił swoje oddanie New Japan. Mocne słowa o przyszłości NJPW i dominacji TMDK były idealnym zakończeniem tego show, budując dalsze emocje wokół jego stajni. Warto dodać, że pirotechnika i moment celebracji były świetnym akcentem na zakończenie gali. To była gala, która nabierała tempa w miarę jej trwania. Choć początek pozostawiał trochę do życzenia, ostatnie dwie walki zrekompensowały wcześniejsze niedociągnięcia. Show cierpiało na pewne problemy z pacingiem, jak również z długością (10 walk po ponad 12 minut każda to wyzwanie zarówno dla zawodników, jak i widzów), ale te najlepsze momenty były naprawdę znakomite i warte czekania. Mimo że nie była to gala bezbłędna, jej mocne momenty wyniosły ją do poziomu bardzo dobrej. Szczególnie ostatnie dwie walki uczyniły ją wartą obejrzenia, a Gabe Kidd i Takeshita wyraźnie zaprezentowali się jako przyszłe gwiazdy dla New Japan (i nie tylko). Gala mogłaby być lepsza przy bardziej zrównoważonej karcie, ale jako całość była satysfakcjonująca.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...