Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

W Jakie Gry Teraz Gracie...


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Ze 30h poszło się kochać, ale skończyłem Pillars of Eternity 2: Deadfire. Mechanika gry pozostała w zasadzie bez zmian, co jest jak najbardziej w porządku, ale już klimat mi podszedł mniej niż w przypadku jedynki. Dla mnie "dwojka" jest słabsza, ale jeśli podejść do tematu w pełni obiektywnie, to dominuje nad swoją poprzedniczką. Jakość towarzyszy poszła do przodu, fabuła wydaje się bardziej spójna, ciekawsza, a okrutnie kiepska warownia, została zastąpiona statkiem. Tu się zaczynają moje mieszane odczucia. Ogólnie widać, że statek to nie tylko dodatek, a jeden z wazniejszych aspektów gry. Mi po prostu pirackie klimaty nigdy nie podchodziły. Nie inaczej było tym razem. Nawet uciekałem z wielu bitew morskich, bo mi się nie chciało w nie bawić (kosztem morali załogi). A i wypada podkreślić, że poziom trudności poszedł w dół. Przyznam szczerze, że jak zachowa się jakiś zdrowy rozsądek co do wykonywania zadań, to aktywna pauza może się przydać tylko pod koniec, w (przed)ostatniej walce. W innym wypadku gangowanie całą ekipą każdego po kolei, skutkowało u mnie najlepiej.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-434361
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Agony ma bardzo adekwatny tytuł. Szybko okazuje się bolesną udręką, która może i przedstawia wizję piekła, która wielu zaintryguje, ale gameplayowo nie oferuje nic, żeby iść naprzód. Mechanika gry jest obleśnie toporna, wywołując większe nakłady potu na czole, niż obecna pogoda.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-434437
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  492
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  03.06.2010
  • Status:  Offline

Ze 30h poszło się kochać, ale skończyłem Pillars of Eternity 2: Deadfire. Mechanika gry pozostała w zasadzie bez zmian, co jest jak najbardziej w porządku, ale już klimat mi podszedł mniej niż w przypadku jedynki. Dla mnie "dwojka" jest słabsza, ale jeśli podejść do tematu w pełni obiektywnie, to dominuje nad swoją poprzedniczką. Jakość towarzyszy poszła do przodu, fabuła wydaje się bardziej spójna, ciekawsza, a okrutnie kiepska warownia, została zastąpiona statkiem. Tu się zaczynają moje mieszane odczucia. Ogólnie widać, że statek to nie tylko dodatek, a jeden z wazniejszych aspektów gry. Mi po prostu pirackie klimaty nigdy nie podchodziły. Nie inaczej było tym razem. Nawet uciekałem z wielu bitew morskich, bo mi się nie chciało w nie bawić (kosztem morali załogi). A i wypada podkreślić, że poziom trudności poszedł w dół. Przyznam szczerze, że jak zachowa się jakiś zdrowy rozsądek co do wykonywania zadań, to aktywna pauza może się przydać tylko pod koniec, w (przed)ostatniej walce. W innym wypadku gangowanie całą ekipą każdego po kolei, skutkowało u mnie najlepiej.

 

30 h i koniec?Ja mam na liczniku ponad 48 a czuję, jakbym nie był nawet w połowie, a przy walce to ja juz nawet im nie mówię co mają robić bo sami wiedzą xD.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-434481
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

30 h i koniec?Ja mam na liczniku ponad 48 a czuję, jakbym nie był nawet w połowie, a przy walce to ja juz nawet im nie mówię co mają robić bo sami wiedzą xD.

 

Jakoś szybko mi poszło, a wcale nie olewałem misji pobocznych i zleceń. Olałem chyba tylko jakieś polowanie na wodzie od jednej klientki, bo z góry założyła, że będę walczył statkiem, co mi jest nie po drodze. Oczywiście, jak miałem zlecenie, a okazywało się, że to kapitan jakiejś łajby, to robiłem, żeby nie wisiało w dzienniku. Jeśli o frakcje chodzi, to z jedną się delikatnie skłóciłem i... no zabiłem ich wszystkich :wink: Ta królowa, co to do niej się szło bodajże na koniec I aktu. Jej ziomek się coś rzucał, to ich wybiłem. Poskutkowało to odejściem ze składu Tekeha, czy jak on tam się zwał. Nie wiem, nie był częścią mojej podstawowej ekipy :wink:

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-434482
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Obiecanki. Tyle było szumu wokół Vampyra. To miała być rewolucja dla gier RPG, po czym szybko okazało się, że to ciężko nazwać grą RPG. Jest niby rozwój postaci, ale teraz jest on wszędzie. Jest niby otwarty świat, tylko niekoniecznie chce się go zwiedzać. Jest też system dialogów, który jest dość kretyński i odblokowanie kolejnych wskazówek nikogo nie usatysfakcjonuje. Tak samo jak hucznie zapowiadane zjadanie wszystkich. Nie działa to tak, jakbym sobie tego życzył. Gra ma u podstaw dość prostą mechanikę, przeliczającą wsyzstko na punkty. Tak zjedzenie kogoś, jak i pomoc innemu, jest tutaj podciągnięta pod status danej dzielnicy. A chcemy go utrzymać na dobrym poziomie, żeby być fajnym wampirem. A ja nie chciałem być fajny, planem moim było zabijanie wszystkich, nawet bez gadki. To miałem zbyt niski poziom hipnotyzacji, i nie mogłem się spełniać z powołaniem. Zresztą, te wszystkie wybory moralne, czy zjeść kogoś czy nie, to najwyżej pytanie czy chcę wykonać dodatkową misję, czy ją olewam. Nie ma większego wpływu na główną fabułę. Walka jest jakaś quasi-Soulsowa, co powinno mi się podobać, ale męczyło na dłuższą metę. Fabuła nie nakręcała do dalszego grania, cały ten Londyn wyglądał dla mnie tak samo, więc miałem wrażenie kręcenia się w kółko. Olewam. Obiecanki.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-434613
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 870
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

e67f3b7af2cda921c77c2e527cb9307287329aed502c4c5dc1b1ebd51200bf4a.jpg

Ja z kolei zakochałem się z Ever Oasis na DSa.

Jest to bardzo fajny miks gry RPG akcji z grą ekonomiczną, a może i trochę symulatorem farmy a'la Harvest Moon czy Stardew Valley.

W grze wcielamy się w szefa tytułowej oazy, a naszym celem jest jej rozbudowa i przyciąganie jak największej ilości nowych mieszkańców. Przy okazji mamy walkę ze złem, ale tak naprawdę fabuła to tylko tło i nie zwraca się na nią wielkiej uwagi. Najfajniejsza część gry to ekonomia oazy połączona z eksploracją mapy. Nasi mieszkańcy mają możliwość otwarcia sklepu. Jednak to naszym zadaniem jest dostarczanie im towarów i tu wchodzi do gry wyruszanie w podróż w poszukiwaniu potrzebnych przedmiotów. Sklepy na pierwszych poziomach zaopatrzymy bez problemu, ale gdy zaczną się rozwijać, będziemy musieli bardziej pokombinować, wybrać się w dalsze wojaże i zmierzyć się z większymi zagrożeniami.

Na początku porównałem Ever Oasis do Harvest Moona i Stardew Valley i choć nie nie jest ona aż tak rozbudowana, to daje z początku bardzo mocne odczucie swobody. Z czasem trochę to mija i widzimy te różne triki przez które gra wydaje nam się otwarta. Również z czasem niektóre wypady są bardzo monotonne, zwłaszcza gdy wyruszamy tam po raz n-ty, a musimy to zrobić bo tylko tam jest wymagany przedmiot.

Niemniej jednak, jako gra na konsolę przenośną sprawdza się super. Cieszę się że wraz z kupnem DSa nie zamknąłem się tylko na duże marki, bo jak udowodniła ta gra, te mniej znane tytuły też potrafią dać dużo radości.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-434623
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Na PCtach zagościł Crash Bandicoot w pełnej trylogii. Z chęcią śledziłem losy tego remastera, a odbiłem się od niego bardzo szybko. Nie to, że to jest złe. To po prostu nigdy nie było TAK dobre, jakbym sobie tego życzył. Trochę się upewniłem w przekonaniu z dzieciństwa, że Crash to bardziej życzenie Sony, że mają super platformówkę. Nie mają, nie mieli. To jest dość poprawna gra, z ok mechaniką, i z ledwie przyzwoitym bohaterem. Tyle. Za dzieciaka miałem N64, i sorry, ale tamtejsze Super Mario 64, to do dziś najlepsza gra tego typu. Jakby mi ktoś chciał wmówić w tamtych czasach Bandicoota, to by doszło do rękoczynów. Ba, ja o wiele chętniej bym grał w oryginał Mario, z przestarzałą grafiką, niż w odpicowanego Crasha.

 

Czekam na Spyro. Może też doczołga się na PC-ty. Jemu też dam szansę.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-435123
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Tennis World Tour, gdzieś się otarło o moje ręce, ale mam wrażenie, że lata mijają, a gry tennisowe są ciągle takie same :lol: Może jest jakaś perełka, w którą nie grałem (albo grałem, ale nie pamiętam), ale nie piszcie mi, nie chcę wiedzieć. Ta miała bardzo słabą płynność, była toporna, po gemie można czuć zmęczenie.

 

Wróciłem do Castlevanii Lords of Shadow. Kiedyś się odbiłem, potem znów się odbiłem, teraz zacisnąłem zęby i nie żałuję. Wciągnął mnie świat, zamierzam skończyć też dwójkę, i może Mirror of Fate, czy jak tam tej platformówce na PC. A na pewno rzucę okiem na serial Netflixa.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-435347
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Tak jak lubię skradanki, to każdy kolejny nowy tytuł z tego gatunku, zwiększa moją miłośc do klasyków. Mówiąc skradanka, myślę Hitman, myślę (stary) Splinter Cell, ewentualnie myślę Thief (choć aż takim fanem nie jestem). Thief of Thieves ma ładną, cell-shadingową grafikę, która się nie starzeje, wydaje się mieć przyjemną fabułę, ale gamplayowo kuleje. To jakaś dziwna hybryda gier Telltale i skradanki. I na żadnym polu nie robi dobrej roboty. Wybory są raczej dialogowe, znikome, zbędne, a skradanie toporne, niewygodne, przy żenującej pracy kamery.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-435456
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Jakieś to DLC do Pillars of Eternity 2 jest nudne. Beast of Winter w ogóle nie sprawił, że chciało mi się wracać do tego świata, choć ma to pewnie związek z ogrywaniem kolejny raz Baldur's Gate 2. Cienie Amn nawet na dzień dzisiejszy są o wiele fajniejsze od PoE. I to mówie jako fan PoE. Zwyczajnie ten klasyk jest dla nowych gier niedościgniony. Beast of Winter trochę przypominał mi "Tron Bhaala", tylko że Tron jest potrzebny, żeby zamknąć historię potomka Bhaala, a Beast of Winter to takie rozszerzenie, które spokojnie można sobie darować. Chyba tak zrobię z pozostałymi DLC do Pillarsów. Chyba, że będą zbierały genialne recenzje.

 

Seria Yakuza sprawiała zawsze wrażenie czegoś, co mi się spodoba. Od pierwszej odsłony na PC (Yakuza 0) odbiłem się po 90min grania. A raczej "grania", bo przyciski to wciskałem może 15min, a reszta czasu to oglądanie cutscenek i rozmów, które mnie nijak nie kręcą (nie są zrobione tak dobrze, jak chociażby w GTA, czy nawet Sleeping Dogs). Jak chciałęm pochodzić po mieście, to zawsze mnie blokowała magiczna ściana, mówiąca, że muszę zrobić coś innego. Nawet jak mi się wydawało, że idę w kierunku znacznika, to gra twierdziła, że mam iść inną drogą. Nie chce się przy tym denerwować :P

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-435665
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Sporo szumu wokół Dead Cells i choć nie jestem szczególnym fanem metroidvanii, a rogalików zwyczajnie nie trawię, tak w to gra się bardzo przyjemnie. Mechanika gry jest dynamiczna, a grafika ładna (jak na pixelart). Wątpię, żebym utonął w tym świecie na niezliczone godziny, ale byłem miło zaskoczony.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-435702
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

header.jpg

 

Chyba czegoś nie załapałem. Masa pozytywnych opinii, nawet teksty o łzach po ukończeniu. Jakbym grał w coś innego.

 

Początki są całkiem ciekawe. Narrator opisuje poziomy stworzone przez pewnego człowieka, stara się wgłębić w ich sens. Choć rażą mnie teksty typu "pudło w powietrzu... ciekawe, co to znaczy" i ogólnie szukanie sensu na siłę wszędzie, nawet nieźle się bawiłem. Od biedy można stwierdzić, że początkujący projektanci mogą tu znaleźć jakąś inspirację czy coś.

 

Niestety, potem się robi pretensjonalnie. Nie będę rzucał spoilerów, ale tu nie ma głębokiej historii. Jest prościutka. I pod koniec nawet nie daje wrażenia, że jest czymś więcej. Nie ma czego rozkminiać. Dostajesz wszystkim w twarz, bezpośrednio. Może jak ktoś miał podobne problemy, to go coś tu ruszy. Może zwyczajnie nie jestem targetem.

 

A poza tym... Naprawdę nie obraziłbym się, gdyby dodano sprint, albo chociaż przyspieszono postać. Nie, ślamazarne poruszanie się po często pustych korytarzach nic nie wnosi do historii. To tylko sztuczne przedłużanie. A nawet w takiej wersji całość trwa tylko 90 minut.

 

Udźwiękowienie jest dobre. To tak, żeby nie było za smutno.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-435750
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Monster Hunter World miało być grą, która mnie wciągnie na długie godziny. Wypatrywałem w tym perełki. Recenzje zresztą zdawały się to potwierdzać. Na razie zrobiłem dwa podejścia i nie mam weny w to grać dłużej niż godzinę. Historia w tej grze jest tylko wymówką do eliminowania kolejnych potworów. Jej brak jest pewnie po części odpowiedzialny za to, że mi się nie chcę tego kontynuować. Walka jest ok, ale jestem już tak przyzwyczajony do systemu DkS, że mnie ten na kolana nie rzucił. A na pewno nie zmieni się moje podejście do misji, gdzie mamy duży hub (miasto), w którym znajdziemy wszystkie potrzebne rzeczy, a na misje jestesmy "teleportowani", kiedy przyjdzie na to moment. Takie to mało przygodowe. Najbardziej ponuro to wygląda już przy pierwszej misji. Miałem zabić 7 podrzędnych stworków. Wpadasz, niszczysz je, ale jest ich więcej niż 7. Myślisz - świetnie, zabije więcej. Otóż nie. Po wyeliminowniu 7 stworów, gra informuje Cię, że zostaniesz odesłany do bazy za 60sekund, podczas których powinieneś zebrać zwłoki pokonanych. Myśle - ok, ale pewnie reszta mnie zaatakuje. Błąd. Reszta dostała kręciołka głowy i biega sobie obok z gwiazdkami przy czole... Wszelakie zbieractwo też mnie trochę odpycha. Ogółem, jak nic się nie zmieni przy trzecim posiedzeniu, to odpuszczam. Zawsze lubiłem w grach uwalać wielkie kreatury, ale tych tutejszych chyba nie doczekam.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-435773
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

header.jpg

 

Trudno to oceniać pod kątem fabuły. Jeden "odcinek", z którego w sumie mało wynika i bardzo mało się dzieje. Jest dzieciak, który ubarwia sobie codzienność superbohaterskimi wyzwaniami, jego ojciec, który lubi wypić, i parę innych osób, o których dowiemy się niewiele i ledwo migną przed ekranem. Terenu do zwiedzania jest bardzo mało, co widać w porównaniu z innymi grami-serialami, gdzie przez dwie godziny (czasem nawet mniej) zwykle widzimy większe zróżnicowanie. Dopiero końcówka pokazuje coś ważniejszego. To tylko wstęp do drugiego sezonu LiS-a, przedstawiający młodego Chrisa, który pewnie będzie tam ważną postacią. Czy głównym bohaterem? Może być nawet antagonistą, co jest ciekawe. Dowiemy się z czasem.

 

Co do reszty... Muzyka trzyma poziom oryginału, graficznie jest w porządku. W samym gameplayu jest drobna zmiana - wystarczy jedno kliknięcie do sprawdzania przedmiotów, a opcje typu look/use zmieniamy na osobnych przyciskach lub rolce myszy. Nie wiem, czy to było konieczne, ale da się przyzwyczaić. Pojawiło się też celowanie i rzucanie, co pewnie będzie jakoś wykorzystane w dwójce.

 

No i tyle. Kto grał w poprzedniczki, i tak Spirita sprawdzi, w końcu jest za darmo. A potem nic tylko czekać na Life is Strange 2.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-435793
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Bardzo mieszane uczucia zostawia po sobie We Happy Few. Przyjemna wydaje się fabuła, a świat jest rewelacyjny. Problem w tym, że gameplay jest ... gówniany. Jeśli wyobrażę sobie mechanikę, która nijak do mnie nie przemówi, to właśnie będzie to zestaw z WHF. Zestaw, w którym walka jest kiepska, skradanie głupie (przez idiotyzm przeciwników), a chodzenie w dużej mierze opiera się na wszelakim craftingu, czym zazwyczaj rzygam. Dobili mnie Simsowatymi naleciałościami, gdzie muszę jeść, pić, spać, o czym gra ma tendencje się przypominać. Nienawidzę.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/140/#findComment-435800
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • Nialler
      Imo w tych wdziankach co wychodzą są nieraz seksowniejsze i bardziej hoterskie niż "na codzień" xD
    • MattDevitto
      Royal Rumble kobiet w 2026 xDDDDDDD
    • KyRenLo
      WWE oficjalnie potwierdza lokalizację Royal Rumble 2026:
    • MattDevitto
      Ja wiem, że New Japan obecnie ma o wiele słabszy roster niż x lat temu, ale łączenie Corbina z fedką z Japonii to liść prosto w twarz dla Azjatów Chociaż tag team Corbin&Omos to byłoby coś
    • HeymanGuy
      NJPW Wrestle Dynasty 2025 8-Man Lucha Gauntlet Match: 16 minut czystego chaosu, efektownych akcji i technicznego wrestlingu, ale zacznijmy od początku. Hecheciro i Kosei Fujita zaczęli to na spokojnie, wymieniając kilka klasycznych chwytów. Fajna techniczna robota z obu stron, choć Hecheciro wydawał się mieć lekką przewagę w doświadczeniu i precyzji. No i zanim zdążyło się rozkręcić, wpadł Soberano Jr. – typowy luchador z CMLL, który wszedł jak tornado. Rzut na Fujitę, headscissors na Hecheciro i zaczęło się latanie. Typowe, ale cholernie przyjemne dla oka, ja zawsze to lubiłem. Chwilę później pojawił się Master Wato. Powiem szczerze, że Wato ostatnio idzie w górę, to i tu udowodnił, że potrafi. Wymiana chopów z Soberano? Była Hurricanrana? No też była. A potem wszyscy zaczęli się tłuc poza ringiem, bo czemu nie. No i proszę, mamy Mascara Doradę. Kolejny zawodnik z CMLL, który miał dobry 2024 rok, a tutaj wyglądał, jakby chciał udowodnić, że nadal jest w formie. Szybkie biegi po linach, headscissors na Soberano, a potem genialne suicide dive’y – praktycznie dla każdego, kto był w pobliżu. Zdecydowanie wyróżniał się swoją akrobatyką. A potem… Taiji Ishimori. Facet wszedł z buta. Handspring Cutter? Elegancko. La Mistica w Bonelock? Klasa. Ale Dorada dzielnie się wybronił. Ishimori nie zwalniał tempa i widać było, że ma ochotę na coś większego. Lubiłem Ishimoriego w TNA, z tego co pamiętam trzymał nawet pas X-Div. No i teraz czas na Titana – typ wpadł jak błyskawica. Crossbody, rope walk dropkick, Tornado DDT – wszystko to wyglądało świetnie. Trochę przyspieszył tempo i fajnie to wszystko zróżnicował.I wreszcie, gwóźdź programu… El Desperado, gość z IWGP Jr. Heavyweight na biodrach. Wszyscy momentalnie rzucili się na niego, bo jak tu nie skupić się na facecie z pasem? Desperado zebrał niezły łomot na rampie, potem w ringu, ale jego spryt pozwolił mu na kilka błyskotliwych kontr. Końcówka? Totalny chaos. Hecheciro z backbreakerem na Desperado, Fujita lata na Hecheciro, Ishimori dorzuca moonsault. Soberano z corkscrew dive’em, Titan i Wato się nie poddają i sami dorzucają swoje loty. No i Dorada… Ten Shooting Star Press na całą grupę to było coś pięknego. Wszystko zakończyło się jednak w ringu. Desperado próbował coś ugrać z Fujitą, ale Ishimori z Gedo Clutchem przechytrzył wszystkich i zgarnął wygraną. To była klasyczna spot-festowa walka. Dużo fajnych akcji, tempo, które nie pozwalało się nudzić, i świetna okazja, by młodsi zawodnicy pokazali swoje zalety. Czy była jakaś większa historia? Raczej nie, ale czysty fun wrestlingowy zdecydowanie był obecny. Po walce wszyscy rzucili się na Ishimoriego, ale on uciekł przez tłum – klasyczny heel move. CMLL-owcy jeszcze trochę poświętowali z fanami. 2,5/5 Grappling Match: Hiroshi Tanahashi vs. Katsuyori Shibata: Zaczyna się od przyjacielskiego pojedynku, bo jakby nie było, Shibata uratował Tanahashiego przed EVIL-em i House of Torture na Wrestle Kingdom, więc tu mamy coś w stylu "dziękuję za pomoc, stary". Czas na zabawę, ale wiadomo, jak to bywa z tymi dwoma – nie potrafią po prostu delikatnie. 😂Pierwsze 30 sekund? Wymiana klasycznego tie-upu, obaj starają się zyskać przewagę, ale wiecie, jak to jest – żadnego z nich nie da się zdominować tak łatwo. Kończą w linach, czysty break, i ruszają dalej. Następnie zaczynają wymieniać chopy.I tu Shibata zaczyna robić robotę, czujesz ten ból, jak jego ciosy trafiają w Tanahashiego. Ale Tanahashi? Facet nie odpuszcza, walczy o każdy chop. To był taki klasyczny "chop fest", jak to bywa u tych dwóch, że aż można poczuć ból przez ekran. Tanahashi przyjmuje ciosy, ale potrafi odpowiedzieć. Nawet próbuje full nelson w końcu, ale kończy się to po prostu na kolejnym chopie. Ostatnie sekundy? Obaj są już na tyle wyczerpani tymi ciosami, że to po prostu nastąpiła wymiana chopów do samego końca. Mimo że nie padło żadne wielkie zakończenie, to był czysty fun. Ciężko to ocenić jakkolwiek, bo w sumie to nie była żadna epicka walka, ale dla tych dwóch to była totalna zabawa. Widziałem, jak się dobrze bawią, więc i ja się bawiłem. Można było się spodziewać, że z tej rywalizacji nie będzie nic większego, ale te chopy – wow. Szkoda, że nie wyłonili zwycięzcy, ale i tak było to całkiem zabawne. 2/5 takie wymuszone. Winner Takes All: Strong Women’s Champion Mercedes Mone vs. RevPro Women’s Champion Mina Shirakawa: Zaczynamy od klasyki – panie zaczynają od klinczu i Mina daje Mercedesównej kopa w brzuch, bo czemu nie? Potem trochę rope runningu, dropkick na kolana i momenty, gdzie obie zaczynają robić uniki, trochę typowego wrestlingu. Mone rzuca snapmare i próbuje Statement Maker. Mina nie daje się złapać, bo zaraz wskakuje na liny i przerywa. Czyste, ale nic, co by powaliło widza. Mone robi kilka klasycznych ruchów, jak baseball slide i suicide dive na Minę i jej ekipę, a potem do akcji wkracza Mina – trochę Dragon Screw, wrzucenie nogi Mone w słupek i Figure Four wokół słupka, bo czemu nie? Widać, że Mina stara się trzymać fason, ale Mone jak zawsze wyprzedza ją o krok – nie daje się zdominować tymi technicznymi ruchami. Dość szybko Mone próbuje backstabber, ale nie jest w stanie kontynuować, bo no… kolano, dobry selling przy okazji. Potem klasyczne corner work i jeszcze jedna Meteora. W końcu Mina odpłaca jej tym samym, Figure Four znów się pojawia, a Mone w końcu ucieka do lin. Przełomowy moment? Mina trafia z Sling Blade, potem Implant DDT, Glamorous Driver i… Mone dalej wstaje, jakby nic się nie stało. Po czym po prostu odbija kolejną Mone Maker na 2, bo ta kobitama niekończące się siły, jakby była jakimś niezniszczalnym cyborgiem z lat 80-tych. 🤦‍♂️ Szczerze mówiąc, Mone już mnie trochę nudzi czy to w NJPW czy w AEW. Tak, wiem, ma swój styl, jest gwiazdą i mega utalentowaną wrestlerką, ale jej walki są po prostu mechaniczne. Brakuje w nich tej iskry, dramatu, który sprawiłby, że widzowie naprawdę by jej kibicowali, mimo charakteru postaci. Zwycięstwa Mone wydają się takie "wiedziałem, że wygra". Na pewno wielu będzie to oceniało jako solidny pojedynek, ale dla mnie brak tej energii i autentycznego zagrożenia w jej walkach sprawia, że nie czuję w tym większego entuzjazmu. Trochę mam wrażenie, że jej booking przypomina Hogana z lat 90, czy Cenę z lat 10 – zawsze wygrywa, tylko nie wiadomo do końca jak i dlaczego, a inne zawodniczki zaczynają przy niej wyglądać na marne tło. Takie trochę "Mone Show", a reszta to tylko postacie drugoplanowe. 3/5 Brody King vs. David Finlay /w. Gedo:  To był typowa hoss fight – dwa wielkie byki, jeden z nich to Brody King, który absolutnie dominuje w sile, drugi to Finlay, który stara się wyjść z opresji, bijąc się o każdą okazję. Zaczynamy od budowania Kinga jako powerhouse'a, który pokazuje swoją przewagę, zrzucając Finlaya jak kawałek śmiecia. Ale Finlay nie odpuszcza – jak to on – i z każdą chwilą udowadnia, że potrafi się wybić z takich sytuacji. Chop block z jego strony to jeden z pierwszych momentów, kiedy rzeczywiście potrafi zrównać Kinga z ziemią, chociaż ten później spokojnie odpłaca ciosami. Bardzo fajne cross face od Finlaya, potem Cactus Clothesline i obaj lądują na ziemi. Plancha też ładnie wyszła, ale King złapał go w powietrzu i odpłacił mu się zaciętym uderzeniem w barykady. Brody King świetnie wygląda w roli wielkiego, brutalnego faceta. Senton, chopy, elbowy, a potem Death Valley Driver – gość po prostu rozbija Finlaya na każdym kroku. Finlay w odpowiedzi walczy, jakby to była jego ostatnia szansa – coraz więcej uppercutów, walka o przetrwanie, a cannonball senton Kinga w narożniku... no siadło xd Chociaż King wyglądał jak absolutna bestia przez większość tej walki, Finlay w końcu zaczyna odwracać losy pojedynku. Speer po świetnym wyrwaniu się z chwytów Kinga, clothesline z tyłu głowy, a na końcu – Overkill. Finlay nie dał się zgnieść przez Kinga i wygrał w momencie, który podsumował całą jego walkę o przetrwanie. To była świetna walka, typowy hoss fight, jakiego można się spodziewać po tych dwóch. King był tytanem, nie dawał Finlay’owi ani chwili wytchnienia, ale właśnie to Finlay sprawił, że walka miała więcej dramaturgii, pokazując klasę zawodnika walczącego z takim potworem. Choć Brody King dał za dużo, co sprawia, że ciężko mu utrzymać status topowego zawodnika (bo powinien chyba mieć więcej do powiedzenia w ringu), to naprawdę świetnie się to oglądało. Finlay świetnie sprzedał techniki z mniejszych pozycji i Overkill był odpowiednią kropką nad i. Zdecydowanie dobra walka, z mocnym końcem i solidnym storytellingiem – ale King chyba mógłby być trochę mniej "zbyt hojnym" w takim stylu pracy. 3,5/5 Shota Umino vs. Claudio Castagnoli: Zaczynamy od Claudio, który od razu atakuje Shotę na wejściu, pokazując, kto tu rządzi. Claudio od samego początku wykorzystywał swoją siłę, by trzymać młodszego rywala w pasie i nie pozwalał mu na żadną chwilę oddechu. Nie oszczędzał go – uppercuty (zresztą akcje firmowe ex-Cesaro), stompy, potem Giant Swing, gdzie Shota się wyrwał na ostatnią chwilę. Potem widzimy trochę tego "brutalnego Claudio" w akcji, jak Crippler Crossface. Jasne, można powiedzieć, że Shota trochę wziął na siebie za dużo ciosów, ale od tego momentu zaczyna wstawać. Gdy udało mu się Tornado DDT i Jumping DDT na apronie, zyskał trochę momentum. Od tego momentu cała walka nabrała tempa, a Shota zaczynał wyglądać na kogoś, kto może dać radę Claudio. Zmienia się dynamika: nie jest już tylko ofiarą, ale zaczyna odnajdywać w sobie siłę, której mu wcześniej brakowało. Claudio oczywiście odpłacał z nawiązką, ale Shota miał ten magiczny moment – kilka naprawdę dobrych kontr – jak Beyblade czy Avalanche Tornado DDT. Ostatecznie jednak zwyciężył po Snap Death Rider, co było świetnym zakończeniem tej historii w ringu. To nie tylko walka, to także opowieść o tym, jak młodszy zawodnik może przejść przez piekło, a potem znaleźć sposób, by wygrać. Shota pokazał, że nie chodzi tylko o siłę, ale i serce do walki. Fajna walka – Claudio naprawdę pokazał swoją moc, ale cała historia o Shocie była naprawdę solidna. Chłopak przeszedł przez niemały młyn, ale dzięki swojemu wewnętrznemu duchowi walki udało mu się znaleźć sposób na pokonanie takiego dominatora jak Claudio. Ostatecznie Shota wyglądał na gościa, który się rozwija. Claudio udaje gest pojednania, a potem wyśmiewa go klasycznym ruchem z geste Kozakiewicza. Solidne, emocjonujące, i patrząc na Shotę, mamy tu naprawdę początek czegoś większego. 3,5/5 NEVER Openweight and AEW International Title match: Konosuke Takeshita (c) w/ Don Callis vs. Tomohiro Ishii: Walka zaczęła się klasycznie dla takich zawodników – siłowe próby zdominowania przeciwnika. Takeshita próbował szybko zdominować, zasypując Ishiiego ciosami i kopnięciami, ale Ishii, jak to ma w zwyczaju, po prostu wstał i zaczął odpowiadać swoimi charakterystycznymi chopami i lariatami.  Momentem przełomowym była próba Avalanche Falcon Arrow Takeshity – widowiskowe podniesienie Ishiiego z lin i zrzucenie go z wysokości mogło zakończyć walkę, ale Ishii, jak to wojownik, znalazł w sobie siłę, by przetrwać i kontynuować ofensywę. Nie tylko to, ale sam Ishii zaskoczył wszystkich swoim Avalanche Hurricanraną, co było totalnym szokiem, biorąc pod uwagę jego styl walki.. Takeshita i Ishii zaczęli wchodzić w strefę totalnej desperacji – headbutty, wymiana lariatów, i nagłe, potężne kontry sprawiały, że publiczność siedziała na krawędzi krzeseł. Kiedy Takeshita trafił Poisoned Rana i zakończył wszystko Power Drive Knee oraz Raging Fire, było jasne, że młody gwiazdor utrzyma swoje tytuły, ale nie przyszło mu to łatwo. Ishii wyglądał, jakby miał jeszcze trochę magii w sobie, a jego walka była jak przypomnienie o tym, dlaczego jest uważany za jednego z najtwardszych w biznesie. Brutalna, szybka i intensywna walka – klasyka w wykonaniu Ishiiego, który po raz kolejny pokazał, że wciąż ma w sobie ogień, a Takeshita zademonstrował, dlaczego jest uważany za gwiazdę wschodzącą. Połączenie old-schoolowej brutalności z odrobiną nowoczesnej atletyki. 4/5 Triple Threat Tornado Tag Team Match for the vacant IWGP Tag Team Titles: United Empire (Jeff Cobb and Great-O-Khan) vs. Young Bucks (Matt and Nick Jackson) vs. Los Ingobernables de Japon (Himoru Takahashi and Tetsuya Naito): Tornado Tag oznacza totalny chaos, i tak właśnie było w tym starciu. Walka rozpoczęła się od szybkiego wywalenia Young Bucks z ringu przez Cobba i Hiromu. Cobb imponował swoją siłą, a Bucksi szybko wrócili do gry, używając swoich charakterystycznych superkicków i widowiskowych dive'ów, by zyskać przewagę. Jeff Cobb był prawdziwą gwiazdą w tej walce – jego brutalne German Suplexy, zwłaszcza podwójny German na Bucksach, były absolutnym popisem jego siły. Wielokrotnie przypominał, dlaczego jest jednym z najbardziej fizycznie dominujących zawodników na świecie. Great-O-Khan również miał swoje momenty, pokazując kreatywność. Hiromu i Naito wnieśli do walki swoją charakterystyczną dynamikę – kombinacje ciosów i synchronizowane ruchy, takie jak Time Bomb i Destino, były imponujące. Szczególnie Naito z jego opanowanym stylem był kontrapunktem dla energicznych Bucksów. Young Bucks, jak przystało na nich, skupili się na szybkich, widowiskowych akcjach – Elevated Swanton Bomb, X-Factor, i oczywiście EVP Trigger. Nawet w momentach, kiedy wydawało się, że ich przewaga zostanie przerwana, zawsze znajdowali sposób, by wrócić do gry. Ostatecznie ich doświadczenie w chaosie tego typu walk przyniosło im zwycięstwo, kiedy wykorzystali TK Driver, aby zdobyć tytuły. Widowiskowy spot fest, który świetnie sprawdził się jako szybka, dynamiczna walka, choć brakowało w niej głębszej narracji. Występ Cobb’a był absolutnie na najwyższym poziomie, ale w końcu to Bucksi byli najlepsi w chaosie. Jeśli lubicie szybkie akcje i niekończące się przejścia między ruchami, to była walka dla Ciebie. Jednak brak znaczącej dramaturgii w sekwencjach nieco obniża ogólną ocenę. 3/5 IWGP Global Heavyweight Title Match: Yota Tsuji (c) vs. Jack Perry: Walka rozpoczęła się od klasycznych zapasów, z wymianą przejść i kontr. Perry, jako heel, sprytnie atakował oczy i plecy rywala. Yota Tsuji jednak udowodnił, dlaczego jest mistrzem. Walka nabrała tempa, gdy Tsuji zaczął przełamywać dominację Perry’ego, pokazując swój wachlarz umiejętności – od siły po widowiskowe ruchy, takie jak Modified Spanish Fly. Jack Perry miał swoje momenty, zwłaszcza w budowaniu narracji z celowaniem w dolne plecy Yoty. Jego Wrist Clutch Angle Slam oraz manipulacja sędzią poprzez ukryty cios poniżej pasa były klasycznymi zagraniami czarnego charakteru. Perry robił wszystko, by oszukać rywala i wywalczyć przewagę. Kulminacja przyszła w końcówce, gdzie po wymianie ciosów Perry wydawał się być bliski zwycięstwa. Jednak Yota Tsuji, dzięki Gene Blaster (po prostu Spear), przełamał ofensywę rywala i przypieczętował swoją pierwszą obronę tytułu. To był solidny pojedynek, który skutecznie podkreślił siłę i wszechstronność Yoty jako nowego mistrza. Perry odegrał swoją rolę dość dobrze, budując napięcie jako sprytny, lecz podstępny pretendent. Walka była dynamiczna, z dobrą strukturą, ale brakowało większej nieprzewidywalności – wynik był dość oczywisty. Mimo wszystko, jak na pierwszą obronę tytułu Yoty, było to odpowiednio intensywne starcie, które pozwoliło mu zaprezentować się jako godnego czempiona. 3/5 Kenny Omega vs. Gabe Kidd: Starcie rozpoczęło się w tempie klasycznym dla Omegi – techniczne uniki, szybkie kontry i solidne chopy. Kidd szybko pokazał, że nie zamierza być tylko kolejnym przeciwnikiem do odhaczenia, przewracając Omegę solidnym Shoulder Blockiem i wygrywając wymianę ciosów. Już na początku było widać, że Kidd chce wykorzystać swoje brutalne, fizyczne podejście. Suplex na krawędzi ringu i wyrzucenie Omegi na barykadę szybko pokazały, że walka będzie bardziej ostra, niż tylko techniczna. Kidd przygotował stoły, ale Omega jak zawsze odpowiedział widowiskowymi akcjami, jak Plancha czy Snap Dragon Suplex na podłodze. Te spoty były bolesne do oglądania, a zwłaszcza ten kiedy Kidd, który wylądował na linach i odbił się na podłogę w sposób wyglądający na groźny. Omega atakujący krwawiącego rywala, a potem użycie krzeseł i stołów przez Kidd’a, podniosły imho powagę i prestiż tej walki. Kidd, pokazując brutalność, rozbił fragment stołu na głowie Omegi, co wizualnie wyglądało niesamowicie i podkreślało desperację obu zawodników. Końcówka walki to pokaz charakterystycznego dla Omegi stylu – szybkie przejścia między technikami, potężne V-Triggery oraz emocjonalne próby zakończenia walki przez One Winged Angel. Kidd, mimo zmęczenia, walczył jak równy z równym, serwując Piledrivery i Kawada Driver, które wyglądały jakby miały zakończyć walkę. Fakt, że Omega zdołał przetrwać te ciosy, wzmacniał jego status jako niezniszczalnego wojownika. Ostateczna wymiana to podsumowanie tego, czym była ta walka – brutalnością, wytrzymałością i nieustępliwością. Kidd po V-Triggerze i Powerbombie podnosi się przy liczeniu do jednego, co było symbolicznym pokazem ducha walki. Ostatecznie jednak Omega zamknął pojedynek swoim One Winged Angel, co zakończyło walkę. To była emocjonalna, brutalna i techniczna uczta wrestlingowa. Obaj zawodnicy zrobili wszystko, by wynieść ten pojedynek na najwyższy poziom. Kidd, mimo przegranej, wyszedł z tej walki jako gwiazda, jeszcze większa niż był do tej pory, udowadniając swoją wartość jako fizycznego, agresywnego rywala. Gabe był idealnym rywalem dla Kennego na powrót po kontuzji. Omega, po problemach zdrowotnych, pokazał, dlaczego jest jednym z najlepszych na świecie. Jedyny minus? Trochę przesadna długość walki, co momentami wydłużało akcję, ale finalny efekt zrekompensował te momenty. Tanahashi płaczący po walce mówi wszystko – ta walka przejdzie do historii jako niezapomniane starcie, na pewno dla fanów Gabe'a. 5/5 IWGP Heavyweight Title Match: (c) Zack Sabre Jr. vs. Ricochet: Ricochet szybko zaatakował, próbując wypracować przewagę dzięki swojej szybkości i akrobatycznym manewrom, takich jak Sasuke Special i Springboard 450 Splash. Wydawało się, że Ricochet ma szansę na szybkie zakończenie walki, ale Zack Sabre Jr., jak to ma w zwyczaju, przejął kontrolę, skrupulatnie eliminując atuty rywala. Sabre zaczął od technicznych rozwiązań, takich jak Cravat i złożone dźwignie, które skutecznie neutralizowały zapędy Ricocheta. Sabre, będący mistrzem techniki, skupił się na żebrach i ramionach Ricocheta, używając Inverted Indian Death Lock i Kimura Lock, aby powoli rozkładać przeciwnika na czynniki pierwsze. Ricochet próbował odpowiadać serią dynamicznych ataków, takich jak Running Shooting Star Press czy Lionsault, co podkreśliło różnicę w ich stylach walki. Jednak Sabre, jak zawsze, znalazł sposób na spowolnienie tempa, przejmując kontrolę przez precyzyjne kopnięcia i dźwignie. Walka nabrała intensywności, gdy obaj zawodnicy zaczęli wprowadzać bardziej ryzykowne akcje. Ricochet zaserwował widowiskową sekwencję: Northern Lights Suplex, Brainbuster, a następnie absurdalne Suplexy na krawędzi ringu i na podłodze. W tym momencie widzowie byli na krawędzi swoich miejsc. Sabre, pomimo widocznego bólu w żebrach, kontynuował walkę, wykorzystując Dragon Suplexy i Michinoku Driver, które ledwo nie zakończyły pojedynku. Ricochet próbował zakończyć walkę widowiskowym 630 Splash, ale Sabre unika tego i kontruje potężnym Punt Kickiem, po którym następuje Zack Driver.  Finalna sekwencja należała do Sabre'a, który zamknął Ricocheta w The Inexorable March of Progress, idealnie wykorzystując swoją techniczną przewagę. Ricochet nie miał wyjścia i poddał walkę. Było to świetne zestawienie dwóch unikalnych stylów walki – atletycznego i dynamicznego Ricocheta kontra technicznego i precyzyjnego Sabre'a. Choć wynik nie był zaskoczeniem, obaj zawodnicy dostarczyli ekscytującej walki, która pokazała, dlaczego są w czołówce. Sabre zachował mistrzowskie opanowanie i ciągłość narracyjną, sprytnie pracując nad żebrami i ramionami Ricocheta, podczas gdy Ricochet wniósł nowy wymiar do swojego stylu dzięki subtelnym heelowym elementom. Sabre, w swoim charakterystycznym stylu, podziękował Ricochetowi i podkreślił swoje oddanie New Japan. Mocne słowa o przyszłości NJPW i dominacji TMDK były idealnym zakończeniem tego show, budując dalsze emocje wokół jego stajni. Warto dodać, że pirotechnika i moment celebracji były świetnym akcentem na zakończenie gali. To była gala, która nabierała tempa w miarę jej trwania. Choć początek pozostawiał trochę do życzenia, ostatnie dwie walki zrekompensowały wcześniejsze niedociągnięcia. Show cierpiało na pewne problemy z pacingiem, jak również z długością (10 walk po ponad 12 minut każda to wyzwanie zarówno dla zawodników, jak i widzów), ale te najlepsze momenty były naprawdę znakomite i warte czekania. Mimo że nie była to gala bezbłędna, jej mocne momenty wyniosły ją do poziomu bardzo dobrej. Szczególnie ostatnie dwie walki uczyniły ją wartą obejrzenia, a Gabe Kidd i Takeshita wyraźnie zaprezentowali się jako przyszłe gwiazdy dla New Japan (i nie tylko). Gala mogłaby być lepsza przy bardziej zrównoważonej karcie, ale jako całość była satysfakcjonująca.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...