Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

W Jakie Gry Teraz Gracie...


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  240
  • Reputacja:   2
  • Dołączył:  18.02.2018
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Zachęcony tym jak prezentowało się przed premierą Kingdom Come: Deliverance ruszyłem po nią aby się zawieść lub zachwycić i po kilkunastu godzinach gry można bez trudu stwierdzić, że jest to gra dla określonego grona odbiorców. Urealistycznienie rozgrywki, które może większość graczy z miejsca odrzucić, mnie przekonało do siebie od razu - takiego średniowiecznego RPG bez smoków, zaklęć, magów oczekiwałem od zawsze i w końcu jest dane mi w coś takiego pograć ;)

Gra ta ma w cholerę błędów, długie wczytywanie tekstur, problemy z zadaniami, raz miałem sytuację kiedy lokacja po szybkiej podróży nie załadowała mi się w pełni i cały czas napotykałem niewidzialne przeszkody. Muszę jednak przyznać, że gra mi się w to naprawdę dobrze i czuję tutaj podobną sytuację jak z Gothiciem, którego sam jestem zapaleńcem i raz do roku którąś część muszę sobie przejść - jeśli ta gra nie spodoba się komuś w pierwszych godzinach rozgrywki, to może już ją usuwać z dysku bo nic więcej tutaj dla siebie nie znajdzie. Taka specyfika jedną część graczy odstrasza, drugą zachęca, ja z mojej strony mogę powiedzieć, że jeśli nie przeszkadza komuś toporność rozgrywki, to śmiało może ruszać po tą grę :)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-431913
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Jak ktoś nigdy nie miał styczności, to wyszła wczoraj kolekcja Devil May Cry HD, która zawiera pierwsze trzy części serii. Nie wspominałbym pewnie o tym, gdyby nie część trzecia, do której bardzo milo jest mi wrócić. Przyznaje, że mimo nieznajomości 1 i 2, to 3 sprawiła mi największą radość. Mimo powtórki. Co do wspomnianego HD, to nie ma co się napalać. Gry dalej są brzydkie i ciężkostrawne dla kogoś, kto lubi Ultra grafikę. Powstały już jakiś czas temu (te wersje "HD", bo oryginały to wiadomo) i dopiero teraz się doczłapały na PC.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-432111
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Pograłem chwile w The Council, nową epizodyczną przygodówkę, ktora wprowadza wiele zmian do formuły spopularyzowanej przez Telltale. Oprócz rozmów, interakcji i okazjonalnych zagadek, dostajemy możliwość levelowania postaci, co mocno odciska się na sposobie naszej gry. Dzięki zdobytym zdolnością mamy dostęp do różnych opcji dialogowych czy interakcji. Mocno zachęcają gracza do kilkukrotnego przejścia? Nie wiem, ale wiem jedno - fabuła jest ślamazarna, dialogi dość nudne, postać jakaś szara, i naprawdę cięzko mi się było przekonać, żeby ukończyć choćby ten jeden epizod. Może z czasem, jak zaczną wychodzić kolejne, a ludzie będą się zachwycać, to wrócę. Na razie mnie to wymęczyło
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-432299
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  240
  • Reputacja:   2
  • Dołączył:  18.02.2018
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

500 godzin w Football Manager 2018 nabite i co można powiedzieć? Cały czas jest to gra dobra, posiadająca pomniejsze błędy, nie wpływające na rozgrywkę. W tej edycji nie odbyła się jakaś rewolucja jeśli chodzi o silnik meczowy czy o inny aspekt rozgrywki, ot zmiany kosmetyczne lub jedna większa mająca na celu symulować sprawy w szatni, wprowadzona została więc mechanika liderów zespołu, zawodnicy dzielą się na grupy towarzyskie - w pierwszych sezonach nadający świeżość aspekt, później jednak nie zwracający na nas jakiejś szczególnej uwagi, jedynie w momentach załamania formy zespołu lub konfliktu z jakimś piłkarzem.

 

Jak najbardziej cały czas miło jest poklikać w FM'a i prowadzić drużynę do chwały, jednych może odstraszać mnogość funkcji(wtedy ratunkiem dla tego kogoś jest wersja Touch), gra jednakże bawi cały czas i polecam zdecydowanie każdemu sympatykowi piłki nożnej :wink:

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-432488
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

header.jpg

Znajdź bossów i pokonaj ich, szukaj kolejnych. I w sumie to tyle. Ciężko się tu doszukiwać jakiejkolwiek fabuły (Cień Kolosa to nie jest, tam był chociaż cel). Ale same walki są fajne. Masz 1 strzałę (trzeba ją podnosić po strzale) i unik, oberwiesz = giniesz, a przeciwnicy padają po jednym strzale w miękkie - czasem trzeba częściej trafiać, by odsłonić punkt, ale to tyle. Walki są na tyle zróżnicowane, na ile się da przy tak ograniczonym zakresie ruchów i ciężko się znudzić. Całość nie jest długa, przeszkadzać może tylko konieczność powrotu do bossa po śmierci, bo czasem chwilę to zajmuje. Dla fanów boss rushów - fajny indyk.

 

Ukończyłem to na klawiaturze, ale warto wziąć pod uwagę pada, by móc strzelać w każdym kierunku, nie tylko w 8 kątach.

 

 

header.jpg

Najlepsza darmówka na Steamie? Pod kątem kooperacji - chyba tak.

 

To taki escape room, gdzie jedna osoba próbuje się wydostać z zamku, a druga stara się jej pomóc, przeszukując pomieszczenia w poszukiwaniu wskazówek. Nie jest bardzo trudno, wszystko opiera się o komunikację i spostrzegawczość. Skype nie jest wymagany, bo każdy ma walkie-talkie. Przejście zajmuje jakąś godzinkę, a by zdobyć wszystkie osiągnięcia, trzeba zagrać po raz drugi - z zamianą ról.

 

Polecam - koniecznie ze znajomym. Choć można znaleźć w lobby innych ludzi do gry.

 

 

header.jpg

Zabij strażników, by odzyskać wolność. Kolejny boss rush z "rozbudowaną" fabułą. Do tego między walkami są zdecydowanie za długie segmenty chodzone, które niby mają być chwilową oazą spokoju, ale irytują.

 

Ocena gry będzie zależała od tego, czy spodobają się pojedynki. A te są świetne. Podzielone na fazy, różniące się od siebie schematami ataków, łączące walkę mieczem z shooterami typu bullet hell. Poziom trudności z czasem robi się wysoki, ale jak to bywa w tych przypadkach, sukces daje masę satysfakcji. A nawet jeśli nie idzie ci za dobrze, docenisz śliczną grafikę i świetnie dobraną muzykę do każdego starcia. Irytować może specyficzny system uników (działa dopiero po puszczeniu klawisza), ale to kwestia przyzwyczajenia.

 

Ogółem: Furi nie podejdzie każdemu, ale jeśli dla kogoś liczy się przede wszystkim radocha z przezwyciężania trudności, to będzie zakup idealny.

 

 

1028663_LB_231x326_en_US_%5E_2017-12-01-16-06-46_459c02af0334c3ca8d758bc50e8f40b36f008c38.jpg

Dwójka gości trafia do więzienia i próbuje uciec. To tylko mały fragment historii. Całość jest ciekawsza, niż się wydaje.

 

Pomysł na coopa jest rewelacyjny. Przez większość czasu gramy w split screenie, nawet jeśli to gra przez sieć. Każdy może sobie robić co chce, faktycznej kooperacji wymaga dopiero przejście do kolejnego "etapu". W międzyczasie każdy eksploruje co i jak chce, dla rozluźnienia można też rywalizować w minigierkach, zależnie od poziomu. Dzięki podzieleniu ekranu mamy ciągły wgląd na sytuację partnera i całość wypada bardzo filmowo. Są momenty, gdzie ekran się zmienia i widzimy jeszcze więcej ujęć z różnych kamer, a w spokojniejszych momentach fragment jednego gracza w ogóle znika, by wszyscy oglądali ważną część historii dotyczącą drugiego. To jak oglądanie interaktywnego filmu. Dzięki coopowym zabiegom wygląda to lepiej niż cokolwiek, co zrobiło takie Telltale.

 

A sama fabuła... Jakieś 2/3 historii średnio mnie interesowało. To takie typowe "buddy movie": dwóch gości musi ze sobą przebywać, poznają się lepiej, rodzi się przyjacielska więź. Jak ktoś nie lubi takich klimatów, może mieć problem. Ale warto wytrzymać te parę godzin dla końcówki. Mniej więcej ostatnia godzina jest tego warta. Nie będę podawał szczegółów, by nie psuć zabawy, ale bardzo mi się podobało to, w jakim kierunku poszła ta opowieść. Filmowi znawcy może się wcześniej domyślą, co się wydarzy, ale ja byłem zaskoczony. Pozytywnie.

 

Wypada też wspomnieć o tym, że wystarczy jedna kopia gry - jest coś takiego jak "wersja próbna". Działa to tak, że masz niby całą grę, ale możesz grać tylko po otrzymaniu zaproszenia od posiadacza zakupionej kopii. Więc w sumie można się podzielić kosztami. Taki coop przed właściwą grą!

 

Są drobne babolki graficzne, ale to bez znaczenia. Dla fanów wspólnej gry pozycja obowiązkowa. Soliści nie mają czego szukać, bo... singla tu nie ma.

 

 

header.jpg

Czego jeszcze nie pisali o Soulsach... Już chyba każdy ma wyrobioną opinię i albo będzie te gry pochłaniał w całości, albo da sobie spokój już na początku. Dwójka tego nie zmieni. Dlatego skupię się tu na porównaniach do jedynki.

 

Już sam początek jest specyficzny. Na pewno na plus fakt, że od pierwszego ogniska można się teleportować. Może to uproszczenie, ale nie widzę problemu. Zmiany w statystykach - da się przyzwyczaić. Uniki i udźwig działają ciut inaczej, ale to też nie zmienia aż tak wiele. Największą niespodzianką jest... konieczność używania kamieni leczniczych. Bo Estusów jest na początku tyle, co kot napłakał. To mi chyba najbardziej przeszkadzało, na szczęście z czasem się to zmienia.

 

Port na PC nieporównywalnie lepszy. Co w sumie może kogoś zirytować, bo dzięki temu... gra przez sieć działa. W sensie: nie unikniecie napadów ze strony żywych graczy. Czasem potrafi to być wkurzające, ale to część gry i akceptuję to. Choć system jest daleki od ideału, bo bierze pod uwagę ilość zebranych dusz i na tej podstawie wybiera możliwych przybyszów, co jest trochę słabym sposobem na balans. Jak ktoś umie grać, to na niskich poziomach Soul Memory może zrobić pogrom wśród nowicjuszy.

 

Miejscówki niestety nie zapadają w pamięć. Nie są też tak fajnie ze sobą połączone, jak w oryginale. Do tego dochodzą lokacje fatalne. Czarny Jar mnie nie wkurzał, ale rozumiem, skąd się biorą narzekania w Internecie. Za to trzeba wyróżnić pewien teren z DLC: Mroźne Obrzeża. Burza śnieżna, przez większość czasu nic nie widać, droga do bossa to około 5 minut bez ognisk, do tego dosłownie znikąd atakują lodowe konie, które mogą doprowadzić do furii. Poza tym - pustka, wielki pusty obszar, ledwie parę ruin budynków. Można to miejsce olać, nie jest obowiązkowe, ale jak to tak zostawić bossa...

 

A jak już przy wrogach - jak to jest, że zwykłe moby są często bardziej upierdliwe niż wielcy bossowie? Wspomniane wyżej konie, ogniste salamandry czy mali rycerze z Wieży Heide są wg mnie trudniejszymi przeciwnikami niż większość "szefów". Tych jest więcej niż w jedynce i trudno będzie mi sobie przypomnieć połowę. Brak kreatywności twórcy zastąpili większą ilością walk typu 2 czy 3 vs 1. Najgorsze były gargulce, ale wspomnę, że to walka opcjonalna. A najlepsze starcia? Znów przywołam DS1, bo sytuacja podobna. DLC oferują czasem świetnych bossów. Tam był Artorias (Manusa też lubię), tutaj - Rycerz Oparów i Sir Alonne. Rewelacja. Szkoda, że reszta jest poziom niżej.

 

Potwory da się wybić "na amen". Po około 10 razach przestają się pojawiać, dzięki czemu droga wolna. Ogranicza to farmienie dusz, ale ma też swoje plusy. Jeszcze jedna fajna sprawa: Żar Ascezy. Nie lubię przechodzić gier ponownie (za dużo innych czeka), więc doceniam pomysł. Można podbić dzięki temu ognisko i obszar wokół do poziomu z NewGame+ i wyżej. Trudniejsi przeciwnicy i bossowie, czasem nowi wrogowie, przedmioty normalnie niedostępne bez NG+, do tego wszystko wraca na miejsce, wraz z wrogami, co pozwala farmić po wyczyszczeniu obszaru. Chyba najlepszy pomysł w DS2.

 

Ogólnie: choć jedynkę stawiam wyżej, podobało mi się. To nadal Soulsy. Mało która seria daje mi tyle satysfakcji z sukcesów.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-432710
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 432
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  02.04.2012
  • Status:  Offline

 

Dark Souls to action/RPG osadzony w mrocznym świecie fantasy. Za jego opracowanie odpowiedzialne jest studio From Software, mające w dorobku Demon’s Souls, niezwykle wymagającego przedstawiciela tego samego gatunku, który zawładnął sercami posiadaczy konsoli PlayStation 3 w 2009/2010 roku. Akcja toczy się w uniwersum utrzymanym w stylistyce średniowiecznego fantasy i inspirowanym kilkoma motywami. Ponownie są to takie aspekty jak rycerze i królowie, śmierć i podziemia, czy chociażby ogień i chaos. W odróżnieniu od poprzedniego dzieła studia From Software, świat Dark Souls nie został jednak podzielony na odrębne poziomy. Zamiast tego otrzymaliśmy płynne przejścia między strefami i sporymi połaciami terenu – gracz może dotrzeć do każdego miejsca widocznego na ekranie. Twórcy zwiększyli w ten sposób rolę eksploracji i stworzyli bardziej skomplikowane lokacje (rozciągające się nie tylko w poziomie, ale i pionie). W trakcie rozgrywki ponownie zagłębiamy się w mroczne korytarze zamków i opuszczone podziemia, nie dysponując przy tym żadnymi szczegółowymi mapami. W Dark Souls zastosowano model rozgrywki niemal identyczny z tym znanym z Demon's Souls. Zabawę rozpoczynamy od stworzenia bohatera. Do wyboru dostajemy płeć, wygląd, imię oraz klasę. Ostatni z elementów jest tylko umowny, gdyż każdą postać możemy rozwinąć w dowolny sposób i nie musimy sugerować się żadnymi wytycznymi. W czasie zabawy wykorzystujemy wiele różnych broni, w tym dziesiątki nowych. Dla każdej z nich zarezerwowane zostały unikalne rodzaje ataków i animacji postaci, przy czym wszystko zależne jest od biegłości naszego bezimiennego bohatera i tego, czy trzyma broń w obydwu rękach, czy w jednej. Twórcy usprawnili także silnik odpowiedzialny za odwzorowanie fizyki, który w wielu przypadkach pomaga osiągnąć przewagę nad nieprzyjacielem. Ponadto bohater po raz kolejny włada doskonale magią (zaklęciami i cudami). Środkiem płatniczym, a także źródłem punktów doświadczenia ponownie są dusze zabierane pokonanym przeciwnikom.

 

Pora żebym i ja naskrobał coś o japońskiej serii specyficznych gier, które podbiły rynek w ostatnich latach i muszę powiedzieć przy okazji także moje serducho. Kilka lat temu znajomy mi pokazał jedynkę i muszę powiedzieć, ze z biegiem czasu po wielu męczarniach, wyuczenia się schematów totalnie wsiąkłem w temat i długie godziny spędzałem na graniu oraz oglądaniu dziesiątek materiałów na YT odnośnie gier From Software. Można powiedzieć, że w swoim rodzaju faktycznie seria jest pewnym ewenementem, gdyż nigdy nie byłem fanem japońskich produkcji, charakterystycznych postaci z groteskowym wyglądem, zbroi o przedziwnych kształtach czy broni większych od właściciela. Seria DS, jednak przełamała tą barierę dzięki klimatowi, rozgrywce, muzyce i poziomie trudności, który wkurza, nie wybacza, ale też z jednej strony zachęca do grania dalej... .

 

"+"

 

Ogólne

- typowa dla japońskich produkcji zawiła, niejasna, mroczna fabuła, która nie jest podana na tacy. Wszystko, co nam objaśnia, co tu się właściwie dzieje jest sprytnie ukryte zmuszając nas do słuchania dialogów, czytania opisów przedmiotów, a nawet ubioru

- muzyka klimatyczna, dopasowana do lokacji i przeciwników, czasem mroczna, czasem żywiołowa, a momentami spokojna lub trzymająca w niepewności. W pierwszej części brzmiąca "surowej" niż np. w trzeciej, co świadczy o jakości dźwięku rosnącej wraz z budżetem po sukcesach kolejnych gier, jednak nie jest to żaden minus. Ta seria zdecydowanie ma jeden z lepszych OST'ów w branży gier

- w zdecydowanej większości zróżnicowani bossowie i przeciwnicy, na których trzeba obrać inną taktykę. Niektórzy piekielnie wymagający i dający satysfakcję po pokonaniu, a niektórzy banalni, lecz z interesującą historią za plecami, mówiącą, że ten boss wcale nie miał być wyzwaniem...

- wysoki poziom trudności, który nie wybacza błędów i potrafi zirytować, ale z drugiej strony wciąga i zachęca do dalszej walki, a nie odstrasza

- zamiast tradycyjnego zapisywania stanu rozgrywki system jest skonstruowany w taki sposób żeby naszych poczynań nie dało się cofnąć, a rolę punktów kontrolnych w świecie gry pełnią ogniska

- szereg zbroi, broni, tarcz, czarów różnego typu pozwalających na możliwość składania dziesiątek kombinacji

- wiele różnych klas i statystyk odpowiadających za różne typy wyposażenia oraz cechy naszej postaci z mechaniką skalowania na czele

- motyw dusz jako jednocześnie punktów doświadczenia oraz waluty

- całkiem unikalny system walki pozwalający na przeróżne style zależnie od rodzaju broni i sposobu jej używania

- szereg pozytywnych i negatywnych statusów, wpływających na naszego bohatera oraz itemów owe statusy podnoszące lub niwelujące

- ciekawy świat podzielony na w zdecydowanej większości oryginalnie zaprojektowane lokacje o całkowicie odmiennym środowisku, lecz połączone ze sobą w logiczny sposób

- wiele postaci niezależnych, które potrafią być wielce pomocne, a ich strata drogo kosztować oraz takich, które mogą ciebie oszukać, co poskutkuje dużymi konsekwencjami

- ciekawie rozwiązany multiplayer polegający na krótkotrwałej kooperacji w obrębie jednego miejsca, ale zezwalający również na atakowanie innych graczy zależnie od ich negatywnej bądź pozytywnej reputacji. System przymierzy (gildii) rywalizujących ze sobą oraz aktywacja trybu online poprzez użycie specjalnego przedmiotu, który ma również znaczenie w grze PvE, ponieważ zmieniając naszego wybrańca z zombiaka w człowieka m.in. dajemy mu więcej punktów HP

 

Prepare To Die Edition

- Świat gry wydaje się najbardziej spójny i zamknięty z całej serii

- Masa postaci i przeciwników, które stały się znakami rozpoznawalnymi dla całej serii

- Fabuła jest tu również bardziej poukładana niż w następnych odsłonach oraz całkiem fajnie wprowadza w powoli tonący w mroku świat fantasy

 

Artorias of the Abbys

- Krótkie, ale wymagające i satysfakcjonujące

- Bossowie dodatku jednymi z oryginalniejszych i najważniejszych w fabule całej serii jak i również oryginalne, charakterystyczne NPCety

- arena turniejowa do PvP

 

Dark Souls II (premierowa wersja)

- znacznie więcej zawartości niż w "jedynce". Gra jest dłuższa i ma więcej do zaoferowania w kwestii rozgrywki

- inna część świata z własną historią powiązaną, jednak w pewnym stopniu z początkiem serii i nowym wyposażeniem działającym niekiedy podobnie do tego z pierwowzoru. Wielu to się nie spodobało, ja jednak szanuje za próbę stworzenia czegoś nowego. Odmienność tego tytułu od innych części na swój sposób intryguje

- możliwość teleportacji między wszystkimi ogniskami

- o wiele lepiej zrobiony port PC, lecz wciąż sugerowany do grania jest pad

- możliwość buffowania broni wzmocnionych ulepszeniem żywiołu bądź magii

 

Scholar of the First Sin

- rozszerzenie, które wprowadza szereg poprawek w grafice i rozgrywce

- zmienione rozmieszczenie itemów i przeciwników, które pozwala na nowe doświadczenia

 

Crown of the Sunked King

- ciekawe DLC z fajnie zaprojektowanym, podziemnym światem piramido - podobnych budowli

- nowe przedmioty

 

Crown of the Old Iron King

- najdłuższe i najbardziej wymagające DLC

- ostatni boss jednym z fajniejszych w całej grze

- ciekawie zaprojektowane ruiny hybrydy zamku i kuźni

- nowe przedmioty

 

Crown of the Ivory King

- Najlepsze DLC z najciekawszą historią w świecie "dwójki" i najładniejszą lokacją w postaci zaśnieżonej twierdzy

- Ostatni boss jednym z fajniejszych w całej grze

- Nowe przedmioty

 

Dark Souls III: Game of the Year Edition / Fire Fades Edition (Japonia)

- zdecydowanie najładniejsza i najlepiej działająca gra z serii. Usprawniony silnik graficzny, smukły gameplay i dobrze zrobiony port PC, gdzie można bez większych problemów pograć na klawiaturze i myszce

- zachowanie funkcji teleportu między wszystkimi ogniskami

- jakość dźwiękowa muzyki również została bardzo usprawniona

- masa nawiązań do poprzednich gier, co wielu zaznacza jako spory minus. Cóż, zawsze szedłem pod prąd względem społeczeństwa :P

- nowe elementy wyposażenia oraz kilka starych, znanych z poprzedniczek

- dobry motyw z przedstawieniem ostatniego bossa jako uosobienia wszystkich, którzy próbowali zjednoczyć płomień (lordowie i postacie gracza)

 

Ashes of Ariandel

- zaśnieżona, namalowana kraina nawiązująca do lokacji z pierwszej części

- rozbudowany wątek powstania świata, który będzie również poruszony w drugim DLC

- ostatni boss jednym z najtrudniejszych w całej serii

- nowe przedmioty

 

Ringed City

- Znacznie dłuższe DLC ostatecznie zamykające całą historię

- zróżnicowane środowisko z nowymi postaciami, bardzo ważnymi dla całej historii w tym ostatni boss, który pojawia się znikąd na początku poprzedniego dodatku, a okazuje się jednym ze sprawców całego bałaganu

- przymierze pozwalające grać jako boss, co jest bezpośrednim nawiązaniem do Demon's Souls

- nowe przedmioty

 

"-"

 

Ogólne

- często zdarzające się błędy i glitche kosztujące nas czasem życie jak przykładowo ciosy przeciwników przenikające przez ściany

- słabe zabezpieczenie antycheaterskie, które pozwala oszustom modyfikować i podrzucać innym graczom przedmioty, co może w konsekwencji doprowadzić do soft bana poszkodowanego

- sam multiplayer też czasem działa jak chce

 

Prepare to Die Edition

- port na PC pozostawia trochę do życzenia. Skopane sterowanie na myszce i klawiaturze oraz spadki FPS

- graficznie jest biednie nawet na okres premiery gry

- "Leże Chaosu" - jeden z głównych bossów i kluczowych postaci dla historii ograniczony do słabego "gimmick fight" z irytującym motywem walącego się podłoża i skoku na wysuniętą gałąź, którą musimy dostać się do wnętrza bossa

- pierwszy boss skopiowany 2 razy. Takiego samego przeciwnika spotkamy ponownie bez większych zmian. Jeden będzie silniejszy, a drugi ma inny kolor skóry

 

Dark Souls II (wersja premierowa)

- większość bossów, przeciwników i NPC nie jest tak wyrazista jak w pierwszej części

- downgrade graficzny, który pozbawił nas reklamowanej przez twórców zaawansowanego oświetlenia i cieni

- branie zamiarów ponad siły przez mniej doświadczoną część studia i liczne problemy w trakcie produkcji spowodowały, że miejscami w kreacji świata rzuca się w oczy brak konsekwencji. Rozpoczynanie gry jako facet przed kreacją postaci, momentami dziwne rozmieszczenie itemów czy umiejscowienie w kilku miejscach przeciwników kilka metrów od ogniska to trzy rzucające się w oczy przykłady

- w wielu miejscach brak kreatywności i inwencji twórczej, co dotyka głównie bossów. Duża część z nich jest łatwa i opierająca na schemacie większy przeciwnik i problematyczni, mali pomagierzy lub po prostu grupa wrogów. Niektórzy w późniejszych lokacjach się powtarzają z nieco zmienioną siłą i kolorem skóry/pancerza

- sporo przeciwników ma słabo zaprojektowane hitboxy przez, co otrzymujemy cios kiedy nie powinniśmy

- wrogowie po kilku naszych śmierciach przestają się odradzać, co z jednej strony ułatwia życie kiedy mamy już dość pewnej lokacji, ale z drugiej utrudnia "farmienie" dusz

- Aby dotrzeć do jednego z oryginalniejszych bossów w grze musimy przejść żmudną próbę pokonania trzech podobnych do siebie jaskiń. Wszystko sprowadza się do ganiania po małych jamach za wymagającymi mobami i przy każdej kolejnej próbie w celu uzyskania dostępu musimy poświęcić przedmiot pozwalający odzyskać formę ludzką

 

 

Scholar of The First Sin

- więcej zawartości nie zawsze oznacza lepiej. Dużo lokacji zapchanych na siłę powtarzającymi przeciwnikami jak np. zwykłe moby dokonujące inwazji jako phantomy, gdzie w innych częściach phantom jest unikalnym NPC

- w niektórych miejscach inne rozlokowanie przeciwników właściwie nie ma głębszego sensu

 

Crown of the Sunked King

- nieco rozczarowujące bossy. Pierwszy jest mocniejszą wersją ostatniego bossa podstawki, a drugi to nie wyróżniający się zbytnio smok

 

Crown of the Old Iron King

- ponowne kopiowanie pobocznego bossa i sztuczne utrudnianie drogi do niego poprzez zmuszanie gracza do samobójczego biegu przez szereg przeciwników na czas za nim zamkną się bramy

 

Crown of the Ivory King

- Lokacja "Mroźne obrzeża" to przykład dobrego w zamyśle i fatalnie wykonanego w praktyce miejsca. Zaśnieżone pustkowie dręczone przez śnieżyce sprawia, że gracz musi przebiec spory kawałek drogi widząc dosłownie tylko biel i uważać na zabójczych wrogów w postaci naelektryzowanych koni, które potrafią zabić na 2 ciosy, a to wszystko okraszone kolejną kopią bossa, który dodatkowo ma bardzo niedopracowane hitboxy i często trafia nas kiedy nie powinien

- wymuszenie na graczu żmudnego "farmienia" rzadkich przedmiotów potrzebnych do wymiany na pancerz finalnego bossa dodatku

 

Dark Souls III: Game of the Year Edition / Fire Fades Edition (Japonia)

- można na siłę się przyczepić do sposobu zakończenia historii. Wciąż zostaje kilka pytań po napisach końcowych

- śmieszne umiejscowienie kilku ognisk dosłownie obok siebie

 

Nigdy nie sądziłem, że przekonam się do azjatyckiej produkcji, a tu proszę zaskoczyli mnie. Gra mnie kupiła, pochłonęła i mimo, że mam ponad setkę w każdej części to dalej jadę NG+ i nie mam dosyć. Zależnie od danej gry są błędy i rzeczy, które irytują, ale dzięki oryginalnemu sposobowi opowiedzenia historii, fajnym lokacjom, wymagającemu poziomowi trudności oraz w większości bardzo ciekawym bossom przy akompaniamencie świetnej ścieżki dźwiękowej potrafię tej serii wiele wybaczyć. Aż szkoda iż nie mam możliwości zagrania w Demon's Souls, które zapoczątkowało ten cykl (jest grywalne na emulatorze, ale mój procek niedomaga jak i sam emulator wciąż raczkuje :( ). Za to w niedalekiej przyszłości być może skuszę się na PS4, które ma tyle fajnych exów i zatopię się w świecie kapitalnego Bloodborne, w które jako fanowi serii aż wstyd mi nie zagrać.

 

Ocena:

 

Prepare To Die Edition (Artorias of the Abbys) 5-/5

 

Dark Souls II (wersja premierowa): 4/5

 

Scholar of the First Sin (Crown of the Sunked King, Crown of the Old Iron King, Crown of the Ivory King): 4+/5

 

Dark Souls III: Game of the Year Edition / Fire Fades Edition (Japonia) (Ashes of Ariandel i Ringed City): 5-/5

Edytowane przez Pavlos
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-432947
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Wiele dobrego słyszałem o nowym RPG Tower of Time, ale po ograniu jakiś czas, w ogóle tego entuzjazmu nie podzielam. Gra nie ma jakiejś zjawiskowej fabuły, a w zasadzie w tej materii mnie męczyła. Nie jest niczym innowacyjnym, a choć stawia na walkę (i to tam należy upatrywać największych plusów), trochę mnie raziło pojawianie się przeciwników znikąd, pasek progresu danej walki (wolę od początku wiedzieć, z czym mam do czynienia i ilu ich jest), i loadingi przed każdą batalią (choć to akurat może być specyfika mojego przestarzałego już PCta)

 

Obecnie zabijam czas przy klasycznym Chrono Trigger, który nawiedził niedawno Steama, a ja nigdy nie miałem okazji tego ograć.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-433285
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Trochę się zeszło, ale wreszcie dobrnąłem z kumplem do końca A Way Out, głośnego tytułu, który można ukończyć tylko w kooperacji. Mam mieszane uczucia. Na pewno fajnie, że gra cały czas oferuje coś nowego. Ma sporo mechanik (uproszczonych, ale jednak), przez co ciężko się nudzić. Mało ma jednak mechanik, które wyciskają maxa z systemu kooperacji. Świetne było pływanie kajakiem, czy tam łodką, gdzie synchronizowaliśmy ruchy z partnerem. Wspinanie podpierając się o plecy kumpla też dało sporo frajdy. I chyba tyle. Poza tym, najwięcej radości sprawiają opcjonalne mini-gry.

Gra przechodzi się sama. Decyzji mających wpływ na rozgrywkę praktycznie nie ma. Jak jest jakiś wybór drogi, to tylko odpalenie innej sekwencji. Nie poniósłbym się, by grać jeszcze raz i wybierać alternatywne możliwości. Dopiero na koniec jest coś, co ma jakieś znaczenie. Podparte jest to też fajnym zwrotem akcji, który zaskoczy pewnie wszystkich.

 

W między czasie dalej cisnę Chrono Trigger. Tylko teraz już wiem, jak genialna jest ta gra. W 1995 roku zrobili takiego kolosa wśród RPGów. Jak tylko widzę mnogość pomysłów to się łapie za głowę. Ta gra to jest obowiązek każdego. Nie obchodzi mnie, że komuś grafika nie odpowiada. Steam wypuścił ostatnio wersje na PC. Nie trzeba się babrać z emulatorami.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-433548
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 870
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

W między czasie dalej cisnę Chrono Trigger. Tylko teraz już wiem, jak genialna jest ta gra. W 1995 roku zrobili takiego kolosa wśród RPGów. Jak tylko widzę mnogość pomysłów to się łapie za głowę. Ta gra to jest obowiązek każdego.

 

Fantastyczna gra. Też ogrywam, ale nie na Steamie, tylko zakupiłem już jakiś czas temu wersję na DSa. Na tą Steamową słyszałem wiele narzekań, że to port z wersji mobilnej. To akurat częste rozwiązanie SquareEnixu. Wszystkie straszne Final Fantasy są portami z komórek. Mi to akurat nigdy nie przeszkadzało, no ale ja jestem maniakiem serii ;)

 

Ostatnio ogrywałem jednak Shadowrun: Returns i dodatek Shadowrun: Dragonfall.

Klasyczne taktyczno-turowe RPG w świecie cyberpunku (z jakimś tam miksem fantasy, bo biegają tam elfy, ogry trolle itd).

Pierwsza część zawiodła mnie czasem trwania. Straszliwy miałem niedosyt po niej i zdziwiłem się gdy pojawiły się napisy końcowe. Nie to, że fabuła zostawia jakieś niedopowiedzenia, albo zawodzi. Człowiek jest przyzwyczajony do dłuższych gier RPG i tu trochę zaskoczyło że to już koniec. Tym bardziej, że nawet nie wymaxowałem swojej postaci, co też mi się nie zdarza w grach Role-play, bo robię wszystkie możliwe questy poboczne.

 

Na całe szczęście miałem wykupiony cały pakiet, czyli wraz z grą był dodatek DLC. Tu muszę jednak ostrzec. Jeśli Shadowrun się wam spodoba i chcecie więcej, to NIE grajcie w DLC, tylko sprawdźcie Dragonfall jako samodzielną grę. Są dwie wersje. Ja grałem w DLC, nawet nie spoglądając że mam wersję samodzielną, a ta okazała się większa o kilka misji w tym fajne misje powiązane z historią naszych towarzyszy.

Dragonfall nie zawodzi. Jest tu wszystkiego więcej. Gra jest dłuższa, fabuła ciekawsza, dostajemy sporo nowych zabawek i gra się jeszcze przyjemniej.

 

Mam już zainstalowaną ostatnią część, Shadowrun: Hong Kong, także za jakiś czas pewnie jeszcze parę słów o tej części.

Jest jeszcze jakiś Shadowrun Chronicles, ale z tego co czytam to MMO + opinie ma już o wiele negatywniejsze, więc tę część olewam

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-433614
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Fantastyczna gra. Też ogrywam, ale nie na Steamie, tylko zakupiłem już jakiś czas temu wersję na DSa. Na tą Steamową słyszałem wiele narzekań, że to port z wersji mobilnej. To akurat częste rozwiązanie SquareEnixu. Wszystkie straszne Final Fantasy są portami z komórek. Mi to akurat nigdy nie przeszkadzało, no ale ja jestem maniakiem serii

 

Narzekają ludzie, którzy kochaja tę grę. Tylko oni. Jednocześnie pewnie cieszą się, że inni to ograją. Ja nie miałem nigdy okazji. Zawsze o tym słyszałem, ale brakowało konsoli, albo chęci do emulatorów. Mi tam Steamowa wersja pasuje. Grafikę można zmienić na oryginalną jak komuś bardzo nie pasuje.

 

A ukończyłeś już?

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-433619
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 870
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Właśnie pierwszy raz Chrono Triggera przechodziłem na emulatorze PSXa. Sporo lat temu, więc nie pamiętałem już wszystkiego. Teraz jestem gdzieś w 3/4 gry, ale miałem dość długą przerwę od DSa. Muszę wrócić i skończyć ;)
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-433624
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Był narzekania na Steamowego Chrono Triggera, ale już po pierwszym patchu (można wywalić nowe filtry graficzne) zaczęły się pojawiać pozytywne recki. Jedynym problemem zostaje w sumie interfejs skrojony pod mobilki, w końcu to port z telefonów, ale ponoć nad tym pracują. Zresztą tragedii nie ma, spokojnie da się grać.
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-433625
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 885
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  12.01.2007
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

W to nie tyle da się grać - w to trzeba zagrać. Strasznie mnie ta gra wciągnęła, jeszcze bardziej zauroczyła. Fabuła mistrzowska, postaci świetne. Aż żałuję, że tak rzadko z niektórych korzystam. Ja wczoraj ożywiłem jedną postać (ekhm, spoiler), więc teraz powinno już pójść z górki. Mam tam jakieś zadania opcjonalne z End of Time, i planuje je wszystkie zrobić, bo ... osaczam się głównej walki. Poważnie. Jeszcze nie czuje się przesadnie komfortowo w tym systemie walki, a i moje postaci w ogóle nie czują się komfortowo, jak dostaną w łeb czymś mocniejszym :D

 

A trzeba skończyć, bo w maju Pillars of Eternity 2, czyli kolejny zabijacz czasu, i Dark Souls Remastered, które ponownie ukończę, bo mam skłonności masochistyczne.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-433627
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

...a tak mi się przypomniało - jakby ktoś nie wiedział, dosłownie parę dni temu na Steama wjechały polskie napisy do Divinity: Original Sin 2 :) I po paru godzinach spolszczenie wydaje się być na naprawdę niezłym poziomie, choć nie do końca akceptuję przekład Godwoken na "Pomazańcy".

 

Może to wreszcie ukończę. Miałem problem się zgrać z ekipą, przez co wyszło parę miesięcy przerwy - teraz mam za sobą ciut ponad 50h, z czego niecałe 10 po naszemu. Na szczęście pamiętam większość historii, a resztę można doczytać w dzienniku. No i i tak najlepsze fragmenty to te, kiedy odpala się tryb turowy ;)

Edytowane przez aRo
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-433641
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

  • Posty:  4 959
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.07.2010
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

header.jpg

To jeden z niewielu "symulatorów chodzenia", który mnie autentycznie zaciekawił. Jestem zwolennikiem wyróżniających się mechanik, rzeczy innych niż wszystkie. A czy są jakieś podobne gry? Kompletna ciemność, ciekawa atmosfera (brak jumpscare'ów, a robi lepszą robotę niż niejeden horror, choć nawet się do końca nie łapie do tej kategorii - doceniam). Skaner jest w ruchu niemal przez 90% gry, bo i na nim się całość opiera - bez niego nic nie widać. Dostajemy nawet z czasem parę ulepszeń typu skan całego otoczenia. No i zwiedzamy sobie jaskinię, "malując" ściany. Z przyjemnością. Dodam jeszcze, że ścieżka dźwiękowa jest ekstra.

 

A co jest nie tak? Jak ktoś nie lubi eksplorować, nie znajdzie tu nic. Jest tu jakaś fabuła, ale niezbyt ciekawa. Mam wrażenie, że dodana na siłę, byleby był tu jakiś sens poza zwiedzaniem. Koniec (i start NG+ - tak, jest tu coś takiego) dodaje nawet twista fabularnego, który spłynął po mnie jak cała historia. Jak wam to nie przeszkadza - warto spróbować. Bawiłem się nieźle, a z goglami VR pewnie byłoby jeszcze lepiej. Gra wystarczy na jakieś 1,5 godziny, nie zdąży się znudzić.

 

 

header.jpg

Nowi twórcy, stare postacie. Kiedy DONTNOD powoli dłubią nad kontynuacją, dostajemy prequel. Czy sprostał zadaniu? Jeśli było nim: "wypełnić luki fabularne, umilić oczekiwanie na dwójkę", to chyba tak.

 

W LiS-ie nie bez powodu słyszeliśmy o Rachel Amber. Problem w tym, ze była to postać pojawiająca się tylko w dialogach innych. Nie mogło być inaczej, jasne, ale skoro jej nie znaliśmy, czegoś brakowało. I tu wchodzi Before the Storm. Historia może dzieje się trochę za szybko, to raptem 3 dni, ale daje nam poznać związek Rachel i Chloe. I oczywiście skupia się też na pannie Price. Ładnie przedstawili obie postacie. Fanom oryginału powinno się to spodobać. Nawet nowi mogą próbować - choć jest trochę słabiej, może przypaść do gustu, a LiS-a spoilerowo nie zepsuje... może poza ostatnim obrazem w grze, choć też nie do końca, jeśli się nie wie wszystkiego.

 

Mechanicznie to praktycznie to samo co wcześniej. Większe zmiany są dwie. Jedna to notki na dłoni, które przypominają o naszym celu. Jak się śledzi fabułę (trudno żeby tego nie robić w grze tego typu), to nawet podczas sprawdzania każdego kąta trudno zapomnieć, gdzie trzeba się udać, ale może to być użyteczne. I pasuje do całości - nie sprawia wrażenia dodanego na siłę, bardzo naturalne. Świetny motyw. A druga sprawa - kłótnie, sprzeczki, pyskówki, jak wolicie. Max z "jedynki" miała cofanie czasu, tu go być nie mogło, więc by się wyróżnić, postawili na to coś. Reagowanie na czas na komentarze innych, uderzanie słownie w czułe punkty. Do postaci Chloe niby pasuje, jednak momentami przypomina się takie popularne ostatnio słówko "cringe". Teksty są złe. Na szczęście nie ma tego zbyt wiele.

 

Wielu ludzi ceni sobie oryginał za emocje, jakie towarzyszą im w kluczowych momentach. Pod tym względem BtS nie zawodzi. Momentów jest mniej, ale to tylko 3 odcinki, więc zrozumiałe. Choć fabuła była w większości znana, i tak udało się tu wrzucić na zakończenie mocny wybór, za co brawa. Bez znaczenia, że nie ma wielkiego wpływu na dalszy przebieg - nie jest oczywisty i kiedy go zobaczyłem, musiałem się chwilę zastanowić. Bez rozmyślania o szeroko pojętym dalszym ciągu, tylko "tu i teraz". W sensie: co z tego, że nijak to nie wpłynie na historię Max? Czegoś takiego raczej nie dałoby się wprowadzić. Jak dla mnie twórcy dali radę, nieźle zamknęli ten rozdział. Jeszcze co do emocji - ostatnia scena, jaką widzimy... Szykujcie się na to, że smutek chyba jest znakiem rozpoznawczym serii. Nie możecie czuć się zbyt dobrze. I w LiS, i tutaj, i w dodatkowym "Farewell". Twórcy nie pozwolą, byście mieli w głowach happy end po ukończeniu.

 

Nie jest to prequel idealny, ale pozwala znów zanurzyć się w znany już świat, który w jakimś stopniu został w sercu każdego, kto grał w oryginał. Wygląda prawie tak samo, muzycznie jest równie świetnie. I choć nie do końca rozwiązuje wszystkie tajemnice, nie wypełnia szczelnie każdej luki dzielącej ją od perypetii Max Caulfield, swoją rolę spełnia wystarczająco dobrze. Nacieszcie się "ciszą przed burzą".

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/4528-w-jakie-gry-teraz-gracie/page/139/#findComment-434110
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • Nialler
      Imo w tych wdziankach co wychodzą są nieraz seksowniejsze i bardziej hoterskie niż "na codzień" xD
    • MattDevitto
      Royal Rumble kobiet w 2026 xDDDDDDD
    • KyRenLo
      WWE oficjalnie potwierdza lokalizację Royal Rumble 2026:
    • MattDevitto
      Ja wiem, że New Japan obecnie ma o wiele słabszy roster niż x lat temu, ale łączenie Corbina z fedką z Japonii to liść prosto w twarz dla Azjatów Chociaż tag team Corbin&Omos to byłoby coś
    • HeymanGuy
      NJPW Wrestle Dynasty 2025 8-Man Lucha Gauntlet Match: 16 minut czystego chaosu, efektownych akcji i technicznego wrestlingu, ale zacznijmy od początku. Hecheciro i Kosei Fujita zaczęli to na spokojnie, wymieniając kilka klasycznych chwytów. Fajna techniczna robota z obu stron, choć Hecheciro wydawał się mieć lekką przewagę w doświadczeniu i precyzji. No i zanim zdążyło się rozkręcić, wpadł Soberano Jr. – typowy luchador z CMLL, który wszedł jak tornado. Rzut na Fujitę, headscissors na Hecheciro i zaczęło się latanie. Typowe, ale cholernie przyjemne dla oka, ja zawsze to lubiłem. Chwilę później pojawił się Master Wato. Powiem szczerze, że Wato ostatnio idzie w górę, to i tu udowodnił, że potrafi. Wymiana chopów z Soberano? Była Hurricanrana? No też była. A potem wszyscy zaczęli się tłuc poza ringiem, bo czemu nie. No i proszę, mamy Mascara Doradę. Kolejny zawodnik z CMLL, który miał dobry 2024 rok, a tutaj wyglądał, jakby chciał udowodnić, że nadal jest w formie. Szybkie biegi po linach, headscissors na Soberano, a potem genialne suicide dive’y – praktycznie dla każdego, kto był w pobliżu. Zdecydowanie wyróżniał się swoją akrobatyką. A potem… Taiji Ishimori. Facet wszedł z buta. Handspring Cutter? Elegancko. La Mistica w Bonelock? Klasa. Ale Dorada dzielnie się wybronił. Ishimori nie zwalniał tempa i widać było, że ma ochotę na coś większego. Lubiłem Ishimoriego w TNA, z tego co pamiętam trzymał nawet pas X-Div. No i teraz czas na Titana – typ wpadł jak błyskawica. Crossbody, rope walk dropkick, Tornado DDT – wszystko to wyglądało świetnie. Trochę przyspieszył tempo i fajnie to wszystko zróżnicował.I wreszcie, gwóźdź programu… El Desperado, gość z IWGP Jr. Heavyweight na biodrach. Wszyscy momentalnie rzucili się na niego, bo jak tu nie skupić się na facecie z pasem? Desperado zebrał niezły łomot na rampie, potem w ringu, ale jego spryt pozwolił mu na kilka błyskotliwych kontr. Końcówka? Totalny chaos. Hecheciro z backbreakerem na Desperado, Fujita lata na Hecheciro, Ishimori dorzuca moonsault. Soberano z corkscrew dive’em, Titan i Wato się nie poddają i sami dorzucają swoje loty. No i Dorada… Ten Shooting Star Press na całą grupę to było coś pięknego. Wszystko zakończyło się jednak w ringu. Desperado próbował coś ugrać z Fujitą, ale Ishimori z Gedo Clutchem przechytrzył wszystkich i zgarnął wygraną. To była klasyczna spot-festowa walka. Dużo fajnych akcji, tempo, które nie pozwalało się nudzić, i świetna okazja, by młodsi zawodnicy pokazali swoje zalety. Czy była jakaś większa historia? Raczej nie, ale czysty fun wrestlingowy zdecydowanie był obecny. Po walce wszyscy rzucili się na Ishimoriego, ale on uciekł przez tłum – klasyczny heel move. CMLL-owcy jeszcze trochę poświętowali z fanami. 2,5/5 Grappling Match: Hiroshi Tanahashi vs. Katsuyori Shibata: Zaczyna się od przyjacielskiego pojedynku, bo jakby nie było, Shibata uratował Tanahashiego przed EVIL-em i House of Torture na Wrestle Kingdom, więc tu mamy coś w stylu "dziękuję za pomoc, stary". Czas na zabawę, ale wiadomo, jak to bywa z tymi dwoma – nie potrafią po prostu delikatnie. 😂Pierwsze 30 sekund? Wymiana klasycznego tie-upu, obaj starają się zyskać przewagę, ale wiecie, jak to jest – żadnego z nich nie da się zdominować tak łatwo. Kończą w linach, czysty break, i ruszają dalej. Następnie zaczynają wymieniać chopy.I tu Shibata zaczyna robić robotę, czujesz ten ból, jak jego ciosy trafiają w Tanahashiego. Ale Tanahashi? Facet nie odpuszcza, walczy o każdy chop. To był taki klasyczny "chop fest", jak to bywa u tych dwóch, że aż można poczuć ból przez ekran. Tanahashi przyjmuje ciosy, ale potrafi odpowiedzieć. Nawet próbuje full nelson w końcu, ale kończy się to po prostu na kolejnym chopie. Ostatnie sekundy? Obaj są już na tyle wyczerpani tymi ciosami, że to po prostu nastąpiła wymiana chopów do samego końca. Mimo że nie padło żadne wielkie zakończenie, to był czysty fun. Ciężko to ocenić jakkolwiek, bo w sumie to nie była żadna epicka walka, ale dla tych dwóch to była totalna zabawa. Widziałem, jak się dobrze bawią, więc i ja się bawiłem. Można było się spodziewać, że z tej rywalizacji nie będzie nic większego, ale te chopy – wow. Szkoda, że nie wyłonili zwycięzcy, ale i tak było to całkiem zabawne. 2/5 takie wymuszone. Winner Takes All: Strong Women’s Champion Mercedes Mone vs. RevPro Women’s Champion Mina Shirakawa: Zaczynamy od klasyki – panie zaczynają od klinczu i Mina daje Mercedesównej kopa w brzuch, bo czemu nie? Potem trochę rope runningu, dropkick na kolana i momenty, gdzie obie zaczynają robić uniki, trochę typowego wrestlingu. Mone rzuca snapmare i próbuje Statement Maker. Mina nie daje się złapać, bo zaraz wskakuje na liny i przerywa. Czyste, ale nic, co by powaliło widza. Mone robi kilka klasycznych ruchów, jak baseball slide i suicide dive na Minę i jej ekipę, a potem do akcji wkracza Mina – trochę Dragon Screw, wrzucenie nogi Mone w słupek i Figure Four wokół słupka, bo czemu nie? Widać, że Mina stara się trzymać fason, ale Mone jak zawsze wyprzedza ją o krok – nie daje się zdominować tymi technicznymi ruchami. Dość szybko Mone próbuje backstabber, ale nie jest w stanie kontynuować, bo no… kolano, dobry selling przy okazji. Potem klasyczne corner work i jeszcze jedna Meteora. W końcu Mina odpłaca jej tym samym, Figure Four znów się pojawia, a Mone w końcu ucieka do lin. Przełomowy moment? Mina trafia z Sling Blade, potem Implant DDT, Glamorous Driver i… Mone dalej wstaje, jakby nic się nie stało. Po czym po prostu odbija kolejną Mone Maker na 2, bo ta kobitama niekończące się siły, jakby była jakimś niezniszczalnym cyborgiem z lat 80-tych. 🤦‍♂️ Szczerze mówiąc, Mone już mnie trochę nudzi czy to w NJPW czy w AEW. Tak, wiem, ma swój styl, jest gwiazdą i mega utalentowaną wrestlerką, ale jej walki są po prostu mechaniczne. Brakuje w nich tej iskry, dramatu, który sprawiłby, że widzowie naprawdę by jej kibicowali, mimo charakteru postaci. Zwycięstwa Mone wydają się takie "wiedziałem, że wygra". Na pewno wielu będzie to oceniało jako solidny pojedynek, ale dla mnie brak tej energii i autentycznego zagrożenia w jej walkach sprawia, że nie czuję w tym większego entuzjazmu. Trochę mam wrażenie, że jej booking przypomina Hogana z lat 90, czy Cenę z lat 10 – zawsze wygrywa, tylko nie wiadomo do końca jak i dlaczego, a inne zawodniczki zaczynają przy niej wyglądać na marne tło. Takie trochę "Mone Show", a reszta to tylko postacie drugoplanowe. 3/5 Brody King vs. David Finlay /w. Gedo:  To był typowa hoss fight – dwa wielkie byki, jeden z nich to Brody King, który absolutnie dominuje w sile, drugi to Finlay, który stara się wyjść z opresji, bijąc się o każdą okazję. Zaczynamy od budowania Kinga jako powerhouse'a, który pokazuje swoją przewagę, zrzucając Finlaya jak kawałek śmiecia. Ale Finlay nie odpuszcza – jak to on – i z każdą chwilą udowadnia, że potrafi się wybić z takich sytuacji. Chop block z jego strony to jeden z pierwszych momentów, kiedy rzeczywiście potrafi zrównać Kinga z ziemią, chociaż ten później spokojnie odpłaca ciosami. Bardzo fajne cross face od Finlaya, potem Cactus Clothesline i obaj lądują na ziemi. Plancha też ładnie wyszła, ale King złapał go w powietrzu i odpłacił mu się zaciętym uderzeniem w barykady. Brody King świetnie wygląda w roli wielkiego, brutalnego faceta. Senton, chopy, elbowy, a potem Death Valley Driver – gość po prostu rozbija Finlaya na każdym kroku. Finlay w odpowiedzi walczy, jakby to była jego ostatnia szansa – coraz więcej uppercutów, walka o przetrwanie, a cannonball senton Kinga w narożniku... no siadło xd Chociaż King wyglądał jak absolutna bestia przez większość tej walki, Finlay w końcu zaczyna odwracać losy pojedynku. Speer po świetnym wyrwaniu się z chwytów Kinga, clothesline z tyłu głowy, a na końcu – Overkill. Finlay nie dał się zgnieść przez Kinga i wygrał w momencie, który podsumował całą jego walkę o przetrwanie. To była świetna walka, typowy hoss fight, jakiego można się spodziewać po tych dwóch. King był tytanem, nie dawał Finlay’owi ani chwili wytchnienia, ale właśnie to Finlay sprawił, że walka miała więcej dramaturgii, pokazując klasę zawodnika walczącego z takim potworem. Choć Brody King dał za dużo, co sprawia, że ciężko mu utrzymać status topowego zawodnika (bo powinien chyba mieć więcej do powiedzenia w ringu), to naprawdę świetnie się to oglądało. Finlay świetnie sprzedał techniki z mniejszych pozycji i Overkill był odpowiednią kropką nad i. Zdecydowanie dobra walka, z mocnym końcem i solidnym storytellingiem – ale King chyba mógłby być trochę mniej "zbyt hojnym" w takim stylu pracy. 3,5/5 Shota Umino vs. Claudio Castagnoli: Zaczynamy od Claudio, który od razu atakuje Shotę na wejściu, pokazując, kto tu rządzi. Claudio od samego początku wykorzystywał swoją siłę, by trzymać młodszego rywala w pasie i nie pozwalał mu na żadną chwilę oddechu. Nie oszczędzał go – uppercuty (zresztą akcje firmowe ex-Cesaro), stompy, potem Giant Swing, gdzie Shota się wyrwał na ostatnią chwilę. Potem widzimy trochę tego "brutalnego Claudio" w akcji, jak Crippler Crossface. Jasne, można powiedzieć, że Shota trochę wziął na siebie za dużo ciosów, ale od tego momentu zaczyna wstawać. Gdy udało mu się Tornado DDT i Jumping DDT na apronie, zyskał trochę momentum. Od tego momentu cała walka nabrała tempa, a Shota zaczynał wyglądać na kogoś, kto może dać radę Claudio. Zmienia się dynamika: nie jest już tylko ofiarą, ale zaczyna odnajdywać w sobie siłę, której mu wcześniej brakowało. Claudio oczywiście odpłacał z nawiązką, ale Shota miał ten magiczny moment – kilka naprawdę dobrych kontr – jak Beyblade czy Avalanche Tornado DDT. Ostatecznie jednak zwyciężył po Snap Death Rider, co było świetnym zakończeniem tej historii w ringu. To nie tylko walka, to także opowieść o tym, jak młodszy zawodnik może przejść przez piekło, a potem znaleźć sposób, by wygrać. Shota pokazał, że nie chodzi tylko o siłę, ale i serce do walki. Fajna walka – Claudio naprawdę pokazał swoją moc, ale cała historia o Shocie była naprawdę solidna. Chłopak przeszedł przez niemały młyn, ale dzięki swojemu wewnętrznemu duchowi walki udało mu się znaleźć sposób na pokonanie takiego dominatora jak Claudio. Ostatecznie Shota wyglądał na gościa, który się rozwija. Claudio udaje gest pojednania, a potem wyśmiewa go klasycznym ruchem z geste Kozakiewicza. Solidne, emocjonujące, i patrząc na Shotę, mamy tu naprawdę początek czegoś większego. 3,5/5 NEVER Openweight and AEW International Title match: Konosuke Takeshita (c) w/ Don Callis vs. Tomohiro Ishii: Walka zaczęła się klasycznie dla takich zawodników – siłowe próby zdominowania przeciwnika. Takeshita próbował szybko zdominować, zasypując Ishiiego ciosami i kopnięciami, ale Ishii, jak to ma w zwyczaju, po prostu wstał i zaczął odpowiadać swoimi charakterystycznymi chopami i lariatami.  Momentem przełomowym była próba Avalanche Falcon Arrow Takeshity – widowiskowe podniesienie Ishiiego z lin i zrzucenie go z wysokości mogło zakończyć walkę, ale Ishii, jak to wojownik, znalazł w sobie siłę, by przetrwać i kontynuować ofensywę. Nie tylko to, ale sam Ishii zaskoczył wszystkich swoim Avalanche Hurricanraną, co było totalnym szokiem, biorąc pod uwagę jego styl walki.. Takeshita i Ishii zaczęli wchodzić w strefę totalnej desperacji – headbutty, wymiana lariatów, i nagłe, potężne kontry sprawiały, że publiczność siedziała na krawędzi krzeseł. Kiedy Takeshita trafił Poisoned Rana i zakończył wszystko Power Drive Knee oraz Raging Fire, było jasne, że młody gwiazdor utrzyma swoje tytuły, ale nie przyszło mu to łatwo. Ishii wyglądał, jakby miał jeszcze trochę magii w sobie, a jego walka była jak przypomnienie o tym, dlaczego jest uważany za jednego z najtwardszych w biznesie. Brutalna, szybka i intensywna walka – klasyka w wykonaniu Ishiiego, który po raz kolejny pokazał, że wciąż ma w sobie ogień, a Takeshita zademonstrował, dlaczego jest uważany za gwiazdę wschodzącą. Połączenie old-schoolowej brutalności z odrobiną nowoczesnej atletyki. 4/5 Triple Threat Tornado Tag Team Match for the vacant IWGP Tag Team Titles: United Empire (Jeff Cobb and Great-O-Khan) vs. Young Bucks (Matt and Nick Jackson) vs. Los Ingobernables de Japon (Himoru Takahashi and Tetsuya Naito): Tornado Tag oznacza totalny chaos, i tak właśnie było w tym starciu. Walka rozpoczęła się od szybkiego wywalenia Young Bucks z ringu przez Cobba i Hiromu. Cobb imponował swoją siłą, a Bucksi szybko wrócili do gry, używając swoich charakterystycznych superkicków i widowiskowych dive'ów, by zyskać przewagę. Jeff Cobb był prawdziwą gwiazdą w tej walce – jego brutalne German Suplexy, zwłaszcza podwójny German na Bucksach, były absolutnym popisem jego siły. Wielokrotnie przypominał, dlaczego jest jednym z najbardziej fizycznie dominujących zawodników na świecie. Great-O-Khan również miał swoje momenty, pokazując kreatywność. Hiromu i Naito wnieśli do walki swoją charakterystyczną dynamikę – kombinacje ciosów i synchronizowane ruchy, takie jak Time Bomb i Destino, były imponujące. Szczególnie Naito z jego opanowanym stylem był kontrapunktem dla energicznych Bucksów. Young Bucks, jak przystało na nich, skupili się na szybkich, widowiskowych akcjach – Elevated Swanton Bomb, X-Factor, i oczywiście EVP Trigger. Nawet w momentach, kiedy wydawało się, że ich przewaga zostanie przerwana, zawsze znajdowali sposób, by wrócić do gry. Ostatecznie ich doświadczenie w chaosie tego typu walk przyniosło im zwycięstwo, kiedy wykorzystali TK Driver, aby zdobyć tytuły. Widowiskowy spot fest, który świetnie sprawdził się jako szybka, dynamiczna walka, choć brakowało w niej głębszej narracji. Występ Cobb’a był absolutnie na najwyższym poziomie, ale w końcu to Bucksi byli najlepsi w chaosie. Jeśli lubicie szybkie akcje i niekończące się przejścia między ruchami, to była walka dla Ciebie. Jednak brak znaczącej dramaturgii w sekwencjach nieco obniża ogólną ocenę. 3/5 IWGP Global Heavyweight Title Match: Yota Tsuji (c) vs. Jack Perry: Walka rozpoczęła się od klasycznych zapasów, z wymianą przejść i kontr. Perry, jako heel, sprytnie atakował oczy i plecy rywala. Yota Tsuji jednak udowodnił, dlaczego jest mistrzem. Walka nabrała tempa, gdy Tsuji zaczął przełamywać dominację Perry’ego, pokazując swój wachlarz umiejętności – od siły po widowiskowe ruchy, takie jak Modified Spanish Fly. Jack Perry miał swoje momenty, zwłaszcza w budowaniu narracji z celowaniem w dolne plecy Yoty. Jego Wrist Clutch Angle Slam oraz manipulacja sędzią poprzez ukryty cios poniżej pasa były klasycznymi zagraniami czarnego charakteru. Perry robił wszystko, by oszukać rywala i wywalczyć przewagę. Kulminacja przyszła w końcówce, gdzie po wymianie ciosów Perry wydawał się być bliski zwycięstwa. Jednak Yota Tsuji, dzięki Gene Blaster (po prostu Spear), przełamał ofensywę rywala i przypieczętował swoją pierwszą obronę tytułu. To był solidny pojedynek, który skutecznie podkreślił siłę i wszechstronność Yoty jako nowego mistrza. Perry odegrał swoją rolę dość dobrze, budując napięcie jako sprytny, lecz podstępny pretendent. Walka była dynamiczna, z dobrą strukturą, ale brakowało większej nieprzewidywalności – wynik był dość oczywisty. Mimo wszystko, jak na pierwszą obronę tytułu Yoty, było to odpowiednio intensywne starcie, które pozwoliło mu zaprezentować się jako godnego czempiona. 3/5 Kenny Omega vs. Gabe Kidd: Starcie rozpoczęło się w tempie klasycznym dla Omegi – techniczne uniki, szybkie kontry i solidne chopy. Kidd szybko pokazał, że nie zamierza być tylko kolejnym przeciwnikiem do odhaczenia, przewracając Omegę solidnym Shoulder Blockiem i wygrywając wymianę ciosów. Już na początku było widać, że Kidd chce wykorzystać swoje brutalne, fizyczne podejście. Suplex na krawędzi ringu i wyrzucenie Omegi na barykadę szybko pokazały, że walka będzie bardziej ostra, niż tylko techniczna. Kidd przygotował stoły, ale Omega jak zawsze odpowiedział widowiskowymi akcjami, jak Plancha czy Snap Dragon Suplex na podłodze. Te spoty były bolesne do oglądania, a zwłaszcza ten kiedy Kidd, który wylądował na linach i odbił się na podłogę w sposób wyglądający na groźny. Omega atakujący krwawiącego rywala, a potem użycie krzeseł i stołów przez Kidd’a, podniosły imho powagę i prestiż tej walki. Kidd, pokazując brutalność, rozbił fragment stołu na głowie Omegi, co wizualnie wyglądało niesamowicie i podkreślało desperację obu zawodników. Końcówka walki to pokaz charakterystycznego dla Omegi stylu – szybkie przejścia między technikami, potężne V-Triggery oraz emocjonalne próby zakończenia walki przez One Winged Angel. Kidd, mimo zmęczenia, walczył jak równy z równym, serwując Piledrivery i Kawada Driver, które wyglądały jakby miały zakończyć walkę. Fakt, że Omega zdołał przetrwać te ciosy, wzmacniał jego status jako niezniszczalnego wojownika. Ostateczna wymiana to podsumowanie tego, czym była ta walka – brutalnością, wytrzymałością i nieustępliwością. Kidd po V-Triggerze i Powerbombie podnosi się przy liczeniu do jednego, co było symbolicznym pokazem ducha walki. Ostatecznie jednak Omega zamknął pojedynek swoim One Winged Angel, co zakończyło walkę. To była emocjonalna, brutalna i techniczna uczta wrestlingowa. Obaj zawodnicy zrobili wszystko, by wynieść ten pojedynek na najwyższy poziom. Kidd, mimo przegranej, wyszedł z tej walki jako gwiazda, jeszcze większa niż był do tej pory, udowadniając swoją wartość jako fizycznego, agresywnego rywala. Gabe był idealnym rywalem dla Kennego na powrót po kontuzji. Omega, po problemach zdrowotnych, pokazał, dlaczego jest jednym z najlepszych na świecie. Jedyny minus? Trochę przesadna długość walki, co momentami wydłużało akcję, ale finalny efekt zrekompensował te momenty. Tanahashi płaczący po walce mówi wszystko – ta walka przejdzie do historii jako niezapomniane starcie, na pewno dla fanów Gabe'a. 5/5 IWGP Heavyweight Title Match: (c) Zack Sabre Jr. vs. Ricochet: Ricochet szybko zaatakował, próbując wypracować przewagę dzięki swojej szybkości i akrobatycznym manewrom, takich jak Sasuke Special i Springboard 450 Splash. Wydawało się, że Ricochet ma szansę na szybkie zakończenie walki, ale Zack Sabre Jr., jak to ma w zwyczaju, przejął kontrolę, skrupulatnie eliminując atuty rywala. Sabre zaczął od technicznych rozwiązań, takich jak Cravat i złożone dźwignie, które skutecznie neutralizowały zapędy Ricocheta. Sabre, będący mistrzem techniki, skupił się na żebrach i ramionach Ricocheta, używając Inverted Indian Death Lock i Kimura Lock, aby powoli rozkładać przeciwnika na czynniki pierwsze. Ricochet próbował odpowiadać serią dynamicznych ataków, takich jak Running Shooting Star Press czy Lionsault, co podkreśliło różnicę w ich stylach walki. Jednak Sabre, jak zawsze, znalazł sposób na spowolnienie tempa, przejmując kontrolę przez precyzyjne kopnięcia i dźwignie. Walka nabrała intensywności, gdy obaj zawodnicy zaczęli wprowadzać bardziej ryzykowne akcje. Ricochet zaserwował widowiskową sekwencję: Northern Lights Suplex, Brainbuster, a następnie absurdalne Suplexy na krawędzi ringu i na podłodze. W tym momencie widzowie byli na krawędzi swoich miejsc. Sabre, pomimo widocznego bólu w żebrach, kontynuował walkę, wykorzystując Dragon Suplexy i Michinoku Driver, które ledwo nie zakończyły pojedynku. Ricochet próbował zakończyć walkę widowiskowym 630 Splash, ale Sabre unika tego i kontruje potężnym Punt Kickiem, po którym następuje Zack Driver.  Finalna sekwencja należała do Sabre'a, który zamknął Ricocheta w The Inexorable March of Progress, idealnie wykorzystując swoją techniczną przewagę. Ricochet nie miał wyjścia i poddał walkę. Było to świetne zestawienie dwóch unikalnych stylów walki – atletycznego i dynamicznego Ricocheta kontra technicznego i precyzyjnego Sabre'a. Choć wynik nie był zaskoczeniem, obaj zawodnicy dostarczyli ekscytującej walki, która pokazała, dlaczego są w czołówce. Sabre zachował mistrzowskie opanowanie i ciągłość narracyjną, sprytnie pracując nad żebrami i ramionami Ricocheta, podczas gdy Ricochet wniósł nowy wymiar do swojego stylu dzięki subtelnym heelowym elementom. Sabre, w swoim charakterystycznym stylu, podziękował Ricochetowi i podkreślił swoje oddanie New Japan. Mocne słowa o przyszłości NJPW i dominacji TMDK były idealnym zakończeniem tego show, budując dalsze emocje wokół jego stajni. Warto dodać, że pirotechnika i moment celebracji były świetnym akcentem na zakończenie gali. To była gala, która nabierała tempa w miarę jej trwania. Choć początek pozostawiał trochę do życzenia, ostatnie dwie walki zrekompensowały wcześniejsze niedociągnięcia. Show cierpiało na pewne problemy z pacingiem, jak również z długością (10 walk po ponad 12 minut każda to wyzwanie zarówno dla zawodników, jak i widzów), ale te najlepsze momenty były naprawdę znakomite i warte czekania. Mimo że nie była to gala bezbłędna, jej mocne momenty wyniosły ją do poziomu bardzo dobrej. Szczególnie ostatnie dwie walki uczyniły ją wartą obejrzenia, a Gabe Kidd i Takeshita wyraźnie zaprezentowali się jako przyszłe gwiazdy dla New Japan (i nie tylko). Gala mogłaby być lepsza przy bardziej zrównoważonej karcie, ale jako całość była satysfakcjonująca.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...