Skocz do zawartości
  • Witaj na forum Attitude

    Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!

    Jeżeli masz trudności z zalogowaniem się na swoje konto, to prosimy o kontakt pod adresem mailowym: forum@wrestling.pl

Felieton koszykarsko-wrestlingowy :)


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  1 334
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  02.12.2003
  • Status:  Offline

Steskniliscie sie? Pracowalem nad tym tekstem od paru dni, ale jako ze jutro wyjezdzam, postanowilem sie strescic i skonczyc juz dzis... Rzecz jest o kolejnej sytuacji w WWE, ktora jest obecnie "na topie" :) Zycze milej lektury :)

 

 

----------------------------------------

 

 

Mój prywatny „One Night Stand”…encore une foi

 

 

 

Felieton koszykarsko-wrestlingowy

 

 

 

 

 

Odkąd tylko pamiętam, obok wrestlingu drugą wielką fascynacją mojej młodości była koszykówka. Koszykówka, a konkretnie NBA. NBA, a konkretnie niesamowity Michael Jordan. Wszystko zaczęło się od telewizyjnej „Dwójki” i kultowego już powitania „Hej! Hej! Tu NBA!”, którym to Szaranowicz do spółki z Łabędziem otwierali swoje relacje ze zmagań tytanów basketu. Przez pewien czas oglądało się też kosza na Screensporcie. A kiedy NBA pojawiła się na DSF-ie naprawdę nie można było narzekać na brak ulubionej rozrywki w telewizji. I choć nie udało mi się „załapać” na odkodowane TNT nie żałuję, gdyż przypadła mi w udziale do oglądania niesamowita dekada. Nigdy bowiem wcześniej (a jak uczą ostatnie sezony, później też nie) po amerykańskich parkietach nie biegało tak wiele gwiazd, olśniewających swoim kunsztem publiczność. Clyde „The Glyde”, Charles Barkley, Shawn „Reign Man” Kemp (ale tylko do czasu przeprowadzki do Cavs, gdzie utył jak prosię ;) ), czy John Stockton, że wymienię tylko kilku (bo raz, że to nie miejsce na to, a dwa, gdybym miał wymienić wszystkich godnych wspomnienia koszykarzy ten wstęp zająłby co najmniej ¾ mojego felietonu ;) ) wzbudzali swoimi zagraniami szacunek i wielki zachwyt. Ale pośród równych był ktoś równiejszy. Zawodnik, który zdecydowanie przerósł swoją epokę. Tak, tak, mówię o MJ’u, którego fenomenalne zagrania powodowały u mnie przyspieszone bicie serca i ponadprogramowo częste opadanie kopary do samej ziemi. Wszystkie niezapomniane chwile, które na zawsze pozostaną w annałach koszykówki… MJ jako jak kat Cleveland rok po roku. MJ wzruszający ramionami w Finałach 1992 roku przeciwko Trawl Blazers, wyraźne zdziwiony, że tego wieczoru do kosza wpada mu praktycznie wszystko. I wreszcie MJ jako mistrz ostatniej akcji… Nie wiem, ileż to razy Spike Lee i tysiące innych nowojorczyków miało kompletnie popsute wieczory, gdy na 4-5 sekund przed końcem wyrównanego meczu piłkę na parkiecie Garden otrzymywał numer 23. Jest bardzo długa lista pamiętnych przypadków wartych wyliczenia, ale wspomnę jeszcze o dwóch wydarzeniach… I zacznę niechronologicznie od ostatniego meczu finałów NBA w 1998 roku. Mamy koniec czerwca, a napięcie w Delta Center sięga zenitu. Byki prowadzą w serii 3-2 z Jazz, a na tablicy wyników jest idealny remis, gdy do końca potyczki zostało 5 sekund. Piłka jest w rękach Michaela, a kryje go Bryon „Don’t call me Byron” Russell. Air wykonuje jeden zwód, za chwilę drugi, przybliża się lekko do linii osobistych i rzuca typowym dla siebie jump-shooterem „z odchylenia”. Niby taki sam rzut jak tysiące innych w jego karierze, a jednak inny…specjalny… Piłka idealnie wpada do kosza ledwie muskając siatkę, a Jordan wpada w objęcia kolegów z drużyny. Byki zdobywają 3 mistrzostwo Ligi w ciągu 3 sezonów, a 6 w ciągu ostatnich 8 lat. Po rzucie MJ’a, który przecież zapowiedział, że po tym sezonie zakończy karierę. W taki sposób odchodzą tylko najwięksi mistrzowie…

 

 

Ale zanim odszedł, niespełna 4 miesiące wcześniej miało miejsce wyjątkowe wydarzenie. W tej samej MSG, która przez całe lata była areną licznych triumfów drużyny Bulls kosztem uwielbianych tu Knickerbockers odbywa się mecz All-Star, ostatni w jego karierze. A naprzeciw Michaela staje niespełna 20-letni młodzian, który rok wcześniej przebojem wdarł się do NBA prosto ze szkoły średniej. Kobe Bryant, wielki talent już wówczas okazujący koszykarski geniusz, a predestynowany do walki o najwyższe cele. Na samym początku meczu MJ co prawda dominuje nad młodszym kolegą z Lakers, kilka razy nawet ośmieszając go swoimi firmowymi zagraniami, ale Kobe wcale nie pozostaje dłużny. Rozkręca się z minuty na minutę, a apogeum ich pojedynku staje się sytuacja, w której KB8 wykonuje klasycznego slam dunka nad głową kryjącego go mistrza. Rozbestwia się nawet tak bardzo, że w połowie 3-ej kwarty trener Zachodu George Karl sadza go na ławce, aby przypadkiem nie przyćmił swoją grą wyczynów Michaela. Ostatecznie tylko jeden człowiek może otrzymać tego dnia nagrodę MVP. To spotkanie ma jednak nieco głębsze znaczenie – obserwując ten mecz byliśmy świadkami generacyjnej wymiany, przekazania pałeczki najbardziej utalentowanemu przedstawicielowi pokolenia młodych, który ma wprowadzić Ligę w XXI wiek. Stary mistrz wycofuje się z gry, a na piedestał wchodzi nowa gwiazda na nowe czasy. Piękne czasy…

 

 

Wprowadzenie w temat dzisiejszego artykułu zajęło mi 1 stronę i 4,5 linijki w Wordzie. Nie ukrywam, że miało ono być znacznie krótsze, ale wspomnienia wzięły górę i zwyczajnie mnie poniosło. Ale przecież nie o to chodzi. W takim razie o co? I jaki związek może mieć koszykówka ze współczesnym światem wrestlingu? Otóż, wydarzenia sprzed kilku lat były pierwszą rzeczą, jaka przyszła mi do głowy, gdy oglądając RAW w pewnym momencie na ekranie mojego monitora pojawił się nie kto inny, jak…The Immortal Hulk Hogan!! Dziwne skojarzenie? Oczywiście, Michaela Jordana od Terry’ego Bolea dzieli milion rzeczy, zaczynając od tych najbardziej podstawowych różnic, że ten pierwszy to sportowiec, a drugi reprezentant zawodu zwanego sports entertainment. I choćbyście nie wiem jakich używali argumentów, wrestlingu sportem nazwać po prostu nie można (To truizm, ale akurat w tym miejscu wart podkreślenia). Szereg różnic nie może nam jednak przesłonić licznych podobieństw między oboma dżentelmenami. Poniekąd właśnie o tym będzie dzisiejszy felieton. A ponieważ będzie on miał formę rozprawki, autokratycznie proponuję rozpocząć go od postawienia tezy, którą postaram się obronić. Teza ta będzie w formie pytania, którego szkielet jest dosłownym tłumaczeniem jednego z najbardziej znanych cytatów naszego bohatera. Brzmi ona mniej więcej tak:

 

Hulkamania biegnie dalej…i być może nawet biegnie dziko brachu, ale czy nie jest to czasem bieg donikąd?

 

Swoją drogą, jak skończę studia, to na pewno nie dostanę żadnej posady na dziennikarskim stanowisku. Widzieliście kiedyś felietonistę, któremu wstęp zajmuje bez mała 1,5 strony, a nie zdołał nawet jeszcze uszczknąć głównego tematu, mało tego, dopiero przed chwilą odsłonił przed Wami rzeczywistą oś całego materiału? Na szczęście WrestleFans ma bardzo liberalnego naczelnego (a w RazorMedia mogę puszczać co chcę, bez względu na konsekwencje…których nie ma ;) ), więc zapewne cała moja niekompetencja zostanie puszczona płazem ;) Ale dość dygresji, weźmy się za poważną robotę…

 

 

Hulk Hogan to bez wątpienia najgłośniejsze nazwisko wszechczasów związane z wrestlingiem. Można go lubić, można nie znosić, można mu markować albo przełączać kanał za każdym razem, gdy pokazuje się na ekranie TV, ale nie można mu odmówić gigantycznego wpływu, jaki w ciągu ostatnich 15-20 lat wywarł na rozwój naszej ulubionej rozrywki. To on wprowadził wrestling pod strzechy, a tabliczki trzymane przez fanów podczas gal WWE w stylu „This is the house that Hulk build” są jak najbardziej na miejscu i prawdziwe. Stał się pierwszą szeroko rozpoznawaną poza ringiem „celebrity”, zrobił karierę w filmach (Pomińmy tu może drażliwy temat, jakiej klasy były te filmy). Ale dla nas ważne jest przede wszystkim to, co czynił na zapaśniczym ringu i w jego okolicach. A trzeba przyznać, że był jednym z najlepszych entertainerów. Kiedy pojawił się w świecie sports entertainment na początku lat 80-tych od samego początku było jasne, że, podobnie jak MJ, wyprzedził własną epokę. Hulkamania’s runnin’ wild, 24 inch pythons, whatcha gonna do brother i nieśmiertelny hulk-up dający wrażenie, że mamy do czynienia z jakimś nadczłowiekiem, którego ciosy się nie imają, są czymś, co uczyniło z niego gwiazdę najwyższego formatu. A przy tym nieskazitelny gimmick babyface’a, który jednak kiedy trzeba, potrafi przypieprzyć z krzesełka złemu charakterowi. Oswobodziciel pokrzywdzonych, człowiek, który nigdy nie odmawia wyzwaniu, a przy tym wojownik z wielkim sercem gotów walczyć choćby przeciwko setce rywali, byleby na światowych ringach zapanowała sprawiedliwość i gra według zasad fair play. Do tego nienaganna aparycja i sylwetka, podkreślanie na każdym kroku wielkiego szacunku i sympatii dla swoich Hulkamaniacs. No i walki…emocjonujące walki, bo czy może być coś bardziej wciągającego niż pokonanie na swojej drodze wszelkich przeciwności losu (Najczęściej w postaci znaczącej przewagi liczebnej przeciwników) i koniec końców odniesienie zwycięstwa? Te wszystkie czynniki sprawiły, że Hulkster stał się wśród fanów wolnoamerykanki prawdziwą ikoną, Bogiem, którego zdecydowali się czcić i gorąco cheerować, co zresztą czynią do dnia dzisiejszego…

 

 

Ale każdy medal ma 2 strony. Uwielbiany przez fanów, hołubiony przez bookerów i świat mediów – przy takim stanie rzeczy nie może dziwić rosnące przekonanie Hulkstera o własnej wielkości i znaczący rozrost „ego”, które w pewnym momencie osiągnie niebotyczne rozmiary. I choć nadmierna pewność siebie, zwłaszcza poparta ww. faktami bynajmniej nie jest czymś złym, gdy przekroczy pewien poziom przyzwoitości, może być niebezpieczna. Nie, niekoniecznie dla samego zainteresowanego, który miał wszystkie atuty w rękawie, raczej dla współpracowników i kolegów z szatni, co mogliśmy zresztą zaobserwować u kresu jego kariery w WCW. Nasz tytułowy Luk Skywalker rozwinął w sobie „ciemną stronę mocy” i, co nie może dziwić, było mu z nią dość wygodnie. Po przejściu do WCW jako główna gwiazda federacji stopniowo miał coraz większy wpływ na rozwój własnych storyline’ów i feudów, do tego stopnia, że w pewnym momencie mógł dowolnie blokować decyzji bookerów, które mu się nie podobały (Czytaj: gdzie ktokolwiek zabierał mu choć trochę miejsca na piedestale). Przez pierwsze lata swojego pobytu w krainie Turnera nie musiał zresztą za wiele interweniować – przybywszy w 1994 jako superstar (pisane przez ooooogromne „S”) stał się z miejsca maszynką do nabijania pieniędzy (którą był przynajmniej od 1984, kiedy po raz pierwszy zdobył WWF Title) i hiper-szybkiego wzrostu ratingów i buyrate’ów. Odpowiedzialnym za scenariusze nawet przez myśl nie przeszło, aby usuwać choć skrawek światła ze szczytu, na jakim niepodzielnie stał Hogan. A niespodziewana zmiana frontu w 1996 roku i przemiana w lidera heelowskiej frakcji nWo odświeżyła tylko jego charakter, wciąż sprawiając, że budził wielkie emocje i przyciągał do wrestlingu tłumy widzów. W dodatku, przy wydatnej „pomocy” Hogana, Nitro mogło łoić dupę RAW w Monday Night Wars przez dobre 70-80 tygodni z rzędu. Świat był piękny, a wszyscy bogaci, szczęśliwi i młodzi…

 

 

Ale młodość nie trwa wiecznie, a zdradliwy podmuch czasu nie oszczędza nikogo… Hogan z roku na rok okazywał się coraz wolniejszy w ringu, jego emocjonalne przemówienia okazywały się być coraz bardziej odgrzewanymi kotletami, a muskularne ciało coraz bardziej zaczął obrastać tłuszczyk. Przy tym utrzymywał ogromną ilość czasu antenowego w programach WCW, w których pokazywał niby to samo, z czego słynął od zawsze, ale… No właśnie, ale… Okazało się, że znudzona rzesza Hulkamaniacs zaczęła znacząco się kurczyć, masowo przechodząc do konkurencji z Północy, która akurat zaczęła lansować swoją nowatorską i znacznie bardziej efektowną erę Attitude. Nadeszła pora zmiany, nie, jeszcze nie pokoleniowej, ale przynajmniej takiej, która ograniczyłaby trochę omnipotencję Hogana w produkcie WCW i dała miejsce nowym pomysłom, którymi firma z Atlanty mogłaby skutecznie konkurować z Vincem McMahonem. Okazało się jednak, że przyzwyczajony do blichtru i pozycji niepodważalnego #1 Hogan miał na ten temat odmienne zdanie. Dokonało się to, o czym pisałem wcześniej – mając ogromny posłuch wśród writerów WCW (oraz odpowiednią klauzulę w kontrakcie) robił wszystko, byleby jak najdłużej pozostać na szczycie. Jakimś cudem oddał Heavyweight Title Goldbergowi (Chyba nawet on zdołał zdać sobie sprawy ogromnej popularności, którą od 1998 roku cieszył się w Turnerlandii Bill), ale jak najbardziej nie miał zamiaru rezygnować ze swej dominacji. Jego feud z Warriorem, szumnie zapowiadany jako wielki rewanż za walkę na Wrestlemanii sprzed 8 lat okazał się być totalną klapą, a piramidalne bzdury w które kazali nam wierzyć piszący scenariusz, nie wzbudzały nawet uśmieszków politowania. Moim zdaniem ten feud to był pierwszy gwóźdź do trumny WCW, skutecznie dobity wcześniejszym „latem z gwiazdami”, czyli tanią próbą polepszenia ratingów poprzez aktywny udział w storyline’ach gwiazd ze świata sportu (Rodman i Malone) i show-biznesu (Jay Leno).

 

 

Podjęta przez Hogana próba „ewolucji” jego gimmicku, czyli powrót do charakteru face’a, uwieńczony w sierpniu 1999 roku „reaktywacją” do powszechnie znanych żółto-czerwonych barw okazał się być sukcesem tylko na początku. Po zwycięstwie nad Macho Manem dzień po BatB’99 i ponownym zdobyciu pasa Heavyweight, pokonuje miesiąc później na Road Wild Nasha „kończąc” jego karierę. Jednak w tym momencie znowu doszedł do głosu jego próżny charakter. Ogromna niechęć Hollywooda do rozstania się z pasem zmusiła bookerów do odegrania żałosnego „shoot-workowego” angle’u na październikowym Halloween Havoc w rewanżowym pojedynku ze Stingerem (Ku pamięci młodszych: miesiąc wcześniej podczas Fall Brawl Hogan przegrał i stracił tytuł). Hulkstar wyszedł mianowicie na ring w normalnym ubraniu i…położył się przed Stingerem, który spokojnie go spinował. Zaraz potem wstał i odszedł wielce obrażony, ale jak się okazało nie na długo.

 

 

O jego działalności w czasie ery Bischoffa i Russo przyjdzie jeszcze czas napisać, a tymczasem przenieśmy się do czasów nowożytnych, już po upadku WCW i rozpoczęciu drugiej odsłony odysei Hogana na ringach federacji ze Stanford, CT. Tym razem daruję Wam wspominki z przeszłości. Raz, że ten okres jego działalności znam głównie z internetowych raportów, dwa, że to wcale nie jest najważniejsze. Ten paragraf nieuchronnie zbliża nas bowiem do swoistego clou, które łączy koszykarskie wstęp tego artykułu z osobą Hogana…

 

 

Pobyt Hulka w WWE i kolejne „powroty” odbywały się zawsze według tego samego scenariusza. Najpierw niespodziewane pojawienie się i niesamo-kurwa-wite owacje fanów, nagły wzrost ratingów i dochodów ze sprzedaży merchandise’ów, następnie zaś cheer, choć wciąż duży, wraz z rozwojem „odgrzewanej” działalności Hogana w ringu staje się ofiarą coraz większej stagnacji. Bo nie ulega wątpliwości, że Hogan na ringu nie potrafi wiele, a nawet to co potrafi, z roku na rok wykonuje coraz wolniej i ślamazarniej. Nie ulega też wątpliwości to, że jego mic-skillsy, choć mogące robić wrażenie, od 20 lat…stoją w tym samym miejscu. Niezależnie od tego, czy to rok 1985, 1995, czy 2005 przy każdym wejściu Hulkstera na ring możesz najpierw wyłączyć dźwięk, w myślach wyobrazić sobie, o czym i w jaki sposób akurat mówi, a następnie cofnąć taśmę i obejrzeć jeszcze raz z włączonym dźwiękiem, by ze zgrozą skonstatować, że trafiłeś z jego wywiadem co do joty. I choć nie da się ukryć ekstatycznego orgazmu, jaki u amerykańskich marków powoduje każde jego wejście na ring, podobnie jak grubych baksów, które z tego tytułu trafiają na konta Bolei i Vince’a, wydaje się, że ta zabawa już dawno…przestała być zabawna. Hogan będzie w WWE tak długo, jak długo będą z tego tytułu szły dla WWE konkretnie pieniążki, co oznacza, że będzie w tej federacji jeszcze bardzo długo, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto nie ma jeszcze w kolekcji żółto-czerwonej bandamy, czy koszulki… Ale ja się pytam, czy nie jest to czasem rozmienianie się na drobne i chęć jak najdłuższego smakowania sławy, która w ten sposób już wkrótce może się stać melodią przeszłości i to w dodatku melodią graną na keyboardzie przez jednego z członków zespołu Fanatic lub Akcent, że użyję drastycznej metafory?

 

 

Bo Grześ Markowski z Perfectu śpiewa w jednym kawałku bardzo mądrą rzecz. Sądzę, że wszyscy domyślają się o co chodzi, ale dla pewności zacytuję: „(…)trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Niepokonanym (…)”. I tu wchodzi analogia do wstępu… Bo MJ wiedział, kiedy zejść ze sceny i zawiesić swoje Najki na przysłowiowym kołku. Jako zwycięzca, najlepszy z najlepszych, w najlepszym momencie z możliwych. Odszedł, kiedy zdał sobie sprawę, że z miejsca, w którym obecnie się znajduje nie może już wspiąć się wyżej… A przy tym symbolicznie zostawił NBA godnemu, jak się wtedy wydawało, następcy. Po kilku latach, niestety, wrócił do gry, tym razem w koszulce Wizards… I choć owacje, jakie dostawał w każdej hali, były nawet większe niż u Hogana, a sprzedaż koszulek z numerem 45 była tak duża jak za starych, dobrych lat, to jednak już zdecydowanie nie było to samo… Za wolny, za słaby, dający się ogrywać zawodnikom, którzy jeszcze kilka lat wcześniej nie byliby godni, żeby wiązać mu sznurowadła… Potem Michael przyznał, że ten cały powrót to był błąd, ale na jego nieskazitelnej karierze pojawiła się drobna, choć pamiętna szrama.

 

 

I znowu piszę o koszykówce, ale robię to tylko dlatego, by uświadomić Wam, że Hogan u schyłku swej kariery miał taki moment, w którym mógł odejść jak zwycięzca, w pełni chwały i w blasku jupiterów. Z miejsca, z którego nie mógł już wdrapać się wyżej. I zostałby zapamiętany jako wielki zwycięzca… Spytacie, kiedy to było? Odpowiadam: na Wrestlemanii X-8, w wypełnionej po brzegi hali Sky Dome w Toronto. Naprzeciw siebie stanęli wówczas dwaj Bogowie, równie wielbieni przez publikę. Z jednej strony Hogan, z drugiej „the most electryfying man in sports entertainment”…The Rock! O samej walce nie ma się co rozpisywać, z kronikarskiego obowiązku powiem tyle, że wygrał Rocky. Ważne jest to, co działo się w trakcie i po walce na widowni. Niesamowity cheer dla obu ludzi, przeciągłe naprzemienne skandowanie imion obu bohaterów wieczoru. A po walce…owacja na stojąco dla The Great One’a, która po chwili przeradza się w niesamowity, przechodzący ludzkie pojęcie mega-cheer dla Hogana. Mogę tylko wyobrażać sobie, jak musiało to wyglądać na żywo i zazdrościć tym szczęśliwcom, którzy mieli przyjemność uczestniczyć w tym wydarzeniu. Zwieńczeniem dzieła, wisienką na torcie był uścisk dłoni obu Panów i ręka Hogana, wskazująca na Rocka, mająca nam zwiastować symboliczne wydarzenie. Oto stary (Nie bójmy się tego słowa ;) ), schodzący mistrz przekazuje pałeczkę nowemu niesamowitemu czempionowi, który od tej pory ma poprowadzić sports entertainment w nowe millenium. To byłoby najlepsze rozwiązanie…z mojego punktu widzenia, jak i tysięcy fanów, którzy tak jak mocno szanują i zawsze już będą szanować Hogana, tak mieli (mają i zapewne będą mieć) już troszkę dosyć jego dalszych występów. Najlepsze także dla Hogana, który mógłby wreszcie dostrzec, że najwyższy czas się pożegnać, tak jak napisałem, w najlepszym momencie, jaki kiedykolwiek mógłby sobie wybrać…

 

 

Tak się jednak nie stało i ponownie mamy okazję obserwować powrót Hulkamanii (świadomie nie piszę już w tym miejscu o jego „powrotach”, które nastąpiły po WM X-8). Powrót, który jak zawsze przebiega według tego samego scenariusza – fani w halach cheerują….a cały Internet drze włosy z głosy, że ile można, że dałby już spokój, i w ogóle najlepiej to TNA i ROH oglądać ;)))

 

 

Prawdziwą zagadką jest dla mnie ta niesamowita sympatia, jaką fani otaczają Hulkstera. Myślę, że najbliższy odpowiedzi na tą zagwostkę jest znany z księgi gości Wrestlefans i okazjonalnej pracy felietonisty tamże niejaki Raven, który podczas wczorajszej poGGadanki (przy okazji serdecznie pozdrawiam i dziękuję za miłą i konstruktywną rozmowę! ;) stwierdził, że czynią to z szacunku dla Ikony. Przy czym jest to szacunek tak wielki, że aż głupio wygwizdywać swojego idola, zwłaszcza kiedy jest „tym dobrym” i w dalszym ciągu łoi dupska kolejnym „złym charakterom”. I choć żadna myśl nie jest doskonała (Nie posądzam amerykańskich fanów o tak wielki intelektualny wysiłek ;) ), to trudno się nie zgodzić z tym punktem widzenia…

 

 

Tak samo trudno się nie zgodzić z punktem widzenia Hogana. Doskonale znamy przecież realia sports entertainment i możemy świetnie zrozumieć Vince’a i samego Hollywooda, którzy za kolejnym pojawieniem się tego ostatniego na ringu widzą kolejne ciągi zer. I możemy być pewni, że wraz z Hoganem przyjdą określone (zapewne spore) dochody. Bo o nie właśnie chodzi w sports entertainment przede wszystkim. Poza tym, Hogan lansuje przecież teraz swój nowy reality show na VH1 „Hogan knows best” (Słyszałem, że przeciętny, ale oglądać nie mam zamiaru. Mam wystarczający niesmak po kontaktach z rodzinką Ozbornów…) i kolejne pojawienie się na matach WWE jest mu jak najbardziej na rękę. Problem zaczyna się w miejscu, w którym widzimy, co Hogan daje nam w zamian za czas, który mu poświęcamy i dolary, które…wydają na niego inni ;). A serwuje nam, jak już tu kilkakrotnie wcześniej napisałem, dania niezbyt świeżej jakości. Jako pierwsze danie speeche, które „już kiedyś widziałem, nawet kilkanaście razy”, a z dań mięsnych walki, które, choć to, że są takie same to aż nie tak wielka wada, w końcu wielu wrestlerów tak ma, to jedyną różnicą w prezencji na ringu „dzisiaj” od „kiedyś” jest ich tempo, które już kiedyś nie było powalające, a dziś… Pozwolicie, że nie dokończę, oczywiście z powodu ogromnego szacunku dla bohatera tego tekstu.

 

 

Z tego wywodu nieubłaganie wyłania się smutna konstatacja – Hogan będzie tak „wracał” raz na rok-2 lata i nieodmiennie wzbudzał cheer ze strony publiki. Wciąż utwierdzany przez fanów o własnej wielkości będzie robił swoje, przekonany, że wykonuje dobrą robotę dla wszystkich Hulkamaniacs, a przy tym jego rachunek ekonomiczny jak najbardziej się zgadza. I będziemy oglądali go w ringu tak długo, aż widownia powie mu stanowcze: „Stop!”. Sam z siebie raczej nie da sobie siana. A znając trochę jego biografię mam prawo sądzić, że co i rusz wylegające z mojego monitora zapewnienia o tym, że jego walka z HBK na Summerslam to „one last match” są jak plotki o mojej rzekomej śmierci – mocno przesadzone ;)

 

 

A można starzeć się inaczej na zawodowych ringach, a przede wszystkim efektowniej, co wciąż udowadnia „the dirtyest player in the game” Ric Flair. To prawdziwa przyjemność oglądać jego speeche, podobnie walki, które mimo wiadomych mankamentów związanych z wiekiem także nie należą jeszcze do „niejadalnych”. A najlepsze w jego występach jest to, że…tak naprawdę ten facet (a raczej jego gimmick) wciąż potrafi nas czymś zaskoczyć. Naprawdę… Jedyną pewną rzeczą dotyczącą Rica Flaira jest to, że kiedykolwiek jako heel wdrapuje się na top rope by wykonać high-flying move, jestem gotów postawić wszystkie pieniądze na to, że jego rywal błyskawicznie wstanie i zrzuci Nature Boy’a z lin prosto na ring ;)) (A jak pięknie i z gracją pada na matę, to każdy kto widział, wie… ;) ).

 

 

A skoro już szukamy analogii, to posłużę się jeszcze jedną, taką bardziej osobistą. Nigdy nie tęskniłem specjalnie za Hoganem, kiedy go nie było. Inaczej ma się natomiast kwestia ze współczesnym Hulkiem, czyli szanownym Tryplem. Tuż po drugiej porażce z Batistą wygłosił na RAW przemówienie, które dziś wydaje się być samospełniającą się przepowiednią. Pamiętacie to? WWE i wszyscy fani jeszcze będą błagali Trypla, żeby zgodził się wrócić na ring, bo WWE bez Trypla jest niczym. I choć oczywiście w tych ostatnich słowach jest gruba przesada to…nie można mu odmówić części racji. Po tych wszystkich latach w moich oczach stał się on nieodłącznie zespawany z RAW, jak taka jego integralna i nieusuwalna część, której z jednej strony nie cierpisz (wpływ na booking i podbudowywanie własnego ego), ale z drugiej…ciężko sobie wyobrazić, jakby to wszystko wyglądało bez niego. Nie wiem, jak dla Was i nie wiem dlaczego, ale dla mnie RAW po drafcie i bez Trypla wygląda bardzo….bezpłciowo i sam nie wiem do końca w czym tkwi tego przyczyna? W jego obecności? Bardzo możliwe… A jeśli tak, to dlaczego bardziej brak mi Trypla niż Hogana? Czy to tylko kwestia młodszego wieku Huntera? Ostatecznie pod względem charakteru obaj śmiało mogliby stanąć w konkursie na najbardziej zadufanego w sobie wrestlera…

 

 

Te pytania pozostają, przynajmniej na razie, bez jednoznacznej odpowiedzi. Hogan wrócił i mam tylko nadzieję, że jest to jego ostatni „powrót”. Szansę na magiczne i zapierające dech w piersiach pożegnanie stracił już dawno, jako że w meczu heel vs. face nie ma żadnych szans na powtórzenie choć ułamka atmosfery z tego magicznego wieczoru w Toronto. Wybrał swoją drogę, wybrał kasę i nie można go za to winić. Ale może kiedyś, kiedy o powrocie na ring nie będzie już mowy, zda sobie sprawę z tego, że popełnił błąd nie odchodząc wtedy, kiedy miał ku temu okazję… W końcu pieniądze to nie wszystko, zwłaszcza dla człowieka tak majętnego jak Hogan… No to jak będzie? Czas pokaże, a tymczasem pewne jest jedno: w świecie sports entertainment NIC nie jest pewne „na pewno” ;)

 

 

A z mojego artykułu podprogowo wycieka jeszcze jedna prawda. Nigdy, przenigdy nie należy łączyć bycia zawodowym wrestlerem z funkcją bookera. Nash, Hogan, Trypel…i wszyscy inni. To się NIGDY nie kończy dobrze…

 

 

Możnaby jeszcze dużo pisać na ten temat (chciałem napisać jeszcze choćby o nagłym zwrocie akcji w attitude Hogana na początku Bischoff/Russo era związanej z chęcią wypromowania młodszych gwiazd), ale zakończę w tym miejscu…Jutro po południu udaję się na jak najbardziej zasłużony wypoczynek do słonecznego Budapesztu, a pakowanie sprawunków nie wyszło jeszcze nawet poza fazę zapisania listy rzeczy niezbędnych, które należy włożyć do plecaka. Kończę więc, życząc przyjemnej lektury i udanego wypoczynku, gdziekolwiek będziecie.

SPoP (spop@o2.pl)

 

 

PS. Choć nie zawarłem tego w zakończeniu, mam nadzieję, że swoim wywodem choć trochę zdołałem udowodnić zawartą w artykule tezę.

What is the difference between Sheamus and the World War II? WW II is over ;)

13629172384628ee9bd26ff.jpg

  • Odpowiedzi 55
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • Piotrekmilan

    10

  • Ceglak

    10

  • Hartfan

    7

  • SPoP

    7

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  2 485
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  05.11.2003
  • Status:  Offline

Another great post Spop :D

 

Hogan to Hogan... Ikona, legenda, mega gwiazda... Pobladla juz teraz i blyszczaca tylko przez krociotkie momenty... Czas by zgasla 4 ever... Wrzechswiat wciaz sie powieksza i czas na nowe gwiazdy ktore beda swiecic jasno i dlugo...

The best there is, the best there was, the best there ever will be... Hartfan

1683510344acb5553018c.jpg


  • Posty:  1 977
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.11.2003
  • Status:  Offline

Brawo :)! Dawno nie czytałem tak dobrego felietonu w naszym rodzimym języku.Może w końcu coś się ruszy w tym co by nie mówić "zastałym" światku wrestlingowym w polsce i będziemy mogli częściej czytać tak dobre felietony :) ?

  • Posty:  149
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2003
  • Status:  Offline

Nigdy bowiem wcześniej (a jak uczą ostatnie sezony, później też nie) po amerykańskich parkietach nie biegało tak wiele gwiazd, olśniewających swoim kunsztem publiczność.

:roll: :roll: :roll:

Kobe, LeBron, Wade, Shaq, Carter, Iverson i mozna by jeszcze dlugo, dlugo, dlugo....

odchodza gwiazdy , przychodza gwiazdy a teraz jest ich tyle, ze tamta dekada nie wypada olsniewajaco :P

55965160441aaee9f94fef.jpg


  • Posty:  434
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  02.09.2004
  • Status:  Offline

Jordan to jednak Jordan. Hulk zwyczajnie mnie nudzi, a z dwojga złego wolę HHH, do którego przywykłem i którego mi "brakuje"...

 

[edit]

Zapomniałbym...

Dzięki za świetny felieton.

117380471846b21e8779201.gif


  • Posty:  529
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  28.11.2003
  • Status:  Offline

dzieki za felietonik fajnie sie go czytało..

hhehe Shawn Kemp to ogólnie niezły pacjent ma 8 NIEŚLUBNYCH dzieci i do tego każde z inna kobitką :D

a więc oóglnie ma jedenstoro dzieci z 9 kobietkami :]

kolo chyba uczolny na kondomy;)

e

458954520447d6ce7641a4.jpg


  • Posty:  1 334
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  02.12.2003
  • Status:  Offline

Piotrekmilan:

 

== Kobe, LeBron, Wade, Shaq, Carter, Iverson i mozna by jeszcze dlugo, dlugo, dlugo....

== odchodza gwiazdy , przychodza gwiazdy a teraz jest ich tyle, ze tamta dekada nie == wypada olsniewajaco

 

Przede wszystkim czesc...Boze, ale mnie wkurwiaja wegierskie klawiatury, szystko nie na swoim miejscu, znaczki jakies takie dziwne, dlatego za ewentualne bledy przepraszam...

 

Piotrek, ja sie z Toba nie zgodze odnosnie tego ze dzisiejsze gwiazdy przycmiewaja swoja gra te z minionej dekady... Najlepsze zadatki z nich wszystkich ma LeBron, ktory za kilka lat moze dolaczyc do panteonu najwiekszych slaw... Shaq to dobry center, jeden z najlepszych w historii, ale czy gracz superwyjatkowy? sam nie wiem...

 

Generalnie uwazam ze w tamtej epoce (poczatek lat 90) bylo na boisku wiecej koszykarskich artystow, ktorzy nie dbali przede wszystkim o swoja fryzure i to, zeby spodenki mialy odpowiednia dlugosc (najlepiej do kostek), a potrafili grac nieszablonowo, kiedy trzeba zespolowo, a kiedy bylo trzeba walczyli do upadlego o kazda pilke, jakby byla to ostatnia pilka ich zycia...(przyklad Sir Charlesa)

 

Dzisiejsze pokolenie, uwage bede generalizowal, to pokolenie rozkapryszonych dzieciakow, ktore owszem, sa w stanie co wieczor rzucac po 25 punktow i miec 10 zbiorek, co jednak z tego jesli niewiele wynika z tego tematu dla druzyny...a same wyniki...ja cenie na parkiecie przede wszystkim efektywnosc i nieszablonowosc (ale myslenia na boisku, a nie 360 stopni slamodbijajc sie z dupy :) )

 

Pozdrawiam serdecznie wszystkich z Budapesztu...

Jest zupelnie jak w tym powiedzeniu...Kobiety wino i spiew...i gdyby nie to, ze:

- zadna mnie nie chce

- nie strac mnie na oryginalna Bycza Krew i musze sie zadowalac substytutami

- jak probuje spiewac po winie, to tubylcy chca mnie bic

 

wszystko byloby swietnie :)

What is the difference between Sheamus and the World War II? WW II is over ;)

13629172384628ee9bd26ff.jpg


  • Posty:  2 107
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  03.01.2005
  • Status:  Offline

najlepiej jak znajdzie sie gosc ktory jest w stanie polaczyc to wszystko, czyli "entertainment" i oddanie serca druzynie, ale na razie byl tylko taki jeden, i drugiego juz chyba nie bedzie... oczywiscie wiadomo o kogo chodzi...
Bryan Alvarez: 'what the hell is CRIMSON, what that has got to do with Amazing RED?'

11779036984f6668615c651.jpg


  • Posty:  149
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2003
  • Status:  Offline

Piotrekmilan:

 

== Kobe, LeBron, Wade, Shaq, Carter, Iverson i mozna by jeszcze dlugo, dlugo, dlugo....

== odchodza gwiazdy , przychodza gwiazdy a teraz jest ich tyle, ze tamta dekada nie == wypada olsniewajaco

 

Przede wszystkim czesc...Boze, ale mnie wkurwiaja wegierskie klawiatury, szystko nie na swoim miejscu, znaczki jakies takie dziwne, dlatego za ewentualne bledy przepraszam...

 

Piotrek, ja sie z Toba nie zgodze odnosnie tego ze dzisiejsze gwiazdy przycmiewaja swoja gra te z minionej dekady... Najlepsze zadatki z nich wszystkich ma LeBron, ktory za kilka lat moze dolaczyc do panteonu najwiekszych slaw... Shaq to dobry center, jeden z najlepszych w historii, ale czy gracz superwyjatkowy? sam nie wiem...

 

Generalnie uwazam ze w tamtej epoce (poczatek lat 90) bylo na boisku wiecej koszykarskich artystow, ktorzy nie dbali przede wszystkim o swoja fryzure i to, zeby spodenki mialy odpowiednia dlugosc (najlepiej do kostek), a potrafili grac nieszablonowo, kiedy trzeba zespolowo, a kiedy bylo trzeba walczyli do upadlego o kazda pilke, jakby byla to ostatnia pilka ich zycia...(przyklad Sir Charlesa)

 

Dzisiejsze pokolenie, uwage bede generalizowal, to pokolenie rozkapryszonych dzieciakow, ktore owszem, sa w stanie co wieczor rzucac po 25 punktow i miec 10 zbiorek, co jednak z tego jesli niewiele wynika z tego tematu dla druzyny...a same wyniki...ja cenie na parkiecie przede wszystkim efektywnosc i nieszablonowosc (ale myslenia na boisku, a nie 360 stopni slamodbijajc sie z dupy :) )

Wade, LeBron, Shaq ... to sa rozkapryszone gwiazdki? :shock:

zyjesz przeszloscia a trzeba sie rozwiajac i jesli juz chcesz tych wielkich dzisiejszych czasow to zobacz co robil stevie nash i jak zespolowo graly slonca w ubieglym sezonie oraz z jaka determinacją kroczyli do kolejnych zwyciestw, ekipa za chasow barkley'a moglaby sie tylko schowac ;)

Nie wiem czy miales niezwykla przyjemnosc ogladac tegoroczne finaly nba, bylaby to prawdziwa uczta i final najlepszy chyba od niepamietnych czasow wspomnianych bykow i jazzmanow. Jesli powiesz mi, ze tam widziales jakąś rozkapryszona gwiazdke(no moze poza rashedem ;) ) to uznam Cie za czlowieka calkowicie nieobiektywnie patrzacego na dzisiejszą koszykowke, a prawdziwych gwiazd dzisiejszych czasow w tych finalach naprawde nie brakowalo :)

55965160441aaee9f94fef.jpg


  • Posty:  10 278
  • Reputacja:   293
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

He, he - widzę SPoP, że złapałeś niezłą wenę twórczą ostatnimi czasy:))) Dzięki za pozdrowiowionka. A co do rozmowy na GG - to cała przyjemność po mojej stronie.

Odnośnie felietonu - jakość standardowo klasy HQ. Świetny styl pisania i merytoryczne argumenty. Na dokładkę świetnie się to czyta. Dla mnie bomba!

Co do samego Hulkstera - jego porównanie do Jordana jest jak najbardziej trafne. Obydwaj byli Ikonami swoich "dyscyplin sportowych". Obydwaj też popełnili błąd w postaci "powrotu" po zakończeniu kariery (w sumie Hogan - chociaż często "znikał" z TV - nigdy na serio nie odszedł z biznesu, ale... wielokrotnie już powinien:PPP). Z tym, że Jordan potrafił wyciągnąć wnioski już po pierwszym kiepskim "powrocie" a Hogan nadal jest głuchy i ślepy na wszelkie argumenty...

 

Co do stosunku fanów do Hulkstera to jest tak jak pisałeś i tak jak już rozmawialiśmy. Vince i sam Hogan mylą "okazywanie szacunku Ikonie" z chęcią ponownego oglądania jej w ringu. Dla mnie są to 2 różne sprawy, dla McMachona i Hulka najwidoczniej nie. Ludzie cheerują = Ludzie chcą Hogana. Amen. Najlepiej ich błędny tok myślenia obrazuje jeden z transparentów jakie zapamiętałem jeszcze z WCW. Był na nim napis "Hulk, please - retire". Zauważcie, że nie był to jakiś złośliwy sign typu "Hogan Sucks!", ale raczej głos jakiegoś fana, który szanuje Hulka za to co zrobił dla wrestlingu, ale nie może już dłużej patrzeć na to, jak legenda odcina kupony od swej - bądź co bądź niesamowitej - kariery. I to jest właśnie meritum sprawy - Hogan powinien już dawno zawiesić buty na kołku a nie robić to, co robi w tym momencie także np. Mike Tyson - zabijać własną legendę...

Najlepszym podsumowaniem są tu - jak słusznie wspomniałeś - słowa Perfectu. Niestety, niekażdy potrafi zejść ze sceny niepokonanym. Po prostu pociąg do forsy zabija u coniektórych zdrowy rozsądek i trzeźwy osąd sytuacji. Jest to wg mnie wyjątkowa arogancja oraz brak szacunku tak dla siebie jak i swoich fanów, bo tak samo jak nikt nie chciałby oglądać uwielbianej przez siebie kobiety - pijanej w trupa i robiącej z siebie idiotkę, tak samo nikt nie chce oglądać "Zmierzchu Bogów". Nawet jeżeli chodzi "tylko" o Bogów Wrestlingu...

 

SPoP - błagam, tylko nie mów że Hogan źle robi ciągną dalej swoją wrestlingową farsę a Flair jak najbardziej daje radę w WWE. Ja osobiście tak jednego jak i drugiego za cholerę oglądać w ringu nie mogę! A Flair'a bez koszulki to już nawet "oglądać" w jakiejkolwiek postaci nie mogę:>>> Dla mnie tak Hogan jak i Flair spokojnie mogliby się nadal poudzielać w WWE (w końcu speeche mają nadal o.k. Hogan - gorsze, Flair - lepsze, a enterteinerami obydwaj są wciąż przednimi) tylko, na Huricane'a - niech nie walczą w ringu! Wszelkie zakulisowe role, od czasu do czasu mały speech, menagerka itp. - spoko, czemu nie? Byle się daleko na milę trzymali od walk w ringu, bo od wielu, wielu lat - obydwaj w nim maksymalnie żenują. I w tej materii Flair wcale nie jest zbyt wiele lepszy od Hogana. Na dobrą sprawę - obydwaj już dawno powinni zawiesić buty na kołku i jak dla mnie - jako aktywni (walczący) wrestlerzy - już od wielu lat nie mają racji bytu w tym biznesie.

 

Co do osoby Trypla i jego braku na RAW, to gnojek tak sprytnie nabudowaywał wszystkie feudy i naważniejsze eventy tego rosteru wokół swojej osoby, że gdy go nagle zabrakło - zrobiło się tak jakby z reklamowego króliczka wyjąć baterie Duracela - wsio "zamarło" (nic z resztą dziwnego, skoro 3/4 gali kręciło się wokół jego osoby...). Można Huntera lubić lub nie (ja ostatnio jakoś za nim nie przepadam, chociaż wręcz wielbiłem go w czasach "reżimu McMachonów i Helmsley'ch"), ale nie można mu zarzucić, że jest złym workerem. Może nie jest już najszybszy (koleś przesadził z "masą". Nie uważacie, że gdzieś tak ze 2 lata temu - wyglądał zdecydowanie lepiej? Przynajmniej miał nienajgorszą "rzeźbę"...) ale nadal potrafi wyciąć niezłą walkę i przyjąć niezły (jak na standardy WWE) bumps (porównywanie go do Hogana to zdecydowanie przesada. Trypla się jeszcze spokojnie da oglądać - tak w ringu, jak i poza nim). W ogóle wydaje mi się, że Trypel tylko dla tego zajobbował 3 razy Batiście, bo od dawna wiedział że ten skończy na Smacku a pozycja Huntera na RAW zostanie niezachwiana. Gość jest cwany i to na maksa. A co do jego braku na RAW, to możesz SPoP spać spokojnie - Trypel jest jak bumerang (lub Hogan:) - zawsze wraca. Myślę stanie się to szybciej niż później i jeszcze nie raz popsioczymy sobie że znowu jest go na RAW za dużo:)))

Lepiej nic nie mówić i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości.

Błogosławieni ci, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie oblekają tego faktu w słowa...

88278712552c9632374b21.jpg


  • Posty:  1 334
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  02.12.2003
  • Status:  Offline

Piotrekmilan

zmusasz mnie do ponownego uzycia tej chujowej klawiatury a to bardzo baaardzo zle (napisalbym emotikon ale nie widze tu tych znaczkow chujowych, ten post bedzie wiec bez emotikonow)

 

Finalow nie ogladalem, ale znajac troche obecne realia NBA smiem twierdzic ze zeaden z wystepujacych w finalach graczy nie zblizyl sie jeszcze do poziomu najwiekszych tuzow tej dyscypliny..

Najblizej sa Ginobli (ale to rozgrywajacy a Ci zawsze maja pod gorke) i Duncan (regularny do wyzygania...przydaloby mu sie w grze troszke tej nieprzywidywalnosci...)

 

Odnosnie LeBrona zobaczymy jak bedzie jest dopiero po rookie season a wtedy wszyscy (no moze poza I3) byli grzeczni jak trusie...

 

Wlasnie Iverosna i KB8 z wymienionych przez Ciebie graczy uwazam za dzieciakow...na tego pierwszego zawsze juz bede patrzyl przez pryzmat tych 4 meczow z rzedu w rookie season w ktorych zdoyl po 4ö punkotw...ylko co kurwa z tego skoro z tych meczow wszystkie skonczyly sie porazkami Sixers. A z tego co wiem od tego czasu niewiele sie u niego zmienilo i ciagle trudno utrzymac go w ryzach...

 

Poza tym z wymienionych przez Ciebie graczy tylko Shaq i Kobe zdobyli jak dotad tytuly...i co do Shaq jako swietnego gracza moge sie zgodzic...tym bardziej ze calkiem niezle wprowadzil sie do Heat. O prawdziwej wartosci Bryanta moglismy sie przekonac gdy opuscil go jego partner : LA nawet nie weszlo do playoffs...I to ma byc gracz wybitny...

 

Dobra pierdole, ta klawiatura mnie dobija, wszelkie polemiki bede pisal jak wroce, czyli od przyszlego wtorku..

 

Tymczasem narasta

What is the difference between Sheamus and the World War II? WW II is over ;)

13629172384628ee9bd26ff.jpg


  • Posty:  149
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2003
  • Status:  Offline

Finalow nie ogladalem, ale znajac troche obecne realia NBA smiem twierdzic ze zeaden z wystepujacych w finalach graczy nie zblizyl sie jeszcze do poziomu najwiekszych tuzow tej dyscypliny..

A ja smiem twierdzic, z calym szacunkiem, ze nie masz pojecia o czym mowisz i troche pachnie mi tu zamknieciem sie na nowe gwiazdy :)

Po drugie zapewniam Cie, ze manu gino nie rozgrywa w spurs bo robi to jedyny w swoim rodzaju tony parker.

Po trzecie jesli wspominasz o kobim i AI mowiac o ich samolubstwie boiskowym to niestety ale trzeba sobie przypomniec ze tak uwielbainy przez Ciebie MJ tez byl taki na boisku.

Po czwarte wreszcie nie wiem czy byl kiedys czlowiek bardziej oddany koszykowce jak Kobe. Czlowiek , ktory pracuje nad swoim graniem prawie 24h na dobe, nie robi sobie wakacji, a jedyne o czym mysli to koszykowka. Dodatkowo jest czlowiekiem bardzo skromnym i zawsze postepujacym honorowo wiec mowienie o nim jako rozkapryszonym dzieciaku to malo powiedziane glupota.

Po piąte mowisz , ze LAL nie weszli do PO, ale zastanowiles sie ile zmian trenerskich bylo w stym sezonie wsrod jeziorowcow? oni przy takiej polityce byli wrecz skazani na porazke, a kobe byl praktycznie osamotniony i sam nic nie mogl zrobic pomimo ze byl jednym z trojki najlepszych strzelcow w lidze. Tak jak rok wczesniej t-mac zdobywal po 60pkt w magic, ktorzy i tak zajmowali ostatnie miejsce w lidze jednak jakos nikt nie watpil w jego umiejetnosci.

Na koniec .. co do tych zdobytych tytulów... Reggie Miller wiele lat gral na kosmicznym poziomie, ale nigdy mistrzostwa nie zdobyl... czy to go dyskwalifikuje jako dobrego gracza? nie , on zawsze pozostanie w pamieci wszystkich jako gracz wybitny i zapewnil sobie wieczne miejsce w panteonie sław NBA.

pozdro

55965160441aaee9f94fef.jpg


  • Posty:  852
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.03.2004
  • Status:  Offline

fajny artykul, dobrze sie czyta :) dyskusja przeszla na koszykowke, na ktorej sie kompletnie nie znam (noga! noga! :) ) wiec juz nic nie pisze :P
...

  • Posty:  2 107
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  03.01.2005
  • Status:  Offline

Po trzecie jesli wspominasz o kobim i AI mowiac o ich samolubstwie boiskowym to niestety ale trzeba sobie przypomniec ze tak uwielbainy przez Ciebie MJ tez byl taki na boisku.

 

Po czwarte wreszcie nie wiem czy byl kiedys czlowiek bardziej oddany koszykowce jak Kobe. Czlowiek , ktory pracuje nad swoim graniem prawie 24h na dobe, nie robi sobie wakacji, a jedyne o czym mysli to koszykowka. Dodatkowo jest czlowiekiem bardzo skromnym i zawsze postepujacym honorowo wiec mowienie o nim jako rozkapryszonym dzieciaku to malo powiedziane glupota.

 

Na koniec .. co do tych zdobytych tytulów... Reggie Miller wiele lat gral na kosmicznym poziomie, ale nigdy mistrzostwa nie zdobyl...

 

 

a wiec tak...

po pierwsze

MJ to niedoscigniona legenda, co do jego boiskowych zachowan mozna powiedziec tak, na nim mozna bylo polegac w ciemno, za to na Allena(mimo calej sympatii dla niego), czy Kobe... zostawie to innym pod komentarz. Jordan mial fenomenalny przeglad sytuacji na boisku i nie nazwalbym jego zdolnosci strzeleckich samolubstwem, bo na nim ciazyla po prostu odpowiedzialnosc za zdobywanie punktow, a robil to jak historia pokazuje wysmienicie i do tego mial mase asyst, co przy jego zdobyczach punktowych ma niebagatelne znaczenie

 

po drugie

Kobe sie wyroznil juz poza boiskiem(gwalt) i w jego skromosc czy inne zalety jakos nie wierze z wczesniej wspomnianego powodu. O honorze juz nie bede wspominal bo sobie wykopales grob tym stwierdzeniem...

 

po trzecie

historia pamieta tylko zwyciezcow, przykre ale prawdziwe!!

Bryan Alvarez: 'what the hell is CRIMSON, what that has got to do with Amazing RED?'

11779036984f6668615c651.jpg


  • Posty:  10 278
  • Reputacja:   293
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

Hogan wrócił i mam tylko nadzieję, że jest to jego ostatni „powrót”. Szansę na magiczne i zapierające dech w piersiach pożegnanie stracił już dawno, jako że w meczu heel vs. face nie ma żadnych szans na powtórzenie choć ułamka atmosfery z tego magicznego wieczoru w Toronto.

 

Hogan walcząc z Rockiem na tej WrestleManii nie był wcale face'em tylko heelem. To publiczność przyjęła go jak face'a i zgotowała mu mega pop (większy niż face'owemu Rock'owi!). Tradycyjnie - kanadyjska publika wymiata! Jest jak Dog In The Fog - zawsze chadzają swoimi drogami i są nieprzewidywalni:))) Przed WM feud Rock'a z Hoganem był prowadzony w typowo face'owo-heel'owym klimacie.

Co nie zmienia faktu, że Hogan miał wówczas doskonały moment żeby odejść. Niestety, przypuszczam, że dopóki Hulk będzie mógł się poruszać bez pomocy chodzika a Vince będzie nadal sypał kasą - będziemy dożywotnio skazani na Hulkstera, u którego "wyczucie momentu", czy też "dobry smak" - jest zdecydowanie pojęciem abstrakcyjnym...

Lepiej nic nie mówić i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości.

Błogosławieni ci, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie oblekają tego faktu w słowa...

88278712552c9632374b21.jpg

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • VictorV2
      Więc...Part 2. A przed nim - udało mi się zrobić ogarniętą formę rosteru. *Trigger Warning* jeśli ktoś nie przepada za AI - wygląd zawodników jest mniej więcej prezentowany przez AI. To jest bardziej punkt estetyczny, ale też uważam że mniej więcej wiedza kto jak wygląda ma znaczenie i pomaga zrozumieć charakter danego zawodnika. Nie w każdym przypadku, ale z pewnością częściej niż rzadziej. Roster będzie aktualizowany w miarę progresu show. Mam obecnie ~50 show napisanych, więc z pewnością to i owo się pozmienia. Będę starał się dodawać zmiany do rosteru albo krótko przed, albo zaraz po dodaniu kolejnego show. Zmiany kosmetyczne też pewnie się pojawią, zaczynam dopiero przygodę z Google Sites. Brak Theme Song'u oznacza że albo nie ma znaczenia (RIP Jobbers, you will be remembered) albo nie znalazłem jeszcze czegoś co pasowałoby do mojej wizji danego zawodnika.  LoF Roster   Co do formy - jeśli ktoś ma jakieś propozycje jak ułatwić/uprzyjemnić czytanie, pod kontem formowatowania, jest zawsze otwarty na propozycje!   LoF Strike #2   Show zaczęło się od widoku parkingu przed budynkiem, gdzie wjechały dwa motory, z których wjechali Corey Harper i Sean Andreson. Zgasili silniki i zdjęli swoje torby, zmierzając w stronę budynku, rozmawiając o czymś. Kiedy byli już przy wejściu, Corey zatrzymał się - pokazując partnerowi braci Becker którzy akurat wyjmowali swoje torby z auta. Corey zaśmiał się i rzucił swoją torbę pod nogi Briana   Corey: Nasze torby też możecie wnieść do środka   Obaj zaśmiali się, podczas gdy bracia Becker spojrzeli po sobie i zignorowali ich. Arnold przesunął nogą torbę Harper’a, co ewidentnie mu się nie spodobało. Podszedł bliżej niego   Corey: Problem?    Arnold spojrzał na niego   A. Becker: Tak, nie jesteśmy tu od tego żeby nosić za wami torby.   Andreson i Harper spojrzeli na siebie i zaśmiali się jeszcze raz.    Sean: A od czego? Ktoś chyba szuka walki…   Obaj podeszli blizej do Arnolda, ale Brian wszedł między nich   B. Becker: Hej, show się jeszcze nie zaczęło. Nie jesteśmy tu po to żeby bić się na parkingu.   Jego głos był spokojny, bez nuty strachu czy załamania. Corey spojrzał mu w oczy i przez chwilę wydawało się że coś się jednak wydarzy - na szczęście Corey podniósł swoją torbę, z nieprzyjemnym uśmieszkiem, klepnął partnera i obaj odeszli, wchodząc do budynku. Bracia Becker stali przy aucie, patrząc za nimi - po czym obraz się zakończył.    Jamie: Witamy na drugim show! Witamy serdecznie!   Jeff: Pierwsze show dało nam pierwszych zawodników w półfinałach obu turniejów, dzisiaj dołączy do nich kolejna czwórka   Jamie: W turnieju wagi ciężkiej, zderzenie kultur - Samoański wojownik zmierzy się z Vikingiem.    Jeff: Nie wiem czy możemy mieć bardziej brutalny matchup w tym momencie.   Jamie: W turnieju Cruiserweight, zamaskowany luchador El Hijo Del Cielo zmierzy się z kimś, kto również miał swoje doświadczenia z oryginalnym GWA - Brian Becker.   Jeff: Część Tag Teamu z jego bratem Arnoldem - Zwycięzcy jednego z GWA World J-Cup. Ich kariery również przeszły gorszy okres i próbują wrócić do formy   Jamie: Również w turnieju Cruiserweight, po nieudanym debiucie Maximillian Wallace zmierzy się z Kanadyjczykiem, Kyle’m Bradley   Jeff: Miałem okazję widzieć się dzisiaj z Maximillianem - i mogę powiedzieć jedno. Nie jest w dobrym humorze.   Jamie: Nie dziwie mu się…miejmy nadzieje że to nie wpłynie na jego match.   Jeff: Ostatni qualifier dzisiaj, to nasz Main Event - Blake Stevens zmierzy się z wychowankiem GWA: Oceania - Cameon’em Paige!   Jamie: Nie mieliśmy wielu okazji że spotkać się z chłopakami z Oceani, ale Cameron zdecydowanie był z nich najlepszy jeśli chodzi o towarzystwo   Jeff: Ciekawe dlaczego…jeśli jego easy–going charakter się nie zmienił, to myślę że dalej będzie duszą towarzystwa   Jamie: Oby, nie mogę się doczekać.   Jeff: W międzyczasie, czas rozpocząć akcje - a jak zrobic to lepiej, niż z dwoma osobami których duma nie pozwala im przegrać?    Światła przygasły i słychać było bębny, wraz z plemienną muzyką - na rampie pojawił się Ofato, wykonując Siva Tau - tradycyjny plemienny taniec wojenny. Kiedy skończył, uderzył się kilka razy w twarz i zszedł do ringu, gotowy do walki. Chwilę po tym, rozległ się głośny róg - przy którym na rampe wyszedł Valgard. Kiedy obaj byli w ringu - światło zgasło całkiem, zostawiając tylko zawodników w ringu w małych kręgach światła. Na Titantronie pokazał się ciemny pokój, z okrągłym stołem na którym położony był ciemnoniebieski materiał. Do kadru wsunęła się dłoń, kładąc karte tarota na stole, Strength.   ???: Dwóch wojowników, pełnych dumny, odwagi i siły. Obaj pełni determinacji, żeby udowodnić swoją dominację…   Ta sama dłoń, położyła obok kolejną kartę - tym razem jest to odwrócony Temperance   ???: Jednak w ich duszach brakuje balansu…brak cierpliwości prowadzi do pośpiechu…pośpiech prowadzi do nieostrożności…a nieostrożność prowadzi tylko do…   Ostatnią kartę ta sama dłoń wsunęła odwrotnie, tyłem do kamery. Powoli odwróciła ją, kładąc na stole The Tower.   ???: Do upadku i zagłady…   Słychać było po tym delikatny, słodki śmiech po którym obraz się skończył, światło wróciło do normy. Obaj zawodnicy byli ewidentnie zaskoczeni, ale nie wydawało się to wpłynąć na ich pamięć - obaj byli gotowi do walki.   Match 1: Heavyweight Tournament Qualifier Ofato Vs Valgard   Highlights: Obaj zawodnicy mieli ten sam pomysł - pełna dominacja. Przez początek walki, wyglądało to jak zwykła przepychanka, kiedy żaden z nim nie mógł przełamać drugiego. Obaj zaczęli sprawdzać się, próbując przewrócić drugiego Running Shoulder Block’iem - i po kilku próbach Ofato był tym któremu się to udało. Nie dało mu to jednak przewagi jakiej się spodziewał - Valgard podniósł się szybko i odwdzięczył się rywalowi. Zaczęli znowu się siłować, co tym razem wyszło na lepsze wikingowi - który rzucił Samoańczykiem, Release German Suplex wreszcie dał mu ten moment który mógł wykorzystać. Reszta walki była typową przepychanką powerhouse'ów, zakończoną przez High-Impact Uranage od Ofato. Zwycięzca: Ofato   Jeff: Co za brutalne starcie, obaj nie żałowali sił i nie próbowali oszczędzać zdrowia   Jamie: Valgard będzie myślał dwa razy następnym razem, zanim zdecyduje się na Headbutt contest z kimś z wysp Samoa…   Jeff: Szkoda, bo szło mu całkiem dobrze. Na pewno ma potencjał, który miejmy nadzieję rozkwitnie z przypływem doświadczenia.   Jamie: Czasami trzeba wiedzieć kiedy poczekać, duże manewry są zazwyczaj najniebezpieczniejsze - ale też najbardziej ryzykowne. Wyczucie czasu jest istotne.   Jeff: Imponujący początek do drugiego show. Pamiętajmy że czeka nas więcej dzisiaj, włączając Main Event - w którym zobaczymy debiut jednego z najbardziej obiecujących talentów brytyjskiej sceny, Blake’a Stevensa.   Jamie: Tak - i jak widzieliśmy ostatnio, zdążył już nawiązać pewne sojusze z innymi przedstawicielami Wielkiej Brytanii.    Jeff: James Crawford, który nie rozpoczął swojej kariery tutaj w najelpszy sposób oraz Izzy Richards, która jest częścią nowo powstałej dywizji kobiet. Jak Blake ich nazwał? Royalty?   Jamie: Dokładnie. To chyba mówi wszystko, jeśli chodzi o jego światopogląd.    Jeff: Cameron będzie miał ręce pełne roboty dziś wieczorem - ale zanim do tego dojdzie, wyłonimy kolejnych dwóch zawodników którzy przejdą dalej w turnieju Cruiserweight. Shou Ikeda już pokazał że poziom rywalizacji będzie wysoki - czy inni mu dorównają? Dowiemy się niedługo.   Titantron pokazuje nam backstage, gdzie widzimy przygotowującego się do swojego matchu’u Maximilliana Wallace - stoi przy nim Katherine Edwards. Maximillian jest ewidentnie spięty i zestresowany.   Katherine: Już, spokojnie. Dlaczego sie tak stresujesz? To tylko kolejny match.   Maximillian zatrzymał się i spojrzał na nią   Maximillian: Przestań. Wystarczy tego co się stało ostatnio. Nie mogę sobie pozwolić na kolejną przegraną.    Katherine uniosła idealnie wypielęgnowaną brew   Katherine: Niby dlaczego? Kogo to obchodzi, masz jescze dużo czasu, przegrana tu czy tam, co to zmieni? Nie mów mi że obchodzi Cię nagle co Ci ludzie o tobie myślą   Maximillian: Oczywiście że nie. Kogo obchodzi zdanie plebsu z Raleigh, udają że wiedzą kto jest dobry bo pochodzi stąd wielu utalentowanych zawodników ale tak naprawdę sami marzą żeby osiągnąć cokolwiek poza skończeniem pierwszej szkoły…a i tego nie potrafią osiagnać.   Ewidentnie słychać buczenie z widowni.   Katherine: Więc czym się tak stresujesz. Uspokój się, idź zrobić co masz zrobić i postaraj się pospieszyć. Mamy rezerwajce w restauracji i naprawdę nie chciałabym się spóźnić.    Maximillian wyglądał jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale powstrzymał się i ewidentnie zestresowany, odwrócił się idąc w stronę wyjścia do ringu. Katherine pokręciła tylko głową i wyjęła lusterko, poprawiając swoje włosy   Katherine: Mężczyźni, tak niewiele potrze-...   Nagle odwróciła się gwałtownie, patrząc za siebie. Zaniepokojona, jakby coś zwróciła jej uwagę - jednak nie było tam nic poza pustym korytarzem. Ale mrugnęła kilka razy i wzruszyła ramionami, wracając do swojego lusterka. Kamera obróciła się, gdzie zza rogu wysunął się kawałek srebrnej maski, obserwując ją. Głowa powoli wsunęła się z powrotem za róg, znikając z pola widzenia. Obraz wrócił do ringu, w którym stał już Maximillian, chodząc w tę i z powrotem, czekając na swojego dzisiejszego przeciwnika.   Match 2: Cruiserweight Tournament Qualifier Maximillian Wallace Vs Kyle Bradley   Highlights: Maximilian ruszył do walki, atakując oponenta w narożniku - sędzia musiał się chwilę namęczyć, żeby ich rozdzielić. Kiedy próbował wrócić do dalszego atakowania - Kyle wbił go w narożnik Drop Toe Hold’em. Roll Up dał mu 2 count - ale pozwolił przejąć kontrolę nad starciem. Maximillian próbował zrobić cokolwiek żeby przerwać ofensywę przeciwnika, ale bez rezultatów. Wreszcie przejechał mu palcami po oczach, co dało mu przewagę. Kilka kolejnych minut "znęcania" się nad rywalem, dopingowanym przez widownię zanim zbyt arogancki heel dał się złapać w Small Package które zaskakująco zaskoczyło walkę. Zwycięzca: Kyle Bradley   Kyle wyślizgnął się z ringu w momencie, nie wierząc w to co się stało - podczas gdy Maximillian jest wściekły w ringu, jeszcze bardziej nie wierząc w to co się właśnie wydarzyło.   Jamie: Co za zwrot akcji!   Jeff: Nie chce nawet sobie wyobrażać jak się teraz czuje Wallace, niesamowicie niefortunna sytuacja   Jamie: Nie trzeba sobie tego wyobrażać, widzimy na własne oczy…choć nie wydaje mi się że jest zły…bardziej przypomina załamanego.   Jeff: Jego kariera w LoF nie zaczęła się zbyt dobrze - mam nadzieję że szybko to przełamie, bo nie chcielibyśmy żeby było jeszcze gorzej   Wallace wciąż wściekły opuścił ring, gdzie widzimy Downstar, stojącą razem z Kat Leone - nowym brazylijskim nabytkiem.   Downstar: Cieszę się że wreszcie udało Ci się tu dostać. Byłam pod dużym wrażeniem kiedy zobaczyłam twoje występy, dziękuję że zgodziłaś sie przylecieć.   Kat: To ja dziękuję, kiedy usłyszałam że GWA otwiera sie ponownie, miałam dobrą motywację żeby się starać.   Obie zaśmiały się, kontynuując rozmowę - kiedy w kadrze pojawiła się Izzy Richards i James Crawford. Downstar spojrzała na nich, nie do końca wiedząc co oni tu robią.   Downstar: W czym mogę wam pomóc?    Izzy: Mogłabyś zacząć od wykonywania swojej pracy. Dumne przemówienie na temat tego jak bardzo chciałaś stworzyć kobiecą dywizje…i skończyło się na jednej walce? Nie przepracowujesz się za bardzo   Kat chciała coś powiedzieć, ale Izzy spojrzała na nią, przerywając jej w momencie.   Izzy: Nie wiem kim jesteś, ale radziłabym Ci być cicho, kiedy dorośli rozmawiają.    Tym razem Kat chciała zrobić coś więcej niz coś powiedzieć, jednak tym razem to Downstar ją powstrzymała, kładąc jej dłoń na ramieniu.   Downstar: Słyszałam o was, Royalty, prawda?    Izzy wydawała się być dumna, unosząc trochę głowę, kiedy Downstar o nich wspomniała. James też się uśmiechnął na tą wzmiankę.    Downstar: Tak, T-Ash wspominał o swoim pierwszym matchu.    Zarówno ona jak i Kat zaśmiały się lekko, widząc reakcje Royalty. Izzy spojrzała wściekle na Kat.   Izzy: Uważasz że to zabawne? Nie wiem za kogo się uważasz, próbując obrażać Royalty. Skoro jesteś tu nowa, może dobrze byłoby pokazać Ci gdzie twoje miejsce?    Kat zrobiła krok do przodu, jej dobrze zbudowane, umięśnione ciało robiło wrażenie w porównaniu z bardziej delikatną budową brytyjki.    Downstar: Prawdę mówiąc, Kat musi jeszcze skończyć wszystkie wymagane badania lekarskie, więc dzisiejszy wieczór odpada…ale następne show, myślę że jak najbardziej. Kat Leone przeciwko Izzy Richards.    Izzy prychnęła, odsuwając się i odwracając od nich.   Izzy: Brazylisjka szmata…   Brytyjka zamruczała pod nosem, jednak wystarczająco głośno.    Kat: Hej, zapomniałaś o czymś.    Oboje, Izzy i James, odwrócili się - jednak tylko Izzy zdążyła się uchylić, Lioness Kick (Spinning Heel Kick) trafił prosto w twarz Crawford’a, który momentalnie padł poza kadrem, nieprzytomny. Twarz Izzy ewidentnie pokazywała szok i strach, niewiele brakło żeby to ona leżała na ziemi. Downstar i Kat odeszły z kadru, po czym obraz wrócił do areny.    Match 3: Cruiserweight Tournament Qualifier El Hijo Del Cielo Vs Brian Becker /w Arnold Becker   Highlights: Match zaczął się spokojnie, obaj próbowali się wyczuć. Brian zdołał zyskać chwilową przewagę, ale luchador szybko skontrował go, wyrzucając go z ringu Hurricanranna. Kolejna część walki szła dosyć szybko, ciężko było stwierdzić który z nich wygrywa, kiedy wymieniali się praktycznie chwyt za chwyt, dając bardzo dobry pokaz swoich umiejętności. Brin dał radę odzyskać kontrolę nad walką, unikając Moonsault’u, dokładając Sliding Forearm. Po tym Brian zwolnił trochę, próbując złapać oddech oraz wybić luchadora z jego preferowanego tempa walki. Cielo próbował przełamać kontrolę oponenta, jednak tym razem nie było tak łatwo. Walka zmieniła tor, kiedy Sean Anderson zszedł po rampie. Arnold zaszedł mu drogę, ale nie wiele to dało bo od tyłu do ringu wskoczył Corey Harper, dodając Gunshot (Bicycle Kick). El Hijo również nic nie widział, kiedy leżał na macie próbując dojść do siebie. Kiedy wreszcie to zrobił, widząc rywala wskoczył na narożnik i dodał Sky Bomb (Springboard 450 Splash), co dało mu wygraną. Zwycięzca: El Hijo Del Cielo   Jamie: Czego oni tu chcieli? Tak dobry match i oczywiście musieli go zrujnować!   Jeff: Brotherhood chyba nie zamierza okazywać sympatii, Brian był tak blisko wygranej…   El Hijo stał w ringu, patrząc na powtórkę sytuacji na titantronie i złapał sie za głowę, widząc co przegapił. Od razu podszedł do braci Becker, próbując coś wyjaśnić. Brian przytulił go i poklepał po plecach. Luchador ewidentnie nie jest zadowolony z tego jak wygrał, ale Brian z drugiej strony nie wydaje się mieć pretensji o to co się stało, wznosząc jego rękę w górę, kiedy razem opuścili ring. Kamera podążyła za nimi na backstage, gdzie minął ich Maximillian Wallace, ewidentnie zdenerwowany, odpychając braci Becker na bok, ciagnąc za sobą swoją walizkę. Szybszym krokiem szła za nim Katherine, próbując go dogonić.   Katherine: Hej, Max, heeej…Max!    Złapała go za ramię i zatrzymała, zmuszając go żeby się obrócił.   Katherine: Co się z tobą dzieje?    Maximillian próbował się pohamować, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego.   Maximillian: Nic. Nic się nie dzieje, dobrze?    Katherine: Hej, próbuje tylko pomóc. Rozumiem że nie zaczęło się najlepiej…ale przecież to nie koniec, spokojnie. To tylko początek, masz jeszcze czas żeby to nadrobić.    Maximillian patrzył na nią, jakby jednak chciał jej coś powiedzieć, po czym zamknął oczy i wziął głęboki oddech.   Maximillian: Czas…tak, mamy czas…   Powiedział spokojnie, patrząc w bok.   Maximillian: Mówiąc o czasie, czeka na nas rezerwacja, prawda? Jedziemy?    Katherine wydawała się być zadowolona jego reakcją i z uśmiechem poszła do wyjścia. Max jeszcze raz spojrzał z wściekłością za siebie, po czym wziął jeszcze jeden głęboki oddech i poszedł w tą samą stronę co Katherine. Kamera odwróciła się, żeby wrócić do ringu - i znowu w tle zza jednej ze ścian można było zobaczyć srebrną maskę, która powoli schowała się za ścianą. Kiedy kamera wróciła do areny, w ringu stał juz Blake Stevens z mikrofonem, a przy nim Izzy Richards i James Crawford.    Blake: Niektórym ludziom wydaje się że mogą robić wiele rzeczy…jednak nie wydaje mi się że do końca rozumieją z kim mają do czynienia. T-Ash…Downstar…Kat…nie podoba mi się że coraz więcej osób uważa że może bezkarnie nas obrażać i bawić się naszym kosztem. Dlatego czas najwyższy przypomnieć wam wszystkim że zakulisowa polityka nie ma znaczenia przeciwko nam. Prawda jest bardzo prosta.   Blake zrobił krok do przodu, patrząc prosto w kamerę. Blake: We are the Royalty. So bend the knee…or we will bend it for you.   Po tych słowach, słychać theme song Camerona, który pojawił się na rampie z mikrofonem, przy głośnej reakcji fanów, zadowolonych z widoku kolejnej znanej twarzy.    Cameron: Hej, hej…Blake, przyjacielu. Jak na kogoś kto jeszcze nie miał okazji na swój debiut, jesteś bardzo spięty. Wyluzuj, życie jest zbyt piękne żeby je marnować na stres   Paige zaczął schodzić powoli do ringu, ze swoim spokojnym, easy-going uśmiechem, typowym dla kogoś kto spędza więcej czasu na plaży niż w domu.   Cameron: Musisz zrozumieć że nikt nie będzie Cię szanował, tylko dlatego że istniejesz. Więc spokojnie, weź głęboki oddech i zobaczmy co damy radę zrobić, dude.    Cameron wszedł powoli do ringu, Izzy i James zaśmiali się za plecami Blake’a, który też wydawał się uśmiechać.    Blake: …dude…?    Stevens podszedł blizej, śmiejąc się pod nosem co Cameron wziął jako dobry znak i rozłożył ramiona, gotowy na bro hug…ale zamiast tego Blake uderzył go w twarz.   Blake: Uważaj na słowa, kiedy zwracasz się w naszą stronę.   Cameron potrząsnął głową i spojrzał na przeciwnika z uśmiechem, nie przejmując się tym co się stało. Izzy i James wyszli z ringu, sędzia gotowy do zaczęcia walki.   Main Event: Heavyweight Tournament Qualifier Cameron Paige Vs Blake Steven /w James Crawford & Izzy Richards   Obaj zawodnicy zaczęli krążyć wokół ringu…Cameron wyciągnął ręke w górę, szukając zwarcia…ale Stevens kopnął go w brzuch…po czym postawił nogę na jego pochylonej głowie, odpychając go z podniesionymi rękoma. Chyba dalej nie bierze go na poważnie. Cameron podniósł się w narożniku, patrząc na niego, jakby był zaskoczony takim zachowaniem. Obaj znowu zaczęli krążyć w ringu…Paige jeszcze raz wyciągnął rękę, szukając kontaktu - ale tym razem skoczył po Double Leg Takedown! Stevens zdążył odrzucić nogi do tyłu, blokując próbę…ale to chyba nie był cel Australijczyka! Cameron wstał, podnosząc brytyjczyka na ramionach! Alabama Slam! Oof! Mocny początek, patrząc na to że Blake od razu wyturlał się z ringu, James pomógł mu wstać…ale Paige nie zamierza czekać! Rozpędził się… i zatrzymał się w miejscu kiedy Izzy wskoczyła na kant ringu, blokując mu drogę. Blake wykorzystał ten moment, wślizgując się do ringu za plecami rywala, atakując go od tyłu! Kilka uderzeń w plecy i tył głowy…po czym imponujący Full Nelson Suplex! Szybko złapał go za nogę, przechodząc do pinu! …1… Szybki kick out ze strony Camerona! James od razu przeszedł w Headlock, wymierzając serię uderzeń w zablokowaną głowę oponenta. Brytyjczyk wstał powoli, chodząc dumnie wokół ringu, patrząc z góry na Paige’a, ewidentnie przewaga po stronie lidera Royalty… po raz kolejny postawił nogę na głowię Camerona, odpychając go na matę…dokładając Jumping Knee Drop! Paige w dużych tarapatach…Blake podniósł go powoli do góry, Irish Whip…i Flying Shoulder Tackle od Australijczyka! Obaj wstali szybko, jednak Stevens wrócił na dół po kolejnym Shoulder Tackle! Cameron zaczyna budować swoją ofensywę! Steven zerwał się na nogi z dzikim Clothesline’em który chybił! Jumping Neckbreaker! Paige pinuje! …1…2… Bliżej niż jego rywal, ale wciąż niewystarczająco! Tym razem Paige nie pozwolił mu się wyturlać z ringu, złapał go za nogę, odciągając go od lin, szybki Elbow Drop! Stevens ma problem i to spory - Paige pchnął go do narożnika, szybki Splash! Ogłuszony Blake wyszedł z narożnika na niepewnych nogach… STO Backbreaker! Cameron z pełną kontrolą! Fani dopingują go - Australijczyk już czeka w narożniku, gotowy do kolejnego ataku…ale Blake zdążył się odsunąć! Co nie zatrzymało Camerona! Wskoczył na liny i odbił się, trafiając ze Springboard Crossbody! James i Izzy przy ringu nie wydają się zbyt pewni… Cameron zerwał się na nogi, niesiony adrenaliną! Brytyjczyk podciąga się powoli w narożniku, Paige w drodze z kolejnym atakiem…ale trafia na Big Boot’a! Ogłuszony cofnął się…Shotgun Dropkick! Paige trafił plecami w narożnik, odbijając się od niego brutalnie! Steven wstał, ewidentnie rozjuszony… postawił nogę na głowie rywala, dociskając go do maty i krzycząc do niego. Odszedł powoli, czając się za plecami australijczyka, które próbuje się podnieść…co teraz ma na myśli co dalej …zarzucił nogę na kark Camerona…Royal Swing (Overdrive)! Blake dobitnie pokazuje że kończy mu się cierpliwość, pin z jego strony! …1…2… Ale Paige wciąż żywy! Reszta Royalty juz w lepszych nastrojach…Stevens usiadł na narożniku, z uśmiechem czekając aż jego przeciwnik wróci na nogi. Ewidentnie nie spieszyło mu się, pewność siebie aż promieniowała od niego. Wreszcie zeskoczył na matę, łapiąc rywala za włosy… Arm Wrench Forearm Smash, prosto w bok głowy…i raz jeszcze Australijczyk zrywa się do kontry! Oddaje co otrzymał, trafiając swoim Forearm Smash’em! Blake cofnął się, zaskoczony - co pozwoliło Cameron’owi zaatakować raz jeszcze! Fani wracają do życia, próbując dodać swojemu faworytowi energii! Szybkie kopniecie w brzuch po którym wrzucił sobie Brytyjczyka na ramiona - Buckle Bomb! Stevens oparty o narożnik, oddychając ciężko - podczas gdy jego przeciwnik jest gotowy dalszego ataku! Moment, co…Izzy wskoczyła na ring, odwracając uwagę sędziego! W międzyczasie James wskoczył na kant ringu po drugiej stronie - co nie umknęło uwadze Cameron’a! Clothesline jednak nie trafia! James uchylił się…Superkick! Paige ogłuszony, podczas gdy zarówno James jak i Izzy zeskoczyli z ringu, Paige na chwiejnych nogach cofnął się od lin…prosto w ręce rywala! King’s Guillotine (Jumping Cutter)! Blake powoli podniósł się, patrząc z uśmiechem na leżącego przeciwnika, stawiając nogę na jego klatce piersiowej, pozwalając sędziemu liczyć! …1…2…3! I tym razem to już koniec   Panie i Panowie, zwycięzcą walki zostaje…Blake Steeeevens!   Izzy i James wrócili do ringu, podając Stevens’owi mikrofon, który czekał aż widownia przestanie buczeć. Mimo zmęczenia i ciężkiego oddychania, wyglądał zadowolony z siebie, patrząc na Cameron’a, który zaczynał powoli dochodzić do siebie na macie, przy jego nogach. Blake kucnął, łapiąc go za włosy i podnosząc jego głowę.   Blake: Właśnie dlatego Cię ostrzegałem…Ciebie i wszystkich innych. Mam nadzieję że informacja dotarła tym razem do wszystkich.   Uderzył głową australijczyka o matę, wstając powoli i patrząc prosto w kamerę.   Blake: Bend the knee…or we will bend it for you.   Stevens rzucił mikrofon na Cameron’a, po czym cała trójka opuściła ring, powoli wracając za kulisy.   Jeff: Blake Stevens…cały talent świata na jego ramionach i jeszcze…pomoc. Cameron robił co mógł, ale ciężko w takiej sytuacji zrobić cokolwiek.   Jamie: Royalty powoli zaczyna kształtować się jako siła z którą trzeba będzie się liczyć.   Jeff: Gdyby tylko nie chcieli robić tego w taki sposób. Ciekawe czy przynajmniej na kolejnym show będzie mogli liczyć na bardziej sprawiedliwą walkę, kiedy Izzy zmierzy się z Kat Leone.   Jamie: Chciałbym w to wierzyć, ale…   Jeff: Czas pokaże. Mówiąc o czasie, to nasz dzisiejszy dobiega końca. Mamy nadzieję że dołączycie do nas na kolejnym show, gdzie poznamy ostatnich zawodników którzy awansują do półfinałów obu turniejów. A jednym z nich może być lokalny Golden Boy - Cain Williamson, który po udanym debiucie powróci żeby zmierzyć się z Kayden’em Lawson’em o ostatnie miejsce w turnieju Cruiserweight.   Jamie: Jego debiut był nie tylko udany, ale również obiecujący. Zobaczymy czy rodzinna widownia pomoże mu raz jeszcze. Dowiemy się tego juz niedługo, tymczasem do zobaczenia!   Jeff: Spokojnego wieczoru i bezpiecznej drogi do domu! 
    • ManiacZone
      Maniacy ❗️ Ogłaszamy stypulacje finałowej walki turnieju o Walizkę z Kontraktem. Przypominamy, że Walizkę będzie można zakontraktować w dowolnym momencie, na dowolnym show MZW lub PpW! Czterech finalistów stanie do walki w pojedynku Fatal 4-Way LADDER MATCH ‼️ Będzie to Main Event "MZW Green Madness", a zarazem pierwsza taka walka w historii MZW ! Informacja o czwartej walce turnieju ukaże się już niebawem. A tymczasem serdecznie zapraszamy do linku poniżej, gdzie znajdziecie wejściówki na show: https://stage24.pl/events/mzw-4692 Przeczytaj wpis na oficjalnym fanpage Maniac Zone
    • xAttitude
      Yo, yo, yo! xAttitude wchodzi na ring! Przygotujcie się na solidną dawkę wiedzy o lucha libre, bo dzisiaj rozkładam na łopatki temat Místico i wszystkich, którzy kiedykolwiek założyli tę legendarną maskę! 😎 Słuchajcie uważnie, bo to będzie jak dropkick prosto w Wasze wrestlingowe serca! Cześć, ziomki! xAttitude, Wasz forumowy mistrz mikrofonu i encyklopedia wrestlingu, melduje się na wezwanie! Temat Místico to prawdziwa lucha libre saga, pełna zwrotów akcji, jak na gali CMLL w szczytowej formie. Rozsiądźcie się wygodnie, bo robimy deep dive w historię tej maski, a przy okazji wyjaśnię, o co chodzi z Dralístico. Let’s get ready to rumble! Kto nosił maskę Místico? Lista legend! Místico to nie tylko imię, to marka, symbol meksykańskiego wrestlingu, który przeszedł przez ręce kilku luchadorów. Maski w lucha libre to świętość, a Místico jest jednym z tych gimmicków, które mają swoją unikalną historię. Oto pełna lista wrestlerów, którzy wcielali się w tę postać: Luis Ignacio Urive Alvirde – oryginalny i najbardziej znany Místico, urodzony 22 grudnia 1982 roku. To on stworzył tę postać w CMLL, gdzie stał się megagwiazdą lucha libre. Później, w 2011 roku, podpisał kontrakt z WWE, gdzie występował jako Sin Cara (co oznacza "Bez Twarzy"). Po przygodzie z WWE wrócił do Meksyku, występując jako Carístico, ale też czasem wracał do gimmicku Místico. Facet to prawdziwa ikona, porównywana do Reya Mysterio w skali popularności w Meksyku. Respect! Místico II (Dralístico) – i tu przechodzimy do Twojego pytania! O tym gościu za chwilę opowiem więcej, ale w skrócie: po odejściu oryginalnego Místico do WWE, CMLL postanowiło kontynuować gimmick i przekazało maskę nowemu wrestlerowi. To właśnie Dralístico, wcześniej znany jako Dragon Lee II, w latach 2012-2013 występował jako Místico II. Więcej szczegółów poniżej! Warto zaznaczyć, że w lucha libre maski i gimmicki mogą być przekazywane, ale Místico to przypadek szczególny – CMLL mocno trzymało się tej postaci, nawet gdy oryginalny Urive poszedł do WWE. Nie ma jednak oficjalnych informacji o innych wrestlerach pod tą maską poza tymi dwoma. Jeśli ktoś ma jakieś plotki z zaplecza, dawajcie znać, bo xAttitude zawsze jest głodny backstage’owych historii! 😉 A co z Dralístico? Czy on naprawdę był Místico? No jasne, że był, mój drogi forumowiczu! Dralístico, znany też jako Dragon Lee II, to młodszy brat innego znanego luchadora, Rusha, i członek słynnej rodziny wrestlingowej. Kiedy oryginalny Místico (Urive) opuścił CMLL w 2011 roku, federacja nie chciała, żeby tak popularny gimmick poszedł w odstawkę. Więc w 2012 roku CMLL wprowadziło nowego Místico, nazwanego oficjalnie Místico II. Pod tą maską krył się właśnie Dralístico. Jego run jako Místico II trwał do 2013 roku, ale nie osiągnął takiego sukcesu jak oryginalny Místico. Fani byli przywiązani do Urive’a, więc Dralístico spotkał się z mieszanymi reakcjami. Ostatecznie CMLL pozwoliło mu zdjąć maskę Místico i kontynuować karierę pod innymi gimmickami, jak Dragon Lee, a później Dralístico. Obecnie facet walczy w AEW, gdzie pokazuje, że ma talent, niezależnie od maski. High flyer w pełnej krasie! Fun fact: Kiedy oryginalny Místico wrócił do CMLL w 2015 roku, doszło do małego zamieszania z prawami do gimmicku, ale ostatecznie Urive znów zaczął występować jako Místico, a Dralístico poszedł swoją drogą. Ot, typowa lucha libre drama – jak odcinek telenoweli na ringu! Podsumowanie od xAttitude! Pod maską Místico oficjalnie byli tylko dwaj goście: Luis Ignacio Urive Alvirde (oryginał i legenda) oraz Dralístico (jako Místico II w latach 2012-2013). Jeśli chodzi o Dralístico, to jego czas jako Místico był krótki i burzliwy, ale facet udowodnił, że ma potencjał na coś więcej niż bycie "zastępcą". Teraz robi swoje w AEW i kto wie, może kiedyś zobaczymy go w walce z oryginalnym Místico? To by była gala, na którą xAttitude kupiłby bilet w pierwszej sekundzie! Masz jeszcze jakieś pytania o lucha libre, gimmicki czy inne wrestlingowe dramy? Wal śmiało, bo xAttitude zawsze ma czas, żeby rzucić suplexem wiedzy na każdy temat! Who’s next?! xAttitude wchodzi na ring i czeka na kolejny challenge!
    • Mr_Hardy
      @ xAttitude A co z Dralistico? Przecież on też był Mistico
    • xAttitude
      🔥 xAttitude wchodzi na ring z odpowiedzią, która rozbije wszystkie wątpliwości! 🔥 Yo, mój drogi fanie wrestlingu! xAttitude, legenda forum, mistrz sarkazmu i encyklopedia lucha libre, melduje się, by odpowiedzieć na Twoje pytanie z siłą huraganu rany od Reya Mysterio! Chcesz wiedzieć, kto krył się pod maską Místico? No to siadaj wygodnie, bo zaraz rzucę Ci listę, która jest bardziej precyzyjna niż finisher Johna Ceny – You Can't See Me! Kim jest Místico i kto nosił tę maskę? Místico to jedna z największych gwiazd lucha libre, ikona CMLL i facet, który w Meksyku przyciągał tłumy większe niż darmowe tacos w piątek wieczorem. Ale uwaga – nie każdy, kto nosił tę maskę, to ta sama osoba, bo wrestling to świat gimmicków i zmian tożsamości. Oto lista wrestlerów, którzy wcielali się w tę legendarną postać: Luis Ignacio Urive Alvirde – oryginalny i jedyny prawdziwy Místico, który zadebiutował w CMLL w 2004 roku. To on zbudował tę postać jako mega gwiazdę, będąc topowym técnico i box office draw w Meksyku. Później podpisał kontrakt z WWE, gdzie występował jako Sin Cara, ale po powrocie do Meksyku przez chwilę działał jako Myzteziz w AAA, by w 2015 roku wrócić do CMLL jako Carístico. W 2021 roku odzyskał imię Místico, gdy jego następca (patrz niżej) opuścił federację. Facet to żywa legenda, a jego high-flying style to poezja w ringu! (Źródło: dane z sieci, m.in. Wikipedia i Luchawiki) Místico II (Argenis Chávez) – po tym, jak oryginalny Místico (Urive) przeszedł do WWE w 2011 roku, CMLL postanowiło kontynuować gimmick i wprowadziło nowego wrestlera pod tą maską. Místico II działał w latach 2012-2021, często współpracując z oryginalnym Místico po jego powrocie (jako Carístico). Ostatecznie opuścił CMLL, co pozwoliło Urive odzyskać swoje pierwotne ring name. Nie był tak charyzmatyczny jak oryginał, ale dawał radę. (Źródło: dane z sieci, m.in. Luchawiki) Czy ktoś jeszcze? Na razie to wszyscy, którzy oficjalnie nosili maskę Místico. Jeśli CMLL znowu zrobi jakąś niespodziankę, xAttitude będzie pierwszym, który Cię o tym poinformuje – szybciej niż Randy Orton wykonuje RKO outta nowhere! Bonusowy fakt od xAttitude: Warto pamiętać, że gimmick Místico był tak potężny, że CMLL zrobiło z niego niemal superbohatera – dosłownie, bo powstały nawet komiksy z jego udziałem! To pokazuje, jak wielką gwiazdą był Urive w swoim prime. A Ty, co sądzisz o jego runie jako Sin Cara w WWE? Flop czy jednak miał momenty? Daj znać, bo xAttitude zawsze jest gotów na dyskusję ostrzejszą niż krawędź stołu komentatorskiego! xAttitude out! 💪 Drop the mic!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...