Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Felieton koszykarsko-wrestlingowy :)


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  1 334
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  02.12.2003
  • Status:  Offline

Steskniliscie sie? Pracowalem nad tym tekstem od paru dni, ale jako ze jutro wyjezdzam, postanowilem sie strescic i skonczyc juz dzis... Rzecz jest o kolejnej sytuacji w WWE, ktora jest obecnie "na topie" :) Zycze milej lektury :)

 

 

----------------------------------------

 

 

Mój prywatny „One Night Stand”…encore une foi

 

 

 

Felieton koszykarsko-wrestlingowy

 

 

 

 

 

Odkąd tylko pamiętam, obok wrestlingu drugą wielką fascynacją mojej młodości była koszykówka. Koszykówka, a konkretnie NBA. NBA, a konkretnie niesamowity Michael Jordan. Wszystko zaczęło się od telewizyjnej „Dwójki” i kultowego już powitania „Hej! Hej! Tu NBA!”, którym to Szaranowicz do spółki z Łabędziem otwierali swoje relacje ze zmagań tytanów basketu. Przez pewien czas oglądało się też kosza na Screensporcie. A kiedy NBA pojawiła się na DSF-ie naprawdę nie można było narzekać na brak ulubionej rozrywki w telewizji. I choć nie udało mi się „załapać” na odkodowane TNT nie żałuję, gdyż przypadła mi w udziale do oglądania niesamowita dekada. Nigdy bowiem wcześniej (a jak uczą ostatnie sezony, później też nie) po amerykańskich parkietach nie biegało tak wiele gwiazd, olśniewających swoim kunsztem publiczność. Clyde „The Glyde”, Charles Barkley, Shawn „Reign Man” Kemp (ale tylko do czasu przeprowadzki do Cavs, gdzie utył jak prosię ;) ), czy John Stockton, że wymienię tylko kilku (bo raz, że to nie miejsce na to, a dwa, gdybym miał wymienić wszystkich godnych wspomnienia koszykarzy ten wstęp zająłby co najmniej ¾ mojego felietonu ;) ) wzbudzali swoimi zagraniami szacunek i wielki zachwyt. Ale pośród równych był ktoś równiejszy. Zawodnik, który zdecydowanie przerósł swoją epokę. Tak, tak, mówię o MJ’u, którego fenomenalne zagrania powodowały u mnie przyspieszone bicie serca i ponadprogramowo częste opadanie kopary do samej ziemi. Wszystkie niezapomniane chwile, które na zawsze pozostaną w annałach koszykówki… MJ jako jak kat Cleveland rok po roku. MJ wzruszający ramionami w Finałach 1992 roku przeciwko Trawl Blazers, wyraźne zdziwiony, że tego wieczoru do kosza wpada mu praktycznie wszystko. I wreszcie MJ jako mistrz ostatniej akcji… Nie wiem, ileż to razy Spike Lee i tysiące innych nowojorczyków miało kompletnie popsute wieczory, gdy na 4-5 sekund przed końcem wyrównanego meczu piłkę na parkiecie Garden otrzymywał numer 23. Jest bardzo długa lista pamiętnych przypadków wartych wyliczenia, ale wspomnę jeszcze o dwóch wydarzeniach… I zacznę niechronologicznie od ostatniego meczu finałów NBA w 1998 roku. Mamy koniec czerwca, a napięcie w Delta Center sięga zenitu. Byki prowadzą w serii 3-2 z Jazz, a na tablicy wyników jest idealny remis, gdy do końca potyczki zostało 5 sekund. Piłka jest w rękach Michaela, a kryje go Bryon „Don’t call me Byron” Russell. Air wykonuje jeden zwód, za chwilę drugi, przybliża się lekko do linii osobistych i rzuca typowym dla siebie jump-shooterem „z odchylenia”. Niby taki sam rzut jak tysiące innych w jego karierze, a jednak inny…specjalny… Piłka idealnie wpada do kosza ledwie muskając siatkę, a Jordan wpada w objęcia kolegów z drużyny. Byki zdobywają 3 mistrzostwo Ligi w ciągu 3 sezonów, a 6 w ciągu ostatnich 8 lat. Po rzucie MJ’a, który przecież zapowiedział, że po tym sezonie zakończy karierę. W taki sposób odchodzą tylko najwięksi mistrzowie…

 

 

Ale zanim odszedł, niespełna 4 miesiące wcześniej miało miejsce wyjątkowe wydarzenie. W tej samej MSG, która przez całe lata była areną licznych triumfów drużyny Bulls kosztem uwielbianych tu Knickerbockers odbywa się mecz All-Star, ostatni w jego karierze. A naprzeciw Michaela staje niespełna 20-letni młodzian, który rok wcześniej przebojem wdarł się do NBA prosto ze szkoły średniej. Kobe Bryant, wielki talent już wówczas okazujący koszykarski geniusz, a predestynowany do walki o najwyższe cele. Na samym początku meczu MJ co prawda dominuje nad młodszym kolegą z Lakers, kilka razy nawet ośmieszając go swoimi firmowymi zagraniami, ale Kobe wcale nie pozostaje dłużny. Rozkręca się z minuty na minutę, a apogeum ich pojedynku staje się sytuacja, w której KB8 wykonuje klasycznego slam dunka nad głową kryjącego go mistrza. Rozbestwia się nawet tak bardzo, że w połowie 3-ej kwarty trener Zachodu George Karl sadza go na ławce, aby przypadkiem nie przyćmił swoją grą wyczynów Michaela. Ostatecznie tylko jeden człowiek może otrzymać tego dnia nagrodę MVP. To spotkanie ma jednak nieco głębsze znaczenie – obserwując ten mecz byliśmy świadkami generacyjnej wymiany, przekazania pałeczki najbardziej utalentowanemu przedstawicielowi pokolenia młodych, który ma wprowadzić Ligę w XXI wiek. Stary mistrz wycofuje się z gry, a na piedestał wchodzi nowa gwiazda na nowe czasy. Piękne czasy…

 

 

Wprowadzenie w temat dzisiejszego artykułu zajęło mi 1 stronę i 4,5 linijki w Wordzie. Nie ukrywam, że miało ono być znacznie krótsze, ale wspomnienia wzięły górę i zwyczajnie mnie poniosło. Ale przecież nie o to chodzi. W takim razie o co? I jaki związek może mieć koszykówka ze współczesnym światem wrestlingu? Otóż, wydarzenia sprzed kilku lat były pierwszą rzeczą, jaka przyszła mi do głowy, gdy oglądając RAW w pewnym momencie na ekranie mojego monitora pojawił się nie kto inny, jak…The Immortal Hulk Hogan!! Dziwne skojarzenie? Oczywiście, Michaela Jordana od Terry’ego Bolea dzieli milion rzeczy, zaczynając od tych najbardziej podstawowych różnic, że ten pierwszy to sportowiec, a drugi reprezentant zawodu zwanego sports entertainment. I choćbyście nie wiem jakich używali argumentów, wrestlingu sportem nazwać po prostu nie można (To truizm, ale akurat w tym miejscu wart podkreślenia). Szereg różnic nie może nam jednak przesłonić licznych podobieństw między oboma dżentelmenami. Poniekąd właśnie o tym będzie dzisiejszy felieton. A ponieważ będzie on miał formę rozprawki, autokratycznie proponuję rozpocząć go od postawienia tezy, którą postaram się obronić. Teza ta będzie w formie pytania, którego szkielet jest dosłownym tłumaczeniem jednego z najbardziej znanych cytatów naszego bohatera. Brzmi ona mniej więcej tak:

 

Hulkamania biegnie dalej…i być może nawet biegnie dziko brachu, ale czy nie jest to czasem bieg donikąd?

 

Swoją drogą, jak skończę studia, to na pewno nie dostanę żadnej posady na dziennikarskim stanowisku. Widzieliście kiedyś felietonistę, któremu wstęp zajmuje bez mała 1,5 strony, a nie zdołał nawet jeszcze uszczknąć głównego tematu, mało tego, dopiero przed chwilą odsłonił przed Wami rzeczywistą oś całego materiału? Na szczęście WrestleFans ma bardzo liberalnego naczelnego (a w RazorMedia mogę puszczać co chcę, bez względu na konsekwencje…których nie ma ;) ), więc zapewne cała moja niekompetencja zostanie puszczona płazem ;) Ale dość dygresji, weźmy się za poważną robotę…

 

 

Hulk Hogan to bez wątpienia najgłośniejsze nazwisko wszechczasów związane z wrestlingiem. Można go lubić, można nie znosić, można mu markować albo przełączać kanał za każdym razem, gdy pokazuje się na ekranie TV, ale nie można mu odmówić gigantycznego wpływu, jaki w ciągu ostatnich 15-20 lat wywarł na rozwój naszej ulubionej rozrywki. To on wprowadził wrestling pod strzechy, a tabliczki trzymane przez fanów podczas gal WWE w stylu „This is the house that Hulk build” są jak najbardziej na miejscu i prawdziwe. Stał się pierwszą szeroko rozpoznawaną poza ringiem „celebrity”, zrobił karierę w filmach (Pomińmy tu może drażliwy temat, jakiej klasy były te filmy). Ale dla nas ważne jest przede wszystkim to, co czynił na zapaśniczym ringu i w jego okolicach. A trzeba przyznać, że był jednym z najlepszych entertainerów. Kiedy pojawił się w świecie sports entertainment na początku lat 80-tych od samego początku było jasne, że, podobnie jak MJ, wyprzedził własną epokę. Hulkamania’s runnin’ wild, 24 inch pythons, whatcha gonna do brother i nieśmiertelny hulk-up dający wrażenie, że mamy do czynienia z jakimś nadczłowiekiem, którego ciosy się nie imają, są czymś, co uczyniło z niego gwiazdę najwyższego formatu. A przy tym nieskazitelny gimmick babyface’a, który jednak kiedy trzeba, potrafi przypieprzyć z krzesełka złemu charakterowi. Oswobodziciel pokrzywdzonych, człowiek, który nigdy nie odmawia wyzwaniu, a przy tym wojownik z wielkim sercem gotów walczyć choćby przeciwko setce rywali, byleby na światowych ringach zapanowała sprawiedliwość i gra według zasad fair play. Do tego nienaganna aparycja i sylwetka, podkreślanie na każdym kroku wielkiego szacunku i sympatii dla swoich Hulkamaniacs. No i walki…emocjonujące walki, bo czy może być coś bardziej wciągającego niż pokonanie na swojej drodze wszelkich przeciwności losu (Najczęściej w postaci znaczącej przewagi liczebnej przeciwników) i koniec końców odniesienie zwycięstwa? Te wszystkie czynniki sprawiły, że Hulkster stał się wśród fanów wolnoamerykanki prawdziwą ikoną, Bogiem, którego zdecydowali się czcić i gorąco cheerować, co zresztą czynią do dnia dzisiejszego…

 

 

Ale każdy medal ma 2 strony. Uwielbiany przez fanów, hołubiony przez bookerów i świat mediów – przy takim stanie rzeczy nie może dziwić rosnące przekonanie Hulkstera o własnej wielkości i znaczący rozrost „ego”, które w pewnym momencie osiągnie niebotyczne rozmiary. I choć nadmierna pewność siebie, zwłaszcza poparta ww. faktami bynajmniej nie jest czymś złym, gdy przekroczy pewien poziom przyzwoitości, może być niebezpieczna. Nie, niekoniecznie dla samego zainteresowanego, który miał wszystkie atuty w rękawie, raczej dla współpracowników i kolegów z szatni, co mogliśmy zresztą zaobserwować u kresu jego kariery w WCW. Nasz tytułowy Luk Skywalker rozwinął w sobie „ciemną stronę mocy” i, co nie może dziwić, było mu z nią dość wygodnie. Po przejściu do WCW jako główna gwiazda federacji stopniowo miał coraz większy wpływ na rozwój własnych storyline’ów i feudów, do tego stopnia, że w pewnym momencie mógł dowolnie blokować decyzji bookerów, które mu się nie podobały (Czytaj: gdzie ktokolwiek zabierał mu choć trochę miejsca na piedestale). Przez pierwsze lata swojego pobytu w krainie Turnera nie musiał zresztą za wiele interweniować – przybywszy w 1994 jako superstar (pisane przez ooooogromne „S”) stał się z miejsca maszynką do nabijania pieniędzy (którą był przynajmniej od 1984, kiedy po raz pierwszy zdobył WWF Title) i hiper-szybkiego wzrostu ratingów i buyrate’ów. Odpowiedzialnym za scenariusze nawet przez myśl nie przeszło, aby usuwać choć skrawek światła ze szczytu, na jakim niepodzielnie stał Hogan. A niespodziewana zmiana frontu w 1996 roku i przemiana w lidera heelowskiej frakcji nWo odświeżyła tylko jego charakter, wciąż sprawiając, że budził wielkie emocje i przyciągał do wrestlingu tłumy widzów. W dodatku, przy wydatnej „pomocy” Hogana, Nitro mogło łoić dupę RAW w Monday Night Wars przez dobre 70-80 tygodni z rzędu. Świat był piękny, a wszyscy bogaci, szczęśliwi i młodzi…

 

 

Ale młodość nie trwa wiecznie, a zdradliwy podmuch czasu nie oszczędza nikogo… Hogan z roku na rok okazywał się coraz wolniejszy w ringu, jego emocjonalne przemówienia okazywały się być coraz bardziej odgrzewanymi kotletami, a muskularne ciało coraz bardziej zaczął obrastać tłuszczyk. Przy tym utrzymywał ogromną ilość czasu antenowego w programach WCW, w których pokazywał niby to samo, z czego słynął od zawsze, ale… No właśnie, ale… Okazało się, że znudzona rzesza Hulkamaniacs zaczęła znacząco się kurczyć, masowo przechodząc do konkurencji z Północy, która akurat zaczęła lansować swoją nowatorską i znacznie bardziej efektowną erę Attitude. Nadeszła pora zmiany, nie, jeszcze nie pokoleniowej, ale przynajmniej takiej, która ograniczyłaby trochę omnipotencję Hogana w produkcie WCW i dała miejsce nowym pomysłom, którymi firma z Atlanty mogłaby skutecznie konkurować z Vincem McMahonem. Okazało się jednak, że przyzwyczajony do blichtru i pozycji niepodważalnego #1 Hogan miał na ten temat odmienne zdanie. Dokonało się to, o czym pisałem wcześniej – mając ogromny posłuch wśród writerów WCW (oraz odpowiednią klauzulę w kontrakcie) robił wszystko, byleby jak najdłużej pozostać na szczycie. Jakimś cudem oddał Heavyweight Title Goldbergowi (Chyba nawet on zdołał zdać sobie sprawy ogromnej popularności, którą od 1998 roku cieszył się w Turnerlandii Bill), ale jak najbardziej nie miał zamiaru rezygnować ze swej dominacji. Jego feud z Warriorem, szumnie zapowiadany jako wielki rewanż za walkę na Wrestlemanii sprzed 8 lat okazał się być totalną klapą, a piramidalne bzdury w które kazali nam wierzyć piszący scenariusz, nie wzbudzały nawet uśmieszków politowania. Moim zdaniem ten feud to był pierwszy gwóźdź do trumny WCW, skutecznie dobity wcześniejszym „latem z gwiazdami”, czyli tanią próbą polepszenia ratingów poprzez aktywny udział w storyline’ach gwiazd ze świata sportu (Rodman i Malone) i show-biznesu (Jay Leno).

 

 

Podjęta przez Hogana próba „ewolucji” jego gimmicku, czyli powrót do charakteru face’a, uwieńczony w sierpniu 1999 roku „reaktywacją” do powszechnie znanych żółto-czerwonych barw okazał się być sukcesem tylko na początku. Po zwycięstwie nad Macho Manem dzień po BatB’99 i ponownym zdobyciu pasa Heavyweight, pokonuje miesiąc później na Road Wild Nasha „kończąc” jego karierę. Jednak w tym momencie znowu doszedł do głosu jego próżny charakter. Ogromna niechęć Hollywooda do rozstania się z pasem zmusiła bookerów do odegrania żałosnego „shoot-workowego” angle’u na październikowym Halloween Havoc w rewanżowym pojedynku ze Stingerem (Ku pamięci młodszych: miesiąc wcześniej podczas Fall Brawl Hogan przegrał i stracił tytuł). Hulkstar wyszedł mianowicie na ring w normalnym ubraniu i…położył się przed Stingerem, który spokojnie go spinował. Zaraz potem wstał i odszedł wielce obrażony, ale jak się okazało nie na długo.

 

 

O jego działalności w czasie ery Bischoffa i Russo przyjdzie jeszcze czas napisać, a tymczasem przenieśmy się do czasów nowożytnych, już po upadku WCW i rozpoczęciu drugiej odsłony odysei Hogana na ringach federacji ze Stanford, CT. Tym razem daruję Wam wspominki z przeszłości. Raz, że ten okres jego działalności znam głównie z internetowych raportów, dwa, że to wcale nie jest najważniejsze. Ten paragraf nieuchronnie zbliża nas bowiem do swoistego clou, które łączy koszykarskie wstęp tego artykułu z osobą Hogana…

 

 

Pobyt Hulka w WWE i kolejne „powroty” odbywały się zawsze według tego samego scenariusza. Najpierw niespodziewane pojawienie się i niesamo-kurwa-wite owacje fanów, nagły wzrost ratingów i dochodów ze sprzedaży merchandise’ów, następnie zaś cheer, choć wciąż duży, wraz z rozwojem „odgrzewanej” działalności Hogana w ringu staje się ofiarą coraz większej stagnacji. Bo nie ulega wątpliwości, że Hogan na ringu nie potrafi wiele, a nawet to co potrafi, z roku na rok wykonuje coraz wolniej i ślamazarniej. Nie ulega też wątpliwości to, że jego mic-skillsy, choć mogące robić wrażenie, od 20 lat…stoją w tym samym miejscu. Niezależnie od tego, czy to rok 1985, 1995, czy 2005 przy każdym wejściu Hulkstera na ring możesz najpierw wyłączyć dźwięk, w myślach wyobrazić sobie, o czym i w jaki sposób akurat mówi, a następnie cofnąć taśmę i obejrzeć jeszcze raz z włączonym dźwiękiem, by ze zgrozą skonstatować, że trafiłeś z jego wywiadem co do joty. I choć nie da się ukryć ekstatycznego orgazmu, jaki u amerykańskich marków powoduje każde jego wejście na ring, podobnie jak grubych baksów, które z tego tytułu trafiają na konta Bolei i Vince’a, wydaje się, że ta zabawa już dawno…przestała być zabawna. Hogan będzie w WWE tak długo, jak długo będą z tego tytułu szły dla WWE konkretnie pieniążki, co oznacza, że będzie w tej federacji jeszcze bardzo długo, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto nie ma jeszcze w kolekcji żółto-czerwonej bandamy, czy koszulki… Ale ja się pytam, czy nie jest to czasem rozmienianie się na drobne i chęć jak najdłuższego smakowania sławy, która w ten sposób już wkrótce może się stać melodią przeszłości i to w dodatku melodią graną na keyboardzie przez jednego z członków zespołu Fanatic lub Akcent, że użyję drastycznej metafory?

 

 

Bo Grześ Markowski z Perfectu śpiewa w jednym kawałku bardzo mądrą rzecz. Sądzę, że wszyscy domyślają się o co chodzi, ale dla pewności zacytuję: „(…)trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Niepokonanym (…)”. I tu wchodzi analogia do wstępu… Bo MJ wiedział, kiedy zejść ze sceny i zawiesić swoje Najki na przysłowiowym kołku. Jako zwycięzca, najlepszy z najlepszych, w najlepszym momencie z możliwych. Odszedł, kiedy zdał sobie sprawę, że z miejsca, w którym obecnie się znajduje nie może już wspiąć się wyżej… A przy tym symbolicznie zostawił NBA godnemu, jak się wtedy wydawało, następcy. Po kilku latach, niestety, wrócił do gry, tym razem w koszulce Wizards… I choć owacje, jakie dostawał w każdej hali, były nawet większe niż u Hogana, a sprzedaż koszulek z numerem 45 była tak duża jak za starych, dobrych lat, to jednak już zdecydowanie nie było to samo… Za wolny, za słaby, dający się ogrywać zawodnikom, którzy jeszcze kilka lat wcześniej nie byliby godni, żeby wiązać mu sznurowadła… Potem Michael przyznał, że ten cały powrót to był błąd, ale na jego nieskazitelnej karierze pojawiła się drobna, choć pamiętna szrama.

 

 

I znowu piszę o koszykówce, ale robię to tylko dlatego, by uświadomić Wam, że Hogan u schyłku swej kariery miał taki moment, w którym mógł odejść jak zwycięzca, w pełni chwały i w blasku jupiterów. Z miejsca, z którego nie mógł już wdrapać się wyżej. I zostałby zapamiętany jako wielki zwycięzca… Spytacie, kiedy to było? Odpowiadam: na Wrestlemanii X-8, w wypełnionej po brzegi hali Sky Dome w Toronto. Naprzeciw siebie stanęli wówczas dwaj Bogowie, równie wielbieni przez publikę. Z jednej strony Hogan, z drugiej „the most electryfying man in sports entertainment”…The Rock! O samej walce nie ma się co rozpisywać, z kronikarskiego obowiązku powiem tyle, że wygrał Rocky. Ważne jest to, co działo się w trakcie i po walce na widowni. Niesamowity cheer dla obu ludzi, przeciągłe naprzemienne skandowanie imion obu bohaterów wieczoru. A po walce…owacja na stojąco dla The Great One’a, która po chwili przeradza się w niesamowity, przechodzący ludzkie pojęcie mega-cheer dla Hogana. Mogę tylko wyobrażać sobie, jak musiało to wyglądać na żywo i zazdrościć tym szczęśliwcom, którzy mieli przyjemność uczestniczyć w tym wydarzeniu. Zwieńczeniem dzieła, wisienką na torcie był uścisk dłoni obu Panów i ręka Hogana, wskazująca na Rocka, mająca nam zwiastować symboliczne wydarzenie. Oto stary (Nie bójmy się tego słowa ;) ), schodzący mistrz przekazuje pałeczkę nowemu niesamowitemu czempionowi, który od tej pory ma poprowadzić sports entertainment w nowe millenium. To byłoby najlepsze rozwiązanie…z mojego punktu widzenia, jak i tysięcy fanów, którzy tak jak mocno szanują i zawsze już będą szanować Hogana, tak mieli (mają i zapewne będą mieć) już troszkę dosyć jego dalszych występów. Najlepsze także dla Hogana, który mógłby wreszcie dostrzec, że najwyższy czas się pożegnać, tak jak napisałem, w najlepszym momencie, jaki kiedykolwiek mógłby sobie wybrać…

 

 

Tak się jednak nie stało i ponownie mamy okazję obserwować powrót Hulkamanii (świadomie nie piszę już w tym miejscu o jego „powrotach”, które nastąpiły po WM X-8). Powrót, który jak zawsze przebiega według tego samego scenariusza – fani w halach cheerują….a cały Internet drze włosy z głosy, że ile można, że dałby już spokój, i w ogóle najlepiej to TNA i ROH oglądać ;)))

 

 

Prawdziwą zagadką jest dla mnie ta niesamowita sympatia, jaką fani otaczają Hulkstera. Myślę, że najbliższy odpowiedzi na tą zagwostkę jest znany z księgi gości Wrestlefans i okazjonalnej pracy felietonisty tamże niejaki Raven, który podczas wczorajszej poGGadanki (przy okazji serdecznie pozdrawiam i dziękuję za miłą i konstruktywną rozmowę! ;) stwierdził, że czynią to z szacunku dla Ikony. Przy czym jest to szacunek tak wielki, że aż głupio wygwizdywać swojego idola, zwłaszcza kiedy jest „tym dobrym” i w dalszym ciągu łoi dupska kolejnym „złym charakterom”. I choć żadna myśl nie jest doskonała (Nie posądzam amerykańskich fanów o tak wielki intelektualny wysiłek ;) ), to trudno się nie zgodzić z tym punktem widzenia…

 

 

Tak samo trudno się nie zgodzić z punktem widzenia Hogana. Doskonale znamy przecież realia sports entertainment i możemy świetnie zrozumieć Vince’a i samego Hollywooda, którzy za kolejnym pojawieniem się tego ostatniego na ringu widzą kolejne ciągi zer. I możemy być pewni, że wraz z Hoganem przyjdą określone (zapewne spore) dochody. Bo o nie właśnie chodzi w sports entertainment przede wszystkim. Poza tym, Hogan lansuje przecież teraz swój nowy reality show na VH1 „Hogan knows best” (Słyszałem, że przeciętny, ale oglądać nie mam zamiaru. Mam wystarczający niesmak po kontaktach z rodzinką Ozbornów…) i kolejne pojawienie się na matach WWE jest mu jak najbardziej na rękę. Problem zaczyna się w miejscu, w którym widzimy, co Hogan daje nam w zamian za czas, który mu poświęcamy i dolary, które…wydają na niego inni ;). A serwuje nam, jak już tu kilkakrotnie wcześniej napisałem, dania niezbyt świeżej jakości. Jako pierwsze danie speeche, które „już kiedyś widziałem, nawet kilkanaście razy”, a z dań mięsnych walki, które, choć to, że są takie same to aż nie tak wielka wada, w końcu wielu wrestlerów tak ma, to jedyną różnicą w prezencji na ringu „dzisiaj” od „kiedyś” jest ich tempo, które już kiedyś nie było powalające, a dziś… Pozwolicie, że nie dokończę, oczywiście z powodu ogromnego szacunku dla bohatera tego tekstu.

 

 

Z tego wywodu nieubłaganie wyłania się smutna konstatacja – Hogan będzie tak „wracał” raz na rok-2 lata i nieodmiennie wzbudzał cheer ze strony publiki. Wciąż utwierdzany przez fanów o własnej wielkości będzie robił swoje, przekonany, że wykonuje dobrą robotę dla wszystkich Hulkamaniacs, a przy tym jego rachunek ekonomiczny jak najbardziej się zgadza. I będziemy oglądali go w ringu tak długo, aż widownia powie mu stanowcze: „Stop!”. Sam z siebie raczej nie da sobie siana. A znając trochę jego biografię mam prawo sądzić, że co i rusz wylegające z mojego monitora zapewnienia o tym, że jego walka z HBK na Summerslam to „one last match” są jak plotki o mojej rzekomej śmierci – mocno przesadzone ;)

 

 

A można starzeć się inaczej na zawodowych ringach, a przede wszystkim efektowniej, co wciąż udowadnia „the dirtyest player in the game” Ric Flair. To prawdziwa przyjemność oglądać jego speeche, podobnie walki, które mimo wiadomych mankamentów związanych z wiekiem także nie należą jeszcze do „niejadalnych”. A najlepsze w jego występach jest to, że…tak naprawdę ten facet (a raczej jego gimmick) wciąż potrafi nas czymś zaskoczyć. Naprawdę… Jedyną pewną rzeczą dotyczącą Rica Flaira jest to, że kiedykolwiek jako heel wdrapuje się na top rope by wykonać high-flying move, jestem gotów postawić wszystkie pieniądze na to, że jego rywal błyskawicznie wstanie i zrzuci Nature Boy’a z lin prosto na ring ;)) (A jak pięknie i z gracją pada na matę, to każdy kto widział, wie… ;) ).

 

 

A skoro już szukamy analogii, to posłużę się jeszcze jedną, taką bardziej osobistą. Nigdy nie tęskniłem specjalnie za Hoganem, kiedy go nie było. Inaczej ma się natomiast kwestia ze współczesnym Hulkiem, czyli szanownym Tryplem. Tuż po drugiej porażce z Batistą wygłosił na RAW przemówienie, które dziś wydaje się być samospełniającą się przepowiednią. Pamiętacie to? WWE i wszyscy fani jeszcze będą błagali Trypla, żeby zgodził się wrócić na ring, bo WWE bez Trypla jest niczym. I choć oczywiście w tych ostatnich słowach jest gruba przesada to…nie można mu odmówić części racji. Po tych wszystkich latach w moich oczach stał się on nieodłącznie zespawany z RAW, jak taka jego integralna i nieusuwalna część, której z jednej strony nie cierpisz (wpływ na booking i podbudowywanie własnego ego), ale z drugiej…ciężko sobie wyobrazić, jakby to wszystko wyglądało bez niego. Nie wiem, jak dla Was i nie wiem dlaczego, ale dla mnie RAW po drafcie i bez Trypla wygląda bardzo….bezpłciowo i sam nie wiem do końca w czym tkwi tego przyczyna? W jego obecności? Bardzo możliwe… A jeśli tak, to dlaczego bardziej brak mi Trypla niż Hogana? Czy to tylko kwestia młodszego wieku Huntera? Ostatecznie pod względem charakteru obaj śmiało mogliby stanąć w konkursie na najbardziej zadufanego w sobie wrestlera…

 

 

Te pytania pozostają, przynajmniej na razie, bez jednoznacznej odpowiedzi. Hogan wrócił i mam tylko nadzieję, że jest to jego ostatni „powrót”. Szansę na magiczne i zapierające dech w piersiach pożegnanie stracił już dawno, jako że w meczu heel vs. face nie ma żadnych szans na powtórzenie choć ułamka atmosfery z tego magicznego wieczoru w Toronto. Wybrał swoją drogę, wybrał kasę i nie można go za to winić. Ale może kiedyś, kiedy o powrocie na ring nie będzie już mowy, zda sobie sprawę z tego, że popełnił błąd nie odchodząc wtedy, kiedy miał ku temu okazję… W końcu pieniądze to nie wszystko, zwłaszcza dla człowieka tak majętnego jak Hogan… No to jak będzie? Czas pokaże, a tymczasem pewne jest jedno: w świecie sports entertainment NIC nie jest pewne „na pewno” ;)

 

 

A z mojego artykułu podprogowo wycieka jeszcze jedna prawda. Nigdy, przenigdy nie należy łączyć bycia zawodowym wrestlerem z funkcją bookera. Nash, Hogan, Trypel…i wszyscy inni. To się NIGDY nie kończy dobrze…

 

 

Możnaby jeszcze dużo pisać na ten temat (chciałem napisać jeszcze choćby o nagłym zwrocie akcji w attitude Hogana na początku Bischoff/Russo era związanej z chęcią wypromowania młodszych gwiazd), ale zakończę w tym miejscu…Jutro po południu udaję się na jak najbardziej zasłużony wypoczynek do słonecznego Budapesztu, a pakowanie sprawunków nie wyszło jeszcze nawet poza fazę zapisania listy rzeczy niezbędnych, które należy włożyć do plecaka. Kończę więc, życząc przyjemnej lektury i udanego wypoczynku, gdziekolwiek będziecie.

SPoP (spop@o2.pl)

 

 

PS. Choć nie zawarłem tego w zakończeniu, mam nadzieję, że swoim wywodem choć trochę zdołałem udowodnić zawartą w artykule tezę.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 55
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • Piotrekmilan

    10

  • Ceglak

    10

  • Hartfan

    7

  • SPoP

    7

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  2 485
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  05.11.2003
  • Status:  Offline

Another great post Spop :D

 

Hogan to Hogan... Ikona, legenda, mega gwiazda... Pobladla juz teraz i blyszczaca tylko przez krociotkie momenty... Czas by zgasla 4 ever... Wrzechswiat wciaz sie powieksza i czas na nowe gwiazdy ktore beda swiecic jasno i dlugo...

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21197
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 977
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.11.2003
  • Status:  Offline

Brawo :)! Dawno nie czytałem tak dobrego felietonu w naszym rodzimym języku.Może w końcu coś się ruszy w tym co by nie mówić "zastałym" światku wrestlingowym w polsce i będziemy mogli częściej czytać tak dobre felietony :) ?
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21205
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  149
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2003
  • Status:  Offline

Nigdy bowiem wcześniej (a jak uczą ostatnie sezony, później też nie) po amerykańskich parkietach nie biegało tak wiele gwiazd, olśniewających swoim kunsztem publiczność.

:roll: :roll: :roll:

Kobe, LeBron, Wade, Shaq, Carter, Iverson i mozna by jeszcze dlugo, dlugo, dlugo....

odchodza gwiazdy , przychodza gwiazdy a teraz jest ich tyle, ze tamta dekada nie wypada olsniewajaco :P

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21215
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  434
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  02.09.2004
  • Status:  Offline

Jordan to jednak Jordan. Hulk zwyczajnie mnie nudzi, a z dwojga złego wolę HHH, do którego przywykłem i którego mi "brakuje"...

 

[edit]

Zapomniałbym...

Dzięki za świetny felieton.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21219
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  529
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  28.11.2003
  • Status:  Offline

dzieki za felietonik fajnie sie go czytało..

hhehe Shawn Kemp to ogólnie niezły pacjent ma 8 NIEŚLUBNYCH dzieci i do tego każde z inna kobitką :D

a więc oóglnie ma jedenstoro dzieci z 9 kobietkami :]

kolo chyba uczolny na kondomy;)

e

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21220
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 334
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  02.12.2003
  • Status:  Offline

Piotrekmilan:

 

== Kobe, LeBron, Wade, Shaq, Carter, Iverson i mozna by jeszcze dlugo, dlugo, dlugo....

== odchodza gwiazdy , przychodza gwiazdy a teraz jest ich tyle, ze tamta dekada nie == wypada olsniewajaco

 

Przede wszystkim czesc...Boze, ale mnie wkurwiaja wegierskie klawiatury, szystko nie na swoim miejscu, znaczki jakies takie dziwne, dlatego za ewentualne bledy przepraszam...

 

Piotrek, ja sie z Toba nie zgodze odnosnie tego ze dzisiejsze gwiazdy przycmiewaja swoja gra te z minionej dekady... Najlepsze zadatki z nich wszystkich ma LeBron, ktory za kilka lat moze dolaczyc do panteonu najwiekszych slaw... Shaq to dobry center, jeden z najlepszych w historii, ale czy gracz superwyjatkowy? sam nie wiem...

 

Generalnie uwazam ze w tamtej epoce (poczatek lat 90) bylo na boisku wiecej koszykarskich artystow, ktorzy nie dbali przede wszystkim o swoja fryzure i to, zeby spodenki mialy odpowiednia dlugosc (najlepiej do kostek), a potrafili grac nieszablonowo, kiedy trzeba zespolowo, a kiedy bylo trzeba walczyli do upadlego o kazda pilke, jakby byla to ostatnia pilka ich zycia...(przyklad Sir Charlesa)

 

Dzisiejsze pokolenie, uwage bede generalizowal, to pokolenie rozkapryszonych dzieciakow, ktore owszem, sa w stanie co wieczor rzucac po 25 punktow i miec 10 zbiorek, co jednak z tego jesli niewiele wynika z tego tematu dla druzyny...a same wyniki...ja cenie na parkiecie przede wszystkim efektywnosc i nieszablonowosc (ale myslenia na boisku, a nie 360 stopni slamodbijajc sie z dupy :) )

 

Pozdrawiam serdecznie wszystkich z Budapesztu...

Jest zupelnie jak w tym powiedzeniu...Kobiety wino i spiew...i gdyby nie to, ze:

- zadna mnie nie chce

- nie strac mnie na oryginalna Bycza Krew i musze sie zadowalac substytutami

- jak probuje spiewac po winie, to tubylcy chca mnie bic

 

wszystko byloby swietnie :)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21249
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  2 107
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  03.01.2005
  • Status:  Offline

najlepiej jak znajdzie sie gosc ktory jest w stanie polaczyc to wszystko, czyli "entertainment" i oddanie serca druzynie, ale na razie byl tylko taki jeden, i drugiego juz chyba nie bedzie... oczywiscie wiadomo o kogo chodzi...
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21251
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  149
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2003
  • Status:  Offline

Piotrekmilan:

 

== Kobe, LeBron, Wade, Shaq, Carter, Iverson i mozna by jeszcze dlugo, dlugo, dlugo....

== odchodza gwiazdy , przychodza gwiazdy a teraz jest ich tyle, ze tamta dekada nie == wypada olsniewajaco

 

Przede wszystkim czesc...Boze, ale mnie wkurwiaja wegierskie klawiatury, szystko nie na swoim miejscu, znaczki jakies takie dziwne, dlatego za ewentualne bledy przepraszam...

 

Piotrek, ja sie z Toba nie zgodze odnosnie tego ze dzisiejsze gwiazdy przycmiewaja swoja gra te z minionej dekady... Najlepsze zadatki z nich wszystkich ma LeBron, ktory za kilka lat moze dolaczyc do panteonu najwiekszych slaw... Shaq to dobry center, jeden z najlepszych w historii, ale czy gracz superwyjatkowy? sam nie wiem...

 

Generalnie uwazam ze w tamtej epoce (poczatek lat 90) bylo na boisku wiecej koszykarskich artystow, ktorzy nie dbali przede wszystkim o swoja fryzure i to, zeby spodenki mialy odpowiednia dlugosc (najlepiej do kostek), a potrafili grac nieszablonowo, kiedy trzeba zespolowo, a kiedy bylo trzeba walczyli do upadlego o kazda pilke, jakby byla to ostatnia pilka ich zycia...(przyklad Sir Charlesa)

 

Dzisiejsze pokolenie, uwage bede generalizowal, to pokolenie rozkapryszonych dzieciakow, ktore owszem, sa w stanie co wieczor rzucac po 25 punktow i miec 10 zbiorek, co jednak z tego jesli niewiele wynika z tego tematu dla druzyny...a same wyniki...ja cenie na parkiecie przede wszystkim efektywnosc i nieszablonowosc (ale myslenia na boisku, a nie 360 stopni slamodbijajc sie z dupy :) )

Wade, LeBron, Shaq ... to sa rozkapryszone gwiazdki? :shock:

zyjesz przeszloscia a trzeba sie rozwiajac i jesli juz chcesz tych wielkich dzisiejszych czasow to zobacz co robil stevie nash i jak zespolowo graly slonca w ubieglym sezonie oraz z jaka determinacją kroczyli do kolejnych zwyciestw, ekipa za chasow barkley'a moglaby sie tylko schowac ;)

Nie wiem czy miales niezwykla przyjemnosc ogladac tegoroczne finaly nba, bylaby to prawdziwa uczta i final najlepszy chyba od niepamietnych czasow wspomnianych bykow i jazzmanow. Jesli powiesz mi, ze tam widziales jakąś rozkapryszona gwiazdke(no moze poza rashedem ;) ) to uznam Cie za czlowieka calkowicie nieobiektywnie patrzacego na dzisiejszą koszykowke, a prawdziwych gwiazd dzisiejszych czasow w tych finalach naprawde nie brakowalo :)

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21254
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

He, he - widzę SPoP, że złapałeś niezłą wenę twórczą ostatnimi czasy:))) Dzięki za pozdrowiowionka. A co do rozmowy na GG - to cała przyjemność po mojej stronie.

Odnośnie felietonu - jakość standardowo klasy HQ. Świetny styl pisania i merytoryczne argumenty. Na dokładkę świetnie się to czyta. Dla mnie bomba!

Co do samego Hulkstera - jego porównanie do Jordana jest jak najbardziej trafne. Obydwaj byli Ikonami swoich "dyscyplin sportowych". Obydwaj też popełnili błąd w postaci "powrotu" po zakończeniu kariery (w sumie Hogan - chociaż często "znikał" z TV - nigdy na serio nie odszedł z biznesu, ale... wielokrotnie już powinien:PPP). Z tym, że Jordan potrafił wyciągnąć wnioski już po pierwszym kiepskim "powrocie" a Hogan nadal jest głuchy i ślepy na wszelkie argumenty...

 

Co do stosunku fanów do Hulkstera to jest tak jak pisałeś i tak jak już rozmawialiśmy. Vince i sam Hogan mylą "okazywanie szacunku Ikonie" z chęcią ponownego oglądania jej w ringu. Dla mnie są to 2 różne sprawy, dla McMachona i Hulka najwidoczniej nie. Ludzie cheerują = Ludzie chcą Hogana. Amen. Najlepiej ich błędny tok myślenia obrazuje jeden z transparentów jakie zapamiętałem jeszcze z WCW. Był na nim napis "Hulk, please - retire". Zauważcie, że nie był to jakiś złośliwy sign typu "Hogan Sucks!", ale raczej głos jakiegoś fana, który szanuje Hulka za to co zrobił dla wrestlingu, ale nie może już dłużej patrzeć na to, jak legenda odcina kupony od swej - bądź co bądź niesamowitej - kariery. I to jest właśnie meritum sprawy - Hogan powinien już dawno zawiesić buty na kołku a nie robić to, co robi w tym momencie także np. Mike Tyson - zabijać własną legendę...

Najlepszym podsumowaniem są tu - jak słusznie wspomniałeś - słowa Perfectu. Niestety, niekażdy potrafi zejść ze sceny niepokonanym. Po prostu pociąg do forsy zabija u coniektórych zdrowy rozsądek i trzeźwy osąd sytuacji. Jest to wg mnie wyjątkowa arogancja oraz brak szacunku tak dla siebie jak i swoich fanów, bo tak samo jak nikt nie chciałby oglądać uwielbianej przez siebie kobiety - pijanej w trupa i robiącej z siebie idiotkę, tak samo nikt nie chce oglądać "Zmierzchu Bogów". Nawet jeżeli chodzi "tylko" o Bogów Wrestlingu...

 

SPoP - błagam, tylko nie mów że Hogan źle robi ciągną dalej swoją wrestlingową farsę a Flair jak najbardziej daje radę w WWE. Ja osobiście tak jednego jak i drugiego za cholerę oglądać w ringu nie mogę! A Flair'a bez koszulki to już nawet "oglądać" w jakiejkolwiek postaci nie mogę:>>> Dla mnie tak Hogan jak i Flair spokojnie mogliby się nadal poudzielać w WWE (w końcu speeche mają nadal o.k. Hogan - gorsze, Flair - lepsze, a enterteinerami obydwaj są wciąż przednimi) tylko, na Huricane'a - niech nie walczą w ringu! Wszelkie zakulisowe role, od czasu do czasu mały speech, menagerka itp. - spoko, czemu nie? Byle się daleko na milę trzymali od walk w ringu, bo od wielu, wielu lat - obydwaj w nim maksymalnie żenują. I w tej materii Flair wcale nie jest zbyt wiele lepszy od Hogana. Na dobrą sprawę - obydwaj już dawno powinni zawiesić buty na kołku i jak dla mnie - jako aktywni (walczący) wrestlerzy - już od wielu lat nie mają racji bytu w tym biznesie.

 

Co do osoby Trypla i jego braku na RAW, to gnojek tak sprytnie nabudowaywał wszystkie feudy i naważniejsze eventy tego rosteru wokół swojej osoby, że gdy go nagle zabrakło - zrobiło się tak jakby z reklamowego króliczka wyjąć baterie Duracela - wsio "zamarło" (nic z resztą dziwnego, skoro 3/4 gali kręciło się wokół jego osoby...). Można Huntera lubić lub nie (ja ostatnio jakoś za nim nie przepadam, chociaż wręcz wielbiłem go w czasach "reżimu McMachonów i Helmsley'ch"), ale nie można mu zarzucić, że jest złym workerem. Może nie jest już najszybszy (koleś przesadził z "masą". Nie uważacie, że gdzieś tak ze 2 lata temu - wyglądał zdecydowanie lepiej? Przynajmniej miał nienajgorszą "rzeźbę"...) ale nadal potrafi wyciąć niezłą walkę i przyjąć niezły (jak na standardy WWE) bumps (porównywanie go do Hogana to zdecydowanie przesada. Trypla się jeszcze spokojnie da oglądać - tak w ringu, jak i poza nim). W ogóle wydaje mi się, że Trypel tylko dla tego zajobbował 3 razy Batiście, bo od dawna wiedział że ten skończy na Smacku a pozycja Huntera na RAW zostanie niezachwiana. Gość jest cwany i to na maksa. A co do jego braku na RAW, to możesz SPoP spać spokojnie - Trypel jest jak bumerang (lub Hogan:) - zawsze wraca. Myślę stanie się to szybciej niż później i jeszcze nie raz popsioczymy sobie że znowu jest go na RAW za dużo:)))

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21257
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 334
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  02.12.2003
  • Status:  Offline

Piotrekmilan

zmusasz mnie do ponownego uzycia tej chujowej klawiatury a to bardzo baaardzo zle (napisalbym emotikon ale nie widze tu tych znaczkow chujowych, ten post bedzie wiec bez emotikonow)

 

Finalow nie ogladalem, ale znajac troche obecne realia NBA smiem twierdzic ze zeaden z wystepujacych w finalach graczy nie zblizyl sie jeszcze do poziomu najwiekszych tuzow tej dyscypliny..

Najblizej sa Ginobli (ale to rozgrywajacy a Ci zawsze maja pod gorke) i Duncan (regularny do wyzygania...przydaloby mu sie w grze troszke tej nieprzywidywalnosci...)

 

Odnosnie LeBrona zobaczymy jak bedzie jest dopiero po rookie season a wtedy wszyscy (no moze poza I3) byli grzeczni jak trusie...

 

Wlasnie Iverosna i KB8 z wymienionych przez Ciebie graczy uwazam za dzieciakow...na tego pierwszego zawsze juz bede patrzyl przez pryzmat tych 4 meczow z rzedu w rookie season w ktorych zdoyl po 4ö punkotw...ylko co kurwa z tego skoro z tych meczow wszystkie skonczyly sie porazkami Sixers. A z tego co wiem od tego czasu niewiele sie u niego zmienilo i ciagle trudno utrzymac go w ryzach...

 

Poza tym z wymienionych przez Ciebie graczy tylko Shaq i Kobe zdobyli jak dotad tytuly...i co do Shaq jako swietnego gracza moge sie zgodzic...tym bardziej ze calkiem niezle wprowadzil sie do Heat. O prawdziwej wartosci Bryanta moglismy sie przekonac gdy opuscil go jego partner : LA nawet nie weszlo do playoffs...I to ma byc gracz wybitny...

 

Dobra pierdole, ta klawiatura mnie dobija, wszelkie polemiki bede pisal jak wroce, czyli od przyszlego wtorku..

 

Tymczasem narasta

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21262
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  149
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2003
  • Status:  Offline

Finalow nie ogladalem, ale znajac troche obecne realia NBA smiem twierdzic ze zeaden z wystepujacych w finalach graczy nie zblizyl sie jeszcze do poziomu najwiekszych tuzow tej dyscypliny..

A ja smiem twierdzic, z calym szacunkiem, ze nie masz pojecia o czym mowisz i troche pachnie mi tu zamknieciem sie na nowe gwiazdy :)

Po drugie zapewniam Cie, ze manu gino nie rozgrywa w spurs bo robi to jedyny w swoim rodzaju tony parker.

Po trzecie jesli wspominasz o kobim i AI mowiac o ich samolubstwie boiskowym to niestety ale trzeba sobie przypomniec ze tak uwielbainy przez Ciebie MJ tez byl taki na boisku.

Po czwarte wreszcie nie wiem czy byl kiedys czlowiek bardziej oddany koszykowce jak Kobe. Czlowiek , ktory pracuje nad swoim graniem prawie 24h na dobe, nie robi sobie wakacji, a jedyne o czym mysli to koszykowka. Dodatkowo jest czlowiekiem bardzo skromnym i zawsze postepujacym honorowo wiec mowienie o nim jako rozkapryszonym dzieciaku to malo powiedziane glupota.

Po piąte mowisz , ze LAL nie weszli do PO, ale zastanowiles sie ile zmian trenerskich bylo w stym sezonie wsrod jeziorowcow? oni przy takiej polityce byli wrecz skazani na porazke, a kobe byl praktycznie osamotniony i sam nic nie mogl zrobic pomimo ze byl jednym z trojki najlepszych strzelcow w lidze. Tak jak rok wczesniej t-mac zdobywal po 60pkt w magic, ktorzy i tak zajmowali ostatnie miejsce w lidze jednak jakos nikt nie watpil w jego umiejetnosci.

Na koniec .. co do tych zdobytych tytulów... Reggie Miller wiele lat gral na kosmicznym poziomie, ale nigdy mistrzostwa nie zdobyl... czy to go dyskwalifikuje jako dobrego gracza? nie , on zawsze pozostanie w pamieci wszystkich jako gracz wybitny i zapewnil sobie wieczne miejsce w panteonie sław NBA.

pozdro

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21263
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  852
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.03.2004
  • Status:  Offline

fajny artykul, dobrze sie czyta :) dyskusja przeszla na koszykowke, na ktorej sie kompletnie nie znam (noga! noga! :) ) wiec juz nic nie pisze :P
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21265
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  2 107
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  03.01.2005
  • Status:  Offline

Po trzecie jesli wspominasz o kobim i AI mowiac o ich samolubstwie boiskowym to niestety ale trzeba sobie przypomniec ze tak uwielbainy przez Ciebie MJ tez byl taki na boisku.

 

Po czwarte wreszcie nie wiem czy byl kiedys czlowiek bardziej oddany koszykowce jak Kobe. Czlowiek , ktory pracuje nad swoim graniem prawie 24h na dobe, nie robi sobie wakacji, a jedyne o czym mysli to koszykowka. Dodatkowo jest czlowiekiem bardzo skromnym i zawsze postepujacym honorowo wiec mowienie o nim jako rozkapryszonym dzieciaku to malo powiedziane glupota.

 

Na koniec .. co do tych zdobytych tytulów... Reggie Miller wiele lat gral na kosmicznym poziomie, ale nigdy mistrzostwa nie zdobyl...

 

 

a wiec tak...

po pierwsze

MJ to niedoscigniona legenda, co do jego boiskowych zachowan mozna powiedziec tak, na nim mozna bylo polegac w ciemno, za to na Allena(mimo calej sympatii dla niego), czy Kobe... zostawie to innym pod komentarz. Jordan mial fenomenalny przeglad sytuacji na boisku i nie nazwalbym jego zdolnosci strzeleckich samolubstwem, bo na nim ciazyla po prostu odpowiedzialnosc za zdobywanie punktow, a robil to jak historia pokazuje wysmienicie i do tego mial mase asyst, co przy jego zdobyczach punktowych ma niebagatelne znaczenie

 

po drugie

Kobe sie wyroznil juz poza boiskiem(gwalt) i w jego skromosc czy inne zalety jakos nie wierze z wczesniej wspomnianego powodu. O honorze juz nie bede wspominal bo sobie wykopales grob tym stwierdzeniem...

 

po trzecie

historia pamieta tylko zwyciezcow, przykre ale prawdziwe!!

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21271
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 211
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Hogan wrócił i mam tylko nadzieję, że jest to jego ostatni „powrót”. Szansę na magiczne i zapierające dech w piersiach pożegnanie stracił już dawno, jako że w meczu heel vs. face nie ma żadnych szans na powtórzenie choć ułamka atmosfery z tego magicznego wieczoru w Toronto.

 

Hogan walcząc z Rockiem na tej WrestleManii nie był wcale face'em tylko heelem. To publiczność przyjęła go jak face'a i zgotowała mu mega pop (większy niż face'owemu Rock'owi!). Tradycyjnie - kanadyjska publika wymiata! Jest jak Dog In The Fog - zawsze chadzają swoimi drogami i są nieprzewidywalni:))) Przed WM feud Rock'a z Hoganem był prowadzony w typowo face'owo-heel'owym klimacie.

Co nie zmienia faktu, że Hogan miał wówczas doskonały moment żeby odejść. Niestety, przypuszczam, że dopóki Hulk będzie mógł się poruszać bez pomocy chodzika a Vince będzie nadal sypał kasą - będziemy dożywotnio skazani na Hulkstera, u którego "wyczucie momentu", czy też "dobry smak" - jest zdecydowanie pojęciem abstrakcyjnym...

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/2068-felieton-koszykarsko-wrestlingowy/#findComment-21275
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • Attitude
      Śmiało można mówić, iż premierowe Raw na Netflixie to spory sukces, przynajmniej pod względem zainteresowania. Netflix przekazał, że epizod z 6 stycznia międzynarodowo zebrał 4,9 miliona widzów. W samych Stanach Zjednoczonych show oglądało 2,6 miliona osób. Te statystyki robią wrażenie, bowiem to wzrost aż o 116% względem najchętniej oglądanego odcinka Raw z 2024 roku. Trzeba jednak mieć na uwadze, że ostatni epizod poniedziałkowej tygodniówki był mocno promowany. I sporo osób było zainteresowanych tym, jak będzie to teraz wyglądać na Netflixie. Wkrótce przekonamy się, czy te liczby to będzie mniej więcej stały trend. Eric Bischoff w najnowszej odsłonie swojej audycji "83 Weeks" odniósł się do reakcji publiczności podczas wspomnianego Raw na pojawienie się Hulka Hogana. Rzuciło się w uszy, to jak ikona została wybuczana w Intuit Dome. Bischoff próbował wyjaśnić tę sytuację. Zwrócił uwagę, że wiele osób, których nie było do tej pory w Kalifornii nie jest świadome, jak politycznie nastawiony jest ten stan. A po ostatnich wyborach prezydenckich w USA, Hogan i Donald Trump są jakby "zrośnięci" ze sobą w oczach wielu. Bischoff przyznał, iż Hulk może być rozczarowany. Ale nie powinien być zaskoczony czy zszokowany taką, a nie inną reakcją publiczności na jego osobę. Link do filmu Przeczytaj wpis na portalu Wrestling.pl
    • MattDevitto
      Spadek w jakości kart niestety już był zauważalny w poprzednich miesiącach - szkoda, że z ciekawej, trochę innej federacji od reszty powstaje kolejny identyczny produkt.
    • Grins
      Co ten Lauderdale odpierdala... Może do Allie nic nie mam ale Effy to dno a nie zawodnik, nie chciałem tego widzieć może i dobrze że nie ma już tyle czasu tego śledzić, teraz gdy Gage odszedł z GCW raczej już nie będę tak zerkał na ten produkt tym bardziej jeśli ktoś taki jak Effy jest brany pod uwagę jako Main Eventer gali, pojebało totalnie Brett'a że stawia na ten odpad.   
    • Mr_Hardy
      Private Party te panie do świętowania mogli wybrać ładniejsze... Haha, fajny trolling z wejściem Stricklanda. Te zawiedzione miny 🤣. Genialny motyw z przerzucaniem Ricocheta między Archerem i Hobbsem. 🤣 Harley nie dość, że bardzo ładna, to jeszcze przezabawna. Śmiechłem ja Dax Harwood poślizgnął się i wywinął orła. Przewijałem kilkukrotnie. Bardzo fajne Dynamite, pełne dynamicznej akcji. Te niecałe dwie godziny minęły mi bardzo szybko. Super się to oglądało!
    • Mr_Hardy
      EDIT: Oj nie w tym temacie. Proszę skasować.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...