Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Dramaty


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  4 760
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.01.2005
  • Status:  Offline

No widac Raven ze nie rozumiesz ludzi dla których góry to pasja. dla mnie wspinaczka to amatorskie próby na urlopie. ale juz pare szczytów zdobyłem i była to zawsze niezapomniana przygoda.

dla widoków, dla obcowania z przyroda, dla adrenaliny satysfakcji, pokonania własnej słabosći, dla tego sie wchodzi na góre, szczególnie trudna.

A nieliczna rzecza w czym polacy moga sie pochwalic to własnie wyczyny naszych alpinistów, bo mieliśmy najwiekszych w historii, tylko wspomniec kukuczke, Hajzera, Rutkiewicz czy Kurtyka.

Kukuczka przeszedl droga na K2 (najtrudniejszy z 8-tysiecznikow), ktora dotad nikt juz nie moze jakos przejsc.Kurtyka natomiast zdobyl jedna z najtrudniejszych scian wspinaczkowych Tango Towers, wraz z austriakiem Loretanem, najtrudniejsza droga i tez jak do tej pory nikomu sie juz nie udalo zdobyc tej sciany i mozna tak jeszcze wymieniac ich osiagniecia, szkoda ze nikt o tym filmu nie nakreci.

Co do filmu, to duży minus jest pokazania juz na poczatku ze obaj alpinisci przezyli, taki spoiler psuje calosc ogladania.

kolejna rzecza jest że czekam jednak na historie równiez ciekawe i ciekawsze. Bo w historii alpinizmu lepsze były akcje.

Czy dobrze zrobil odcinajac line? Jakby tego nie zrobil to by sam spadl, zimna kalkulacja, zreszta na 6000tys metrow, nie wiem jak jest bo narazie max bylem na 5 tys. i juz na 5tys odczuwa sie bole glowy, plecak wazacy 5kg wydaje sie 3razy ciezszy, to sa extremalne warunki, walka o przezycie jest najwazniejsza, taka prawda.

W filmie rzeczywiscie pokazane jest piekno gór, szkoda tylko że ujęcia sa zbitkiem i nie tylko pokazali Andy ( taka ściema daje minus).

Ogólnie film średni, dla mnie , jest masa ciekawszych historii, bardziej extremalnych z trudniejszymi górami i drogami. Mam nadzieje że będa zrealizowane.

Ja filmowi daje 6/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-218802
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
  • Odpowiedzi 162
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • -Raven-

    103

  • Bonkol

    14

  • RVD

    12

  • Ja Myung Agissi

    7

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową (2000)

 

"Tomasz Berg (Zbigniew Zapasiewicz), 60-letni lekarz, podejrzewa, że jest śmiertelnie chory. Badania potwierdzają jego przypuszczenia. Cyniczny mężczyzna, który do tej pory potrafił korzystać z uroków życia, teraz desperacko próbuje obronić się przed śmiercią. Prosi byłą żonę Annę (Krystyna Janda) o sfinansowanie kosztownej operacji w Paryżu. Na ratunek jest już jednak za późno. Tomaszowi pozostaje tylko czekanie na śmierć."

 

Polacy ostatnio nie brylują (choć tutaj generalizuję, bo oczywiście trafiają się wyjątki od reguły) w sensacjach, komediach, thrillerach czy horrorach. Jedyny gatunek, którego naprawdę nie mamy co się wstydzić, to dramat i "Życie..." jest tego najlepszym przykładem.

Film Zanussiego porusza bardzo trudne i przygnębiające tematy śmiertelnej choroby, powolnego odchodzenia w niebyt, pogodzenia się z fatalizmem własnego losu czy pytań o wiarę i istnienie Boga. Robi to w doskonały, bardzo "ludzki" sposób, bez przesadnej wzniosłości, moralizatorstwa czy hollywoodzkich zagrywek z przemianą bohatera o 180 stopni. Fabuła jest prosta, pozbawiona niepotrzebnych ozdobników i komplikacji, co pozwala skupić się na głównym wątku i zasadniczym problemie filmu, jakim jest stosunek człowieka do własnej śmiertelności. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że główny bohater to lekarz-ateista (jego imię także pewnie nie jest wybrane przypadkowo...), który słysząc wyrok śmierci (rak płuc, późne stadium, bez szans na wyleczenie) "odchodzi" w bardzo "świadomy" sposób, dokładnie wiedząc co go czeka i ile czasu mu zostało. Będąc u kresu życia, Tomasz - człowiek, którego ścieżki z Bogiem nigdy się nie przecięły - zaczyna się zastanawiać nad sprawami ostatecznymi. To prawda, że jest cynikiem i ateistą, podchodzącym do spraw wiary z krzywym uśmieszkiem na twarzy, ale wzięło się to z tego, że widział on w swym życiu zbyt wiele zła i śmierci, aby dobry Bóg - jeżeli istnieje - mógł na coś takiego pozwolić. Tomasz jest jednak człowiekiem o otwartym umyśle i chyba tak naprawdę chciałby uwierzyć, tylko nie znajduje (a pod koniec życia zaczyna szukać) nikogo, kto potrafiłby (skoro on sam nie potrafi) go do tego przekonać. Świetna jest scena, kiedy bohater rozmawia o wierze i istnieniu Boga z zakonnikiem, który może i wierzy w to co mówi, ale operuje takimi sloganami i sztywnymi regułkami z Biblii, że mnie osobiście by za cholerę nie przekonał (przekonać Tomasza także mu się nie udaje). Czasu ubywa coraz szybciej, a Tomasz coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że po drugiej stronie czeka na nas tylko pustka...

"Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową" poza rewelacyjnym tytułem, oferuje nam prawdziwy, mistrzowski pokaz aktorskiej maestrii jednego z "ostatnich wielkich", nieodżałowanego Zbigniewa Zapasiewicza. To co robi on na ekranie - po prostu miażdży. Jego cierpienie, zwątpienie, ból, złość na cały świat, potrzeba znalezienia odpowiedzi - są niemal namacalne i tak wiarygodne, że trudno tutaj się z nim nie utożsamić. Pojawiająca się w drugoplanowej roli Krystyna Janda także pokazuje klasę. Pozostali aktorzy trochę odstają, ale to nic dziwnego, skoro grają w cieniu tak wspaniałej dwójki ikon polskiego kina. Całość uzupełnia wspaniała muzyka Wojciecha Kilara i doskonałe zdjęcia. Na uwagę jak najbardziej zasługują także świetne dialogi, gdzie główny bohater w mocno ironiczny sposób potrafi dosadnie puentować otaczającą go rzeczywistość (dla mnie - bardzo mocna strona filmu).

Przyznam szczerze, że dramat Krzysztofa Zanussiego normalnie mnie rozwalił. Zdecydowanie największy aplauz należy się Zbigniewowi Zapasiewiczowi, który nie tylko udźwignął ciężar tak trudnej roli, ale jeszcze wycisnął z niej 110%. Sam film jednak jest doskonały także jako całość. Niemała w tym też zasługa ciekawej końcówki, która może dawać do myślenia i nie jest przekombinowana jak to bywa w amerykańskich produkcjach. Przyznam szczerze, że odczuwam dumę z polskiej kinematografii, kiedy oglądam takie produkcje! Jak najbardziej polecam. Moja ocena: 8/10

 

No widac Raven ze nie rozumiesz ludzi dla których góry to pasja.

 

Widzisz Street, ja potrafię zrozumieć pasję ludzi, którzy lubią łazić po górach, chociaż mnie osobiście to zupełnie nie kręci (na co dzień żyję aktywnie, tak więc odpoczynek urlopowy preferuję bierny. Najlepiej ciepełko, morze, słoneczko, leżaczek, drink + dobra książka. Ale jak to się mówi: "jeden lubi ogórki, drugi - ogrodnika córki" :wink:). Nie kumam tylko takich, którzy wpierdalają się na wielotysięczniki, ryzykując życiem. Co innego pochodzić sobie np. po niższych partiach Tatr a co innego wspinać się na najwyższe ośnieżone szczyty, gdzie moment nieuwagi może Cię kosztować życie.

Wspomniałeś Kukuczkę i Rutkowską... Gdzie oni są dzisiaj? Za swoje "hobby" zapłacili najwyższą cenę a ich rodziny nawet nie miały jak złożyć ciał do grobów. Dla mnie to trochę zbyt wygórowane koszta jak za coś, co ma stanowić formę relaksu i sposób na oderwanie się od szarej codzienności. Każdy jednak sam decyduje o swoim życiu i jeżeli ktoś lubi zaglądać śmierci w oczy - to jego życie i jego sprawa. Powiem tylko tyle, wejście na Mount Everest kosztuje w chuj kasy (nie jestem pewien, ale jest to chyba coś koło 10 000 USD, bo coś mi o tym kiedyś opowiadał kumpel, którego jest to życiowym marzeniem) a ja nie polazłbym tam nawet gdyby mi to zafundowali za friko (albo nawet gdyby kusili mnie jakąś sumką). Po prostu nie moje klimaty. Jestem zdania, że tam gdzie występuje podwyższone ryzyko utraty życia, kończy się definicja "niewinnego hobby" a zaczyna po prostu zwykła brawura.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-220333
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  26
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  24.08.2010
  • Status:  Offline

Z dramatów to polecam Więzień Nienawiści/American History X

 

Derek Vinyard jest amerykańskim neonazistą. Swoją sympatię do rasizmu okazuje całym sobą, a przede wszystkim wytatuowana swastyką na piersi. Pewnej nocy w przypływie złości po domowej kłótni jak sie później dowiadujemy, zabija w brutalny sposób dwóch czarnoskórych młodych mężczyzn. Za rzekomo nieumyslne spowodowanie śmierci trafia na 3 lata do więzienia. Trafia do bloku dla czarnoskórych i pracuje przy sortowaniu bielizny z czarnym facetem. Obserwuje również swych białych braci, również

...

neonazistów robiących więzienne interesy z meksykanami. Po demonstarcji swojego oburzenia i niechęci zostaje brutalnie zgwałcony przez białych nazistów. W więziennym szpitalu odwiedza go czarnoskóry dr historii, były nauczyciel Dereka i obecny jego brata Daniela. Od tej pory Derek zmienia się nie do poznania, a po wyjściu z więzienia postanawia pomóc bratu, który tak jak on zostaje czynnym neonazistą. Nie jest jednak w stanie przewidzieć wszystkiego...

8/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-220363
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Miracle ("Cud w Lake Placid". 2004r)

 

"Inspirująca, oparta na faktach opowieść o jednym z największych wydarzeń w nowoczesnej historii sportu, które miało miejsce na Olimpiadzie w 1980 roku. Były hokeista, a obecnie trener drużyny amerykańskiej Herb Brooks (Kurt Russell) zabiera na Olimpiadę drużynę złożoną w większości ze studentów. Jego drużyna z góry skazywana jest na porażkę, tym bardziej, że w turnieju bierze udział drużyna Związku Radzieckiego, która wygrała ostatnie cztery turnieje olimpijskie. Drużyna USA okazuje się jednak czarnym koniem turnieju, wygrywając w półfinale z faworyzowanym zespołem radzieckim, a następnie finał z Finlandią, zdobywając tym samym złoty medal. Wydarzenia te zostały okrzyknięte cudem na lodzie"

 

"Miracle" to typowy dramat sportowy oparty na faktach, który - mimo że wiemy jak się skończy - nie pozwala nam przez 2 godziny odejść od ekranu telewizora (co samo w sobie jest sporą sztuką). Może hokej nie jest u nas w kraju najpopularniejszym sportem, ale stawiam, że gdyby nawet ten film był o rozgrywkach polo, to i tak budziłby takie same emocje :wink: Duża tu zasługa samej otoczki, ponieważ podczas okresu "zimnej wojny" dochodzi do sportowego starcia dwóch odwiecznych wrogów (skojarzenia z Rocky'm IV jak najbardziej słuszne :D) USA i ZSRR, gdzie zawodnicy Związku Radzieckiego, to typowy "Goliat" - drużyna z którą amerykańcy nie wygrali od 20 lat i która zdominowała 4 poprzednie olimpiady. Do tego wszystkiego dochodzi podtekst polityczny oraz próba stworzenia od podstaw zupełnie nowej drużyny złożonej z amatorów, która będzie bazowała na jedności zamiast na pojedynczych gwiazdach. Wisienką na torcie jest tutaj świetna rola (nominacja do Złotego Globu) Kurta Russella, który niesamowicie przekonująco odegrał owładniętego obsesją zwycięstwa nad sowietami trenera, który jest oschły, szorstki w obyciu, nie cacka się ze swoimi zawodnikami, ale w razie potrzeby - potrafi za nimi stanąć murem. Jeżeli do tego wszystkiego dodamy jeszcze bardzo dobrą muzę i świetne ujęcia (nie jestem jakimś specjalnym fanem hokeja, ale to jak kręcone były te wszystkie sceny starć na lodowisku - zapierało momentami dech) otrzymujemy pozycję, którą każdy szanujący się fan dramatów sportowych powinien obejrzeć. Tym bardziej, że film zdrowo się "przykurzył" i sam trafiłem na niego zupełnie przez przypadek. Nie przegapcie go i Wy :wink: Moja ocena: 7+/10

 

Z dramatów to polecam Więzień Nienawiści/American History X

 

Cytat:

Derek Vinyard jest amerykańskim neonazistą. Swoją sympatię do rasizmu okazuje całym sobą, a przede wszystkim wytatuowana swastyką na piersi. Pewnej nocy w przypływie złości po domowej kłótni jak sie później dowiadujemy, zabija w brutalny sposób dwóch czarnoskórych młodych mężczyzn. Za rzekomo nieumyslne spowodowanie śmierci trafia na 3 lata do więzienia. Trafia do bloku dla czarnoskórych i pracuje przy sortowaniu bielizny z czarnym facetem. Obserwuje również swych białych braci, również

...

neonazistów robiących więzienne interesy z meksykanami. Po demonstarcji swojego oburzenia i niechęci zostaje brutalnie zgwałcony przez białych nazistów. W więziennym szpitalu odwiedza go czarnoskóry dr historii, były nauczyciel Dereka i obecny jego brata Daniela. Od tej pory Derek zmienia się nie do poznania, a po wyjściu z więzienia postanawia pomóc bratu, który tak jak on zostaje czynnym neonazistą. Nie jest jednak w stanie przewidzieć wszystkiego...

 

8/10

 

Widzę, że już w drugim miejscu wklejasz sam opis i ocenę, nie siląc się nawet na kilka linijek uzasadnienia. Jako, że nie chce mi się powtarzać, zacytuję tylko jeden wpis, który pomógł przywrócić do pionu podobnego Tobie usera i uchronił go od warna, tak więc - do przeczytania i zastosowania:

 

Gościu (i uzywam tego slowa nie bez przyczyny... zebys sie nie przyzwyczajal, ze bedziesz tu zawsze, bo szybko kroczysz w kierunku bana) ogarnij się, bo ten temat nie polega na losowym wklejaniu opisow z filmow, ktore widziales. Takie cos mozemy sobie sami znalezc. Wypada cos napisac od siebie! Jak widze, to juz drugi Twoj post w tym temacie, ktory nic do niego nie wnosi, wiec najwyzszy czas, zeby Ci zwrocic uwage.
Edytowane przez -Raven-
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-220630
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Passion of Darkly Noon (1995)

 

"Rodzice 17-letniego Darkly'ego Noona należeli do sekty religijnej i zginęli w czasie masakry dokonanej na wyznwcach przez mieszkańców leśnej wioski. Chłopakowi udało się uciec. Jude, chłopak jadący do stolarza Claya, napotyka na drodze wycieńczonego i zagubionego Noona. Zabiera go do samochodu i wraz z nim dojeżdża do celu, gdzie - jak się okazuje - jest obecna jedynie ukochana Claya, Callie. Dziewczyna decydując się na ugoszczenie Darkliego nie zdaje sobie sprawy jak wielki błąd popełnia. Fascynacja chłopaka piękną dziewczyną, po powrocie Claya zaczyna przeradzać się w coraz bardziej niebezpieczną obsesję, która wkrótce przemieni się w obłęd..."

 

"Las Namiętności" (następne, zajebiste polskie tłumaczenie tytułu :roll:) to kolejny film w dorobku Philipa Ridleya, reżysera którego obraz "Reflecting Skin" opisywałem ostatnio w dziale z horrorami. Tym razem mamy jednak do czynienia z typowym dramatem (z dużą dawką psychologii), chociaż motywy surrealistyczne (jak widać typowy zabieg dla Ridleya) są tutaj także obecne. "Passion..." to opowieść o wyobcowaniu, chorej fascynacji, pożądaniu i fanatyzmie religijnym oraz o tym, do czego taka mieszanka może doprowadzić. Mamy tutaj historię chłopaka pochodzącego z jakiejś niewielkiej, zamkniętej chrześcijańskiej społeczności (sam mówi o nich, że są grupą ludzi, którzy żyją całkowicie wg nauk zawartych w Biblii), którego psychika jest tak mocno zwichrowana przez fanatycznych rodziców i "biblijne nauki", że nie potrafi on się odnaleźć w normalnym świecie po tym jak członkowie jego "rodziny" zostają zlinczowani przez mieszkańców miasteczka. Chłopak trafia do samotnej chatki na skraju lasu, gdzie mieszka para żyjących na uboczu kochanków Callie i niemowa Clay. Spontaniczna, seksowna, żyjąca w zgodzie z naturą dziewczyna szybko wpada w oko bohaterowi, który nie potrafi poradzić sobie z tym uczuciem, ponieważ rodzice wszczepili mu do głowy, że wszystko co wiąże się ze sferą seksualną jest grzechem. Pociąg seksualny do Callie i świadomość, że Noon nigdy nie będzie jej miał (Callie jest bezgranicznie zakochana w swoim facecie) zaczynają mącić chłopakowi w głowie (ciekawie pokazane od strony wizualnej odrealnione "fazy" głównego bohatera). Aby ukarać się za grzeszne myśli, Darkly zaczyna się samo okaleczać. Kiedy bohater spotyka w lesie starą dziwaczkę (jak się później okazuję - matkę niemowy Clay'a), która zaczyna go przekonywać, że Callie jest wiedźmą wodzącą na pokuszenie mężczyzn, która omotała najpierw jej syna (wg niej - dziewczyna rozbiła rodzinę niemowy i spowodowała śmierć męża kobiety) i robi to samo z Noon'em - długo nie trzeba czekać, aby to ziarno padło na podatny grunt, a coraz bardziej chora zazdrość głównego bohatera o Callie, w połączeniu z chrześcijańską hipokryzją ("jeżeli czegoś nie mogę mieć, to z pewnością dlatego, że jest to złe i najlepiej to zniszczyć aby nie wodziło niewinnych dusz na pokuszenie") doprowadziła do tragedii...

W filmie ciekawie pokazana jest przemiana głównego bohatera oraz to jak fascynacja i pociąg seksualny w połączeniu z niemożliwością spełnienia fantazji oraz "chrześcijańskim" wytłumaczeniem sobie tego stanu rzeczy - przemienia go z "zakochanego sztubaka" w dyszącego nienawiścią "inkwizytora", chcącego zniszczyć grzech w kobiecie, która śmiała odrzucić jego uczucia... Wszystko to jest zasługą świetnie zagranej roli przez Brendana Frasera, który pomimo, że z reguły grywa w głupiutkich komedyjkach, pokazuje tutaj że jest naprawdę dobrym aktorem, potrafiącym świetnie odnaleźć się także w dramacie. Na podobnym poziomie zagrała też Ashley Judd, znana bardziej z filmów sensacyjnych niż ról dramatycznych, która bardzo realistycznie oddała postać Callie, dziewczyny która poprzez zachowanie zgodne z własną naturą (nie uważam aby z premedytacją kokietowała Noona), rozbudza w głównym bohaterze uczucia, których ten do tej pory nigdy nie zaznał i z którymi nie potrafi sobie poradzić, uznając je za grzeszne. Do tego wszystkiego dochodzą bardzo dobre zdjęcia kręcone na łonie natury oraz świetna muzyka, doskonale podkreślająca (zwłaszcza w finale) to, co akurat widzimy na ekranie.

"Passion of Darkly Noon" to kolejny po "Reflecting Skin" film, do którego zasiadając, szybko zaczynamy przeczuwać do jakiego finału on zmierza. Nie psuje to jednak zupełnie (co jest jak dla mnie dużą sztuką) przyjemności z odbioru filmu, który dzięki ciekawemu scenariuszowi i świetnej grze aktorskiej głównych bohaterów, w bardzo przekonujący sposób pokazuje do czego prowadzi fanatyzm i skrajne oddanie się jakiejkolwiek wierze (a zwłaszcza nadinterpretacje jej doktryn), która tępi w człowieku to co ludzkie, zabijając w nim pierwiastek człowieczeństwa i doprowadzając do obłędu.

Ciekawy, dobrze zagrany, choć na początku dość wolno rozkręcający się dramat, który stawia kilka ważnych pytań i pokazuje do czego mogą prowadzić wszelkie skrajności oraz zabijanie w sobie "tego co ludzkie" za pomocą religijnych frazesów. Moja ocena: 7/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-221813
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Candy (2006)

 

"Film opowiada historię Dana (Heath Ledger), którą on sam opowiada. Jest to młody chłopak, który razem ze swoją dziewczyną Candy (Abbie Cornish) jest uzależniony od heroiny. Tak bardzo jak płomienne jest między młodymi uczucie tak wielki jest pociąg do narkotyków. Prowadzi to do nieuniknionego spotkania z brutalną rzeczywistością. Ich związek zmienia się od niezwykłego zauroczenia, przez namiętną miłość, aż do autodestrukcji i szaleństwa."

 

Na samym starcie muszę zaznaczyć, że mam ogromną słabość do filmów mówiących o problemie narkotykowym (po prostu potrafią mnie głęboko poruszyć). Może z resztą dlatego, że za czasów liceum umarła przez nie moja koleżanka z podwórka - świetna, ładna, miła i niegłupia dziewczyna (jedna z tych, w których podkochują się wszyscy faceci na dzielnicy), która poprzez związek z niewłaściwym kolesiem wciągnęła się w dragi i zaczęła walić razem z nim w żyłę. Problem był w tym, że chłopak pochodził z policyjnej rodziny a więc starzy tak zaaranżowali sytuację, że koleś został przymknięty w areszcie na jakiś czas, co pozwoliło mu wyjść z nałogu a Agnieszka została sama, podążając po równi pochyłej w stronę cmentarza :( Dość jednak moich smutnych wspomnień...

Co do samego dramatu, to znajduje się on w trójce moich najlepszych filmów traktujących o uzależnieniu narkotykowym (obok "My, dzieci z dworca ZOO" i "Requiem for a dream") i często jest porównywany z tym ostatnim, co wg mnie jest jednak błędem. Nie dlatego, ze jest gorszy (bo wg mnie - nie jest. Oceniłem je tak samo), ale przez to, że jest po prostu inny i w inny sposób opowiada o piekle uzależnienia. Tak jak w "Requiem..." mieliśmy suchy, ostry, nieszablonowo pokazany (pod kątem wizualnym) obraz opowiadający o narkotykach i tym do czego prowadzą (dzięki temu miał on niesamowitą moc oddziaływania na widza) tak w "Candy" mamy przeplatającą się historię miłości głównych bohaterów - miłości do siebie i do heroiny, które są ze sobą nierozłącznie związane (i uzależniają Dana i Candy tak samo mocno). Jest to opowieść o miłości wielkiej, namiętnej, ale też i destrukcyjnej, która nie pozwala bohaterom porzucić nałogu i wiąże ich ze sobą niczym kamień u nogi, ciągnąc coraz szybciej na dno. Najlepiej podsumowuje to kwestia głównego bohatera, który w pewnym momencie stwierdza, że to, co najważniejsze, należy chronić, przed całym światem, przed ludźmi, ale co najokrutniejsze - także przed sobą samym... Jest tu wiele tragedii i fatalizmu, ponieważ widz z czasem zaczyna zdawać sobie sprawę, że dopóki bohaterowie będą razem (a ich miłość jest naprawdę wielka), dopóty nie mają szans na wyjście z dragów, ponieważ równie silnie darzą uczuciem siebie nawzajem jak i herę, która stała się spoiwem ich miłości.

Tak jak "Requiem..." kopał prosto w twarz swoim przekazem, tak "Candy" bardziej subtelnie chwyta widza za gardło, gra na jego uczuciach, nie ocenia postępowania bohaterów - zimnym okiem kamery śledzi ich podróż do piekła, w której my jesteśmy "pasażerami na gapę", przeżywając razem z Danem i Candy ich upadki oraz chwilowe wzloty.

Oprócz nieszablonowego podejścia do tematu, "Candy" wyróżnia się też doskonałą stroną techniczną. Niesamowite rolę odegrali tutaj Heath Ledger i Abbie Cornish oraz mistrz ról drugoplanowych (który w tym roku może sprawić małe zaskoczenie i zgarnąć statuetkę za "Jak zostać królem") Geoffrey Rush. Aktorstwo naprawdę na najwyższym poziomie, potrafiące całkowicie wkręcić widza i spowodować, że będzie on niesamowicie emocjonalnie przeżywał wszystko co widzi na ekranie. Na dokładkę dostajemy świetne zdjęcia i przepiękną muzykę, która jeszcze bardziej gra (dosłownie i w przenośni) na naszych uczuciach. Wisienką na torcie jest tutaj dodatkowo świetne zakończenie, które w doskonały sposób wychodzi poza sztampę.

Przyznam szczerze, że "Candy" niesamowicie potrafił mnie poruszyć, co nieczęsto mi się zdarza (człowiek "uodparnia się" po obejrzeniu dużej ilości dramatów) i co samo w sobie stanowi o wielkiej sile oddziaływania tego filmu na widza. Nie jest to typowy dramat o narkotykach, ale raczej melodramat z narkotykami w tle, które z rozwojem wydarzeń - zaczynają odgrywać coraz większą rolę w filmie (z bohatera "drugoplanowego" stając się trzecim "bohaterem głównym"). Sam obraz podzielony jest na trzy części (niebo, ziemia, piekło), które charakteryzują stan i sytuację bohaterów. Jest to o tyle zabieg "podchwytliwy", że oglądając np. część "Niebo" - człowiek cały czas ma wrażenie, że jest to "kraina szczęścia" tylko z nazwy, że ten piekielny raj to tylko kolejne oszustwo diabła wiodącego bohaterów najkrótszą drogą do... No właśnie do czego? Bo tak naprawdę to "Ziemia" (czyli "proza życia") wydawała mi się być o wiele straszniejsza niż finałowe "Piekło". Ale może to tylko moje wrażenie. Co by jednak nie mówić - film jest świetny i jak najbardziej godny polecenia nie tylko widzom lubiącym tego typu klimaty, ale każdemu kto gustuje w dobrych dramatach, potrafiących zagrać na naszych emocjach. Moja ocena: 8/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-222239
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Temple Grandin (2010)

 

"Nagrodzona siedmioma statuetkami Emmy historia autystycznej kobiety, która mimo przeciwności losu osiągnęła w życiu sukces i spełniła swoje marzenia. Temple Grandin (Claire Danes) urodziła się z autyzmem i zaczęła mówić dopiero w wieku czterech lat. Dziewczynka miała trudności w szkole i nie radziła sobie w kontaktach z innymi ludźmi. Zawsze jednak mogła liczyć na wsparcie ze strony matki (Julia Ormond), która robiła wszystko, by córka prowadziła normalne życie. Temple dużo czasu spędzała na farmie wujostwa, gdzie nauczyła się miłości i współczucia dla zwierząt. Jako dorosła kobieta zaangażowała się w propagowanie wiedzy o autyzmie i właściwym traktowaniu zwierząt rzeźnych. Zaprojektowała wiele specjalnych urządzeń do humanitarnego ich uboju. Jej działania zostały docenione m.in. przez międzynarodową organizację PETA. Dziś jest cenionym naukowcem - profesorem na Stanowym Uniwersytecie w Kolorado."

 

Na ten dramat warto zwrócić uwagę chociażby z jednego powodu - gdyby nie był to film przeznaczony do TV (a do kin), to bardzo prawdopodobne, że Natalka Portman nie dostałaby jednak Oscara w tym roku (i piszę to z pełną odpowiedzialnością). Po prostu to co zrobiła na ekranie Calire Denes to normalnie masakra, która przypomina mi rolę upośledzonego brata granego przez Leonardo DiCaprio w "Co gryzie Gilberta Grape'a". Niesamowita gra ciałem i twarzą, oraz mega-wiarygodne oddanie wszystkich zachowań charakteryzujących osobę chorą na autyzm + to, że Akademia uwielbia nagradzać aktorów realistycznie odgrywających osoby upośledzone, sprawia, że ja bym typował jednak bardziej (55%) Denes w tym roku jako pewniaka do statuetki niż Portman (45%), gdyby oczywiście doszło między nimi do rywalizacji :wink:

Co do samego filmu, to także jest on świetny a smaczku dodaje tutaj fakt, że scenariusz do niego napisało samo życie i mamy możliwość obejrzenia historii osoby, której naprawdę udało pokonać (choć nie wyleczyć) autyzm, uniemożliwiający jej funkcjonowanie w normalnym życiu. Pomimo, że jest to dramat, mamy tutaj sporo sytuacji, które budzą mimo wszystko ciepły uśmiech na twarzy, choć też równie wiele jest motywów zasmucających widza i pokazujących otaczającą nas nietolerancję oraz ostracyzm wobec jednostek nieprzystosowanych społecznie. Film w sumie opiera się na jednej aktorce (Denes), ale także partnerująca jej w roli matki Julia Ormond wypadła całkiem nieźle (choć w porównaniu do tego co wyprawiała na ekranie Claire, to jednak zupełnie nie ta liga).

Warto zapoznać się z tym mało jednak znanym dramatem (słaba promocja ze względu na telewizyjny target), bo historia jest wciągająca i napawająca (mimo wszystko) optymizmem a my - nieczęsto mamy możliwość tak wiarygodnego spojrzenia na świat oczami autystyka i zasmakowania w tak wybornym aktorstwie jakiego pokaz dała nam tutaj Claire Denes. Moja ocena: 7,5/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-223369
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Swimming with Sharks (1994)

 

"Hollywood to miasto marzeń i wielkich nadziei. Każdy ma tu swoją szansę... ale najpierw musi nauczyć się parzyć kawę, podawać do niej odpowiedni słodzik i nauczyć się stawiać czoła szefowi. A szef w rewelacyjnym i bardzo sadystycznym wydaniu Kevina Spacey może być czasami "trudny", jak to określił jego były asystent Rex (Benicio Del Toro). Naiwny i niedoświadczony Guy zaczyna nową pracę pełen entuzjazmu, później poddaje się prozie i brutalności showbiznesu. Bo showbiznes to nie zwykły interes, nie zyskasz tu na swej ciężkiej pracy, ale na nieczystych zagrywkach, wpływach, znajomościach... Tylko w taki sposób można nauczyć się pływać pomiędzy rekinami."

 

Świetny dramat ze szczyptą czarnego humoru i brawurową rolą Kevina Spacey (klasa jak zwykle). Jak na film z Kevinem, jest on jakoś mało znany a ogląda się go naprawdę wyśmienicie, bo poza chwytliwym tematem i doskonałym aktorstwem mamy też tutaj nieźle komponującą się muzykę i bardzo dobre zakończenie.

Treść filmu będzie bliska sercu każdej, pracującej w większej korporacji osobie, która musi codziennie użerać się z szefem-tyranem :wink: Tutaj mamy historię młodego idealisty, który dostaje się w tryby machiny hollywoodzkiego show biznesu i mając za szefa totalnego despotę, stara się zachować godność i własne wartości. Życie jednak pokaże mu, że nie będzie to takie proste, ponieważ w tego typu pracy realia są brutalne: albo idziesz po trupach i osiągasz sukces, albo całe życie będziesz pionkiem. Wybór należy do Ciebie...

Życiowa tematyka + intrygujące dylematy moralne + "śmiech przez łzy", kiedy oglądamy jak wielkim skurwielem potrafi być Buddy (szef głównego bohatera) - wszystko to sprawia że film ogląda się stosunkowo lekko, ale i też z pewną dozą refleksji (typu: "a co ja bym zrobił/a na jego miejscu?"), tak więc po skończonym seansie film nie przechodzi bez echa i daje jednak do myślenia.

Jedyny mały zarzut można tutaj mieć do gry aktorskiej głównego bohatera i jego partnerki, którzy zagrali może i całkiem poprawnie (choć bez fajerwerków), ale na tle rewelacyjnej roli Kevina Spacey wypadają zdecydowanie blado. Gdyby nie było tak dużego dysonansu pomiędzy ich grą, to film dostałby u mnie jeszcze wyższą ocenę. Co by jednak nie mówić, "Swimming with Sharks" zarobił u mnie solidne 7,5/10 i mogę go z czystym sumieniem polecić każdemu.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-223669
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

A-jeo-ssi ("Man from nowehere". 2010)

 

"Tae-shik jest ex-agentem, który w poszukiwaniu spokoju zostawił swój zawód. Żyje samotnie i prowadzi mały lombard. Jedynymi osobami które go odwiedzają są klienci i So-mi, mała dziewczynka z sąsiedztwa. Pewnego dnia So-mi zostaje porwana, a Tae-shik rusza w pogoń, aby ją odzyskać. Z policją i mafią na karku wpada w sam środek piekła. Wkrótce też jego przeszłość wychodzi na jaw..."

 

Tak jak opisywany przeze mnie w horrorach "Say Yes" był koreańską odpowiedzią na "Autostopowicza", tak "Man from nowehere" można nazwać koreańskim "Leonem Zawodowcem". Oczywiście nie jest to żaden plagiat, tylko zapożyczenie głównego szablonu od Bessona, ale motywy takie jak samotny bohater - maszyna do zabijania, którego jedynym przyjacielem jest mała dziewczynka - są bardzo charakterystyczne dla filmu Francuza.

"Man from nowehere" jest świetnym połączeniem dramatu i filmu akcji, obfitującym w bardzo ciekawie nakręcone (doskonała praca kamery) sceny pościgów, sceny walk, ale i też sporą dawkę dramaturgii oraz momentów, podczas których mogą zwilgotnieć oczy co bardziej wrażliwym kinomaniakom :wink:

Niby Koreańczycy sięgnęli po mocno wyeksploatowany motyw samotnego mściciela, ale zrobili to naprawdę z klasą, ponieważ film trwający niemal dwie godziny nie nudzi ani przez chwilę a akcję mamy tutaj non stop.

Ciekawie zarysowana jest postać głównego bohatera, z niejasną przeszłością. Pomimo, że jest on typową "maszyną do zabijania" - nie jest 100-u procentowym "Terminatorem". Jest świetnie wyszkolony, ale i on dostaje czasem po twarzy podczas mordobić a nawet wyłapuje kulkę. Mocno uwiarygodnia to samą postać (choć w filmie też są mocno naciągane sceny walk a'la Kill Bill). Aktor odgrywający główną rolę jak najbardziej stanął na wysokości zadania i bardzo dobrze oddawał targające jego postacią emocje. Jego gra to bardzo mocny punkt tej produkcji.

To co w filmie lekko mnie rozczarowało to trochę zbyt przewidywalna końcówka (przynajmniej dla mnie, choć niektórzy mogą docenić ten rodzaj końcowego twista), bardziej pasująca do produkcji made in Hollywood niż mocnego, azjatyckiego kina, oraz dość przeciętna gra aktorska małolaty (gdzie jej tam do bohaterki odgrywanej przez debiutującą Natalkę Portman u Bessona!), która podczas ekspresyjnych monologów była dla mnie trochę średnio przekonująca. Nie zmienia to jednak faktu, że "Man from nowehere" to bardzo dobry mariaż dramatu z kinem akcji, gdzie jeden i drugi składnik jest odpowiednio wyważony a reżyser zafundował widzom prawie dwie godziny ostrej jazdy bez trzymanki. Kolejny przykład na to, że kino koreańskie ma się coraz lepiej i jak najbardziej warto zawsze mieć baczenie na produkcje wypuszczane przez Seul. Moja ocena: 8-/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-224274
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  5 045
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline

Murder in the First - film Marca Rocco z 1995 roku opowiada o losach Henri'ego Younga, który wbrew obowiązującym przepisom, które nakazują maksymalną odsiadkę w izolatce na czas 19 dni przesiedział w niej ponad 3 lata. Przez cały ten okres był bity i poniżany i po wyjściu z wspomnianej izolatki zostały z niego strzępki człowieka z mocno zniszczoną psychiką(Young po wyjściu z izolatki zabił współwięźnia przez którego trafił tam na tak długi okres czasu). Produkcja ta to dramat sądowy, sprawę Younga dostaje młody adwokat skazany w tej sprawie na porażkę, bo przecież chodziło o tytułowe morderstwo pierwszego stopnia. Film oparty jest na prawdziwej historii, ale trochę poczytałem i jednak reżyser momentami mocno podkoloryzował całość, ale i tak film ogląda się z zapartym tchem i końcówka jest naprawdę mocna. Cała życiowa tragedia Henri'ego potrafi wstrząsnąć i wzbudzić współczucie. Jak słynne więzienie Alcatraz przyczyniło się do tego wszystkiego oczywiście zostawię do siebie, bo to też ciekawy element filmu, ale oglądając to byłem zszokowany, że ten film jest tak słabo znany. Kevin Bacon zagrał wprost genialnie i biorąc pod uwagę datę premiery nie mogę wyjść z podziwu, że nie dostał NAWET nominacji do Oscara(film w ogóle pominięty na większości festiwali z tego co widzę). Doborowa obsada, świetne aktorstwo i naprawdę ciekawa historia, czyli jednym słowem świetne kino. 9/10
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-224715
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Witness for the Prosecution (1957)

 

"Słynny adwokat sir Wilfrid podejmuje się obrony Leonarda Vole, oskarżonego o zamordowanie wdowy, po której miał dziedziczyć. Żona oskarżonego, Christine, dostarcza mu alibi. Niespodziewanie w dniu rozprawy kobieta zmienia zeznania..."

 

Dawno nie oglądałem tak świetnego dramatu sądowego, z genialnie zagranymi rolami aktorskimi, ciekawą intrygą i miażdżącym zakończeniem. Nie chciałbym uderzać w ton moralizatorski i korzystać ze sloganu, że "teraz już się takich filmów nie kręci", ale oglądając tą nakręconą w 1957 roku przez niesamowitego Billy'ego Wildera perełkę, nie sposób oprzeć się takiemu wrażeniu (przyznam, że musiałbym mocno wysilić pamięć aby z biegu przywołać tytuł dramatu sądowego nakręconego w ostatnich latach, który zrobił na mnie podobne wrażenie, pod kątem tak treści jak i wykonania).

Główny bohater to weteran sal sądowych, który wraca po zawale i ma zabronione prowadzenie spraw kryminalnych, ze względu na stan serca. Facet jest pulchny, lubi zakurzyć cygaro (czego mu nie wolno), wypić kielicha (czego tym bardziej mu zabroniono) i jest tak bardzo złośliwym, kąśliwym (N!KO - z miejsca byś go kupił :D) i gburowatym skurczybykiem, że trudno go nie polubić :D Adwokat, uwielbiając wyzwania, podejmuje się niemal skazanej na porażkę sprawy (sam nie do końca jest przekonany o niewinności klienta), która znajduje finał na sali sądowej, gdzie dochodzi do niesamowitego pojedynku oskarżyciela z obrońcą...

Temat niby mało odkrywczy i trącący sztampą (należy jednak zwrócić uwagę w którym roku był kręcony ten obraz), ale rozpisanie postaci i sposób ich odegrania, to prawdziwe mistrzostwo świata. Charles Laughton w roli głównego bohatera jest na równi błyskotliwy co cyniczny i uszczypliwy. Marlene Dietrich - zimna, posągowa, wyniosła, oddająca idealnie to, co powinno cechować femme fatale. Elsa Lanchester (nagrodzona za tą rolę Złotym Globem), grająca pielęgniarkę Sir Wilfrida - upierdliwa, nadopiekuńcza, wnosząca elementy humorystyczne do poważnej treści filmu (niesamowita rola. Idealny, równorzędny "przeciwnik" dla usiłującego obchodzić jej zakazy Sir Wilfrida). Tyrone Power - niesamowicie realistycznie potrafiący oddać to, że może i jest bawidamkiem oraz liczył na pożyczkę pieniędzy od zabitej kobiety, ale nie jest mordercą i nikogo nie zabił (świetnie oddał dwoistość swojej postaci. Nie ukrywa, że kusiła go kasa starszej pani, ale zarazem przekonuje - że chciał ją dostać za jej zgodą a nie posuwając się do przemocy).

Film warsztatowo wykonany jest bez zarzutu. Nazwisko reżysera mówi samo za siebie (Billy Wilder). Oprócz aktorstwa i strony wizualnej, wisienką na torcie jest niesamowite, potrafiące mocno zaskoczyć zakończenie, które powinno usatysfakcjonować nawet najbardziej wybrednego widza. Aż mnie korci, żeby napisać coś więcej, ale nie chcę nikomu zepsuć zabawy. Powiem tylko tyle, że film ma zdrowo ponad 50 lat i po jego powstaniu nakręcono tysiące innych filmów, a jego końcówka - nawet dzisiaj potrafi zaskoczyć, co jest dla mnie niesamowitym atutem "Świadka Oskarżenia".

Jeżeli ktoś gustuje w dramatach sądowych, ceni sobie wyśmienite aktorstwo, wyraziste postacie oraz powalające zakończenia, a ponadto nie kręci nosem jeżeli film jest czarno-biały (znam i takie osoby), to "Witness for the Prosecution" jest zdecydowanie dla niego. Mnie ten film urzekł. Nawet pomimo tego, jak dawno temu został nakręcony - nadal potrafi oczarować widza. Tylko nieliczni reżyserzy potrafią nakręcić klasyka, który przetrwa taką próbę czasu... Moja ocena: 9-/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-225451
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Anatomy of a Murder ("Anatomia morderstwa". 1959r)

 

"Przed sądem staje oficer oskarżony o zamordowanie właściciela baru, który miał pobić i zgwałcić jego żonę. Sprawa jest mocno dwuznaczna - wprawdzie żona potwierdza wersję męża, ale nie ma żadnych dowodów. Wręcz przeciwnie - ona sama ma opinię kobiety rozwiązłej, on zaś sprawia wrażenie zazdrosnego brutala. 'Zapewne zabił w chwili, gdy odkrył romans żony z zamordowanym' - taka przynajmniej jest wersja prokuratora. Obrońcą zostaje prawnik na życiowym zakręcie - właśnie stracił posadę i znajduje się w fatalnej sytuacji finansowej. Walcząc o swoją reputację zbija argumenty oskarżenia, wyszukuje dość wątpliwej jakości precedens..."

 

Uwielbiam stare dramaty sądowe. Czuć w nich warsztatową maestrię, opartą na świetnym aktorstwie i takim też scenariuszu, a nie "kolorowych dodatkach", mających zastąpić brak głębszej treści.

"Anatomia Morderstwa" to obok genialnych "Dwunastu Gniewnych Ludzi" (10/10) absolutny klasyk gatunku. Podczas 160 minut seansu, większość dzieje się na sali sądowej, gdzie dochodzi do prawdziwej wojny na argumenty, pomiędzy sprytnym, inteligentnym małomiasteczkowym adwokatem i starym wyjadaczem, cynicznym prokuratorem z dużego miasta. Niesamowicie wypadają te "słowne szranki", ponieważ przeciwnicy są siebie godni i każdy z nich posiada asy w rękawie, mające "znokautować" stronę przeciwną. Obrońca często nadrabia "nie do końca czystymi zagraniami", chcąc przekazać ławie przysięgłych informacje, których nie dopuszcza do sprawy sąd (niesamowite żywiołowe "popisy aktorskie" bohatera przed członkami ławy). Prokurator jest natomiast chłodny, profesjonalny i bezlitosny. To typ prawnika, który rozmontuje każdego świadka na części jak zegarek. Ten pojedynek to jak starcie ognia z lodem. Kto wyjdzie z niego zwycięsko? I co najważniejsze - czy zwycięsko z tej walki wyjdzie tylko prawo, czy może także i sprawiedliwość?

Film od strony treści oraz aktorskiej jest bez zarzutu. Najlepiej wypadają postacie głównego bohatera (obrońca) granego przez Jamesa Stewarta (znanego chociażby z "Okna na podwórze" Hitchcocka) i George C. Scott (pamiętna rola w "Dr. Stangelove") grający prokuratora. Pozostałe postacie zagrane są na podobnie wysokim poziomie, często w świetny sposób pokazując także swoją dwoistość (zwłaszcza oskarżony i jego żona).

Oglądając ten film miałem wrażenie, że jeżeli nie zostanie skopana końcówka, to być może będę miał szansę wystawić moją dwudziestą (na 2156 ocenionych na FilmWebie filmów) ocenę 10/10, ale niestety finisz pozostawił u mnie spory niedosyt (chociaż samo zakończenie trochę go ratuje). Po prostu nie lubię rozwiązań a'la grecka tragedia, na zasadzie deus ex machina. Nie będę tutaj wnikał głębiej żeby nie spoilerować, ale każdy kto obejrzy film, będzie wiedział o co mi chodziło. Tym co jednak trochę podratowało końcówkę, to dość otwarte zakończenie (pomimo tego, że ława przysięgłych oczywiście wydaje pewien werdykt), które pozostawia widza z pytaniem, co się tak naprawdę wydarzyło na tej sali sądowej i czy ta walka była o prawdę i sprawiedliwość, czy tylko zgodność wobec litery prawa? Nie uzyskamy na to dokładnej odpowiedzi w filmie (każdy musi sobie sam jej udzielić), bo tak naprawdę nie wiemy nawet (możemy to tylko podejrzewać) jak na serio zapatrywał się na sprawę niewinności swojego klienta główny bohater, pomimo że bronił go jak lwica młodych...

"Anatomia Morderstwa" była w 1960 roku nominowana do Oscara w 7 kategoriach. Niestety był to rok "Ben Hura", który zmiażdżył wszelką konkurencję i opisywany przeze mnie film został jednak trochę niedoceniony. Szkoda, bo film Premingera to prawdziwy klasyk gatunku, który nawet po latach ogląda się doskonale a kreacje aktorskie (zwłaszcza rewelacyjnego George'a C. Scott'a) - z niekłamaną przyjemnością. I szkoda tylko, że końcówka trochę obniżyła jednak ocenę tego świetnego dramatu w moich oczach. Być może reżyserowi o to właśnie chodziło, aby widz sobie wszystko samemu zinterpretował (oraz odpowiedział na podstawowe pytanie o znaczenie prawdy podczas wydawania wyroków w sądach), w zależności od odbioru filmu i przedstawionych w nim dowodów, ale ostatni zwrot akcji "na sali sądowej" był dla mnie zbyt słabym zagraniem jak na tak doskonały obraz. Mimo to, jak najbardziej polecam "Anatomię Morderstwa" nie tylko wielbicielom gatunku, ale też każdemu kto po prostu ceni sobie doskonałe kino. Moja ocena 9-/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-226125
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  195
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  02.08.2009
  • Status:  Offline

można tu wrzucic np. Opis człowiek który przezył w życiu wielki dramat?

 

Czy tylko filmy

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-226177
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  5 045
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline

Biała Wstążka - wreszcie zobaczyłem dzieło Michaela Hanekego, które czekało na moją ocenę bardzo długo, ale się doczekało i muszę przyznać, że trochę się jednak zawiodłem. Kilka dziwnych zdarzeń psuje spokojne życie w małej niemieckiej wiosce w której wszystko na pozór wygląda bardzo normalnie. Najpierw wypadek ma lekarz, później następuje seria kolejnych niewyjaśnionych zdarzeń z porwanymi i katowanymi przez kogoś dziećmi na czele. W filmie panuje bardzo dobry, mocny klimat, a niektóre elementy fabuły potrafią zaskoczyć i zszokować, ale nie będę się na ich temat rozpisywać, żeby nie pozbawić osób, które chcą ten film obejrzeć przyjemności(chociaż średnio mi to słowo pasuje do niektórych scen). Musze przyznać, że film mnie wciągnął i czekałem na bardzo mocny koniec i właśnie tutaj najbardziej się zawiodłem. Rozumiem, że otwarte zakończenia są ostatnio bardzo popularne, ale nie do każdej produkcji to pasuje i tutaj nie przypadło mi do gustu mimo, że nie było to typowe otwarte zakończenie. Cóż, liczyłem jednak na coś lepszego, a otrzymałem jedynie solidne kino. 7/10

 

można tu wrzucic np. Opis człowiek który przezył w życiu wielki dramat?

 

Czy tylko filmy

 

Tylko filmy.

 

Anatomy of a Murder ("Anatomia morderstwa". 1959r)

 

Widzę Filmweb rekomenduje Ci te same filmy co mi tylko, że ja nie mam na razie czasu żeby je obejrzeć. :twisted:

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-226234
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  5 045
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  22.12.2005
  • Status:  Offline

Conviction - film oparty o prawdziwą historie Betty Anne Waters i Kenny'ego Watersa(solidna Hilary Swank i bardzo dobry Sam Rockwell). Kenny został skazany za zabójstwo pierwszego stopnia, ale jego siostra przez większą część swojego życia próbowała udowodnić jego niewinność. Ucierpiało na tym jej życie prywatne, rozstała się z mężem, a dzieci po czasie wolały zamieszkać u niego. Wszystko dlatego, że Betty postanowiła iść na całość i pójść na studia prawnicze żeby mogła osobiście stanąć w obronie brata, szukając dowodów i drążąc sprawę bardziej niż adwokat z urzędu kilka lat wcześniej. Cały film opiera się na tym czy Kenny to zrobił czy nie i mimo wielu przeciwności losu siostra cały czas wierzyła w jego niewinność. Naprawdę solidne kino w którym brakowało mi tylko więcej sądowych rozpraw tak charakterystycznych dla tego typu filmów. Nie zawiodło aktorstwo, bo para głównych bohaterów zagrała dobrze, a epizodyczne role Melissy Leo czy Juliette Lewis robiły wrażenie. Szczególnie w przypadku tej drugiej. Kino na odpowiednim poziomie. 8/10
Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/6/#findComment-226878
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...