Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

     

     

Dramaty


Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Silver Tongues (2011)

"Gerry i Joan podróżują z miasta do miasta. W każdym nowym miejscu kochankowie przybierają inną tożsamość. Bez skrupułów manipulują napotkanymi ludźmi, traktując to jako ekscytującą zabawę. Jednak ich zachowanie zaczyna wymykać się spod kontroli. Każde kłamstwo rodzi kolejne, a ucieczka poza schemat staje się niemożliwa..."

 

Jakie zło przeraża Was najbardziej? Na dobrą sprawę "zło to zło" i ciężko tu stosować jakiekolwiek stopniowanie, ale mnie osobiście najbardziej zawsze przerażało zło, które czyni człowiek zupełnie bez żadnego powodu - dla kaprysu, dla zabawy, bo "ma możliwość to zrobić"... Może z resztą dlatego, że jeżeli jest jakiś "afekt", czy choćby najmniejsze wytłumaczenie, to jednak zawsze mamy ten punkt zaczepienia, by oszukiwać samych siebie, że człowiek jako gatunek nie jest do końca taki zły i jest jeszcze dla nas szansa?

Głowni bohaterowie "Silver Tongues" to para bezlitosnych manipulatorów, którzy niczym kataklizm pojawiają się w życiu przypadkowych (wybierają ich sobie całkowicie losowo) osób, a gdy odchodzą - zostawiają po sobie emocjonalne zgliszcza i wewnętrzną pustkę, oraz niczym papierek lakmusowy wyciągają na światło dzienne, te cechy, które z reguły człowiek skrywa gdzieś głęboko w swoim wnętrzu i na co dzień udaje, że one nie istnieją (motywy z parką, czy sytuacja w kościele). Robią to najprawdopodobniej od dawna, bez żadnego powodu i z bezlitosną bezwzględnością, nie uznając żadnych ograniczeń czy świętości (motywy w domu starców). W swoich chorych grach dotarli do takiego punktu, gdzie postronny obserwator, momentami łapie się na tym, że sam do końca nie jest pewny, czy to co się dzieje pomiędzy Gerrym i Joan (ich wzajemne relacje), to te krótkie chwile ich "szczerości", czy tylko kolejna gra, w których para powoli zaczyna się zatracać...

Tak na dobrą sprawę, cały film składa się ze scen sytuacyjnych, gdzie widzimy manipulacje w wykonaniu głównych bohaterów (niektóre są wręcz niesamowite, jak ta z parką w hotelu), które są przerywane krótkimi momentami obrazującymi ich dziwne relacje i stosunek wobec siebie. Sceny owych manipulacji są o tyle przerażające, że widz, którego stać na choć odrobinę szczerości wobec siebie - doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że sam z łatwością mógłby na tym polu polec, gdyby został "zakwalifikowany" do którejś z chorych gierek, tego typu socjopatów. Bo tak na prawdę Joan i Gerry są "tylko" (lub "aż") katalizatorem, który wydobywa mroczne strony tkwiące w nas samych. Są niczym zwierciadło, w którym zmuszają nas do przejrzenia się bez tego całego "makijażu", który "nakładamy" na co dzień, by czuć się lepszymi ludźmi, niż jesteśmy w rzeczywistości. Nie każdy jest w stanie znieść tego typu prawdę, która najczęściej wcale nie wyzwala (jak głosi Pismo Święte), a jest siłą zdecydowanie bardzo destrukcyjną.

Tak jak sceny manipulacji w filmie pokazane są po prostu świetnie, tak portrety psychologiczne głównych bohaterów i łączące ich relacje, zostały - jak dla mnie (chyba, że taki był właśnie zamysł reżysera, by byli oni niczym nieznany, nieczuły demiurg bawiący się ludźmi jak zabawkami) - potraktowane trochę po macoszemu. Jednak widz mimo wszystko chyba chciałby się dowiedzieć coś więcej o manipulatorach, o tym co ich na prawdę łączy i co ich napędza do takiego, a nie innego folgowania swoim chorym zachciankom? A może po prostu, jak każdy człowiek, staram się właśnie tutaj doszukiwać na siłę jakichś wyjaśnień, aby nadać złu ludzką twarz i oswoić je choć trochę? Bo czy tak na prawdę wszystko ma jakiś powód? Chciałbym wierzyć, że tak, choć życie (jak i ten film) pokazuje, że jednak nie zawsze i nie do końca...

Solidnym atutem "Złotoustych" (polskie tłumaczenie tytułu) jest jego strona muzyczna, która dobrze komponuje się z tym co widzimy i skutecznie potrafi podkreślać sytuacje, których jesteśmy świadkami.

Od strony aktorskiej film jest także bez zagrany bardzo wiarygodnie. Zimne postacie głównych bohaterów (zwłaszcza Gerry) robią piorunujące wrażenie. Facet swoją grą ciałem i chłodnym spojrzeniem potrafi wywoływać ciary na plecach, w sekundę po tym jak zrzuca maskę uroczego kolesia (świetna scena na posterunku, gdzie w ekspresowym tempie przechodzi metamorfozę od przerażonego, aresztowanego "podejrzanego", któremu zaczyna się palić grunt pod nogami - do zimnego, opanowanego, manipulatora, który szybko wyciąga asy z rękawa, rozpoczynając swoją grę z policjantką). Joan jest jakby w cieniu swojego partnera i to on ma tu rolę dominującą, ale nie dajmy się zwieść pozorom - ona też robi to wszystko, bo chce robić, choć momentami może się wydawać, że tylko ulega presji ze strony Gerry'ego (w przeciwieństwie do niego, ona nie jest aż tak jednoznaczną postacią) i ma swoje chwile zawahania.

To co mi się jeszcze podobało, to te nieliczne motywy, kiedy sami bohaterowie zostają zmanipulowani (sceny w domu starców i na komisariacie) podczas swoich gierek, bo choć były to manipulacje raczej przypadkowe (dom starców) lub niepowodujące żadnych drastycznych skutków (komisariat) - dosadnie przekazywały ostrzeżenie, że to ostrze jest obosieczne i kto takim mieczem wojuje, od tego miecza sam może kiedyś zginąć. Poza tym, podobało mi się to odarcie Gerry'ego i Joan z aury "wszechmocnej władzy nad ofiarami", oraz pokazanie, że nawet tak wytrawni "gracze" jak oni - nie są nieomylni i popełniają błędy.

Zakończenie filmu mnoży jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi, ale jest zarazem bardzo nihilistyczne i dość dobrze pasuje do całości obrazu. Reżyser z żelazną konsekwencją realizuje tu swoje założenie, aby widzowi nie dać zbyt wiele odpowiedzi, a jeszcze bardziej wprowadzić tylko zamęt w głowie w kwestii prawdziwej natury głównych bohaterów.

Solidny, głębszy niż się wydaje na pierwszy rzut oka, oraz przerażający w swoim gorzkim przekazie, dramat, który na długo po seansie zostaje jeszcze w głowie. Pozycja zdecydowanie nie dla każdego, ale osoby lubujące się w rozważaniach na temat natury ludzkiej, powinny być bardzo usatysfakcjonowane. Moja ocena: mocne 7/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-309942
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...
  • Odpowiedzi 162
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • -Raven-

    103

  • Bonkol

    14

  • RVD

    12

  • Ja Myung Agissi

    7

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Inherit the Wind ("Kto sieje wiatr...". 1960r.)

 

"Młody nauczyciel w konserwatywnym miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie zasady postępowania wyznacza Biblia, zostaje postawiony przed sądem za nauczanie teorii Darwina. Jego obrony podejmuje się znany prawnik Henry Drummond, zaś oskarżycielem zostaje chrześcijański fundamentalista Matthew Harrison Brady. Rozpoczyna się proces, który zburzy spokój nie tylko miasteczka, w którym się rozgrywa, ale i całego kraju.

Sztuka, na podstawie której nakręcono film, zainspirowana została autentycznymi wydarzeniami- tak zwanym "małpim procesem Scopesa", który miał miejsce w 1925 roku, w stanie Tennessee."

 

Uwielbiam dramaty sądowe. Jest to ten gatunek filmowy, który niemal zawsze potrafi przykuć mnie do fotela od samego początku do końca, zapewniając rozrywkę najwyższych lotów. Może zresztą dlatego, że jest to nurt filmowy, gdzie nie wystarcza festiwal efektów specjalnych, by oczarować widza? Tutaj wszystko musi opierać się na postaciach, aktorstwie i dialogach, które powinny być ostre niczym brzytwa. Nie inaczej jest w przypadku "Inherit the wind", który skupia w sobie najlepsze cechy starych klasyków spod znaku "dramatu sądowego". Tak więc mamy tu świetne aktorstwo (doskonałe role Fredric'a March, Gene'a Kelly i Spencer'a Tracy), pełnokrwiste postacie, które od samego początku potrafią zainteresować widza opowiadaną historią, ale przede wszystkim dostajemy multum świetnych dialogów (potyczki na sali sądowej), okraszonych sarkazmem i ciętymi ripostami, których słucha się wręcz wyśmienicie. Wszystko to sprawia, że ten ponad dwugodzinny film ogląda się bez żadnych dłużyzn czy chwili znudzenia, a sam temat - dotyczący zagadnienia ślepej wiary i ludzi, którzy chcą stać na jej straży za wszelka cenę - jest bardzo chwytliwy i aktualny do dziś.

Bardzo mi się podobało to, że reżyser - pomimo, że raczej jasno nakreślone jest, po której stronie barykady by się opowiedział - unika taniego moralizatorstwa i nie odbiera pewnych racji żadnej ze stron. Kramer stara się w swoim filmie nie piętnować, ale raczej ostrzega przed zaślepieniem i przeświadczeniem o własnej nieomylności, które są najkrótszą drogą do fanatyzmu i całego zła, które on ze sobą niesie (sugestywna scena, kiedy niemal całe miasteczko robi wiec i maszerując w stronę aresztu, wyśpiewuje żeby powiesić niepokornego nauczyciela na najwyższej jabłoni). Najlepszym tego przykładem jest właśnie postać Oskarżyciela, który jest w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem, wyznającym wzniosłe wartości - bliskie nam wszystkim, ale który w ich obronie - pogubił się gdzieś po drodze i jego postawie bliżej jest do inkwizytora niż bojownika o prawdę.

Przerażający jest ukazany w filmie małomiasteczkowy ciemnogród i ludzie, dla których wszelki postęp i odstępstwa od skostniałych norm - są złem w czystej postaci. To tego typu niebezpieczni osobnicy, dla których nałożenie białego kaptura na głowę, czy zlinczowanie "innowiercy" nie stanowiłoby większego problemu. Film kręcono w 1960 roku, ale orędowników tego "nurtu" nie trudno byłoby znaleźć nawet w dzisiejszych, niby bardziej cywilizowanych czasach, z tym że białe kaptury zamienili na ręcznie dziergane berety...

Jeżeli miałbym wskazać jakiś minus filmu, to zabrakło mi w "Inherit the wind" tego, co jest klasycznym elementem każdego dramatu sądowego, a więc mów końcowych Oskarżenia i Obrony, które z reguły stanowią małe arcydziełka w tego typu produkcjach. Nie obniża to jednak jakoś bardzo oceny filmu, ponieważ mamy w tym stylu (z tym, że zamiast monologów mamy dialog) bezpośredni "pojedynek" w finale, pomiędzy dwoma największymi antagonistami tego procesu.

Nie wiem czy reżyser zrobił to celowo, ale warto też zwrócić uwagę na niby mało istotną scenę zaraz po ogłoszeniu zakończenia rozprawy i na to jak zachowują się wówczas zgromadzeni na sali sądowej ludzie... Może tu nadinterpretuję (i pewnie tak jest), ale dla mnie było to takie "oczko" puszczone przez Kramera do widza i pozostawienie zawieszonego pytania retorycznego: "Spójrzcie na nich... Serio ktoś może wątpić, że człowiek pochodzi od małpy?";) Sprytnie postawiona kropka nad "i" i jeden z licznych smaczków w tym filmie, które mnie urzekły.

"Kto sieje wiatr..." to klasyczny dramat sądowy, podtrzymujący najlepsze tradycje gatunku, ale z jakichś niezrozumiałych powodów jest on dość mało znany (zaledwie 621 osób widziało go na FilmWebie) w porównaniu do głośniejszych tytułów z tego nurtu filmowego. Ja ze swojej strony mocno go polecam, bo szkoda byłoby nie poznać tak ciekawej i świetnie zagranej produkcji, tym bardziej że sam na niego trafiłem zupełnie przez przypadek (rekomendacje FilmWebu). Moja ocena: 8/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-312524
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Pokłosie (2012)

 

"Franciszek Kalina (Ireneusz Czop) po latach emigracji przyjeżdża do Polski, zaalarmowany wiadomością, że jego młodszy brat (Maciej Stuhr) popadł w konflikt z mieszkańcami swojej wsi. Po przyjeździe odkrywa, że przyczyną jest mroczna tajemnica sprzed lat. Skłóceni od lat bracia próbują dojść prawdy. Prowadzone przez nich śledztwo zaostrza konflikt, który przeradza się w otwartą agresję. Ujawniona tajemnica odciśnie tragiczne piętno na życiu braci i ich sąsiadów..."

 

Powiem szczerze, że od dawna (chyba od seansu "Generała Nila") nie oglądałem tak mocnego, kontrowersyjnego i trzymającego w napięciu, polskiego dramatu. "Pokłosie" jeszcze przed premierą budziło wiele emocji, ponieważ temat jaki porusza i historia na której jest wzorowany (co warte podkreślenia - ani razu w filmie nie mamy zaznaczone, że jest on oparty na faktach, czy że bazuje na prawdziwej historii, co z miejsca powinno uciszyć pieniaczy, którzy podnoszą lamenty, że Pasikowski "sra we własne gniazdo" i zrobił anty-polski film, oraz z satysfakcją wytykają mu nieścisłości historyczne). Nie czytałem wywiadów z reżyserem, ale podczas oglądania odnosiłem wrażenie, że twórcy kultowych już "Psów", zupełnie nie chodziło tu o "dokumentalne" przedstawienie faktów tej niechlubnej historii, ciążącej na Polakach (nie mam zamiaru zajmować tu stanowiska w sprawie, czy faktycznie do tych zdarzeń dokładnie doszło. Mam swoje zdanie na ten temat, ale nie chciałbym wywoływać kolejnej - pełno ich na forach filmowych - wojenki, tym bardziej że wg mnie Pasikowskiemu chodziło o coś zgoła innego). Jak dla mnie, reżyser przedstawiając historię zawartą w "Pokłosiu", zamiast oceniać historycznie (co mu się zarzuca nader często), stawia oglądającemu dwa istotne pytania:

1 - "czy wiedząc jak bardzo (oczywiście uogólniając) nietolerancyjne, ksenofobiczne i zamknięte na wszelkie odmienności było w tamtym okresie nasze społeczeństwo (a tym bardziej zaściankowa wieś polska), historia przedstawiona w filmie, jest aż tak bardzo nieprawdopodobna?"

2 - "czy wiedząc jak bardzo (oczywiście uogólniając) nietolerancyjne, ksenofobiczne i zamknięte na wszelkie odmienności jest NADAL nasze społeczeństwo, historia pokazana w filmie nie mogłaby się, w "sprzyjających" warunkach (a wojenna zawierucha potrafi wytworzyć u niektórych poczucie bezkarności i tego, że pewne sprawy nigdy mogą się nie wydać, przykryte "wojennym kurzem"), wydarzyć ponownie?

Tak jak na pierwsze pytanie, każdy z nas musi sobie odpowiedzieć sam, zgodnie z własnym sumieniem i wiarą w nasze społeczeństwo, tak na drugie (najważniejsze) - reżyser daje nam raczej jasną odpowiedź (przestrzegając zarazem) całym swoim filmem (postawa mieszkańców wsi, która tak na prawdę niewiele się zmieniła od "tamtych wydarzeń"), prowadząc bohaterów "Pokłosia" do takiego a nie innego finału...

Nie bez przyczyny mówi się, że kiedy rozum śpi - budzą się demony.... Stwierdzenie to było aktualne wtedy, jest aktualne i dziś, a przykład późniejszych wydarzeń chociażby w Rwandzie, jasno pokazuje, że nie ważne który mamy wiek i jak bardzo staliśmy się "cywilizowani", bo tak na prawdę każdy z nas nosi w sobie pierwiastek "bestii", która - jeżeli zostanie spuszczona z "łańcucha" - może doprowadzić do czynów, które dziś wydają się być nie do pomyślenia. Wszakże niemieccy oprawcy, przed wojną też byli zwykłymi, spokojnymi ludźmi, głowami rodzin, często jednostkami dobrze wykształconymi i światłymi... Pasikowski swoim filmem przestrzega, by nie wkładać między bajki takich historii i nie kręcić głową, że do czegoś takiego obecnie nigdy by nie mogło dojść, bo wystarczy dzisiaj włączyć telewizor lub poczytać prasę (że o tym, co się wypisuje o "Pokłosiu" chociażby na FilmWebie - nie wspomnę), aby zalały nas fale nietolerancji, nienawiści i ksenofobii, które sprawiają że oglądając film Pasikowskiego ciarki przechodzą człowiekowi po plecach (skoro ludzie wykształceni i inteligentni prezentują dzisiaj jeszcze takie postawy, to co się musi dziać na zapyziałych wsiach, nadal kultywujących "dawne podejście i uprzedzenia"?).

A jak wygląda "Pokłosie" od strony technicznej? Wygląda po prostu świetnie. Aktorstwo jest na bardzo wysokim poziomie (Czop i Stuhr grający braci, dają radę udźwignąć te niełatwe role. Zwłaszcza ten pierwszy), a pojawiająca się przez chwilę "stara gwardia" tj. Robert Rogalski (w roli Malinowskiego. Moment kiedy rzuca braciom w twarz "prawdę", jest jednym z najlepszych w filmie) czy Danuta Szaflarska (w roli "pustelniczki-zielarki", która była świadkiem wydarzeń) - potrafi skraść film. To co na prawdę miażdży, to klimat którego nie powstydziłby się najlepszy thriller, a momentami może nawet i horror (np. scena wykopywania nagrobków przy plebanii i cała wieś, złowrogo obserwująca braci zza płotu, stojąca bez ruchu niczym zgraja Zombie's). Atmosfera nienawiści i permanentnej podejrzliwości wobec "odszczepieńców" (bracia) jest tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Widz cały czas ogląda film na bezdechu czując, że tylko moment dzieli nas od prawdziwej eksplozji i tego, by zawzięci wieśniacy zlinczowali tych, którzy usiłują grzebać w ponurej historii ich wsi. Wszystko to jeszcze bardziej potęgują zdjęcia (świetne ujęcia i praca kamery) oraz odpowiednio dobrany podkład muzyczny, które idealnie podkręcają atmosferę zagrożenia, osaczenia, oraz - niczym mgła - spowijającej wszystko wrogości.

Ogląda się to wyśmienicie i z niesłabnącym zainteresowaniem (napięcie utrzymywane jest iście po mistrzowsku, aż do samego końca), pomimo tego, że każdy kto choć trochę słyszał o tym filmie, dokładnie wie jaką tajemnicę skrywa wieś. A sam moment kiedy bracia dostają odpowiedzi, których szukali, a prawda zamiast wyzwolić, miażdży ich niczym kafar i wystawia na próbę ich człowieczeństwo - potrafi całkowicie rozłożyć widza na łopatki. Ode mnie - wielki szacunek dla Pasikowskiego, bo powraca w wielkim stylu, wyciskając z tej historii (która przez swoją "słynność", pozbawia jednak film elementów zaskoczenia i tajemniczości) 200% i potrafiąc mimo wszystko utrzymać widza w permanentnym napięciu.

Jeżeli chodzi o minusy, to jedna rzecz mocno zakuła mnie po oczach, a mianowicie - trochę przesadzone i zbyt nachalnie symboliczne zakończenie (żeby nie spoilerować - chodzi motyw z drzwiami stodoły), które bardziej kojarzyło mi się z hollywoodzkimi produkcjami, niż klimatycznym dramatem, który stawia na treść, a nie na tanie efekciarstwo. Nie psuje to jednak całości odbioru, choć mimo wszystko pozbawia "i" przysłowiowej kropki.

Polecam "Pokłosie" wszystkim, którzy chcą obejrzeć bardzo dobry, mroczny dramat, poruszający kontrowersyjny temat, ale przede wszystkim tym, którzy potrafią schować w kieszeń napompowaną dumę narodową i pogodzić się z myślą, że być może nie wszyscy Polacy to tylko bohaterscy wojownicy "o wolność naszą i waszą", oraz ci, których wyłącznie ciemiężono, ale że może jednak mamy też czarne plamy na swej historii, które choć z pewnością nie wystawiają opinii całemu naszemu narodowi (na co niektórzy się tak oburzają), to mogą pokazać (zwłaszcza nam samym - ucząc pokory), że nie jesteśmy żadnymi rycerzami na białych koniach, którym obca jest wszelka skaza i zmaza... Moja ocena: 8/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-314110
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Anklaget ("Oskarżony". 2005r.)

 

"Henrik i Nina są udanym małżeństwem, spełniają się w pracy, są lubiani przez znajomych, mają satysfakcjonujące życie erotyczne. Jedynym ich problemem są trudności w kontakcie z córką, Stine, która izoluje się od wszystkich, także od rodziców. Pewnego dnia Stine wyjawia szokującą tajemnicę. Oskarża ojca o wykorzystywanie seksualne. Henrik zostaje osądzony przez otoczenie. Rozpoczyna się dramat. Czy Henrik rzeczywiście gwałcił swoją córkę? A może ona kłamie? A jeśli tak, to dlaczego i co się za tym kryje?

Debiut reżyserski znanego duńskiego montażysty, który pracował m.in. przy filmach Larsa von Triera ("Królestwo") i Susanne Bier."

 

Przyznam szczerze, że poruszający podobną tematykę film "Polowanie" (nad którym wszyscy się ostatnio rozpływają w zachwytach) nie usatysfakcjonował mnie do końca, bo choć był bez wątpienia dobry (7/10), to jak dla mnie zbyt długo się rozkręcał i można było jednak więcej wycisnąć z takiego scenariusza oraz jeszcze dosadniej pokazać ostracyzm społeczny wobec domniemanego pedofila. Sięgając po "Oskarżonego", w prawdzie oczekiwałem mocnego, skandynawskiego kina, poruszającego kontrowersyjny temat molestowania dzieci, ale nie spodziewałem się, że otrzymam obraz przebijający ostatnie dokonanie Vinterberga.

Moc "Anklaget" tkwi w jego prostocie (nie stoją za nim wielkie nazwiska aktorów, reżyser jest debiutantem, a sam scenariusz w większości oparty jest bardziej na dialogach niż na wizualnych fajerwerkach i szybkiej akcji), świetnie zarysowanej fabule (reżyser nie gra tu w otwarte karty jak w "Polowaniu". Widz cały czas sam musi dokonywać osądu, kto mówi prawdę i komu ma uwierzyć), bardzo przekonującym aktorstwie, oraz mocnym zakończeniu (ostatni dialog - a może raczej monolog - ojca z córką, miażdży!), którego zabrakło mi właśnie w filmie Vinterberga.

Nie mogę za wiele powiedzieć o samym filmie, by nie przyspoilerować pomysłu na jego rozwiązanie. Powiem tylko tyle, że tutaj także świetnie pokazane jest to, że oskarżenie o coś tak piętnowanego społecznie jak pedofilia, zostaje przy osobie oskarżonej na zawsze, niczym tatuaż. Nie ważne, czy osoba ta zostanie uniewinniona, a zarzuty - okażą się wyssane z palca (czy też może nie), zawsze już ludzie "wiedzący", będą patrzyli na oskarżonego z podejrzliwością, ograniczonym zaufaniem i będą woleli trzymać go na dystans. Jest to jedna z tych niewielu sytuacji, gdzie całkowite odzyskanie dobrego imienia jest niemal niemożliwe, bo ludzie i tak wyrobią sobie "własne zdanie" na całą sytuację - bez względu na wyroki. Tak jak jednak w "Polowaniu" ten motyw stał się osią fabuły, to w "Oskarżonym" jest on tylko dodatkiem, bo całość obraca się jednak dookoła oskarżenia córki, która zarzuca ojcu molestowanie - i tego, komu widz da większy kredyt zaufania w tej sprawie (bardzo sprawnie umacniana jest tu niepewność widza w tej kwestii, bo z jednej strony mamy dziewczynkę, która nie ma powodów by kłamać, a z drugiej - jej ojca, który wydaje się być zwykłym, porządnym człowiekiem, wobec którego taki zarzut wydaje się być czymś zupełnie odrealnionym)...

W filmie jest dodatkowo kilka świetnych motywów i bardzo nieszablonowe podejście do pewnych spraw, ale nie chciałbym tutaj psuć zabawy i zdradzać szczegółów, ktore mają bezpośredni związek z zakończeniem filmu. Mogę jednak na spokojnie polecić "Oskarżonego" każdemu lubiącemu mocne, kontrowersyjne dramaty, bo Skandynawowie w tej materii brylują, a opisywany przeze mnie film - stanowi tego najlepsze potwierdzenie. Moja ocena: 7,5/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-315938
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Excision (2012)

 

"Nastolatka, Pauline, cierpi na poważne zaburzenia psychiczne - żyje we własnym świecie, miewa ociekające krwią, odjechane fantazje, nie ma przyjaciół, a jej matka nie mogąc poradzić sobie z jej dziwnymi zachowaniami, przerzuca całą macierzyńską miłość na młodszą, poważnie chorą córkę. Bohaterka nie ma wielkich szans na to, aby zostać królową balu. Szkolna brzydula i wyrzutek, z uwielbieniem prowokuje swe otoczenie, co rusz udowadniając, że wszystko i wszystkich ma za nic. Nawet jej rodzice i nauczyciele załamują ręce, gotowi spisać ją na straty. Kiedy jednak Pauline dowiaduje się, że jej siostra będzie potrzebowała przeszczepu, postanawia zrobić wszystko, aby jej pomóc..."

 

Przyznam szczerze, że dawno nie oglądałem tak odjechanego, trudnego do zaklasyfikowania filmu, będącego jednym wielkim miszmaszem różnych gatunków filmowych. Na początku dostajemy coś na kształt smoliście czarnej komedii i satyry na drobnomieszczański styl życia w USA (szydercze spojrzenie na sytuację w szkołach i tamtejszych nastolatków, a także na "idylliczne" życie na przedmieściach, które niektórym jawi się jako spełnienie amerykańskiego snu) - które momentami przypomina słynne American Beauty. Później film skręca w stronę dramatu psychologicznego, kiedy to poznajemy wszystkie patologie trapiące rodzinę głównej bohaterki (zimna, apodyktyczna i zdewociała matka, ojciec-pantoflarz bojący się odezwać, chorowita młodsza córka, będąca oczkiem w głowie mamusi i główna bohaterka, która stanowiłaby nie lada wyzwanie dla Freuda). Łatwo się w tej części doszukać podobieństw np. do "Carrie" De Palmy, czy głośnego ostatnio, greckiego "Kła". Następnie mamy skręt w groteskę i surrealizm, kiedy dostajemy wizualizację marzeń i fantazji Pauline, które często są bardzo krwawe, odrealnione oraz nacechowane akcentami masochistyczno-nekrofilskimi (świetny element filmu i bardzo sugestywnie przedstawione odpały głównej bohaterki). Na koniec film zmienia ton na bardziej poważny i ponury (następuje to bardzo płynnie, tak że widz nie ma wrażenia wymuszonej żonglerki gatunkami) i finiszuje typowo dla mrocznego thrillera, a nawet horroru, z mocnym, sugestywnym zakończeniem.

Świetnie udał się reżyserowi (a jest to jego debiut filmowy!) ten mix gatunkowy, ponieważ w każdym z nich Richard Bates Jr odnalazł się wręcz wyśmienicie, przez co film tylko zyskuje (pozycje, które nie dają się tak łatwo zaszufladkować, zdecydowanie dłużej zostają w głowie po seansie).

To co w "Excision" na prawdę miażdży, to świetna gra aktorska (zwłaszcza głównej bohaterki, której emocje, mowa ciałą i zmienność nastrojów zostały oddane po prostu po mistrzowsku), sama postać Pauline (dziewczyna jest masakrycznie pokręcona, pyskata, drwiąca ze wszystkiego i wszystkich, niepoprawna politycznie i robiąca ZAWSZE to czego chce, a pomimo to - budzi jednak cały czas sympatię widza, ponieważ wiedząc w jakiej rodzinie się wychowała, trudno się dziwić, że nie wyrosła na standardową nastolatkę), makabryczne fantazje bohaterki (na prawdę potrafią zrobić wrażenie, tym bardziej jeżeli ktoś gustuje w surrealizmie), a nade wszystko - dialogi. Dialogi, to prawdziwa kopalnia perełek, przy których można boki zrywać (np. całkowicie poważne pytanie głównej bohaterki do nauczyciela, na forum klasy, podczas lekcji o chorobach wenerycznych - czy taką chorobą można się zarazić uprawiając seks z nieboszczykiem :DDDD), albo słuchać ich wręcz z niedowierzaniem (vide: rozmowy Pauline z Bogiem, z którym bohaterka się - delikatnie mówiąc - nie patyczkuje :DDD). Doskonale się to wszystko ogląda i słucha, tym bardziej, że "mocne teksty" lecą średnio co kilkadziesiąt sekund, ponieważ Pauline nie odpuszcza nikomu i potrafi werbalnie sprowadzić do parteru każdego.

Pomimo w większości lekkiego (pod względem formy) podejścia do tematu (dopiero pod koniec zaczyna być poważnie. A nawet bardzo poważnie), film wcale nie jest płytki i z wirtuozerią szermierza, punktuje zakłamanie w rodzinach, tamtejsze patologie, problem niekochanych dzieci, oraz sytuacje w szkolnictwie amerykańskim, gdzie każdy kto nie jest piękny i ogólnie cool, z miejsca skazywany jest na ostracyzm. Z pomiędzy tego wyśmienitego miksu gatunków filmowych, wypływa ponura puenta i ostrzeżenie, że osoby pokroju Pauline to nie tylko "nieszkodliwe świrki", które mają swój odrealniony, wewnętrzny świat i fazy, ale osoby poważnie okaleczone psychicznie, które prędzej czy później mogą się na całego pogrążyć we własnej psychozie, a wtedy żarty się kończą. Brak uczucia, pobłażanie problemu przez rodziców, oraz chore klimaty w domu są wówczas naturalnym zapalnikiem, który może spowodować wybuch, po którym zostaną już tylko zgliszcza...

Mocna rzecz, momentami zabawna, momentami poruszająca, często urzekająca i skłaniająca do refleksji - potrafiąca oczarować zarówno stroną wizualną, jak i całą masą świetnych dialogów. Moja ocena: mocne 7,5/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-324057
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  145
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  03.02.2013
  • Status:  Offline

Z gory przepraszam, ze krotki post ale to wynik braku czasu i awarii komputera.

 

Z calego serca polecam ksiazke Johna Burnhama Schwartza pod tytulem "Reservation Road" - to na polski bedzie "Droga do Przebaczenia". Syn Ethana Learnera zostaje smiertelnie potracony,kiedy ten tankuje na stacji benzynowej.Ksiazka dzieli sie na trzy etapy radzenia sobie z tragedia przez Ethana, jego zone i kierowce, ktory przejechal dzieciaka.Przyznaje, ze czasem mnie chwycilo za gardlo.A jesli ktos woli filmy to takowy powstal pod tym samym tytulem.Dla zachety dodam, ze glowna role odgrywa tam Joaquin Phoenix, jeden z - moim zdaniem- najlepszych i niedocenianych (zaraz po Oldmanie) aktorow.Polecam z czystym sumieniem.

 

[ Dodano: 2013-07-11, 01:02 ]

Z gory przepraszam, ze krotki post ale to wynik braku czasu i awarii komputera.

 

Z calego serca polecam ksiazke Johna Burnhama Schwartza pod tytulem "Reservation Road" - to na polski bedzie "Droga do Przebaczenia". Syn Ethana Learnera zostaje smiertelnie potracony,kiedy ten tankuje na stacji benzynowej.Ksiazka dzieli sie na trzy etapy radzenia sobie z tragedia przez Ethana, jego zone i kierowce, ktory przejechal dzieciaka.Przyznaje, ze czasem mnie chwycilo za gardlo.A jesli ktos woli filmy to takowy powstal pod tym samym tytulem.Dla zachety dodam, ze glowna role odgrywa tam Joaquin Phoenix, jeden z - moim zdaniem- najlepszych i niedocenianych (zaraz po Oldmanie) aktorow.Polecam z czystym sumieniem.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-324087
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Dzień kobiet (2012)

 

"Halina, skromna kasjerka w sieci handlowej Motylek, marzy o zapewnieniu lepszego życia dla siebie i swojej 13 letniej, uzdolnionej informatycznie, córeczki Misi. Wkrótce nadarza się okazja i Halina zostaje kierownikiem sklepu. Szybko przekonuje się, że ceną za lepsze zarobki i poprawę standardu życia, jest nieuczciwość, wykorzystywanie pracowników i oszustwa. Z ofiary staje się katem dla swoich dawnych koleżanek kasjerek. Kiedy korporacja przekroczy wszystkie granice, Halina rzuci jej wyzwanie, narażając się na brutalne konsekwencje. Właściciele sieci handlowej nie cofną się przed niczym, aby ukryć swoje brzydkie sekrety..."

 

Polskie dramaty mają to do siebie, że potrafią być do bólu realistyczne i poruszać bolesne problemy, które są solą w oku dla sporej części Polaków. Dlaczego podkreślam tu "narodowość" tego gatunku? Ano dlatego, że dla kogoś, kto nie żyje w tym naszym, małym piekielnym raju, tematyka może wydawać się "egzotyczna", a problemy naciągane (na zasadzie: "w końcu żyjemy w środku Europy, w XXI wieku i to niemożliwe, żeby w cywilizowanym kraju działy się tego typu rzeczy!"). "Dzień Kobiet" to właśnie tego typu dramat, który pokazuje czarną stronę naszego, polskiego kapitalizmu i tego, jak przy rosnącym bezrobociu i panującym obecnie "rynku pracodawcy", traktowani są oraz do czego doprowadzani przez zarządzających, pracownicy - żeby tylko zachować - nie najlepszą przecież - pracę i źródło utrzymania. Powiem więcej, czytając opinie na FilmWebie, widzę, że nawet gros Polaków nie dowierza, że w wielkich korporacjach odchodzą tego typu rzeczy. Wierzcie mi - odchodzą, włącznie z zebraniami a’la Amway, gdzie się wspólnie śpiewa głupawe, przerobione "firmowo" piosenki, wykrzykuje wspólnie "strategiczne hasła", czy uczestniczy w quasi-sportowych zawodach, mających promować "współpracę w grupie". Wiem co mówię, bo pracuję w jednej z nich i tego typu kuriozalnych motywów jest tutaj jeszcze więcej.

Wracając jednak do filmu, świetnie jest tu pokazane, jak dobra, sympatyczna kobieta, która dostaje awans i zaczyna poznawać komfort niezależności finansowej - naciskana przez własnych zwierzchników, pomału, krok po kroku zaczyna chadzać na kompromisy z samą sobą, naginać własne zasady moralne, czy poświęcać rodzinę kosztem pracy, byle tylko utrzymać prestiżowe, lepiej płatne stanowisko. Tak, tak - musimy tu rozgraniczyć 2 rzeczy – koleżanki (podwładne) głównej bohaterki walczą o przetrwanie (tutaj nieposłuszeństwo = zwolnieniu z pracy), ale główna bohaterka tak naprawdę robi to wszystko, aby utrzymać stołek (jej odmowa szefostwu nie równa się zwolnieniu z pracy, ale utracie kierowniczego stanowiska i degradacji na szeregowe stanowisko kasjerskie), pomimo tego, Halina pogrąża się coraz bardziej w otchłani szaleństwa i robiąc świństwo za świństwem - staje się kimś, kim nigdy nie chciała być. Bardzo ciekawie pokazana jest ta przemiana (oraz niejednoznaczność postaci samej głównej bohaterki), która następuje powoli, ale bardzo metodycznie i z każdym kolejnym krokiem (małym ustępstwem wobec własnych zasad) kobieta wchodzi na drogę z której nie ma już odwrotu.

Film niestety zwalnia trochę w drugiej części (kiedy bohaterka występuje na drogę sądową przeciwko pracodawcy), ale mimo to nadal jest interesujący i bardzo wiarygodnie pokazuje dylematy zastraszanej kobiety, która z jednej strony chce walczyć o swoje, ale z drugiej strony najzwyczajniej w świecie obawia się o siebie i swoją rodzinę. Może nie jest to część tak bardzo interesująca jak pierwsza połowa filmu, ale nadal daje sporo do myślenia i celnie puentuje polskie realia, gdzie pracownik występujący przeciwko korporacji, ma jeszcze mniejsze szanse niż Dawid stający naprzeciwko Goliata, bez kamienia i procy.

Film oprócz ciekawego, będącego bardzo na czasie tematu, charakteryzuje się też solidnym aktorstwem, zwłaszcza w wykonaniu Katarzyny Kwiatkowskiej, która "kradnie" film, oraz Eryka Lubosa, jak zwykle świetnego w rolach drugoplanowych.

Jedyne minusy jakie tu zauważyłem, to mało ciekawe zakończenie (mnie osobiście nie ujęło) i chyba jednak trochę za bardzo przerysowane sposoby zastraszania głównej bohaterki, które bardziej kojarzą się z metodami podrzędnych opryszków, niż "garniturowców" z wielkich Korporacji.

Pomimo tego wszystkiego, film Marii Sadowskiej jest jak najbardziej wart polecenia. Chociażby ku przestrodze, dla osób zbyt ambitnych i nastawionych na awans za wszelką cenę. Celnie ukazuje jak coś takiego potrafi zniszczyć człowieka i zamienić łagodnego Doktora Jekylla w bezwzględnego Pana Hyde'a, który po trupach będzie dążył do kolejnych awansów czy utrzymania intratnego stanowiska. Wiele takich osób już widziałem i wiem, że ten problem nie jest wyssany z palca. Warto też choć przez chwilę zastanowić się nad pracą osób zatrudnionych w tych wszystkich Biedronkach, Lidlach czy innych marketach i uzmysłowić sobie, do czego są zmuszani ci ludzie i za jakie pieniądze. Niby każdy zdaje sobie z tego sprawę, ale zapewne rzadko ten problem zaprząta głowy osób mających lepszą pracę. Nadarza się świetna okazja na chwilę zadumy nad tym tematem, podczas seansu "Dnia Kobiet". Moja ocena: 7/10

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-325877
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

4. Piętro ("Planta 4". 2003r.)

 

"Scenariusz filmu oparty jest na sztuce teatralnej Alberta Espinosa, opisującej jego własne doświadczenia.

Akcja filmu dzieje się na oddziale onkologicznym jednego z hiszpańskich szpitali dziecięcych, jego bohaterami są kilkunastoletni pacjenci w trakcie chemioterapii, często po amputacji kończyn. Choroba jednak nie zabija w nich nastoletniej, niepohamowanej niczym chęci życia. Kiedy na badania szpiku kostnego trafia do szpitala Jorge (Alejandro Zafra), zgrana już ze sobą grupa nastolatków bierze go pod swoje skrzydła. W przerwach między zabiegami ścigają się na wózkach po szpitalnych korytarzach, robią kawały lekarzom, przeżywają swoje pierwsze miłości. 'Łysolki', bo taką mają ksywke w środowisku szpitalnym, to pełne życia, energii dzieci, o których ktoś tam na górze zapomniał..."

 

"4 Piętro" to świetnie wyważony komediodramat, gdzie jest tyle samo momentów podczas których widz - pomimo trudnej tematyki - będzie się uśmiechał, jak i tych chwil, gdzie będzie doświadczał prawdziwych wzruszeń. Często te motywy się tak płynnie przeplatają, że nie trudno z miejsca "kupić" głównych bohaterów i przeżywać razem z nimi te wszystkie ich próby pochwycenia choć odrobiny normalności i poczucia, że pomimo "wyroku" (rak kości), nadal mogą czerpać z życia tyle ile się tylko uda, nawet w takim miejscu jak szpital.

Czytając przed seansem opis filmu, obawiałem się, że dostanę cukierkowy obraz, który będzie mnie irytował brakiem realizmu. Na szczęście jednak sie myliłem i młodzi bohaterowie emanujący wręcz czysta wolą życia i naturalną dla ich wieku chęcią psot i zabawy - wypadają w swoich rolach nader przekonująco. Mnie reżyserowi udało się przekonać, że pomimo tego, iż Chłopcy, którzy być może dni mają już policzone (a może - zwłaszcza dlatego?), nie chcą tracić ani chwili na użalanie się nad sobą i wolą po prostu żyć pełnią życia, tak długo jak długo będzie im dane. W końcu kiedy się nie ma już nic do stracenia, można albo się załamać, albo wykorzystywać swój pozostały czas na maksa. "Łysolki", pomimo chwil zwątpienia (bo i takie mają), z dziecięcą pasją starają się spędzać czas w szpitalu tak, by choć na chwilę zapomnieć o chemioterapii, wynikach i chorobach toczących ich młode organizmy. Niejeden dorosły nie potrafiłby w takiej sytuacji podejść do tematu tak... "dorośle", a niejeden zdrowy nastolatek nie potrafi żyć choćby w połowie taką pełnią życia jak bohaterowie i czerpać z niego pełnymi garściami.

Nie będę się tu rozwodził nad tymi wszystkimi psotami w wykonaniu "Łysolków", ani też ich próbami organizowania sobie nudnego życia w szpitalnych murach, bo po co psuć wam zabawę? Powiem tylko tyle, że uśmiech nie raz zagości na waszych twarzach, bo chłopcy potrafią być pomysłowi, możecie mi wierzyć!

Ciężar całego filmu spoczął na barkach bardzo młodych aktorów i przyznaję, że udźwignęli go znakomicie (może poza odtwórcą roli "nowego", który momentami bywa sztuczny. Zwłaszcza w porównaniu z resztą ekipy, która wymiata!). To właśnie ich świetna gra (zwłaszcza twarzą) powoduje uwiarygodnienie tej całej historii, bo pomimo tych wszystkich śmiechów, psot i młodzieńczych szalonych pomysłów, w twarzach "Łysolków" często można dostrzec ten głęboko skrywany smutek, a w oczach - świadomość, że pomimo uśmiechów i hardych min, cały czas pamiętają gdzie są i jaki wyrok nad nimi ciąży. Bardzo przekonująco to wszystko wypada.

Jeżeli miałbym porównać "4 Piętro" do jakiegoś innego filmu, to chyba byłby to francuski "Intouchables". Ten jak i tamten wywołuje u widza pogodny uśmiech (nie mylić ze śmiechem) na twarzy, oraz potrafi też wzruszać. W jednym i drugim jest duża dawka ciepła i optymizmu, pomimo mało wesołej tematyki. Jeden oraz drugi bez moralizatorstwa, sentymentalizmu i patetycznego tonu, stara się mówić o cierpieniu, oraz o tym, że nawet z takim a nie innym "wyrokiem" (tu - nowotwór, tam - kalectwo) można coś jeszcze wyszarpnąć z życia. O ile tylko ktoś nie stracił na nie apetytu...

"4 Piętro" to kolejny, solidny pokaz hiszpańskiej szkoły filmowej i jedna z tych produkcji obok których trudno przejść obojętnie. Jeżeli na dokładkę weźmiemy pod uwagę to, że film jest na faktach i bazuje na osobistych przeżyciach scenarzysty, to mogę powiedzieć tylko tyle, że gdyby ludzie ogólnie mieli w sobie taką wolę życia, pogodę ducha (zwłaszcza w obliczu tak ciężkich sytuacji) i pokłady optymizmu jak te dzieciaki, to może ten świat nie zmierzałby dzisiaj w tą stronę w którą zmierza... Moja ocena: 7/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-326833
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Dziewczynka w trampkach (2012)

"Wadjda ma 10 lat i mieszka w Rijadzie. W szkole uchodzi za buntowniczkę, ponieważ nie zasłania głowy, chodzi w porysowanych długopisem trampkach i próbuje bawić się z chłopcami. Jej największym marzeniem jest rower. Niestety, w Arabii Saudyjskiej kobiety nie mogą prowadzić samochodów, zaś dziewczynkom nie wypada jeździć na rowerze – ma to jakoby zagrażać ich cnotliwości. Aby zdobyć pieniądze na upragniony rower i przekonać dorosłych o swojej pobożności, Wadjda postanawia wziąć udział w konkursie recytacji Koranu."

 

"Dziewczynkę w trampkach" nie tak łatwo zaliczyć do jednego nurtu filmowego. Na forach filmowych określana jest jako dramat, ale jest w nim tyle akcentów humorystycznych, że ja bardziej skłaniałbym się tu w stronę komedio-dramatu i to całkiem nieźle wyważonego pod kątem każdego z tych gatunków.

Jeżeli chodzi o stronę dramatyczną, to są nim nacechowane całe ramy filmu, pokazujące sytuację kobiet w kraju islamskim, ich uprzedmiotowienie, zwalczanie wszelkich przejawów indywidualności oraz panujący tam patriarchat, który sprawie, że kobieta jest tylko dodatkiem do domu mężczyzny.

Cała reszta obfituje w akcenty humorystyczne, a zwłaszcza sama postać i zachowanie głównej bohaterki, którą jest mała, rezolutna buntowniczka, mająca za nic konwenanse, łamiąca wszelkie normy i starająca się żyć "normalnie" w kraju, w którym normalność jest towarem zdecydowanie deficytowym. Wadjda jest na maksa wiarygodna, ponieważ zachowuje się w zgodzie z własną dziecięcą naturą, której nie udało się jeszcze skazić normami i zakazami wynikającymi z panującej religii. To czyni ją kimś wyjątkowym, ponieważ dzieci są tam od najmłodszych lat tak indoktrynowane, by bezmyślnie powielały wzorce kultywowane przez rodziców. Ta wyjątkowość jej, jak i jej małego przyjaciela, to te przysłowiowe światełko w tunelu, które pozostawia nam reżyserka, pokazujące, że skoro wśród dzieci trafiają się tam jeszcze jednostki potrafiące samodzielnie myśleć i chcące żyć inaczej niż wg narzuconych reguł, to może nawet dla krajów rządzonych przez Islam jest jeszcze nadzieja i dzięki takim osobom, kiedyś zakończy się ta wariacka sztafeta pokoleń, która z ogólnie rozumianą "normalnością" niewiele ma wspólnego...

"Dziewczynka w trampkach" trochę przypomina irański film "Dzieci Niebios" i jeżeli komuś podobał się tamten obraz, to i ten powinien przypaść mu do gustu. Także ten stanowi egzotyczny (kino rodem z Arabii Saudyjskiej, a za kamerą stanęła... kobieta), słodko-gorzki, przykład filmu, który jednocześnie potrafi bawić, jak i pod płaszczykiem ciepłego humoru, przemycać poważne treści, ukazując piekło życia kobiet w kraju rządzonym przez Islam. Z jednej strony obraz niesie nadzieję (indywidualizm głównych bohaterów, niezłamany jeszcze normami społecznymi i kulturowymi), ale z drugiej... pokazuje, że to dopiero początek długiej i krętej drogi ku lepszemu, a gwarancji na powodzenie nie ma tu żadnej (postać Dyrektorki szkoły, która - jak sama mówi – też była kiedyś taka jak Wadjda. Kim stała się dzisiaj - każdy dokładnie widzi).

Od strony aktorskiej film jest bez zarzutu. Dzieciaki zagrały bardzo przekonująco i naturalnie, przez co tytułowej bohaterki nie sposób wręcz z biegu nie polubić. Strona wizualna jest tutaj także na poziomie, a opowiadana historia potrafi bez trudu wciągnąć, momentami wywołać uśmiech, ale i też dać do myślenia. Ciekawy film poruszający uniwersalny problem potrzeby wolności i pogoni za marzeniami bez względu na kraj czy panującą religię, a wszystko to pokazane oczami małego dziecka. Obraz zdecydowanie wart uwagi oraz chwili zadumy, a na dokładkę - podobno jeden z mocniejszych kandydatów do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny w tym roku. Moja ocena: 7/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-332495
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Sztuka Płakania (2006)

 

"Historia rozgrywa się w duńskich realiach lat 1970-tych. Życie jedenastoletniego Allana wcale nie jest łatwe. Na jego barkach spoczywa ciężar jednoczenia rodziny, którą tyranizuje trudny w pożyciu ojciec. Matka już dawno zrezygnowała z utrzymywania domowego ogniska, podobnie jak siostra, a starszy brat wyprowadził się z domu. Jedyną zaletą ojca jest to, że ma talent krasomówczy, który wykorzystuje jako mówca na pogrzebach. Ale nie tylko pogrzeby sprawiają, że ojciec Allana jest w wyśmienitym humorze. Aby podtrzymać ten dobry nastrój, Allan para się zajęciami, które przez społeczeństwo nie do końca uważane są za właściwe i moralne..."

 

Obiecałem sobie, że napiszę tą reckę niejako w ramach "pokuty", ponieważ oglądałem ten film już z 3 lata temu, ale podszedłem do niego jakoś tak po macoszemu, że finalnie wystawiłem mu dość krzywdzącą ocenę na poziomie 6/10, a film zasługuje przynajmniej na jedno oczko więcej - i należy mu się to jak psu buda (podobnie kiedyś miałem z "Jabłkami Adama", ale to już temat na inną recenzję). Podchodząc po raz wtóry do seansu, wiem już też czemu wtedy nie doceniłem tego obrazu, ale o tym później.

"Sztuka Płakania", to niemal klasyczny przedstawiciel skandynawskiego dramatu, obrazującego patologię w rodzinie. Siła jego wyjątkowości tkwi jednak w tym, że oglądamy to wszystko oczami małego dziecka, ślepo zapatrzonego w swojego ojca -pedofila, które wszelkie aberracje rodziciela traktuje z dziecięcą naiwnością jako coś standardowego (kiedy widza wręcz telepie, gdy widzi co tam się dzieje za zamkniętymi drzwiami). Mamy więc tu całą plejadę postaci, których postawy dalekie są od ogólnie przyjętych norm. Jest ojciec, który swoim płaczem i groźbami samobójstwa terroryzuje psychicznie rodzinę. Mamy matkę, która żeby nie widzieć co się dzieje, bierze na noc mocne tabletki nasenne, zostawiając własne dzieci na pastwę ojca-pedofila. Mamy starszego syna, który o wszystkim wie i niby nie zgadza się na istniejący stan rzeczy, ale wyjeżdża sobie na studia i poza słowami krytyki pod adresem ojca - nie robi nic, by ukrócić to, do czego dochodzi w tej rodzinie. Mamy głównego, małego bohatera, który jest tak zapatrzony w ojca, że podsyła mu swoją czternastoletnią siostrę, by "pocieszała" "zapłakanego rodziciela", z czego ten korzysta nader skwapliwie. Mamy też ową siostrę - osobę najbardziej pokrzywdzoną i godną współczucia, która godzi się na pedofilskie zabawy z ojcem, po to by nie robił tego jej młodszy brat, gotowy na wszystko, aby tylko poprawić ojcu nastrój...

Jak więc widać patologia jest tu wszechobecna i spowija całą rodzinę niczym mgła wrzosowiska. Ciekawie jest tu przedstawiona postać potwora w ludzkiej skórze jakim bez wątpienia jest głowa rodziny. Z reguły taka osoba kojarzy się nam z bezlitosnym brutalem, który fizycznie terroryzuje rodzinę. Tutaj jest wręcz o 180 stopni w drugą stronę. Ojciec, to słaby, chlipiący i użalający się nad sobą człowieczek, który bierze wszystkich na litość i straszy tym, że się zabije. To oczywiście też sprytny i bezlitosny manipulant, który doskonale wie jak zagrać na uczuciach bliskich, by osiągnąć zamierzony cel, ale nie zmienia to faktu, że nie jest to szablonowa postać domowego tyrana. Jego najmłodszy syn i jego zachowania idealnie pokazują, że taki szantaż uczuciowy może być o wiele bardziej groźny niż zaciśnięta pięść czy pasek w ręku. Zwłaszcza jeżeli wszyscy dookoła nie chcą widzieć, że coś złego dzieje się w tej rodzinie.

"Sztuka Płakania", pomimo swojej formy, z której kuriozalnie momentami może przebijać czarny humor, to jednak mocny i poruszający dramat o tym, co może się dziać za zamkniętymi drzwiami, kiedy rodzinę toczy rak patologii. Film jest solidnie zagrany, a postacie przedstawione wręcz świetnie. To co może lekko osłabić wydźwięk filmu, to jego zakończenie, które mnie osobiście do końca nie usatysfakcjonowało (choć absolutnie nie jest złe), oraz aktor grający głównego, małego bohatera, przez którego zaniżyłem ocenę tego filmu po pierwszym seansie. Sama jego postać jest bardzo ciekawa i niejednoznaczna, ale - i być może się tu czepiam - dobrano do tej roli dzieciaka o strasznie irytującej fizjonomii, która w połączeniu z zachowaniami odgrywanej postaci, powodowała, że za cholerę nie byłem w stanie mu jakoś bardziej współczuć (i nie sądzę, by taki był zamysł reżysera), a przecież bez wątpienia był tutaj także ofiarą.

Nie zmienia to wszystko jednak faktu, że film jest zdecydowanie wart obejrzenia i stanowi kolejny przykład na to, że duńska szkoła filmowa, to klasa sama w sobie. Moja ocena po drugim podejściu: solidne 7/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-335006
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Song for a Raggy Boy ("Szkola dla łobuzów". 2003r)

"William Franklin (Aidan Quinn) wraca do domu z Hiszpanii, gdzie brał udział w wojnie domowej, walcząc po stronie socjalistów. Podejmuje pracę w prowadzonym przez zakon zakładzie poprawczym dla chłopców w St. Jude. Jest tam jedynym świeckim nauczycielem. Bardzo szybko dochodzi do konfliktu między nim a bratem Johnem (Iain Glen), który uważa wychowanków szkoły za bandę niegodnych jakiegokolwiek szacunku degeneratów. Franklin natomiast stopniowo nawiązuje kontakt z podopiecznymi, w większości analfabetami, wśród których są wagarowicze i złodzieje, ale także zwyczajne, osamotnione dzieci. Między dwoma antagonistami dochodzi do nieuchronnej konfrontacji..."

 

Jeżeli za tego typu film biorą się także Skandynawowie (piszę "także", bo jest to koprodukcja), to w ciemno możemy stawiać, że będzie to mocny, poruszający i na długo pozostający w pamięci obraz. W tym przypadku jest nie inaczej, bo w filmie zdecydowanie czuć rękę Duńczyków, którzy tego typu dramaty potrafią robić po mistrzowsku.

Teoretycznie fabuła nie jest jakaś zbyt odkrywcza. Mamy poprawczak, mamy ciemiężone dzieciaki, które nie są z natury złe, ale raczej zagubione, mamy dwóch wychowawców-antagonistów, których skrajne postawy muszą w końcu doprowadzić do wzajemnej konfrontacji i mamy też mocne zakończenie. Tego typu filmów było już sporo, ale na "Szkołę dla łobuzów" zdecydowanie warto zwrócić uwagę, bo wyróżnia się na ich tle świetną realizacją, przekonującym aktorstwem (zwłaszcza role dorosłych), poruszającymi zdjęciami i ciężkim klimatem, który potrafi przykuć widza do fotela. A wszystko to dopełnia bardzo dobrze dopasowana ścieżka dźwiękowa, która jeszcze bardziej pomaga zatracić się w opowiadanej historii.

Czytając opinie o tym filmie, spotkałem się z licznymi głosami, że jest on tendencyjny, na maksa anty-klerykalny i demonizujący instytucję Kościoła Katolickiego. Na pierwszy rzut oka trudno się z tym nie zgodzić, bo księża przedstawieni w "Szkole dla łobuzów" to albo ludzie źli do szpiku kości (np. potrafiący za najmniejsze przewinienie skatować do nieprzytomności małego dzieciaka, recytując przy tym pod nosem modlitwę do Boga), albo ludzie bez kręgosłupa moralnego - teoretycznie nie akceptujący sadystycznych metod wychowawczych "kolegów po fachu", ale bojący się cokolwiek zrobić w tej kwestii. Faktycznie - jeżeli ksiądz, to sadysta, pedofil lub osobnik starający się umywać ręce i "nic nie widzieć". Jeżeli świecki nauczyciel - to wyrozumiały pedagog, szukający nici porozumienia z dziećmi i starający się zrobić z nich porządnych ludzi. Jeżeli wychowankowie poprawczaka - to nie patologia, a większości zagubione, niekochane i nierozumiane dzieci, na które wszyscy postawili krzyżyk... Tendencyjne? Anty-klerykalne? Tak, ale tylko w teorii, bo film jest oparty na faktach, a więc przedstawione tu wydarzenia miały miejsce na prawdę, co jeszcze bardziej potrafi zmiażdżyć psychicznie widza i spowodować, że pięści same się zaciskają, kiedy się widzi do czego tam dochodziło i jaki miało to finał.

Reasumując - "Song for a Raggy Boy" to mocny, poruszający i potrafiący zagrać na uczuciach dramat. Niby temat jest zgrany a sam film - ciut przewidywalny (doskonale zdajemy sobie sprawę, że finalnie musi dojść do konfrontacji dwóch głównych antagonistów), ale i tak ogląda się go z zapartym tchem, a samo zakończenie oraz płynące z niego wnioski nie pozostawią chyba nikogo obojętnym. Moja ocena: 7,5/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-340263
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Sierpień w hrabstwie Osage ("August: Osage County". 2013r.)

"Adaptacja sztuki Tracy Letts. Mroczna historia silnych kobiet z Weston, których ścieżki życiowe rozeszły się kilka lat wcześniej. Violet (Meryl Streep) cierpi na raka, niedawno też uzależniła się od narkotyków. Jej mąż, poeta Beverly (Sam Shepard), decyduje się zatrudnić dla niej opiekunkę. Niedługo po przybyciu kobiety, sam znika. Rodzina jednoczy się w jego poszukiwaniach, by po kilku dniach dowiedzieć się o popełnionym przez niego samobójstwie. Kryzys zbliża rozdzielonych krewnych, sprowadzając ich do rodzinnego domu, gdzie wychowały się córki pary."

 

Już na starcie powiem, że dawno nie oglądałem tak mocnego, emocjonującego, nie-europejskiego dramatu. Jako, że film jest adaptacją sztuki teatralnej - zapewne nie każdemu przypadnie on do gustu, bo z samego założenia, trudno się tu spodziewać wizualnych fajerwerków, czy akcji mknącej jak meteoryt. Jednak forma taka, w zamian gwarantuje najczęściej świetne dialogi, bezkompromisową grę na emocjach widza i aktorstwo najwyższej próby - o co akurat w przypadku "August: Osage County" możemy być spokojni.

Fabuła nie jest jakaś zbyt odkrywcza ani też skomplikowana. Ot, po latach, rodzina która bez większego żalu i tęsknoty za sobą, rozjechała się po świecie, jest zmuszona ponownie się spotkać w rodzinnym domu i stawić czoła nie tylko zaginięciu głowy rodziny, ale też (a może: przede wszystkim?) wszystkim żalom, pretensjom, rodzinnym sekretom oraz całej tej niechęci, która spowodowała, że "powrót do domu" to ostatnia rzecz na jaką mieli ochotę. Brzmi znajomo? Zapewne... Jednak forma w jakiej jest to przedstawione (momentami napięcie rośnie jak w najlepszym thrillerze, vide: podczas "ostatniej wieczerzy", gdzie wręcz podskórnie się czuje, że tutaj za chwilę bankowo nastąpi "wybuch", kwestią jest tylko "kiedy?"), generowane emocje oraz wyśmienita gra aktorska (genialna jak zawsze Meryl Streep, oraz grająca życiową rolę - Julia Roberts) powodują, że dwie godziny seansu stają się prawdziwie intymnym przeżyciem i gwarantuję, że niejeden z widzów, oglądając te wszystkie rodzinne patologie sączące się z ekranu - nie raz, niczym w lustrze, znajdzie w nich odbicie swoich własnych, rodzinnych problemów, bo któż z nas mógłby z ręką na sercu powiedzieć, że ma całkowicie "normalną rodzinę"?

Wrócę jeszcze do aktorstwa, bo akurat to jest tutaj na najwyższym, wręcz powalającym poziomie i nominacje do Oscara dla Streep i Roberts nie są bez przyczyny. I tak jak Julia jest hołubiona na wszystkich forach filmowych (i słusznie, bo w końcu dostała ambitną rolę gdzie mogła pokazać swój - jak widać - nieprzeciętny warsztat filmowy, zamiast pindrzyć się w kolejnym kom-rom'ie), tak Maryli często zarzuca się przerysowanie swojej roli, manieryczność zachowań i wręcz neguje się słuszność nominacji do Statuetki (nie widziałem jeszcze Cate Blanchete w "Blue Jasmine", ale na chwilę obecną dla mnie Streep to murowany #1 w wyścigu po Oscara). Osobiście uważam to za totalną bzdurę. Jasne, że zachowanie Violet w wykonaniu Meryl jest czasem właśnie takie jak niektórzy zarzucają - momentami przeszarżowane, bezkompromisowe, a nawet popadające w groteskowość. Należy jednak spojrzeć na to, kim jest Violet - wiecznie naćpaną narkomanką, która umiera na raka, ma więc już na wszystko wyjeb*ne i bez żadnego zahamowania okazuje to całemu światu. Jeżeli do tego wszystkiego dodamy jeszcze jej - z natury - wredny, cyniczny charakter, to na prawdę trudno tutaj nie docenić tego co Streep pokazała na ekranie (genialna gra twarzą, ciałem oraz świetne modulowanie głosu) i nadal się dziwić, że bohaterka filmu zachowuje się tak, a nie inaczej.

Wracając do samego "Sierpnia", podobnie jak w przypadku "Rush" ("Wyścig"), uważam za skandal pominięcie go w oscarowych nominacjach, w kategorii najlepszego filmu, bo obok "Wilka z Wall Street" - pozamiatałby całą konkurencję (przynajmniej w mojej prywatnej ocenie). Pewnie sprawiła to jego swoista "niszowość" (zapewne bardziej docenią ten obraz ludzie trochę starsi, mający pewien bagaż doświadczeń życiowych), choć jak dla mnie - nie jest do żadne wytłumaczenie dla Akademii. "August: Osage County" swoją stylistyką sięga do najlepszych amerykańskich tradycji dramatycznych, rodem z "Kto się boi Virginii Woolf" czy "Kotki na gorącym, blaszanym dachu" i choć oczywiście nie jest w stanie rywalizować z tamtymi legendami kina, to jest to film zdecydowanie bardzo dobry (obok "Wilka" i "Wyścigu" - najlepszy jaki widziałem z numerkiem 2013 obok tytułu), urzekający doskonałym aktorstwem i potrafiący mocno zagrać na emocjach widza oraz skłonić go do refleksji. Powiem tylko tyle - oglądając za pierwszym razem "Sierpień", niestety usnąłem po jakichś 45 minutach seansu (zmęczenie materiału po ciężkim tygodniu pracy niestety robi swoje). Podchodząc do niego na drugi dzień - nie śmiałem jednak kontynuować go od 45 minuty (co z reguły robię), tylko obejrzałem raz jeszcze, od samego początku, bo to za dobry film by go rozbijać na „kilka razy”. Niech to posłuży za najlepszą jego rekomendację. Moja ocena: 8/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-343376
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Nebraska (2013)

 

"Podstarzały alkoholik Woody (Bruce Dern) wierzy, że ulotka z loterii jest dowodem wygranej miliona dolarów. Musi odebrać nagrodę w odległej Nebrasce (dwa stany dalej), ale nie ma samochodu, więc wybiera się tam na piechotę. Jego syn - David (Will Forte), mający dość dziwactw ojca, postanawia zabrać go tam, aby udowodnić, że wygrana jest tylko iluzją. Wspólnie udają się w podróż, spotykając po drodze krewnych i znajomych, bardzo chętnych by coś uszczknąć z 'wygranej' Woody'ego..."

 

"Nebraska" jest ostatnim z filmów nominowanych za rok 2013 do Oscara, po który sięgnąłem - i wg mnie, jednym z najciekawszych. Po seansie jasne się dla mnie stało, że tego typu film nie miał szans na statuetkę, bo bliżej mu do kina niezależnego, niż "hollywoodzkiego hiciora", na którego ludzie szturmem ruszą do kin. Zdecydowanie nie jest to pozycja, która spodoba się każdemu, bo sama historia jest bardzo prosta (choć zdecydowanie niepopadająca w banał), akcja toczy się niespiesznie, a sam główny bohater - jest na tyle kontrowersyjną postacią, że wiele osób nie będzie widziało powodów, by się nad nim litować. Tak naprawdę "Nebraska" powinna spodobać się widzom, którym spodobał się film "Między Słowami" (choć to dwa kompletnie różne filmy), ponieważ i tu i tam, najważniejsze rzeczy zawarte są gdzieś poza kadrami czy dialogami i wymagają od widza pewnej wrażliwości, skupienia i chyba także pewnego bagażu doświadczeń, żeby je wychwycić i się w nich rozsmakować.

O czym jest tak na prawdę film Payne'a? Dla jednych będzie to trywialna podróż starego naiwniaka, mająca na celu finalnie pojednać go z synem, a wynikające z niej spotkania z rodziną - z którą standardowo "najlepiej wychodzi się na zdjęciu" - dodatkowymi akcentami humorystycznymi, żeby film mógł wpasować się w ramy komedio-dramatu. Dla innych - będzie to poruszająca opowieść o rozrachunkach z przeszłością. Opowieść o starości i momencie życia, w którym człowiek sobie uświadamia, że pewnych błędów nie da się już naprawić, a już tym bardziej nie da się zmienić samego siebie. Opowieść o trudnych relacjach rodzinnych i tym, że tak na prawdę można przeżyć całe życie pod jednym dachem, a być dla siebie niczym kompletnie nieznajome osoby. Opowieść o iluzji szansy na zamianę tego wszystkiego i desperackiej pogoni za tą mrzonką na "ostatniej prostej życia". Wszystko to okraszone jest bardzo klimatycznymi, czarno-białymi zdjęciami (analogia do życia głównego bohatera, które już od dawna pozbawione jest jakichkolwiek "kolorów"), dobrze komponującą się z całością muzyką i bardzo solidnym aktorstwem (nominacje do Oscara z pierwszoplanową rolę męską i drugoplanową żeńską - nie są tutaj "z czapy"), które - pomimo prostoty tej historii - pozwala nam się dać jej porwać.

Tak jak wspomniałem na początku - ten film nie ujmie każdego. Sam Woody to postać dość mało sympatyczna. Pomimo pewnej - rozczulającej wręcz momentami - naiwności, to jednak gburowaty odludek, który rzadko kiedy się odzywa, ale jeżeli już to robi - wali "z grubej rury", nie licząc się z tym, jak bardzo jego słowa mogą ranić. Tak na prawdę to osoba, która wyrządziła w przeszłości wiele złego swoim najbliższym i na pierwszy rzut oka - spokojnie potrafi z tym żyć i niespecjalnie zależy jej na tym, by coś z tym fantem zrobić. Dopiero gdy się zwróci uwagę na niewielkie niuanse w jego zachowaniu i spróbuje wczuć w jego położenie - można dojść do wniosku, że pod maską starego cynika, kryje się przerażony starzec, wiedzący, że zostało mu zbyt mało czasu aby uzyskać "odpuszczenie win", bo zwykłe "przepraszam" niczego tutaj nie zmieni... Strona dramatyczna filmu jest naprawdę niezła i można tu bez dwóch zdań poczuć ten unoszący się nostalgiczny smutek za straconymi szansami, oraz wyczuć ogromną samotność wynikającą z faktu, że obecny świat to już nie miejsce dla takich outsiderów jak Woody. Jego świat już dawno przeminął, tak jak niedługo przeminie i nasz główny bohater, nie pozostawiając po sobie nic, może poza nie najlepszymi wspomnieniami.

Jeżeli chodzi o stronę komediową (wszakże to komedio-dramat), to mamy tutaj sporo ironicznego humoru (jest to raczej czarny humor mający komponować się ze stroną dramatyczną, a nie gagi powalające na glebę ze śmiechu) i jest ona także całkiem zgrabnie ujęta, świetnie piętnując głupotę ludzką, stosunki rodzinne oraz "przyjaźnie", które szybko odżywają, kiedy tylko na horyzoncie pojawia się wizja większych pieniędzy. Bryluje tutaj filmowa żona Woody'ego - wiecznie zrzędząca i naburmuszona hetera - Kate, która jedzie po swoim mężu jak po burej kobyle, ale która w razie potrzeby potrafi też murem stanąć za swoim mężem, a jej cięte riposty nokautują skuteczniej niż Mike Tyson za swoich najlepszych lat. Świetnie w tej roli wypada June Squibb, której aparycja (statecznej babci) świetnie kontrastuje z wybuchowym charakterem i niewyparzonym językiem. Nominacja do Oscara z pewnością bardziej zasłużona niż ta Lupity Nyong'o ze "Zniewolonego" (która notabene statuetkę kuriozalnie wygrała).

"Nebraska" to poruszający dramat o schyłku życia i świecie, w którym starzy ludzie nie potrafią się już odnaleźć. To nostalgiczna opowieść o próbie ponownego, wzajemnego poznania się ojca z synem, którzy - choć mieli na to całe życie - nieporadnie odkrywają się na nowo dopiero teraz. To także pełen ironicznego humoru film drogi, który pomimo swojej prostoty, nie popada w banał i potrafi przykuć przed ekranem na niemal pełne 2 godziny. Warto obejrzeć i spróbować poczuć ten małomiasteczkowy klimat i buzujące "pomiędzy słowami" uczucia, bo to jest właśnie to, co odróżnia "Nebraskę" od wielu przeciętnych komedio-dramatów, których obecnie można znaleźć sporo. Moja ocena: 7/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-346155
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Pod Mocnym Aniołem (2014)

 

"Jerzy (Robert Więckiewicz) jest pisarzem i nałogowym alkoholikiem. Poznajemy go w momencie, w którym uwierzył, że może wygrać z nałogiem. Zakochuje się w młodej dziewczynie (Julia Kijowska) i wreszcie czuje, że ma po co i dla kogo żyć. Jednak nie wytrzymuje długo. Pewnego dnia Jerzy idzie prosto do baru Pod Mocnym Aniołem, gdzie zaczyna picie. Potem kupuje alkohol w nocnym, wraca do swojego mieszkania i pije dalej. Bez końca..."

 

Kolejny film Smarzowskiego z pewnością podzieli (i z tego co widzę po komentarzach w necie - już to zrobił) fanów jego twórczości. Z jednej strony nie dziwi mnie to zbytnio, bo jest to obraz specyficzny, na dobrą sprawę niemal całkowicie pozbawiony fabuły, który nie trafi do każdego, a gros ludzi zniesmaczy swoją bezkompromisową formą wizualną. Z drugiej jednak strony - trudno nie docenić jego niesamowitej mocy, z jaką uderza w widza, pokazując prawdziwe oblicze choroby alkoholowej, bez żadnego znieczulenia, wręcz z "pornograficzną" szczegółowością pokazując kompletną dehumanizację i zezwierzęcenie alkoholika, który taplając się we własnych ekskrementach i dławiąc wymiocinami - i tak jedyne o czym będzie myślał, to "jeszcze jedna kolejka". Widać tutaj totalny kontrast pomiędzy zagranicznymi filmami o podobnej tematyce, które przy filmie Smarzowskiego wydają się być bajeczkami dla grzecznych dzieci. Tutaj nie ma miejsca na znieczulenie, wzniosłe powody czy fabułę łagodzącą wydźwięk tego co widzimy. Tutaj dostajemy obraz człowieka totalnie upadłego, którego choroba alkoholowa doprowadza do stanu budzącego całkowitą odrazę, stanu pozbawionego wszelkich ludzkich cech, stanu gdzie człowiek zostaje całkowicie upodlony oraz odarty z jakiejkolwiek godności i... ma to w dupie, bo liczy się tylko wóda. Trudno nie porównywać tutaj Smarzowskiego do chociażby Cronenberga, ktory w podobnie "turpistyczny" sposób kręci swoje filmy i masakruje widza ich stroną wizualną. To nie jest ładny film o facecie z problemem alkoholowym (vide: - notabene świetne - "Zostawić Las Vegas"), to film gdzie prawdziwym bohaterem jest choroba alkoholowa i dostajemy jej prawdziwą wiwisekcję...

"Pod Mocnym Aniołem", pomimo zarzutów szczątkowej fabuły, powinien trafić do dwóch grup osób. Tych którzy popijają, ale jeszcze nie mają z tym większego problemu (tu zadziała jak ostrzeżenie, a wrażenie jakie wywiera może zostać na długo w pamięci i dać do myślenia), oraz do tych, którzy są alkoholikami i obecnie zdołali oprzeć się chorobie (dla nich będzie to jak przypomnienie "poprzedniego życia" i wizja tego, dlaczego dzisiaj nie piją i nie chcą już nigdy więcej pić). Film z pewnością nie trafi do osób mających problem alkoholowy, ale nie potrafiących się do tego przed sobą przyznać. Dla nich będzie to jak przejrzenie się w krzywym zwierciadle (nieprzyjemne, ale w końcu to "nie moja twarz") i poszukiwanie samousprawiedliwienia, że "ja przecież nigdy nie doprowadzam się do takiego stanu". Jasne, że nie. Jeszcze...

Film Smarzowskiego dość dosadnie pokazuje, że choroba alkoholowa nie wybiera i dotyka zarówno światłych intelektualistów, jak i klasę średnią, czy też niziny społeczne. Tutaj nie ma reguły. Nie ma też dobrych powodów, bo powód by wypić zawsze się znajdzie. Pozytywny, czy negatywny - to już najmniej ważne Niby banał, ale ilu z pokazanych w tym filmie alkoholików, zaczynając swoją przygodę z wyskokowymi trunkami, dopuszczało do siebie myśl, że doprowadzą się do takiego stanu?

Myślę, że film Smarzowskiego to bardzo ważny głos ostrzegający przed alkoholizmem, zwlaszcza u nas w kraju, gdzie panuje ciche przyzwolenie i wielowiekowa tradycja picia, a na imprezach nadal powodem do dumy jest to, jak dużo się wypiło. Jego psychodeliczna forma wizualna i ostre, cięte kadry, gdzie obserwujemy rzeczywistość niemal okiem alkoholika i do końca sami nie wiemy co jest prawdą a co pijacką maligną - potrafią na prawdę "przeczołgać" i pokazać "nagą prawdę" (dosłownie i w przenośni) na temat najgorszej strony tej choroby. Smarzowskiemu udało się na planie zebrać swoją stałą ekipę (a więc mamy tu chociażby Dorocińskiego, Dziędziela, Jakubika, Lubosa, Topę czy Preis) oraz (jak zwykle) kapitalnego, w głównej roli, Więckiewicza - tak więc od strony aktorskiej jest świetnie i bardzo przekonująco. O stronie wizualnej już wspominałem, ale zasługuje ona na dodatkowe podkreślenie (bardzo sugestywny, agresywny montaż, nagłe cięcia, urwane dialogi, psychodeliczne wstawki, czy surrealistyczne, pijackie fantazje), ponieważ powoduje, że widz na prawdę czuje się jakby osobiście towarzyszył bohaterowi w jego "pijackim ciągu". Kapitalna jest jedna ze scen, kiedy bohater wlewa do ust kieliszek wódki, a kiedy ona wpływa w jego gardło - na ekranie widzimy jak płynie zmurszałym kanałem, pełnym ścieków, odchodów, śmieci, zużytych strzykawek, czy porozbijanych butelek (świetna, choć prosta, przenośnia tego, jakie spustoszenie poczynił już alkohol w organizmie bohatera). Takich smaczków jest w filmie jeszcze kilka.

Reasumując - "Pod Mocnym Aniołem" nie jest filmem lekkim, łatwym i przyjemnym. Choć bardzo mi się podobał, chyba nie chciałbym w najbliższym czasie ponownie do niego zasiąść, ponieważ zdrowo ryje psyche i człowiek czuje się po nim, jakby potrzebował natychmiastowo wziąć prysznic. Niby nie porusza jakiegoś tematu-tabu, ani nie mówi o czymś, o czym większość ludzi by nie wiedziała - ale sposób w jaki to robi, to prawdziwie nokautująca "waga ciężka" sztuki filmowej. Po mocno przereklamowanej i sztampowej "Drogówce" (dla mnie jeden ze słabszych jego filmów), Smarzowski wraca znowu do formy i funduje widzowi prawdziwego "kopa w twarz", po którym "ból" pozostaje na długo. Moja ocena: 7/10 i szkoda, że reżyser nie rozbudował trochę bardziej warstwy fabularnej, bo wtedy bardzo chętnie postawiłbym tu wyższą notę.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-352842
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

  • Posty:  10 209
  • Reputacja:   228
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Windows

Wilgotne Miejsca ("Feuchtgebiete". 2013r.)

 

"Lubi swój zapach intymny, a podczas masturbacji chętnie eksperymentuje z warzywami. Rzadko się myje, bo higiena intymna jest dla niej mocno przereklamowana. Otwarcie mówi o tematach, o których wielu z nas nawet nie śmie myśleć, a z przyjaciółką wymienia się zużytymi tamponami. Najbardziej fascynują ją zabrudzone deski sedesowe, które znajduje w miejskich toaletach… To właśnie ona – nastolatka Helen Memel (Carla Juri), nie bez powodu nazywana Amelią 2.0.

Bohaterka filmu pozbawiona jest zahamowań i pruderii. Całkowicie obojętna na grożące jej niebezpieczeństwa całą sobą oddaje się odkrywaniu ludzkiej cielesności i seksualności. Jest niczym podróżnik wyruszający na wyprawę do dzikiej, nieznanej krainy. Tyle że zamiast dżungli wędruje po śmierdzących szaletach miejskich, poznaje smak spermy i cudzej krwi menstruacyjnej. Jeden z jej ekscesów doprowadzi ją do szpitala, gdzie przeprowadzona zostanie operacja wycięcia części zwieracza odbytu. To też nie powstrzyma jej przed dalszym narażaniem siebie. Ale życie nigdy nie godzi się na wystawianie czeków bez pokrycia. Za wszystko trzeba kiedyś zapłacić..."

 

Powyższy opis jasno pokazuje, że film ten bez wątpienia nie pozwoli widzowi przejść obok siebie obojętnym. Większość zaszokuje, obrzydzi, a nawet odepchnie, ponieważ główna bohaterka to zdrowo pokręcona młoda dziewczyna, dla której powiedzenie "nic co ludzkie nie jest mi obce" - nie jest zwykłym sloganem i nabiera bardzo... dosłownego znaczenia.

Helen to mocno kontrowersyjna, wyzwolona, młoda osóbka, dla której nie ma czegoś takiego jak tematy tabu, zwłaszcza w sferze seksualnej. Jej rozwiązłość i otwartość na wszelkie perwersje mogłaby być nie lada wyzwaniem dla niejednego dewianta, lecz ona traktuje to jako coś najbardziej naturalnego. Dziewczyna po prostu eksperymentuje i w tej jej misji, której celem jest odkrycie własnej seksualności - nie uznaje żadnych ograniczeń. Poznawanie smaku spermy, krwi menstruacyjnej, fekaliów, czy wszelkich innych ludzkich wydzielin - mieści się u niej w przysłowiowym standardzie, tak więc większość naszego, pruderyjnego społeczeństwa z pewnością nie będzie gotowe na bliższe poznanie bohaterki "Wilgotnych Miejsc".

Na pierwszy rzut oka, dziewczyna wydaje się mieć bardzo niefrasobliwą (a wręcz nacechowaną bezmyślnością) naturę i lubić szokować otoczenie (czyt. kolejna rozpuszczona gówniara, chcąca się za wszelką cenę wyróżnić z tłumu) poprzez swoje odpały i balansowanie na krawędzi. Reżyser jednak na tyle sprawnie prowadzi akcję, że dopiero z czasem widz przekonuje się, że autodestrukcyjna strona osobowości Helen i jej na pozór lekceważący stosunek do życia, nie wzięły się znikąd, a jej zachowanie jest typową reakcją na pewne zdarzenia z przeszłości. Żeby jednak to dostrzec, potrzeba pewnej dozy wrażliwości, empatii i dystansu do tematu, bo dopiero po przebrnięciu przez "fekalną warstwę" filmu (czytając wpisy na internetowych forach - wiele osób się zatrzymuje właśnie na tym elemencie i nie potrafi zobaczyć nic poz nim), będzie nam dane dostrzec bohaterkę taką jaka jest na prawdę i być może nawet poczuć odrobinę wstydu, że tak łatwo zaszufladkowaliśmy ją już na samym początku...

Siła "Wilgotnych Miejsc" tkwi w bardzo przekonującej grze aktorskiej głównej bohaterki. Nie bez kozery niektórzy widzą w niej bardziej rozwiązłą i odjechaną "Amelię", ponieważ obie są nadwrażliwe i nieprzystosowane do standardów dzisiejszego świata, z tym że Amelia była typową, bujającą w obłokach romantyczką, a Helen - to osoba z krwi i kości, celebrująca swoją cielesność i potrafiąca szokować swym nad wiek rozwiniętym, życiowym cynizmem. Nie zmienia to jednak faktu, że rola ta została zagrana świetnie i bardzo realistycznie przez Carlę Juri, która na te niemal 2 godziny - po prostu stała się Helen i trudno jej w tej roli nie "kupić".

Na zdecydowany plus filmu należy też policzyć czarny humor, oraz uszczypliwe i cyniczne komentarze głównej bohaterki (która jest narratorem filmu, co pozwala się jeszcze bardziej wczuć w jej położenie), która potrafi bardzo dosadnie puentować pewne wydarzenia i sytuacje.

Świetnie od strony realizacyjnej przedstawione są też różne fazy i odpały głównej bohaterki, która ma bardzo bujną wyobraźnie i potrafi je sobie niesamowicie "wizualizować". Przypomina to trochę zabiegi stosowane chociażby w filmie "Trainspotting", których osobiście jestem wielkim fanem (taka "szczypta" surrealizmu w filmie poruszającym całkiem poważne tematy, która potrafi idealnie "przyprawić" jego stronę wizualną).

Dość dobrze też rozłożone są tu akcenty komediowe i dramatyczne (jak przystało na komedio-dramat), gdzie reżyser - zapewne celowo - na początku zalewa nas tym pierwszym, by później zrobić twist, uderzyć centralnie w stronę dramatu i całkowicie przewartościować nasze zdanie, jakie wyrobiliśmy sobie o głównej bohaterce. Niby banał i nic odkrywczego, ale dosadnie pokazuje to, że nie powinno się ufać pierwszemu wrażeniu i oceniać kogoś na tej podstawie, bo bywa to często bardzo mylące. Finalne wyjaśnienie powodów głównej bohaterki także dla niektórych może ocierać się o banał, ale jeżeli ktoś ma choć odrobinę pojęcia o psychologii, to doskonale wie, że tego typu wydarzenia z dzieciństwa potrafią masakrycznie wichrować psychikę i zostawiać "blizny" na całe życie...

Żeby nie było tak pięknie, film ma bardzo niesatysfakcjonujące zakończenie, które mocno obniża jego ocenę w moich oczach. Gdyby to było kino amerykańskie, to pewnie wziąłbym to jakoś na klatę (tam mam mniejsze oczekiwania), ale od kina europejskiego wymagam trochę większej finezji i mniej łopatologicznej jednoznaczności, która ociera się o tandetę i wręcz obraża inteligencję widza.

Poza tym - wszyscy którzy liczą na wizualne perwersje głównej bohaterki i "ginekologiczną dosłowność" (nic z tego, zboczki! :DDD ), mogą się poczuć z lekka rozczarowani, bo choć film potrafi momentami zniesmaczyć wrażliwszych odbiorców, to większość tego typu rzeczy jest raczej "zasugerowana" na ekranie niż dosadnie pokazana, co może jednak osłabiać jego odbiór dla widzów zahartowanych w filmowej (np. japońskiej) ekstremie. Jednak z drugiej strony - dla innych (bo i tak fala hejtu i krytyki w Internecie jest tu spora) będzie to zapewne uznane za plus :)))

Reasumując - "Wilgotne Miejsca" zdecydowanie nie jest filmem dla każdego. Gros osób zapewne zniesmaczy, zaszokuje i skłoni do fali krytyki. Warto jednak spojrzeć na główną bohaterkę pod trochę innym kątem niż tylko przez pryzmat jej eksperymentów seksualnych, bo można wtedy dostrzec w niej kogoś więcej niż tylko lubiącą szokować i balansować na krawędzi świrkę, oraz adekwatnie docenić tego kontrowersyjnego przedstawiciela niemieckiej szkoły filmowej. Szkoda tylko, że reżyser postawił na tak słabe zakończenie, bo chętnie dałbym temu filmowi wyższą notę. Moja ocena: 7=/10.

Odnośnik do komentarza
https://forum.wrestling.pl/topic/17376-dramaty/page/10/#findComment-354130
Udostępnij na innych stronach

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...