Skocz do zawartości
  • Dołącz do najstarszego forum o pro wrestlingu w Polsce!  

    Dostęp do pełnej zawartości forum wymaga zalogowania się. Możesz przyśpieszyć proces logowania lub rejestracji używając konta na wspieranych przez nas serwisach.

    W przypadku problemów z dostępem do konta prosimy o kontakt pod adresem mailowym: forum(@)wrestling.pl

     

Horrory


SixKiller

Rekomendowane odpowiedzi


  • Posty:  10 086
  • Reputacja:   134
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

Belenggu ("Shackled" 2013r.)

 

"Elang jest młodym, samotnym mężczyzną, którego prześladuje wciąż ten sam koszmar. Pojawiają się w nim: tajemnicza kobieta, zakrwawione zwłoki kobiety i dziewczynki oraz postać w kostiumie królika. Elang stara się rozwikłać zagadkę koszmaru, ale rzeczywistość, w której żyje nie jest wcale lepsza od męczących, sennych majaków. W nienazwanym mieście grasuje niebezpieczny zabójca, panuje atmosfera powszechnego zagrożenia, każdy może być podejrzany. Elang kierowany dziwnym przeczuciem obawia się o życie młodej sąsiadki i jej córki. Co gorsza postacie z koszmaru mężczyzny zaczynają przenikać do rzeczywistości. Bohatera nawiedzają wizje morderstw popełnionych przez nieznajomego osobnika w kostiumie królika, tajemnicza kobieta ze snu pojawia się w życiu Elanga – ma na imię Jingga i nakłania mężczyznę do pomszczenia oprawców, którzy brutalnie ją zgwałcili. Dziwne zachowanie bohatera nie umyka uwadze sąsiadów, którzy podejrzewają, że Elang może być poszukiwanym przestępcą. Elang tymczasem wydaje się coraz bardziej tracić kontakt z realnym światem. Tylko, który ze światów, w których żyje bohater, jest tym prawdziwym?"

 

Horror azjatycki przyzwyczaił nas do tego, że albo dostajemy typowe ghost story (zwłaszcza w tych indonezyjskich, skąd wywodzi się też właśnie opisywana pozycja), albo festiwal gore, który może być nie do przebrnięcia dla widzów z wrażliwszymi żołądkami. "Belenggu" stanowi chlubne odstępstwo od tej normy i to odstępstwo, które na prawdę robi wrażenie! Nie będzie zbyt wiele przesady jeżeli powiem, że wielbiciele Lyncha odnajdą tam sporo z "Mulholland Drive", pasjonaci Polańskiego - z "Lokatora" czy nawet "Wstrętu", a i fani "Donnie'go Darko" dopatrzą się tam małego ukłonu w stronę tego kultowego już filmu... Film Upi Avianto to bardziej thriller psychologiczny niż horror, choć elementy tego drugiego - także nie są mu obce.

Żeby jednak być dokładnym, należy powiedzieć, że tylko pierwsza połowa filmu stanowi tak świetny mix, tonący w oparach szaleństwa i surrealistycznego oniryzmu. W drugiej połowie dostajemy dość ciekawy i zaskakujący zwrot akcji, który skierowuje historię na zupełnie inne tory, zwracając się bardziej w stronę gatunku mystery czy nawet nurtu detektywistycznego (choć nadal bez wątpienia jest to thriller i to bardzo ciekawy). Od siebie powiem tak - twist może i zaskakujący oraz bardzo sprawnie przeprowadzony (czuć, że ma to sens z punktu widzenia snutej opowieści), ale jak dla mnie - wielbiciela klimatów rodem z Lyncha - w zupełności wystarczyłoby żeby Pani Reżyser jeszcze dłużej (a najlepiej do samego końca) pociągnęła początkową historię, rozbudowując ją jeszcze bardziej i utrzymując cały czas w klimacie sennego koszmaru, który wyszedł kobiecie na prawdę świetnie i intrygująco (bardzo..."realistyczne" zacieranie granic pomiędzy jawą a snem).

Osobom zrażonym do twórczości Lyncha ze względu na skompilowaną "układankę fabularną" jego obrazów pokroju "Zagubionej Autostrady", czy właśnie "Mulholland Drive", a ceniącym jego filmy za klimat i samą stronę wizualną - "Belenggu" powinno zwłaszcza przypaść do gustu, bo pomimo kapitalnej, klimatycznej dawki surrealizmu i odrealnionych smaczków - zagadka głównego bohatera zostaje wyjaśniona dokładnie i nikt nie powinien mieć tu problemu z poskładaniem sobie fabuły w całość.

Dla bardziej wymagającego widza (lubiącego głębsze analizy), "Belenggu" może być także prawdziwą kopalnią freudowskiej symboliki, bo każdy kto choć trochę bardziej otarł się o temat szeroko rozumianej "psychologii", odnajdzie w tym filmie sporo odniesień do istotnych dla psychoanalizy symboli i pojęć.

Patrząc od strony technicznej - film także się broni. Aktorstwo jest na niezłym poziomie, strona wizualna - momentami wręcz powala (wizje sennych koszmarów, mieszających się z nie mniej ponurą rzeczywistością - godne Mistrzów tego gatunku), a muzyka dobrana jest tak by nie przeszkadzać i akcentować co ważniejsze motywy. Sceny morderstw może i są pozbawione "azjatyckiego ekshibicjonizmu" i nie leżały nawet obok "gore", ale i bez tej "wizualnej dosłowności" potrafią robić odpowiednie wrażenie, bo są i tak krwawe oraz brutalne.

Reasumując - dawno nie trafiłem na tak dobry filmowy, stylistyczny mix spod znaku "kuchni azjatyckiej". Pani Reżyser zaczerpnęła sporo od największych reżyserów, pokroju Polańskiego czy Lyncha, ale zamiast dokonać plagiatu - na bazie tych składników stworzyła coś bardzo indywidualnego i intrygującego. Szkoda (choć dla innych będzie to pewnie zaletą), że cały film nie jest do końca w takim klimacie balansowania na pograniczu snu, jawy i szaleństwa, ale nie zmienia to jednak faktu, że druga część filmu (po wyżej wspomnianym "zwrocie akcji") także trzyma poziom i jest jak najbardziej wciągająca. Moja ocena: 7/10.

 

P.S. Na mały minus można tu zaliczyć też to (choć to nie wina samego filmu czy reżysera), że nie ma szans na dostanie "Belenggu" w polskiej wersji językowej (choćby z napisami). Niestety kino indonezyjskie jest chyba nadal zbyt bardzo niszowe. Jednak dobra informacja jest taka, że spokojnie idzie znaleźć wersję z wklejonymi angielskimi napisami, a że dialogi w filmie nie są zbyt skomplikowane (dość proste słownictwo), to spokojnie film jest do ogarnięcia nawet dla osób z językiem Williama S. na bardzo przeciętnym poziomie (tak więc nie warto się zniechęcać).

Dla bardziej leniwych, poniżej namiary na ten film, bo ogólnie dość trudno go znaleźć w Necie.

 

Film do obejrzenia on-line pod poniższymi adresami:

 

http://www.alluc.to/movies/watch-belenggu-online/4373741.html

http://www2.zmovie.tw/movies/view/belenggu-2013

 

Do pobrania:

 

http://thepiratebay.se/torrent/9518937/Shackled.2013.SUBBED.DVDRip.x264-RedBlade

 

Enjoy!;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 736
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • -Raven-

    142

  • Euz

    59

  • Streetovs

    56

  • Zophael

    40

Top użytkownicy w tym temacie


  • Posty:  4 762
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.01.2005
  • Status:  Offline

Niestety kino indonezyjskie jest chyba nadal zbyt bardzo niszowe.

 

Zbyt malo wciaz znane w europie, ale na rynku azjatyckim to juz nie jest niisza, rowniez jesli cho o horror.

Ze swej strony moge polecic horrory z Indonezji:

Angkerbatu 7/10

Makabra 8/10

Trylogia Kunitalak , za calosc 7/10

Zakazane drzwi 7/10

Sacred 5/10

Modus Anomali 8/10

 

No troche objrzalem, przed reszta zniechecily mnie niskie oceny na horror.com, a niektore nie moglem znalesc, mimo wszystko kino indonezyjskie jest dobre, dzieki za recenzje, po ten film co polecasz Raven, tez siegne.

 

Heh, przypomnialo mi sie kino indyjskie, to jest gowno. Widzialem pare horrorow i ani jeden nawet nie byl sredni, kazdy badziewny. Mistrzostwem bylo w jednym, jak vampiry rozrywaja kumpli Van Helsinga, Van Helsing nie ma juz drogi ucieczki, nagle jego asystentka ( ktora byla ugryziona przez vampira ale dostala olsnienia chwilowego) wlacza muzyke ( z gramofonu) i vampiry zamiast dobic go , to zaczynaja jak to bywa w wiekszosci chlamu z bolywood, tanczyc ( oczywiscie piosenka, to typowy badziew indyjski z chujowa brzdakajaca melodyjka bardziej prymitywna od muzyczek z pegazusa i vokalami wiejskich wyjcow), no ta scena mogla rozbawic, a nie byla to komedia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

  • Posty:  2 885
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  24.05.2008
  • Status:  Offline

Dobra wiadomość dla fanów serii VHS :) Trzecia część serii o przeklętych kasetach wideo (z podtytułem Viral) będzie miała swoją premierę już 23 października w dystrybucji VOD (w kinach natomiast ukaże się dopiero 21 listopada). Pewnie poczekamy sobie paręnaście dni na dobrą wersję z napisami PL ale mimo wszystko daję na zachętę oficjalny trailer "trójki" (dosyć ciekawy moim zdaniem).

 

http://www.youtube.com/watch?v=BRb-IlRrZWY

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  212
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  29.09.2008
  • Status:  Offline

Panowie i Panie, moglibyście polecić jakieś mało znane, dobre horrory/gore filmy. Najlepiej z przedziału do lat 80 włącznie, od biedy coś nowszego też będzie w porządku. Z góry dziękuję za propozycje.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  2 885
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  24.05.2008
  • Status:  Offline

VHS: Viral (2014)

 

W końcu udało mi się obejrzeć trzecią część jednej z moich ulubionych serii horrorów. I tym razem jestem niestety strasznie zawiedziony. Ale po kolei. W trójce twórcy zrezygnowali z "tradycji" serii czyli włamania do opuszczonego domu ze stosem kaset wideo, a jako główny segment mamy chłopaka (maniaka wrzucania filmików na YT) który szuka swojej zaginionej dziewczyny. Całość segmentu toczy się podczas pościgu policyjnego. Trzeba zaznaczyć że większości historie są kręcone z użyciem telefonu komórkowego. Co to ma wspólnego z VHS? Przy okazji w niektórych momentach po prostu nie wiadomo kto kręci, gdyż twórcy wrąbali normalne ujęcia (jakby zapomnieli że to film z gatunku found footage). Ogółem poziom historii drastycznie zmalał (segmenty z magikiem oraz alternatywną rzeczywistością jeszcze jakoś trzymały poziom, ale reszta to strata czasu) a historia ze skejtami mimo ciekawego początku po prostu śmieszyła a nie straszyła (żenujące zakończenie). Zdecydowanie najgorsza część serii, mam nadzieję że twórcy wrócą na właściwe tory w czwartej części, bo VHS naprawdę ma potencjał a szkoda szargać reputację marki takimi częściami(szczególnie po dobrych pierwszych dwóch odsłonach).

 

Ogólnie: polecam tylko historie z iluzjonistą i alternatywnym światem, resztę można sobie odpuścić.

 

PS. jakby ktoś chciał obejrzeć z polskimi napisami to dysponuję linkiem (wystarczy dać mi znać przez PW)

 

PS2: jedynie historia hiszpańskojęzyczna jest nieprzetłumaczona (są tam angielskie napisy) ale dialogi nie są skomplikowane więc każdy kto zna angielski nawet na podstawowym poziomie będzie wiedział o co kaman.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

  • Posty:  10 086
  • Reputacja:   134
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

The Canal (2014)

"Młode, oczekujące dziecka małżeństwo kupuje dom. Początkowo nic nie wskazuje na to, iż miejsce zamieszkania jakoś szczególnie wpłynie na życie bohaterów. Żyją poświęcając się pracy (zwłaszcza ona) oraz wychowywaniu syna. Pięć lat później David (jest archiwistą w jednym z irlandzkich archiwów państwowych) dzięki policyjnym kronikom filmowym z początku XX wieku odkrywa, iż jego dom w przeszłości był areną makabrycznych wydarzeń. Jakby tego było mało, mężczyzna dowiaduje się, iż od jakiegoś czasu zdradzany jest przez żonę. Pewnej nocy, kiedy próbuje dowiedzieć się, kto uwiódł jego ukochaną, staje się świadkiem jej morderstwa. Od tego momentu obsesją Davida staje się znalezienie odpowiedzialnego za śmierć żony..."

 

Długo przyszło mi czekać na horror, który by mnie zmotywował do skrobnięcia jakiejś recki. Niestety zalew horrorowego gówna jest na prawdę ogromny (zwłaszcza produkcje "made in USA") i momentami człowiekowi odechciewa się wręcz sięgania po kolejną tego typu produkcję. Na szczęście czasem trafia się na perełki pokroju "The Canal", które przywracają człowiekowi wiarę w to, że ten gatunek filmowy jeszcze nie umarł.

Fabuła "Kanału" nie jest jakaś odkrywcza, a nawet sam jego opis sugeruje, że możemy dostać kolejną sztampową historię. Nic jednak bardziej mylnego! Fakt - dostajemy tutaj opowieść jaką już nie raz dane było nam oglądać, ale za to jak przedstawioną... To co od razu zwraca uwagę, to świetnie budowany klimat i napięcie jakim podszyty jest cały film. Od samego początku widz bardzo łatwo wkręca się w historię głównych bohaterów oraz kupuje ich postacie bez zastrzeżeń (chociażby dlatego, że są bardzo "zwyczajne" i łatwo się z nimi utożsamiać), a sposób w jaki reżyser ukazuje jak groza niepozornie wkrada się w życie tych "zwykłych ludzi" - potrafi sprawić, że widz na te 90 minut zatraca się całkowicie w przedstawianej historii i staje się biernym uczestnikiem toczących się wydarzeń. Sprawić coś takiego, bez żadnych wielkich fajerwerków (efekty specjalne, czy epatowanie gore), przy tak zgranej historii, tylko za pomocą tak "prostych" (a może raczej należałoby powiedzieć: "klasycznych"?) środków - to dla mnie prawdziwa sztuka i wielki szacun dla reżysera.

Kapitalnie udało się Ivanowi Kavanagh balansować na pograniczu klasycznego horroru spod znaku "ghost story" i psychologicznego thrillera, gdzie widz do samego końca nie jest pewny czy to co widzi na ekranie, to faktycznie efekt manifestacji obcej, złej siły gnieżdżącej się w domu rodziny, czy może jednak to wszytko jest tylko efektem załamania nerwowego i psychozy jaka coraz bardziej ogarnia zdradzanego przez żonę Davida. Widać tutaj podobieństwo do wychwalanego ostatnio horroru "Babadook", ktory jednak dla mnie nie wykorzystał w pełni potencjału jaki tkwił w przedstawianej historii (ode mnie 6/10), w przeciwieństwie do "The Canal", gdzie reżyserowi udało sie wycisnąć z tematu niemal maksa.

Siła filmu Irlandczyka tkwi przede wszystkim w kapitalnie opowiedzianej historii, bardzo dobrym aktorstwie (świetnie odegrany główny bohater i bardzo solidny drugi plan, włącznie z rolą dziecięcą), wiarygodnych postaciach, sugestywnej pracy kamery oraz dobrym zdjęciom, ale przede wszystkim - w gęstym, mrocznym klimacie i umiejętnie stopniowanym napięciu, które powoduje, że teoretycznie zgrana historia, potrafi wciągnąć od samego początku i nie puścić aż do mocarnego finiszu.

No właśnie finisz... Z jednej strony, tak jak napisałem powyżej - jest bez wątpienia mocarny i potrafi wstrząsnąć widzem, stawiając solidną kropkę nad "i", ale z drugiej - wg mnie reżyser zwątpił na ostatniej prostej w inteligencję widza i podał wszystkie odpowiedzi na tacy, wykładając "asy z rękawa" na stół, co trochę jednak powinno (o tym za chwilę) obniżyć ocenę tego filmu. Ja jednak wolę mniej jednoznaczne zakończenia, gdzie widz sam może sobie zinterpretować zamysł reżysera...

Dlaczego jednak nie mam zamiaru obniżać oceny "The Canal"? Ano dla tego, że pomimo iż po seansie, dla mnie wszystko było oczywiste i jednoznaczne, to moja Pani, która oglądała ze mną ten film, miała zupełnie inny punkt widzenia na interpretację tego filmu (osobiście mnie on nie przekonuje, ale to akurat jest tutaj bez znaczenia), co jednak chyba najlepiej świadczy o tym, że ta "jednoznaczność" rozwiązania filmu jest mimo wszystko sprawa dyskusyjną...

Na zakończenie powiem tylko tyle - cieszę się, że tyle emocji zapewnił mi horror rodem z Europy (Irlandia). Nie jest to dyktowane tylko "kontynentalnym patriotyzmem", ale także tym, że filmy grozy ze starego kontynentu nadal potrafią na prawdę stanąć na wysokości zadania i zafundować widzowi solidną dawkę grozy, w przeciwieństwie do produkcji amerykańskich, gdzie zasypywani jesteśmy albo kiepskimi remake'ami, albo wywołującym ziewanie zalewem krwi i wnętrzności. Tym bardziej mogę polecić "The Canal", który jest jednym z najciekawszych horrorów jakie mi było dane oglądać od dłuższego czasu. Moja ocena: 7,5/10.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  4 762
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  30.01.2005
  • Status:  Offline

The Canal

 

 

Ja niestety nie podzielam tej opini. Zawiodłem sie srodze na tym filmie, jest dość przewidywalny, historia znana i oklepana, ale co najgorsze to koncówka.

koncówka niestety to beszczelna kopia z pewnego japonskiego horroru ( i nie chodzi mi o Ring), tytulu nie pamietam, jak znajde to dopisze. Obniza to note za film i to bardzo. Poprostu kopia, rezyser sie nie wysilil sie.

Klimat jest momentami, to musze przyznac, ale to nie wystarcza, dziwie sie takim wysokim ocenom, zwykla srednica.

 

4/10

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 rok później...

  • Posty:  10 086
  • Reputacja:   134
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

Ostatni Pociąg ("Train to Busan" 2015r.)

 

"Zapracowanemu i zestresowanemu pracą w biurze inwestycyjnym ojcu, nie wiedzie się też w życiu prywatnym, niedawno opuściła go żona, a na dodatek zaniedbał relacje z córką i ta zdecydowała się jednak zamieszkać z matką. W drodze do tytułowego Busan (gdzie bohater ma odwieźć córkę do matki), w pociągu, na skutek epidemii zombie, ojciec i córka będą mieli sporo okazji, aby przemyśleć swoje rodzinne relacje. O ile uda im się przeżyć..."

 

Koreańczycy już dawno udowodnili, że w kwestii thrillerów, są absolutną czołowką na świecie. "Ostatni Pociąg" pokazuje, że także horrory potrafią robić z górnej półki.

"Train to Busan" nie jest standardowym zombie movies, bo oprócz typowej dla tego gatunku "rzeźni", dostajemy także solidną warstwę dramatyczną, która sprawia, że oglądając koreańską produkcję, nie mamy wrażenia totalnej wtórności, tak częstej przy tym gatunku horroru. Film oczywiście operuje pewnymi kliszami, ale robi to tak umiejętnie, że widz podświadomie zdaje sobie sprawę, że gdzieś już kiedyś to widział, ale zupełnie nie psuje mu to przyjemności obcowania z tą produkcją.

Tym co odróżnia "Train to Busan" od reszty zombie movies, to świetne, klaustrofobiczne miejsce w którym dzieje się akcja (pędzący, hermetycznie zamknięty pociąg i ciasne, wąskie, przedziały opanowane przez hordy "żywych trupów") oraz sfera dramatyczna, gdzie główny bohater walczy nie tylko o swoje życie, ale także o życie swojej kilkuletniej córki, a klasyczny "zombie movies" staje się punktem wyjściowym do zadawania istotnych pytań o naturę człowieczeństwa w obliczu zagrożenia i o to, kto jest tak na prawdę potworem - "Żywy Trup", który nie ma żadnego wyboru, czy człowiek - który ten wybór posiada, ale strach, egoizm, czy instynkt samozachowawczy, potrafi z niego wydobyć najpodlejsze cechy...

Sferze dramatycznej warto poświęcić odrębny akapit, bo zdecydowanie wyróżnia ona recenzowany film na tle podobnych produkcji. Może walka o życie dziecka wydaje się być sztampowym i nastawionym na tani sentymentalizm zabiegiem, ale dla każdego kto posiada potomstwo, będzie to prawdziwa psychiczna rzeźnia, zwłaszcza jeżeli ma się na tyle empatii, aby postawić się na miejscu głównego bohatera i wczuć w jego położenie. Ucieczka przed prawdziwymi maszynami do zabijania (a takie są tu zombiaki. To nie powolne, ledwo idące zwłoki, rodem z Nocy Żywych Trupów, ale szybsze od człowieka, nastawione na maksymalną destrukcję, opętane szaleństwem monstra, rodem z "28 Dni Później") z kilkulatką, która totalnie nie rozumie powagi sytuacji i - tak na prawdę - zmniejsza szanse ojca na przeżycie niemal do zera, to obraz heroicznej walki o przetrwanie, oraz studium poświęcenia się dla wartości ważniejszych niż własne życie.

Poza tym dostajemy tu niezły pokaz ludzkich zachowań w obliczu zagrożenia, gdzie instynkt samozachowawczy zaciera wszelkie granice człowieczeństwa, a moralność staje się tylko wyświechtanym frazesem. Najlepsze jest to, że jeżeli zdobędziemy się na odrobinę szczerości i zadamy sobie pytanie, czy w tego typu sytuacji na pewno zachowalibyśmy zupełnie inaczej - odpowiedzi, albo ich brak, nie zawsze będą krzepiące...

Jeżeli chodzi o stronę wizualną filmu, to dla mnie była ona bez zarzutu. Efekty są niezłe, Zombie na prawdę potrafią przerazić swoją szybkością i determinacją w zabijaniu, a aktorstwo stoi na całkiem niezłym poziomie (solidnie zagrane główne postacie + przekonująca rola dziecięca). Częstym zarzutem jest tu brak większej dawki gore, ale ja akurat tutaj kupiłem tą konwencję, bo zombies z "Train to Busan" to nie "żywe trupy" od Romero, spragnione mózgów, ale ludzie zarażeni śmiertelnym wirusem, który zamienia ich oszalałe bestie, mające na celu zabić jak największą ilość żywych osobników, a nie babrać się w ich wnętrznościach.

Film nie ustrzegł się oczywiście także niedociągnięć. Dostajemy np. bardzo szczątkowe informacje o naturze epidemii wirusa, niektóre sytuacje są na prawdę mocno naciągane (np. przebijanie się "na chama" przez przedziały opanowane przez bestie), a główny czarny charakter (Pan W Garniaku) jest chwilami przesadzony w swoim skurwysyństwie i tym, jak wiele udaje mu się przetrwać. Wszystko to jednak tylko małe mankamenty, bo akcja zaczyna się bardzo szybko, a jak już nas łapie za gardło, to nie puszcza do samego, mocnego końca, który stanowi lekki ukłon w stronę klasyków tego gatunku. Szkoda, że reżyser nie zdecydował się na jeszcze mocniejszą "kropkę nad i", bo akurat po Azjatach spodziewałem się większej bezkompromisowości niż po ich amerykańskich kolegach po fachu.

Reasumując - "Ostatni Pociąg" nie jest niczym nowym. Nie odkryje przed nami Ameryki, ani też nie pokaże niczego, czego już kiedyś nie widzieliśmy (no, może miejsce akcji jest dość oryginalne). Pomimo to, znane elementy puzzli są tu poukładane tak sprawnie, że dostajemy obraz, który na prawdę potrafi zarówno trzymać w napięciu, jak i sponiewierać psychicznie, oraz momentami wzruszyć. Mówiąc szczerze, "Train to Busan" to jeden z najciekawszych zombie movies jakie dane mi było oglądać od czasu kultowego już dzisiaj "REC". Moja ocena: 7/10.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 miesięcy temu...

  • Posty:  1
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  09.05.2017
  • Status:  Offline

a moj ulubiony horror to "bez litosci", "naznaczony" - obie czesci :D
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

  • Posty:  815
  • Reputacja:   1
  • Dołączył:  13.02.2012
  • Status:  Offline

Usłyszałem jakieś szczątki pozytywnych opinii o filmowej działalności Roba Zombie i postanowiłem sprawdzić co jest na rzeczy. O jego dorobek muzyczny otarłem się już dawno, ale poczynania reżyserskie były dla mnie niewiadomą. Obejrzenie jego produkcji było bardzo dobrą decyzją. Chciałbym zwrócić uwagę zwłaszcza na dwa pierwsze z jego tworów.

 

Pierwszy na tapetę idzie Dom 1000 Trupów. Dwie pary młodych ludzi piszą książkę o osobliwościach spotykanych przy Amerykańskich drogach. Pewnej nocy trafiają oni na stację paliw będącą jednocześnie gabinetem osobliwości. Właściciel przybytku, dość ekscentryczny swoją drogą, karmi ich dawką miejscowych legend i tak zaczyna się przejażdżka. Dopełnieniem tego filmu jest kolejna produkcja w dorobku Roba, czyli Bękarty Diabła. Jest to swoista kontynuacja, mówiąca o losach grupy postaci spotkanych w Domu…. Ściślej mówiąc, o ich potyczce ze stróżami prawa. Częścią wspólną obu filmów są niezwykle barwne postacie. Wachlarz świrów i dziwolągów, o różnych odchyłach. Dość powiedzieć, że jako jedną z inspiracji, Bray Wyatt wskazał właśnie filmy Roba Zombie. Całości towarzyszy zdecydowanie niepowtarzalny klimat. Ordynarny i brutalny obraz jest otoczony wszechobecną groteską polaną nieco psychodelicznym sosem.

 

Wiadomym jest, że tego typu filmy są kierowane do specyficznego grona odbiorców. Nie każdy będzie nimi zachwycony, ale jestem przekonany, że żaden fan slasherów, a także wszelkiego rodzaju freak showów nie będzie zawiedziony po ewentualnym seansie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 7 miesięcy temu...

  • Posty:  8
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  02.01.2018
  • Status:  Offline

A ja szczerze mówiąc jakoś nie jestem fanką horrorów, albo po prostu jeszcze nie trafiłam na jakiś DOBRY. To co widziałam jest dla mnie bardziej parodią niż czymś, co wywołałoby ciary na skórze
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

  • Posty:  10 086
  • Reputacja:   134
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

These Final Hours (2013)

“Australia. Bliżej nieokreślona przyszłość. W Północny Atlantyk uderza ogromny meteoryt. Z zachodu nadchodzi wielka fala gorąca, która zabije wszystkich. Ludziom pozostało raptem kilka godzin życia. James (Nathan Phillips), trzydziestokilkuletni Australijczyk, postanawia ostatnie godziny życia spędzić na hucznej imprezie. Spić się do nieprzytomności, naćpać i dobrze zabawić po raz ostatni. W trakcie jazdy ratuje z opresji małą Rose (Angourie Rice), z którą rusza w dalszą podróż.”

 

Co byście zrobili wiedząc, że za 5 godzin świat się skończy, a Wy umrzecie? Tak po prostu, nieodwołalnie, bez żadnych wątpliwości i szans na „odroczenie wyroku”? Czy wbrew rozumowi, do samego końca szukalibyście ratunku, który nie istnieje? Czy może odnaleźlibyście w sobie wiarę w Boga, aby go błagać o litość, lub mu złorzeczyć za to, że spieprzył sprawę, a jego największe dzieło jest dalekie od ideału? A może wiedząc, że nikt nie będzie miał już czasu aby was na tym świecie osądzić, zaczęlibyście folgować swoim ukrytym pragnieniom lub chorym fantazjom? Bohater filmu staje przed podobnymi dylematami i wybiera rozwiązanie, które z punktu widzenia kogoś z popcornem i colą w kinowym fotelu, może wydawać się płytkie i idiotyczne, ale jeżeli spojrzy się na to oczami bohatera nie mającego już nic do stracenia – nie wydaje się wcale takie głupie. Bo czy tak naprawdę to co zrobimy w tych ostatnich chwilach życia ma jakieś większe znaczenie?

Nasz bohater postanawia jechać na ostatnią wielką imprezę i zalać się tam w trupa, tak żeby po prostu nie czuć bólu, czy żalu, kiedy nadejdzie nieodwołalny koniec… Trywialne? Być może, ale nie z punktu widzenia kogoś, kto praktycznie już jest martwy, tylko sam „pogrzeb” ma odroczony o te 5 godzin… Plany Jamesa wezmą jednak w łeb, kiedy na swej drodze spotka małą Rose, którą uratuje przed gwałtem z rąk pedofili, a ta dziwacznie dobrana dwójka ruszy we wspólną, ostatnią podróż, ku końcowi wszystkiego.

Jeżeli miałbym ten film opisać trzema słowami, to były by to: „kameralny”, „poruszający” i „nihilistyczny”. Niesamowicie porażający jest tu brak nadziei i bardzo mocno wpływa to na odbiór filmu, solidnie grając na emocjach widza. Tutaj wiadomo, że nie będzie happy endu i cudowny ratunek nie nastąpi, kwestia tylko tego w jaki sposób doczeka się tego końca i czy zachowa się jeszcze resztki ludzkiej godności, w momentach kiedy takie hasła jak „moralność”, „prawo” czy „normy społeczne” - kompletnie nie mają już racji bytu. Droga którą przemierzają bohaterowie pełna jest prawdziwych bestii w ludzkiej skórze, albo ludzi, którym brak nadziei kompletnie odebrał rozum, spotykają też osoby, które postanawiają odejść na własnych warunkach, często razem ze swoimi najbliższymi… Mocny i poruszający jest ten obraz chylącej się ku upadkowi cywilizacji i kończącego się świata. Wygląda to wszystko jak koszmarny sen, gdzie rzeczywistość jest odrealniona i odwrócona o 180 stopni, ale nie ma możliwości się z tego wybudzić. Brak jakichś większych efektów specjalnych i postawienie na minimalizm w kwestii chociażby gore, kuriozalnie sprawia, że oddziałuje to na widza jeszcze mocniej, ponieważ reżyser pozostawia więcej pola dla wyobraźni, a ta – w tego typu momentach – działa na najwyższych obrotach i potrafi masakrować psychikę oglądającego bardziej niż niejedna „Piła” czy inny „Hostel”.

Od strony realizacyjnej film, pomimo niewielkiego budżetu, na spokojnie daje radę, bo aktorstwo – choć może nie oscarowe – jest jak najbardziej przekonujące, zdjęcia umierającego świata – przepiękne w swoim smutku, a takie smaczki jak np. brak jakichkolwiek dźwięków podczas napisów końcowych, kapitalnie podkreślają nihilistyczny wydźwięk filmu.

Żeby była jasność - „These Final Hours” nie jest niczym odkrywczym, bo filmów o podobnych Armagedonach było już bez liku. Jest to jednak bardzo ciekawa wariacja na ten zdrowo zgrany temat, gdzie najmocniejszą stroną jest permanentnie budowany klimat oraz przekonująca wizja zezwierzęcenia człowieka, w momentach kiedy pękają wszelkie bariery, budowane przez wieki, aby utrzymać w ryzach nasze prymitywne instynkty.

To co jednak nie pozwala mi dać wyższej oceny, to zakończenie filmu. Nie, nie jest ono złe, ale zmierzało do tego, żeby być rewelacyjne i niestety nie pykło, bo reżyser lekko się wyłożył na ostatniej prostej. Tak jakby zabrakło mu odwagi, żeby zakończyć to z jeszcze większym pierdolnięciem. Chociaż spokojnie – bez „pierdolnięcia” i tak się nie mogło obejść. Szkoda, bo jednak poczucie „niedosytu” w końcówce, zawsze mocno odbija się na ocenie całego filmu i tutaj też tak właśnie jest. Mimo to, po skończonym seansie, przez długi czas nie opuszczało mnie wrażenie, że właśnie obejrzałem naprawdę dobry film, a obecnie nieczęsto mi się to zdarza. Proponuję samemu ruszyć w tą ostatnią podróż z Jamesem oraz Rose i samemu przez chwilę się zastanowić, jakich wyborów my byśmy dokonali wiedząc, że za kilka godzin wszystko przestanie istnieć i nic już nie będzie miało znaczenia. Moja ocena 7/10.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

  • Posty:  10 086
  • Reputacja:   134
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

Boys in the Trees (2016)

 

"Jest rok 1997, trwa Halloween. Dla Corey'a (Toby Wallace), Jango (Justin Holborow) i ich skaterskiej grupy to jedna z ostatnich nocy jako licealistów. Stojąc jedną nogą u progu dorosłości, postanawiają jak co roku uczcić po swojemu Halloween. Przebierają się w stroje rodem z tandetnych horrorów, kupują dużo alkoholu, zaopatrują się w narkotyki i przy wtórze klasyków grunge’u udają się na miejski cmentarz. Wcześniej jednak postanawiają „dokopać” swojemu rówieśnikowi, miejscowemu dziwakowi i outsiderowi. Konflikt między grupą a „innym” nabiera nowego, wręcz groźnego wymiaru, kiedy Corey, jeden z dotychczasowych dręczycieli, porzuca grupę i przyłącza się do swojej dotychczasowej ofiary. Spacer po pustych ulicach przedmieść zaczyna zmieniać się w oniryczną podróż, w której rzeczywistość przeobraża się na kształt snu, a czasem koszmaru."

"Boys in the Trees" to intrygujący miks dramatu z elementami typowymi dla horroru. Jeżeli miałbym go porównać do jakiegoś filmu, to z pewnością byłaby to świetna ekranizacja opowiadania Stephena Kinga, "Stand by Me" z 1986 roku (pierwsze skojarzenie). Tak w jednym jak i w drugim, mamy do czynienia z pewnym końcem okresu dzieciństwa i beztroski, oraz tym, z czym się to wiąże. Tak tu, jak i tam dochodzi do zderzenia dziecięcego świata ze światem dorosłości, gdzie żarty się kończą i za wszystko prędzej czy później przychodzi zapłacić cenę. Bohaterowie filmu, to - jak sami o sobie mówią - już nie dzieci, ale jeszcze nie dorośli. Nadal nie znają "reguł gry" i w tym nowym dla nich "świecie" poruszają się po omacku. Ogląda się to z pewną fascynacją, ale też z podskórnym uczuciem smutku, ponieważ widz już od dawna wie, z czym się wiąże koniec tego sielskiego okresu, wie też bez żadnych wątpliwości, że bohaterowie będą musieli przeżyć brutalne zderzenie z zimnym murem rzeczywistości, żeby się tego nauczyć...

Nie ma sensu za wiele mówić o fabule, bo nie jest ona jakaś wyjątkowo wymyślna, a poza tym spłycało by to wymowę filmu, gdzie więcej dzieje się na tym "drugim planie", a nie w samej warstwie stricte scenariuszowej. Poza tym, każdy, nawet mały spoiler (np. odradzam czytanie opisu na FilmWebie) odbiera sporo przyjemności z samodzielnego układania "fabularnych klocków".

Tak jak wspomniałem, fabuła stanowi tu raczej bazę wyjściową do wspólnej podróży (skojarzenia z filmami drogi są jak najbardziej na miejscu) dwójki odmiennych od siebie bohaterów, pokazania fascynującej gry psychologicznej pomiędzy nimi, oraz tego jak sama "droga" zmieni tą dwójkę bezpowrotnie.

Dla większości osób, poukładania sobie wcześniej puzzli i domyślenie się, w którą stronę zmierza film - nie będzie zbyt wielkim wyzwaniem. Nie jest to jednak wielka wada, bo i samemu reżyserowi nie zależało na zrobieniu pokręconego filmu w stylu Lyncha. "Boys in the Trees" to jeden z tych niewielu filmów, które śmiało można scharakteryzować powiedzeniem: "ciesz się samą podróżą, a nie celem, do którego ona prowadzi". Nicholas Verso, pomimo tego że doprawia swój film dużą dawką surrealizmu, gdzie rzeczywistość miesza się ze snem, wspomnieniami lub dziecięcymi marzeniami - stawia też na prostą symbolikę, której interpretacja nie wymaga magisterium z psychologii. Jest ona dość prosta, ale też nie obraża inteligencji widza, a osiągnięcie tego balansu nie jest wcale prostą sprawą, co można dostrzec w innych filmach, gdzie najczęściej panują w tej kwestii skrajności.

To co odróżnia film dobry od typowej "jednorazówki", to to, że ten pierwszy pozostaje z nami na długo po seansie i skłania do pewnych refleksji, a ten drugi - ogląda się miło, ale wyparowuje z głowy w kilka godzin po obejrzeniu. W przypadku "Boys in the Trees" mamy zdecydowanie do czynienia z tą pierwszą opcją. Powiem tylko tyle, że po zakończonym seansie moim głównym dylematem było to, czy od razu napisać jego recenzję (a robię to tylko wtedy, kiedy film zrobi na mnie wrażenie. Na pastwienie się nad produkcjami słabymi lub przeciętnymi - szkoda mi po prostu czasu), czy obejrzeć film jeszcze raz, dla wyłapania smaczków. A smaczków jest sporo, zwłaszcza kiedy po skończonym seansie pewne elementy zazębiają się idealnie, a inne kuszą ponownym obejrzeniem, w celu wychwycenia ich ukrytych głębiej znaczeń. Wszystko sprowadza się do tego, że opisywany film zapada w pamięć i skłania do przemyśleń. Dla starszych widzów będzie to może nostalgiczna podróż w przeszłość i doszukiwanie się podobieństw do własnego przekraczania granicy oddzielającej dzieciństwo od dorosłości. Dla trochę młodszego widza będzie to być może pewnego rodzaju ostrzeżenie (lub po prostu przypomnienie), że tak jak w onirycznej krainie po której kroczą bohaterowie - reguły nie obowiązują, tak w "krainie dorosłości" - reguły są bardzo konkretne i za każdy czyn przychodzi rachunek do zapłaty, bo "dorosłość" jest nierozerwalnie związana z "odpowiedzialnością", a życie nie wybacza. Niby banalne i mało odkrywcze, ale film bardzo dobrze pokazuje jak odmienne na to spojrzenia mogą mieć osoby, w zależności od ilości wiosen na karku.

Chociaż film Verso to bardziej dramat niż horror, reżyser w naturalistyczny sposób wplata jego elementy w treść filmu, bo chociaż nie uświadczymy tu gore, czy hektolitrów krwi - brutalność i okrucieństwo są obecne przez cały czas. Nie wiem, co bardziej przeraża - psychopata z siekierą, którego potraktujemy z przymrużeniem oka, jako wymysł twórcy filmu, czy może jednak pokazane bez żadnego znieczulenia stosunki pomiędzy nastolatkami, gdzie codzienna "walka o przetrwanie" słabszej, odstającej od reszty jednostki i wszechobecne "prawo silniejszego", bywają straszniejsze niż niejeden film grozy? Tym bardziej kiedy zdamy sobie sprawę, że dla niektórych dzieciaków to szkolny standard, także i w naszym kraju...

Reżyser dosadnie demitologizuje tutaj okres dzieciństwa, jako czas beztroskiej sielanki, pokazując że prędzej czy później, w większości przypadków dochodzi do wyboru, czy stanąć po stronie "owiec", czy zostać "wilkiem", a takie decyzje zmieniają psychikę młodego człowieka bezpowrotnie.

Swoją drogą Verso kapitalnie pokazuje to wszystko "oczami dziecka", które w swojej wyobraźni widzi prześladowców jako wilkołaki, tak jakby jego wrażliwość nie pozwalała na pogodzenie się z faktem, że tak okrutny może być drugi człowiek. Robi to niesamowite wrażenie i mocno gra na uczuciach widza.

Chociaż "Boys in the Trees" jest filmem bazującym przede wszystkim na kapitalnym klimacie, relacjach pomiędzy bohaterami i wiernym oddaniu realiów lat 90, to strona audiowizualna nie ustępuje im nawet na krok. Młodzi aktorzy grają naturalnie i wiarygodnie, zdjęcia miasta nocą nabierają swoistej magii i często wywołują ciarki na plecach, a oprawa muzyczna, to prawdziwa wisienka na torcie, bo kawałki takich killerów jak Rammstein, Marylin Manson, czy Nine Inch Nails dobrane są z głową i świetnie podkreślają to, co akurat oglądamy na ekranie.

Żeby jednak nie było tak słodko, jest też oczywiście kilka motywów, które obniżają ogólną ocenę filmu. Dla niektórych mogłaby to pewnie być jego lekka przewidywalność (uważny widz już w połowie seansu będzie pewnie w stanie się domyślić w którą stronę to wszystko zmierza), bo na finiszu nie ma jakiegoś miażdżącego, mega-zaskakującego "pierdolnięcia", chociaż emocji jest tam i tak co nie miara, a reżyser składa wszystko w całość bardzo umiejętnie. Mnie bardziej irytowały jednak przestoje w "podróży" bohaterów, które były mało logiczne (vide: wizyta głównego bohatera w domu swojej sympatii żeby się pomigdalić, gdy jego towarzysz podróży warował pod domem), wybijały z rytmu i powodowały, że film momentami zaczynał się ciągnąć. Poza tym, końcowa interakcja głównego bohatera (Corey) z ex-kumplem i głównym, szkolnym "prześladowcą" (Jango), była jak dla mnie mało wiarygodna (nie będę spoilerował, ale chodzi o scenę na ławeczce). Nie jest to jednak nic, co jakoś mocno psułoby odbiór filmu jako całości.

Reasumując - Australijczycy po raz kolejny pokazują, że potrafią robić świetne kino i obok sceny europejskiej, stanowią bardzo solidną odskocznię od kina amerykańskiego, które ostatnimi czasy obniża ogólnie loty. Warto się zatrzymać przy "Boys in the Trees", bo to mało znana pozycja, którą bardzo łatwo przeoczyć, a szkoda by było nie zapoznać się z tak ciekawym filmem, który nie tylko jest interesujący od strony warsztatowej (aktorstwo, muzyka, zdjęcia), ale także (a może przede wszystkim) przez to do jakich skłania refleksji, jak mocno potrafi grać na emocjach widza i w jaki sposób to robi (warstwa symboliczna, oniryczny klimat, psychologiczna gra pomiędzy bohaterami). Sam po pierwszym seansie miałem ochotę ponownie go powtórzyć i pomimo kilkunastu zaległych, czekających na obejrzenie filmów, zasiadłem do filmu Verso raz jeszcze. Szczerze mówiąc, za drugim podejściem podobał mi się chyba nawet jeszcze bardziej (człowiek wyłapuje wówczas i docenia te wszystkie małe detale tworzące całokształt) i niech to będzie najlepszą rekomendacją dla filmu Australijczyka. Moja ocena: 7,5/10.

Edytowane przez -Raven-
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  1 969
  • Reputacja:   0
  • Dołączył:  18.08.2013
  • Status:  Offline

Akurat kilka dni temu obejrzałem These Final Hours i teraz rzuciło mi się w oczy, że sklasyfikowano go tu jako horror... serio? Nie neguję jakości filmu (też dałem mu 7/10, co jak na mnie jest wysoką oceną), ale horrorem bym go nie nazwał... to bardziej typowy dla Australii (że wspomnę Babadooka albo The Loved Ones) dramat psychologiczny z elementami kina grozy, tym razem wynikającego ze świadomości zbliżającej się zagłady... stale obecnej, nieuniknionej, paradoksalnie nie będącej jednak w centrum akcji. Od biedy prędzej można by to dzieło określić mianem kina drogi, bo przecież James, jak przystało na przedstawiciela tego gatunku, jest w ciągłej podróży, podczas której (spoiler, jak coś) przechodzi przemianę z zapatrzonego w siebie dupka w porządnego gościa, który odchodzi ze świadomością, że przynajmniej w ostatnich chwilach życia zachował się jak trzeba... dojrzewa po prostu.

 

Generalnie jednak jest to głównie swego rodzaju moralitet odpowiadający na pytania dotyczące wartości dobrych uczynków, sensu czynienia dobra w beznadziejnej sytuacji, kwestii czystości sumienia... taka "Melancholia" i "Ostatni rok" w klimatach "Ostatniego brzegu". Swoją drogą na tym ostatnim baaardzo się twórcy wzorowali...

Edytowane przez Kcramsib
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach


  • Posty:  10 086
  • Reputacja:   134
  • Dołączył:  11.01.2005
  • Status:  Offline
  • Urządzenie:  Android

Akurat kilka dni temu obejrzałem These Final Hours i teraz rzuciło mi się w oczy, że sklasyfikowano go tu jako horror... serio? Nie neguję jakości filmu (też dałem mu 7/10, co jak na mnie jest wysoką oceną), ale horrorem bym go nie nazwał... to bardziej typowy dla Australii (że wspomnę Babadooka albo The Loved Ones) dramat psychologiczny z elementami kina grozy, tym razem wynikającego ze świadomości zbliżającej się zagłady... stale obecnej, nieuniknionej, paradoksalnie nie będącej jednak w centrum akcji.

 

Masz rację. W sumie to nie wiem, dlaczego z biegu go sobie zakwalifikowałem jako horror? Na forach filmowych występuje najczęściej jako thriller lub dramat i właśnie mix jednego z drugim najlepiej go charakteryzuje. Podejrzewam, że na podstawie tematyki skojarzył mi się z takimi książkami Grahama Mastertona jak „Głód”, czy „Zaraza” (obraz ginącego świata i upadku moralności człowieka na jego tle), a że Anglik bryluje głównie w horrorach, to pewnie i film mi się z tym gatunkiem skojarzył :wink:

 

to bardziej typowy dla Australii (że wspomnę Babadooka albo The Loved Ones) dramat psychologiczny z elementami kina grozy,

 

P.S. Akurat Babadook i The Loved Ones to bezdyskusyjnie horrory, bo elementy typowe dla tego gatunku są tam na pierwszym planie.

Edytowane przez -Raven-
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


  • Najnowsze posty

    • CzaQ
      Dynamit, 18 kwietnia :    - Rewelacyjny początek - mój ulubiony zawodnik, czyli Mox wbija z pasem IWGP. Nie wiem czy komentatorzy nie przesadzają, że to najbardziej prestiżowy pas w Japonii - nie znam się najbliżej do japońszczyzny mi do sushi  Googlnąłem i ludzie się kłócą jakie pasy mają największy prestiż, więc co ja wiem? Oczywiście potem świetna przemowa, jak zwykle. Można lubić lub nie lubić Deana, ale ma X factor, jedne z najlepszych wejść, ma ten feeling ważnego gracza oraz mic skilla, któremu tylko kilku może zagrozić. Do walki wyzywa... Hobbsa. I wyzywa Don Callisa... chyba wiem do czego to zmierza, ale o tym później.   - Mercedes przemawia na backu. Obwinia Julie, więc - tak jak każdy zakłada - to nie ona. Chyba Jeffo ma rację i Paige wraca.   -....szczególnie, że Willow także jest zaatakowana. Hm. Adaś sam w mixed tagu przeciw Brodie Kingowi oraz Żulii. Walka jako tako, ale Nightingale wraca jednak jak to w zwyczaju bywa, ale... face'owie jednak nie wygrywają. No nieudane to zeszłotygodniowe wyzwanie do walki dobrych   Niezły obrazek Jak Edge oraz Sasha - jedne z największych gwiazd swoich dywizji w WWE razem u konkurencji.    - Samoa Joe wywiad na backu z Renee. Dobra gadka. Uwłaszczanie Stricklandowi celne jako heel. Narracja ironicznie zwiększa szanse Swerve'a.   - EVP na backu wraz z Okadą przy Tonym - trochę go traktują z góry  Gimmick udany. Szkoda, że wejściówka zmieniona na gorszą. Za to Kazuchika z tą monetą strzał w dziesiątkę. Przeciwnicy to Daniel Garcia, Penta oraz PAC w 6 man tagu. Doooobra walka, ale taki skład nie mógł zawieść.  AEW na tygodniówkach robi lepsze walki niż WWE na WMce xDDDD   - Dziwne jest to story między Jericho, a ubranym jak bezdomny co mi się nie podoba Hookiem. Do tego wkroczył do feudu Taz.  Niedługo Krzychu będzie latał z pasem FTW.   - Tym razem Strickland daje wywiad z Renee na backu. Słabiej niż Joe, ale też krócej i jako face miał trudniej.   - Mariah May  vs Deonna  Szkoda tylko, że dywizja kobiet kompletnie mnie nie jara (co zresztą mogę też powiedzieć o tej z WWE) - dziwne gimmicki, nie potrafią mnie prócz swoimi ciałami zainteresować ani też feudami.    - Bang Bang Gang na backu. Mogę śmiało powiedzieć, że nie przepadam za nimi. Jay jakoś nigdy nie umiał mnie do siebie przekonać. Po przeciwnej stronie Acclaimed, których bardzo lubię. Jednak na Dynasty ci źli wygrają na 90%.    - Orange Cassidy vs Shane Taylor. Było okej. Oczywiście stajnia musiała wbić. A z drugiej strony barykady Christopher Daniels oraz Matt Sydal biegną na pomoc Pomarańczowemu, ale zostają zaatakowani przez zakapturzoną postać... Trent Barretta, który ostatnio się turnował na przyjacielu.    - Ospreay! Ooo karny kutas za urwanie jego wejściówki - w końcu jedna z najlepszych w biznesie. Walczymy z Kladiuszem. Ciekawa walka... i znowu to zrobił! Will daje kolejnego bangera! Gość jest niesamowity, a niektóre sekwencje w tej walce były świetne.  AEW na tygodniówkach robi lepsze walki niż WWE na WMce x2 xDDDDD Jedyne do czego można się przyczepić to finish - kompletnie nie kupuje finishera Puszka. Po walce Don Callis Family atakuje Szwajcara. Will umywa ręce, a na ratunek przychodzi Mox. Udaje się. Dziwnie się patrzy jak Will jest osobno ze 'swoją' stajnią - na pewno prędzej czy później pofeuduje na poważnie z nimi (a nie jak do tej pory po przyjacielsku), ale wydaję mi się, że wiem do czego to wszystko prowadzi - niebawem... może na Wembley otrzymamy Jon Moxley vs Will Ospreay o IWGP Heavyweight Championship - co wy na to? Co sądzicie o takiej walce?   - Swerve Strickland przemawia na koniec. Joe wyskakuje z ochroną..... i piękna akcja kasująca wszystkich ochroniarzy. Jebany jak Spiderman wyleciał  Joe górą na koniec. To zwiększa kapitalnie szanse Swerve'a. I bardzo kurwa dobrze.     Publika dzisiaj dopisała - już od samego początku skandowali i mocno skończyli. Nie podoba mi się za to jak AEW bookuje niektórych zawodników - w niedzielę wielka, ważna gala PPV, a oni niektórych swoich zawodników wystawiają na Collision w sobotę żeby walczyli na drugorzędnej tygodniówce, a jak wiemy AEW to nie WWE - tutaj się starają na tygodniówkach i wykręcają walki, więc o kontuzje nietrudno, a wtedy dobre walki idą się jebać i potrzebne są zmiany na ostatnią chwilę co zaburza rytm feudów.  Ale nie ważne - chyba nie są na tyle głupi żeby tak się narażać w danych walkach przed PPV.  Ważne za to, że tygodniówka dobra. 7,5/10.  A Dynasty niebawem. Już mam swoje podejrzenia i typy.
    • Attitude
      Przedstawiamy podsumowanie wydarzeń z najnowszego epizodu AEW Dynamite. Ostatniego przed niedzielnym PPV - Dynasty. Zgodnie z zapowiedziami tygodniówkę otworzył nowy IWGP World Heavyweight Champion i jednocześnie powracający do AEW, Jon Moxley. Jon odniósł się do samego zdobycia pasa, przypominając jak lata temu ludzie podpowiadali mu różne rzeczy i mówili, co powinien robić, a co nie. On tymczasem wchodzi na kolejne szczyty. I zarówno wtedy, jak i teraz wobec wątpiących może powiedzieć jedno: "pocałujcie mnie w tyłek". Po tym przeszedł do aktualnych biznesów, zwracając uwagę na Don Callis Familly, którzy zatarli z jego przyjacielem - Bryanem Danielsonem i rzucił im wyzwanie. Link do filmu Mercedes Mone następnie odniosła się do ostatniego ataku znienacka. I szybko domyśliła się, że to Julia Hart. Zapowiedziała zemstę. Po tym zwinnie przeszliśmy do Mixed Tag Team matchu, w którym udział mieli wziąć Adam Copeland i Nightingale, a rywalami byli Brody King i Julia Hart. Jednak i tutaj Willow przed pojedynkiem padła ofiarą ataku, prawdpodobnie właśnie Julii. Copeland długi czas musiał sobie sam radzić. Willow pojawiła się na sam koniec, ale Julia ponownie ją przechytrzyła i House of Black wygrali. TBS Champion planowała jeszcze zaatakować Willow, lecz z odsieczą przybyła Mercedes Mone z krzesełkiem w rękach. Link do filmu Renee Paquette przeprowadziła wywiady zarówno z mistrzem AEW, Samoa Joe, jak i pretendentem - Swervem Stricklandem. Link do filmu Link do filmu Elite pokonali team złożony z Daniela Garcii, Penty El Zero Miedo i PACa. Przy okazji wysłali ostrzeżenie FTR. Link do filmu Niezbyt po myśli Chrisowi Jericho poszło jego spotkanie z Hookiem. Najpierw Jericho niepotrzebnie odepchnął Taaza, po czym Hook odrzucił pomoc proponowaną przez Y2J'a. Link do filmu Deonna Purrazzo pokonała Mariah May Link do filmu Orange Cassidy pokonał Shane'a Taylora, ale po ostatnim gongu zaatakowali go Lee Moriarty i Anthony Ogogo. Z pomocą chcieli mu przyjść Christopher Daniels i Matt Sydal... lecz tych z kolei zaatakował Trenet Beretta. Link do filmu W walce wieczoru Will Ospreay pokonał Claudio Castagnoliego. Ospreay'owi jednak nie spodobało się, że reszta Don Callis Familly zaatakowała Claudio. Castagnoliemu z pomocą przyszedł Jon Moxley. Link do filmu Na koniec dostaliśmy konfrontację Samoa Joe ze Swervem Stricklandem przed ich walką na Dynasty. Link do filmu Aktualna karta AEW Dynasty: * AEW World Championship Match: Samoa Joe vs. Swerve Strickland * AEW Women's World Championship Match: Toni Storm vs. Thunder Rosa * AEW TBS Championship Match: Julia Hart vs. Willow Nightingale * AEW World Tag Team Championship Ladder Match: The Young Bucks vs. FTR * AEW Continental Championship Match: Kazuchika Okada vs. PAC * AEW International Championship Match: Roderick Strong vs. Kyle O'Reilly * ROH & AEW Trios Tag Team Championship Match: The Acclaimed vs. Bullet Club Gold * Will Ospreay vs. Bryan Danielson * Adam Copeland, Eddie Kingston & Mark Briscoe vs. The House of BlackPrzeczytaj wpis na portalu Wrestling.pl
    • HeymanGuy
      W Polsce taki ruch byłby chyba science-fiction. Choć pamietam ze na Orange Sport chodziło TNA swego czasu, Kurt Angli na zawsze będę pamiętał 
    • -Raven-
      Film Atlantic City (1980). Główna bohaterka jest codziennie podglądana przez postać graną przez Burta Lancastera, jak naciera ciało sokiem z cytryny. Dlaczego dziewczyna to robi?
    • Mr_Hardy
      Fajny wywiad. Dowiedziałem się sporo o PPW i cieszę się, że jest w planach większy ring. Słyszałem, gdzieś kiedyś, że PPW było w Botchamanii. W którym odcinku?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...